34,00 zł
Dlaczego zginął Karl von Spreti to mała książeczka, którą napisałem w Meksyku na przełomie lat 60. i 70. W Ameryce Łacińskiej był to okres nasilenia walk partyzanckich. W 1967 r. ginie Che Guevara i jego oddział zostaje rozbity w Boliwii, ale w tym czasie w innych krajach istnieją jeszcze ruchy partyzanckie, m.in. w Wenezueli, Kolumbii, Ekwadorze oraz w Gwatemali. Jeden z oddziałów tej gwatemalskiej partyzantki zamordował ówczesnego ambasadora Republiki Federalnej Niemiec w stolicy Gwatemali i nadano temu ogromny rozgłos. Jak to często bywa, w mediach przedstawiono sprawę bez próby zrozumienia, o co właściwie w tym wydarzeniu chodzi. Ponieważ znałem Gwatemalę, napisałem tekst, który był jakby polemiką z tą falą nonsensów i uproszczeń, które się rozlały w prasie światowej… Wyjaśniłem, w jakim kontekście dokonane zostało morderstwo ambasadora, który był w bardzo dobrych stosunkach z reżimem. Reżimem okrutnym i dyktatorskim. Potępiając sam fakt morderstwa, wyjaśniłem, w jakiej sytuacji do niego doszło.
Ryszard Kapuściński
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 69
Zdaję sobie sprawę, że reportaż ten zawiera strony szokujące, uważam więc za konieczne powiedzieć, że każde jego zdanie jest oparte na dokumentach, a moje wrażenia osobiste stanowią tylko marginalną część całości.
Jest to reportaż o porwaniu i śmierci hrabiego Karla von Spreti, ambasadora RFN1 w Gwatemali. Ale nie tylko o tym. Jest to również reportaż o zbrodni jako narzędziu panowania. A także o mechanizmach intensyfikacji terroru w kraju, w którym inne metody rządzenia i dominacji kolonialnej są już niemożliwe.
Z powodu zabójstwa hrabiego von Spreti Gwatemala stała się na kilka dni krajem głośnym. Wyjątkowa to była sytuacja. W rzeczywistości prawdziwi mordercy pracują w tym kraju po cichu, a lokalna propaganda dba o to, żeby żaden krzyk nie dotarł do uszu człowieka z Europy, Afryki czy z samej Ameryki Łacińskiej.
Hiszpański socjolog Juan Maestre nazywa Gwatemalę „Wietnamem Ameryki Środkowej”. I to jest Wietnam, tyle że na mniejszą skalę. Poza tym to jest Wietnam, do którego Stany Zjednoczone nie chcą się przyznać, żeby nie stwarzać zaraźliwego i kłopotliwego przykładu narodu walczącego o wolność wewnątrz strefy panowania Waszyngtonu. Ale mechanizm i sens wojny domowej w Gwatemali są takie same jak w Indochinach.
Ofiarą tej wojny padł hrabia von Spreti. Ofiarą logiczną, nie pierwszą i nie ostatnią.
Już w pierwszej scenie jest cała Gwatemala:
– wtorek, 31 marca [1970 roku – przyp. red.], dwunasta z minutami w południe. Aleją, która nazywa się Avenida de las Américas, jedzie czarny mercedes. Za kierownicą – szofer Eduardo Hernández. Z tyłu – starszy siwy pan w okularach: hrabia Karl von Spreti, ambasador RFN. Jadą wolno, tydzień temu ograniczono w mieście szybkość do trzydziestu kilometrów na godzinę. Kto będzie pędził co koń wyskoczy, może być ostrzelany. Hrabia jest w Gwatemali dopiero trzeci miesiąc i wierzy, że przepis to jest przepis. W pewnym momencie z bocznej ulicy wyjeżdżają dwa volkswageny i blokują mercedesowi drogę. Wóz ambasadora staje. Z volkswagenów wysiada sześciu młodych ludzi uzbrojonych w automaty. Podchodzą do mercedesa, otwierają drzwiczki i proszą hrabiego, żeby przesiadł się do nich. Von Spreti wykonuje polecenie. Po chwili dwa garbusy odjeżdżają. Hernández czeka, aż samochody znikną. Włącza bieg i wraca tą samą aleją do ambasady.
Na czym polega sens tej sceny?
Na tym, że Avenida de las Américas jest ulicą ruchliwą. Dużo tu samochodów i pełno ludzi. Porwanie hrabiego musiało zająć trochę czasu. Teoretycznie można by oczekiwać, że ktoś się zatrzyma, zacznie się przyglądać, coś powie, coś krzyknie, pogna na policję. Można by oczekiwać, że zrobi się zbiegowisko. Że jakiś bardziej dociekliwy człowiek zapyta: „Chwileczkę, koledzy, o co właściwie chodzi?”.
Ale – nie, nic z tych rzeczy. Ruch odbywa się normalnie, tyle tylko, że szybciej. Kierowcy dodają gazu. Kto idzie chodnikiem, przyspiesza kroku. Dla ludzi, którzy mijają dwa volkswageny blokujące mercedesa, jest teraz najważniejsze, żeby nie widzieć. Ci ludzie wiedzą, że są świadkami jakiegoś naruszenia, a w Gwatemali taktyka samoobrony człowieka z ulicy polega na tym, żeby nie być świadkiem niczego. Bo jeżeli było naruszenie, jakaś głowa musi polecieć. Ale rzadko jest to głowa sprawcy. Prawdziwy sprawca działa poza zasięgiem policji. A policja musi wykazać się sprawnością. Ten kraj nie zna wypadku, żeby winny nie został ujęty. Jest to podkreślone w każdym przemówieniu prezydenta. Ale jak ująć winnego, skoro gdzieś się zapadł, nie zostawił śladu? Nic to, trzeba tylko odrobiny dobrej woli. Nie mając winnego, szukają świadków. Świadek zostanie zatrzymany do wyjaśnienia. Zatrzymani do wyjaśnienia czekają w więzieniu. Ale kto raz wchodzi do więzienia, najczęściej już żywy nie wraca.
Jeżeli policja nie znajdzie przestępcy, świadek staje się przestępcą, ponieważ „widzieć” może oznaczać „brać udział”. Prawda, że jest to tylko uczestnictwo wzrokowe, ale jednak jest to uczestnictwo. Widział i milczał. Dlaczego milczał? Bo był jednym z nich. Albo: widział i krzyczał. Dlaczego krzyczał? Żeby zmylić ślad. W każdym wypadku wina świadka zostaje dowiedziona. I w końcu nie jest ważne, żeby zginął ten, który zabił. Chodzi oto, że jakiś jeden zabił, więc jakiś drugi musi zginąć. Zbrodnia i kara mają w tym kraju twarze szare, anonimowe, których nie sposób od siebie odróżnić. Ale skoro za winy odpowiadają niewinni, mogę zginąć, ponieważ nie zabiłem. W ten sposób, kto bardziej niewinny – tym bardziej winny. I dlatego: kto bardziej niewinny – tym więcej się boi.
Sześciu młodych guerrilleros uwiozło w nieznane Karla von Spreti i na kilka godzin w mieście zapadła cisza.
Ludzie, którzy piszą historię, zbyt dużo uwagi poświęcają tak zwanym głośnym momentom, a za mało badają okresy ciszy. Jest to brak intuicji, tak niezawodnej u każdej matki, kiedy usłyszy, że w pokoju jej dziecka raptem zrobiło się cicho. Matka wie, że ta cisza oznacza coś niedobrego. Że jest to cisza, za którą coś się kryje. Biegnie interweniować, ponieważ czuje, że zło wisi w powietrzu. Tę samą funkcję spełnia cisza w historii i w polityce. Cisza jest sygnałem nieszczęścia i często – przestępstwa. Jest takim samym narzędziem politycznym jak szczęk oręża czy przemówienie na wiecu. Cisza jest potrzebna tyranom i okupantom, którzy dbają, aby ich dziełu towarzyszyło milczenie. Zwróćmy uwagę, jak pielęgnował ciszę każdy kolonializm. Z jaką dyskrecją pracowała Święta Inkwizycja. Jak bardzo unikał reklamy Leonidas Trujillo.
Jakaż cisza emanuje z krajów przepełnionych więzień! O państwie Somozy – cisza, o państwie Duvaliera – cisza. Ile wysiłku poświęca każdy z tych dyktatorów, aby utrzymać idealny stan ciszy, którą coraz to ktoś próbuje naruszyć! Ile ofiar z tego powodu i jakie koszta! Cisza ma swoje prawa i wymagania. Cisza wymaga, żeby obozy koncentracyjne budować w miejscach odludnych. Cisza potrzebuje ogromnego aparatu policji. Potrzebuje armii donosicieli. Cisza żąda, aby wrogowie ciszy znikali nagle i bez śladu. Cisza chciałaby, żeby jej spokoju nie zakłócał żaden głos – skargi, protestu, oburzenia. Tam, gdzie rozlegnie się taki głos, cisza uderza z całej siły i przywraca stan poprzedni – to znaczy stan ciszy.
Cisza ma zdolność rozprzestrzeniania się i dlatego używamy takich określeń, jak „wokół panowała cisza” albo „zaległa powszechna cisza”. Cisza ma również zdolność przybierania na wadze i dlatego mówimy o „ciężarze ciszy”, tak jak mówimy o ciężarze ciał stałych lub płynnych.
Słowo „cisza” łączy się najczęściej z takimi słowami, jak „cmentarz” (cisza cmentarna), „pobojowisko” (cisza na pobojowisku), „lochy” (lochy wypełniała cisza). Nie są to zestawienia przypadkowe.
Dzisiaj mówi się dużo o walce z hałasem, a przecież walka z ciszą jest ważniejsza. W walce z hałasem chodzi o spokój nerwów, w walce z ciszą chodzi o ludzkie życie. Kogoś, kto robi dużo hałasu, nikt nie usprawiedliwia i nie broni, natomiast ten, kto zaprowadza ciszę w swoim państwie, jest chroniony przez aparat represji. Dlatego walka z ciszą jest tak trudna. Żeby przełamać ciszę w kraju Duvaliera – potrzeba rewolucji. Kto by chciał przełamać ciszę, w jakiej United Fruit Company dokonuje swoich machinacji, mógłby ściągnąć na swój kraj interwencję US Marines.
Byłoby ciekawe, gdyby ktoś zbadał, w jakim stopniu światowe systemy masowego przekazu pracują w służbie informacji, a w jakim – w służbie ciszy i milczenia. Czego jest więcej: tego, co się mówi, czy tego, o czym się milczy? Można obliczyć liczbę ludzi pracujących w dziedzinie reklamy. A gdyby obliczyć liczbę ludzi pracujących w dziedzinie utrzymania ciszy? Których byłoby więcej?
Jeżeli w Gwatemali nastawiam lokalną radiostację i słyszę tylko piosenki, reklamę piwa oraz jedyną wiadomość ze świata, że w Indiach urodzili się bracia syjamscy, wiem, że ta radiostacja pracuje w służbie ciszy. W służbie ciszy pracują kolejni dyktatorzy tego kraju, ich protektorzy z Miami i Bostonu, lokalna armia i policja. Dlatego Eduardo Galeano zaczyna swoją książkę o Gwatemali (Guatemala, país ocupado) od zdania: „Gwatemala, podobnie jak cała Ameryka Łacińska, jest ofiarą spisku milczenia i kłamstwa”. W istocie – w dziejach tego kraju raz po raz zapadają długie okresy ciszy.
Republika Gwatemali powstała w momencie wielkiego nieszczęścia: w Ameryce Środkowej panowała wtedy epidemia cholery. Swój szczyt epidemia osiągnęła w 1837 roku. Pustoszały miasta i wioski. W rowach przydrożnych leżeli martwi ludzie, których śmierć dopadła w czasie ucieczki. Ten motyw zwłok porzuconych przy drodze będzie towarzyszył aż do dzisiaj całej historii Gwatemali. Gubernatorem prowincji Gwatemala, wchodzącej wtedy w skład Federacji Środkowej Ameryki, był liberał i zwolennik reform – Mariano Gálvez. Gálvez tworzył brygady grabarzy, które chodziły od wioski do wioski grzebać zmarłych. Szefem jednej z takich brygad został młody Metys – Rafael Carrera. Carrera był pastuchem, a potem handlarzem świń. Naokoło szalała zaraza, Carrera widział wszędzie śmierć. Chodził do kościoła, w kościele księża mówili, że zarazę sieją liberałowie i demokraci, którzy trują wodę w studniach i rzekach, żeby wygubić Indian i Metysów. Księża nienawidzili liberałów, ponieważ liberał Gálvez chciał zakładać świeckie szkoły i próbował okroić majątki kościelne. Kościół w Gwatemali był fanatycznie reakcyjny, ciemnogrodzki.
Carrera, przejęty tą propagandą, postanowił wywołać świętą wojnę. W pierwszym okresie jego armia składała się z czternastu grabarzy – bosych, półnagich Indian uzbrojonych w stare muszkiety. Armia ta poszła na stolicę, w trakcie tego marszu przyłączały się do niej nowe brygady grabarzy. Na czele pochodu trzech zakonników niosło drewniane krzyże. Taką kolumną, śpiewając pieśni nabożne i rabując po drodze co się dało, grabarze dotarli do celu i po krótkim boju zdobyli miasto. W pałacu Gálveza Carrera znalazł jego mundur generalski, w który się zaraz przyodział. Przez długi czas nie mógł wszakże zdobyć butów. Już w mundurze, ale jeszcze na bosaka, ogłosił się prezydentem Gwatemali. W 1838 roku oderwał Gwatemalę od federacji i utworzył osobne państwo.
Został prezydentem, mając dwadzieścia trzy lata. Rządził Gwatemalą przez lat dwadzieścia siedem, aż do śmierci. Do końca życia nie nauczył się czytać i pisać. Był obsesyjnym bigotem i nałogowym pijakiem. Pijany, kładł się w kościele krzyżem i w tej pozycji zasypiał. Podejrzliwy, ponury, ciągle skacowany, nie pozwalał uśmiechać się w swojej obecności.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Autor w oryginale pierwszego wydania książki Dlaczego zginął Karl von Spreti, z 1970 r., użył nazwy państwa niemieckiego zgodnie z obowiązującą wówczas w Polsce terminologią – NRF (Niemiecka Republika Federalna). W kolejnym wydaniu tekstu w 1988 r. osobiście zmienił nazwę na aktualną – RFN (Republika Federalna Niemiec). (przyp. red.) [wróć]
Projekt graficzny okładki: Andrzej Heidrich Zdjęcie Ryszarda Kapuścińskiego: fot. Czesław Czapliński © 1986 Redakcja: Barbara Chlabicz, Mariusz Zwoliński
Wydanie I elektroniczne
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela jest zabronione.
Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik” ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawawww.czytelnik.pl
© Copyright by Ryszard Kapuściński, 1970 © Copyright for this edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 2024
ISBN 978-83-07-03605-2