Latynoafryka - Ryszard Kapuściński - ebook

Latynoafryka ebook

Ryszard Kapuściński

3,6

Opis

Reportaże Ryszarda Kapuścińskiego z Ameryki Łacińskiej i Afryki publikowane w „Kontynentach” w latach 1971–1989 i do tej pory nie wznawiane. Opatrzone posłowiem Rene Maisner, córki Pisarza, oraz wstępem Krzysztofa Mroziewicza – publicysty, korespondenta wojennego i dyplomaty, przyjaciela Kapuścińskiego. 

Rok 1971. Sławny reporter Ryszard Kapuściński niedawno wrócił do kraju. Przez ponad cztery poprzednie lata był korespondentem w rozpalonej rewolucyjną gorączką Ameryce Łacińskiej. Teraz znajduje sobie nowe miejsce: w przytulnej redakcji „Kontynentów”. Niebawem obejmie w piśmie funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Mocno się angażuje – czyta i redaguje, uczestniczy aktywnie w kolegiach i dyskusjach redakcyjnych. Koledzy wspominają, że mimo swej pozycji nie wywyższa się. Z rodzinnych przekazów wiadomo zaś, że żyje życiem „Kontynentów”, w domu to, co się dzieje w redakcji, jest jednym z głównym tematem rozmów. 

Pisze. O Santo Domingo, o Chile, Kubie, Panamie, Ekwadorze, Angoli i Ugandzie; o niesprawiedliwości, głodzie, nędzy, dyktaturze, socjalistycznym wrzeniu. Pisze z pasją i erudycją. Ale temat główny zawsze jest ten sam: człowiek.  

Dziś opowieści Kapuścińskiego, publikowane w „Kontynentach” w latach 1971–1989 i do tej pory nie wznawiane, można czytać dwojako: jako wnikliwy, uważny zapis wydarzeń, kreślony piórem światowej sławy korespondenta i reportera, ale też jako uszlachetnione upływem czasu, zuniwersalizowane studium ludzkiej natury i nieuchronności procesów społecznych – dzieło wrażliwego i czułego ich obserwatora – pisarza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 186

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (18 ocen)
6
4
5
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
szlem1974

Nie polecam

zatrzymałem się na 1/3. prop Agit rodem z Trybuny Ludu... bardzo słabe
00
TBekierek

Całkiem niezła

Mogą być ale to nie ten Kapuściński co w swych książkach. Najlepszy -reportaż z Ugandy, taki najbardziej przypominający autora z jego kanonu dzieł
00

Popularność




Jest rok 1971. Sławny reporter Ryszard Kapuściński niedawno wrócił do kraju. Przez ponad cztery poprzednie lata był korespondentem w rozpalonej rewolucyjną gorączką Ameryce Łacińskiej. Teraz znajduje sobie nowe miejsce: w przytulnej redakcji „Kontynentów”. Niebawem obejmie w piśmie funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Mocno się angażuje – czyta i redaguje, uczestniczy aktywnie w kolegiach i dyskusjach redakcyjnych. Koledzy wspominają, że mimo swej pozycji nie wywyższa się. Z rodzinnych przekazów wiadomo zaś, że żyje życiem „Kontynentów”, w domu to, co się dzieje w redakcji, jest jednym z głównym tematem rozmów.

Pisze. O Santo Domingo, o Chile, Kubie, Panamie, Ekwadorze, Angoli i Ugandzie; o niesprawiedliwości, głodzie, nędzy, dyktaturze, socjalistycznym wrzeniu. Pisze z pasją i erudycją. Ale temat główny zawsze jest ten sam: człowiek.

Dziś opowieści Kapuścińskiego można czytać dwojako: jako wnikliwy, uważny zapis wydarzeń, kreślony piórem światowej sławy korespondenta i reportera, ale też jako uszlachetnione upływem czasu, zuniwersalizowane studium ludzkiej natury i nieuchronności procesów społecznych – dzieło wrażliwego i czułego ich obserwatora – pisarza.

Koncepcja, redakcja, korekta:

Redakcja-Kreacja

Projekt graficzny okładki, projekt layoutu, skład:

Krzysztof Grzegorz Sufa-Chrostowski

[email protected]

+48 501453924

Fotografia na okładce:

Ryszard Kapuściński, lata 1960-67, Afryka

Copyright © 2021 by The Estate of Ryszard Kapuściński

Wydawca:

FEDOR Dariusz Fedor

ul. Klonowa 13

05-220 Zielonka

[email protected]

Copyright © by „Kontynenty” 2021

Copyright © 2021 by The Estate of Ryszard Kapuściński

Wstęp „Inedita” Copyright © 2021 by Krzysztof Mroziewicz

Posłowie „Trochę świata, trochę Polski” Copyright © 2021 by Rene Maisner

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

Wydanie I

Zielonka 2021

ISBN: 978-83-961233-3-6

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Od wydawcy
Szanowni Czytelnicy!

Pięćdziesiąt lat temu, w listopadzie 1971 roku, na łamach „Kontynentów” ukazał się po raz pierwszy reportaż Ryszarda Kapuścińskiego. Był to początek wieloletniej współpracy. Postanowiliśmy uczcić tę rocznicę, przypominając wszystkie opowieści Wybitnego Reportera, które to czasopismo opublikowało, a także zapis dyskusji redakcyjnej o Afryce, w której wziął udział.

Aby obraz czasu, z którego pochodzą te teksty, był w miarę pełny i dla dzisiejszego Czytelnika bardziej klarowny, zaopatrzyliśmy zbiór we wstęp Krzysztofa Mroziewicza pt. „Inedita”, opowiadający o nieznanej bądź zapomnianej części dorobku Kapuścińskiego. Książkę zamyka posłowie Rene Maisner pt. „Trochę świata, trochę Polski”. Córka Reportera prześwietla pisarską metodę ojca, dostrzegając w tym, co publikował w „Kontynentach”, rodzaj subtelnej gry toczonej przezeń z cenzurą. Jej beneficjentami mieli być wyczuleni i umiejący czytać między wierszami czytelnicy, ale także redakcyjni koledzy, o których nigdy nie zapominał, z którymi trzymał sztamę – o czym wiemy z wielu wspomnień i świadectw.

I taką właśnie metodę – czytania między wierszami, szukania ukrytych sensów i analogii, dostrzegania metafor – polecam gorąco Wam, czytelnikom Anno Domini 2021. Bo owszem, Kapuściński pisze o Santo Domingo, o Chile, Kubie, Panamie, Ekwadorze, Angoli czy Ugandzie; o niesprawiedliwości, głodzie, nędzy, dyktaturze, socjalistycznym wrzeniu. Pisze z pasją i erudycją. Ale temat główny zawsze jest ten sam: człowiek.

Dziś opowieści Kapuścińskiego można interpretować dwojako: jako wnikliwy, uważny zapis wydarzeń, kreślony piórem światowej sławy korespondenta i reportera, ale też jako uszlachetnione upływem czasu, zuniwersalizowane studium ludzkiej natury i nieuchronności procesów społecznych – dzieło wrażliwego i czułego ich obserwatora – pisarza.

Pamiętając o opisywanej przez Maisner metodzie Kapuścińskiego, a także o hic et nunc – historycznym momencie, w którym jego teksty powstają – nie wolno zapomnieć, że ta epoka miała swój język. I że będące wówczas w powszechnym użyciu słowa i pojęcia z biegiem lat, wraz ze zmianami kulturowymi, ze wzrostem świadomości społecznej, mogły zmieniać konotację z neutralnej na negatywną, a nawet nabierać nowych znaczeń. Najlepszym przykładem są występujące w „Kontynentowych” tekstach Kapuścińskiego słowa „Indianin”, „plemię” czy już w tamtym czasie uważane za poniżające (i z tego powodu brane przez redaktora starych „Kontynentów” w cudzysłów) określenie „trzeci świat”.

Ryszard Kapuściński był szczególnie wyczulony na słowa – uważność, z jaką opisywał świat, odnosić należy także do tego, jak je dobierał. Z tego też powodu, i mając na uwadze to, co napisałem o języku epoki – jako wydawca zdecydowałem, by ingerencje w oryginalny (czyli skopiowany wiernie z oryginalnych wydań „Kontynentów”) tekst ograniczyć do minimum, tzn. do poprawienia ewidentnych literówek i błędów. Definiowanie zmian semantycznych czy emocjonalnych, jakie zaszły w ciągu tych pięćdziesięciu lat, zostawmy języko‐ i kulturoznawcom. Ja wierzę, że wczytywanie się w „Latynoafrykę” przybliży nas nie tylko do Autora i epoki, ale da też satysfakcję obcowania z tym, co w „Kontynentach” od zawsze liczy się najbardziej – z opowieścią.

Dla porządku dodam jeszcze, że współpracę z „Kontynentami” Ryszard Kapuściński podjął niedługo po powrocie z Ameryki Łacińskiej, gdzie przez cztery lata był korespondentem PAP. Najpierw jako autor, a po paru miesiącach już na stanowisku zastępcy redaktora naczelnego; jego nazwisko pojawiło się z tym tytułem w stopce redakcyjnej pierwszy raz w numerze 11 z roku 1972, ostatni – w numerze 11 z roku 1973. Od następnego wydania występował jako członek zespołu konsultacyjnego aż do ostatniego, 10. numeru z roku 1981. We wznowionych po stanie wojennym „Kontynentach”, w marcu 1982 roku, Kapuścińskiego w stopce nie było. Na łamy wrócił w przedostatnim numerze przed rozwiązaniem pisma, w listopadzie 1989 roku, gdy Polska była już wolnym krajem.

Dziękuję

Nie byłoby „Latynoafryki” bez wsparcia życzliwych osób. Pani Alicji Kapuścińskiej dziękuję za przychylność – i dla tej książki, i w ogóle dla „Kontynentów”, a zwłaszcza za rozmowy, dzięki którym dzisiejsze „Kontynenty” są, jakie są („Rysio, gdyby żył, na pewno by do takiego pisma pisał” – powiedziała mi, gdy dopiero wymyślałem pierwszy numer w 2012 roku; od tego momentu wiedziałem już, co i jak mam robić). Rene Maisner, córce Ryszarda Kapuścińskiego, wdzięczny jestem za tytuł, za odkrywcze posłowie, za czuwanie, by wiernie przekazać i treść, i sens, a przede wszystkim za bezinteresowną pomoc i zrozumienie. Krzysztofowi Mroziewiczowi, autorowi wstępu, za to, iż nie tylko jest przewodnikiem czułym i uważnym po nieznanym terenie wczesnej i zapomnianej twórczości Kapuścińskiego, ale że potrafi w niezrównany sposób znaleźć dla niej miejsce w kanonie pisarskim Autora. Karolinie Wojciechowskiej, sprawującej pieczę nad zdjęciami Kapuścińskiego, za dobre oko i za przekopanie się przez archiwum dla znalezienia najodpowiedniejszej fotografii okładkowej. Beacie Kaczor za prace komparatystyczne. Wreszcie – całemu zespołowi „Kontynentów” za wiarę w nasze wspólne dzieło.

Dariusz Fedor

Inedita
Krzysztof Mroziewicz

Ineditami nazwiemy te teksty Ryszarda Kapuścińskiego, które co prawda były drukowane (w „Kontynentach”), ale nie weszły lub prawie nie weszły do żadnej z jego książek ani do kanonu. Kanon ukazał się trzy razy, najpierw w Czytelniku, potem w Agorze i na koniec w Znaku. Najwidoczniej autor o niektórych tekstach zapomniał albo nie chciał przypominać, albo uważał, że to tylko trening przed olimpiadą. Odniesienie do sportu jest tu usprawiedliwione o tyle, że Kapuściński zaczynał być osobą publiczną jako bokser, natomiast jako dziennikarz już znany i szanowany dał się poznać dzięki nieprawdopodobnej wręcz skromności i pokorze ducha, dlatego możemy przypuścić, że swoje wcześniejsze od kanonu teksty uważał za wprawki, nad którymi jeszcze trzeba popracować. I tak w istocie było. Każdy jego tekst z „Kontynentów” możemy znaleźć w kanonie jako rozpisaną do rozmiarów książki opowieść, która wskazuje drogę od dziennikarstwa do literatury.

O jego bokserskiej karierze mamy w kanonie jedno tylko zdanie. Właściwie równoważnik zdania: „sukcesy w boksie”. Szkoda – boksem interesował się Leszek Kołakowski. Dlaczego? Einstein nie znosił tego pytania. Akceptował pytanie „Jak?”. Kapuściński napisał zdanie o boksie w ostatnim rozdziale „Buszu po polsku”, który dał tytuł całej książce. Jest to tekst o Polsce, ale napisany w Afryce. Kończy się konstatacją, która doczekała się pieśni: „Dziwny ten świat”.

Drugi rozdział biografii po sportowym debiucie zatytułujemy „Poezja”. Kapuściński pisał schodkami Majakowskiego, ale była to jedyna kontrybucja na rzecz socrealizmu. Koledzy ze Związku Młodzieży Polskiej krytykowali go za braki tematyczne i nadmiar formy. Obiecali pomoc. Miała ona polegać na korepetycjach ze świadomości klasowej. Przydały się później, kiedy prowadził zajęcia na uniwersytecie, a jego słuchaczem był między innymi Krzysztof Pomian.

Reporter pozostał wierny poezji do końca. Jego „Notes” to zarówno wiersze, jak i notatki robione na potrzeby późniejszych tekstów, w tym lapidariów. Jego koledzy-poeci, jak Wiktor Woroszylski, byli stalinowcami. Po Październiku roku 1956 przejrzeli na oczy i stali się zaciekłymi antykomunistami. Kapuściński nie był stalinowcem. Nie było go z czego rozliczać ani wtedy, ani pod koniec życia. Był człowiekiem lewicy zafascynowanym doświadczeniami Ameryki Łacińskiej, które polegały na próbach uwolnienia się od kurateli Wielkiego Brata, czyli USA, oraz budowy społeczeństwa sprawiedliwego bez zależności od Moskwy.

Zbiór ineditów zaczyna się jak wszystko w jego życiu od poezji. Tom „Wiersze zebrane” wydany przez Marka Kusibę i Wydawnictwo Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej oraz Polski Fundusz Wydawniczy w Kanadzie nie zawiera schodków Majakowskiego. Widocznie były za młode.

Na marginesie – w kanonie zabrakło trzech tomów, z którymi nosił się całe życie, jak García Márquez z „Nie ma kto pisać do pułkownika”. Pierwszy miał być poświęcony pokoleniu zetempowców z Nowej Huty, drugi – portowemu miastu pięciu mórz – Pińskowi, a trzeci – podróży Stanisława Ignacego Witkiewicza i Bronisława Malinowskiego do Kolombo i dalej na Wschód. Zabrakło, bo ich nie napisał. Pozostawił tylko wstępne, niewyraźne ślady w „Lapidariach”.

Rozdział trzeci to początki pracy dziennikarskiej. W 1951 redakcja „Sztandaru Młodych” wysłała go na Festiwal Młodzieży i Studentów do Berlina, miasta wtedy jeszcze nieprzegrodzonego, ale już sygnalizującego niezadowolenie. To była pierwsza podróż zagraniczna Kapuścińskiego. Po tej podróży nie pozostał żaden ślad. W sześć lat od końca wojny trudno było pisać o budowie socjalizmu przez niemiecką klasę robotniczą. Zresztą „Sztandar” potrzebował wtedy przede wszystkim materiałów krajowych. Dodatek kulturalny gazety, „Przedpole”, wydrukował dwukolumnowe sprawozdanie Kapuścińskiego z ogólnopolskiej narady młodzieżowego aktywu kulturalnego. Temat nie do udźwignięcia. Kapuściński jakoś sobie z tym poradził, nie używając ani razu terminów „socjalizm” i „kierownicza rola partii”. W tamtych czasach cud.

W rozdziale czwartym zabiera nas do Nowej Huty. Napisał, jak jest. Błoto, wóda, chamstwo, łajdactwo, nędza, kurestwo. To też była prawda o budowie socjalizmu. Gdy tekst się ukazał, naczelna „Sztandaru”, która za to wyleciała, zdążyła była jeszcze przed utratą stanowiska dać Kapuścińskiemu paszport i bilet do Azji, żeby go tam schować przed karą. Tymczasem do Polski przybył premier Indii, Jawaharlal Nehru. Dziekan korpusu dyplomatycznego, ambasador ZSRR oczekujący wraz z kolegami na lotnisku, rzucił okiem na dostojnego gościa w stroju kongresowym po hindusku i powiedział: „Priletieł w kaliesonach, cztob podczerknut’ intimnyj charakter otnoszenij[1]”. Nehru namówił premiera Cyrankiewicza, żeby ten wysłał polskich dziennikarzy do krajów Trzeciego Świata. Kapuściński trafił do Indii. Napisał reportaż wierszem:

Jogin Ramamurti

każe zakopać się w grobie

zostanie tam tydzień

lekarze zaświadczą, że nie ma oszustwa...

Reszta w książce Kusiby na stronie 70. Wydane, a niewydane. Jest w tomie poezji, także kanonicznym. Do żadnego zbioru reportaży nie weszło. Zapomniane są też jego reportaże z Afganistanu (o kopalni ziemi na przykład) i Japonii („Obok nieba”). Szkoda, że nie drukował w „Kontynentach”, których jeszcze nie było. Znalazłyby się w tym tomie. Może trzeba zredagować takie wydanie z udziałem Zojki Kapuścińskiej (Rene Maisner), która najlepiej wie, które teksty Ojciec by dziś zaakceptował, jak akceptował je do druku wtedy. Byłyby to „Teksty zebrane”.

Rozdział kolejny. Kapuściński wraca do Polski. Rozprawa władzy z „Po prostu”. Koniec nadziei październikowych. Powstaje „Polityka”. Marian Turski (jedenaste przykazanie: „Nie bądź obojętny”) ściąga do nowego tygodnika młodych dziennikarzy ze „Sztandaru” – Daniela Passenta i Ryszarda Kapuścińskiego. Ten pierwszy napisze o drugim, że Rysiek zrobi światową karierę. Nie byle jaka to przepowiednia, zważywszy że jej autor też liczy się w świecie. Nawiasem mówiąc, w kręgach dziennikarskich, gdzie dobre słowo o koledze należy do rzadkości, Wojciech Giełżyński mówił, że Kapuściński to największy pisarz polski po Mickiewiczu, a Wiesław Górnicki, że „przerasta nas wszystkich o głowę”.

„Busz po polsku” to reportaże z Polski. Nie ma w nich największego ineditum – tekstu o Nowej Hucie. I dialogu dwóch robotnic z Woli, który rozwścieczył Władysława Gomułkę (cytuję za Mieczysławem F. Rakowskim):

– A ty jak dajesz?

– Ja? Na stojaka w bramie.

I zaraz potem wyprawa do Afryki. „Czarne gwiazdy”. Gdyby wszystkie teksty Kapuścińskiego o Afryce zebrać w jednym tomie, byłoby to coś na kształt „Inside Africa” Johna Gunthera. Tu już mamy do przejrzenia roczniki „Kontynentów”. Kapuściński wyjechał z PAP do Dar es Salam zakładać placówkę korespondenta zagranicznego. Był rok 1962 – za wcześnie na „Heban” i „Herodota”. Agencja otwierała placówki w najważniejszych stolicach świata. Pisali wszystko, a drukowano to, co w świecie reglamentowanej informacji nie drażniło decydentów. A drażnić mogło wszystko. Zwłaszcza teksty o demoludach. Powstał „Biuletyn Specjalny PAP”, w którym – na powielaczu – w kilkudziesięciu egzemplarzach ukazywało się to, co najciekawsze, najczęściej z podtytułem: „Nie do publikacji w prasie”. „BS” rozwożony był do najważniejszych domów w Polsce. W jednym z wydań ukazała się analiza Kapuścińskiego poświęcona Algierii po zamachu Bumediena. Wybuchła awantura, bo tekst nie zgadzał się z wnioskami jakiejś znawczyni Afryki pisującej do komunistycznej gazety „Unita”. Okazało się, że rację miał polski dziennikarz, a nie ciotka rewolucji, ale na początku wyglądało na to, że Kapuściński zostanie odwołany.

W jego afrykańskich tekstach sporo jest o socjalizmie w rozumieniu prezydenta Tanzanii, Juliusa Nyerere. Jest też o kapitalizmie. Ale słowa te co innego znaczyły i znaczą w Afryce. Nyerere mówił, że drogą rozwoju Afryki może być tylko socjalizm. Jego Tanzania leżała daleko od Moskwy, daleko od Pekinu. Bliżej była Hawana. Che Guevara uczył kongijskich partyzantów, jak się robi okopy. Nie chcieli, bo myśleli, że to kopanie grobów dla siebie. Guevara jako szef banku centralnego Kuby na szczycie niezaangażowanych w Algierze żądał, aby współpracę ekonomiczną opierać na wymianie barterowej. Bez pieniędzy. Uważał, że pieniądze trzeba zlikwidować. Kiedy wrócił z obchodów rocznicy rewolucji październikowej w Moskwie, na witającego go na lotnisku Fidela Castro rzucił się niemal z pięściami. „Yo no quiero esta mierda para mi pueblo”[2] – krzyknął, nazywając tak system radziecki. Mierda – gówno. Od tej pory Che był w Polsce zakazany pod każdym względem. Kapuściński zakazy ominął, przekładając „Dziennik z Boliwii”.

Afrykański tom „Czarne gwiazdy” powstawał tak, jak powstał teraz tom „Latynoafryka”. Kapuściński miał już kilka tekstów drukowanych w „Polityce” i PAP, ale znowu wysłali go do Afryki. Wydawnictwo Czytelnik pozbierało te fragmenty i ułożyło tom reportaży z niedokończonych dwu tomów o Nkrumahu i Lumumbie, o Ghanie i Kongu. Zamierzonych monografii nigdy nie napisał, natomiast po dziełach o Cesarzu i Szachu myślał o dłuższym tekście na temat Amina. Ponieważ „Cesarza” zaczynano czytać metaforycznie, jako opowieść o dworze i władcy, także w Polsce, pomysł z Aminem wydał mu się nietrafny, bo w Polsce nie było ludożerców. Bał się, że krwiopijcy Amina ugotują go i zjedzą. Dziś takiego zdania nie tylko nie można napisać, ale nawet pomyśleć. Ale Kapuściński by sobie poradził.

Kolejna wyprawa jego życia to podróż do Azji radzieckiej. „Kirgiz schodzi z konia” był w tamtych czasach najlepszym polskim sovieticum. W pierwszym wydaniu jest więcej tekstu gruzińskiego niż w kanonie. Brakuje teraz kilku rozdziałów, których nieobecność została w pierwszym wydaniu zaznaczona. Brakuje też w kanonie puenty gruzińskiego rozdziału. Mowa tam była o pomniku pewnego Gruzina (dziś Gruzini nazywają go Osetyjczykiem). Kapuściński napisał: „Mówią o nim, że popełniał błędy”. Ot, takie małe ineditum.

I wreszcie Ameryka Łacińska i teologia wyzwolenia w jednym zdaniu, tytułowym: „Chrystus z karabinem na ramieniu”. Gustavo Gutiérrez, ksiądz z Peru studiujący na Katolickim Uniwersytecie w Louvain, przyłączył się do buntu studentów roku kontestacji i kontrkultury 1968. Napisał manifest „Teología de la liberación”, który stał się głosem młodych duchownych Ameryki Łacińskiej. Gutiérrez wyjaśnił, że do opisu sytuacji w fawelach, barrios nuevos czy jak tam jeszcze nazywano po hiszpańsku slumsy Ciudad de Mexico, Limy, Buenos, Caracas czy Bogoty trzeba używać aparatu socjologicznego. W Watykanie uznano, że socjologia to marksizm, a marksizm to komunizm. I tu zaczęła się walka księży z hierarchami. Jeden z nich, Camilo Torres, który chrzcił dzieci Garcíi Márqueza, wygłosił kazanie, zarzucił karabin na komżę i wyprowadził wiernych w kolumbijskie góry. Wkrótce zginął. Ksiądz Degollado założył Legion Chrystusa, który miał walczyć z teologami wyzwolenia. Ślady tego wszystkiego zachowały się w świadomości i pamięci Kapuścińskiego, który pojechał do Boliwii śladami Che Guevary i tam pojmany wieziony był na śmierć, ale uratował go porucznik, który spił kata i pozwolił pisarzowi uciec. Reporter miał słabość do oficerów niższej rangi – porucznika Turciosa Limy w Salwadorze i porucznika Omara Torrijosa w Panamie. Obydwaj przeszli z armii na stronę partyzantów, których wcześniej zwalczali. Miał też słabość do lekarzy – Guevary, Allendego i Hugona Spadafory.

Ale epopeja latynoamerykańska przetrwała Kapuścińskiego i znalazła swoje odbicie w dwu książkach Vargasa Llosy. Śledził on uważnie, co się dzieje w otoczeniu Gabo (Garcíi Márqueza) i wokół Nagrody Nobla. Kiedy Kapuściński zyskał już światową sławę, Gabo zaprosił go na zajęcia z reportażu dla młodych dziennikarzy Ameryki Łacińskiej. Vargas musiał przeczytać „Dlaczego zginął Karl von Spreti” (o Gwatemali) i „Człowiek boi się człowieka” (o Dominikanie, jest w niniejszym zbiorze jako „Śmierć przestała być sensacją”). Musiał przeczytać, ale musiał przede wszystkim napisać „Burzliwe czasy” (o Gwatemali) i „Święto kozła” (o Dominikanie). Są to genialne, zwłaszcza druga, analizy mechanizmu władzy. Wielkiego Mechanizmu, jak by napisał prof. Jan Kott. Mechanizm władzy w Ameryce Łacińskiej zaczyna być budowany przez dyktatora albo prezydenta, który szybko staje się dyktatorem. Silnikiem mechanizmu jest strach, a towarzyszy mu cisza. Dyktator zostaje obalony, ale systemu nie można obalić, on działa nadal. Tego nie ma ani w Afryce, ani w Europie, ani w Azji. Kapuściński wszędzie podglądał systemy władzy, ale w Ameryce Łacińskiej obejrzał je w postaci klinicznej. Metodę przekazu nazwałbym reportażem eseizowanym. Wcześniej była poezja eseizowana. Vargas zrobił z tego prozę eseizowaną. Kapuściński wrócił do analiz systemu, kiedy przyszło mu opisywać rozpad ZSRR w „Imperium”. Tam pojawia się zdanie, które mówi wszystko: „Najważniejszym produktem radzieckiego przemysłu metalurgicznego był drut kolczasty”.

„Kontynenty” dają część dorobku pisarza mało znaną. Poszukawszy dokładniej, zwłaszcza w kulturalnych pismach niszowych, a także w archiwach radia i telewizji, znaleźlibyśmy to, co trzeba włączyć do nieistniejących jeszcze „Tekstów zebranych”. Polska jest nadal nieodkrytym kontynentem Kapuścińskiego. Krajem latynoeuropejskim, który trzeba opisywać reportażem latynoamerykańskim – analogowym, a nie anglosaskim – cyfrowym.

Krzysztof Mroziewicz

[...]

Przypisy
[1] Tłum.: Przyleciał w kalesonach, żeby podkreślić intymny charakter stosunków
[2] Tłum.: Nie chcę tego gówna dla mojego ludu