9,99 zł
„Zgrała się z jego rytmem natychmiast, jakby żyli z sobą od lat. Jej ciało prężyło się, on usilnie starał się, by wszystko nie przebiegło zbyt szybko. Zadziwiała go całkowitym brakiem zahamowań. Była otwarta i wymagająca. Za wszelką cenę chciała się z nim stopić w jedno. I wiedziała, jak to zrobić”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 156
Tłumaczenie:
Krążył w tłumie wystrojonych ludzi, apatycznie uśmiechając się do składających mu gratulacje gorliwców. Wysoki, dobrze zbudowany. Połowa mijanych kobiet pożerała go wzrokiem. On sprawiał wrażenie obojętnego na wszystko, co zwiększało fascynację jego osobą dwustuosobowego zbiorowiska gości tej topowej aukcji win. Jedynie uważne spojrzenie, którym śledził zebranych, zdradzało, że nie jest tak wyluzowany, za jakiego usiłuje uchodzić.
Niewielu z obecnych zdawało sobie sprawę, że Roark Black ma nerwy napięte jak postronki. Było to jasne jedynie dla ludzi wyposażonych w nadprogramowy zmysł – radar nastawiony na wykrywanie niebezpiecznych typów.
Elizabeth Minerva miała taki radar.
– Krewetki się kończą! – Panikara Brenda Stuart, asystująca przy organizowaniu tej imprezy, szturchnęła Elizabeth w bok.
– Sprawdzałam, jest jeszcze mnóstwo krewetek, podobnie jak szampana, kanapek i innych rzeczy, o które tak się martwisz. Nałóż sobie do pełna i uspokój się.
Po co Josie Summers, szefowa Elizabeth, przydzieliła jej do pomocy tę rozhisteryzowaną byłą organizatorkę wesel dla klasy średniej? Brendę najwyraźniej przerasta obecność tylu gwiazd nowojorskiej elity. Zamiast promieniować spokojem i ufnością, kręci się wśród zebranych, robi co chwila afery, czepia się zachowania hostess i barmana.
– Nie umiem być spokojna – odparowała głośno Brenda, ściągając na siebie uwagę najbliższych gości. – I ty też nie powinnaś.
Elizabeth przykleiła sobie do twarzy profesjonalny uśmiech, ujęła nieszczęsną asystentkę za łokieć i syknęła jej do ucha:
– Ja nad wszystkim panuję. Aukcja zacznie się za pół godziny. Możesz sobie spokojnie iść do domu.
– Nie mogę. – Brenda usiłowała wyzwolić się z uścisku.
– Owszem, możesz – mówiła Elizabeth słodkim głosem, popychając starszą od siebie kobietę do wyjścia. – Wyrobiłaś w tym tygodniu nadgodziny, należy ci się odpoczynek. Ja dam sobie radę.
– Skoro nalegasz…
Przecież odkąd skończyła studia, w ciągu trzech lat pracy w firmie Josie Summers specjalizującej się w organizacji imprez Elizabeth zdarzało się obsługiwać nawet większe bankiety. Fakt, to był jej pierwszy event z gośćmi z czołówek gazet. Dziś niecierpliwie czekała na przybycie zaproszonych i na ich pomruki aprobaty dla sposobu, w jaki przekształciła nieciekawą przestrzeń loftu w wyrafinowane stylowe wnętrze.
– Idź do domu i utul do snu swoją śliczną córeczkę – powiedziała Brendzie.
Było już dobrze po dziesiątej i sześcioletnia córka Brendy na pewno od dawna spała, ale Elizabeth przypomniała sobie, jak kobieta ciągle podkreślała, że wszystko robi dla swojego dziecka. To było zresztą jedyne, co w niej lubiła. I czego jej zazdrościła.
– Okej, dzięki.
Elizabeth odprowadziła wzrokiem Brendę idącą długim korytarzem do windy, po czym wróciła na przyjęcie.
– Cześć.
Przez te dziesięć minut borykania się z Brendą udało się jej zapomnieć o Roarku Blacku. Ale oto i on. Stał niewiele ponad metr od niej, oparty o jedną z potężnych kolumn podtrzymujących sklepienie.
Cholera. Z bliska ten facet jest uosobieniem męskiego, niebezpiecznego i niedbałego czaru. Do smokinga nie włożył obowiązkowej muszki. Co więcej, jego koszula była rozpięta pod szyją. Zawadiacki i seksowny.
„Pamiętaj, masz się zawsze trzymać z dala od niegrzecznych chłopców”.
A Roark Black z pewnością jest niegrzeczny. Nawet jego imię przyprawia o dreszcz.
Już wcześniej miała ochotę przejechać dłonią po jego gęstych falujących włosach. W istocie przypominały jej bobrowe futro jednej ze starych ciotek. W dzieciństwie bardzo lubiła je głaskać.
– W czym mogę pomóc? – zapytała.
– A już myślałem, że nie usłyszę od ciebie tego sakramentalnego pytania. – Podniósł w uśmiechu kącik ust.
Ton jego głosu zachęcał do flirtu. Patrzył na nią, jakby chciał odgadnąć, co ma pod czarną wieczorową sukienką.
Z trudem przełknęła ślinę.
– Czegoś panu potrzeba?
Wiele by dała, by cofnąć to pytanie. W sposób zbyt oczywisty stwarzało mu pretekst do dalszego prowadzenia gry.
– Kochanie…
– Jestem Elizabeth. – W sposób profesjonalny wyciągnęła do niego rękę. – Elizabeth Minerva. Organizuję dla pana ten wieczór.
Spodziewała się mocnego biznesowego uścisku, zamiast tego jednak mężczyzna ujął jej dłoń delikatnie, obrócił i lekko musnął jej wnętrze palcem wskazującym lewej ręki. Ciało Elizabeth zostało postawione w stan alarmu.
– Roark – mruknął, przyglądając się jej dłoni. – Roark Black. Masz bardzo ciekawą… linię głowy.
– Co takiego? – Nic więcej nie mogło jej przejść przez zaschnięte usta.
– Linia głowy. – Ponownie przesunął palcem po wnętrzu jej dłoni. – O tu, spójrz. Ten kształt linii głowy świadczy, że lubisz nowe idee i pomysły. Czy tak jest?
– Co takiego? – Nagle poczuła, że w przestronnym lofcie zaczyna brakować powietrza.
– Pociągają cię nieznane obszary?
Niegrzeczny chłopiec, zdecydowanie niegrzeczny.
Wyrwała mu rękę dość gwałtownie, a on uśmiechnął się krzywo. Zaczerwieniła się.
– Lubię aranżować niepowtarzalną przestrzeń i atmosferę imprez, jeśli o to panu chodzi.
Ironiczny uśmieszek świadczył o tym, że chyba nie o to mu chodziło.
– Podoba mi się to, co tu zrobiłaś.
To już lepiej. Woli, by rozmawiali o jej pracy, niż o niej samej. Elizabeth skrzyżowała ręce na piersi i omiotła wzrokiem rezultat tego, czemu poświęciła ostatnią dobę.
– Jak tu przyszłam, było pusto. Betonowa posadzka i pobielone ściany. No i te wspaniałe łukowe okna z niesamowitym widokiem. – Wskazała je palcem w nadziei, że odwróci od siebie uwagę Roarka.
– Podobno miałaś pomysł, żeby uczcić pamięć Tylera pokazem slajdów.
Powszechnie nielubiany Tyler Banks umarł rok temu. Dopiero po jego śmierci okazało się, że działalność charytatywna miasta Nowy Jork była w ponad dwudziestu procentach finansowana właśnie przez niego.
– Uważałam, że należy mu się hołd. Pomógł tylu ludziom, był tak hojny, a mało kto o tym wiedział.
– Piękna i mądra. – Pożerał ją wzrokiem. – Okej, jestem pod wrażeniem.
Ona też. To oczywiste. Im bardziej wzbraniała niegrzecznym chłopcom wstępu do swojego życia, tym bardziej ją pociągali. A już ci najgorsi pociągali ją najsilniej. Z doniesień prasowych, z którymi się zapoznała, wynikało, że Roark Black to arogancki, pozbawiony zasad chłystek. Zabójczo przystojny, seksowny, owszem, ale o bardzo wątpliwej moralności.
A po tym, co jej się przytrafiło w październiku zeszłego roku z Coltonem, przysięgła na grób siostry, że już nigdy nie zwiąże się z nikim podobnym. Koniec z niegrzecznymi chłopcami. Na zawsze.
Jej życie uczuciowe było przez ostatni rok… No tak, w ogóle go nie było. To dlatego hormony tak zareagowały na Roarka.
– Proponuję, żeby pan się wyzwolił spod tego wrażenia, panie Black – powiedziała szorstko.
– Nie lubisz mnie? – zapytał, dając jednocześnie do zrozumienia, że jest mu to doskonale obojętne.
– Nie znam pana.
– A jednak coś sugerujesz. To nie fair.
Fair? Taki ktoś chce grać fair? Nie wierzyła w to ani przez moment. Więcej – była przekonana, że przy najmniejszej zachęcie z jej strony natychmiast znaleźliby się razem w najbliższej toalecie. A ona miałaby zadartą kieckę.
– Czytałam o panu to i owo.
– Co takiego, mianowicie?
Cholera, w końcu to on jest tu zleceniodawcą. To on podpowiedział wnuczce Tylera pomysł imprezy dobroczynnej, na której dom aukcyjny Waverly’s zlicytowałby cenną kolekcję win zmarłego potentata. Dzięki niemu dostała tę pracę, powinna więc trzymać język za zębami. Przekroczyła swoje uprawnienia.
– Różne takie.
– No, nie wycofuj się. Już przecież rzuciłaś mi wyzwanie.
Nikt nigdy nie oskarżał jej o bojaźliwość.
– Posłuchaj, to nie mój biznes. Ja tu jestem od tego, żeby na tym przyjęciu wszystko szło, jak trzeba.
– Zgadza się, ale najpierw odpowiesz na moje pytanie – powiedział, zastępując jej drogę.
Prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Potężna bariera chroniąca Elizabeth, niemal przyciśniętą do betonowej kolumny, przed wzrokiem ciekawskich. Ku własnemu przerażeniu jej ciało pozytywnie reagowało na sytuację zgotowaną przez olbrzyma. Poczuła w środku miłe ciepło, rozchodzące się po całym ciele.
– Masz wyrobione zdanie o mnie. – Oparł rękę o kolumnę nad jej ramieniem. – Ciekaw jestem, jakie.
– Nie rozumiem, dlaczego cię to ciekawi.
Z tego, co słyszała, Roark nie przejmował się tym, co inni myślą czy mówią na jego temat. Robił swoje, miał gdzieś zasady. I to ją ekscytowało, niezależnie od tego, co kiedyś sobie przyrzekła.
– Powiedzmy, że dawno nie spotkałem kobiety, która nie udaje. Wiesz, co mam na myśli…
Zbita z tropu faktem, że jego bliskość przyprawia ją prawie o zawał serca, wypaliła bez zastanowienia:
– Waverly’s ma kłopoty. Jeśli upadnie, to głównie z twojej winy.
Wstrzymała oddech, przerażona własnymi słowami.
– A to gdzie wyczytałaś? – Nie wyglądał na zaskoczonego ani zirytowanego jej nieoczekiwaną otwartością.
– Przepraszam – mruknęła – to nie moja sprawa. Muszę wracać do sali.
– Nie tak szybko. – Obserwował ją spod przymkniętych powiek. Cały jego wdzięk gdzieś się ulotnił. Zaciśnięte usta, napięte mięśnie twarzy nie wróżyły nic dobrego. – Chyba jesteś mi winna jakieś wyjaśnienie.
– Tak mi się tylko wyrwało.
– Może, ale widzę, że masz sporą wiedzę na ten temat. – Miłośnik przygód i fantazji przerodził się nagle w nieubłaganego myśliwego o zimnym spojrzeniu.
Elizabeth zadrżała, ale nie ze strachu. Lekkomyślna część jej osobowości, nad której utemperowaniem tak usilnie ostatnio pracowała, zareagowała na wibracje płynące z ciała Roarka.
– Posłuchaj… – Uratowało ją pojawienie się Kendry Darling, przyjaciółki ze studiów, a obecnie asystentki Ann Richardson, dyrektor zarządzającej domu Waverly’s.
– Panie Black, Ann poleciła mi pana odnaleźć.
– Niech chwilę poczeka, właśnie odbywam małą pogawędkę z Elizabeth.
Gdy do Kendry dotarło, kogóż to Roark zaszczyca swą charyzmą, jej orzechowe oczy za szkłami w szylkretowych oprawkach zrobiły się okrągłe.
– Niestety, to ważne – powiedziała. – Przyszli jacyś ludzie, chcą z panem porozmawiać. Są z FBI.
– Powiedz jej, że będę za parę minut. – Roark niemal zazgrzytał zębami ze złości.
– Obawiam się, że ona chce widzieć pana natychmiast.
A więc asystentce nakazano, że ma się bez niego nie pokazywać. Nauczyła się już radzić sobie z trudnymi klientami, nie umiała jednak przeciwstawić się przedstawicielom prawa. Wiedziała skądinąd, że FBI zasięga opinii Blacka, ilekroć dzieje się coś złego na kolekcjonerskich rynkach Środkowego Wschodu, był on bowiem cenionym ekspertem pomagającym w wykrywaniu nieprawidłowości w obrocie antykami.
Oddalając się, Roark rzucił Elizabeth pożegnalne spojrzenie. Ta oszałamiająca blondynka wyglądała, jakby chciała się całkowicie wtopić w betonową podporę.
Przypomniało mu się, że ilekroć trzymał w ręce wartościowy przedmiot, od razu wiedział, czy ma do czynienia z oryginałem, czy tylko doskonałą podróbką. Przeczucie nigdy go nie myliło, choć oczywiście zawsze starał się udokumentować prawdziwość dzieła za pomocą drobiazgowych analiz.
Z Elizabeth było tak samo. Trzymał jej dłoń i miał absolutne przekonanie, że oto trafił mu się autentyk. Zero gry, zero sztuczności. Sama uczciwość i prawda. No i urok. Filigranowa, ale bardzo kobieca figura, oczy w kolorze indygo. Postanowił, że musi ją zdobyć.
– Dokończymy później – rzucił na odchodnym.
Jej spojrzenie mówiło: „Nie licz na to”.
Dwoje obcych ludzi stało obok Ann. W przeciwieństwie do swej asystentki, dyrektorka Waverly’s nie wydawała się w najmniejszym stopniu poruszona niespodziewanym wtargnięciem funkcjonariuszy FBI. Roark bardzo w niej cenił to, że w najgorszych momentach zachowywała zimną krew.
Powitała go spokojnym uśmiechem.
– Roark, pozwól, to agenci specjalni Matthews i Todd. Chcą nam zadać kilka pytań.
Roark zerknął na przybyłych. Todda znał z widzenia, a Matthews była chyba nowym nabytkiem. Wysoka i szczupła brunetka, z burzą opadających na ramiona loków. Jej spojrzenie wyrażało nadzieję na szybki awans.
– Możemy porozmawiać na tarasie – powiedział, narzucając swoją marynarkę na ramiona Ann.
Romantyczna aranżacja niewielkiej przestrzeni na świeżym powietrzu zdradzała autorkę. Elizabeth rozstawiła tam donice z kosodrzewiną o srebrnych igłach, wśród których migotały białe lampki. Całości dopełniały świeczki ustawione w sztormowych lampach.
Po trzech miesiącach spędzonych w tropikach Roark potrafił docenić chłód pogodnego listopadowego wieczoru z widokiem na światła Manhattanu.
– W czym możemy być pomocni? – zapytał.
– Chodzi o zniknięcie posągu Złote Serce z Rayas – odezwał się agent. – Książę Mallik Khouri zeznał, że widział zamaskowanego mężczyznę o posturze pana Blacka, jak wynosił figurę z komnaty w pałacu królewskim.
– Chyba nie myślicie, że Roark ukradł rzeźbę? – zaprotestowała Ann z nieco przesadną gwałtownością. Szczerze mówiąc, wcale by się nie zdziwiła, gdyby tak było.
– Mamy informacje, że w tym czasie przebywał w Dubaju – oznajmiła agentka Matthews. – Ale dla tak utalentowanego człowieka nie ma rzeczy niemożliwych. – Kobieta przeciągnęła ostatnie słowo, jakby chcąc podkreślić swe uznanie dla zdolności Roarka. – Mógł się przemieścić do Rayas, wśliznąć do pałacu i wynieść posąg.
– Jasne, ja jestem zdolny do wszystkiego… – mruknął Roark.
– Nie zrobiłby tego – zaprzeczyła Ann, skrzywieniem ust dając mu do zrozumienia, że ona bierze na siebie obronę przed oskarżeniami.
– …do tysięcy nielegalnych operacji – dokończył mimo to Roark, wpatrując się w agentkę. – Ale ich nie dokonuję.
– Nie ma dowodów na to, że Roark ma z tym coś wspólnego. – Ann nie dawała po sobie poznać, że ma w tym względzie jakiekolwiek wątpliwości, a Roark był jej wdzięczny, że mimo wyrobionego zdania na jego temat nie rzuca go na pożarcie.
– Złodziej popełnił błąd – ciągnęła Matthews – mianowicie zmagając się z ciężarem, zaklął. Głębokim, bardzo charakterystycznym głosem. – Utkwiła wzrok w Roarku. – Książę twierdzi, że to był pana głos, panie Black.
– Z księciem spotkaliśmy się przelotnie w Dubaju, lata temu. Nie sądzę, żeby mógł zapamiętać mój głos.
Roark dobrze wiedział, że idealnie nadaje się na kozła ofiarnego. I że książę Mallik ma powody, by podejrzewać właśnie jego.
– A jednak jest przekonany, że to był pan – powiedziała agentka Matthews, unosząc brwi.
– Myli się – uciął Roark.
Ann położyła dłoń na jego ramieniu.
– Znam księcia Mallika – odezwała się. – To uczciwy i kulturalny człowiek, ale w stresie mógł się przesłyszeć. Przecież powiedzieliście, że złodziej był zamaskowany. Z zakrytymi ustami mówi się inaczej.
Roark pracował nad tym, by nie wyjść z siebie.
– A przesłuchaliście Daltona Rothschilda w sprawie tej kradzieży? – Właściciel konkurencyjnego domu aukcyjnego był mu od dawna solą w oku. – Ma zadawnione porachunki z Waverly’s i nie można wykluczyć, że wysłał któregoś ze swoich sługusów do Rayas. Kazał ukraść posąg, żeby zwalić to na mnie.
– Panie Black, Dalton Rothschild ma metody pracy mniej kontrowersyjne niż pan. Nie mamy powodu, żeby go przesłuchiwać w tej sprawie – stwierdziła agentka.
Jasne. Roark nie zdziwiłby się nawet, gdyby się okazało, że to Rothschild nasłał na niego FBI. Facet jest przebiegłym i zachłannym manipulatorem.
Ann odprowadziła agentów do wyjścia, a Roark pozostał na tarasie, czekając, aż chłodny powiew ostudzi jego gniew. W tłumie gości dostrzegł Elizabeth Minervę. Snuła się jak piękna zjawa. Włosy miała upięte w mały kok, zgrabną figurę podkreślała prosta czarna sukienka z długim rękawem.
W zasadzie nie lubił niewysokich blondynek o kobiecych kształtach. Wolał kobiety zdecydowanie wyższe, szczupłe, czarnookie, o śniadej cerze.
W kwestiach zabytków, antyków oraz miłosnych zalotów był koneserem i pasjonatem. Teraz miał apetyt na tę wdzięczną i kruchą istotkę, Elizabeth.
– Roark, na co się tak gapisz?
Nie zauważył, że Ann wróciła na taras i stoi za nim. To źle, że utracił czujność. Często zdarza mu się być w sytuacjach, gdy może to kosztować życie.
– Możesz mnie poznać z organizatorką imprezy? – zapytał.
– Wszystko załatwiała moja asystentka. Powiem jej, żeby ci mejlem przesłała kontakt. – Ann była najwyraźniej zdumiona jego prośbą.
– Świetnie. Za kilka tygodni mam następną okazję do świętowania.
– Masz na myśli włączenie do swoich zbiorów posągu? Czy to nie ten sam, który skradziono w Rayas?
– Pytasz, czy jestem złodziejem? – Demonstrowany przez Ann od kilku lat brak zaufania zaczynał mu ciążyć.
– Jasne, że nie – odparła nieśpiesznie. – Ale czy jesteś pewien, że twój posąg pochodzi z legalnego źródła?
– Absolutnie. Możesz mi wierzyć – zapewnił, dotykając jej ramienia. Ann była spięta.
– Wiem, ale w świetle nowych oskarżeń musimy być szczególnie ostrożni. Dostarczysz mi posąg, a ja go zawiozę do Rayas i okażę szejkowi. Niech potwierdzi, że to nie ten skradziono.
– Bo to nie ten.
– Ani FBI, ani księciu koronnemu Raifowi Khouriemu nie wystarczy twoje słowo. – W głosie Ann zaczęła pobrzmiewać stanowczość i determinacja. – Nie było cię trzy miesiące, Roark. Waverly’s ma problemy.
Może i był „poza zasięgiem”, ale to nie znaczy, że nie wiedział o skandalu związanym ze zmową cenową, który wstrząsnął Waverly’s. I o tym, że zamieszana jest w to Ann Richardson. Jego przyrodni brat Vance Waverly święcie wierzył, że Ann nigdy nie była związana z Daltonem Rothschildem i dawał odpór plotkom, jakoby mieli oni potajemnie umawiać się co do cen. Roark nie wykluczał natomiast, że Rothschild może mieć ochotę na Waverly’s i planuje wrogie przejęcie konkurencyjnej firmy. Nie był również przekonany o tym, że między Ann i Daltonem nigdy nic nie było.
– Musimy wyjaśnić sprawę posągu – powtórzyła.
– Owszem, ale sprowadzenie go tu może być trudne.
– Co przez to rozumiesz?
– To mianowicie, że całe zamieszanie wokół tej sprawy, jak również uparte dążenie Rothschilda do robienia nam koło pióra, może zagrażać bezpieczeństwu rzeźby.
– Nieważne, sprowadź ją jak najszybciej, bo potem może być dla Waverly’s za późno.
Determinacja Ann przekonała Roarka. Też chciał ratować firmę. Gdy oboje weszli do wnętrza, poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Rozpoznał bardzo wpływowego członka rady nadzorczej Waverly’s. Coś w jego wzroku przykuwało uwagę. Roark wziął kieliszek szampana i podszedł się przywitać.
– Niezłą kolekcję pozyskałeś – zauważył George Cromwell. – Nie miałem pojęcia, że Tyler był aż takim koneserem.
– Fakt, to był dość tajemniczy człowiek.
– Wypijmy za nadzieję, że większość tajemnic zabrał do grobu – prychnął Cromwell, unosząc kieliszek.
Roark uśmiechnął się uprzejmie, ale nurtował go niepokój. Intuicja, jak się okazało, go nie zawiodła.
– Co tu robiło FBI? – zapytał Cromwell.
– Dostali jakieś mylne informacje i musieli je wyjaśnić. – Roark uśmiechnął się lekceważąco do ciekawskiego członka zarządu. Ta betonowa dżungla wcale nie jest bezpieczniejsza od prawdziwej, w której ukrywał się przez ostatnie trzy miesiące.
– I co? Wyjaśnili?
– Pewnie nie do końca.
– Niepokoję się o przyszłość Waverly’s.
– Czyli? – spytał Roark nonszalancko, upijając łyk szampana. Nie znosił eleganckiego świata z jego niedomówieniami i gierkami. Już wolał pospolitych bandytów, którzy swoje problemy rozwiązywali przy pomocy noża i broni palnej.
– Coraz więcej inwestorów jest namawianych do sprzedaży udziałów.
– Niech zgadnę. Rothschild?
– Tak.
– Sprzedawać jemu to żaden interes.
– Po ostatnich aferach ludzie zaczynają szeptać, że Waverly’s jest źle zarządzane – oznajmił Cromwell. Niby stwierdził fakt, a w istocie chciał wybadać Roarka. No i miał nadzieję, że jego opinia dotrze do uszu Vance’a.
– To niedorzeczne. Ann jest świetnym menedżerem. A kłopoty zawdzięczamy Daltonowi Rothschildowi.
– Możliwe, ale pańskie ostatnie działania też nie pomogły firmie.
Roark postanowił nie dać się pociągnąć za język.
– To, co robię, jest całkowicie legalne i uzasadnione – stwierdził po chwili.
– Jasne – przytaknął Cromwell – ale w biznesie liczą się nie tylko fakty. Rynek reaguje również na to, jak ludzie postrzegają dany problem.
– A ja jestem postrzegany jako…?
– Ktoś niefrasobliwy. I to zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym.
Trudno było się z tym nie zgodzić. Roark w swym postępowaniu kierował się przede wszystkim własnymi potrzebami i pragnieniami. Rzadko brał pod uwagę innych, ale tym razem spostrzeżenie starszego pana trafiło w czuły punkt. Może dlatego, że powielało opinię, którą niedawno wyczytał między słowami pewnej drobnej blondynki?
Właśnie zauważył, że ona na niego patrzy i sprawiło mu to przyjemność. Mrugnął do niej i z rozbawieniem skonstatował, że odwróciła się tak gwałtownie, iż omal nie wpadła na przechodzącego kelnera.
Nieświadomy chwilowego roztargnienia Roarka, Cormwell ciągnął swój wątek:
– Gdyby zechciał pan się trochę postarać, może udałoby mi się przekonać radę nadzorczą, że pan, Vance i Ann jesteście gwarantami przyszłości Waverly’s.
– Co pan sugeruje? Co powinienem zrobić?
– Udowodnić, że jest pan poważnym, ustabilizowanym życiowo człowiekiem.
Innymi słowy, zawiesić wszelkie ryzykowne działania. Z tym może być kłopot. Roark był właśnie w trakcie pozyskiwania cennego eksponatu: drugiej z pary lamparcich głów zdobiących niegdyś tron sułtana Tipu, jednej z ważniejszych postaci w historii Indii i krajów muzułmańskich. Pierwsza głowa została odkryta w jakiejś porzuconej skrzyni w Winnipeg w Kanadzie i sprzedana na aukcji kilka lat temu.
Potencjalnym kupcem był kolekcjoner sztuki wschodniej, który w celu poszukiwań drugiej głowy udostępnił Roarkowi swoje prywatne archiwum. Wiedza w nim zgromadzona była nieporównanie cenniejsza niż owe pół miliona dolarów, które Roark miał obiecane na wypadek pomyślnego zakończenia poszukiwań.
– Zamierzałem wyjechać w przyszłym tygodniu.
– To chyba nie jest dobry pomysł, jeśli zależy panu na Waverly’s.
– Mam coś do załatwienia w Dubaju.
– Czy naprawdę to musi pan robić, kiedy interesuje się panem FBI? – George Cromwell smutno pokiwał głową. – Proszę zostać w Nowym Jorku i pokazać, że jest pan dojrzałym człowiekiem.
– To znaczy?
– Pana zamiłowanie do przygód jest wręcz legendarne. Gdyby potrafił się pan związać z jedną kobietą, przekonalibyśmy się, że mamy u steru właściwego człowieka.
Łatwo powiedzieć. Roark już pomijał, że facet wpycha nos w nie swoje sprawy. Ale jaka kobieta wytrzymałaby z awanturnikiem, który jest gotów w każdej chwili pojechać na koniec świata, by odnaleźć jakiś rupieć zagubiony przed wiekami?
Ale teraz od jego wizerunku zależą perspektywy firmy. No cóż, wystarczy znaleźć dziewczynę, która dla dobra Waverly’s zgodzi się świadomie odgrywać u jego boku rolę wiernej i kochającej partnerki. Wtedy nie trzeba się będzie martwić, że się ją skrzywdzi.
– Zabawne, że mówi pan o tym akurat dziś. Tak się składa, że zacząłem się z kimś spotykać i właśnie mieliśmy zamiar ogłosić publicznie, że jesteśmy parą.
– Wspaniale. – Członek zarządu uśmiechnął się zdziwiony, ale i wyraźnie odprężony. – Zapraszam was jutro na kolację. Porozmawiamy o waszych planach.
– Będziemy na pewno.
– A przepraszam, jak nazywa się dama pana serca?
– Elizabeth. Elizabeth Minerva.
Tytuł oryginału: The Rogue’s Fortune
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2012
Redaktor serii: Ewa Godycka
Korekta: Urszula Gołębiewska
© 2012 by Harlequin Books S.A.
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Gorący Romans są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-0931-1
GR – 1051
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com