Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wydawać by się mogło, że los napisał dla Joanny scenariusz idealny – cudowny mąż, wielki dom z ogrodem, wymarzona praca, kariera… Bywa jednak, że nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Do tego przeszłość, dotychczas skrzętnie spychana w najdalsze zakątki umysłu, ponownie dobija się do jej drzwi, stawiając przed ciężką próbą, z którą musi się zmierzyć. Zostać czy uciec? Walczyć czy oddać szczęście walkowerem? A może zacząć wszystko od nowa?
"Znaki na niebie i ziemi" to opowieść o nadziei i możliwości dokonywania wyborów, a także o tym, że warto o siebie walczyć, bo nigdy nie jest na to zbyt późno. Życie stawia wyzwania, ale daje też znaki, które wystarczy dostrzec i podążać ich śladem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 341
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Robert Ratajczak
Korekta
Natalia Jargieło
Fotografia na okładce
© dmitrimaruta — stock.adobe.com
© Copyright by Kasia Keller
© Copyright by Wydawnictwo „Vectra”
Projekt okładki
Natalia Jargieło
Skład i łamanie
Natalia Jargieło
ISBN 978-83-65950-56-7
Wydawca
Wydawnictwo „Vectra”
Czerwionka-Leszczyny 2021
www.arw-vectra.pl
Budynek Luksusu pustoszał zgodnie z wysokością pięter. Pracownicy pierwszego wychodzili z firmy zwykle po piętnastej, drugiego zaraz po nim, a trzecie wyludniało się w granicach siedemnastej. Tylko parter, na którym znajdowała się recepcja i ochrona, funkcjonował dwadzieścia cztery na dobę. Ochroniarze zmieniali się co osiem godzin. Znała osobiście każdego z nich. Musiała. To dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Urzędowała na ostatnim, czwartym piętrze, na które nie mógł dostać się nikt postronny bez specjalnej przepustki. Na tym właśnie poziomie zapadały najważniejsze decyzje dotyczące strategii firmy, planów i projektów wypuszczanych w świat. Tu każdy pomysł pracownika Luksusu miał swoje „być albo nie być”.
Na tym piętrze pracowały jedynie cztery osoby — ona, jej sekretarka oraz szef i jego sekretarka. Ich gabinety mieściły się na przeciwległych krańcach długiego korytarza, co wyjątkowo jej pasowało, bo nie musiała widywać go bez szczególnej potrzeby. Poza tym były tu trzy sale konferencyjne, dwie kameralne, przeznaczone na wewnętrzne zebrania, i jedna ogromna, reprezentacyjna dla ważniejszych kontrahentów. Już sam korytarz był doskonałą wizytówką Luksusu, świadczył o jego prestiżu i marce. Umieszczone w przeszklonych gablotach medale, puchary i inne nagrody przykuwały oko ewentualnych kooperantów, a całości dopełniały dyplomy w zdobionych ramach, wywieszone przez całą jego długość.
Dochodziła dziewiętnasta. Lada moment na schodach miały się rozlec nawoływania pięcioosobowej ekipy sprzątającej, a charakterystyczne dźwięki i zapach płynów do czyszczenia wypełnić cały budynek. Tych pracowników też znała doskonale. Spotykała ich niemal codziennie, choć o tej porze dawno powinna być już w domu. A jednak nie była. Szła korytarzem, trasą, którą pokonywała kilkanaście razy dziennie. Wcześniej latała nią jak na skrzydłach, ale od niedawna robiła to dużo wolniej, a teczki z dokumentami ogromnie jej ciążyły. Była nieco przygaszona decyzjami szefów. Gdyby to ona dostała awans, a nie nadęty bufon, który zjawił się w firmie kilka miesięcy wcześniej, nie musiałaby biegać do niego z każdym świstkiem wymagającym jego łaskawego spojrzenia i podpisu. To ona czekałaby w gabinecie na końcu tegoż długiego korytarza. Pracowała w Luksusie siedem lat. Z tego dwa jako projektantka, a pięć na czwartym piętrze. Oddała mu kawał życia, mnóstwo energii, czasu i sto procent zaangażowania. Porzuciła dla firmy wszystko, poczynając od młodzieńczych marzeń, a skończywszy na życiu prywatnym zawieszonym na kołku, co na szczęście nie przeszkadzało jej równie zajętemu mężowi. Niestety, poza przyzwoitą pensją w zamian nie otrzymała nic, mimo że przez ostatni rok karmiono ją obietnicami, że zasiądzie na dyrektorskim fotelu. Czasem myślała, że sama jest sobie winna. Przyzwyczaiła tych na szczycie piramidy, że pracuje jak automat, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych i że ciągle wychodzi ze swoich butów, wskakując w cudze, naprzeciw nieuwzględnionym w umowie obowiązkom. Zawsze przed szereg. Zawsze z nowym pomysłem. Zawsze gotowa do działania.
Teoretycznie mogłaby zwolnić, albo przynajmniej robić tylko to, co do niej należało, ale prawda taka, że ta praca była dla Joanny wybawieniem. Potrzebowała tego szalonego tempa i zatracenia się w licznych obowiązkach. To pozwalało jej zapomnieć, jednak braku awansu nie mogła przeboleć. I tego, że zamiast niej, posadzili na stołku znajomego, którego ona sama wprowadzała w obowiązki i wszystkiego uczyła. Jej łaskawie pozwolili zostać jego asystentką, jakby do tej pory była jedynie gońcem. Mieli jeszcze czelność ją prosić, by miała na niego oko i w razie czego gasiła pożary. A ona, jak ta głupia, gasiła. I to dość często. Bufon miał jeden atut — wyglądał, przez co nieźle prezentował się w dyrektorskim fotelu, ale za grosz nie potrafił sprostać swoim obowiązkom. Ale kogo to obchodziło? Na pewno nie tych, którzy decydowali o awansach. Większość czasu, który spędzał w pracy, snuł się po firmie, puszył i roztaczał wokół feromony. Fakt, był nieziemsko przystojny. Taki modelowy dyrektor domu mody, jakby specjalnie do tej pracy ulepiony. I ten jego uśmiech, po którym mdlały co wrażliwsze pracownice Luksusu. Do tego w kuluarach plotkowano, że jest seksoholikiem i nie przepuszcza żadnej kobiecie. Ogólnie rzecz biorąc, paniom zatrudnionym w firmie to kompletnie nie przeszkadzało. Wodziły za nim maślanym wzrokiem, trzepotały przyklejonymi rzęsami, wcześniej trzy razy ukradkiem sprawdzając w lusterku stan błyszczyka na ustach. Ona nie dawała się jednak nabrać na te jego męskie walory. Raz, że była mężatką, i to stanowiło dla niej wartość samą w sobie, mimo że z mężem przeważnie się mijali i raczej byli od siebie mentalnie bardzo daleko. Dwa, że bufon nie spoufalał się z nią zanadto.
Nie obawiała się go nawet wtedy, gdy tak jak teraz zostawali sami po godzinach. To dlatego, że od początku traktowała go chłodno, czym zapewne skutecznie ostudziła jego ewentualne zapędy — bo przecież była atrakcyjna, więc w innej sytuacji z pewnością próbowałby swoich sztuczek także na niej. Jakby na potwierdzenie kotłujących się w głowie myśli zerknęła na swoje odbicie w szklanej gablocie, stojącej w korytarzu. Nie była próżna, ale wiedziała, że sroce spod ogona nie wypadła. Była wysoka, zgrabna, co w tej chwili podkreślała jej czerwona, ołówkowa sukienka i niebotycznie wysokie szpilki w zbliżonym do sukienki kolorze. Burza czarnych loków, opadająca na wąskie ramiona, dodawała jej nieco egzotycznego wyglądu, który dodatkowo podkreślały ciemne oczy i długie rzęsy, wyraźnie zaznaczone pod krótką, pozornie niesforną grzywką. Tak, zdecydowanie należała do pięknych kobiet. Jedyną brzydką rzecz, która nie tylko szpeciła jej ciało, ale i umysł, miała głęboko schowaną pod ubraniem. Była piękna, ale zimna — Lodowa Miss, jak mówili o niej koledzy. To miano nie wzięło się z powietrza. Joanna w pełni na nie zasłużyła. Współpracowników, zwłaszcza mężczyzn, traktowała zdecydowanie ozięble. Grzecznie, ale z dużym dystansem. Nie zabiegała o ich uznanie i ucinała w locie każdą wymianę zdań, gdy padał choć jeden komplement pod jej adresem. Był nawet taki okres w jej życiu, kiedy chowała się pod workowatymi dresami. Nie bez przyczyny. Ale to już zamierzchła przeszłość, po której została tylko blizna. Nauczyła się z tym żyć.
Minęła gablotę i sprężystym krokiem poszła w stronę dyrektorskiego gabinetu, z którego dobiegała muzyka. Tak — pomyślała — pan szef ma dobry dzień i raczej niezbyt jest zapracowany. Często, po godzinach urzędowania, słychać było z jego gabinetu wszelakiej maści hity, i nie były to bynajmniej uduchowione kawałki sprzyjające pracy twórczej. Najczęściej chrypiał jakąś smętną pościelówą Sting, lub Barry White. Albo dudniła ostrzejsza ballada rockowa. Dziś postawił na głośne tony. Powiedziałaby, że zbyt głośne, jak na renomowany dom mody, ale przecież nie ona była tu szefem. Ona pełniła rolę strażaka.
Kiedy stanęła przed drzwiami gabinetu, wygładziła na brzuchu czerwoną sukienkę i automatycznie obciągnęła ją w dół. Wzięła głęboki wdech i już miała nacisnąć na klamkę, ale... zamarła. Ze środka, przez głośną muzykę, przebijał się dziwny hałas. Właściwie dziwny byłby może dla kogoś innego, ale nie dla niej. Ona doskonale znała te odgłosy — charakterystyczna szamotanina, ciężkie sapanie i przytłumiony, urywany krzyk kobiety, jakby wydobywał się z zasłanianych ust. I wszystko wróciło. Wszystko, z czym miała nadzieję, że sobie już poradziła.
* * *
Tessa zupełnie nie mogła go zrozumieć. Przecież nigdy nie ukrywała swoich priorytetów. Od zawsze sytuacja była jasna i przejrzysta. Taniec był jej życiem i nie zamierzała z niego rezygnować dla nikogo. Dlaczego więc on tak uparcie próbował ją zmieniać? Dlaczego narzucał jej swoje własne zdanie? Kiedy się poznali, zupełnie mu nie przeszkadzało, że myślała o karierze, że chciała się realizować. Wtedy był zafascynowany jej profesją. Z dumą chwalił się kolegom, że jest tancerką i występuje na deskach teatru. A teraz, co? Miała to wszystko rzucić? W imię czego? Owszem, rozumiała, że dziecko wszystko postawiło na głowie. Głównie na jego głowie. Tylko że zapomniał o tym, że to on podjął taką decyzję...
Kiedy zaszła w ciążę, była przerażona. Bała się, że to koniec jej kariery, że dziecko pokrzyżuje wszystkie plany. Pieluchy, kaszki, spacerki nie były tym, czym chciała się zajmować. W każdym razie jeszcze nie w tym momencie. Niestety, jedna chwila zapomnienia, nieuwagi i cała jej przyszłość stanęła pod znakiem zapytania. Wcześniej zdarzało się wielokrotnie, że spóźniał się jej okres. Diety, treningi, stres, to nie współgrało z regularnością. Nigdy się tym nie martwiła. Dlatego wiadomość o ciąży spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Rozważała wszystkie za i przeciw. Więcej było przeciw, ale ostatecznie to on ją przekonał, że powinna urodzić, że dadzą radę. Obiecał, że będzie ją wspierał na każdym kroku. Posłuchała.
Ciąża była katorgą. Wymioty goniły wymioty. Nie pomagały krakersy, które polecała jego mama jako antidotum na nudności. Nic nie pomagało. Za to kilogramy, jak na przekór, rosły w zastraszającym tempie. A tego bała się najbardziej. Martwiła się, że jej ciało przestanie być atrakcyjne, a przecież to właśnie ciało było jej narzędziem pracy. Tymczasem w świetle reflektorów widać każdą zmarszczkę, każdy rozstęp i każde niepotrzebne deko tłuszczu.
Wreszcie urodziła. Córeczka była piękna. Tessa pokochała rozkoszną, różową kuleczkę od pierwszej chwili. Wcześniej wydawało się jej, że nie da rady, że brakuje jej instynktu macierzyńskiego, ale nic bardziej mylnego. Instynkt sam się włączył jak tylko poczuła na skórze jej mięciutkie ciałko. Trzy pierwsze miesiące minęły im cudownie. Piotr trochę się pieklił, że nie chciała karmić piersią, ale Tosi nie przeszkadzała butelka. Położna również nie naciskała. A Piotr? Śmiała się z niego, że jeśli tak bardzo mu zależało, to mógł wyciągnąć swoje sutki. Kiedy wreszcie minął połóg, Tessa zabrała się za intensywną pracę nad sobą. Kremy, balsamy, maści, dieta, trening — to była mordęga. Ona jednak wiedziała, po co to robi, widziała przed sobą cel i uparcie do niego dążyła. Musiała wrócić do stanu sprzed ciąży. I wróciła. Wyjątkowo szybko. Tęskniła za sceną i reflektorami, choć nie tylko za tym. Brakowało jej gromkich braw, okrzyków uwielbienia, komplementów i zainteresowania na bankietach za kulisami. Zdała sobie sprawę, że jej życie zatrzymało się w miejscu. Tośka była cudowna, Piotr również stawał na wysokości zadania, jej tymczasem brakowało adrenaliny. Klamka o powrocie zapadła, gdy Piotr zjawił się w domu z pierścionkiem. Ślub? Mąż? Zobowiązania? Nic z tych rzeczy. Ona nie była gotowa na żadne deklaracje. Zresztą nigdy przecież tego nie ukrywała i nie wspominała, że chce ślubu. Dla niej dziecko nie oznaczało, że koniecznie należy być ze sobą na dobre i złe. Wiele par wychowywało dzieci po partnersku. Wspólnie, ale oddzielnie. I jej taki model bardzo odpowiadał — żadnych ograniczeń, żadnego „dopóki śmierć nas nie rozłączy”.
Pierwszy raz wyjechała na tournée, kiedy Tośka miała pół roku. Obiecała, że tylko na próbę. Jednak szybko na nowo odkryła wolność. Niemal natychmiast zachłysnęła się życiem, do którego tak bardzo tęskniła. I tak już zostało. Piotr przejął opiekę nad córką, a ona żyła w dwóch równoległych światach. Starała się bywać w domu tak często, jak tylko było to możliwe. Fakt, mało było tych „jak tylko to możliwe”, ale wynagradzała to intensywnością. Kiedy przyjeżdżała do Piotra, spędzała z Tośką każdą minutę. Z Tośką, bo Piotr już im nie towarzyszył. Wcześniej miał jeszcze nadzieję, że Teresa zmieni zdanie, wezmą ślub, że będą żyli długo i szczęśliwie. To mogło się udać, gdyby zdecydował się jechać za nią. Ale on lubił to swoje wygwizdowo. Tłumaczył, że to idealne miejsce do wychowywania dzieci, co z kolei oznaczało, że planował ich więcej. Ona nie planowała. Nawet Tośka była przecież wynikiem wpadki. A skoro on nie zamierzał przenieść się do niej, ani ona do niego, to należało zrobić wszystko, by ich stosunki nie wpływały szkodliwie na córkę.
Starali się trzymać fason, nie kłócić się przy małej, choć było to trudne. Czasem odnosiła wrażenie, że tak naprawdę to ona się stara, a Piotr tylko czeka, żeby pokazać wszystkim, jaka z niej nieodpowiedzialna matka. Teraz też się pieklił o to, że wpadła tylko na dwa dni i musiała wracać. Zarzucał jej, że zaniedbuje małą, a Tośka tęskni za każdym razem bardziej. Ona jednak była pewna, że córka ją rozumie. To jemu ciążą obowiązki ojca. To jemu trudno jest pogodzić pracę z opieką nad ich dzieckiem. Jednak zapomina, że jej praca jest równie ważna. A może nawet ważniejsza? Ona robi coś dla świata kultury i sztuki, a on niańczy miejscowych chuliganów. Chociaż chuliganów to zbyt mocne słowo, bo cała jego uwaga skupia się na wyrostkach popalających fajki w krzakach. To takie przyziemne zajęcie. Dawno powinien postawić na awans, a on zamiast tego zatrzymał się na stopniu aspiranta sztabowego i zajmuje się prewencją. Pytanie tylko, co w takim śpiącym miasteczku może się wydarzyć? Suma summarum zostaje mu sporo czasu, który może poświęcić dziecku. Czasu, którego ona teraz nie ma, bo jej kariera nie poczeka do emerytury. Jeszcze kilka lat i się zamienią. Ona zejdzie ze sceny, przejmie opiekę, a on... On będzie mógł zająć się sobą. To sprawiedliwy podział. Zresztą w dzisiejszych czasach wielu ojców zajmuje się domem i dzieckiem. Na szczęście ten szkodliwy stereotyp, że to kobieta powinna zrezygnować z ambicji, zaszyć się w domu i ugrzęznąć w obowiązkach, odchodzi w zapomnienie. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, dochodzi do głosu równouprawnienie.
Zasuwała zamek w walizce, kiedy Piotr wszedł do gościnnej sypialni.
— Więc jednak wyjeżdżasz? Nie możesz raz odmówić? — spytał.
— Nie stać mnie na to, żeby odrzucać takie oferty.
— Teresa...
— Tessa! — poprawiła go trochę zbyt głośno. — Tyle razy cię prosiłam. Mam na imię Tessa!
— Tessa, Teresa. Co za różnica?
— Teresa pasuje do gosposi domowej, którą bynajmniej nie jestem.
— Nie, zdecydowanie nie — rzucił z ironią Piotr.
— Przypomnę ci, zresztą po raz kolejny, że kiedyś właśnie to ci się we mnie podobało.
— Tak, ale wtedy nie było Tośki. Ty naprawdę nie rozumiesz, że dziewczynka potrzebuje matki? Jest w takim wieku...
— W jakim, Piotr? Potrzebuje cycka? Nie. Potrzebuje prowadzania za rączkę na plac zabaw? Nie sądzę. Tośka to duża i mądra dziewczynka. Rozumie, czym zajmuje się jej mama. Jest z tego dumna.
— Bo nie zna innego życia.
— To w czym problem? Nie zna, to i nie tęskni.
— Ależ z ciebie egoistka! Myślisz tylko o sobie. Zawsze liczysz się tylko ty!
— Jesteś niesprawiedliwy.
— Ja? Spójrz na siebie! Jeden telefon i rzucasz wszystko. I jedziesz na pół roku, na siedem miesięcy. A gdyby trzeba było na dłużej, też nie mrugnęłabyś okiem, tylko pakowała walizkę.
— Wiedziałeś o tym na samym początku.
— Owszem, ale wtedy byliśmy sami.
— Piotr, do cholery! Czego ty nie rozumiesz? Tancerką mogę być tylko teraz. Jeszcze cztery, pięć lat i koniec. Co najwyżej będę mogła szkółkę otworzyć. To jest mój czas. Nie mogę z tego zrezygnować.
— Nie chcesz!
— Nie chcę.
— I tu jest pies pogrzebany. Nieważne, że dziecko tęskni, że w jej życiu tak naprawdę nie ma mamy, tylko gwiazda teatru, która czasem ją odwiedza i zasypuje prezentami.
— Ty jesteś i to wystarczy. A za chwilę będę i ja. Zanim Tośka wejdzie w wiek, w którym rzeczywiście matka jest nieodzowna, ja już przejdę na emeryturę. Wałkowaliśmy to sto razy. Po co wciąż to rozgrzebujesz? Nie możesz spróbować mnie zrozumieć?
— Próbowałem wiele razy. Nic z tego. Jesteś zimną, cyniczną gwiazdeczką, dla której kariera jest ważniejsza od rodziny.
— Nie, Piotr. Jestem ambitną, spełniającą się matką, która znalazła w życiu miejsce na dziecko i pracę.
— Chyba na pracę i dziecko? — Piotr bardzo wyraźnie zaakcentował „pracę”. — W twoim przypadku dziecko wypełnia jeden procent czasu, a praca sto.
— To razem sto jeden procent, matematyku — zaśmiała się.
— A właśnie. Sto jeden, bo czas z Tośką to wymuszony bonus.
— Pamiętaj, że szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko.
— Szkoda tylko, że to swoje szczęście zabierasz daleko stąd i rzadko się nim dzielisz. Tośka ogląda cię częściej w telewizji niż w domu.
— I jak reaguje? Błyszczą jej oczy, prawda? Uśmiecha się i zaczyna tańczyć. To jest szczęście. Jej szczęście. Gdybyś umiał to dostrzec, Piotr, wszystkim nam byłoby łatwiej. Ale ty wolisz zrzędzić, wyolbrzymiać i wyszukiwać problemy.
— Wyszukiwać problemy? Żartujesz?
— Nie. Ty rzeczywiście ich szukasz. To choroba zawodowa. Prewencja. Zanim coś się wydarzy, zanim ma szansę się wydarzyć, ty już to roztrząsasz i robisz z tego aferę. Tak się nie da. Poczekajmy, aż Tośka sama się o mnie upomni i wtedy wrócimy do tej rozmowy. A póki nam obu wystarcza to, co mamy, zostaje jak jest.
— Jesteś pewna, że wam obu to wystarcza?
— Jestem. Rozmawiałam z nią o tym wielokrotnie. Tośka nie widzi tego, co ty. Ona jest dumna z takiej mamy. Ty też mógłbyś spróbować. Niedługo zadzwonię.
Kiedy Tessa szarpnęła walizkę, Piotr nawet nie myślał, by jej pomóc. Kobieta wiedziała, co teraz się dzieje w jego głowie. Zastanawiał się, czy ona może mieć rację. Jednak z pewnością nigdy by jej tego nie przyznał. Zawsze wychodził z założenia, że zna Tośkę lepiej, niż ktokolwiek inny. Ale to nieprawda. To ona była jej matką.
* * *
Joanna stała przed gabinetem szefa i nerwowo łapała powietrze. Delikatny materiał sukienki zaczął boleśnie ocierać jej bliznę, a dłoń trzymana na klamce pokryła się potem. W pierwszej chwili chciała udawać, że nie słyszy, uciec i się nie wtrącać. Już kiedyś się wtrąciła, a wtedy zaczął się jej koszmar. Jednak nie mogła, nie potrafiła tak po prostu odejść. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. To co zobaczyła, kompletnie ją przerosło. Znowu. Na biurku, z brzuchem dociśniętym do blatu, leżała młodziutka sekretarka z HR, Beata. Od pół roku szczęśliwa żona firmowego informatyka, który dałby się za nią pokroić w talarki. Miała rozszarpane ubranie, a na policzkach rozmazany tusz do rzęs. Dwie wymowne czarne smugi. Płakała. On stał nad nią ze spuszczonymi spodniami, dłonią zasłaniał jej usta, a drugą ręką trzymał mocno za włosy, tuż przy karku. W oczach miał rządzę. Beata krzyczała, o ile można to było nazwać krzykiem, bo raczej spod jego dłoni wydostawało się jedynie skomlenie. Prosiła, by ją puścił, lecz on, nie zważając na jej jęki, atakował kolejny raz.
— Leż cicho, suko! — wycharczał. — Tak cię dopchnę, że jeszcze tydzień będziesz czuła mnie w sobie.
Spazm podniecenia szarpał jego ciałem. Dyszał nad nią i coraz silniej napierał biodrami. Nagle odwrócił twarz w stronę drzwi i zastygł w bezruchu. Z jego oczu biła zwierzęca chuć i wściekłość. Beata, podążając za jego wzrokiem, przerażona spojrzała na Joannę, a ta odwróciła się bez słowa i prędko odeszła. Tak prędko, na ile pozwalały jej na to wysokie szpilki. Gdyby miała na nogach trampki, pewnie biegłaby teraz ile sił w nogach. W jej głowie kotłowały się myśli... Dlaczego? Dlaczego znowu ją to spotyka? Czy nie wyczerpała już limitu na tego typu koszmary? Pocieszała się, że Beacie już nic nie grozi. Z pewnością ostudziła zapędy tego zwyrodnialca. Ale co dalej? Szła najszybciej, jak mogła. A po korytarzu goniła ją dudniąca muzyka przerywana wołaniem:
— Dżoana, poczekaj! Dżoana, to nie tak, jak myślisz! Daj sobie wytłumaczyć.
Co on chciał jej wytłumaczyć? Przecież wszystko widziała. Nie, nie chciała teraz słuchać żadnych przekonywań. Dotarła do swojego biurka, chwyciła torebkę, telefon i skierowała się prosto do windy. Byle daleko stąd. Jej noga miała już nie przestąpić progu firmy. Nigdy. Chyba że Beata pośle szefa za kratki.
Wygrzebała z torebki kluczyki, otworzyła drzwi swojego lśniącego sportowego jaguara i wskoczyła za kierownicę. Zdjęła ze stóp szpilki, które ją w tej chwili mocno uwierały i rzuciła je na siedzenie pasażera. Dobiegający z telefonu dźwięk oznajmił nadejście wiadomości. Zerknęła. To od Beaty. Bała się ją odczytać. Bała się, że znowu zostanie wplątana w coś, z czego długo nie uda się jej wygrzebać. Znała już ten scenariusz. Sześć lat temu również była świadkiem gwałtu. Wtedy czuła się w obowiązku zeznawać. Kobieca solidarność i tego typu frazesy. Pogrążała przed sądem gwałciciela, który udawał, że numerek z jej przyjaciółką odbywał się za obopólną zgodą. Luiza, co prawda, spotykała się z nim od jakiegoś czasu, ale kiedy pijany i napalony wziął ją siłą w barowej toalecie, trudno było mówić o zgodzie. Joanna widziała tylko finał napaści i to ona znalazła przyjaciółkę w objęciach szaleńca, kiedy ten używał jej jak dmuchanej lalki. Luiza nie miała nawet siły się bronić. A kiedy wszystko było już na dobrej drodze i oprawca miał dostać zasłużoną karę, Luiza nagle, bez uprzedzenia, zmieniała zeznania. Potwierdziła wersję gwałciciela, że była pijana, co wpłynęło na mylny osąd całego zajścia. Rzekomo przypomniała sobie, że zgodziła się na to, co się wydarzyło i żadnego gwałtu nie było.
— Dżoana — tłumaczyła się po przesłuchaniu — wybacz, że cię w to wszystko wplątałam. Musisz zrozumieć. Jarek mnie kocha. Wtedy trochę się zapomniał, ale obiecał, że to się nigdy nie powtórzy.
— Kiedy? Kiedy ci obiecał?
— Wczoraj. Przyszedł do mnie jego obrońca i przyniósł list.
— Przecież tak nie wolno! — oburzyła się Joanna.
— Dżonka, wolno, nie wolno. Jakie to ma znaczenie? Kochamy się, więc postanowiłam wybaczyć mu ten incydent. Może on rzeczywiście źle mnie zrozumiał?
— Lizka, ty jesteś normalna?! — Joanna nie ukrywała wściekłości. — Zgwałcił cię, bo cię źle zrozumiał?
— Ludzie błądzą, zwłaszcza po pijaku. — Luiza wzruszyła ramionami i zrobiła minę, jakby zupełnie nie rozumiała, co tak wkurzyło jej przyjaciółkę.
— Szkoda, że zapomniałaś mnie o tym uprzedzić.
— No i za to cię przepraszam. Czytałam ten list chyba z pięćdziesiąt razy i usnęłam. A rano było takie zamieszanie. Musiałam się zrobić do sądu, no wiesz, chciałam, żeby mnie zobaczył ładną i...
— Lizka, czy ty siebie słyszysz? — Joanna gwałtownie weszła jej w słowo. — Chcesz się związać ze zboczeńcem?
— Słuchaj, Dżonka, tobie łatwo mówić, ale ja w przeciwieństwie do ciebie nie mogę liczyć na łaskawość i wsparcie męża polityka. Ja do wszystkiego muszę dochodzić sama. A we dwójkę łatwiej. Wiesz ile kosztuje czynsz w mojej kawalerce? Ile płacę za prąd, gaz? Nie, nie wiesz, bo ty masz wielki dom swojego męża i panią Ziutkę, której płaci za sprzątanie. Sportowe autko, które dał ci w prezencie bez żadnej okazji i bajkowe życie, które ci zapewnia. Nawet pracujesz dla przyjemności. Ja natomiast tyram w tej spelunie na chleb i opłaty. Haruję po dwanaście godzin, żeby zarobić na jako takie życie.
— To nie powód. Zresztą wiele razy ci pomagałam.
— No, teraz mi to jeszcze wyrzyguj.
— Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Po prostu staram się zrozumieć.
— To się nie staraj. To i tak nie ma znaczenia, bo raczej więcej się nie spotkamy.
— Z Jarkiem? No i super. To po co ten cały wywód?
— Nie, z tobą, Dżoana. Przykro mi, ale to nasze ostatnie spotkanie.
Joanna spojrzała zdziwiona na przyjaciółkę i już otwierała usta, by jej odpowiedzieć, kiedy ta prędko dodała:
— A jak sobie wyobrażałaś dalej naszą znajomość? Będę mieszkać z facetem, którego ty szkalowałaś w sądzie. Może nawet będę miała z nim dzieci, wezmę ślub? On ci tego raczej nie zapomni, że zmieszałaś go z błotem i publicznie zrobiłaś z niego zboczeńca. Tego się nie da posklejać.
— Ja zrobiłam z niego zboczeńca?! Co ty bredzisz? Czy on ci odbił penisem mózg?
— Nie bądź chamska, Dżonka. To może pasuje do polityka, ale nie do jego kulturalnej żony.
Tego dnia Joanna straciła przyjaciółkę i zyskała, o czym jeszcze nie wiedziała, zagorzałego wroga.
Rzuciła telefon obok butów, wcisnęła kluczyk do stacyjki i uruchomiła silnik. Jaguar zamruczał niczym dziki kot gotowy do startu. Komórka zaczęła wibrować i kręcąc się jak bąk, dziecinna zabawka, odbijała się raz od jednego buta, raz od drugiego. Ale Joanna nawet na nią nie spojrzała. Pośpiesznie opuściła parking i ostro włączyła się do ruchu. Jechała przed siebie, jak automat, myśląc tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Wciąż miała przed oczami wykrzywioną grymasem, obleśnie czerwoną twarz szefa i zapłakaną, wystraszoną Beatę. W tym momencie znów pomyślała o Luizie. Cały czas miała w pamięci obraz z barowej toalety, którego wciąż nie potrafiła wymazać. Tymczasem jej przyjaciółka, dawna przyjaciółka, uporała się z własnym gwałtem, jakby to była czkawka. Jak mogła tak łatwo odpuścić i związać się ze swoim oprawcą? Czy można to usprawiedliwić strachem przed samotnością? Strachem przed biedą? Joanna nie potrafiła. A teraz jeszcze Beata, niewinna dziewczyna, na samym starcie małżeństwa... Jak ona sobie poradzi? Spłynie to po niej jak po kaczce, czy już latami będzie rozpamiętywać ból i strach?
W miarę przemyśleń miała coraz mniej wątpliwości, co czeka jej młodziutką koleżankę z HR. Wprawdzie nie znały się dobrze, ale Beata wyglądała na nieśmiałą, wrażliwą osobę. Z kolei Joanna nazbyt dobrze wiedziała, że po takiej historii niełatwo się otrząsnąć. Była pewna, że Beatę czeka wyboista droga, zanim złapie względną równowagę, że trauma będzie się za nią wlokła przez długi czas, a zmory powrócą nie tylko na jawie, ale przede wszystkim — i to o wiele częściej — we śnie.
Zupełnie niespodziewane łzy żalu, a może bezsilności, zalały jej oczy i zaczęły płynąć ciurkiem po policzkach. Ręce na kierownicy niekontrolowanie drżały. Tak długo łudziła się, że jest silna, a teraz wszystko pękło. Tama puściła. Próbowała powstrzymać płacz, ale zupełnie nie mogła się opanować. Nie widząc przed sobą drogi, czym prędzej zjechała w zatoczkę. Nerwowo przetrząsnęła schowek w aucie w poszukiwaniu chusteczek i dawno odstawionych antydepresantów. Szczęśliwie dla niej te wciąż leżały w schowku. Wyjęła fiolkę. Tabletki przyjemnie, wręcz uspokajająco zadźwięczały, obijając się o szklane ścianki buteleczki. Czym prędzej wysypała dwie z nich i połknęła. Nieznacznie opuściła oparcie fotela i przywarła do niego z zamkniętymi oczami. Minęła chwila zanim poczuła ulgę. Najpierw uspokoiły się dłonie, a za moment i głowa. Jedynym dowodem na atak płaczu były zaczerwienione oczy i czarne smugi na policzkach.
— Wszystko w porządku?
Joanna nawet nie zauważyła, że zatrzymał się za nią inny samochód. Kiedy więc nieznajomy facet zastukał jej w szybę, w odpowiedzi podskoczyła ze strachu. Znowu zaczęła wpadać w panikę. Błyskawicznie zablokowała drzwi, a prawą ręką odszukała telefon, który nadal leżał między butami. Na szczęście obok mężczyzny pojawiła się kobieta, która przyglądała się jej z niepokojem, ale i życzliwością. Joanna wzięła głęboki oddech zanim opuściła szybę.
— Dziękuję. Już odjeżdżam.
— Nie wygląda pani dobrze — odezwała się kobieta. — Na pewno wszystko gra? Może po kogoś zadzwonić? Gdzieś panią zawieźć?
Kobieta miała bardzo ciepły, kojący głos, który szybko podziałał na Joannę. A może to tabletki? Tak czy inaczej czuła się dużo lepiej.
— Nie, nie, naprawdę już w porządku. Miałam ciężki dzień.
— Proszę na siebie uważać — dodała nieznajoma.
Joanna odpowiedziała uśmiechem, utwierdzając kobietę w przekonaniu, że rzeczywiście, cokolwiek się wcześniej wydarzyło, już wszystko jest w porządku.
— Dziękuję za troskę — rzuciła jeszcze Joanna, kiedy odchodzili do swojego samochodu.
Nie zwlekali z odjazdem, a Joanna, na potwierdzenie swoich słów, ruszyła zaraz za nimi.
* * *
Koniec wersji demonstracyjnej.