Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Żona rzeźnika to książka zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami z lat 30. XX wieku. Młoda kobieta z Szanghaju została skazana na karę śmierć za zabójstwo męża. Jak zeznała w czasie procesu, nie była w stanie dłużej znosić brutalnego znęcania się nad nią. Sąd nie potrafił dowieść jej zdrady, ale i tak dorzucił ten zarzut do oskarżenia. Makabryczny charakter zbrodni (pocięcie zwłok na kawałki) i nieugięta postawa kobiety, wypierającej się romansu, zapewniły sprawie ogromny rozgłos.
Li Ang nie zamierzała odtwarzać zdarzeń w duchu reportażu, przeniosła zatem miejsce akcji do rodzinnego Lugangu, tajwańskiego miasteczka na wybrzeżu. Zachowując wierność faktom i nie stroniąc od skrajnego naturalizmu, stworzyła przejmujące portrety ludzi poddanych najprostszym mechanizmom, takim jak głód, seks, strach czy śmierć. Niemal każdy tu doświadcza bólu i – ostatecznie - ból zadaje. Świat tradycyjnych wartości okazuje się zimny i bezlitosny, życie toczące się na oczach sąsiadów jest pasmem upokorzeń oraz ciągłego lęku przed utratą twarzy. W świecie literatury chińskojęzycznej tak nie pisał wtedy nikt. Wybór języka i tematu wywołały potężną reakcję – z jednej strony wzbudzając wściekłość, z drugiej – ustanawiając Li Ang najwybitniejszą współczesną pisarką tajwańską.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 183
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału (Shā fū)
Redaktor prowadząca
Elżbieta Brzozowska
Redakcja
Maria Danuta Krajewska
KorektaAldona Mikusińska
Projekt okładki i stron tytułowych
Wiktor Dyndo
Na pierwszej stronie okładki zamieszczono pracę Magdaleny Abakanowicz, „Czerwony Abakan”, 1969, fot. EFE/MG/Forum.
© Copyright by Li Ang
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2022
© Copyright for the Polish translation by Maria Jarosz
Wydanie pierwsze, Warszawa 2022
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-8196-434-0
Z dnia… 19… roku
Dnia______ nad ranem dwudziestokilkuletnia Ch’en Lin Shih niespodziewanie zamordowała swojego męża, czterdziestokilkuletniego rzeźnika, Ch’en Chiang-shuia, w ich własnym domu w Ch’en-t’so w północnym Lu-ch’engu. Narzędziem zbrodni był należący do ofiary długi nóż rzeźnicki, którym kobieta najpierw zabiła męża, a następnie pocięła jego ciało na osiem kawałków. Szczątki ofiary morderczyni ukryła w rattanowym koszu, aby później spróbować się ich pozbyć. Jednak uważni sąsiedzi w porę odkryli zbrodnię i zawiadomili policję.
Zapytana, dlaczego zabiła męża, Ch’en Lin Shih odpowiedziała, że był brutalny i okrutny, codziennie pił i uprawiał hazard, a po powrocie do domu lubił się na niej wyżywać, bijąc ją i wyzywając. Wiedząc, że małżonka nie mogła znieść widoku mordowanych zwierząt, zabrał ją do rzeźni i zmusił, by patrzyła, jak zarzynał świnie. W dzień zbrodni Ch’en Chiang-shui przyniósł do domu nóż rzeźnicki i zachowywał się wyjątkowo brutalnie. W obawie o własne bezpieczeństwo, tuż przed świtem, kiedy mężczyzna jeszcze spał, Ch’en Lin Shih zaszlachtowała go jego własnym nożem, a następnie pocięła jego ciało w ten sam sposób, w jaki on rozczłonkowywał tuczniki. Wierzyła, że była to zemsta za wszystkie świnie, jakie Ch’en Chiang-shui zabił w swoim życiu.
Jednak nie sposób uwierzyć w prawdziwość zeznań Ch’en Lin Shih, ponieważ mężobójstwo od zawsze było nierozerwalnie powiązane ze zdradą. Zatem kobieta na pewno miała kochanka, co powinno zostać zbadane przez odpowiednie służby. Niektórzy utrzymują też, że Ch’en Lin Shih jest chora psychicznie, a oglądanie, jak Ch’en Chiang-shui zarzynał świnie, sprawiło, że popadła w obłęd i zaczęły u niej występować urojenia prześladowcze, które popchnęły ją do morderstwa. Mężobójstwo jest jednak zjawiskiem, które ma daleko idące konsekwencje społeczne i nie może być tak łatwo usprawiedliwione chorobą psychiczną czy załamaniem nerwowym. Władze muszą zatem potraktować tę sytuację z należytą surowością, aby uniknąć oburzenia opinii publicznej i przywrócić ład społeczny.
Chociaż służbom nie udało się znaleźć domniemanego kochanka Ch’en Lin Shih, za zbrodnię tak niegodziwą, jaką jest zamordowanie własnego męża, oskarżona została skazana na karę śmierci przez rozstrzelanie i – w oczekiwaniu na wykonanie wyroku – wysłana do więzienia w prefekturze T’ai-nan. Zgodnie z tradycyjnym zwyczajem, kobietę związano i wrzucono na tył ciężarówki, po czym została wywieziona z miasta głównymi ulicami w eskorcie ośmiu strażników i mężczyzny obwieszczającego przejazd gongiem. Chociaż tłumy zebrały się, aby oglądać mężobójczynię, wielu widzów mówiło z niezadowoleniem, że gdyby Ch’en Lin Shih była nieco urodziwsza albo gdyby udało się znaleźć jej tajemniczego kochanka, widowisko byłoby znacznie ciekawsze.
Publiczne parady mające na celu upokorzenie mężobójczyń i cudzołożnic są jednocześnie ostrzeżeniem przed przekraczaniem powszechnie obowiązujących norm moralnych. A zatem, chociaż nie znaleziono kochanka, niezbędne było przewiezienie Ch’en Lin Shih przez miasto, aby dać w ten sposób przykład innym kobietom. Z pewnością żadna z tych, które widziały ją tego dnia, nie odważy się naśladować zagranicznych kobiet, domagających się równego traktowania i prawa do edukacji w zachodnich szkołach. Takie żądania nie są niczym więcej, jak tylko pretekstem do wyjścia z domu i robienia z siebie widowiska, a stoją w sprzeczności z tradycyjnym pojęciem kobiecości i z tym, jak powinny się zachowywać szanujące się żony, matki i córki.
Można jednak mieć nadzieję, że widowisko z udziałem Ch’en Lin Shih sprawi, iż zaniepokojeni obywatele zaczną z jeszcze większym zapałem walczyć z upadkiem kobiecej moralności.
Zbrodnia, jakiej dopuściła się Ch’en Lin Shih, odbiła się w Lu-ch’engu szerokim echem. Chociaż dziennikarze i śledczy, którzy zajmowali się sprawą, utrzymywali, że przyczyną morderstwa musiał być sekretny romans Lin Shih, powszechnie uważano, że to matka kobiety usiłowała dokonać zemsty zza grobu.
Dziadek Lin Shih, który był właścicielem niewielkiego majątku w Lu-ch’engu, wykładał też w prywatnej szkole jako „uczony”. Jednak już w następnym pokoleniu na rodzinę spadło nieszczęście – jego syn, ojciec Lin Shih, zachorował na gruźlicę i ponieważ nie mógł pracować w polu, musiał sprzedać cały majątek, żeby zapłacić za leczenie. Niedługo po tym zmarł, zostawiając dziewięcioletnią Lin Shih i jej matkę, która nie skończyła jeszcze trzydziestu lat.
Młoda wdowa została sama z dzieckiem – w dodatku nie z synem, a córką, która nie mogła przedłużyć rodu. Jeden ze stryjów Lin Shih, spodziewając się, że bratowa prędzej czy później ponownie wyjdzie za mąż, zajął dom z szarymi dachówkami, w którym dotąd mieszkały Lin Shih i jej matka.
Dnie spędzały odtąd na ulicy i żeby przeżyć, chwytały się każdej pracy – zbierały nawet śmieci. Natomiast kiedy zapadał zmrok, zakradały się do świątyni przodków rodziny Lin. Chociaż stała się już ruiną, zbudowano ją w czasach świetności klanu i dawniej była naprawdę bardzo okazała. Czas zrobił jednak swoje i wszystko, co można było łatwo przewieźć, już dawno znalazło się w domach różnych krewnych. Zostało jedynie parę grubych filarów – ledwo dających się objąć ramionami – i rozpadający się dach z kilkoma tylko dachówkami.
Co prawda paru krewnych wyraziło sprzeciw, jednak – ponieważ Lin Shih i jej matka nie robiły niczego, co mogłoby przynieść wstyd Linom – rodzina zdecydowała, że w ramach „udzielania pomocy wdowom i sierotom” należy pozwolić im zamieszkać w świątyni.
Ale pewnej zimy wszystko się zmieniło. Toczyła się wojna. Dla prostych ludzi nie miało znaczenia, kto z kim walczył, liczyło się tylko to, że w tych chaotycznych czasach zbiory były marne. Zbłąkani żołnierze, którzy nierzadko pojawiali się w małych miasteczkach, też nie ułatwiali życia mieszkańcom Lu-ch’engu. Lin Shih i jej matce, które głodowały, nigdzie już nie mogąc znaleźć pracy, zajrzało w oczy widmo śmierci.
W najmroźniejszy od lat zimowy wieczór, niedługo przed Nowym Rokiem, kiedy panował przenikliwy, przeszywający do szpiku kości ziąb, a na niebie świecił księżyc w pełni, Lin Shih wspięła się na pobliskie wzgórze, żeby zebrać chrust na opał. W zimie zmrok zapada zawsze niezwykle szybko i zanim dziewczynka zdążyła się zorientować, nastała noc. Od morza dął mroźny, słony, świszczący wiatr, który napełniał grozą ulice i zaułki Lu-ch’engu.
Lin Shih wracała właśnie oświetloną przez światło księżyca drogą, kiedy w oddali zauważyła wysokiego, szczupłego mężczyznę w mundurze, skradającego się do świątyni przodków rodziny Lin. Końce szarych taśm, którymi owinięte były nogawki spodni żołnierza, łopotały na wietrze, a jeden silny, mroźny podmuch uniósł daszek znoszonej żołnierskiej czapki, odsłaniając młodą, pooraną bliznami twarz.
Lin Shih, która miała już trzynaście lat, od razu wyczuła niebezpieczeństwo. Zamarła na chwilę w bezruchu, a potem, jako że stryj mieszkał najbliżej, popędziła do niego po pomoc. Biegła przez mroźne, pogrążone w ciemności miasto, potykając się co chwilę i przewracając, aż w końcu dopadła drzwi. Zdyszana, gorączkowo i bezładnie próbowała opowiedzieć, co widziała.
Żołnierz! Z pewnością było się czego bać, więc zanim stryj ruszył na ratunek matce Lin Shih, zebrał do pomocy pięciu czy sześciu krewnych i sąsiadów. Żaden z mężczyzn nie odważył się odezwać ani słowem – nie chcieli przecież spłoszyć napastnika. Zakradli się do bocznego wejścia świątyni i zajrzeli przez podziurawione okiennice. W jasnym świetle księżyca Lin Shih zauważyła mężczyznę w mundurze pochylonego nad jej matką. Był nagi od pasa w dół, szare spodnie miał spuszczone do kostek. Pod nim leżała matka Lin Shih, a na jej wychudłej, czerwonej twarzy malowała się zachłanność.
Kobieta gryzła łakomie białą ryżową kulkę, a kolejną trzymała w drugiej dłoni. Z napchanych ryżem ust dobiegały ciche jęki, a na wpół przeżuty ryż wymieszany ze śliną wypływał z kącików ust i spływał po policzkach na szyję i dekolt.
Zepchnięty z matki Lin Shih żołnierz przez jedną krótką chwilę nie wiedział, co się stało. Stryj dziewczynki zauważył, że napastnik nie miał przy sobie broni, i z całej siły kopnął go kolanem w krocze. Wysoki mężczyzna w mundurze skulił się i upadł na ziemię.
Matka Lin Shih wciąż leżała w tej samej pozycji z opuszczonymi do kolan spodniami i zadartą bluzką, przeżuwając ryż. Kiedy córka podbiegła do niej i złapała ją za rękę, kobieta zaniosła się płaczem, powtarzając co chwilę, że była okropnie głodna, że od kilku dni jadła tylko papkę ze słodkich ziemniaków i pomyje dla świń, ale nawet tego nie starczało, żeby najeść się do syta.
Członkowie rodziny i sąsiedzi przywiązali żołnierza i matkę Lin Shih do świątynnych filarów. Kiedy pojawiło się więcej krewnych, zaczęto się naradzać, co zrobić z tą dwójką. Matka Lin Shih nie płakała już, ale w kółko powtarzała, że była głodna, że od kilku dni jadła tylko słodkie ziemniaki i obierki dla świń, że ten chłopak w mundurze dał jej dwie ryżowe kulki, że była zbyt głodna, by martwić się o to, co może się wydarzyć.
W tym czasie żołnierz patrzył ponuro przed siebie, a z jego pustego spojrzenia nie dało się wyczytać, co naprawdę myślał. Nie odezwał się jeszcze ani słowem. Był bardzo młody i gdyby nie blizna, która przecinała mu twarz od brwi aż do podbródka, mógłby nawet być przystojny.
Burzliwa narada rodzinna nie przyniosła żadnych rezultatów. Jeden z najstarszych krewnych zauważył, że oboje cudzołożników powinno się przywiązać do głazu i wrzucić do rzeki. Od razu jednak dodał, że – oczywiście – to tylko stary zwyczaj. Ktoś szybko ostrzegł resztę rodziny – nie wiadomo było, do jakiego oddziału należał żołnierz i przed kim trzeba się będzie potem tłumaczyć.
Wreszcie pewien starszy wujek, który zawsze lubił rozwiązywać spory, stanął w obronie matki Lin Shih, mówiąc, że przecież to, co zrobiła, uczyniła pod przymusem, więc nie można jej traktować jak zwykłej cudzołożnicy. W tym momencie stryj Lin Shih niespodziewanie wystąpił z tłumu, podszedł do żołnierza i wymierzył mu dwa siarczyste policzki. Potem uderzając się w pierś oznajmił, że rodzina Linów cieszy się szacunkiem, więc gdyby matka Lin Shih miała jakąkolwiek godność, walczyłaby do końca i umarła jako porządna kobieta, a wtedy – kto wie – może nawet wzniesiono by pomnik na cześć cnotliwej wdowy.
Nie wiedzieć czemu, na wspomnienie o pomniku kilkoro zebranych wybuchło śmiechem. Po chwili stało się jasne, że nic ciekawego już się nie wydarzy, a ponieważ zrobiło się późno, sąsiedzi zaczęli rozchodzić się do domów.
Kiedy gapie się rozpierzchli, starsi członkowie rodziny wiedzieli już, że należy szybko podjąć jakieś decyzje, i zaczęli wpatrywać się znacząco w stryja Lin Shih, który polecił im zabrać dziewczynkę do domu, aby nie doszło do dalszego zgorszenia.
Już mieli wyprowadzić Lin Shih ze świątyni, kiedy jej matka, wcześniej cicho jęcząca, zaniosła się głośnym płaczem. Dziewczynka spojrzała na przywiązaną do filara matkę. Chociaż próbowała uwolnić się z więzów i jej ubrania wyglądały niechlujnie, nie były rozerwane ani podarte. Miała na sobie nowy, czerwony komplet, a wciąż widoczne na nim zagniecenia wskazywały na to, że długo leżał złożony. Lin Shih przypomniała sobie, że był to ślubny strój matki, który zawsze trzymała schowany na dnie skrzyni, a który teraz musiała założyć, bo nie miała już niczego innego.
Tak właśnie zapamiętała matkę – ubraną na czerwono, przywiązaną do świątynnego filara. Nigdy więcej już jej nie zobaczyła. Słyszała różne plotki o tym, co się z nią stało. Niektórzy mówili, że utonęła w nocy w rzece, inni – że po solidnej chłoście została razem z żołnierzem wypędzona z Lu-ch’engu i zabroniono jej wracać, a jeszcze inni twierdzili, że z własnej woli uciekła z mężczyzną w mundurze.
Starsi członkowie rodziny postanowili, że Lin Shih przeprowadzi się do domu stryja – tego samego domu z dachówkami, który niegdyś należał do jej ojca. Mimo to jej życie wcale nie zmieniło się na lepsze. W Lu-ch’engu, co prawda, nie toczyły się żadne bitwy, ale wojenny chaos wydawał się nie mieć końca i zewsząd dochodziły wieści o trwających zamieszkach. W dodatku zbiory były marne, a ciotkę Lin Shih choroba przykuła do łóżka. Dziewczyna nie tylko musiała wziąć na siebie wszystkie nawet najcięższe domowe obowiązki, ale też zazwyczaj nie dojadała.
W ciągu kilku lat Lin Shih wyrosła na szczupłą, wysoką młodą kobietę. Miała pociągłą twarz swojej matki oraz smukłe ręce i nogi, ale przez lata niedożywienia nie mogła nabrać pełni kobiecych kształtów i wyglądała jak płaska, drewniana figurka. Sąsiadki utrzymywały, że była taka chuda, bo za późno dostała pierwszą miesiączkę.
O zmianach związanych z dojrzewaniem dziewczynki dowiadywały się zazwyczaj po kryjomu od matek lub starszych sióstr. Jednak pierwsza miesiączka Lin Shih stała się obiektem żartów okolicznych kobiet, a to z powodu sceny, jaką dziewczynka wtedy urządziła. Kobiety wiedziały co prawda, że nie miała matki, która by jej wszystko wyjaśniła, i z pewnością była przerażona, więc bardzo jej współczuły, ale i tak nie mogły powstrzymać się od śmiechów na widok leżącej na podłodze Lin Shih, krzyczącej wniebogłosy: „Krwawię! Umieram!”.
Kiedy sprawa jej miesiączki przycichła, Lin Shih zaczęła opowiadać wszystkim swój niedawny sen. Opowieść zawsze zaczynała się w ten sam sposób: