Zsyp - Pezuaszwili Iwa - ebook + książka

Zsyp ebook

Pezuaszwili Iwa

3,7
31,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Poruszająca opowieść o wyzwaniach, z jakimi trzeba się zmierzyć, o stawaniu w obliczu różnych momentów prawdy i o byciu pozbawionym możliwości rozwiązania problemów w prosty, racjonalny sposób. A to wszystko przez demony przeszłości... Simonowie uciekli przed wojną w Karabachu na Kaukazie Południowym. Teraz muszą radzić sobie w postsowieckim Tbilisi - mieście korupcji, przemocy i brudnej polityki. Mila nie widzi ratunku dla swojego małżeństwa. Zaczyna planować przyszłość bez Geny, swojego męża. Dla pracującej w policji córki Zemy jedyne, co się liczy to zemsta, a ich syn Łazarz, wyznający lewicowe ideały, zostaje zmuszony do porzucenia swoich zasad. Historia rozwija się w ciągu 24 godzin, a wszystkie konflikty, dramaty i wyzwania dotykają rodzinę w tym samym czasie. Powieść pełna wspomnień, które w znaczący sposób oddziałują na bohaterów, ukazująca ogromny wpływ przeszłości na teraźniejszość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 169

Oceny
3,7 (3 oceny)
1
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Isgenaroth

Z braku laku…

Wydaje mi się, że lektura tej książki ma sens wtedy, jesli czytelnik był kiedykolwiek w Gruzji, cokolwiek wie o tym państwie lub się nim interesuje. Mnie, pomimo tego, że w Gruzji byłem, to i tak Zsyp nie był w stanie zainteresować. To bardzo przeciętna opowieść, o beznadziei toczącej ten kraj i jego obywateli. Moja zła passa do książek w 2024 roku nadal trwa.
00

Popularność




ბუნკერი (ang. A Garbage Chute)

@ Iva Pezuashvili

@ 2022, Intelekti Publishing, Tbilisi, Georgia

Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2023 for the Polish translation by Magdalena Nowakowska

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Grafika na okładce: © nyothep/Adobe Stock i Gerhard Reus/Unsplash

Zdjęcie autora: © Intelekti Publishing

Redakcja: Magdalena Granosik

Korekta: Justyna Techmańska, Marta Mandżak-Matusek, Iwona Wyrwisz

Info o dofinansowaniu:

The book was published thanks to the support of Writer’s House of Georgia.

Książka została opublikowana dzięki wsparciu Writer’s House of Georgia.

ISBN: 978-83-8230-677-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2023

07:28

Jest takie miasteczko o nazwie Jukowka i o ile dzisiaj nawet rosyjscy magistrowie geografii i profesjonalne mole mapowe mają problem z jego zlokalizowaniem, to w czasach przed Gorbaczowowską pierestrojką, czyli zanim obywatel sowiecki dostał wolnościowej sraczki, ta Jukowka słynęła z produkcji pożądanych przez wszystkich pionierów i pionierki rowerów o nazwie Desna 2, i ta Desna 2 miała małe, za to bardzo wytrzymałe koła i składaną ramę oraz cholernie wysoką cenę, która jeszcze bardziej rosła w rękach spekulantów, a którą przyszli posiadacze Desny 2, a konkretnie ich rodzice, płacili bez wahania, jako że w Związku Radzieckim nic nie działało tak dobrze jak szpanerka, a sowiecki rodzic, nie chcąc się okazać od kogoś gorszy, wyskakiwał z kasy i bulił niebotyczną kwotę za Desnę 2, po czym osobiście uczył swoją pociechę jeździć na rowerze, i robił to tak, by widzieli go wszyscy mniej zamożni sąsiedzi, i nie było nic bardziej kiczowatego jak rozpromieniona twarz dzieciaka na Desnie 2, a ponieważ Związek Radziecki był jednym wielkim wszechobecnym kiczem, to taki uśmiech można było zobaczyć wszędzie – na mozaikach, plakatach i znaczkach pocztowych, to wszystko jednak ani trochę nie obchodziło sowieckiego podrostka, pod sufit wysławiającego kunszt i przemyślność projektantów Desny 2, którzy za siodełkiem na ramie postanowili umieścić dodatkowe miejsce dla pasażera, tak więc desnodwójkowcy przyjeżdżali po szkolne koleżanki, sadzali je na tylnym siodełku, a one obejmowały ich mocno w pasie niczym swoich rycerzy, i doprawdy było w tym zachowaniu coś rycerskiego, jakiś romantyczny lep i melasa, jako że dziewczyny pionierki ku uciesze dewiantów obowiązkowo nosiły bardzo krótkie spódniczki i białe podkolanówki, tymczasem łańcuch Desny 2 ociekał smarem – i w ten oto prosty sposób sowiecki rodzic dowiadywał się, czy jego małoletnia córka szlajała się z chłopakiem na rowerze, i biada tej, której ojciec odkrył ślady smaru na wykrochmalonych podkolanówkach, a trzeba tu podkreślić, że dziewczyn pionierek było wiele, lecz my zatrzymamy się przy jednej, której na imię było Mila, zaś jej rycerzowi Gena, więc kiedy Gena na plecach i pośladkach ukochanej odkrył siniejące ślady od wojskowego paska z klamrą w kształcie pięcioramiennej gwiazdy, sięgnął po półlitrową butelkę koniaku Armenia, wypił ją do dna, po czym zardzewiałą aluminiową rurką policzył żebra Artiomowi – również będącemu pod wpływem większej ilości tego samego trunku – rozpijaczonemu ojcu Mili, człowiekowi niewielkiego wzrostu, ale o wielkim ego w stopniu porucznika, i w taki oto rycerski i piękny sposób poprosił o rękę jego przybrudzonej smarem córki. Artiom długo się namyślał, tymczasem Gena się ukrywał, a im dłużej Artiom myślał, tym więcej pił, a im więcej pił, tym częściej wymachiwał służbowym makarowem, a im więcej wymachiwał, tym częściej makarow wypalał, a im częściej makarow wypalał, tym gorsze połajanki w pracy dostawał Artiom, aż w końcu odebrano mu najpierw broń, a potem stopień wojskowy, a kiedy Artiom stracił stopień wojskowy, a tym samym rangę i znaczenie, Gena wrócił z Tbilisi, gdzie przebywał na dwuletnim wygnaniu, po czym już nie za pomocą aluminiowej rurki, tylko pierścionkiem z włoskiego złota poprosił o rękę Mili, a kochał ją miłością płomienną i pożądliwą, kochał ją każdej nocy i kilka razy dziennie, kochał ją nieoczekiwanie i w takich miejscach, gdzie uprawianie miłości nie przyszłoby do głowy nie tylko obywatelowi Związku Radzieckiego, ale żadnemu szanującemu się posiadaczowi jakiegokolwiek paszportu, i kochał Milę pod pomnikami wodza, kochał ją w ładach 2106, kochał ją w windach i na milicyjnych posterunkach, gdzie trafiali często z powodu tej szalonej miłości, kochał ją po powrocie z posterunków w dwupokojowym mieszkaniu jego rodziców, i kochał ją tak mocno, że ta miłość zagłuszała wszystko inne, w tym również wywołane tą miłością jęki, krzyki i skrzypienie sprężyn nie bardzo solidnego, sowieckiego łóżka, i teraz, po prawie trzydziestu latach małżeństwa Gena nie opłakuje tej miłości, która gdzieś się ulotniła, o nie! Gena myśli o Desnie 2, wiecznie ubrudzonym smarem rowerze z małymi kołami i składaną ramą, o tej Desnie 2, którą zabrał ze sobą na obydwa wygnania, którą za pierwszym i za drugim razem rozłożył na części, schował do bagażnika samochodu i dumnie zawiózł do Tbilisi, gdzie w czasie pierwszej zsyłki stał się namiętnym rowerzystą i pędził jak wicher po wąskich uliczkach starego miasta z prędkością, którą mógł zaimponować zawodowym kolarzom, więc żeby wystawić tych wszystkich cyklistów na ostateczne pośmiewisko, przymocował do swojej Desny 2 siodełko od roweru Tachion, i z ogromną przewagą pokonując ich wszystkich razem i każdego z osobna, wygrał wyścig kolarski o puchar miasta, i wprawdzie nagrodą za jego wyczyn była tylko dożywotnia dyskwalifikacja, ale za to stał się sławny na całą dzielnicę i pół miasta oraz podbił serca dziewczyn, które jeśli nie były ładniejsze od Mili, to na pewno jej w niczym nie ustępowały.

W czasie jego drugiego wygnania w Tbilisi nastały takie czasy, że nie wystawilibyście nawet nogi za drzwi w obawie, że wam ją ukradną, a co dopiero rower, nic więc dziwnego, że i jednoślad Geny padł ofiarą kradzieży, i teraz, po tych wszystkich latach, leżąc na kanapie przed telewizorem, wspominał tamten dzień, kiedy wystawił Desnę 2 na sprzedaż, myśląc, że już lepiej się jej pozbyć, niż stracić w wyniku rabunku, ale cwany kupiec nie dał się omamić romantycznymi historiami ani siodełkiem od Tachiona i upierał się, że nie da więcej niż osiemnaście lari, Gena zaś nie chciał oddawać za bezcen przyjaciela z dzieciństwa, dlatego wsiadł na rower i pojechał z powrotem do mieszkania w szesnastopiętrowym bloku w dzielnicy położonej obok Morza Tbiliskiego, gdzie na klatce schodowej przywitała go ciemność spowodowana przerwami w dostawach prądu i smród wydobywający się z czeluści zsypu w piwnicach bloku, i Gena poczuł, jak wywracają mu się wnętrzności, po czym uświadomił sobie, że musi zostawić tam rower, ale nie dlatego że nie chciało mu się go dźwigać, nie! Winda nie działała, a wniesienie roweru po schodach spowolniłoby wspinaczkę, co oznaczało, że musiałby wdychać unoszący się z otwartej paszczy zsypu fetor jeszcze dłużej, a jeśli było coś, czego Gena nie znosił, o czym z całej siły próbował zapomnieć, skutecznie pomagając sobie alkoholem, bezczynnością i milionem innych środków, to ta wszechobecna wstrętna woń w jednej chwili mu o tym wszystkim przypomniała, więc Gena oparł rower o ścianę klatki schodowej, rzucił się schodami w górę, a o ósmej wieczorem, kiedy włączono prąd, zjechawszy na dół windą, nie zastał ani Desny 2, ani siodełka od Tachiona i zrozumiał, że tracąc rower, stracił wszystko, co łączyło go z relatywnie znośną i bezbolesną przeszłością, stracił osiemnaście lari, a teraz, leżąc na kanapie przed telewizorem, przypominał sobie to wszystko, bo drużyna San Antonio przegrywała sromotnie z Los Angeles Clippers, co oznaczało, że Gena przegrał zakład bukmacherski w tejże sakralnej kwocie osiemnastu lari, która może dla kogoś nie stanowi szczególnej wartości, ale dla Geny są to pieniądze, za które można kupić dwie paczki tytoniu i pół kilo ciasteczek piernikowych.

07:45

Osiem kilo w trzy miesiące to nie jest zły wynik, zwłaszcza jak się ma czterdzieści sześć lat i nigdy nie chodziło się na siłownię, ba! nawet na wuef się nie chodziło. Tylko te uda i obwisłe ramiona, no… nie tak bardzo obwisłe, ale dostatecznie, by działać na nerwy, no trudno, najważniejsze, że nie stało się to, czego Mila obawiała się najbardziej, czyli żeby jej biust, nie daj Boże, zamienił się w umięśnienie, ale nie, nie zamienił się i został taki, jaki był, czyli kształtny i jędrny pomimo wykarmienia dwójki dzieci, a przecież Łazarz ssał pierś przez całe dwa i pół roku. Tyle że wtedy Łazarz nie był jeszcze nazywany Łazarzem ani Gena nie szukał pociechy w wierze i mimo że wyglądał jak swój własny cień, życie Mili można było uznać za nie najgorsze, w każdym razie ten cień niegdysiejszego mężczyzny składał jej chociaż życzenia na urodziny, które notabene wypadają dzisiaj, i nie ma co liczyć na to, że Gena o nich pamięta, ale nie dlatego że go to nie obchodzi, nie! Po prostu Gena wymazał pewne daty, zwłaszcza te, które przypominają mu o strasznych wydarzeniach, i cóż zawiniła Mila, że urodziła się dziewiątego kwietnia i dziewiątego kwietnia wzięła z Geną ślub, nie jest również winą Mili, że właśnie dziewiątego kwietnia generał Rodionow postanowił brutalnie rozpędzić ludzi protestujących na alei Rustawelego, wielu zabijając i zatruwając gazem; nie jest również jej winą, że dziewiąty kwietnia przypomina Genie czarny styczeń oraz zamordowanych stu trzydziestu uczestników pokojowych demonstracji w Azerbejdżanie, jak również to, że czarna sobota przypomina mu o rozpoczętym w 1988 roku i wciąż niezakończonym konflikcie w Górskim Karabachu; nie jest również winą Mili, że Gena się złamał, pogubił, że mężczyzna, którego kochała, został pogrzebany pod gruzami Związku Radzieckiego, a po wielu latach, kiedy już odszedł z milicji i kiedy wraz z dewaluacją gruzińskiej waluty jego państwowa emerytura i renta za bohaterstwo zupełnie straciły wartość, i nie zostało już nic do sprzedania ani do zastawienia w lombardzie, Mila popatrzyła na Genę i zapytała:

– Długo tak jeszcze zamierzasz?

I kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, za to otrzymała nowe realia, wzięła na siebie odpowiedzialność i troskę o rodzinę, po czym wyjęła schowaną między ślubnymi prezentami maszynkę fryzjerską i zatrudniła się w pierwszym otwartym w dzielnicy prywatnym salonie urody, i o ile nie bardzo wychodziło jej strzyżenie męskich głów, to świetnie wychodziło jej pokazywanie kuszącego dekoltu, który zatrzymywał się bardzo blisko czoła lub nosa klienta, podczas gdy jej usta tuż przy jego uchu szeptały zmysłowo rzeczy kompletnie prozaiczne, lecz i tak brzmiące jak flirt, a ponieważ Mila była kobietą zwalającą z nóg, liczba klientów rosła, i w zasadzie każdy mężczyzna z nierówno wystrzyżoną fryzurą powinien wywołać furię w patologicznie zazdrosnym Genie, ale nie, Gena milczał, a jak nie milczał, to pił, wspominając drogę Baku–Erywań–Tbilisi i wszystkie okropności, i martwe ciała, które zobaczył po drodze, a Mila z utęsknieniem czekała na dzień, kiedy jej mężowi, niechby i w stanie upojenia, obmierznie wreszcie widok tych wszystkich mężczyzn wystających pod salonem fryzjerskim z kwiatami i czekoladkami i coś wreszcie z tym zrobi… Coś! Żeby rzucił się na tych lowelasów albo na Milę, ale nie, Gena milczał, a kiedy nie milczał, to pił i wywlekał na nowo cały ten ból, wszystkie wystrzelone od 1988 roku pociski i każdą rakietę, i Gena pił, pił tyle, że sił starczało mu wyłącznie na doczołganie się do tapczanu, i w końcu Mila się poddała, poddała się w walce z Geną, ale nigdy nie poddała się innemu, nie dlatego, że nie chciała albo się bała, że nie domagało się tego jej ciało, że wokół niej nie kręcili się mężczyźni, nie! Po prostu żaden z nich nie mógł się równać nawet ze zrujnowanym wraz ze Związkiem Radzieckim i zamienionym we własny cień Geną, ale za to Mamuka…

Mamuka osiągnął wszystko, czego Mila oczekiwała od Geny. Mamuka był spełnionym człowiekiem sukcesu, uśmiechał się pełnym uzębieniem, miał własny biznes i pieniądze i za te pieniądze chciał kupować Mili prezenty, i mimo że Mili już dawno temu znudziło się szukanie w obcych mężczyznach potencjalnych wersji Geny, to z Mamuką rozmawiała jakoś inaczej i jakoś inaczej się do niego uśmiechała, i w czasie rozmowy nie dotykała już prozaicznych tematów, tylko dotykała Mamuki, takim ruchem wsuwając dłoń w jego krzywo przystrzyżone włosy, że Mamuka drętwiał w fotelu i bardzo się starał, by jego erekcja pod długą, czarną peleryną fryzjerską nie była widoczna, ale Mila ją widziała i Mamuka wiedział, że w Mili drzemie wielkie i wspaniałe coś, które tylko on mógł obudzić, zdecydował zatem, że będzie się strzygł dwa razy w miesiącu, zdecydował również, że rozpieści Milę prezentami, więc podarował jej abonament do klubu fitness, w którym oprócz rozmaitych przyrządów do ćwiczeń, sal do pilatesu oraz basenu znajdowała się również sauna i do tej właśnie sauny wszedł Mamuka, owinięty jedynie w biały ręcznik, i oznajmił:

– Wszystko, co tutaj widzisz, od fińskich paneli przez tureckie żarówki po gruzińską wodę w basenie, należy do mnie, a jeszcze należy do mnie dziesięć razy tyle majątku, prócz tego kilka aut klasy sportowej i biznesowej, ale nie mówmy o tym, co do mnie należy, tylko o tym, co chcę posiąść.

Na to

– A co? – spytała Mila.

– Ciebie – odpowiedział Mamuka, po czym siadł przy niej tak blisko i tak blisko się do niej przysunął, że przez panujące w saunie gorąco Mila poczuła, jak liżą ją języki ognia, którym zapłonęło jej własne ciało, a to, że te fale gorąca były znakiem zwiastującym trudną i męczącą drogę przez menopauzę, Mila wiedziała już od dawna, ale nie wiedziała, co ma zrobić z Mamuką, bo ani razu, nigdy dotąd nie pociągał jej inny mężczyzna, a teraz całe jej ciało krzyczało, wyło i piszczało, żeby przycisnęła się do Mamuki i usiadła na nim tak, jak kiedyś siadała na tylnym siedzeniu Desny 2, ale wraz z przybywającymi jej latami przybyło jej również rozsądku i pełne zwątpienia myśli zaczęły krążyć po głowie Mili, a krążyły wokół kwestii zdrady, a kim Mila była, to była, ale nie była zdrajczynią, ale Gena…

Gena przestał sypiać z Milą po historii z Łazarzem i przez pierwsze tygodnie, a niech będzie – nawet przez pierwsze miesiące, Mila żyła w przekonaniu, że Genę gryzie sumienie i nie może wybaczyć ani sobie, ani żonie tego, że przez chuć o mało nie stracili dziecka, ale potem, gdzieś mniej więcej po roku, Mila zrozumiała, że Gena już nigdy nie wróci ani do jej łóżka, ani do normalnego życia. Tymczasem Mila była piękna – była piękna zawsze i wiek nie odebrał jej urody, z nietypowymi dla Ormianki zielonymi oczami oraz bardzo typowym, teraz już podrasowanym przez fitness dużym tyłkiem oraz jędrnymi, idealnie okrągłymi piersiami i gładką skórą, i na tej skórze gdzieś powyżej kolana poczuła rękę Mamuki, i ta ręka powoli, acz zdecydowanie przesuwała się teraz w stronę sakralnego miejsca, zaś jego usta najpierw znalazły szyję, potem brodę, a w końcu usta Mili, ręka zaś dosięgła celu i w taki oto sposób jeden, do tego pierwszy, pocałunek spowodował w Mili wybuch całej nagromadzonej przez dziewiętnaście lat żądzy, a wiadomo, że mężczyzny nic tak nie napawa dumą, jak urywany oddech kobiety stojącej przed nim na miękkich z pożądania nogach, więc Mamuka z pełnym satysfakcji uśmiechem rzeczowym tonem rzekł:

– Przedzwonię na dniach zapisać się na strzyżenie.

I Mamuka nie przedzwonił, ani w tamtych dniach, ani w następnych, i Mamuka nie pojawił się też w klubie fitness, do którego Mila chodziła uparcie przez cały ten czas, wmawiając sobie, że to, co się stało, nie było jej winą, że nikogo nie zdradziła, na odwrót – to ją zdradził najpierw Gena, a potem zdradziło ją jej własne ciało, i Mila już prawie uwierzyła w tę logikę, kiedy po tygodniu od tamtego zdarzenia zadzwonił Mamuka i powiedział jej tak:

– Przepraszam, że się nie odzywałem, ale dopiero co przyleciałem, a ty co, pracujesz jutro w swoje urodziny czy masz wolne?

Mila zaś odpowiedziała:

– Pracuję.

A Mamuka na to:

– Co z tobą? Masz jakiś dziwny głos.

I Mila zamilkła, więc znów odezwał się Mamuka:

– Wpadnę pod wieczór.

Na co Mila:

– Dobrze.

A Mamuka:

– Nie wiesz, jaki ci przywiozłem fantastyczny prezent.

W tym momencie do drzwi łazienki zapukała Zema, wyrywając swoją matkę z zadumy, i

– Mamo, pospiesz się, błagam, spóźnię się do pracy!

08:24

Kiedy Zema wyszła z łazienki, Gena i Mila już wrzeszczeli na siebie z powodu jakiejś głupoty. Zema się w to nie mieszała – odkąd pamięta, jej rodzice wciąż się kłócili, obrzucali nawzajem przekleństwami i nie znosili się, ale się nie rozstawali i tak trwali, i czy za tym trwaniem kryły się resztki miłości, czy masochizm, tego już Zema nie wiedziała, wiedziała natomiast, że jest spóźniona, i zapytała matki:

– Podrzucić cię do pracy?

– Maszynka do strzyżenia się zepsuła, trzeba ją naprawić.

– A co to ma do rzeczy?

– To, że muszę ją zanieść do serwisu, a to jest na drugim końcu miasta, dziękuję, kochanie, sama dojadę – odpowiedziała jej Mila i znów zaczęła wrzeszczeć na Genę, na co on:

– Łajza niedojebana!

A Mila na to:

– A czyja to wina?

W taki sposób Zema zaczyna każdy dzień, ciężko, nieznośnie, wśród krzyków i przekleństw, ale nie szkodzi, jeszcze trochę wytrzyma, dwa, najwyżej trzy lata i uskłada tyle, że będzie mogła uciec od rodziców i ich wiecznych awantur, z tego znienawidzonego bloku i jeszcze bardziej znienawidzonej dzielnicy, która przypomina jej o strasznych i złych wydarzeniach z przeszłości, teraz też trudno tu normalnie żyć, gdy gnojki z sąsiedztwa kradną z jej samochodu raz wycieraczki, a raz kołpaki, już się tak rozbestwiły, że wyłamały jej boczne lusterko, ale nie szkodzi, Zema się nie zezłościła, na odwrót, Zema uśmiechnęła się z zadowoleniem:

– Wpadliście, sukinsyny – skwitowała i z zardzewiałej rury gazowej przed parkingiem zdjęła umieszczoną tam wcześniej malutką, prawie niewidoczną kamerę. Zamontowanie tej kamery było zarówno powodem do dumy, jak i wstydu Zemy. Była dumna, że zidentyfikuje wreszcie złoczyńców, ale trochę było jej głupio, że przecież podgląda nieświadomych niczego sąsiadów, lecz cóż było robić? Nie pozostawiono jej wyboru. Póki miała nissana micrę z kierownicą po lewej stronie, nikt jej nie niepokoił, ale czerwonego fiata 500 już jej nie darowali. Poprosi kolegów z pracy, żeby odtworzyli zapis z monitoringu i choćby nawet się okazało, że to sąsiad z naprzeciwka, zaciągnie gnoja jutro na posterunek, koniec kropka.

Kamerę zamontowała z poszanowaniem prawa, na podstawie sądowej zgody, paragraf sto osiemdziesiąt siedem, punkt pierwszy – celowe uszkodzenie lub zniszczenie cudzej własności, w którego efekcie powstała znaczna szkoda materialna, karane grzywną lub nałożeniem obowiązku pracy społecznej w wymiarze do jednego roku, lub aresztem domowym w wymiarze od sześciu miesięcy do dwóch lat, lub pozbawieniem wolności od jednego roku do trzech lat – nie, nie wyśle go za kratki, wystarczy, jak spędzi kilka nocy na dołku i zapłaci odszkodowanie, może on i jemu podobni idioci z dzielnicy nauczą się, że z Zemą nie ma żartów, bo inaczej w końcu zrobi użytek z tego pozwolenia na noszenie broni i naprawdę zacznie chodzić z gnatem, no i zobaczymy, jakie miny będą mieli wtedy ci wysiadujący pod blokiem osiedlowi niby-macho.

– Doigrały się półgłówki.

Równouprawnienie płci, gender, feminizm i temu podobne hasła oraz kryjące się za nimi problemy nie bardzo Zemę obchodziły, zapewne dlatego, że o wiele wcześniej niż głoszące je dzisiaj kobiety zrozumiała, przekonawszy się na własnej skórze, że mężczyźni to idioci, idioci i brutale, śmieci i skurwysyny, jednym słowem – bydło, więcej, przyglądając się swoim kolegom z pracy, doszła do wniosku, że gruzińscy mężczyźni w większości są fatalnymi ojcami, jeszcze gorszymi mężami i idealnymi synami, ale wyłącznie dla swoich matek, a w żadnym wypadku dla ojców, a wszyscy bez wyjątku koledzy z pracy Zemy są policjantami, a policjanci, i do tego pracujący w małym komisariacie, to typy o bardzo specyficznej psychice, nietypowych zainteresowaniach i do tego pełni kompleksów, więc swoje przemyślenia i obserwacje przekładała na mężczyzn pracujących we wszystkich innych zawodach, a także bezrobotnych.

Zema z uśmiechem przyjmowała molestowanie seksualne, niewybredne komplementy, chamskie flirty i wysyłane na czatach fotki genitaliów – zdjęcia zapisywała, komplementy zapamiętywała, flirty rejestrowała za pomocą dyktafonu w komórce i wszystkie te kompromitujące materiały wrzucała do folderów, z zamiarem wykorzystania ich w najbardziej odpowiednim momencie przeciw najbardziej odpowiednim osobom, i o ile w swoim małym komisariacie nie wyróżniała się stopniem służbowym, to wyróżniała się surowością i zamiłowaniem do porządku, a dzięki zebranym teczkom trzymała w szachu zarówno dzielnicowych z komisariatu, jak i zwierzchnika departamentu oraz wprawionych we wszelakich machlojach śledczych.

Prócz wszystkich