53,99 zł
Każde pokolenie ma swój alfabet wspomnień
Żuliście kiedyś gumę Turbo? Katowaliście joysticki, grając na komputerze w „River Raid”? Kolekcjonowaliście plakaty z „Bravo” i „Popcornu”, a może polowaliście na kolejne części komiksowych serii, takich jak „Kapitan Żbik” czy „Tytus, Romek i A’Tomek”?
Jeśli przynajmniej na część z tych pytań odpowiedzieliście twierdząco, to znak, że ta książka trafiła w odpowiednie ręce!
Na światopogląd ludzi urodzonych jeszcze za żelazną kurtyną znacząco wpłynęły lata osiemdziesiąte oraz pierwsza dekada po upadku systemu komunistycznego. Autorzy tej publikacji barwnie opisują, jak wyglądała rzeczywistość w tamtych czasach. Przy pomocy haseł przywołują wspomnienia: komiksów, filmów, seriali czy przedmiotów codziennego użytku.
Żyło się zabierze was w podróż do ery sklepowych kolejek, pamiętnych przełomów i rodzącego się w bólach kapitalizmu – tym razem jednak nie za sprawą historycznych faktów, ale przede wszystkim popkulturowych fenomenów i towarzyszących im osobistych wspomnień.
Doskonale zapamiętałem pierwszy polski numer czasopisma „Bravo”, który ukazał się w październiku 1991 roku, i ekscytację, która towarzyszyła jego pojawieniu się w kiosku. Dosłownie wyrywaliśmy go sobie z rąk i każdy pragnął mieć swój egzemplarz „na zawsze”, tym bardziej że gorąca nowość szybko znikała z kiosków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 279
Wojciech ObremskiDaniel Koziarski
Żyło się
To nasza czwarta wspólna publikacja.
Jak Państwo już zapewne wiecie, obaj urodziliśmy się w 1979 roku w Polsce. Fakt ten niewątpliwie ułatwia współtworzenie książek, bo łączy nas nie tylko przyjaźń, ale i pokoleniowa więź oraz wyrastający z niej bardzo obszerny zbiór wspólnych zainteresowań, przeżyć czy wspomnień.
Daliśmy zresztą temu wyraz w kolejnych naszych publikacjach, to jest Od Nerwosolka do Yansa: 50 komiksów z czasów PRL-u, które musisz przeczytać przed śmiercią, Polch. Kowal od komiksów i Zatrzymane w kadrze. Komiksowi twórcy z czasów PRL-u – rozmowy i wspomnienia. Pierwsza z tych pozycji stanowiła omówienie pięćdziesięciu najważniejszych naszym zdaniem komiksowych tytułów (w tym serii) ukazujących się w czasach PRL-u, druga to biografia komiksowego rysownika Bogusława Polcha, trzecia zaś była zbiorem wywiadów z komiksowymi twórcami i ich bliskimi. Wszystkie te książki można sprowadzić do dwóch wspólnych mianowników, które wyrażają się w hasłach: „komiks” i (zasadniczo) „PRL”.
Stanąwszy przed wyborem tematu czy formuły czwartej książki, uzmysłowiliśmy sobie, że w opublikowanej już komiksowej trylogii w zasadzie wyeksploatowaliśmy temat – przyjrzeliśmy się zarówno komiksowym twórcom zdobywającym szlify i święcącym triumfy w realiach poprzedniej epoki, jak i najważniejszym ich dziełom. Mamy też świadomość, że na rynku znajdują się opracowania, które również dość obszernie potraktowały wspomnianą dziedzinę. Dlatego tym razem postanowiliśmy wyjść poza tę tematykę.
I tutaj z pomocą – jako inspiracja – przyszły wspólne wspomnienia z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, które czasem snujemy w rozmowach. Doświadczenia pokoleniowe wymieniane w rozmowach łączą się w morze anegdot, festiwal porównań. Słuchając i czytając innych, mamy poczucie, że dotyczy to nie tylko nas. Dlatego do wspólnej zabawy we wspominki z czasów dziecięcych, z wychodzenia ze skorupy małolata i dojrzewania, chcielibyśmy zaprosić również czytelników, i to nie tylko tych z bliskich nam roczników. Starsi też na pewno znajdą tutaj coś dla siebie, a młodsi będą mogli przyjrzeć się temu leksykonowi i towarzyszącym mu opowieściom jako swoistej… ciekawostce historycznej. A może raczej świadectwu innych czasów, które dziś wydadzą im się pewną abstrakcją, na które będą mogli spojrzeć z własnej perspektywy.
Trzeba stwierdzić, że nasze pokolenie, zwłaszcza zaś nasz i podobne mu roczniki, żyło w naprawdę dużej różnorodności historycznej. Najpierw dzieciństwo przypadające na ostatnią dekadę PRL-u – na tyle długie, żeby tego ustroju doświadczyć, i na tyle krótkie, żeby na szczęście nie stracić w nim zbyt wielu lat. Potem byliśmy nastolatkami w czasach transformacji ustrojowej w Polsce – lata burzliwe, pełne tyleż gwałtownych, co ciekawych zmian. Czas nowego początku i nowego porządku (nawet jeśli wciąż ściśle łączącego się przeszłością), rozmaitych okazji, ale też często czas rozczarowań. Zmieniali się idole, przyzwyczajenia, priorytety. Zmieniały się też standardy, a czasem dawne patologie bywały zastępowane przez inne. Świat się dla nas i na nas otwierał, ale nasza polska mentalność niekoniecznie za tym otwarciem nadążała. Niektórzy wściekle konsumowali teraźniejszość, inni, zagubieni, z sentymentem patrzyli w przeszłość, a z niepokojem w przyszłość.
No dobrze, powie ktoś, ale wszystko to już było. Taki sentymentalizm uprawiał już przecież w swoich w książkach-leksykonach – w sposób zresztą bardzo zacny – Bartek Koziczyński (333 popkultowe rzeczy… PRL, 333 popkultowe rzeczy… Lata 90.). Temat kusił też autorów o mniejszym dorobku, na przykład doświadczona dziennikarka Anna Gacek zdecydowała się poświęcić swoją pierwszą (i jedyną jak do tej pory) książkę latom dziewięćdziesiątym właśnie: Ekstaza. Lata 90. Początek. Do wspomnień z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nawiązywała w komiksach Marzena Sowa (znana jako Marzi). Sporo tekstów o różnych aspektach PRL-u napisał Sławomir Koper. Bardzo ciekawą trylogię w temacie stworzył Wojciech Przylipiak (Czas wolny w PRL, Sex, disco i kasety video. Polska lat 90., Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko). Nie brakowało też publikacji mających charakter opracowań naukowych, na przykład Na fali nostalgii. Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte w najnowszej kulturze i literaturze popularnej Dariusza Piechoty.
Wydaje nam się jednak, a przynajmniej takie mamy założenia, że proponujemy Państwu pozycję nieco inną. Z jednej strony nie silimy się na próby wyczerpania tematu (którego przecież wyczerpać się nie da, nawet hasłowo), lecz skupiamy na wybranych wycinkach rzeczywistości lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Z drugiej zaś strony dotykamy zagadnień związanych z naprawdę różnymi tematami, w tym z szeroko rozumianą popkulturą, gadżetami, obyczajowością, społeczeństwem i tak dalej. Niektóre hasła z pewnością Państwa zaskoczą i na próżno będziecie ich szukać w innych publikacjach tego typu. A wszystko to przyprawione zostało dużą dawką osobistych wspomnień i doświadczeń, co uczyniło tę książkę w pewnym stopniu autobiograficzną. Wspomnień jednak, zaznaczmy, dość szczególnych, w których zaskakujące, a nawet wstydliwe zwierzenia to oczywisty sposób na ucieczkę od pułapek przynudzania czy sztampy.
Aha, jeszcze jedno, ostatecznie komiksów też nie zabraknie, bo czytelnicy poprzednich naszych wspólnych książek nie wybaczyliby nam całkowitego odejścia od tematu (czego zresztą uczynić się nie da, wspominając lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte). Tyle że komiks w PRL-u wspomnimy pod zbiorczym hasłem, żeby nie zapełniać tej książki treściami znanymi już z Od Nerwosolka do Yansa: 50 komiksów z czasów PRL-u, które musisz przeczytać przed śmiercią, uprawiając w ten sposób swoisty recykling. Zarazem wiele komiksowych wątków przejawiać się będzie również w innych miejscach tej książki (na przykład w haśle „Świat Młodych”).
W związku z tym, że przydługie wstępy kończą się często rozstrzelaniem ich autorów, pozostaje nam zaprosić Państwa do wspólnego wspominania, życząc dobrych wrażeń podczas lektury. Łzy wzruszenia czy podskoki na krześle, którym towarzyszy radosny okrzyk: „Miałem dokładnie tak samo” albo z drugiej strony jęk zdziwienia i komentarz: „Ci goście z pokolenia X musieli to wszystko wymyślić!”, będą dla nas największą nagrodą za wspólny wysiłek, który włożyliśmy w powstanie tej książki.
Wasi autorzy
Chyba do dziś nie nakręcono w Polsce serialu, który by tak podzielił rodaków. Dla jednych Ballada o Januszku była brutalnym obrazem epatującym bezsensowną przemocą, dla innych alegorią idealnej, do bólu bezinteresownej i czystej miłości matki do syna. Niezależnie od opinii trzeba przyznać, że podobnego serialu Telewizja Polska dotychczas nie nakręciła. Ballada o Januszku Henryka Bielskiego na stałe wryła się w świadomość widzów końca PRL-u, zaś kreacja głównego bohatera szokuje nawet dziś.
Za podstawę scenariusza do Ballady o Januszku posłużyła wydana w 1979 roku książka Sławomira Łubińskiego o tym samym tytule. Powieść stała się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych bestsellerem, a jej kolejne wydania szybko znikały z księgarskich półek, nie tylko zresztą w Polsce. Opisane w niej losy czterdziestoletniej wdowy, której mąż zginął w Oświęcimiu, przez co kobieta musi samotnie wychowywać dorastającego syna, czytano nierzadko ze łzami w oczach. Konflikty z prawem, poprawczak, a w końcu więzienie – to tragiczne etapy życia głównego bohatera, który z dnia na dzień staje się coraz większym zmartwieniem dla swojej matki. Matki, której ślepa miłość do syna nie pozwala dostrzec w nim zła, przybierającego w chłopaku coraz większe rozmiary, doprowadzającego ostatecznie do tragedii.
W 1986 roku ruszyły prace nad serialem. Scenariusz Jerzego Janickiego (znanego między innymi z Domu czy Polskich dróg) w większości pokrywał się z literackim pierwowzorem, a nawet go nieco rozbudowywał – jeden z odcinków poświęcono pobytowi Genowefy Smoliwąs w sanatorium w Ciechocinku, podczas gdy w książce nie było o tym ani słowa. Podobnie jak w książce, akcja dzieje się w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Za dom głównych bohaterów posłużyła posesja na warszawskim Targówku, zdjęcia kręcono także w Brwinowie czy Gnieźnie, w tamtejszym areszcie śledczym, który na potrzeby serialu „zamieniono” w poprawczak. Za muzykę odpowiadał Waldemar Kazanecki, który wcześniej dał się poznać między innymi dzięki kompozycjom do Czarnych chmur, Nocy i dni, Domu czy Bolka i Lolka.
Do roli głównej wybrano Jarosława Górala, studenta Wrocławskiej Szkoły Teatralnej (w pierwszym odcinku małego Januszka zagrał Michał Szymczyk). Na przesłuchanie stawiło się mnóstwo kandydatów, między innymi Mirosław Baka, któremu ostatecznie powierzono rolę Stasia Wątroby, przyjaciela Januszka.
„Ta rola była sukcesem, ale też zakałą mojego życia. Gdy serial pojawił się na ekranie telewizyjnym, stała się rzecz dla mnie niewyobrażalna. Film wywarł na ludzi ogromny wpływ. Moja osoba bardzo szybko stała się rozpoznawalna. Miałem przed sobą różne drogi. Jedną z nich była droga do alkoholizmu, stawiano mi wódeczkę na każdym kroku: »Januszek, napijesz się z nami?”. »Nie!”, odpowiadałem. »Dlaczego?«. »Bo nie piję!«. »Ale w filmie piłeś«. »Bo to był film, a nie życie« odpowiadałem” – wspominał kilka lat temu Jarosław Góral w rozmowie z portalem Onet.pl.
Aktor szybko uświadomił sobie, że jest rozpoznawalny, ale nie szła z tym w parze sympatia widza. Wręcz przeciwnie.
„Wiele osób nie rozróżniało życia od serialowej fikcji. Pamiętam sytuację, gdy po próbie w teatrze czekałem na autobus. Na przystanku uporczywie przyglądała mi się starsza pani. W pewnym momencie na jej twarzy pojawił się grymas. Zaczęła podchodzić do każdej osoby i coś każdemu szeptała na ucho. Nagle podniosła z ziemi duży kamień i zaczęła iść w moim kierunku. Uciekłem. Kolejna sytuacja była równie śmieszna, ale i tragiczna: wieczorem zatrzymała mnie milicja. Jeden z funkcjonariuszy ostro rzucił mnie na maskę i powiedział: »Ja tego sk…a pamiętam! Mamy jego zdjęcie na komisariacie« Odwróciłem się i powiedziałem, że pan się chyba za dużo filmów naoglądał, i wtedy dostałem z liścia. Drugi milicjant, bardziej rozgarnięty, odparł nagle do kolegi: »Stary, nie poznajesz gościa? To aktor, który grał Januszka« Przeprosinom nie było końca. Dostałem prywatną taksówkę koloru niebieskiego, która odwiozła mnie do domu” – opowiadał odtwórca głównej roli. Góral podkreślał też, że dla niego, jako młodego aktora, było to wyzwanie, jak zbudować w czasie krótkiego ujęcia przejście z jednej emocji w drugą, czyli jak z anioła stać się diabłem.
Rola Janusza Smoliwąsa została jednak doceniona, i to nie tylko przez krytyków. Jarosław Góral otrzymał za nią nagrodę Towarzystwa Miłośników Ziemi Lubińskiej. Jednak mimo kontynuowania przygody z aktorstwem Góral nie zdołał już szerzej zaistnieć na ekranie.
Nie można nie wspomnieć o Lidii Fiedosiejewie-Szukszynie [dubbingowała ją Krystyna Królówna – przyp. aut.], wcielającej się w matkę Januszka. To jedna z najwybitniejszych rosyjskich aktorek, zakochana w polskiej kulturze. „Tą miłością bardzo chętnie dzieli się ze swoimi rodakami. To jej ogromna wiedza i pasja zachęca kolejne pokolenia Rosjan do sięgania po polskie filmy, muzykę czy książki. Sama aktorka uważa rolę Genowefy Smoliwąs za najważniejszą spośród kilkudziesięciu innych ról, tworzących jej wypełnioną znakomitymi kreacjami filmografię” – czytamy na stronie Stowarzyszenia Filmowców Polskich, które w 2018 roku, a więc trzydzieści lat po premierze serialu, przyznało aktorce Złotą Odznakę SFP, doceniając wkład Lidii Fiedosiejewy-Szukszyny w budowanie dorobku polskiej kultury. Nagrodę wręczył reżyser Ballady o Januszku Henryk Bielski.
„To było zwieńczenie naszej pracy. Lidia przyznała, że rola w Balladzie… jest dla niej najważniejsza w karierze. Wyrażała się bardzo życzliwie, a nawet uroniła łzę” – wspominał Henryk Bielski.
Balladę o Januszku emitowano w telewizji po raz pierwszy jesienią 1988 roku. Prócz tego, że każdy odcinek pokazywano we wtorkowe wieczory (wczesne), to wyświetlano go także w godzinach porannych, jako tak zwany film dla drugiej zmiany. Stało się to powodem złości wielu rodziców, którym nie podobało się, że – w ich oczach – tak brutalny serial jest emitowany o tak wczesnej porze. Trzeba jednak przyznać, że Balladę o Januszku oglądali wszyscy, także ci, dla których obraz nie był przeznaczony. Być może dlatego serial na dłuższy czas spadł z anteny, by powrócić dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych. Tym razem był jednak pokazywany tylko późnym wieczorem.
W serialu wystąpiło także wielu innych wybitnych aktorów polskiej sceny. Wystarczy wymienić tutaj Teresę Lipowską, Gustawa Lutkiewicza, Witolda Pyrkosza, Bożenę Dykiel, Ewę Szykulską, Leona Niemczyka czy Wirgiliusza Grynia, który, niestety, podczas produkcji zmarł na zawał serca.
Polityk lewicy Adrian Zandberg wyznał, że i dla niego znalazło się miejsce w obsadzie. Jako dziecko zagrał w pierwszym odcinku Arka Żurka, przyjaciela Januszka, z którym wspólnie oglądali fotografie nagich kobiet. Co ciekawe, w napisach końcowych pomylono nazwisko Zandberga, który widnieje tam jako A. Zamberg.
(DK) Pamiętam, że oglądałem ten serial jako dziecko, ze świadomością, że nie powinienem, i wówczas bardzo mną wstrząsnął swoim dosłownym i psychologicznym okrucieństwem. Poszczególne sceny zapadały głęboko w pamięć. Postępująca degrengolada moralna głównego bohatera została przedstawiona w mistrzowski sposób, podobnie zresztą jak jego relacja z matką. O Balladzie o Januszku przypomniałem sobie, oglądając Musimy porozmawiać o Kevinie (2011). I w tym filmie postać dziecięcego bohatera ewoluuje w bardzo niebezpiecznym kierunku, czemu towarzyszy świadomość, że doprowadzi on w końcu do tragedii. Ale tak jak w polskim serialu, również tu niesłychanie ważną rolę ma do odegrania matka bohatera, w którą mistrzowsko wcieliła się Tilda Swinton. To właśnie ją oceniamy raz z perspektywy bezradnej ofiary swojego syna, a innym razem jako zbyt bierną obserwatorkę zdarzeń, której matczyny instynkt przesłonił zdrowy rozsądek i zaburzył umiejętność reagowania na to, jak syn konsekwentnie się stacza, stanowiąc zagrożenie dla coraz większego kręgu osób.
W tekście z 28 grudnia 2017 roku (to jest dzień po ukazaniu się ostatniego numeru „Bravo” w Polsce) Katarzyna Czajka napisała w „Polityce”: „Proszę Państwa, właśnie skończyły się w Polsce lata dziewięćdziesiąte. Przynajmniej symbolicznie. Wydawnictwo Bauer Media ogłosiło, że zamyka czasopismo »Bravo« – dla wielu wychowanych w tych latach to symbol kultury młodzieżowej i wejścia Zachodu na nasz rynek”. Pięć lat wcześniej zniknęło z polskiego rynku inne pismo o podobnym charakterze, to jest „Popcorn”. Tego rodzaju pożegnania nie były szczególnie zaskakujące, biorąc pod uwagę stopniową agonię papierowej prasy czy przenosiny aktywności młodych ludzi (oraz ich idoli) do sieci. Po „Popcornie”, a później także po „Bravo”, nie płakali z pewnością pierwsi odbiorcy tego pisma, który wchodzili z nim w proces dojrzewania, w tym rocznik reprezentowany przez nas. Po prostu z niego wyrastali, bo z wiekiem zmieniały się ich zainteresowania, priorytety, a muzyczni idole, niegdyś reprezentowani tak szczodrze na łamach „Popcornu” czy „Bravo”, byli tam teraz sukcesywnie zastępowani przez nowe pokolenie gwiazd i gwiazdek, które szybko wydały nam się dziwnie obojętne.
Ale dobre wspomnienia, w obu przypadkach wywodzących się z Niemiec, „Popcornu” i „Bravo” pozostały.
(DK) Doskonale zapamiętałem pierwszy polski numer czasopisma „Bravo”, który ukazał się w październiku 1991 roku, i ekscytację, która towarzyszyła jego pojawieniu się w kiosku. Dosłownie wyrywaliśmy go sobie z rąk i każdy pragnął mieć swój egzemplarz „na zawsze”, tym bardziej że gorąca nowość szybko znikała z kiosków. A potem zbierać kolejne i nie przegapić żadnego numeru. Mieliśmy już w Polsce wówczas nowy ustrój, ale zaprawieni w bojach fani „Świata Młodych” i innych pism, na które niegdyś trzeba było polować w kioskach mimo ich wysokiego nakładu, byli już zbyt mocno wyczuleni na te kwestie, żeby pozostawiać cokolwiek przypadkowi.
Na okładce pierwszego wydanego w Polsce numeru znajdowali się młodziutcy wówczas panowie z Depeche Mode – wtedy w czteroosobowym składzie, jeszcze z Alanem Wilderem, który zespół opuści już za parę lat, w połowie lat dziewięćdziesiątych. Był także Bryan Adams jako „gwiazda miesiąca”, szwedzki duet Roxette oraz zapowiedź znajdujących się w środku plakatów przedstawiających Blue System, Seala, New Kids On The Block oraz Scorpions. Właśnie plakaty stanowiły jedną z głównych atrakcji „Bravo”, jak i „Popcornu”, który w Polsce zaczął ukazywać się w listopadzie 1991 roku (pierwszy numer z Sandrą na okładce). Oba pisma zawierały nie tylko plakaty gwiazd muzyki, ale również tych związanych z filmami czy popularnymi wówczas serialami, na przykład Beverly Hills 90210. Przy czym „Popcorn” miał przewagę pod względem papieru i oferował większe plakaty (w tym regularnie jeden naprawdę wyróżniający się wielkością).
(DK) Okazjonalnie pojawiały się też inne gadżety, takie jak naklejki. Kiedy po około trzydziestu latach odkryłem zapodziany gdzieś kosz, na którym wciąż widniała naklejka równie zapomnianego Chesneya Hawkesa (ten od przeboju The One and Only) pochodząca z dodatków do „Popcornu”, autentycznie się wzruszyłem. No i pomyślałem, patrząc na niezbyt wyblakłą naklejkę, że były one naprawdę dobrej jakości.
W czasach, kiedy wystawała nam słoma z butów, nie było niczego żenującego w tym, by zdobyć gdzieś słomkę (czy jak kto woli: słomiankę) i zawieszać na niej wybrane plakaty, a potem nie bez ekscytacji poddawać zawartość takiej ekspozycji rotacji. A niektórzy przylepiali takie plakaty bezpośrednio na ścianę czy „zdobili” nimi meble, wzbudzając w swoich rodzicach tak zwane mieszane uczucia (w tym estetyczne). Idole zmieniali się często, ale niektórzy – jak wspomniani Depeche Mode – mieli jednak dobrze znieść próbę czasu.
„Popcorn”, a w jeszcze większym stopniu „Bravo”, to także całe strony wypełnione kącikami porad emocjonalnych, w przypadku „Bravo” również związanych ze sprawami seksu. Dzisiaj możemy śmiać się z pytań w stylu „Czy zakonnice mają okres?” lub „Dlaczego mój członek sztywnieje? (w obecności dziewczyny)”, ale trzeba pamiętać, że w latach dziewięćdziesiątych edukacja seksualna w Polsce praktycznie nie istniała, większość rodziców podchodziła mocno zachowawczo do kwestii uświadamiania swoich dorastających pociech i nie było Internetu jako źródła wiedzy (co miało oczywiście swoje złe i dobre strony). We wciąż siermiężnej rzeczywistości, w której wyniesiony z PRL-u wstyd wciąż zbierał obfite żniwo ignorancji i godzenia się na nią, rola zamieszczanych w „Bravo” porad i zwykle rzeczowych wypowiedzi ekspertów była zatem w pewnym sensie nie do przecenienia. Choć trzeba przyznać, że niektóre z zamieszczonych tam tekstów urągałyby dzisiejszym standardom. Tak czy inaczej, rola „Bravo” w przełamywaniu seksualnego (i nie tylko) tabu była znacząca, jeśli wziąć pod uwagę fakt, do kogo było adresowane to pismo. Do historii przeszedł także kącik szczególnych wspomnień pod tytułem Mój pierwszy raz, w którym ludzie opowiadali o swoich pierwszych erotycznych doświadczeniach. Niektóre z nich były kuriozalne, co sprawiało, że dziś można zadać pytanie o to, kto naprawdę był autorem tych historyjek i jaka była ich wiarygodność. W jednej z melodramatycznych historii rozkojarzony kochanek przechodzi przez ulicę, macha do dziewczyny i nagle zostaje zmieciony z ulicy przez samochód. W 2016 roku jeden z użytkowników Allegro wystawił w ramach licytacji kolekcję wycinków z „Bravo” z cyklu Mój pierwszy raz. Jednak mimo kultowości i popularności tej rubryki ofert kupna (chyba) nie było.
Dla niektórych rodziców niemających świadomości tego, co znajduje się wewnątrz pozornie niewinnego „Bravo”, zawartość magazynu, jaka ukazała się po przejrzeniu, okazywała się szokująca. Pośród uśmiechniętych twarzy Joeya McIntyre’a, Pera Gesslego czy Toma Cruise’a, nagle pojawiały się fragmenty o masturbacji, zachodzeniu w ciążę czy ogólnie pytania albo rozważania, które uchodziły w wielu, nie tylko pruderyjnych, kręgach za gorszące.
(DK) Pamiętam, jak jeden ze szkolnych kolegów niepocieszony powiedział mi, że rodzice pozwalają mu kupować „Bravo” tylko warunkowo. Warunkiem było to, że będą każdorazowo zaklejali strony o seksie. Żartowaliśmy wtedy, że lepiej, żeby oni to robili niż… on sam. Ale tak na serio, nikomu nie było do śmiechu – ani rodzicom mierzącym się z niespotykaną dla nich otwartością, ani młodym czytelnikom, których ta otwartość czasem przytłaczała. No cóż, czasy były zupłenie inne, mniej przebodźcowane, jeśli porównać z dzisiejszymi, z drugiej strony pełne nowych atrakcji, biorąc pod uwagę moment transformacji.
Dzisiaj może wydawać się to śmieszne, ale właśnie z tego powodu wielu nastolatków kupowało „Bravo” w tajemnicy przed rodzicami, niczym świerszczyki.
W „Popcornie” i „Bravo” nie brakowało artykułów związanych ze stylem życia, modą, trendami, psychotestów. Wielu przyciągała też fotostory, czyli coś w rodzaju fotograficznego komiksu.
(WO) Polskie „Bravo” wprowadziło coś, czego na rodzimym rynku prasowym wcześniej nie było: inserty, czyli dołączane do czasopisma gadżety. Czego tam nie było! Nieznane wcześniej nad Wisłą wodne tatuaże, naklejki, a także… kolczyki, będące po prostu wyciętym z kawałka metalu przerwanym kółeczkiem. Będąc uczniem szóstej klasy, chciałem sobie takowy kolczyk wpiąć do nosa i przestraszyć mamę, że to taki prawdziwy. Niestety, nic z tego nie wyszło, bo gdy z przejęciem próbowałem „zamontować” sobie ową biżuterię na nosie, kolczyk wymsknął mi się z rąk, lądując w odpływie. I tyle go widzieli. Ja zaś do dziś pamiętam tę moją dziecięcą wściekłość, że żart się nie udał.
Zresztą w podstawówce, jak wielu moich rówieśników, kupowałem „Bravo” regularnie. „Popcorn” mnie raczej odpychał – ukazywał się za rzadko, a i cena była wyższa. „Bravo” było jedną z niewielu alternatyw wśród czasopism dla młodzieży, po upadku „Świata Młodych”, toteż kupowałem pismo co dwa tygodnie, a kiedy wyjeżdżałem z rodzicami na wakacje za granicę, prosiłem o tę usługę moją osobistą babcię.
Nie byłem jakimś wielkim fanem opisywanych tam zespołów, faktów z ich życia estradowego lub prywatnego. Za to z wypiekami na twarzy śledziłem „losy” bohaterów rubryki Mojego pierwszego razu czy porad dla nastolatków (Wypowiedz się). No i Foto Love Story, z obowiązkowym, nastoletnim romansem w fabule czy Film Fotostory, czyli rozpisany na kadry przebój, który wchodził właśnie do kin, z dołączonymi do zdjęć opisami, przez co powstawał swoisty komiks, bazujący na filmie. Ileż to razy przeżyłem rozczarowanie, bo mimo że polski wydawca przedrukował ów filmowy komiks i starannie przetłumaczył opis, to co z tego, kiedy potem okazywało się, że dystrybutor zdecydował się nie wprowadzać takiego czy takiego filmu na rodzime ekrany (tak było między innymi z filmem Projekt: ALF, czyli kinową kontynuacją urwanego serialu o włochatym i krnąbrnym kosmicie, którą polscy widzowie mogli obejrzeć dopiero kilka dobrych lat później, początkowo na kasecie video, a później na ekranach telewizorów).
A jeśli już przy rozczarowaniach jesteśmy, całkowicie straciłem wiarę w rzetelność państwa redaktorów „Bravo”, gdy gruchnęła wieść, że panie specjalistki odpowiadające na listy zdesperowanych czytelników… nie istnieją. Coś musiało być na rzeczy: w niemieckiej wersji za jedną z ekspertek robiła niejaka Irene Kappler, zaś w naszej była to Irena Kappler. Czyżby pierwsze próby z botami?
Co ciekawe, niekoniecznie wszyscy fani wspomnianego „Świata Młodych” pamiętają dziś, że ostatni numer tego zasłużonego (zwłaszcza dla polskiego komiksu) pisma ukazał się w sierpniu 1993 roku. Pod koniec swojego żywota „Świat Młodych” próbował nieudolnie konkurować z pismami pokroju „Popcorn” i „Bravo”, kokietując swoich czytelników ciekawostkami z życia gwiazd (a nawet dołączając przedstawiające ich plakaty). Ale wyrosłe z PRL-u pismo, choć jedną z zamieszczanych w nim rubryk przez kilka dekad był Gwiazdozbiór, nie mogło wygrać konkurencji z importowanymi z Zachodu, nowoczesnymi pod względem formy i zawartości pismami bardziej odpowiadającymi na zapotrzebowanie młodzieży. (Był to zresztą czas, w którym komiksy w rodzaju tych, jakie przez dekady promował „Świat Młodych”, wychodziły z łask).
Dodajmy, że w Niemczech „Bravo” ukazuje się nieprzerwanie od 1956 roku, ale lata świetności ma już za sobą i pojawia się w coraz mniejszej częstotliwości i nakładzie. Ten ostatni fakt jest szczególnie bolesny i wymowny, zwłaszcza w zderzeniu z liczbami, które są bezwzględne – pismo, którego każdy numer w czasach świetności pojawiał się w liczbie ponad miliona egzemplarzy, obecnie może liczyć na około pięćdziesięciu tysięcy nabywców. Nieco młodszy od „Bravo” „Popcorn” (pierwszy numer ukazał się w Niemczech w 1977 roku) również, mimo rozmaitych zawirowań, przetrwał na macierzystym rynku, a dzisiaj jest najważniejszym miesięcznikiem skierowanym do nastolatków na tamtym rynku, choć jego nakład nie dochodzi nawet do trzydziestu tysięcy egzemplarzy.
Z kronikarskiego obowiązku nadmieńmy, że magazyn „Bravo” występuje w różnych mutacjach tematycznych. W Polsce ukazywały się także „Bravo Sport” (do 2020 roku) i „Bravo Girl” (do 2017 roku).
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazały się również:
Potomkowie Bogów. Powrót Przeznaczenia
ISBN: 978-83-8373-366-1
© Wojciech Obremski, Daniel Koziarski i Wydawnictwo Novae Res 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Aleksandra Płotka
KOREKTA: Magdalena Brzezowska-Borcz
OKŁADKA: Krystian Żelazo
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek