Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dla niej to ostatnie wakacje u ojca będące kładką między światem studenckim a rozpoczęciem pracy w poważnym dorosłym życiu.
Dla niego to zamknięcie trudnego rozdziału i powrót do domu w celu sprostania wymaganiom, jakie stawia mu rodzina.
Ona rozważna i waleczna. On introwertyczny i tajemniczy.
Pewnego dnia ich drogi przypadkowo się przecinają.
On ratuje ją z opresji, ona korzysta z jego pomocy.
Przez niewinne kłamstwo wplątują się w sytuację, w której żadne z nich nie chce być. A to ciągnie za sobą kolejne zdarzenia, które zaczynają ich do siebie zbliżać.
Czy zamknięty w sobie i niewierzący w miłość Diego zmieni swoje podejście do życia dzięki spotkaniu dziewczyny z innego kontynentu? Czy poukładana i rozsądna Pola zgodzi się na propozycję, która zostanie jej niespodziewanie przedstawiona i która może zmienić całe jej życie?
Ale Meksyk! Totalne wariactwo – to opowieść o Polce Apolonii i Meksykaninie Diego oraz o tym, jak ich spotkanie spowoduje nieodwracalne zawirowania w życiu obojga, a wszystko to okraszone gorącym meksykańskim słońcem i dawką bezczelnego humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 398
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich wattpadowych dziewczyn.
Dla Karoli.
Leżę na kamiennej posadzce, przyciśnięty do półki skalnej. Staram się oddychać jak najciszej, byle tylko nie stać się dzisiejszym obiektem zainteresowań i uchronić swoje życie przed tą bestią. Zamykam oczy i próbuję się schować, myśląc o tym, że jeżeli ja go nie widzę, on nie widzi mnie. Nic bardziej mylnego.
Po chwili czuję na sobie jego spojrzenie. Te bestialskie, przerażające oczyska, które są dla mnie teraz największą karą. Długo nie trzeba czekać, żeby podszedł do mnie cicho, skradając się jak łowcze zwierzę. A może tym właśnie jest? Zwierzęciem, które rozrywa ludzkie ciała na strzępy i nie pozostawia nawet centymetra kwadratowego skóry bez uszkodzeń. A może jest moją karą za grzechy, których się dopuściłem? Teraz najzwyczajniej w świecie pokutuję, przyjmując najgorsze, co może być – jego.
Nie boję się. Nie. To uczucie już dawno we mnie umarło. Nie odczuwam przed nim strachu. Przed jego gniewem. Przed śmiercią. Jestem na nią gotowy, jestem gotowy na ból i cierpienie, które on może mi zadać, jeśli mnie wytropi i wyciągnie z mojej kryjówki.
Wreszcie czuję, że jest już blisko mnie. Czuję jego oddech na twarzy, co powoduje, że budzą się we mnie pierwotne instynkty popychające mnie do działania, do podjęcia kroków, dzięki którym będę mógł przetrwać. Mam wrażenie, jakbym działał po omacku, jakbym nie otwierał oczu, a zachowywał pełnię świadomości. Chwytam go za gardło, zrzucam z siebie, po czym przystępuję do ataku.
Jakie jest moje zdziwienie, kiedy oczy bestii przestają być oczami bestii, a twarz tyrana przestaje być twarzą tyrana. Nagle dostrzegam przed sobą znajome już spojrzenie szaroniebieskich tęczówek i przerażenie wypisane na pięknej buźce. W sekundę się orientuję, że siedzę na dziewczynie, trzymam ją za gardło i zaciskam palce niczym imadło, zgniatając jej szyję. Kurwa! – ryczę w myślach.
– Kurwa! – powtarzam na głos, puszczając jej cienką szyjkę, i zrywam się na równe nogi.
Niewiele myśląc, odwracam się na pięcie i uciekam jak najdalej. Dopadam do dużego okna, które otwieram szarpnięciem za klamkę, po czym wybiegam na balkon. Opadam na metalowe barierki, podpierając się na prostych w łokciach rękach. Głowę zwieszam między ramiona i wzdycham głęboko, czując wstyd i zażenowanie.
Jak długo to będzie jeszcze trwało?
Są takie zbiegi okoliczności, które przypominają wyrafinowany plan.
~ Andrzej Stasiuk
Biorę większy rozmach niż wcześniej i ponownie uderzam. Nadal nic. Wzdycham, przymykając na chwilę oczy, i robię kolejny zamach. Po chwili ciężki młot uderza w metalową ramę, co powoduje roznoszący się w powietrzu głośny trzask. Ramiona bolą mnie już niemiłosiernie, a dłonie aż drętwieją, ale nie odpuszczam. Przekręcam głowę w lewo, następnie w prawo. Poza mną nad tym rusztowaniem pracuje jeszcze jakichś dziesięciu ludzi. Nie ma czasu do stracenia, więc wszyscy staramy się ratować sytuację. Jeśli nie zadziałamy odpowiednio, rusztowanie pod budowanym kominem runie, a z budowy nie będzie co zbierać. Wciągam więc głęboko powietrze, robię zamach i na wydechu walę z całej siły, wydając przy tym głośny okrzyk.
Jeszcze kilka takich razów i wreszcie udaje nam się naprostować metalową ramę podtrzymującą stelaż. Teraz do działań wkraczają spawacze, którzy od razu dokładają nowy kawałek, by zastąpić nim ten uszkodzony. Metal po jednym wygięciu nie nadaje się do użytku, gdyż stracił już swoje właściwości. Nie mija nawet minuta i pojawiają się jasne łuny na skutek spawania, a wokół sypią się iskry, dając więcej światła. Ja za to mam chwilę oddechu.
– Świetna robota! – woła do mnie brygadzista tej strefy rafinerii, uderzając mnie mocno w ramię.
Krzywię się nieco na taki gest, ale nie mogę mu pokazać, że nie chcę takich czułości. Wyciągam kraciastą chustkę z tylnej kieszeni dżinsów i ocieram czoło zlane potem.
– Dokonaliśmy tego razem – odpowiadam, siląc się chociaż na blady uśmiech.
– Brakowało tu kogoś takiego – ciągnie szef tej brygady, a w jego oczach widzę jawne uznanie.
– Bez przesady – rzucam, wzruszając ramionami. – Każdy by to zrobił.
– Nie każdy – drąży, ale po chwili jednak odpuszcza dyskusję ze mną i podaje mi dłoń, którą ściskam na pożegnanie.
Odwracam się i obieram kierunek na parking. Chcę wracać do domu, bo jestem kurewsko zmęczony. Jest północ, a przed nami jakieś trzy godziny drogi.
– Udało się, braciszku! – słyszę radosny głos mojej siostry, która podbiega do mnie i niemal rzuca mi się w ramiona. – Uuu… – jęczy i zatrzymuje się gwałtownie. – Ale cuchniesz!
– Dzięki, Daniela – prycham. – Jakbyś nie zauważyła, to napierdalałem młotem jakieś dwie godziny.
– Tak, tak, spokojnie – mówi, uśmiechając się do mnie. – Cieszę się, że wróciłeś, Diego – dodaje z uznaniem.
– Przecież wróciłem pół roku temu – dziwię się, unosząc brew, i jednocześnie szukam kluczyków od samochodu. – Szybko mnie zauważyłaś.
– Wiesz, że nie o tym mówię – odpowiada prędko i chwyta mnie za dłoń. – Nie chcesz się najpierw wykąpać?
– Nie – zaprzeczam od razu. – Chcę już wracać – informuję, nadal grzebiąc w kieszeniach. – Kurwa – warczę, bo orientuję się, że kluczy nigdzie nie ma. – Chyba zgubiłem kluczyki.
– Oj, co teraz?
Rozglądam się wokół, próbując dostrzec coś na ciemnej ziemi, ale nic nie widać. Wiem, że nie ma szans na znalezienie ich teraz. Byłem w tylu miejscach, a przy rusztowaniu pracowało tak wielu ludzi, że każdy mógł je zdeptać. To, że ktoś mi je ukradł, w ogóle nie wchodzi w grę.
– Wiem! – krzyczy nagle Daniela, klaszcząc dłońmi niczym mała dziewczynka. – Zaczekaj chwilę, lecę do dozorcy! – nadaje dalej jak nakręcona i biegnie gdzieś przed siebie.
Kręcę tylko na to głową i aż muszę chwycić nasadę nosa, bo czuję, że zaraz eksploduje mi łeb. Rzucam jeszcze okiem na auto stojące po drugiej stronie parkingu i ruszam za moją siostrą. Nie zdążam dojść do dyżurki faceta zajmującego się wpuszczaniem transportów na teren rafinerii, kiedy ze środka wypada zadowolona Daniela.
– Mam! – drze się, jakbym jej nie słyszał z odległości dwóch metrów, i macha mi przed nosem pękiem kluczy.
– Zostaniesz teraz odźwiernym? – sarkam, wsuwając dłoń do kieszeni brudnych jak święta ziemia dżinsów.
– Nie, mądralo – burczy i wyciąga język. – Mam transport do domu.
Ona naprawdę ma dwadzieścia pięć lat?
– Tak? A czym chcesz jechać, jak tu nie ma niczego normalnego? – pytam, unosząc brew.
– Ale ty masz wymagania, chłopie – oburza się, wymija mnie i rusza na mniejszy parking przy chatce dozorcy.
Wsuwam drugą dłoń do kieszeni dżinsów i stoję w miejscu. Przekręcam głowę w bok, podążając za nią spojrzeniem. Aż mi się śmiać chce, gdy zauważam, jak próbuje otworzyć jednego z pikapów pilotem, którego zapewne nie ma. Panienko Przenajświętsza, ile ona ma lat? Wzdycham wymownie i odrywam nogi od ziemi. Podchodzę do niej ociężale i wyciągam rękę, widząc, jak męczy się z tym plikiem kluczy.
– To stary model, tu nie ma pilota – zauważam, odbierając od niej kluczyki. – Trzeba otworzyć je manualnie – dodaję, na co dziewczyna zerka na mnie zdziwiona i robi się czerwona jak burak.
Wyszukuję właściwy klucz i wsuwam go w zamek. Upewniając się, że jest odpowiedni, przekręcam go, otwieram drzwi od strony kierowcy i wsiadam. Daniela odzyskuje władzę w nogach, biegnie do drzwi od strony pasażera i od razu za nie szarpie. Kręcę głową, nachylając się do zamka po drugiej stronie kabiny, i pociągam blokadę w górę. Moja siostra od razu wsiada do środka i zapina pas bezpieczeństwa. Ja za to wkładam kluczyk do stacyjki, odpalam silnik i słyszę ryk piętnastoletniego forda raptora. Układam ręce na kierownicy i gładzę ją delikatnie. Dawno takim nie jeździłem. W sumie chyba nawet bardzo dawno. A już na pewno jeszcze przed moim wyjazdem do Stanów.
Chwytam za dźwignię zmiany biegów i wrzucam jazdę w przód. Wciskam gaz, a auto szarpie i rusza ze swojego miejsca. Świetnie, niech się jeszcze spierdoli gdzieś po drodze, to dopiero będzie zabawnie. Po chwili wyjeżdżamy główną bramą, Daniela macha na pożegnanie dozorcy i ruszamy w podróż do domu. Od razu obieram kierunek na drogę krajową numer osiemdziesiąt, która idzie na północ. W sumie z Tampico będącego na nabrzeżu to jedyna opcja, by dojechać do Ciudad Victoria mieszczącego się w centrum stanu.
Jadąc ulicami miasta oświetlonymi lichymi latarniami, zastanawiam się nad tym wszystkim. Nie chce mi się tak męczyć. Nie chcę tego. To nie jest moje życie. Przecież jedną trzecią swojego żywota spędziłem za granicą. Przyjechałem tu dzisiaj tylko dlatego, że ciotka patrzyła na mnie z tak wielką nadzieją w oczach, że nie miałem serca zrobić jej przykrości. Tylko dlaczego oni wymagają ode mnie takiego poświęcenia? Nie rozumieją, że tego nie chcę? Nie chcę pracy w rafinerii czy winnicy. Nie chcę teraz niczego. Jeszcze rok temu nie wiedziałem, czy w ogóle tu wrócę. Szczerze mówiąc, już w to nie wierzyłem. Całkowicie straciłem nadzieję. Teraz jednak jestem w tym samym miejscu co dwanaście lat temu i znowu czegoś się ode mnie wymaga. Nie ma sensu się tak starać. Przecież jeszcze dwa tygodnie i chuj jeden wielki strzeli to wszystko. Nie powiem, że nie jest mi żal, bo jest, ale nie jestem w stanie nic zrobić. Nawet jeśli ciotka wierzy, że jakimś cudem znajdzie rozwiązanie, to ja i tak wiem, że takowe nie istnieje.
– Myślałeś już o tym wszystkim? – odzywa się Daniela po jakichś dwóch godzinach ciszy.
– O czym?
– Dobrze wiesz… – wzdycha. – Zostały niecałe dwa tygodnie – informuje, jakbym nie miał tej świadomości, która mnie tak kurewsko męczy.
– Cały czas o tym myślę – odpowiadam w końcu, na co moja młodsza siostra rzuca mi zaciekawione spojrzenie.
– I co wymyśliłeś? – pyta ożywiona, a na jej twarz wypływa delikatny uśmiech.
– Nic – mówię zgodnie z prawdą. – Dobrze wiesz, że to jest nie do wykonania.
– Ależ oczywiście, że jest! – zaprzecza żywo. – Wystarczy, że…
– Wystarczy! – przerywam jej stanowczo. – Mało brakowało, a nie wróciłbym tu w ogóle, więc równie dobrze mogę nic nie robić – rzucam, a w moim głosie łatwo wychwycić irytację.
– Diego, proszę…
Nie jest dane jej skończyć, bo nagle coś wpada mi przed maskę, co powoduje, że szarpię mocno za kierownicę. Danielą rzuca w bok, ale jest przypięta pasami, więc nic jej się nie dzieje. Ja pasów nie zapiąłem, ale trzymam się kółka, więc zostaję na swoim miejscu. Opony głośno piszczą od hamowania oraz ostrego manewru. Udaje mi się jednak wyminąć przeszkodę i zatrzymać się tuż za nią.
– Kurwa – warczę pod nosem wyprowadzony z równowagi.
Jest wyjątkowo ciemna noc. Niczego nie widać, a nagle coś wypada na drogę. Zachowując zimną krew, włączam wsteczny bieg, by oświetlić to, co znajduje się za samochodem. Obracam się przez ramię, co moja siostra również robi. Jakie jest moje zdziwienie, kiedy zauważam dwie dziewczyny, mniej więcej w wieku Danieli. Ta oczywiście od razu wypada z auta i leci do nich z krzykiem. Ale nie z opierdolem, tylko z miłosierdziem. Czy ona nigdy nie zacznie myśleć? Przecież to może być jakaś pułapka. Mało dzieje się takich rzeczy na świecie? Ale moja malutka siostrzyczka ma głęboko w dupie kwestie bezpieczeństwa i leci wszystkim na ratunek. Nawet gdyby to był wąż dusiciel, ona by mu pomogła.
Przymykam na chwilę oczy, łapiąc nasadę nosa, i muszę stwierdzić, że ona mnie kiedyś wykończy. Kiedy chcę już wysiąść, wraca do drzwi od strony pasażera, a ja dopiero teraz zauważam, że ciągnie te laski za sobą.
– Podrzućmy te biedne dziewczyny – rzuca ni to pytaniem, ni stwierdzeniem, patrząc na mnie jak zbity pies.
– Daniela, nie wiemy, kto to jest… – zaczynam, ale nie daje mi dojść do słowa.
– Proszę, one są z innego kraju, są tu same i potrzebują pomocy – jęczy, przyciągając jedną z nich bliżej siebie.
Rozmawiała z nimi maksymalnie minutę. Skąd już wie takie rzeczy? Wzdycham, obrzucając niechętnym spojrzeniem tę bliżej drzwi. Druga stoi za nią, ale wyglądają podobnie. Marszczę brwi, bo nie mam ochoty robić sobie wrogów i zabierać z drogi panienki, które ewidentnie uciekają jakiemuś alfonsowi. Tak przynajmniej mogę stwierdzić po ich ubraniach, które nie pozostawiają zbyt wiele pola dla wyobraźni.
– Nic z tego, Daniela – mówię ostro. – Nie chcę mieć problemów z jakimś alfonsem.
Dziewczyna stojąca z tyłu wciąga ze świstem powietrze, a ta pierwsza krzyczy do mnie oburzona dość dobrym hiszpańskim:
– Nie jesteśmy kurwami!
– Diego, proszę – marudzi siostra.
Wzdycham ponownie, odwracając się w stronę przedniej szyby. Daniela odczytuje to jako moją zgodę i otwiera im tylne drzwi, po czym wszystkie wsiadają do środka. Te dwie warczą coś do siebie w nieznanym mi języku, a ja rzucam na nie okiem i ruszam z miejsca. Kiedy moje spojrzenie spotyka się z oczami tej cichszej, która wcześniej stała z tyłu, przeszywa mnie jakiś prąd, a na tylnej kanapie zapada cisza.
Nie potrafię opisać tego, co mnie tknęło, ale już teraz wiem, że nic dobrego z tego nie będzie.
Siedzę w samochodzie jakichś typów i sama nie wierzę w to, co robię. Przecież to jest szczyt głupoty. Ale czego ja się mogę spodziewać, kiedy pozwolę przejąć dowodzenie swojej szurniętej siostrze? Na pewno niczego dobrego.
Po pierwsze, namówiła mnie na imprezę ponad dwieście kilometrów od domu taty, co od razu wydawało mi się głupotą. Ale nie, jak zwykle siadła mi na głowie z tymi swoimi tekstami typu „zacznij żyć” i inne pierdoły. A ja jak taka głupia gęś jej posłuchałam.
Po drugie, pozwoliłam jej na to, by tych dwóch z dyskoteki odwiozło nas do domu. Przecież my ich kompletnie nie znamy. No, może ja, bo Olka już dogłębniej poznaje tego niższego.
Po trzecie, i w tym wszystkim chyba najgorsze, przekonała mnie, by nie brać zbyt dużo pieniędzy, a tym bardziej komórek, bo zgubimy. Gdzie ja miałam rozum, kiedy zgadzałam się na to wszystko? Nie mam zielonego pojęcia.
Wiem za to jedno: tkwię teraz na przednim siedzeniu w dość ciekawym wnętrzu terenowego samochodu. Na pierwszy rzut oka ma pod maską jakieś trzysta koni, a pojemność bije na głowę polskie samochody. Auto prowadzi nawet przystojny Meksykanin, który wyjątkowo skupia się na drodze. No i dobrze, bo ten z tyłu skupia się na mojej siostrze. I to zdecydowanie za bardzo.
Obracam się lekko do tyłu i aż mnie mdli na widok tej dwójki. Całują się tak, jakby zaraz mieli się nawzajem pożreć. No cóż, po nim widzę, że zdecydowanie chce ją zjeść. Ona sama też nie jest mniej chętna. Ale taka już jest moja o rok starsza siostra. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że zachowuje się jak nastolatka, a nie jak dorosła kobieta. Bo w jej przypadku szesnaście lat a dwadzieścia trzy nie robi żadnej różnicy.
Wzdycham delikatnie, układając się wygodniej na siedzeniu. Do celu jest daleko, przy tej jeździe jakieś dwie godziny drogi, a mnie strasznie chce się spać, jednak walczę sama ze sobą, aby nie paść. Jakoś nie jestem w stanie zaufać sytuacji tak bardzo jak Ola. Ziewam, lekko zasłaniając buzię, a kątem oka wychwytuję na sobie wzrok kierowcy. Zerkam na niego, a on uśmiecha się do mnie. I nie jest to słodki uśmiech, to lubieżne uśmieszysko. Aż się wzdrygam na ten gest i odwracam szybko głowę w stronę przedniej szyby.
Kiedy wjeżdżamy w kolejną dziurę, znacznie na niej podskakując, dociera do mnie, że coś jest nie tak. Rozglądam się uważnie po otoczeniu, ale w tej ciemności nie mogę niczego dostrzec. Jest grubo po drugiej w nocy, a my jedziemy jakimś pustkowiem. Ta droga nie pasuje mi do drogi, którą tu jechałyśmy. To zdecydowanie nie ta nawierzchnia. Przecież autobus jechał krajówką. Asfaltową. Marszczę brwi na to odkrycie, a kiedy dojeżdżamy wreszcie do skrzyżowania, upewniam się w swoich podejrzeniach. Kierowca, jak mu tam było, Julio czy coś takiego, zwalnia nieco, a ja zauważam tablicę informacyjną. Jednak jechaliśmy jakąś inną drogą. Kierunki wskazują na Tampico sto osiemdziesiąt kilometrów w lewo, a w prawo trzydzieści dziewięć do Ciudad Victoria. Jakie jest moje zdziwienie, gdy chłopak skręca właśnie w prawo. Robię wielkie oczy, ale staram się niczego po sobie nie pokazać, od razu układając w głowie plan awaryjny. Nie wiem, na ucieczkę? Bo przecież oni nie odwożą nas do domu! Facet właśnie wjeżdża na drogę prowadzącą z powrotem do Ciudad!
Przed oczami od razu stają mi znajome obrazy, a ręce zaczynają mi się niepohamowanie trząść. Muszę coś zrobić. Zerkam wymownie do tyłu, a oni niemal pieprzą się na tej kanapie. Boże, co za żenada. Znów wracam do pozycji wyjściowej i dalej myślę, co zrobić. Jedno jest pewne: wszystkie pomysły, na które pozwoliłam siostrze, rzeczywiście okazują się szczytem głupoty. I ta impreza, i ta odwózka, i ten pieprzony brak telefonu!
– Zatankujemy – odzywa się nagle chłopak kierujący samochodem, zjeżdżając z drogi na małą stację benzynową. – Hugo, chodź – nakazuje temu drugiemu, po czym wysiada.
Hugo wysiada za nim, ostentacyjnie poprawia sobie spodnie w kroku i zatrzaskuje drzwi. Od razu odwracam się w stronę Olki i aż chce mi się ryczeć. Ma rumieńce na twarzy, wymalinkowaną szyję i dekolt. Jej usta są tak opuchnięte, że aż dziw, że jeszcze nie wybuchły.
– Jeszcze chwila, a ciągnęłabyś mu fiuta – warczę wściekła, ale jej to nie rusza.
– Zazdrościsz, siostrzyczko?
– Zamknij się – burczę. – Mamy problem.
– Jaki? – dziwi się. – Przecież nas odwożą. – Wzrusza ramionami.
– Tak? Do Ciudad Victoria? – pytam, chwytając prawą ręką oparcie kierowcy.
– Co? A nie…
– Nie – przerywam jej. – Jakieś pięć kilometrów temu skręciliśmy w drogę powrotną – szepczę konspiracyjnie i się rozglądam.
Na mój gest Olka robi to samo. Zauważam tych dwóch przy dystrybutorze. Kierowca trzyma w ręce pistolet, ale zajęty jest rozmową, sugestywnie poruszając ciałem.
– Co teraz? – jęczy Ola, wytrzeszczając na mnie oczy, bo już doskonale wie, co mam na myśli. – Przecież oni…
– Trzymaj się – wcinam się jej w słowo, rzucając okiem na stacyjkę.
Nie zabrał kluczyka, więc to jest nasza szansa. Już bez zbędnych słów przeskakuję na siedzenie kierowcy. Od razu odpalam silnik, na co nasi koledzy reagują automatycznie i rzucają się do tylnych drzwi. W momencie, w którym jeden z nich je otwiera, ja przerzucam wajchę na D i wciskam gaz do dechy. Koła buksują przez ułamek sekundy, a po chwili auto rusza z piskiem opon. Dzieje się to na tyle szybko, że facet upada na ziemię, a drzwi zatrzaskują się z hukiem. Olka opada na oparcie kanapy, jęcząc coś nieskładnego pod nosem. Dojeżdżam do wyjazdu ze stacji i skręcam ostro w lewo, zawracając na Tampico. Wyjeżdżam na ulicę, w bocznej szybie widząc, jak ci dwaj biegną za nami. Oddycham z ulgą dopiero po przejechaniu kilometra. Ola wychyla się w moją stronę, oburącz trzymając zagłówki.
– Ale dałaś czadu, siostra! – piszczy mi do ucha. – Nie spodziewałam się po tobie takiej żywej reakcji – dodaje, ewidentnie mnie wyśmiewając.
– A ja powinnam się spodziewać po tobie tak durnego zachowania – odpowiadam właściwym dla mojego wkurzenia tonem. – Jesteś starsza, a głupsza.
– Oj, przestań się czepiać – mruczy, przesiadając się niezgrabnie na przednie siedzenie. – Wreszcie pokazałaś pazur.
– Zaraz mogę wydrapać ci tym pazurem oczy – rzucam, zerkając na nią z mordem wypisanym na twarzy. – Przez ciebie znowu wpadamy w tarapaty.
– Ale uciekamy im, tak? – odpowiada nerwowo. – Więc się nie ciskaj, bo sraczki dostaniesz.
– Bardzo śmieszne – odburkuję, dodając gazu.
Nasza dyskusja się kończy i dalej jedziemy już w całkowitej ciszy. Jezu, jak ta dziewucha mnie wkurza. Przecież to jest jakiś diabeł, nie kobieta. Mam ochotę zabić ją co najmniej raz w tygodniu i dziś właśnie jest ten dzień tygodnia. Już chcę rozmyślać nad sposobem ukatrupienia swojej rodzonej siostry, kiedy samochodem zaczyna szarpać. Mrużę oczy, spoglądając na deskę rozdzielczą.
– Ja pierdolę – szepczę sama do siebie, nie wierząc w to, co widzę.
– Nie gadaj, że paliwo się skończyło – zauważa Ola, nachylając się ponad moim ramieniem. – Bo zadławisz silnik – upomina mnie.
– W dupie mam ten silnik – odpyskowuję. Co za idiotka.
– Nie mogłaś zajebać zatankowanego samochodu?! – wrzeszczy, gdy auto stacza się w krzaki na pobocze.
– Ciesz się, że w ogóle nas stamtąd wyciągnęłam! – krzyczę również, bo już mnie zaczyna nosić. – Gdyby nie ja, już byś rozkładała nogi w jakimś burdelu! – dodaję, po czym wysiadam i zatrzaskuję za sobą drzwi.
– Tak! – woła Olka, idąc w moje ślady, i wyrzuca ręce w powietrze. – Chociaż raz pokazałabyś, że potrafisz się bawić, a nie ciągle trzymasz kołek w dupie! – rzuca za mną, gdy zaczynam iść drogą w kierunku naszej destynacji.
– Ty to nazywasz zabawą? – prycham, odwracając się do niej. – Przeszło ci chociaż raz przez ten durny rudy łeb, że mogli nam zrobić krzywdę? – pytam, poważniejąc. – Poza tym mam chłopaka.
– Nie wypominaj mi, że jestem ruda – warczy, unosząc wysoko podbródek. Oczywiście tylko to zarejestrowała.
– A ty mi, że mam kołek w dupie! – odpowiadam, po czym ruszam z miejsca. – Lepszy kołek w dupie niż…
– Gdzie? – przerywa mi, śmiejąc się do rozpuku.
– Ciebie to bawi? – rzucam przez ramię i zwiększam tempo marszu.
– A nie? Tylko ty ciągle wszystko analizujesz i rozkładasz na czynniki pierwsze – sapie, zrównując ze mną krok.
Nie jest jej łatwo, bo ja mam to szczęście być bardziej wysportowaną. Do tego jestem o wiele wyższa, mam niemal metr osiemdziesiąt wzrostu. Przy jej stu sześćdziesięciu ośmiu wyglądamy razem jak Flip i Flap. W życiu nikt by nie powiedział, że jesteśmy siostrami. Nawet daleką rodziną. Ona niska, zgrabna, z ognistorudymi włosami i piwnymi oczami. Ja wysoka, dobrze zbudowana, jak to tata mówi, z włosami niemal świński blond i szarymi oczami. Bliźniaczki normalnie. A co za naszym wyglądem idzie, ja mam buty na niskim obcasie, a Ola niebotycznie wysokie szpilki, którymi ledwo co przebiera. Summa summarum, w teorii ja mam teraz lżej. A niech się męczy, za głupotę się płaci.
– Po prostu staram się unikać takich sytuacji, Olka – mówię, dysząc, bo sama już czuję zmęczenie.
Jedno mi tylko przeszło: ochota na spanie. Adrenalina podskoczyła do tego stopnia, że nogi same mnie niosą w stronę domu mojego ojca.
– Ty unikasz wszystkiego…
– Najchętniej unikałabym ciebie – przerywam jej. – To najgorsze wakacje w moim życiu!
– Więc trzeba było zabrać tego sztywniaka, jak mu tam? – prycha. – Michał! – kończy, klaszcząc w dłonie.
– Dobrze wiesz, że nie mógł przyjechać.
– Tak, oczywiście…
– Nie każdy może sobie pozwolić na dwa miesiące wakacji jak ty! – wypluwam te słowa niemal z pogardą, bo ona już naprawdę przegina.
– Bo to pracuś, również trzymający kołek w dupie.
– Nie! – oponuję, zatrzymując się na środku drogi. – To facet pracujący, dorosły – wyliczam, unosząc wskazujący palec i mierząc nim w nią. – Ty tylko chwytasz się co rusz innego zajęcia. Tobie nietrudno o wolne, żyjesz chwilą!
– A czym mam żyć, co? – syczy przez zaciśnięte zęby. – Miałam iść na studia tak jak ty i męczyć się cztery lata?
– Nie chce mi się z tobą gadać – rzucam i ruszam w dalszą drogę.
– Bo co, bo prawdę mówię, Pola? – ciągnie, niemalże biegnąc za mną. – Zrobiłaś sobie to zarządzanie przetwórstwem spożywczym, a teraz aż piszczysz, by harować w przetwórni.
– Ja przynajmniej mam marzenia – odpowiadam, nawet na nią nie patrząc, i przebieram szybko nogami.
– Ale mi to marzenia! – Olka nie daje za wygraną. – Tam będziesz je spełniała, robiąc dżem i jabole?
– Wina! – poprawiam jej głupie określenie tego pysznego trunku.
– Wina – przedrzeźnia mnie i zapewne się przy tym krzywi. – Najpierw z owoców zrobisz dżem, a później wrzucisz je do kadzi na jabole. Jakie to zachwycające…
– Nie drwij, kretynko! – warczę, bo przechodzi dzisiaj samą siebie. – Nie będę nic robić. Mam kontrolować jakość.
– A co zrobisz, jak do owoców wpadnie szczur? – pyta, znów śmiejąc się w głos. – Zatrzymasz produkcję?
– Nie wygaduj głupstw!
– Dobrze wiesz, że takie rzeczy mają miejsce. Mama zawsze mówi, że lepiej nic nie jeść, niż zjeść coś przetworzonego właśnie tam.
– Olka – upominam ją.
– I co wtedy zrobisz, co? – drąży. – Zatrzymasz produkcję?
– Ja…
Chcę coś powiedzieć, ale prawda jest taka, że kompletnie mnie zatyka. Niestety muszę przyznać rację mojej siostrze, czego głośno nie zrobię, bo nie dałaby mi żyć. Mam zamiar dobrze wypełniać swoją rolę.
– Ja ci powiem, co zrobisz – wchodzi mi w zdanie. – Zrobisz z tego szczura dżem i nie będzie się on niczym różnił od innych – stwierdza. – Ten tylko będzie… z pazurem! – kończy i wybucha ponownie śmiechem.
Mam ochotę ją zaszlachtować, ale nie będę brudzić sobie rąk. Kręcę na to wszystko głową, kiedy w oddali zauważam światła samochodu. Jedzie dość szybko, a łuna robi się coraz większa.
– O! – ożywia się Ola. – Nasz ratunek – mówi zadowolona. Wychodzi na środek drogi i zaczyna machać rękami.
– Co ty wyprawiasz? – burczę do niej, bo to już jest szczyt wszystkiego.
– Jak to co? Łapię stopa – stwierdza, nadal wymachując tymi krótkimi łapami.
– W przeciwnym kierunku niż my zmierzamy, kretynko? – sarkam i podchodzę do niej. – Nie odstawiaj cyrków – dodaję i próbuję ściągnąć ją z drogi.
– Co za różnica? – broni się, nie pozwalając mi złapać jej za rękę. – Do domu i tak dziś nie dotrzemy.
Wyrywa mi się i zaczyna biec w stronę nadjeżdżającego pojazdu. Ten zbliża się nieuchronnie, a ja już mam czarne myśli. Boże, dlaczego tak mnie pokarałeś?
– Ola, błagam! – wołam, na co dziewczyna odwraca się w moją stronę, a samochód zaczyna gwałtownie hamować i skręcać, niemal wypadając z drogi. – Kurwa! – krzyczę, już widząc moją głupią siostrę na katafalku, ale pojazd szczęśliwie omija nas obie i zatrzymuje się zaraz za nami.
Serce staje mi w gardle, gdy się orientuję, że właśnie uniknęłyśmy głupiej śmierci. Łykam łapczywie powietrze, próbując uspokoić rozszalałe nerwy. Unoszę dłonie do twarzy i przecieram ją z nadzieją, że za chwilę obudzę się w swoim łóżku. To jednak nie jest mi dane, bo po chwili oślepiają mnie światła samochodu. Mrużę oczy, próbując się zorientować, co się dzieje.
– Pola, kto to? – odzywa się moja siostra, po czym podchodzi do mnie i chwyta moją dłoń.
– Skąd mam wiedzieć? – odpowiadam ni to ze złością, ni z bezsilnością. – To ty zatrzymałaś ten samochód.
– A co, jeśli to oni?
– No coś ty…
Naszą dyskusję przerywa wybiegająca z samochodu dziewczyna, czym zadziwia mnie totalnie.
– Dziewczyny! – woła. – Nic wam nie jest? Panienko Najświętsza, wszystko dobrze? – dopytuje, stając tuż obok.
Na pierwszy rzut oka wygląda jak normalna kobieta. Jej ciemne włosy falują, gdy zaaferowana ogląda nas dokładnie i chwyta nas za ramiona.
– Zgubiłyśmy się – odpowiada Ola, czym wyrywa mnie z zamyślenia. – Miałyśmy nieprzyjemną sytuację z takimi jednymi, którzy mieli nas odwieźć do domu, ale okazało się, że mają inne plany – nadaje jak katarynka.
– Mateńko kochana, nic wam nie zrobili? – przejmuje się Meksykanka. – Nie jesteście stąd, prawda?
– Nie, jesteśmy na wakacjach – ciągnie konwersację moja siostra.
Gdybym miała czym, strzeliłabym sobie między oczy. Kiedy myślę, że żenadzie stało się już zadość, dziewczyna okazuje się na tyle pomocna, że chwyta Olę za rękę i ciągnie w stronę samochodu. Ruszam za nimi bez zastanowienia, bo przecież nie puszczę jej nigdzie samej. Meksykanka otwiera drzwi od strony pasażera i zwraca się do siedzącego za kierownicą mężczyzny z prośbą o podrzucenie nas, choć tak naprawdę nawet nie wiem gdzie. I w tym momencie dzieje się jedna z najbardziej żenujących sytuacji w moim życiu. Facet o imieniu Diego obrzuca nas tak niechętnym spojrzeniem, że aż robi mi się niedobrze. Następnie stwierdza, że uciekamy jakiemuś alfonsowi. Aż wciągam ze świstem powietrze, gdy dociera do mnie fakt, że on nas bierze za zwykłe dziwki. Boże! To wszystko dlatego, że wyglądamy, jak wyglądamy. A prezentujemy się jak przydrożne prostytutki. Niech skonam, już nigdy nie dam się ubrać mojej siostrze!
Wreszcie gość odpuszcza, bo Olka wydziera się na niego oburzona, gdyż zrozumiała dokładnie to samo co ja. Dziewczyna otwiera nam drzwi, a my wsiadamy do środka. Ja pierwsza, Ola za mną. Nie wypowiadam ani słowa od momentu, w którym ich spotkałyśmy, bo czuję się jakoś dziwnie.
Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że ta przejażdżka skończy się tak, jak się skończy, w życiu nie wsiadłabym do tego samochodu. W życiu nie poszłabym na tę imprezę. A może nawet nie przyjechałabym w tym roku do taty. Wszystko, byle tylko uniknąć tych upokorzeń i złamanej duszy.
Moje życie wieje nudą – tak by je opisała moja siostra. Ja za to uważam inaczej. Wreszcie osiągnęłam upragniony spokój i nie potrzebuję wrażeń, aby poczuć, że żyję. Do tego wystarczy mi odzyskane po latach poczucie bezpieczeństwa i pewność siebie. Oli łatwo mnie oceniać, ale tak naprawdę nie siedzi ani w mojej głowie, ani w moim sercu.
Niektórzy ludzie tak mają, że rozumieją się bez słów, mogą na sobie polegać i wystarczy jedno spojrzenie, a od razu wszystko wiadomo. Ja i moja siostra tak nie mamy. Nigdy nie miałyśmy. Nigdy nie rozumiałyśmy się zbyt dobrze. Wszelkie próby zawsze przypłacane były awanturami i aferami. Nasi rodzice chcieli, żebyśmy zbliżyły się do siebie, dlatego wysłali nas razem do pierwszej klasy szkoły podstawowej. To oznaczało, że ja rozpoczęłam edukację jako sześciolatka.
Mimo że jestem rok młodsza od Oli, to ja zawsze wydawałam się tą rozsądniejszą i bardziej poukładaną. Do tego dochodził nasz wygląd, który ciągle budził zdziwienie, że w ogóle jesteśmy rodziną. Mnie zawsze brano za tą starszą, no cóż…
Nasi kochani rodzice wymarzyli sobie, że przejdziemy podstawówkę ramię w ramię. Później liceum też w jednej klasie. A na koniec pójdziemy na tę samą uczelnię i skończymy ją w tym samym czasie. Plan spoko, gdyby tylko Ola chciała w nim uczestniczyć. Jeszcze przed ukończeniem szkoły podstawowej zaczęła uciekać z domu, a w szkole średniej nasze drogi się rozeszły. Ja dostałam się do jednego z najlepszych liceów w Katowicach, a Olka wybrała szkołę zawodową o profilu mechanik samochodowy. Bo tam było dużo chłopaków… I nie powiem, zawsze miała ich na pęczki. Nawet nie wiem, kiedy straciła dziewictwo. W wieku czternastu czy piętnastu lat? Może. Na studia oczywiście poszłam sama, bo ona miała inny plan na życie, a właściwie to go nie miała. Do dziś żyje chwilą i chwyta się czegokolwiek, by tylko coś zarobić. W stałym związku też nie jest, chociaż od młodych lat tak ostro trenowała.
Zazwyczaj widywałyśmy się już tylko przy rodzinnym stole i na wakacjach. A konkretne wakacje zaczęły się, gdy miałam dziesięć lat. Wtedy tata wyjechał do Meksyku. Dostał tu propozycję bardzo intratnej pracy. Jest wziętym inżynierem górnictwa i do dziś świetnie sobie tutaj radzi. Przylatywał do domu tylko na święta Bożego Narodzenia, na dwa tygodnie, a potem czekaliśmy całe pół roku, by znów się zobaczyć. Na wakacje mama brała długi urlop i wszystkie przyjeżdżałyśmy do niego. To trwało do czasu, gdy skończyłam siedemnaście lat. Wtedy rodzice się rozstali, a na wakacje przylatywałam tylko ja i Ola. Teraz jestem tu dwunasty rok z rzędu, zapewne ostatni raz na tak długo.
Po powrocie do domu zaczynam pracę w przetwórni i już nie będę mogła sobie pozwolić na takie luksusy jak dwumiesięczny pobyt w Meksyku. Ola tego nie rozumie, ale ja potrzebuję stabilności i poczucia, że wszystko jest na swoim miejscu. Bez tego nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Jest jeden plus tego, że poszłam do szkoły szybciej niż moi rówieśnicy. Maturę pisałam w wieku osiemnastu lat, a inżyniera obroniłam jeszcze przed ukończeniem dwudziestu dwóch wiosen.
Dziś znów poczułam się źle. Ucieczka przed tamtymi facetami rozstroiła moje nerwy. A przecież powinnam przewidzieć, że coś złego może się wydarzyć. Przecież zawsze staram się przewidywać takie sytuacje i ich unikać. Dziś moja intuicja zawiodła, a ja ponoszę tego konsekwencje, bo wsiadam do kolejnego obcego samochodu tej ciemnej sierpniowej nocy.
– Wrócimy do miasta i skontaktujemy się z ojcem – odzywa się Ola, wyrywając mnie tym z zamyślenia. – Wyśle nam pieniądze albo coś…
– Przestań – przerywam jej, zanim się rozkręci. – Chcesz dzwonić do niego o trzeciej w nocy z informacją, że zgubiłyśmy się na imprezie? – sarkam. – Dwie dorosłe kobiety?
– A co, chcesz spać pod mostem? – prycha, ale ja odwracam się od niej, bo nie mam zamiaru jej nawet słuchać. Mam dość.
Rzucam okiem w lusterko wsteczne i zauważam wzrok kierowcy. Jego ciemne spojrzenie wwierca się we mnie z taką intensywnością, że teraz już naprawdę nie słyszę słów Oli. Przez moje ciało przepływa dreszcz, ale nie potrafię go odczytać. To nie to samo, co poczułam w poprzednim samochodzie, gdy skręciliśmy z powrotem na Ciudad Victoria. To coś zgoła innego.
– Jak macie na imię? – pyta nagle ta miła Meksykanka, odwraca się w naszą stronę i siada na zgiętej w kolanie nodze.
– Ja jestem Ola – odpowiada siostra, wskazując na siebie. – A to Pola – dodaje, kierując w moją stronę dłoń, za którą podąża mój wzrok.
– Zabawne – komentuje dziewczyna. – Ola i Pola. To tak podobnie – stwierdza, zerkając na mężczyznę za kierownicą i uśmiechając się do niego.
Jeśli są parą, to naprawdę ładną, bo ona jest piękna, a on, mimo że gburowaty, jest przystojnym mężczyzną.
– To skróty naszych imion – tłumaczy moja siostra. – Ola, bo Aleksandra – ciągnie, uśmiechając się promiennie. Od zawsze lubi tłumaczyć ludziom, że to nie jest zbieżność liter w kwestii naszych imion. – A Pola to Apolonia – kończy swój wywód.
W tym momencie znów czuję na sobie to spojrzenie. Automatycznie zerkam w lusterko. Jest. Nie wychwytuję w nim już tej pogardy co parę minut temu, gdy mierzył nas wzrokiem jak przydrożne dziwki. Czuję coś innego, ale ciężko mi to nazwać. Jakby coś ciężkiego wewnątrz mnie uderzało miarowo, czekając, aż złapię oddech, którego nagle zaczyna mi brakować.
– Ha! – woła uradowana dziewczyna. – Ja jestem Daniela, a to mój brat Diego – wyjaśnia i wskazuje to na siebie, to na niego. – Nas też tak celowo nazwano – dodaje i się śmieje, a moja głupiutka siostra jej wtóruje.
Brat… I znowu zerkam w to lusterko, nie potrafiąc się pohamować. Tym razem jednak mężczyzna na mnie nie patrzy. Jego oczy skupione są na drodze, ale trwa to bardzo krótko, bo podnosi spojrzenie i przyłapuje mnie na gorącym uczynku. Od razu czuję, jak czerwień zalewa moją twarz, ale nie potrafię odwrócić wzroku. Jakby coś trzymało mnie na linie, nie pozwalając się oddalić.
– Skąd jesteście? – dopytuje Daniela.
– Z Polski – słyszę siostrę, ale nawet na nią nie patrzę, bo moje oczy są skupione na tym jednym odbiciu w lusterku.
– Gdzie to jest? – dziwi się Meksykanka.
– W Europie Środkowej – odpowiada niespodziewanie Diego, ciągle patrząc mi głęboko w oczy, na co aż muszę przełknąć ślinę.
– Ojej, skąd to wiesz? – piszczy dziewczyna.
Mężczyzna odrywa spojrzenie od lusterka i spogląda na swoją siostrę.
– Udam, że nie słyszałem tego pytania – sarka, na co Daniela czerwienieje, a ja ledwie powstrzymuję się od śmiechu.
Diego wraca spojrzeniem na drogę i już nie patrzy w lusterko. Kurczę, ale mi głupio. Dziewczyna mi pomaga, a ja mam ochotę się z niej śmiać. No cóż, widocznie jej brat pomyślał dokładnie to samo co ja. Troszkę się skompromitowała tym pytaniem.
– A tobie co? – szepcze Olka, nachylając się do mnie.
– Nic.
– Mówiłam, nie jest tak źle, to rodzeństwo.
– Alleluja – odpowiadam, przewracając oczami, jakby to naprawdę miało jakieś znaczenie.
– Tylko strasznie wali tu potem – mówi, marszcząc nos, a ja dopiero teraz to wychwytuję.
– Rzeczywiście – odszeptuję, skupiając spojrzenie na kierowcy.
Wydaje się potężnym mężczyzną. Siedząc z tyłu, mogę podziwiać jego ramiona opięte zabrudzoną białą koszulką. Przedramiona wyglądają na bardzo umięśnione, a skóra jest zarumieniona jak u kurczaka na rożnie. Od razu spoglądam na swoje udo odkryte przez miniaturową sukienkę i muszę stwierdzić, że przy nim wyglądam jak śmierć. Potrząsam szybko głową na to dziwne skojarzenie. Po co ja go ze sobą porównuję? Przecież to niedorzeczne. Ach, chyba jestem już bardzo zmęczona. Podnoszę wzrok z kolan i znów mimowolnie spoglądam w lusterko. I kolejny raz trafia mnie coś dziwnego. Mężczyzna ponownie jest skupiony na mojej twarzy, a jego spojrzenie aż mnie pali. Na odkrytych udach czuję gęsią skórkę. Dlaczego tak na mnie patrzy? Czy przygląda się tak również Oli, czy tylko mnie? No i jak on jedzie, nie obserwując z uwagą drogi?
Następne wydarzenia dzieją się tak szybko, że ledwie nadążam. Samochodem szarpie, a w powietrzu roznosi się głośny huk. Diego wykonuje szybkie manewry, trzymając mocno kierownicę. I może jestem szurnięta, ale w tej sytuacji nie myślę o tym, co jest powodem tego wszystkiego, tylko skupiam się na rękach mężczyzny. Jego długie, smukłe palce zaciskają się na kierownicy do tego stopnia, że na dłoniach wychodzą grube żyły powleczone tą opaloną skórą. Przełykam ślinę na ten widok i chwytam się oparcia jego fotela, gdyż tak nami zarzuca, że niemal upadam na drzwi. Robi mi się gorąco i zimno naprzemiennie, a oddech znacznie przyspiesza.
– Kurwa – warczy Diego i wysiada z zatrzymanego już auta.
Wszystkie robimy dokładnie to samo. Mężczyzna podchodzi do przedniego lewego koła i pochyla się nad nim. Teraz mam widok na jego szerokie plecy, co znów wywołuje we mnie sprzeczne emocje.
– Co się stało? – pyta Daniela, przestępując z nogi na nogę. Aż jej zazdroszczę, bo ma na sobie dżinsy i adidasy.
– Opona pękła, dlatego tak nami zamiotło – odpowiada jej brat, wstaje i nas wymija.
Gdy przechodzi obok mnie, spogląda na moją twarz. Dzieje się to dosłownie przez ułamek sekundy, ale jestem pewna, że zerka na moje usta. I tylko na nie. Kiedy to sobie uświadamiam, dociera do mnie fakt, że mam je nieco rozchylone. Po prostu stoję z otwartą buzią, patrząc na jego potężne ciało. Muszę wyglądać idiotycznie.
– Wiedziałem, kurwa mać! – krzyczy ponownie Diego po otwarciu bagażnika. – Nie ma!
Nasze głowy odwracają się automatycznie w jego stronę, a on zamyka klapę i wraca do nas.
– Co teraz? – Daniela zadaje kolejne pytanie.
– Nic. Daj mi swój telefon, bo ja zostawiłem w aucie – odpowiada i staje naprzeciw niej. – Zadzwonię po Giuliano, to przyjedzie po nas, już jesteśmy blisko.
– Ale mój się rozładował – mówi z paniką w głosie. – Nie ma tu ładowarki, więc go nie podpięłam – dodaje, kierując dłoń w stronę samochodu.
Na te słowa Diego wzdycha i opuszcza głowę, chwytając między dwa palce nasadę nosa. Moje oczy biegną do jego umięśnionego ramienia, które podnosi do twarzy. I muszę patrzeć… w górę. Właśnie sobie uświadamiam, że jest sporo wyższy ode mnie, co w moim przypadku i w sytuacji, gdy mam na sobie obcasy, jest nie lada rzadkością. Jak nic, daję mu dwa metry.
– W takim razie wy pożyczcie komórkę – rzuca ożywiony, spoglądając wprost na mnie.
Odpowiedziałabym, naprawdę bym to zrobiła, gdyby tylko jego spojrzenie nie powędrowało od moich oczu i nie zahaczyło na parę sekund o rozchylone ponownie wargi. Co się ze mną dzieje?
– My w ogóle nie mamy komórek – ratuje mnie z opresji siostra, ale on nadal patrzy na mnie. – Kurczę, co on się tak gapi i gapi? – dodaje po polsku. – I to na ciebie.
Te słowa powodują, że otrząsam się z letargu i odrywam wzrok od tych czarnych jak smoła oczu.
– Goń się, kretynko – odpowiadam wkurzona. – Ciesz się, że nasza sytuacja jest, jaka jest. Inaczej już dostałabyś wpierdol za to wszystko. Mam cię dość i błagam, nie odzywaj się już do mnie dzisiaj – wypluwam słowo po słowie i kończę zasapana.
– Dobra, już dobra.
Ma jeszcze czelność komentować, unosząc dłonie w geście poddania. Ja natomiast uznaję temat za zakończony.
– Diego, autobus – piszczy nagle Daniela, o której niemal już zapomniałam przez onieśmielającego mnie Diego i wkurwiającą Olkę. – To robotniczy. Która godzina?
– Nie wsiądę do tej puszki – oponuje od razu mężczyzna i zerka na zegarek na opalonym nadgarstku.
– Przestań. Masz lepsze wyjście? – ciągnie dziewczyna, łapiąc go za uniesione przedramię.
Aż muszę przełknąć ślinę, gdy widzę, jak jej palce owijają się na tym kawałku jego skóry. Coś łapie mnie za serce i nie pozwala oddychać. Boże, co się ze mną dzieje?
– Autobus o tej godzinie? – dziwi się Olka, nawet na mnie nie patrząc. – Przecież jest noc…
– Dochodzi czwarta – przerywa jej Meksykanka. – Ci ludzie jadą do miasta do fabryk i winiarni – wyjaśnia. – Mamy szczęście.
– Czyli łapiemy stopa? – woła Olka. Skacze i klaszcze w dłonie, znów zachowując się jak rozwydrzony bachor.
– Dokładnie tak! – wtóruje jej Daniela, na co przymykam na chwilę oczy. Nie chcę na to patrzeć.
Obie wybiegają na środek ulicy i machają rękami, podskakując jak małpy w zoo. Autobus zwalnia, następnie zjeżdża na pobocze i zatrzymuje się wreszcie tuż przy nas.
– Diego, chodźcie! – krzyczy dziewczyna i macha ręką do brata, jednocześnie wsiadając do środka.
– Nie wierzę… – komentuje mężczyzna, po czym zamyka samochód, zerka na mnie i daje znak kiwnięciem głowy, bym wsiadła.
Odrywam się wreszcie od podłoża i ruszam do autokaru. Pokonuję trzy schodki i witam się uprzejmie z kierowcą. Dziewczyny już machają, więc idę od razu do nich. Okazuje się, że to jakiś znajomy i nie musimy płacić za bilety. Kiedy już prawie dochodzę do siedzeń, na których ulokowały się te dwie wariatki, autobus rusza, a mną rzuca, przez co lecę do przodu. Na szczęście z opresji ratuje mnie silne ramię Diego, który, jak się okazuje, stoi tuż za mną. Oplata mnie nim wokół i przyciąga do siebie, a moje plecy zderzają się z jego twardą klatką piersiową, przez co znów opanowuje mnie paraliż.
– Uważaj – szepcze mi do ucha.
Znów niezdolna do wypowiedzenia nawet jednego słowa kiwam mu głową w podzięce. Oby zrozumiał. Kiedy łapię równowagę, mężczyzna mnie puszcza, a ja od razu opadam na siedzenie obok Olki, która siedzi pod oknem. Chłopak robi to samo i również siada od zewnętrznej strony dwuosobowej kanapy, za przejściem, ale zaraz obok mnie, po mojej lewej stronie.
Oddycham z ulgą, choć tak naprawdę nie powinnam. Przecież nie wracamy do taty. Wręcz przeciwnie, jedziemy dokładnie w drugą stronę, niż powinnyśmy. Nie wiem, gdzie ten autobus jedzie ani co zrobimy po jego opuszczeniu. Nie mam pojęcia. Nie mam też siły, by obmyślać jakiś plan, ale boję się powierzyć tę kwestię Olce, bo znów właduje nas w jakieś szambo.
Układam się wygodnie, próbując nie zasnąć. Autokar zatrzymał się już dwa razy, a do miasta jest jeszcze, według znaków, pięć kilometrów. Bus znowu się zatrzymuje na przystanku, a mnie ponownie dzisiaj łapie uczucie strachu i bezradności, gdy widzę, kto do niego wsiada. Przełykam głośno ślinę, próbując zniżyć się na siedzeniu, ale na dworze zaczyna świtać, więc jest już dość jasno. Julio i Hugo, według tego, co pamiętam, od razu zauważają moją głowę wystającą ponad oparciami i automatycznie ruszają w naszą stronę. Zaczyna wzbierać we mnie panika, przez co zaciskam ręce w pięści. Kątem oka widzę poruszenie na drugim fotelu, ale nie jestem w stanie teraz na niczym się skupić.
– O! – woła z radością w głosie Julio, kierowca, podchodząc już bardzo blisko nas. – Hugo, zobacz, nasze kwiatuszki tu są!
Moje serce staje w miejscu, a przerażenie opanowuje całe ciało. Ponownie przełykam ślinę, zastanawiając się, skąd mi się jej tyle bierze.
– No proszę, proszę – odpowiada ten niższy, a na swojej dłoni czuję zaciskające się palce Oli. – Jaka niespodzianka. A już myślałem, że wrócimy do domu z pustymi rękami – stwierdza, stając za plecami tego pierwszego.
– Zaraz wysiadamy, moje drogie, i tym razem bez głupstw – informuje Julio już poważnym głosem, wyciągając do mnie dłoń.
– Ona jest ze mną – wcina się nagle Diego, chwytając prawą ręką zagłówek siedzenia znajdującego się przede mną. – Jakiś problem? – dodaje, a mnie aż serce się ściska.
– O, proszę, szanowny pan Gustamantez – odpowiada, unosząc brwi, a w jego głosie można wyczuć sarkazm. – Zbierasz po nas resztki?
– Zaraz ty będziesz zbierał zęby – warczy do niego nasz Meksykanin.
Nawet nie widzę jego twarzy. Nie potrafię skupić się na niczym innym niż jego przedramię tuż przy moim nosie. Patrzę na tę umięśnioną rękę i sunę spojrzeniem na dłoń zaciskającą fioletowe pokrycie zagłówka fotela. Co jest ze mną nie tak? Z jednej strony paraliżuje mnie strach przed tymi dwoma, z drugiej z zafascynowaniem wpatruję się w pracujące mięśnie Diego.
– Te dziwki spierdoliły, zanim cokolwiek się zadziało, więc chyba mam prawo się w…
Nie ma szans, by dokończył, bo Diego zrywa się z fotela i chwyta go za gardło lewą ręką. Prawą, zaciśniętą w pięść, przykłada do jego szczęki.
– Jeszcze, kurwa, raz obrazisz przy mnie jakąś kobietę, a obiecuję, że twoja żona nie pozna twojej porachowanej mordy! – warczy nasz obrońca, a ja mam wrażenie, że wszystkie mięśnie jego ramion są napięte aż do bólu.
Atmosfera w autobusie gęstnieje do tego stopnia, że można by ją kroić nożem. Nadal siedzę oniemiała, zresztą tak jak nasze siostry, i znów podziwiam tego mężczyznę. Fakt, na początku nie był zachwycony naszym widokiem i szybko nas ocenił. Ale jednak zabrał nas do swojego samochodu, a teraz staje w naszej obronie i nie pozwala zbliżyć się temu typkowi. Znów patrzę na niego i znów nie mogę wyjść z podziwu dla tego faceta. Okropnie brudne ubranie świadczy o tym, że musi ciężko fizycznie pracować, a stary samochód potwierdza tylko moją tezę, że jest to zwyczajny człowiek, który haruje każdego dnia na kawałek chleba. Jednakże jest w tej swojej zwyczajności bardzo intrygujący, a wszelkie jego gesty powodują we mnie sprzeczne uczucia. Aż robi mi się żal, że za chwilę nasze drogi się rozejdą i już nigdy więcej się nie zobaczymy. Chyba po raz pierwszy w życiu czuję zawód na myśl, że nie będę mogła poznać bliżej jakiegoś mężczyzny.
– Nie radzę, Gustamantez – burczy Hugo, stojąc za duszącym się Julio.
Kątem oka widzę, że kierowca autobusu zauważa całą tę sytuację i zaczyna zwalniać, by po chwili zjechać na pobocze.
– Daniela, zabierz je do ciotki – rzuca Diego, nawet na nią nie patrząc.
– Jesteś pewny? – pyta nieśmiało dziewczyna.
– Tak – odpowiada.
Rusza z miejsca i ciągle trzyma Julio za gardło. Autobus stoi, a kierowca się drze, że awanturnicy mają wysiadać. Widzimy, jak Diego i tych dwóch wypadają z autokaru, który po chwili rusza. Daniela zrywa się z siedzenia i wpada na mnie, a wszystkie trzy rzucamy się na szybę. Bus szybko wyrównuje prędkość, a my wzrokiem śledzimy mężczyzn. Wstajemy i zaglądamy przez tylną szybę. Ostatnie, co widzę, to ta trójka, która zaczyna się szamotać.
– I co teraz? – pyta Olka, kiedy wracamy na swoje miejsca.
– Nic – odpowiada Daniela. – Zabiorę was do nas do domu – informuje, uśmiechając się delikatnie.
– Nie martwisz się o brata? – odzywam się wreszcie, na co obie rzucają mi zdziwione spojrzenia.
– Nie, raczej powinnyśmy martwić się o tych dwóch – prycha w odpowiedzi, kręcąc głową. – Zaraz wysiadamy i mamy do przejścia tylko jedno skrzyżowanie – zmienia temat i unosi dłoń, by wskazać nią kierunek. – I będziemy w domu.
– Dziękuję ci za pomoc – mówię, chwytając jej dłoń. – To nie jest normalne w dzisiejszych czasach.
– Nie ma za co – kwituje, posyłając mi kolejny uśmiech.
Po chwili autobus zatrzymuje się na naszym przystanku, bo Meksykanka wstaje i daje nam znać, że wysiadamy. Idziemy więc za nią, zdane na łaskę losu albo i jej rodziny. Autokar odjeżdża, a my kroczymy bez słowa wzdłuż dwupasmowej drogi. Wokół nie widać nic oprócz wysokich traw i słupów energetycznych. Typowe biedne przedmieścia. Po jakichś stu metrach skręcamy w lewo, a nad naszymi głowami widać łuk zbudowany z szarych kamieni. Nie jest to nic spektakularnego, ale na pierwszy rzut oka wydaje się czymś na wzór bramy. Po jej przekroczeniu idziemy już utrzymaną w dobrym stanie piaszczystą dróżką. Z lewej strony widać małe drzewa z jakimiś owocami, ale są zbyt daleko, bym dojrzała, czym konkretnie obradzają. Z prawej zaczyna się wysoki na jakieś dwa metry mur zbudowany z podobnego kamienia co brama. Wreszcie docieramy do kolejnej bramy, która wyglądem przypomina wrota do bardzo eleganckiej posiadłości. I mogłabym się mylić, gdyby nie to, że po jej otwarciu moim oczom ukazuje się potężny budynek.
– O kurwa – szepcze pod nosem Ola, przyciągając tym moją uwagę. – Widzisz to, co ja?
– Chyba tak – odpowiadam, obrzucając spojrzeniem wielki dom.
– Wchodzimy? – dopytuje, na co potakuję skinieniem głowy.
– Zapraszam was, moje drogie – odzywa się Meksykanka, odwracając się do nas przodem. – Jeśli ciocia śpi…
– Danielo Gustamantez – przerywa jej damski głos, a my od razu biegniemy wzrokiem w jego stronę. – Gdzie ty się podziewasz? – dodaje kobieta stojąca na rozłożystych schodach prowadzących do wejścia, jak mniemam.
– Och, ciociu… – zaczyna dziewczyna, ale znów zostaje stłamszona głosem ze schodów.
– Gdzie twój brat?