Prawo Żony - Farion P.K. - ebook + książka

Prawo Żony ebook

Farion P.K.

4,5

Opis

Hubert Witosławski to policjant, który w swoim życiu stracił już wszystko. Żona odeszła od niego, a siedmioletnia córka nie chce spędzać z nim czasu. Od lat żyje sam w nieumeblowanej kawalerce, a całą swoją energię wkłada w pracę.

 

Lena Adamska to kobieta, której mąż ucieka przed całym światem – nie tylko przestępczym, ale również przed organami ścigania. Po śmierci teścia Lena musi stanąć na czele rodzinnego interesu i strzec go, bo obowiązkiem żony jest lojalność.

 

Wszystko zaczyna się komplikować, gdy do drzwi Adamskiej pukają wierzyciele i dawni wspólnicy jej męża, a na domiar złego pojawia się też posłaniec z wrocławskiej komendy. Wszyscy chcą dorwać Roberta Adamskiego.

Lena stara się jak może, aby miejsce pobytu męża pozostało tajemnicą, tym samym ściąga na siebie cały gniew. Kobieta dobrze sobie radzi, ale do czasu, gdy naraża się bossowi rosyjskiej mafii, który obiecuje, że osobiście poobcina jej palce…

Hubert zostaje postawiony w sytuacji, w której nie można jednoznacznie wskazać dobra i zła, jednak podejmuje tę walkę. Nie pierwszy raz będzie balansował na granicy prawa, ale zda sobie sprawę, jak cenna jest utracona więź z córką.

 

Prawo Żony to historia o lojalności, obowiązku, strachu i władzy. Nieznane jest tu pojęcie wolnej woli, a wolność jako taka już dawno przestała istnieć.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (44 oceny)
32
7
1
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KowalT

Nie oderwiesz się od lektury

Coś zupełnie innego niż poprzednie części tej serii. Natomiast widzimy związek z poprzednimi tomami, a im jesteśmy dalej tym więcej związków widać. Odnoszę wrażenie, że to ma być inne spojrzenie na wspólny wątek, który wcześniej był tym pobocznym. To co też łączy tą część z poprzednimi to zdecydowanie brak wielkich miłostek i wariowania na punkcie drugiej osoby - po trzech rozdziałach rzucam wszystko i biegnę (pomijając wątek opisanej patologii). Mamy tu swoisty trójkąt ale nie miłosny, a bardziej emocjonalny, zależnościowy, czy jak by to jeszcze nazwać. Przez rozkład ról w tym przedstawieniu, nie znajdziemy tu klasycznego motywu, a coś zupełnie innego. Jest kobieta - Lena, która przez to, co przeszła w młodym wieku dziś psychicznie jest ukierunkowana tak jak wychował(i to dosłownie) ją mąż. Zdaje się, że inaczej nie potrafi. Jest też dwóch mężczyzn - mąż i główny bohater. To mąż - Robert jest agresorem, złym charakterem i to na wielu płaszczyznach. Nie tylko jest łamiącym prawo prze...
31
Lido2022

Nie oderwiesz się od lektury

relacja Leny z Robertem- połączenie Syndromu Sztokholmskiego z pe*filią... Jak mocno można wybrać mózg nastolatki? ile w stanie dla swojego męża jest w stanie zrobić zmanipulowana kobieta ? Czy Lena odnajdzie siebie ? liczycie na happy end ? nie tym razem. Książka ukazuje wachlarz emocji, czytając wspomnienia Leny człowiek co chwilę myśli- JAK?! DLACZEGO?! polecam ! I czekam na zakończenie tej historii
10
Kasia741116

Dobrze spędzony czas

ale co to za koniec?
00
nenusia1989

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna! Fascynująca!
00
KEmiliaM

Nie oderwiesz się od lektury

świetna polecam
00

Popularność




Copyright © P.K. Farion

Copyright © Wydawnictwo ReWizja

Wydanie I

Wilkszyn 2024

ISBN 978-83-67520-46-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Projekt okładki: Katarzyna Grdeń

Zdjęcie na okładce: stock.chroma.pl / SHALUNX13

Redakcja i II korekta: Detektyw Słowny Roma Wośkowiak

Korekta: Katarzyna Chmielecka

Skład i łamanie: D.B. Foryś www.dbforys.pl

Wydawnictwo ReWizja

Książka dostępna również w formie książki drukowanej

Prawo Żony to historia dla czytelników o mocnych nerwach.

Zbieżność osób i wydarzeń jest przypadkowa oraz ma charakter wyłącznie fabularny. Opisywany przypadek jest – o zgrozo! – dość powszechny i pokazuje, jak z pozoru „normalna” relacja może być tą patologiczną w najgorszej odmianie – bo dotyczy dziecka.

Książka zawiera opisy przemocy fizycznej i psychicznej, w tym seksualnej, dotyczącej osób niepełnoletnich. Przeznaczona jest wyłącznie dla dorosłych czytelników. Autorka, jak i wydawnictwo nie popierają ani nie propagują zawartych w niej zachowań, a ich zapisy mają charakter wyłącznie opisowy.

Prosimy o racjonalne podejście do lektury.

Dziś jest ważny dzień.

Dla jednych to środek tygodnia.

Dla innych urodziny czy imieniny.

Dla mnie premiera kolejnej ważnej książki.

Dla Ciebie niech będzie przypomnieniem,

że najważniejsze jest to, by być wiernym sobie,

swoim wartościom i własnemu sercu.

Lojalność kobiety jest testowana, gdy jej mężczyzna nie posiada nic. Lojalność mężczyzny jest testowana, gdy posiada on wszystko. Tylko czy lojalnością można nazwać zachowania, których podstawą jest brak wolnej woli?

Nic tak nie uwalnia jak zaakceptowanie faktu, że mózg jest częścią ciała człowieka, a nie jego władcą. Że można go wykorzystać, by wolność nie była tylko mitem, ale stała się celem.

Oddycham głęboko i stawiam pierwszy krok na kamiennej posadzce. Po tygodniowym urlopie, kiedy ponad połowę tego czasu spędziłem w pracy, nie mogę powiedzieć, że dawno mnie tu nie było. Korytarze wrocławskiego cebeesiu się nie zmieniły. Nie zmieniły się przez dziesiątki lat i pewnie drugie tyle się nie zmienią.

– Siema – rzucam do kolegów po fachu i kieruję się prosto do gabinetu szefa.

Pukam i czekam, a gdy słyszę głośne „wejść!”, wchodzę do środka. Nie wiem, po co mnie wezwał i kazał skrócić urlop, którego i tak nie miałem. Może chce mnie wyjebać, co w sumie jest mało prawdopodobne. W końcu kto nadstawia karku, jak nie wydział kryminalny? No właśnie, nikt.

– Co tam? – pytam i od razu siadam.

To, że Andrzej Koloński jest moim szefem, to jedno. Ale jesteśmy też kumplami, którzy od lat działają w tym fachu. Różnica jest tylko taka, że Andrzej ma górnolotne fantazje na temat pracy w policji, a ja… Dla mnie to robota jak każda inna. No dobra, może nie jak każda inna, ale dzięki niej czuję, że żyję. To taka mała wizja posiadania władzy. Niby nic, ale sprawiasz wrażenie, że w danej dziedzinie i czasie jesteś panem sytuacji i możesz wszystko. Prawda jest taka, że chuja możesz, ale i tak wszyscy ci się kłaniają, no bo kto normalny chciałby podpaść gliniarzowi, który od lat dłubie w najbardziej śmierdzących gównach tego miasta? No właśnie, nikt.

Nie zmienia to faktu, że Andrzejek to złoty chłopak i chyba ma jakiś syndrom w stosunku do mnie, czy jak to się tam nazywa. Chciałby, żebym był tym najbardziej zajebistym. No jestem, ale nie taki, jaki on by chciał. Mogę rozwiązać najcięższą sprawę, mogę nadstawić karku i z ledwością ujść cało, ale mam to gdzieś. Kiedy przychodzi do nagradzania i całego tego pierdolenia o zajebistości policji, ja spierdalam. No nie. Nie lubię rozmachu ani udawania, że ktoś na górze rzeczywiście się podniecił, bo ujebałem łeb hydrze. Nienawidzę udawania.

Jestem prostym chłopakiem, nie grzeszę przyzwoitością, a kiedy sytuacja tego wymaga, potrafię lawirować niczym rajdowiec między paragrafami a odpowiednio wypchanymi kopertami. Andrzej udaje, że nie wie o moich skłonnościach do brania w łapę czy rozjebania komuś łba i wykręcania się z tego jak piskorz. On po prostu jest prawdziwym przyjacielem.

– Mam nową robotę, a ty nadajesz się jak nikt inny. – Wstaje i zapina marynarkę. – Możesz odetchnąć od codzienności.

– Nie zdążyłem się zadomowić na urlopie, więc nie bardzo mam od czego odpoczywać – zauważam, unosząc brwi, a on patrzy na mnie i nawet nie mruga. – Kto? – kapituluję.

– Robert Adamski vel Topór – oświadcza dumnie, na co marszczę brwi. – Trzydzieści osiem lat, rodzinny interes, który przejął od ojca. – Siada z powrotem, a po wyrazie twarzy widać, że mu… ulżyło?

– Topór? – Krzywię się na tę wymyślną ksywkę, w sumie nie pierwszy raz. – Co to za pseudonim?

– Ponoć pierwszego mordu dokonał toporkiem strażackim – wyjaśnia mój przyjaciel, unosząc palec na wysokość głowy.

– Należy do OSP? – drwię. – Bez jaj…

– To bezwzględny morderca – przerywa mi. – Kaleczy swoje ofiary, zanim odbierze im życie. Kilka miesięcy temu przepadł jak kamfora.

– Nie ma żadnych śladów? – dziwię się. – To jak zarządza?

– Zapewne z ukrycia – odpowiada i przesuwa w moją stronę zdjęcia kilku osób. – To tradycyjna rodzina, więc zakładam, że pod nieobecność bossa władzę dzierży ojciec. – Puka palcem w pierwszą fotografię. – Stary nie jest lepszy. Mają tego swojego synalka i córkę Kingę. Ale kobiet chyba nie dopuszczają do interesów.

– Rozumiem, że mam go znaleźć? – upewniam się i chwytam zdjęcie gada, który notabene jest w moim wieku.

– Zgadza się. – Kiwa głową. – Ten padalec ma wiele na sumieniu, a my mamy na niego sporo twardych dowodów. – Podsuwa kolejną porcję fotografii i rozkłada je przede mną. – Wiele ofiar musiało bardzo cierpieć przed śmiercią. Ten, Rafał Obarski – stuka w pierwszą fotkę – dwa tygodnie temu został znaleziony ciężko pobity, z powyrywanymi paznokciami, z obciętym przyrodzeniem i dziurą w głowie.

– Fascynujące – mówię zgodnie z tym, co czuję.

Zawsze się zastanawiałem, co mają w głowach kaci, którzy torturują ludzi. Czy mogą potem spać spokojnie i nie dręczą ich koszmary?

– Ta kobieta została zamordowana tuż po porodzie, jakieś sześć lat temu – ciągnie, wskazując na kolejne zdjęcie. – Anna Merska. Ciała dziecka do dziś nie odnaleziono. – Kręci głową, a ja przyglądam się fotce zmasakrowanego ciała nieboszczki i drugiej, na której widać jeszcze żywą, młodziutką i piękną kobietę. – Nawet nie chcę wiedzieć, co musiał zrobić noworodkowi na jej oczach. Ja pierdolę – mruczy, drapiąc się po głowie.

– No, mocne – przyznaję.

– A ten tu to NN sprzed ośmiu lat – kontynuuje i wskazuje następną fotografię. – Twarz zmasakrowana tak, że był nie do rozpoznania, a w żadnych bazach nie występował – urywa i zaciąga się powietrzem. – DNA spod paznokci i mocz na zwłokach wskazują Adamskiego.

Kiwam głową, a on dalej opowiada o kolejnych przypadkach. Zgwałcone i zmasakrowane ciała kobiet, faceci w nie lepszym stanie. Widzę, że jego to rusza, bo najzwyczajniej w świecie wrażliwy z niego człowiek.

– Skąd wiadomo, że to wszystko jego sprawka? – dopytuję, zezując na zdjęcia.

– Ten to jego człowiek, który się ukrywał. – Pokazuje na pierwszego. – Ten miał go zapisanego w telefonie jako „egzekutor” i widziano ich razem. – Stuka w kolejne fotki. – Tu naskórek. A na każdej z tych kobiet, albo w nich, znaleziono jego DNA.

– Jebany – rzucam tylko, bo ten gość to rzeczywiście chory pojeb. – Rozumiem, że dopiero kiedy zniknął, policja zaczęła się nim interesować – zauważam rzecz zakurwiście standardową w tym kraju.

– Nie tylko. Ponoć szukają go Niemcy i Ukraińcy, czy jeszcze ktoś. Nie wiem, komu podpadł bardziej i co zrobił, ale jeden chuj. My musimy dorwać go pierwsi.

– Czyli będzie gorąco. – Uśmiecham się. – A niby jak ja mam go znaleźć, jak nawet te zakapiory go nie dorwały?

Andrzejek uśmiecha się przebiegle, wstaje, podchodzi do mnie i siada na drugim krześle. Teraz jesteśmy na tym samym poziomie, jak za starych, dobrych czasów, gdy wzajemnie pilnowaliśmy swoich pleców.

– To jest twój cel – mówi z uśmiechem i wyciąga kolejne zdjęcie. – Lena Adamska, żona Topora.

Popijam herbatkę z teściową i szwagierką. Teść siedzi na wózku inwalidzkim i gapi się w telewizor. Mam wrażenie, jakbym wpadła w zajęczą norę i zakrzywiła tym rzeczywistość. Czy to nie ze swoimi rodzicami powinnam teraz siedzieć?

– Robert popełnił kilka błędów, ale to nie znaczy, że nie można się z tego wykręcić – mówi ostro Stanisław. – Mój syn nie jest głupi, w jakimś celu zawiązał współpracę z Berlinem.

– Tato – odzywa się Kinga. – Ale…

– Ale ty nie masz nic do gadania – przerywa jej. – Gdyby kobiety miały jaja, nadawałyby się do podejmowania męskich decyzji.

Szwagierka marszczy brwi i spogląda na mnie zła. Wiem, że próbuje pomóc. Każdy chce coś zrobić, byle tylko ten konflikt został rozwiązany. Niestety nie mamy tych samych narzędzi, które ma Robert.

– Pójdę do siebie – odpiera dziewczyna i wychodzi.

Patrzę, jak znika za drzwiami, i chciałabym powiedzieć, że ją rozumiem. Ojciec to typowy szowinista. Brat dzierży pełną władzę nad życiem każdego w tym domu. A ona… Ona tylko musi robić to, co jej każą. Tylko to. To zadziwiające, że jest dorosła, starsza ode mnie o pięć lat i jako trzydziestotrzylatka ma do powiedzenia tyle, co niemowlę. Nawet wyprowadzić się nie może.

Wracam spojrzeniem do teścia, który tak naprawdę ledwie dycha. Zniknięcie Roberta mu nie leży, zresztą jak każdemu. Dusi się, kaszląc, a niekiedy nie można z nim normalnie porozmawiać, bo zdaje się, jakby tracił zmysły. Myślę, że to może być nie tylko rak płuc, ale również demencja. Nie powiem, żebym pałała do niego sympatią. Od samego początku widział we mnie tylko kobietę syna. Jakie to żałosne.

– Zaparzyć jeszcze herbaty? – pyta teściowa, która jest całkowicie oderwana od rzeczywistości.

Mąż spogląda na nią wrogo, a ona od razu kuli się w sobie. Nie wyglądają jak stare, dobre małżeństwo. Patrząc na nich, mam w głowie tylko jedno określenie – przemoc domowa. Kiedyś nawet zapytałam o to Roberta, ale zaprzeczył. Zresztą mało czasu spędzaliśmy z jego rodzicami i nie pozwalał, żebym została sam na sam z jego ojcem. Do dziś nie wiem dlaczego.

Teraz nie mam innego wyjścia. Nieobecność mojego męża przysporzyła nam wielu problemów, a tak się składa, że to ja jestem łącznikiem między teściem a naszymi ludźmi. Stary nikogo do siebie nie dopuszcza, bo chyba nie chce, by wyszło na jaw, jak z nim źle. Cóż, nie zmienia to faktu, że robi, co chce.

– Jeżeli nie ma pan więcej wskazówek, to wracam do domu – odzywam się w końcu.

Nigdy nie powiedziałam do niego „tato” czy per ty. Nigdy żadne z nich nie pozwoliło mi na to, a ja jakoś wcale za tym nie tęskniłam.

– Jedź – zgadza się i macha na mnie ręką. – I powiedz Robertowi, że mu nogi z dupy powyrywam za to, że z tobą nie przyjechał.

Patrzę na niego i marszczę czoło, ale szybko się orientuję, że właśnie stracił kontakt z rzeczywistością. Kiwam głową i wstaję z krzesła.

– Oczywiście, przekażę.

Wychodzę z tego domu z duszą na ramieniu. Niby nic, ale tu zawsze mam wrażenie, jakby stał nade mną kat z toporem i chciał odciąć mi głowę. Teraz jeszcze bardziej żal mi Kingi. Robert mógł wyjść z domu, gdy osiągnął pełnoletność. Dostał swoje biznesy i zajął się własnymi sprawami, a jego młodsza siostra wciąż miała użerać się z ojcem.

Na szczęście mnie to nie dotyczy, więc czym prędzej wsiadam do samochodu, a kierowca odjeżdża bez rozkazu.

* * *

Wieczorem słychać pukanie do drzwi, po czym gość wchodzi jak do siebie. Nie dziwi mnie to, bo w tym domu jest więcej osób niż w galerii handlowej. Mieszkańcy plus cała gwardia ochrony, a na domiar złego Robert wszystkich swoich ludzi trzyma blisko. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Nieraz mnie to przytłacza, a innym razem sprawia, że czuję się bezpieczna.

Zerkam za siebie i zauważam Kingę. Zapewne znowu wyrwała się z domu pod pretekstem wizyty u brata. Tylko na tyle może sobie pozwolić, a to jest przerażające.

– Zwariuję – mówi od wejścia. – Ta sytuacja rozpieprza mnie od środka.

– Mnie to mówisz? – pytam i unoszę ręce w geście rozpaczy. – Zostałam z tym wszystkim sama.

– Nie taka sama, ojciec ma jeszcze wiele do powiedzenia – zauważa.

– Racja. – Kiwam głową. – Przez to mam chociaż czyste sumienie.

Szwagierka siada przy wyspie i chwyta szklankę z wodą, którą jej podaję. Kroję warzywa na sałatkę, bo wcześniej odesłałam gosposię, żeby odpoczęła.

– Powiedziałabyś mi, prawda? – rzuca nagle, aż nóż zastyga mi w ręce.

Spoglądam na nią. Jest taka rozgoryczona i zrezygnowana. Ale widzę w niej coś jeszcze, nadzieję, która tli się w jej ciemnych oczach. Jest dla mnie jak siostra. W sumie to najbliższa mojemu sercu osoba z tej rodziny. Chociaż na samym początku myślałam, że mnie nie znosi. Dziś jesteśmy przyjaciółkami.

– Oczywiście – odpieram i przełykam gulę w gardle. – Skąd to pytanie?

– Nawet ojciec nie wie, gdzie jest Robert – kontynuuje podchody. – A wszyscy dobrze wiemy, jaką schizę miał na twoim punkcie mój brat.

Wiem, co chce na mnie wymusić. Szczerość. Chce, żebym powiedziała wszystko, co wiem. Ale ja nie mogę. Nie mogę też jej okłamywać. Jednak teraz muszę wybierać między złem a złem.

– Nie mów o nim tak, jakby już nie żył – zmieniam temat, czepiając się czasu przeszłego.

– A żyje? – odbija piłeczkę i wpatruje się we mnie wielkimi oczami.

– Oszaleję z tobą, przysięgam. – Kręcę głową i wrzucam warzywa do miski. – Nie rób tego, proszę.

Kinga przeczesuje swoje krótkie, kruczoczarne włosy i patrzy gdzieś przed siebie. Z korytarza wyłania się Major, prawa ręka mojego męża, kiwa głową i podchodzi do lodówki.

– Wszystko ogarnięte? – zwracam się do mężczyzny.

– Tak jest, szefowo – potwierdza, nalewając sobie soku do szklanki. – Cały transport dojechał już do Berlina.

– Jesteśmy szybsi niż przeciąg – rzuca Kinga.

– Jak senior się dowie…

– Nie dowie się – przerywam mu pewnie. – Robert nie zwykł mówić mu o wielu rzeczach i jakoś nic do tej pory nie wyszło poza ten dom.

– Ma szefowa rację – przyznaje i upija łyk napoju. – Najważniejsze, że jesteśmy o pięć baniek do przodu.

– I dziesięć do tyłu – zauważa Kinga. – Rozpoczęliśmy grę z niebezpiecznym graczem. Strach pomyśleć, co będzie, jak się dowie, że to nasza sprawka.

Kiwam głową, bo ma rację. Wdepnęliśmy w gówno po uszy, a nieobecność Roberta tylko zachęca do ataku. Nie mówię, że mnie to nie rusza. Boję się, i to bardzo, ale wiem też, że nie mamy innego wyjścia.

Muszę być silna. Ale nawet nie chcę sobie wyobrażać, jakie to może mieć konsekwencje.

Przyglądam się fotografii przed sobą. Moje spojrzenie zatrzymuje się na niej nieco dłużej niż na poprzednich. Przedstawia kobietę sporo młodszą ode mnie, myślę, że nawet jakieś dziesięć lat. Delikatna, ale bardzo smutna buźka. Długie blond włosy i grzywka, która opada jej na powieki. Trzeba przyznać, że piękna z niej kobieta, aż chciałoby się powiedzieć Adamskiemu, że wiedział, co robił, gdy się z nią żenił.

– Mówiłeś, że kobiet nie dopuszczają do interesów – przypominam, nie odrywając wzroku od Adamskiej.

– No tak, ale zaginiony to w końcu jej mąż – przyznaje. – Są razem od wielu lat, ona ponoć była jeszcze w szkole, kiedy zaczęła się z nim spotykać.

– Wielka miłość? – pytam i spoglądam na niego z ukosa.

– Na to wygląda – odpiera, a ja dziwnie odczuwam w tym wyzwanie. – Musisz dotrzeć do jej najbliższego otoczenia i wydusić z niej lokalizację Roberta.

– Hola, hola! – wołam, unosząc wysoko dłonie. – Żadne romanse, żona urwałaby mi łeb – śmieję się.

– Była żona – wtrąca i patrzy na mnie z politowaniem. – Przypominam, że Sandra nie chce mieć z tobą nic wspólnego – mówi to, czego przecież jestem świadomy.

– Wiem. Chujowy był ze mnie mąż.

– Każdy orze, jak może.

– Ta – prycham. – Jestem beznadziejnym partnerem. Sandra potrzebowałaby kogoś takiego… – urywam i spoglądam na swojego najlepszego przyjaciela. – Jak ty!

Zaskoczony Andrzej zaczyna kasłać. Jego twarz nabiera różnych odcieni czerwieni, a mnie chce się śmiać.

– Nawet tak nie żartuj – upomina mnie. Klepie mnie w ramię, a moje spojrzenie wędruje za jego dłonią. – Jesteś moim najlepszym kumplem.

– No i? Nie jestem psem ogrodnika – zaznaczam i opieram się wygodnie. – Sandra to niezła mamuśka – mówię zgodnie z prawdą. Patrzę na szary sufit i zakładam ręce za głowę. – Naprawdę cię nie kręci?

– No kręci.

– Ha! A jednak! Wiedziałem – śmieję się.

– To nie tak…

– Pierdolenie – prycham i poprawiam się na krześle. – No dobra, co masz dla mnie? – zmieniam temat, widząc, że Andrzej jak zawsze się czerwieni. No dziewica, kurwa.

– Karol Zamirski. – Wstaje i sięga po kolejną teczkę. – Zobacz.

Otwieram szary segregator. Na pierwszym planie widzę swoje zdjęcie rodem z serialu kryminalnego. Moja facjata została umieszczona na focie frontalnie i z profilu. Czytam to, co Andrzej zdążył mi już powiedzieć. Karol Zamirski, lat trzydzieści pięć. Na kolejną nowinę aż się zapowietrzam.

– Szpadel?! Co to, kurwa, ma być?! Scenariusz do paradokumentu?!

– Co znowu? – dziwi się mój przyjaciel.

– Kurwa, ale Szpadel? Serio? – Rozkładam ręce na tę ksywę. – Kto pisze te bzdury? Pomysły już wam się skończyły?

– Ma nawiązywać do Adamskiego – tłumaczy.

– Aha, pierwsza ofiara zajebana szpadlem? – zgaduję.

– Nie. Karol Zamirski to psychol nienawidzący kotów. Jednemu z nich odciął głowę szpadlem, stąd ta ksywa.

Zwieszam głowę i opieram ją na ręce zgiętej w łokciu. Co on pierdoli? Kat dla kotów? I to ma brzmieć groźnie?

– Ty mówisz poważnie?

– Całkowicie. Hubert, te tożsamości przygotowują najlepsi policyjni psychologowie i ludzie, którzy znają się na ludzkim mózgu…

– Ale w życiu nie byli w terenie – zauważam rzecz oczywistą, na co Andrzej milknie. – No właśnie – wzdycham i wstaję. – No dobra, kiedy mam zacząć?

– A tak, ważna rzecz…

– Zaskocz mnie.

– Hubert Witosławski znika z Polski. Wyjeżdża do Hiszpanii czy Portugalii, jeden chuj.

– Mam wejść w to na sto procent?

– Na dwieście. – Kiwa głową.

– Ale… – urywam i zamykam oczy. – Zajmiesz się Sandrą i Nikolą. – Nie pytam, zarządzam.

– Zajmę się. Do tej roboty potrzebny jest ktoś taki jak ty.

– Pojebany i stracony?

– Zdeterminowany, żeby rozwiązać każdą sprawę, i oddany…

– Ale bez rodziny – wchodzę mu w słowo. – Za mną nikt nie będzie tęsknił.

– To nie tak…

– Tak, tak – podtrzymuję swoje zdanie. – Okej, biorę tę robotę. Ale pamiętaj… – Unoszę palec.

– Zajmę się nimi – potwierdza. – Bądź gotowy za trzy dni.

Zgarniam teczkę z biurka i opuszczam biuro Andrzeja. Skoro dał mi czas na pozałatwianie swoich spraw, to muszę go wykorzystać. W końcu nie wiadomo, jak długo nie będzie mnie w „domu”. Nie zostaję na komendzie. Nikomu też nie muszę się tłumaczyć.

Nie pierwszy raz znikam bez znaku życia, a potem zjawiam się po kilku miesiącach i ciągnę za sobą aresztantów albo… trupy. Coś czuję, że tym razem nie będzie inaczej, dlatego tak ważne jest zabezpieczenie dziewczyn. Mimo tego, że moje życie z Sandrą nie ułożyło się tak, jak tego chcieliśmy, a przynajmniej ona chciała, to i tak jestem za nie odpowiedzialny. Śmiało można powiedzieć, że obie są dla mnie najważniejszymi osobami na tym ziemskim padole.

W pierwszej kolejności ustalam sobie łatwy dostęp do wszelkich narzędzi. Mam kilka stałych kryjówek i to w nich ukrywam wszystko, co może mi się przydać podczas działań operacyjnych. Odpowiednio rozmieszczam te rzeczy i kategoryzuję. Zawsze trzeba mieć na uwadze, że ktoś może mnie śledzić, czego ja nie zauważę. Dlatego muszę zrobić, co w mojej mocy, by wyeliminować ewentualną wpadkę.

Jest coś takiego jak magazyn policyjny wszelkich konfiskat, gdzie znajduje się wiele dowodów zbrodni, które po rozwiązaniu spraw trafiają do utylizacji. Prawda jest taka, że zdarza nam się korzystać z dobrodziejstw tego inwentarza. Transport wyjeżdża na przerób, a my odzyskujemy najcenniejsze dobra. Tak od lat działają zespoły operacyjne i nikt, nawet na górze, nie zawiesi oka na tym procederze. Można powiedzieć, że to recykling w najczystszej postaci.

Wsiadam do swojego okularnika i zerkam w lusterko wsteczne.

– Szpadel – mówię do siebie, kręcąc głową.

Wzdycham głęboko i ruszam. Najpierw muszę zahaczyć o mieszkanie, a później załatwić ważną sprawę. Najważniejszą. Podstawowymi się nie przejmuję. Andrzej ma dostęp do moich kont bankowych i podczas mojej nieobecności zawsze opłaca wszystkie rachunki, pamiętając też o alimentach. Mógłbym mieć wyjebane na kwit za kablówkę, bo przecież jak mi ją odetną, to i tak nie zauważę, ale komornik też nie jest mi potrzebny.

Przypominam sobie, że Nikola nie ma dzwonka na rowerku, więc wstępuję do sklepu i kupuję fikuśny dzwonek pasujący do różowej ramy. Nie wiem, czy się ucieszy, ale tak naprawdę nie wiem też, co innego mógłbym jej podarować. Za mało czasu z nią spędziłem, żeby ją dobrze znać.

Sandrę poznałem, gdy miała dwadzieścia lat. Ja już siedziałem w kryminalnym, więc dobrze wiedziała, na co się pisze. Po dwóch latach zaszła w ciążę i tak w wieku trzydziestu jeden lat zostałem ojcem. Mimo sporej różnicy wieku wydawało się, że do siebie pasujemy. Wzięliśmy ślub i przeniosłem przez próg swojego mieszkania świeżo poślubioną żonę z siedmiomiesięcznym brzuchem. Niestety ona miała inną wizję wspólnego życia, a mnie podobał się mój styl, który notabene nie zmienił się do dziś. Byłem ciągle nieobecny, ona się frustrowała i po trzech latach oznajmiła mi, że ma dość. Wyprowadziłem się do kawalerki po babci, a Sandra wniosła pozew o rozwód. Nie wiem, komu zrobiła tym dobrze – sobie czy mnie?

Wychodząc ze sklepu rowerowego, na chodniku zauważam staruszkę z kwiatami. Przystaję i po chwili zastanowienia postanawiam kupić bukiet. Zrobiłem to raz, może dwa razy w życiu, więc nie zaszkodzi zrobić to teraz.

Z takim ekwipunkiem jadę prosto do swojego byłego mieszkania, w którym obecnie żyje moja była żona i nasza córka. Muszę je chronić, a to oznacza, że nie będę mógł zbliżyć się do nich do czasu zamknięcia sprawy. Dlatego teraz staję przed drzwiami i pukam.

– Hubert? – dziwi się Sandra i mierzy mnie od stóp do głów. Kiedy jej spojrzenie zatrzymuje się na kwiatach, blednie. – Co się stało?

Zaskoczona i chyba nieco wystraszona Sandra Witosławska wpatruje się we mnie swoimi ciemnymi oczami. A mogłem mieć ją na co dzień…

– Mogę wejść? – pytam, unosząc brwi.

– Tak, wejdź – zaprasza i odsuwa się na bok. – W końcu to też twój dom.

Wchodzę do środka i rozglądam się wokoło. Nie byłem tu jakieś pół roku. Tydzień temu zakończyliśmy jedną ze spraw, potem miałem mieć urlop i zajrzeć do nich, ale nie dałem rady. Niezmiennie jest tu czysto i schludnie, a na ścianach salonu zauważam świeży kolor.

– Dawno cię tu nie było – zaczyna, idąc za mną.

– Jakoś się nie złożyło – odpieram i w końcu odwracam się do niej.

Wygląda, jakby czas się jej nie imał. Długie, czarne włosy, ciemne oczy i piękna twarz. Tak naprawdę mogłaby mieć każdego. I wtedy, i teraz. A wybrała mnie, co nie wyszło jej na dobre. Dziś wygląda jeszcze lepiej niż wcześniej.

– To dla ciebie – mówię, wyciągając do niej rękę z kwiatami.

Kiedy uśmiecha się szeroko, przypomina mi się, że w lipcu miała trzydzieste urodziny. Kurwa, spóźniłem się cztery miesiące.

– Dziękuję – szepcze pełna zachwytu. – To do ciebie niepodobne.

– Wszystkiego najlepszego – rzucam i zaciskam szczęki, a ona zaczyna się śmiać.

– Urodziny już miałam, imieniny również, a Zaduszki były kilka dni temu – wylicza i odbiera ode mnie kwiaty. – Ale dziękuję.

– Mam też coś dla Nikoli, jest w domu?

– Tak, właśnie wróciłyśmy ze szkoły – odpowiada i rusza do kuchni, a ja podążam za nią. – Pamiętasz, że poszła do pierwszej klasy, prawda?

Spogląda na mnie spod czarnych rzęs, a mnie jakby ktoś w mordę strzelił. Kurwa! Moja córka rozpoczęła naukę w podstawówce, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Nie pamiętałem.

– Zjebałem – przyznaję, chwytając się za kark. – Jestem chujowym ojcem.

– Mnie nie musisz się tłumaczyć, ja cię znam aż za… – urywa i zerka gdzieś obok mnie. – Kochanie, tata przyszedł cię odwiedzić.

Zamurowuje mnie. Mimo że wiedziałem, gdzie i po co jadę, nie jestem przygotowany na spotkanie z córką. Przełykam głośno ślinę i zmuszam się, by spojrzeć w prawo, a moim oczom ukazuje się śliczna niebieskooka blondyneczka.

– Cześć – odzywam się pierwszy i postanawiam przykucnąć, bo przy moich stu dziewięćdziesięciu centymetrach wzrostu ona sięga mi zaledwie do pasa. – Stęskniłem się.

– Tak?

– Tak. – Kiwam głową. – Mam coś dla ciebie – oświadczam dumnie i podaję jej torebkę.

Podekscytowana Nikola odbiera ją ode mnie i zagląda do niej. Kiedy się orientuje, co jest w środku, uśmiech schodzi jej z twarzy.

– Różowy? – Krzywi się.

– Twój ulubiony – przypominam nieśmiało. – Przecież…

– To było dawno, nie znoszę różowego – wtrąca mi się w zdanie, kompletnie mnie zaskakując. – Teraz wolę zielony.

– W takim razie wymienię go na zielony, co ty na to? – proponuję i mimowolnie kładę dłoń na jej ramieniu.

– Ale ja nie potrzebuję dzwonka. – Unosi wysoko brwi.

– Już masz?

– Nie. – Kręci głową. – Nie jeżdżę rowerem.

– Dlaczego?

– Nie umiem – prycha.

Wzrusza ramionami, oddaje mi torebkę i wychodzi, nie mówiąc już ani słowa więcej. Zostaję w klęku z różowym dzwonkiem w jednej ręce i torebką prezentową w drugiej.

– Siedmioletnie dziecko nie potrafi jeździć rowerem? – pytam Sandrę i wstaję powoli, a w oddali słychać trzaśnięcie drzwiami.

Kiedy na nią spoglądam, mam wrażenie, że zaraz mi przyjebie. Na jej twarzy maluje się złość. Mocno zaciska pięść.

– Może dlatego, że nie ma ojca, który by ją tego nauczył? – mówi ostro, wskazując na mnie palcem. – Może dlatego, że jest niemal jak sierota? – W jej oczach pojawiają się łzy. – Może dlatego, że masz na nią wyjebane – kontynuuje i rusza w moją stronę, po czym wbija mi palec w tors. – Jesteś pierdolonym egoistą!

Zaciska pięści i wymierza mi ciosy w klatę, a jej usta opuszcza szloch. Pozwalam jej na to, ale kiedy płacz opanowuje ją całą, zgarniam drżące ciało w swoje ramiona i mocno ją do siebie przyciągam. Kobieta się uspokaja i wtula głowę w moją bluzę, a palce wczepia w rękawy.

– Dlaczego taki jesteś? – pyta zdławionym głosem. – Dlaczego nie potrafisz… – urywa, głośno oddychając. – Nie umiesz być…

– Normalny? – pytam, bo najpewniej właśnie to ma na myśli.

Nie odpowiada, a to dla mnie najjaśniejsza odpowiedź. Chciałaby, żebym był normalnym facetem, z normalnymi problemami, normalną rodziną i normalną pracą. Niestety tak się składa, że mam to wszystko, ale nie można tego zestawić ze słowem „normalny”.

– Przykro mi – mówię zgodnie z tym, co czuję. – Gdybym dziesięć lat temu wiedział, że nie dam rady…

– Nigdy tak nie mów! – wchodzi mi w słowo, szarpiąc mnie lekko. – Gdyby nie ty, nie miałabym Nikoli.

– Przepraszam – wzdycham. – Jak widać, to jedyne dobro, jakie mi w życiu wyszło.

– To prawda. – Odsuwa się ode mnie i ociera policzki, a mnie ogarnia nieznany chłód. – W tym przypadku nie mogłeś postarać się bardziej. Mamy wspaniałą córkę.

Przełykam gorycz, bo tak naprawdę przegrałem. Nie jestem już młodzieniaszkiem, a wszystko, co wartościowe, zdołałem puścić w trąbę. Poniosłem porażkę.

– Obiecuję, że naprawię to wszystko.

– Kiedy? – Wlepia we mnie swoje ciemne oczy, które kiedyś tak mnie zahipnotyzowały.

– Pojutrze wyjeżdżam – wyznaję, a ona zaczyna kręcić głową. – Nie wiem, kiedy wrócę.

– Tak czułam – wzdycha i siada na krześle, a ja podchodzę do niej i opieram się o blat szafek kuchennych.

– Tym razem może być niebezpiecznie, więc na pewno nie będę mógł się z wami kontaktować.

– Jakbyś kiedykolwiek wcześniej to robił.

– Chcę to zmienić – przyznaję. – Dziś dotarło do mnie, że poniosłem klęskę. Obiecuję, że to naprawię.

– Nie obiecuj, a zrób to. Nikola na to zasługuje – mówi spokojnie, patrząc mi w oczy. – Przygotuję obiad – zmienia temat, na co kiwam głową.

Odpuszczam i wychodzę z kuchni, zostawiając Sandrę samą. Postanawiam zajrzeć do córki i spróbować z nią porozmawiać. Może uda mi się ustalić, co jej się podoba, a co nie. Na szczęście pozwala mi na to i po trzech godzinach znam już jej wszystkie koleżanki z klasy, ulubiony przedmiot i za co lubi swojego wychowawcę. Kiedy mówi mi o zadaniu, w którym ma narysować zawody swoich rodziców, łamię się niemal jak baba. Coś drga mi mocno w sercu, powodując, że składam obietnicę. Ale nie Sandrze czy Nikoli. Składam ją sobie.

Przysięgam, że jak ta sprawa się skończy, będę takim ojcem, jakim powinienem być.

Nawet nie zauważam, kiedy robi się ciemno. Nikola postanawia obejrzeć bajki i układa głowę na moich kolanach. Przez chwilę czuję się jak rasowy ojciec.

– No to świetnie – słyszę nagle, przez co niemal się zrywam. – Uśpiłeś mi ją o tej porze? – rzuca Sandra, ale w jej głosie nie słychać grama złości.

Zerkam na córkę i zauważam, że rzeczywiście zasnęła wtulona we mnie. Ostatni taki przypadek pamiętam z czasów, kiedy była jeszcze niemowlęciem. To doświadczenie tylko upewnia mnie w postanowieniu.

– Sorki, chyba się zmęczyła.

– Chodź, zrobiłam herbatę.

Kiwam głową, układam Nikolę na poduszce, po czym idę za Sandrą do kuchni. Zastaję ją mieszającą w kubkach. Stoi tyłem do mnie, sięga po coś do górnej półki, a z jej lewego ramienia zsuwa się sweter. Niby nic, bo przecież widzę ramiączko, ale sam ten widok i poza, jaką przyjmuje, sprawia, że staje się to głęboko intymne.

Zaciskam szczęki i postanawiam zaryzykować. Podchodzę do niej i pewnie obejmuję ją w talii. Jedną dłoń od razu kładę na piersi, a drugą przyciągam ją do siebie. Całuję nagie ramię, po czym opieram na nim brodę. Odchyla głowę, by dać mi lepszy dostęp. Czuję, jak jej ciało drży pod moim dotykiem. Reaguje na mnie. Wciąż. Zaciągam się jej zapachem, drugą dłoń przesuwając na pierś. Zaczynam je ugniatać, przez co z jej ust uchodzi jęk, a to trafia we mnie niczym celny strzał.

– Nie zaczynaj czegoś, czego nie będziesz chciał kontynuować – szepcze nagle.

Nieruchomieję. Ona również. Automatycznie przetwarzam w głowie jej słowa, które są jak kubeł lodowatej wody. Chce mnie, pragnie. Ale pragnie też czegoś więcej niż jeden numerek, dlatego stawia sprawę jasno, a ja czuję, jakbym dostał z liścia.

– Przepraszam – mówię cicho.

Zgarniam swoją bluzę z krzesła i wychodzę, starając się nie trzaskać drzwiami.

Zjebałem.