Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sara, w pięknej białej sukni, przekracza próg kościoła, w którym czeka na nią jej przyszły mąż. Jednak sielanka nie trwa zbyt długo… Oboje wciąż czują na plecach oddech śmierci.
Podczas gdy Błażej przebywa w Hiszpanii, docierają do niego tragiczne informacje. W trakcie telefonicznej rozmowy mężczyzna dowiaduje się o wypadku Sary. Samochód, którym kobieta jechała zjechał z drogi i uderzył w barierę na Moście Milenijnym, po czym wpadł do wody. Prognozy lekarzy nie pozostawiają złudzeń...
Zdruzgotany mężczyzna rzuca wszystko i jedzie do szpitala, nie wiedząc, co zastanie na miejscu. Wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek, ale czy na pewno tak było?
Ile zła jest w stanie wyrządzić człowiek, który za wszelką cenę pragnie ocalić życie drugiej osoby? Co tak naprawdę wydarzyło się na moście? I czy aby na pewno ludzie Mendozy nie maczali w tym palców? Jakie tajemnice są jeszcze do odkrycia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Irma Iwaszko
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Dorota Piekarska
Zdjęcie na okładce
© AS Inc/Shutterstock
© by P.K. Farion
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
ISBN 978-83-287-1844-9
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
„Można odejść od swoich miłości, lecz nie podobna zapomnieć, że się kochało”.
Jerzy Andrzejewski
Tym, którzy pokochali historię Sary i Błażeja.
Tym, którzy chcieli mnie zamordować, oby tylko…
Tym, którzy powiedzieli: „aha!”.
Tym, którzy przewracali oczami na przydomek: „piękna”.
Tym, którzy zmienili front.
Tym, którzy chcą wiedzieć, jaką siłę ma diaboliczna miłość…
I całemu #teamBłażej!
Sara
…Tak mało jest pomiędzy nami spraw.
Znudzona ja mówi: umyj, sprzątnij, zgaś…
Kolejny rok udało się przespać nas
Bez wielkich łez i bez wielkich strat…
Bo przecież nie jest aż tak
Byle jak, wczoraj świat był nasz,
A teraz byle być, byle trwać.
Byle jak odliczam końca dnia
Do nocy, by doczekać gwiazd…
Margaret, Byle jak
Przymykam oczy, biorę głęboki wdech. To już dzisiaj. To jest ten dzień. Dziś zmienię nazwisko i stan cywilny. Czy jestem szczęśliwa? Oczywiście, że jest mi dobrze. Podjęłam decyzję najwłaściwszą z możliwych.
Sara
Dzisiejszy ranek jest dość przyjemny. Mimo że to dwunasty stycznia, nie jest wcale tak zimno. Śnieg leżący na podwórzu dodaje uroku dzisiejszemu wydarzeniu.
Siedzę przed toaletką i rozczesuję włosy, przyglądając się sobie w lustrze. Za godzinę ma być u mnie kuzynka, która kieruje całą dzisiejszą akcją. Zaraz po niej pojawią się jej znajome, które będą mnie czesały i malowały. Czuję się trochę jak gwiazda filmowa. Jest dziś wokół mnie tyle zamieszania, że chwilami aż mi głupio.
Odkładam szczotkę na blat i unoszę prawą dłoń. Pierścionek jest taki… Bo ja wiem? Taki wielki? A może tylko tak mi jakoś dziwnie ciąży? Kurczę, nic już nie wiem. Patrzę w to czerwone oczko i przypominam sobie zaręczyny.
To był Nowy Rok, a ja czuję, jakby to było wczoraj. Śnieg sypał niemiłosiernie. Stałam na chodniku, a on klęknął przede mną. Zaskoczył mnie tak bardzo, że w pierwszej chwili nie uwierzyłam w to, co widzę. Miałam wrażenie, że śnię. Ale kiedy usłyszałam słowa oświadczyn, tama pękła. Zaczęłam płakać. Kłębiło się we mnie tyle emocji… Zupełnie się tego nie spodziewałam. Pierścionek wjechał na mój palec, a ja pomyślałam wtedy, że to ma już znaczenie. Wreszcie usłyszałam tak ważne dla mnie słowa: „Kocham cię”. Czy mogłam się nie zgodzić? Pewnie tak, ale chciałam zrobić ten kolejny krok. Pierwszy stycznia. Tak wiele wiąże się z tą datą. Koniec i początek.
Błażej miał rację, mówiąc, że musimy zamknąć jeden rozdział, aby móc otworzyć kolejny. I to rzeczywiście była dobra decyzja. Dobre posunięcie.
Aż podskakuję na krześle, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju wchodzi moja kuzynka. To piękna dziewczyna, młodsza ode mnie o dwa lata. Ma długie blond włosy i niebieskie oczy, jest w ślicznej łososiowej sukience. Nasze matki to siostry, bardzo do siebie podobne. My też niewiele się różnimy, głównie wzrostem – Magda mierzy o kilka centymetrów więcej. Od kilku lat jest mężatką. Chyba od czterech. Nie byłam na jej ślubie, w kameralnej uroczystości uczestniczyli tylko rodzice i świadkowie. Jej męża poznałam dopiero niedawno. Ona była wtedy w pierwszej ciąży, a wszystko działo się w czasie dla mnie najstraszniejszym.
Patrzę na jej figurę i aż mnie skręca. Wygląda wspaniale, a urodziła dwójkę dzieci. Ma niespełna czteroletnią córeczkę i dwuletniego synka. I jak mówią, mała jest kopią swojego taty, a chłopczyk mamy.
Magda podchodzi i wita się ze mną buziakiem.
– Cześć, kochana, co masz taką minę? – Głaszcze mnie delikatnie po policzku.
– Hej – odpowiadam z niewyraźnym uśmiechem. – Dziwnie się czuję.
– Tak, wiem. Nie lubisz być w centrum zainteresowania. Ale muszę cię zmartwić – dziś wszyscy będą patrzeć tylko na ciebie.
– No właśnie – wzdycham. – Dobra, zaczynajmy.
– Okej, dziewczyny już dotarły. Za chwilę tu będą.
I rzeczywiście, koleżanki Magdy wchodzą i zabierają się do pracy. Najpierw postanawiają zająć się moimi włosami. Rozczesują, układają i po jakichś czterdziestu minutach mam upięty elegancki kok, a kilka samotnych kosmyków otula moją twarz. Przyglądam się sobie w lustrze. Podoba mi się, dziękuję im uśmiechem. Teraz makijaż. O ile we fryzurę się nie wtrącam, o tyle przy makijażu stawiam warunki. Ma być delikatny i naturalny. Nigdy się przesadnie nie malowałam, więc w dniu ślubu tym bardziej nie chcę. Wreszcie wszystko gotowe.
– Pięknie, dziękuję wam – mówię z uznaniem.
– Daj spokój – odpowiada jedna z nich, Ania.
– Właśnie – potwierdza druga, Iza. – Magda stara się jak może – dodaje z uśmiechem.
I to jest prawda. Zaraz po zaręczynach poprosiłam ją, by została moją świadkową. Zgodziła się bez wahania. Mało tego, pomogła mi we wszystkich przygotowaniach. Czasu nie było wcale zbyt wiele. Mój narzeczony gotów był wziąć ślub nawet tego samego dnia, w którym włożył mi pierścionek na palec. Z trudem udało mi się go przekonać, by dał mi troszkę czasu. Nie chciałam, żeby wszystko odbywało się w pośpiechu, byle jak.
– Wiem – szepczę, chwytając kuzynkę za rękę. – To cudownie, że przy mnie jesteś.
– Kochana, jestem tu, bo tego chcę! – Uśmiecha się do mnie promiennie. – Dobra, koniec tego gadania. Czas na kieckę! – piszczy, klaszcząc w dłonie.
Dziewczyny żegnają się i wychodzą, a Magda pomaga mi włożyć sukienkę. Jestem prawie gotowa, kiedy drzwi znowu się otwierają.
– Czas jechać, córeczko.
Mama jest ze mną i mnie wspiera. To chyba najważniejsze. Wyjaśniłyśmy sobie mnóstwo spraw i dzisiaj nie ma między nami niedopowiedzeń. Co prawda nie powiedziała mi, dlaczego wydała ojca, ale trudno. Co było, to było. Nie będę tego roztrząsać, bo nie ma to już żadnego znaczenia. Ta wiedza nie zmieniłaby niczego w moim życiu. A czy jej wybaczyłam? Cóż… Pogodziłam się z sytuacją. Odpuściłam i żyjemy w zgodzie, udając, że nic się nie wydarzyło.
– Tak, ciociu – odzywa się Magda. – Już wszystko gotowe. Piękna, prawda?
Piękna.
– Tak, ślicznie wyglądasz – zwraca się do mnie moja rodzicielka. – Chodźcie, dziewczynki.
Ruszamy do wyjścia. Magda bierze wszystkie potrzebne rzeczy, a ja unoszę dół sukni i idę za nimi. Ostro świecące słońce pada na moją kreację. Delikatny biały materiał mieni się, a ja mam wrażenie, że błyszczę jak latarnia.
Siedzimy w samochodzie we trzy, prowadzi mąż Magdy. Uważałam początkowo, że nie nadaje się na męża i ojca. Dziś jednak widzę, że się myliłam. Nie znam drugiej tak dobranej pary. Tak zgodnej i zakochanej. A ojcem jest wyśmienitym. To napawa mnie ufnością, że moje małżeństwo również będzie udane. Mimo tego wszystkiego, co mnie spotkało. Mam nadzieję na szczęście u boku swojego przyszłego męża.
Podjeżdżamy pod kościół, Magda wyskakuje pierwsza. Pomaga mi wysiąść, poprawia suknię. Otulam się ciaśniej białym puchatym bolerkiem, bo tu wydaje się zimniej niż pod domem. A może po prostu trzęsę się z emocji? Magda z mężem idą do środka, a ja zatrzymuję się przed wejściem i spoglądam w górę na wieżę kościelną. Obok mnie staje mama. To ona będzie wprowadzać mnie do kościoła. To ona oddaje mnie narzeczonemu.
– Jesteś pewna? – pyta nagle.
Patrzę na nią zaskoczona. To do niej niepodobne, żeby aż tak się mną przejmowała.
– Tak – odpowiadam bez namysłu. – Dlaczego pytasz?
– Nie wiem. – Wzrusza ramionami. – Mam wrażenie, jakby coś było nie tak.
– Wszystko jest w porządku – uspokajam ją.
Po chwili słychać muzykę. To organy wygrywają melodię Ave Maria. Chwytam się więc ramienia mamy i ruszamy. Przechodzę przez próg. Widzę wnętrze kościoła i piękną dekorację. Widzę ludzi siedzących w ławkach. Na samym końcu, pod ołtarzem, zauważam swojego narzeczonego. I nagle zaczynam czuć się jakoś dziwnie, w oczach mi ciemnieje. Goście weselni się rozmywają, a cała piękna aranżacja znika. Jakbym wchodziła do ciemnego tunelu, który zwęża się z każdym moim krokiem. Jakbym spadała do studni, do głębokiej otchłani, z której nie ma już wyjścia. Łykam łapczywie powietrze.
Spokojnie, bez paniki. Muszę się opanować. Mrugam szybko powiekami, oddycham głęboko. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Lepiej. Okej, idę dalej.
Wyobrażam sobie, jaką mam minę. Jeśli ktoś zauważył, co się ze mną dzieje, pewnie zastanawia się, czy za chwilę nie ucieknę sprzed ołtarza. I szczerze? Najchętniej właśnie to bym zrobiła – uniosła brzeg ślubnej sukni, obróciła się na pięcie i pognała przed siebie. Nic z tego – oto stoję już przed swoim przystojnym narzeczonym.
Mama odchodzi, a ja skupiam się na tym, co dzieje się wokół mnie. Po chwili wahania podnoszę głowę i zamieram.
Błażej patrzy na mnie swoimi pięknymi brązowymi oczami. Jego spojrzenie jest tak intensywne, że na chwilę zapominam, po co właściwie tu jestem.
Błażej
Tydzień wcześniej
Otwieram oczy. Za oknem mojego apartamentu maluje się piękny widok. Jest zima, ale Barcelona i tak wydaje mi się wspaniała. Morze jest dzisiaj nieco bardziej wzburzone niż zazwyczaj. Mam wrażenie, że dostosowuje się do mojego samopoczucia.
Siadam, opierając się o wezgłowie łóżka. Kobieta leżąca obok uśmiecha się leciutko i już ma się odezwać, ale rozdzwania się mój telefon. Wzdycha więc tylko, a ja spoglądam na wyświetlacz: Przemo. Zerkam na nią przepraszająco. Ona rzuca bezgłośne „Idę do toalety” i wstaje. Patrzę na idealną figurę kobiety wychodzącej z sypialni. Jej kształtne nagie pośladki kuszą mnie znowu. Odrzucam jednak te zbereźne myśli i klikam w zieloną słuchawkę.
– Siema, stary – odzywam się pierwszy.
Mam dzisiaj dobry humor i zastanawiam się, czy Przemo dzwoni po to, by mi go popsuć.
– Siema, stary – odpowiada.
– Co tam? – pytam.
– No… Dzwonię, żeby powiedzieć…
– No, dawaj – niecierpliwię się delikatnie.
– Chciałem powiedzieć, że będę na ślubie… – mówi wreszcie.
– A…
– Uznałem, że powinienem cię o tym poinformować.
– Ta – rzucam. – A jednak.
– Właśnie – potwierdza. – Dobra. To tyle. Muszę lecieć, bo mała rozrabia. Na razie – żegna się i rozłącza.
Odkładam telefon na szafkę nocną i patrzę na niego jeszcze przez chwilę. Wzdycham głośno, przecieram twarz dłońmi. Zdecydowanie potrzebuję prysznica. Kiedy słyszę szum wody, wstaję z łóżka. Bez zastanowienia wchodzę do łazienki. Za szklaną ścianką kabiny prysznicowej widzę seksowne ciało kobiety. To kobieta, która trwa przy mnie, mimo że bywałem wobec niej nie w porządku. Kobieta, która wiele mi wybaczyła i bierze mnie takim, jaki jestem.
Kiedy schyla się, żeby umyć stopy, już się nie zastanawiam. Odsuwam drzwi i wchodzę do środka. Ona próbuje się wyprostować, ale ją powstrzymuję. Jedną ręką chwytam jej kark, a drugą kładę na biodrze. Niemal siłą zmuszam, by nie zmieniała pozycji. Ona doskonale rozumie, czego chcę, i opiera się dłońmi o ścianę. Jest pochylona, głowę ma na wysokości pasa, a tyłek idealnie wypięty. To nim mnie kusi, od kiedy wstała. Jestem już gotowy. Ściskam mocniej jej biodro i wchodzę w nią jednym szybkim pchnięciem. Z jej ust wyrywa się krótki okrzyk, ale po chwili zaczyna jęczeć z rozkoszy. Moje ruchy są mocne i szybkie. Lubię brać ją w ten sposób. Ona również to lubi. Najzwyczajniej w świecie uwielbiamy rżnąć się jak króliki.
Dużo jej nie potrzeba. Jedną rękę zsuwa na swoją kobiecość i zaczyna pocierać łechtaczkę, stymulując się dodatkowo. Dochodzi głośno i mocno, a ja posuwam ją dalej. Nakręca mnie to jeszcze bardziej. Czuję drżenie. Puszczam jej kark, wysuwając się z niej. Chwytam kutasa i dochodzę, strzelając spermą na jej nogi. Zaciskam rękę na jej biodrze, a ona prostuje się lekko. Po chwili nasze oddechy się uspokajają. Wspólny prysznic sprawia nam prawdziwą przyjemność.
Czas na śniadanie. Robimy sobie tosty i herbatę. Okej, zima w Barcelonie nie jest mroźna, ale herbata się przyda. Chwilami mam wrażenie, że trochę zdziadziałem. No tak, przecież nie jestem już młokosem. Po posiłku wychodzimy. Pora załatwić jeszcze kilka spraw przed wyjazdem.
Jadę do biura. Potrzebuję jeszcze kilku dni wolnego. Wchodzę do gabinetu szefa i siadam na krześle. Jak zwykle się spóźnia. Ale to nic. Dzisiaj mam czas. Zakładam nogę na nogę i czekam. Mija dwadzieścia minut, zanim wreszcie pojawia się na horyzoncie. Wchodzi, zamykając za sobą drzwi, i siada za biurkiem. Patrzę w jego wściekle niebieskie oczy i uświadamiam sobie, że już go nie lubię. Kiedyś byliśmy sobie bardzo bliscy. To on był przy mnie po śmierci moich rodziców i to on trzymał mnie w ryzach. Wszystko zmieniło się jednak po tym, co działo się tego feralnego lata. Sprawa z Mendozą zepsuła nasze stosunki. Dziś nie jesteśmy już przyjaciółmi. Kumplami też raczej nie. Teraz to czysta relacja szef–podwładny. Patrzę na jego dumną minę. Po „operacji Mendoza” dostał awans, ja zresztą też. Teraz jestem podinspektorem i wyrwałem się z korpusu oficerów młodszych policji. Adam został inspektorem. Te dwa stopnie służbowe, które nas dzielą, trzymają moje nerwy na wodzy. Zbyt wiele już dla tej sprawy poświęciłem. Teraz, kiedy jest już po wszystkim, nie ma sensu pogrążać się na nowo.
– Urlop? – pyta prosto z mostu.
– Ta – potwierdzam.
– Będziesz w Polsce? – zadaje kolejne pytanie.
– To chyba nie jest twoja sprawa, gdzie i co będę robił – odgryzam się.
– Niby nie – rzuca, podpisując mój wniosek.
Kiedy oddaje mi ten kawałek papieru, wstaję i wychodzę bez słowa pożegnania.
– Stary! – słyszę za sobą. Zatrzymuję się. – Daj już spokój z tą urazą.
– Nie chce mi się o tym gadać. Nara – odpowiadam mu najbardziej chłodnym głosem, na jaki mnie stać, i odchodzę.
Do mieszkania wracam nieco spokojniejszy. Jestem sam i mam chwilę dla siebie. Muszę trochę odsapnąć, bo czeka mnie dziś wiele godzin za kierownicą. Tak.
Droga do Polski dłuży się niemiłosiernie. Wreszcie zatrzymuję auto pod domem na obrzeżach Wrocławia. Muszę odpocząć. Do ślubu zostały cztery dni, a ja nie wiem, jak wytrzymam tyle czasu.
Sobotni poranek jest dość zimny. Jakby pogoda chciała mi powiedzieć: zamrożę WSZYSTKO. Kurwa, coś czuję, że tak właśnie będzie.
Spałem niespokojnie. Nie przestają męczyć mnie koszmary. To jest tak chujowe, że czasami mam ochotę wyć jak wilk do księżyca. Kiedy nadchodzi pora, ubieram się do wyjścia. Wkładam czarną koszulę i czarny garnitur. To mój kolor, towarzyszy mi w ważnych momentach. Moje serce zatrzymuje się na ułamek sekundy, a potem znów rusza w swój bieg. Czuję się dzisiaj źle. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nie zwracam na to uwagi. Wkładam płaszcz kolorem pasujący do reszty. Gotowy wsiadam do samochodu i ruszam spod domu.
Dojeżdżam do kościoła. Przed nim kłębi się tłum. Nie mam siły na to wszystko. Dlaczego to robię? Parkuję najdalej, jak się da. W samochodzie czekam, aż wszyscy wejdą do środka. Nie chcę się z nikim spotkać. Jeszcze nie. W końcu wysiadam z auta i idę w stronę pięknego kościoła.
Wchodzę, mijam przedsionek i już jestem w nawie głównej. Wszyscy obserwują mnie uważnie. Idę dalej. Zatrzymuję się niedaleko ołtarza. Pojawia się Przemo z żoną. Łapię z nim kontakt wzrokowy. Nie widzę w jego oczach niczego, co spodziewałem się zobaczyć. Sam również jestem spokojny i opanowany. Przecież nie będę obgryzał paznokci ze stresu. Mijają kolejne minuty, aż wreszcie rozbrzmiewają organy umieszczone na kościelnym chórze. Prostuję się jak struna, nabierając w płuca zdrowy haust powietrza. I wreszcie nadchodzi ten moment. W końcu ją widzę. Wchodzi.
Serce kołacze mi tak mocno, jakby zaraz miało wybić mi dziurę w klatce piersiowej, wyskoczyć i wybiec na zewnątrz. Przełykam ślinę. Sara kroczy w towarzystwie swojej matki. Nadal zastanawiam się, jak to jest możliwe, że się dogadały. Ale cóż. Zauważam na jej twarzy powagę, ale nie tylko. Czy inni też to widzą? Sara jest przerażona. Jej klatka piersiowa unosi się i opada z zawrotną prędkością. Nawet z tej odległości dostrzegam, że nie czuje się dobrze. Chyba zupełnie tak jak ja. Wygląda na to, że obojgu nam nie leży ten kościół. Najchętniej wziąłbym ją teraz za rękę, wyciągnął z tych murów, wpakował do samochodu i wywiózł daleko. Najlepiej z powrotem do Hiszpanii. Jednakże pamiętny sylwester określił, jak ma wyglądać nasze życie. Był końcem i początkiem. I teraz nie ma już odwrotu.
Wreszcie Sara dociera na miejsce. Moje serce już przebiło płuca, teraz jeszcze szarpie się z materiałem garnituru. Zaciskam szczękę i wpatruję się intensywnie w Sarę, czekając aż uniesie swoje piękne błękitne oczyska. Wreszcie to robi. Spojrzeniem trafia prosto w moje oczy.
A moje serce właśnie przestaje bić.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz