Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zuzanna jest silną kobietą, która walczy o swojego syna najlepiej, jak potrafi. Nie jest już sama, ale to nie znaczy, że przestała być samotna. Myślała, że jej świat stanął na głowie, ale niestety to zaledwie początek, a najgorsze dopiero przed nią.
Igor wierzy, że zdobył wszystko, czego pragnął i potrzebował. Uważa, że jest panem sytuacji i jednym słowem: wygrał życie. Niestety nie będzie mu dane spać spokojnie, a jego sumienie zostanie obciążone najcięższą ze zbrodni.
Dla obojga dobro syna jest najważniejsze, a kiedy w grę wchodzi również jego życie, robią wszystko, aby go ochronić. Ona waleczna i honorowa. On bezlitosny i uparty.
Nóż wbity w plecy boli najbardziej, do tego dochodzi fakt, że do walki muszą przystąpić razem, ale osobno. Wtedy zaczyna się największy horror. Horror matki.
Prawo Matki to historia o posiadaniu, władzy, oddaniu, strachu, braku nadziei, nienawiści i obdarciu z godności. Na próżno szukać tu księżniczki zamkniętej w wieży i księcia na białym koniu. Znaleźć natomiast można dramat toczący serce, ból obficie polany krwią i strach opanowujący duszę, a wszystko przeplatane żądzą – władzy, ciała, śmierci.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 261
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Prawo Matki” nie jest historią dla czytelników o słabych nerwach.
Choć zbieżność osób i wydarzeń jest przypadkowa oraz ma charakter wyłącznie fabularny, nie znaczy, że na świecie nie dzieją się złe rzeczy. Możemy być szczęśliwi, że ich nie doświadczamy, jednak świadomość jest bardzo ważna.
Książka zawiera opisy przemocy, w tym seksualnej, oraz drastyczne sceny. Przeznaczona jest wyłącznie dla dorosłych czytelników. Autorka, jak i wydawnictwo nie popierają ani nie propagują zawartych w niej zachowań, a ich zapisy mają charakter wyłącznie opisowy.
Prosimy o racjonalne podejście do lektury.
Chęć sprostania stawianym wymaganiom niekiedy ściąga na nas ciąg złych wydarzeń. Wydaje nam się, że dajemy radę, że mimo trudności wszystko idzie, jak należy. Jednak nadchodzi moment, który staje się punktem zwrotnym w naszym życiu, a po nim już nic nie będzie takie, jakie było.
Wtedy stajemy do walki, godnie podnosząc głowę. Przyjmujemy pozycję obronną, stawiając też ofensywne kroki. I nawet kiedy upadamy, to i tak wciąż trzymamy gardę.
W obronie dziecka dokonamy niemożliwego. Dla jego dobra postawimy wszystko na jedną kartę.
W walce stajemy się ofiarą, by powstać z kolan i stać się niepokonaną bronią.
Miłość matki jest wszechmocna, prymitywna, samolubna, a jednocześnie bezinteresowna. Nie jest uzależniona od niczego.
– Theodore Dreiser
Otwieram oczy, czując, jak w głowie dudni mi niczym na dyskotece. Zaciskam powieki, krzywiąc się przy tym, i łapię się za skroń.
– Pobudka – słyszę nieznany głos mówiący po rosyjsku, przez co szybko je unoszę.
Dopiero teraz się orientuję, że leżę na podłodze paki jakiegoś busa czy czegoś podobnego. Obok mnie siedzi dwóch mężczyzn, ale żaden nie ma już kominiarki na głowie. Nie znam ich, jednak po tym, co stało się w domu i że teraz widzę ich twarze, mogę wnioskować, że nie jest dobrze.
– Kim jesteście? – pytam, próbując się podnieść, ale jestem na tyle skołowana, że jest mi ciężko.
– Nie ty tu jesteś od zadawania pytań – odpowiada jeden z nich po polsku, po czym kilka razy uderza pięścią w ściankę pojazdu.
Nie odzywam się więc, nie chcąc ich drażnić. Nie wiem, kim są i czego chcą ode mnie. Pamięcią wracam do momentu, w którym mnie wyczaili. Układam sobie wszystko w głowie i wydaje mi się, że wszyscy zeszli z piętra razem ze mną. Myślę, że Maskowi nikt nie zagrażał. Nie wiem jednak, co działo się dalej. Boże! Automatycznie zalewają mnie zimne poty, a oddech przyspiesza. A jeśli wrócili po niego? Jeśli mojemu synowi stała się krzywda? No i gdzie jest Igor?
Moje rozmyślania przerywa nagłe hamowanie. Lekko się przetaczam, ale to pozwala mi na podniesienie się do pozycji siedzącej. Drzwi przesuwne się otwierają, a do środka wpadają promienie słoneczne. Czy to już dzień? Przecież nie było jeszcze nocy, kiedy bandyci zjawili się w domu Iwana.
Do środka wchodzi kolejny mężczyzna. Wygląda na jakieś czterdzieści pięć, maksymalnie pięćdziesiąt lat. Siwe włosy z widocznymi zakolami, twarz typowego zakapiora. Siada obok mnie i od razu chwyta mnie za włosy, unosząc moją głowę wyżej.
– A teraz czas na pozory – mówi łamaną polszczyzną. – Komórka – rzuca do jednego z tych, co ze mną jechali.
Rzeczony bandzior wyciąga z kieszeni mój telefon. Aż wstrzymuję oddech, wiedząc, że nie mam możliwości skontaktowania się z kimś, kto mógłby mi pomóc.
– Pisz – nakazuje, podając mi go. – Jak słyszysz, dobrze znam polski, więc nie kombinuj – informuje, a ja chwytam komórkę drżącymi dłońmi. – Pożegnaj się z młodym Kolosovem – instruuje, wprawiając mnie w osłupienie. – Odchodzisz od niego. Masz go dość i wracasz do Polski.
– Nie rozumiem – mówię, odblokowując urządzenie. – Jak to wracam?
Kiedy to pytanie pada z moich ust, wszyscy trzej zaczynają się śmiać.
– Pisz, dobrze ci radzę – upomina mnie. – Chyba że wolisz, aby tę wiadomość przekazać przez dzieciaka?
Na te słowa po moim kręgosłupie przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Patrzę mu w oczy i próbuję wyczytać, czy to blef. On jest jednak poważny, na dodatek ma nieprzyjazny wyraz twarzy.
– Pisz! – krzyczy i mierzy do mnie z pistoletu.
Drżącymi dłońmi wystukuję SMS-a, w którym piszę, że mam wszystkiego dość i odchodzę, a także by zajął się naszym synem. Bóg mi świadkiem, że normalnie w życiu bym tego nie zrobiła. W myślach dziękuję Dmitrijowi za to, że kazał mi zmienić opis kontaktu i zamiast „Skurwiel” zapisałam „Igor”. Teraz jednak nie wiem, o co chodzi, i muszę rozeznać się w sytuacji.
Gdy moja wiadomość jest już gotowa, facet wyrywa mi telefon z ręki i oddaje temu, który wcześniej go miał. Ten kiwa głową i wysiada.
– Skoro uprzejmości mamy już za sobą, to czas na konkrety – mówi. – Od teraz siedzisz cicho, bo inaczej będziesz żałować. – Wstaje i wychodzi, a ze mną zostaje tylko jeden z nich. – Przyjemnej podróży – dodaje i zatrzaskuje drzwi.
Po chwili pojazd rusza, przez co znowu przetaczam się po podłodze. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że jest niesamowicie zimno, a ja mam na sobie wyłącznie cienką koszulę i szlafrok z satyny. Opieram się o ścianę pojazdu i owijam szczelniej materiałem, podkulając nogi. Zerkam na mężczyznę siedzącego ze mną, a ten tylko się oblizuje, patrząc na moje bose stopy.
Kompletnie skołowana, próbuję pozbierać jakoś myśli. Dojść do tego, co tu się w ogóle odjebało i dlaczego znajduję się w tym miejscu, w którym właśnie jestem. Nieprzyjemny dreszcz przechodzi przez moje ciało, kiedy dociera do mnie, że jestem w patowej sytuacji. Zostałam porwana mojemu porywaczowi. Tylko że poprzednim razem chodziło o Maksa. A teraz? Co z nim?
Opieram głowę i zamykam oczy, próbując przypomnieć sobie zdarzenia z domu Iwana. Był wieczór, mężczyźni gdzieś wyszli, pojawili się ci bandyci. Potem zamknęłam pokój Maksa, a kiedy chcieli przestrzelić zamek w drzwiach, wyszłam z ukrycia. Złapali mnie i sprowadzili na dół. Dałabym sobie rękę obciąć, że zeszli wszyscy. Na dole była Ilga, która płakała, i Tatiana strasząca ich mężem. Chyba nawet złapałam z nią jakąś nić porozumienia, bo dzięki niej udało mi się wyrwać i uciec. Daleko jednak nie pobiegłam, bo po przeskoczeniu kilku lodowatych stopni straciłam równowagę. I to by było na tyle.
Nagle otwieram szeroko oczy. Nie słyszałam strzału! Na pewno nikt już nie strzelił. Zatem pokój Maksa powinien być nienaruszony. Chyba że strzał padł, kiedy ja padłam, albo wyjęto z mojej kieszeni klucz, gdy byłam już nieprzytomna.
Chwytam szybko za kieszenie, a w jednej z nich wyczuwam kawałek metalu. Jest! Wypuszczam z drżących ust powietrze. Mój syn jest bezpieczny.
Względnie uspokojona, staram się unormować oddech. Jeżeli Maksowi nic nie grozi, to sukces. Marszczę czoło, zastanawiając się, o co w takim razie chodzi. Ilga chciała ich powstrzymać, Tatiana również groziła. Żadnej z nich nikt nie trzymał ani nic z tych rzeczy. To mnie pojmali na piętrze i siłą przetrzymywali na dole. Wstrzymuję oddech, a moje oczy ponownie powiększają się do granic możliwości. Ja pierdolę! Tu chodzi o mnie! Czyżby…
– Igor – szepczę.
Od kiedy na swojej drodze spotkałam Igora Kolosova, w moim życiu panuje totalny chaos. Nic nie jest takie, jakie być powinno, a ja sama nie mogę o niczym decydować. Jeden wielki przewrót – tak mogę określić to, co dzieje się od trzech miesięcy. Życie w ciągłym strachu, na granicy rozsądku i świadomości. Do tego kompletne pomieszanie moich uczuć i pogarda, jaka zapanowała między nami. A teraz jeszcze to.
Nie wiem, ile czasu jedziemy. Kazano mi napisać, że wracam do Polski, ale coś czuję, że wcale tak nie jest. Inaczej po co zabieraliby mi telefon? No i komu zależałoby, żebym wróciła do domu? Przecież to wszystko nie trzyma się kupy.
Nagłe hamowanie powoduje, że przetaczam się po podłodze, kończąc na plecach. Gdzieś za sobą słyszę otwierające się drzwi, a po sekundzie czuję szarpnięcie za włosy.
– Aua! – krzyczę wystraszona, jednocześnie wypadając z paki.
Plecami ląduję w śniegu. Chwyt za włosy jest na tyle silny, że ktoś zaczyna ciągnąć mnie po ziemi. Spanikowana chwytam rękę trzymającą moje pukle i próbuję przebierać nogami, by w jakikolwiek sposób sobie pomóc. Nie jest to proste, bo jestem boso, a stopy ślizgają się po lodowatym podłożu. Nie wspomnę o bólu, który czuję w plecach i głowie.
– Milcz, kurwo! – mówi głos po rosyjsku, kiedy zostaję przeciągnięta przez próg jakiegoś budynku.
Nawet nie jestem w stanie się zorientować, gdzie się teraz znajduję. Nie wiem nic. Jedyne, co rozpoznaję, to beton, po którym jestem ciągnięta w głąb jakiegoś korytarza. To trwa jeszcze jakąś chwilę, po czym uderzam lędźwiami w kolejny próg i wreszcie zostaję puszczona. Upadam na podłogę, od razu się kuląc, i chwytam się za głowę. Boli. Boli jak cholera.
– Leżeć – dodaje ten sam męski głos.
Nie odpowiadam, nawet nie podnoszę głowy. Kiedy słyszę dźwięk zamykanych drzwi, postanawiam zerknąć. Na szczęście nie zauważam nad sobą nikogo. To dodaje mi animuszu i postanawiam się podnieść. Pierwsza próba kończy się ostrym bólem w plecach i zawrotem głowy. Chwytam się za czoło jedną ręką, a drugą się podciągam, starając się uchronić przed upadkiem. Wreszcie siadam z ogromnym trudem. Przeczesuję włosy, pod palcami czując podrażnioną skórę głowy. Wyciągam dłonie przed twarz i automatycznie robi mi się gorąco.
– Moje włosy – mówię, widząc kłęby rudych włosów pomiędzy palcami.
Zbieram je tak jeszcze dwa razy, ponownie wyciągając niemal całe pukle. Boże, co tu się dzieje?! Podnoszę spojrzenie, by wreszcie zorientować się, gdzie jestem. Jakie łapie mnie zaskoczenie, kiedy zauważam całkiem normalny pokój. Jest tu fotel ze stolikiem, krzesło, nawet toaletka, no i w centralnej części sypialni wielkie łóżko z baldachimem, przy którym palą się dwie lampki. Moją uwagę jednak przyciągają dwa szczegóły. Wszystko utrzymane jest w czerwieni i…
– Nie ma okna – szepczę, a po kręgosłupie przechodzi mi zimny dreszcz.
Wstaję, kompletnie skołowana, i podchodzę do drzwi. Chwytam za klamkę, ale ta ani drgnie. Nie dlatego, że drzwi są zamknięte, tylko jakby wcale nie działała. Jakbym… Spanikowana odwracam się w stronę pokoju. Podbiegam do najbliższej ściany i zaczynam obmacywać ją centymetr po centymetrze.
– Musi tu coś być – mówię zła.
Jedna ściana, nic. Druga, nic. W kolejnej jest przejście, ale bez drzwi. Wchodzę, po omacku wyszukuję włącznik światła na ścianie i moim oczom ukazuje się nieduża łazienka. Bez drzwi.
– O co tu, kurwa, chodzi? – pytam, rozglądając się, jakby ktoś miał mi na to odpowiedzieć.
Przyglądam się wszystkiemu po kolei, ale nic tu nie odbiega od normy. Łazienka jak łazienka. Tam też sypialnia jak sypialnia, tyle że bez okien i działających klamek. Zasapana, skonsternowana i wściekła staję w przejściu między pomieszczeniami. Oddycham szybko, ręce mam opuszczone wzdłuż ciała, a włosy kompletnie potargane. Spoglądam po sobie i zauważam gołe, całe czerwone stopy, o których w ferworze poszukiwań wyjścia zapomniałam. Automatycznie robi mi się zimno i nie pomaga mokra, przylegająca do pleców, pośladków i nóg koszula nocna. Szlafroka jakimś cudem już nie mam, a jeszcze w busie miałam go na sobie.
I znowu ten lęk. Maks! Jeżeli ja jestem tu, to gdzie jest on? Strach ponownie opanowuje moje zdrętwiałe ciało, a ból pleców przypomina o sobie, niemal ścinając mnie z nóg.
Nagle po pokoju roznosi się dźwięk otwieranych drzwi, co powoduje we mnie jeszcze większy strach. Spoglądam w stronę dochodzącego skrzypnięcia i aż wstrzymuję oddech.
– Księżniczka Kolosova – mówi niemal biegle po polsku mężczyzna, którego dałabym głowę, że już gdzieś spotkałam. – Kiedy ostatni raz cię widziałem, byłaś odziana w złoto, a teraz… – Unosi dłoń w moją stronę. – Spójrz na siebie.
Rozwiewa moje wątpliwości. Był na balu sylwestrowym.
Na oko ma pięćdziesiąt lat, rudy, z potężnymi zakolami. Twarz okropna. I nie mowa tu o braku atrakcyjności, a o twarzy gęsto usianej bliznami po trądziku. Wielki, czerwony nos i zajęcza warga.
Pił z Igorem. Wznosili za coś toast. A ten potwór za każdym razem wycierał twarz w rękaw garnituru, zerkając na mnie z mordem w oczach.
Boże, nie!
Zaczynam się cofać, kręcąc głową, ale on rusza w moją stronę, na twarz przywołując okrutny uśmieszek.
– Teraz się zabawimy…
Wszystko rozjebane. Cały magazyn stoi w ogniu, a to, co udało się wyciągnąć naszym ludziom, jest znikomym ułamkiem. Papa stoi wkurwiony i patrzy na straż pożarną, która leje już któryś hektolitr wody.
– Zapierdolę – mówi wściekle. – Znajdę ich i poobcinam łapy przy samej dupie – grozi i spluwa na ziemię.
– Jak cię znam, masz tajne magazyny – rzucam, również patrząc na pogorzelisko.
– Mam – przyznaje. – A teraz jedziemy ich rozjebać – zarządza i rusza z miejsca.
Dmitrij spogląda na mnie i wzrusza ramionami, po czym obaj idziemy za papą. Wsiadamy do auta i odjeżdżamy z piskiem opon. Za nami jadą ludzie mojego ojca wymieszani z moimi. Prawie cała załoga pojechała z nami, bo zakładaliśmy, że będzie tu rzeź. Nic takiego się nie wydarzyło, a szkoda. Zastaliśmy wyłącznie płonącą halę magazynową i nikogo, kto by za to odpowiadał. Nabuzowany ostatnimi wydarzeniami, miałem kurewską ochotę się wyżyć.
Zaciskam pięść i spoglądam przed siebie. Mam nadzieję, że Zuzanna zrozumie swój błąd. Dałem jej taką lekcję, jakiej jeszcze nie miała. Spodziewam się, że mnie znienawidzi, ale trudno. Nie mogę pozwolić sobie na takie zachowanie. Dziewczyna zapomniała, że igra z losem, narażając tym mnie. A tak się składa, że moje bezpieczeństwo jest równe z bezpieczeństwem jej i naszego syna. Są całkowicie ode mnie zależni.
Kiedy podjeżdżamy pod bramę wjazdową, Dmitrij gwałtownie hamuje.
– Co do chuja? – woła, pochylając się nad kierownicą.
Papa zrywa się z tylnej kanapy i wszyscy zaglądamy przez przednią szybę. Brama jest do połowy otwarta, a za jednym z jej skrzydeł widać nogi. Unoszę spojrzenie, ale dalej jest tylko ciemność. Aleja prowadząca do domu nie jest oświetlona jak zwykle. W jednej chwili robi mi się gorąco, a fala wściekłości przechodzi przez mój kręgosłup.
– Jedź! – krzyczę. – Jedź, kurwa!
Dmitrij wdusza gaz do dechy, a my aż opadamy na oparcia foteli. Łapię za uchwyt na drzwiach, by utrzymać równowagę. Sięgam do schowka i wyjmuję z niego swoją broń. Od razu przeładowuję, czując w kościach, że masakra jest dopiero przed nami. Po drodze mijamy z dziesięć trupów żołnierzy papy. Przełykam ślinę, bo to oznacza tylko jedno – zaatakowali dom.
– Pozabijam – warczy ojciec, kiedy wypadamy z auta.
Na schodach wejściowych leżą kolejni, a w trzech z nich rozpoznaję swoich ludzi. Wbiegamy do środka, mierząc do ewentualnego napastnika. Kiedy pchamy drzwi frontowe, które uderzają w ścianę, z wnętrza słychać pisk.
– Tatiana! – woła papa i rusza wprost do salonu.
Moja macocha wpada w jego ramiona. Jest zapłakana i wygląda na kompletnie roztrzęsioną. Ojciec mocno przytula ją do siebie i głaszcze po głowie. Rozglądam się wokół i instynktownie w ciałach na podłodze szukam Zuzanny. Kątem oka zauważam, że Dmitrij robi to, co ja.
– Iwan! – Słychać łkanie Tatiany. – To było coś strasznego!
Spoglądam w stronę schodów i w bok. Napotykam wzrok mojego przyjaciela.
– Maksymilian – mówię, czując gulę w gardle.
Obaj zrywamy się i biegniemy na górę. Reszta kompletnie mnie nie obchodzi, a już na pewno nie ta dziwka. Teraz liczy się tylko to, czy nic nie grozi mojemu synowi. Kiedy dobiegamy do jego sypialni, naciskam na klamkę, ale drzwi nie ustępują.
– Kurwa – klnę i cofam się o dwa kroki.
Dmitrij mierzy w zamek i po chwili strzela. Otwieram drzwi i wpadam do środka, ale nigdzie nie widzę mojego dziecka. Przerzucam łóżeczko i otwieram szafę, ale nadal ani śladu.
– Tutaj – mówi cicho mój przyjaciel, stojąc w drzwiach garderoby.
Ton jego głosu automatycznie mnie uspokaja. W duchu chwalę Zuzannę za dobrą kryjówkę i podchodzę, by wyciągnąć ich stamtąd. Dopada mnie dziwna potrzeba wzięcia jej w ramiona. Wiem, że nie zasłużyła na takie czułości, ale zdaję sobie sprawę z tego, co właśnie czuje i jak się boi. Jednak moim oczom ukazuje się wystraszona opiekunka tuląca do siebie poduszkę. Szybko się orientuję, że owinięty w nią jest Maksymilian, więc od razu wyciągam po niego ręce. Malec śpi słodko i nawet nie obudził go huk wystrzału. Odrzucam pościel i przytulam go do siebie, wreszcie czując wewnętrzny spokój.
– Gdzie Zuza? – pyta Dmitrij opiekunkę.
Wbijam w niego zaskoczone spojrzenie. Jak to się stało, że w jednej sekundzie zapomniałem o matce mojego syna? Jeszcze chwilę temu chciałem ją uspokoić, a jak tylko zobaczyłem Maksymiliana, wszystko inne przestało się dla mnie liczyć.
– N-nie wiem – duka kobieta. – Była tu. Płakała. Tuliła ma-małego do siebie. Była jakaś dziwna. Po-potem kazała nam się schować, a sama gdzieś wy-wy-wyszła – tłumaczy chaotycznie. – Nie wiem dlaczego.
– I co dalej? – ponaglam ją niecierpliwie, już czując, że nie chcę tego słyszeć.
– Mów – żąda mój przyjaciel, wyraźnie zaniepokojony.
– Nie wiem, poszła. Potem było głośno i cisza – odpowiada zdawkowo. – Kazała tu zostać, to zostałam. Bałam się.
– Igor…
– Nie – rzucam krótko, czując, jak wzbiera we mnie złość. – Weź się w garść – mówię do kobiety i podaję jej syna. – Zajmij się Maksymilianem, już jest bezpiecznie.
Opiekunka kiwa głową i przejmuje ode mnie dziecko, a ja odwracam się na pięcie i ruszam do wyjścia.
– Igor! – woła za mną Dmitrij.
– Co? – rzucam, gnając w stronę schodów.
– Chyba nie myślisz…
– Nic nie myślę – przerywam mu, zbiegając na dół. – Gdzie ona jest?! – ryczę na całe gardło, wchodząc do salonu.
Tu zastaję papę tulącego do siebie żonę i córkę. Obie płaczą, jakby rzeczywiście się bały. Ojciec spogląda na mnie i w sekundę się domyśla, że coś jest nie tak.
– Co się stało? – pyta, podnosząc się z kanapy.
– Nie ma Zuzanny! – krzyczę, podchodząc do nich. – Gdzie ona jest?!
– Do mnie kierujesz to pytanie, synu?
– Zostawiłem ją w twoim domu – zauważam rzecz oczywistą – więc tak, do ciebie.
Papa patrzy na mnie uważnie. W jego spojrzeniu można zauważyć szok mieszający się z dumą.
Nie jestem w stanie opisać uczuć, jakie mnie opanowują. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, że ktoś zabiera mi to, co moje. Niezaprzeczalnie, nieodwołalnie moje!
– Igor. – Dmitrij chwyta mnie za ramię i nieco szarpie, ale ja mu się wyrywam.
– Gdzie ona, kurwa, jest?! – wrzeszczę, czując, jak ogarnia mnie złość.
– Synu, czy uważasz, że mam coś wspólnego z jej zniknięciem? – pyta papa i odsuwa od siebie obie kobiety. – Co tu się wydarzyło? – zwraca się do nich, spoglądając to na jedną, to na drugą.
– Wpadli tu jacyś ludzie, strzelali… – zaczyna Tatiana, która wygląda na przerażoną.
– Próbowałyśmy coś zrobić, cokolwiek – dodaje Ilga, a pod jej nosem zauważam roztartą strużkę już zaschniętej krwi. – Byli brutalni i nie do zatrzymania.
– Jeden z nich się odgrażał, ale nie znam tego głosu – wtrąca moja kurewska macocha. – Strzelali do służby, ale nas pominęli.
– A Zuza… – szlocha moja siostra. – Chciałam jej pomóc, ale mi nie pozwolili – ciągnie, wpadając w płacz, i opada na kanapę.
– Ilga! – krzyk Vasiliego roznosi się po domu.
Patrzę na tego nieudacznika wbiegającego do domu mojego ojca w poszukiwaniu swojej żony. Ilga zrywa się z miejsca i wpada wprost w ramiona męża. Zalewa się łzami i widać, że jest żywo przestraszona. Aż mnie skręca, gdy patrzę, jak on ją obejmuje, głaszcząc uspokajająco. Przez myśl przechodzi mi, że mnie ktoś odebrał taką możliwość.
– Co to wszystko ma znaczyć? – pytam, przerywając tę tkliwą scenę. – Dlaczego zabrali Zuzannę?
Wszyscy spoglądają na mnie zdumieni, jakbym zadał pytanie z kosmosu. Papa marszczy czoło, po czym przeciera twarz dłońmi i zaciska mocno szczęki.
– Monitoring – mówi nagle, kiwając do mnie.
Od razu rusza, wymijając mnie, a ja idę w jego ślady. Wpadamy do gabinetu i Dmitrij zasiada przed komputerem ojca z monitoringiem całej posiadłości. Chwilę coś przeszukuje, po czym włącza wizję. Na ekranie pojawia się widok z kamery w holu, jedynej wewnątrz domu. Z niej widać całe wejście, schody na górę i część salonu. Nagranie zaczyna się od tego, jak wszyscy opuszczamy dom na wieść o napaści na magazyn. Przyspieszone odtwarzanie pokazuje, jak kręci się pokojówka i Ilga, która z kieliszkiem w dłoni znika w salonie. Później długo nic, aż nagle na ekranie obok widzimy, jak kilka samochodów taranuje sobie przejazd przez bramę i dociera pod sam dom. Następnie widać wymianę strzałów i w holu padają nasi ludzie. Ilga próbuje uciekać na górę, ale oni ją zatrzymują i kilku z nich od razu wbiega po schodach. Dmitrij zwalnia nagranie, gdy na wizji pojawia się Zuzanna. Ciągnięta przez trzech osiłków jest siłą sprowadzana po schodach. Na dole widać jakąś wymianę zdań, Ilga dostaje mocny policzek, a jeden z nich mierzy do Tatiany. Nie widzę twarzy Zuzanny, ale po mojej macosze widać, że się skomunikowały, po czym matka mojego syna wyrywa się i wybiega na zewnątrz. Szybko przeskakujemy na widok z podjazdu i tu już nie jest kolorowo. Widzimy, jak biegnąca kobieta upada, a po chwili oni chwytają ją jak worek i nieprzytomną wrzucają do bagażnika. Wszyscy pakują się do samochodów i odjeżdżają. Koniec.
Zabrali ją. Zabrali moją Zuzannę.
– Jedziemy – rzucam nagle i ruszam z miejsca.
– Dokąd? – woła za mną papa.
– Bóg dał ręce, żeby brać. Ale nie moje! – wrzeszczę, widząc, jak Dmitrij robi zdjęcia samochodów z nagrania.
Bez zbędnego marnowania czasu wybiegam z domu. Od razu wsiadam za kierownicę, a Dmitrij wskakuje na miejsce pasażera.
– Może ja poprowadzę?
Ruszam, kompletnie ignorując jego słowa. Tak, zawsze, gdy jeździmy razem, to on siedzi za kółkiem, a ja z boku. Teraz jednak jestem tak wściekły, że nie chcę niczego pominąć, stracić nawet jednej sekundy. Dociskam pedał gazu i gnam do bramy. Mój kompan od razu wydzwania do naszych ludzi i po chwili widzę kilka par świateł za sobą.
Nie mam pojęcia, czego szukamy. Uwagę skupiam na czarnych osobowych samochodach, których zdjęcia odtwarza w telefonie Dmitrij. My ruszamy w kierunku wyjazdu z miasta, w stronę lotniska, inni zostają skierowani na wlot do Moskwy. Nie ma chuja, nie mogli zajechać zbyt daleko, bo to wszystko nie było tak dawno. Wciskam gaz do dechy i mknę drogą krajową na południe.
– Zajebię – mówię, zaciskając ręce na kierownicy. – Jak matkę Rosję kocham!
– Wywabili nas z domu – stwierdza mój przyjaciel i czuję na sobie jego spojrzenie. – Tylko dlaczego?
– Przyszli po Zuzannę, to oczywiste – odpowiadam. – To ona była ich celem.
– Ale po chuj? Chcieli wkurwić ciebie? Przecież wysadzili magazyn papy, a tym wystarczająco sobie nagrzebali.
– Nie wiem – kręcę głową – ale się dowiem. I każdemu łapska pourywam! – drę się, uderzając pięścią w kierownicę.
Copyright © P.K. Farion
Copyright © Wydawnictwo ReWizja
Wydanie I
Wilkszyn 2023
ISBN 978-83-67520-34-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.
Projekt okładki: Katarzyna Grdeń
Zdjęcie na okładce: stock.chroma.pl / SHALUNX13
Redakcja: Detektyw Słowny Roma Wośkowiak
Korekta: Katarzyna Chmielewska
Korekta II: Bogusława Brzezińska
Skład i łamanie: D.B. Foryś www.dbforys.pl
Wydawnictwo ReWizja
Książka dostępna również w formie drukowanej.
Zuzanna to młoda kobieta, architekt, a przede wszystkim samotna matka. Można by powiedzieć, że w chwili, gdy partner opuszcza ją na wieść o niespodziewanej ciąży, jej świat się wali. Jednak tak naprawdę los dopiero zaczyna rzucać kłody pod jej nogi.
Igor to dojrzały mężczyzna, głowa rosyjskiej mafii rządzącej w Krakowie. Całe życie szuka rozwiązania na swój problem. Sen z powiek spędza mu bezdzietność, która w klanie rodziny Kolosov jest nie do przyjęcia.
Oboje stanowią kontrast dla siebie nawzajem. Ona wygadana, pyskata i waleczna. On twardy, nieugięty i władczy. Za to obydwoje trzymają się minimalizmu, jednocześnie nadając najwyższy priorytet jednemu – dobru dziecka. Uparci, zawzięci, honorowi, a gdy przychodzi chwila zwątpienia, stawiają wszystko na jedną kartę. I kiedy myślą, że są dla siebie jedynym wyzwaniem, niespodziewanie pojawia się ktoś trzeci – wróg.
„Prawo ojca” to historia o posiadaniu, władzy, oddaniu, strachu i nienawiści. Na próżno szukać tu kopciuszka czy księcia albo romantycznej miłości.
Dla niej to ostatnie wakacje u ojca będące kładką między światem studenckim a rozpoczęciem pracy w poważnym dorosłym życiu.
Dla niego to zamknięcie trudnego rozdziału i powrót do domu w celu sprostania wymaganiom, jakie stawia mu rodzina.
Ona rozważna i waleczna. On introwertyczny i tajemniczy.
Pewnego dnia ich drogi przypadkowo się przecinają.
On ratuje ją z opresji, ona korzysta z jego pomocy.
Przez niewinne kłamstwo wplątują się w sytuację, w której żadne z nich nie chce być. A to ciągnie za sobą kolejne zdarzenia, które zaczynają ich do siebie zbliżać.
Czy zamknięty w sobie i niewierzący w miłość Diego zmieni swoje podejście do życia dzięki spotkaniu dziewczyny z innego kontynentu? Czy poukładana i rozsądna Pola zgodzi się na propozycję, która zostanie jej niespodziewanie przedstawiona i która może zmienić całe jej życie?
Ale Meksyk! Totalne wariactwo – to opowieść o Polce Apolonii i Meksykaninie Diego oraz o tym, jak ich spotkanie spowoduje nieodwracalne zawirowania w życiu obojga, a wszystko to okraszone gorącym meksykańskim słońcem i dawką bezczelnego humoru.
Maja Nowicka to ambitna pani oficer policji, dla której praca jest najważniejsza. Artur Konop to gangster przez duże G, mający w kieszeni władnych tego kraju. Pewnego dnia ich drogi przecinają się na skutek zwykłego przypadku. Ale czy na pewno?
Łączy ich wiele, a dzieli jeszcze więcej. Od pierwszego spotkania los zrzuca na nich wiele sprzeczności, co powoduje, że zaczynają robić rzeczy, których wcześniej w życiu by nie zrobili. Mają podobne priorytety, a jednak zupełnie inne, za to obydwoje wierzą w jedną z cnót – prawdę. Można by powiedzieć, że z tej mąki chleba nie będzie, jednakże nadejdzie moment, w którym Maja i Artur będą musieli połączyć siły, aby skutecznie walczyć z wrogiem – ze sobą nawzajem.
„Rtęć” jest inwokacją serii Paradoks Cnót – historii kryminalnej o zabarwieniu erotycznym, osadzonej w realiach polskiej gangsterki.
Farion i Gostyński to duet, który łączy dwa kompletnie przeciwstawne światy, pokazując, że nie wszystko jest takie, na jakie się kreuje. Wzburza, stawiając szalę gdzieś na granicy prawa, zdrowego rozsądku i uczuć. Chwyta za serce, pokazując, że nie ma właściwego podziału na dobrych i złych, by później rozpalić czytelnika do czerwoności niegasnącym pożądaniem.
Maja Nowicka i Artur Konop jednoczą siły, chcąc odkryć prawdę na temat sprawy, która okazuje się iście brutalna. Są niezłomni w swoich przekonaniach i, co gorsza, wierni zasadom, które uważają za najwyższe cnoty.
Wciąż błądzą w pełnych zawikłania zagadkach, pragnąc poznać prawdę nie tylko o przeszłości, ale również o sobie. I kiedy zaczyna pojawiać się światełko w tunelu, garb odkrywanych tajemnic wciąż rośnie i rzuca im kolejne kłody pod nogi. Gdy oboje postanawiają dotrzymać danego sobie słowa, wierność zasadom okazuje się dla nich paradoksalnie zgubna.
„Żelazo” jest kontynuacją serii Paradoks Cnót – historii kryminalnej o zabarwieniu erotycznym osadzonej w realiach polskiej gangsterki.
Farion i Gostyński poruszają problem nieczystości tam, gdzie powinno być krystalicznie czysto. Wstrząsają, wskazując, jak nielegalny proceder na wysoką skalę niszczy zwykłych ludzi, a przy tym bogaci tych, którzy piastują stanowiska na wysokich szczeblach. Dotykają aspektu życia według wyższych idei i działania dla sprawy. Pokazują, że mimo wszystko zasady muszą być twarde niczym żelazo, które należy kuć, póki jest gorące, i rozpalają zmysły czytelników do czerwoności.
Opowiadanie z cyklu #ebooknaświęta
Kiedy wali nam się cały świat, załamujemy się, uciekamy, staramy funkcjonować, byle tylko przetrwać. Jednak byle jak można żyć, ale tylko do czasu. W końcu dzieje się coś, co wyrywa nas z komfortowej skorupy, budząc serce do życia.
Karolina Królikowska i Jakub Wilczyński są idealnym przykładem zmarnowanej szansy. Nierozłączni od dziecka, przyjaciele, najbliżsi sobie – Wilk i Zając. Jeden dzień, jedna decyzja sprawiają, że ich drogi rozchodzą się na wiele lat.
Tegoroczne święta Bożego Narodzenia ściągają obojga do domu i krzyżują ich ścieżki. Stłumiona euforia miesza się z głębokim żalem, ale pojawia się coś jeszcze, pragnienie bliskości. Próba cofnięcia się w czasie sprawia, że oboje budzą się z letargu i zaczynają czuć. I chcieć.
Kiedy to, czego szukamy, mamy na wyciągnięcie ręki. Wystarczy tylko nie zmarnować kolejnej szansy.
Niebawem kontynuacja.
Kiedy masz dwadzieścia lat i lufę broni przystawioną do głowy, pragniesz tylko wyjść z tego cało. I nie ma znaczenia, czy musisz zapłacić masę pieniędzy, oddać swoje ciało, czy poderżnąć komuś gardło. Zrobisz wszystko, by uratować siebie i swoich bliskich.
Maria jest przerażona. Nie dość, że jej ojciec wpakował się w ogromne tarapaty, to jeszcze uzbrojeni mężczyźni grożą jej rodzinie śmiercią. Dziewczyna nie ma wyboru. Musi błagać o pomoc przyjaciela rodziny – wuja Alberta, który od wielu lat pracuje w posiadłości słynnego hrabiego.
Wiktor Husarzewski jest samotny, mieszka w zamku odziedziczonym po rodzicach, a na jego twarzy widnieje sporych rozmiarów, brzydka blizna. Ukrywający się za ciemnymi murami tajemniczy mężczyzna postanawia wziąć pod swoje skrzydła rodzinę Borowskich, ale daje jeden bardzo ważny warunek…
Maria musi zostać jego żoną.
Co zrobi młoda dziewczyna? Jak zachowa się w obliczu takiego wyzwania? I najważniejsze – czy będzie potrafiła żyć z człowiekiem, którego wszyscy nazywają bestią?
Świat Aymary rozpada się na kawałki w ciągu jednej, krótkiej chwili. Po powrocie z pracy znajduje w salonie ciało swojego ojca i z przerażeniem stwierdza, że przed domem minęła się z mordercą. Kobieta musi uciekać, zanim podzieli los ostatniego członka swojej rodziny.
Juan Manuel Morte, znany jako Juanma, jest baronem narkotykowym Półwyspu Iberyjskiego. Jego imię jest wyszeptywane, bo nikt nie ma odwagi, by wypowiadać je na głos. Nie zna litości, nie toleruje zdrajców i zdobywa wszystko, czego pragnie.
Mężczyzna zgłasza się do Aymary po spłatę długu ojca. Ponieważ kobieta nie ma grosza przy duszy, okrutny mafiozo porywa ją i zamyka w swojej rezydencji. Aymara staje się jego więźniem. Musi ciężko pracować, by odrobić pożyczone przez ojca pieniądze. Bezwzględny Hiszpan nie liczy się z jej uczuciami. Tu nie ma miejsca na delikatność. Lecz gdy ktoś tak wrażliwy jak ona musi się mierzyć z ogromną siłą emocji, to zapanowanie nad nimi może się wymknąć spod wszelkiej kontroli.
Ciężka, czasami brutalna historia, która łączy w sobie rodzinne tajemnice, ogniste charaktery, pasję, przemoc, fascynację i pożądanie. Czytasz na własną odpowiedzialność.