Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Odcinek 1 z cyklu odcinków.
Spotykają się przypadkiem. Ona o pięknym sercu, on o bestialskiej duszy.
Kompletnie nieświadoma swej wartości Blanka Bielska staje na drodze silnego i władczego Alberta Mandera. Z pozoru błahy przypadek jest początkiem pokręconej sytuacji, w której wszystko wydaje się totalnym wariactwem pomieszanym z obłędem. Jeden sprzeciw generuje lawinę irracjonalnych zachowań i zdarzeń, które zaplątują ich relację w coraz ciaśniejszy supeł. Z jednej strony brak przynależności i więzi rodzinnych, a z drugiej klątwa pogłębiająca rysę na sercu.
Kiedy duma obojga wygrywa ze zdrowym rozsądkiem, niehonorowy szantaż staje się ich podstawą egzystencjalną. Wpadają w patową sytuację, w której ona nie ma sił, by wygrać, a on nie jest w stanie przegrać. Ciągną nieczystą grę, mając świadomość, że aby odnieść zwycięstwo, oboje muszą ponieść klęskę.
Jak zachowa się Bestia Albert w stosunku do Pięknej Blanki?
Jak ona zawalczy o swoją wolność?
Jak on zawalczy o swoje “wszystko”?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 56
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © P.K. Farion
Copyright © Wydawnictwo ReWizja
Wydanie I
Wilkszyn 2022
ISBN 978-83-67520-16-4
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.
Projekt okładki: Katarzyna Mordal
Zdjęcie na okładce: stock.chroma.pl / ALEXIS84
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wydawnictwo ReWizja
Mam wrażenie, jakbym śniła.
– Obiecał pan… – szepczę ze słyszalnym drżeniem w głosie. Nie wiem już, czy proszę go, aby dotrzymał obietnicy, że mnie nie tknie, czy tej drugiej… że weźmie mnie w posiadanie.
– Tak! – krzyczy, na co aż się wzdrygam, by po chwili zniżyć głos. – Cholera jasna, obiecałem – ciągnie, ruszając do przodu. Napiera na mnie, zmuszając moje nogi do cofania, aż wpadam na ścianę, dłońmi zapierając się o nią. Mander dociska mnie do niej, a jego ręce zamykają mnie w żelaznej klatce. Jeszcze ciaśniejszej niż chwilę temu. – I dotrzymam słowa…
Tylko dlaczego ten sen zmienił się w koszmar, z którego nie mogę się wybudzić?
Zły traf
Blanka
Pogoda tej wiosny nas nie rozpieszcza. Z nieba leje jak z cebra, a i temperatury nie są zbyt wysokie. Jak na maj, mogłoby być rzeczywiście cieplej. Lubię, kiedy słońce świeci, grzejąc mnie całą. Wtedy chętniej wychodzę z domu, chociaż tak naprawdę jestem typową domatorką.
– To co dla Ciebie? – pytam Marka i szturcham go łokciem. – Ja chyba wezmę z nadzieniem czekoladowym – informuję dość obojętnie.
Wzruszam ramionami, zerkając do wnętrza witryny z pączkami. Myślę, że jeden czy dwa zdecydowanie poprawią moje samopoczucie.
– Ja biorę dwa z budyniem, to moje ulubione – decyduje wreszcie Marek.
Z Markiem wiąże mnie długoletnia przyjaźń. Przyjeżdżam do Sobótki od lat. Wcześniej odwiedzałam babcię, ale od kiedy zmarła, to przyjeżdżam tylko do niego. Znamy się od dziecka i to całkiem dobrze. Wiele razem przeżyliśmy, a ja zawsze mogłam na niego liczyć. Teraz, kiedy oboje nie mamy nikogo bliskiego, tym bardziej stanowimy dla siebie nieodzowne wsparcie. Myślę, że to dlatego bez oporów zajmowałam się nim parę lat temu, kiedy stracił lewą dłoń. Co prawda nie całą, ale niepełnosprawność jest na tyle duża, że nawet nie podniesie kubka z herbatą. Rzuciłam wszystko i przyjechałam, by zamieszkać z nim przez dwa miesiące. Nie wiem dokładnie, co się wtedy wydarzyło. Nie chciał zdradzić, kto i co to spowodowało. Powiedział tylko, że zrobił coś bardzo głupiego i to pociągnęło za sobą wiele złego, doprowadzając go do sytuacji, w której się znalazł. Prawda jest taka, że od tamtego momentu jego życie znacznie się uspokoiło, a on totalnie zmienił swój styl, swoje zajęcia czy pracę. Wszystko.
Nagle słychać odgłos odsuwanego po posadzce krzesła, przez co oboje spoglądamy za siebie.
– Ludzie, Mandera tu idą! – woła chłopak, wstając od stolika.
Wszyscy wpadają w popłoch, czego ja kompletnie nie rozumiem. Zerkam na swojego przyjaciela, który tylko zaciska nerwowo szczękę. Nawet na mnie nie patrząc, chwyta mnie zdrową ręką za ramię i szarpie w swoją stronę, na co robię wielkie oczy.
– Co jest? – dziwię się, sztywniejąc. – Co ty robisz?
– Stań za mną i się nie wychylaj – nakazuje, ignorując moje pytania. – Proszę.
– O co ci chodzi?
Zaplatam ręce na piersi i patrzę na niego jak na wariata.
– O tych, którzy tu idą.
– Skąd wiesz, kto to jest? – dopytuję wyraźnie zaciekawiona, ale też nieco zaniepokojona. – Kim oni są? O co chodzi?
Marek nie należy do ludzi, którzy panikują, więc to, jak zachowuje się w tym momencie, zdecydowanie nie wróży nic dobrego. Za sobą słyszę gwar.
– Oj, Blanka – zaczyna niechętnie. – Ja z nimi pracowałem – odpowiada, przekręcając nieco głowę w bok. – Ale bardzo krótko.
– No to ich znasz, więc dlaczego się boimy? – dziwię się.
– No właśnie dlatego, że ich znam.
Marszczę brwi na to stwierdzenie, ale nie odpuszczam przesłuchania.
– Po co tu idą?
Mój przyjaciel wzdycha głęboko, po czym wydaje z siebie pomruk zniecierpliwienia.
– Pewnie ktoś, kto tu jest, ma wobec Mandera jakiś dług – wyjaśnia od niechcenia, machając ręką. – Dlatego jego ludzie tu idą – wykłada, zniżając swój głos do szeptu i pochyla się nade mną.
– Mander też idzie! – woła ktoś stojący z boku, na co oboje zerkamy w stronę okna. Za nim rzeczywiście widać kilku mężczyzn zmierzających ewidentnie do kawiarni, w której się znajdujemy.
– To co, uciekać? – rzucam, zrywając się z miejsca, ale Marek nie pozwala mi na postawienie nawet jednego kroku. Jego palce boleśnie wbijają się w moje ciało, zmuszając mnie do posłuszeństwa.
– Schowaj się za mną. Nic nie mów. Nie zwracaj na siebie uwagi – instruuje stanowczo.
Wtem jakiś młody chłopak wybiega na zewnątrz, a moja ciekawość jest na tyle duża, że wychylam się nieco zza ramienia przyjaciela, by dojrzeć, co się dalej będzie działo. Chłopak wskakuje na motocykl zaparkowany przed wejściem i rusza, zarzucając tylnym kołem po kostce brukowej. Mam ochotę wybiec za nim i również pójść w swoją stronę. To, co się tu dzieje, wydaje się być tak irracjonalne, że aż śmieszne. Mam wrażenie, jakby ci wszyscy ludzie powariowali, chowając się przed gościem, który łazi sobie po drodze. Sorry, ale dla mnie to dość naciągana sytuacja… Mam ochotę wyjść stąd z podniesioną głową i zapomnieć o tym, co tu się zaczyna dziać.
– Dlaczego? – pytam Marka, nadal nie rozumiejąc sytuacji, w jakiej się znajduję. – Dlaczego teraz ja mam się chować? Przecież nawet go nie znam.
– To nie dług – rzuca krótko, znów zaciskając dłoń na moim ramieniu.
– Co? – dopytuję, już kompletnie gubiąc rezon.
– Jeśli Mander idzie tu osobiście, idzie po kobietę.
Krew zastyga mi w żyłach, mrożąc moje ciało na wskroś. Po kobietę? Co to znaczy? Czyżby jakaś mu uciekła czy jak? Nie wiem, czego się spodziewać. O czym on w ogóle mówi?
– Jak to? – niemal krzyczę, na co dziewczyna obok patrzy na mnie ze strachem w oczach. – Jak to? Co to znaczy? – dopytuję.
– Mander nie ma żony, jest sam. To zboczeniec – wzdycha, kręcąc głową. – Wybiera sobie kobiety, zabiera do hotelu. – Kiwa głową na boki. – Tam robi z nimi, co chce, a po wszystkim… No ona już go nie interesuje, delikatnie mówiąc – wyrzuca z siebie na wydechu.
Strach przeszywa mnie na wylot. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Patrzę na niego szeroko otwartymi oczami, mając nadzieję, że on jednak żartuje.
– To gwałty zbiorowe? – pytam, choć wcale nie powinno mnie to interesować.
– Nie. Tej, którą on sobie weźmie, nikt nie może ruszyć, ale tylko dopóki jest z nim – szepcze Marek, a ja widzę, że zmierzający tu mężczyźni stają już przed drzwiami lokalu. – On jest nieobliczalny. Najmniej zawsze cierpiały te, które były mu posłuszne.
Próbuję poukładać sobie w głowie wszystko, o czym mówi mój przyjaciel. Mam wrażenie, jakbym śniła jakiś dziwny, pokręcony sen. Albo inaczej, jakbym siedziała w kinie na gangsterskim filmie, bo rzeczywistością tego nazwać się nie da. Nie ruszam się i stoję za Markiem, tuż przy drzwiach, już się nie wychylając. Wszyscy przesuwają się jak najdalej wejścia, a dziewczyna obok mnie zagląda na zewnątrz zalana łzami.
– Ucieknijmy! – rzucam euforycznie.