Tlen - Gostyński Mateusz,Farion P.K. - ebook
NOWOŚĆ

205 osób interesuje się tą książką

Opis

Kiedy Maja Nowicka przeżywa załamanie nerwowe, a na jaw wychodzą jej zdrada i fakt, że ostrzegła Artura Konopa, kobieta wpada w śmiertelne niebezpieczeństwo. Mężczyzna rusza jej z odsieczą, odczytując otrzymane hasło bezpieczeństwa jako rozpaczliwe wołanie o pomoc, ale na jego drodze pojawiają się kolejne przeciwności. Nierozwiązana sprawa rtęci powraca i zbiera krwawe żniwo. Pojawiają się też odpowiedzi na wciąż zadawane pytania.

 

Pszczółka i Śnieg zostają brutalnie rozdzieleni. Stają na rozdrożu, a ich rozterki nie są tylko emocjonalną huśtawką, lecz także konsekwencją ich dotychczasowego postępowania. Oboje zatrzymują się w miejscu, w którym człowiek traci wszelką nadzieję, a jedynym, co wydaje się pewne, jest śmierć. Z pozoru spisali się wzajemnie na straty i dobro drugiej strony przestało mieć znaczenie. Nic bardziej mylnego.

 

Okazuje się, że sposób, w jaki o siebie walczyli, nie był tym, który powinni wybrać. Właściwym posunięciem może być wyłącznie trwanie u swojego boku oraz to, co robili już wielokrotnie – osłanianie siebie nawzajem. W końcu doskonale wiedzą, że zawsze, gdy się rozstają, dzieje się coś złego. I teraz nie będzie inaczej.

 

Tlen to rozwinięcie serii „Paradoks Cnót” – historii kryminalnej o zabarwieniu erotycznym, osadzonej w realiach polskiej gangsterki.

 

Farion i Gostyński ponownie łączą siły w duecie, który jest zlepkiem wielu gatunków. Zaczynając od kryminału, akcji i sensacji, a kończąc na obyczajowej rozprawce emocjonalnej. Pokazują, że nie zawsze utarte ścieżki są najcenniejszymi cnotami, ale niekiedy trzeba zmienić kierunek, aby paradoksalnie osiągnąć zamierzony cel.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 374

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (6 ocen)
6
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Madziucha0

Nie oderwiesz się od lektury

ile jeszcze tomów będzie?! bardzo lubie tą serie, ale ona sie nigdy nie kończy
10
Adrlan

Całkiem niezła

Za długo już jest ciągnięty ten wątek, co staje się nudne i powoli zniechęca do czytania kolejnych części. Za długie opisy sytuacji, które nic nie wnoszą. Pierwsze trzy części były w porządku i w czwartej powinno wszystko się skończyć, zbyt długo rozwleczony jest ten wątek
00
Justyna93N

Nie oderwiesz się od lektury

kolejna część warta przeczytania i zarwania nocy. czekam na kolejną część
00



Copyright © P.K. Farion, Mateusz Gostyński

Copyright © Wydawnictwo ReWizja

Wydanie I, Wilkszyn 2025

ISBN 978-83-67520-53-9

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Projekt okładki: Katarzyna Grdeń

Zdjęcie na okładce: stock.chroma.pl

Redakcja: Angelika Kuszła, PR www.poradniaredakcyjna.pl

Korekta I: Sylwia Dziemińska, Korekta przy kawie

Skład i łamanie: D.B. Foryś www.dbforys.pl

Korekta II: Angelika Kuszła, PR www.poradniaredakcyjna.pl

Wydawnictwo ReWizja

Książka dostępna również w formie książki drukowanej.

Tym, którzy w pewnym momencie

stają przed ścianą i zdają sobie sprawę,

że znalezienie wyjścia jest niemożliwe.

I tym, którzy dążą do celu

mimo wciąż pojawiających się komplikacji,

choć kolejne kłody pod nogami są trudniejsze.

To dla Was, bo pomimo przeciwności

zawsze warto pamiętać,

że lepiej spróbować niż żałować,

że się nie zaryzykowało…

PROLOG

Niekiedy człowiek dochodzi do takiego etapu w swoim życiu, który jest drogą już tylko w jedną stronę. Naiwnie prze do przodu, nie myśląc o niechcianych konsekwencjach swoich czynów, a na jego drodze nagle pojawiają się przeciwności, których wcześniej nie przewidział. Wreszcie dochodzi do wniosku, że jego odpowiedzialność się na nim nie kończy. Istnieje ktoś, kogo życie staje się dla niego cenniejsze.

Wtedy musi stanąć przed sądem, jednocześnie będąc oskarżycielem i obrońcą. W swoim arsenale posiada cnoty, którymi kieruje się w życiu i dla których do tej pory walczył. I chociaż mocowałby się z całym światem w trosce o bezpieczeństwo najbliższych, nie jest w stanie wygrać z jednym – ze swoim sumieniem.

Dociera do niego paradoks sytuacji, w której odsunięcie od siebie swojego skarbu okazuje się błędnie przyjętym założeniem. I choć wydawałoby się to sprzecznością ze zdrowym rozsądkiem, pojmuje bolesną świadomość porażki.

Poświęcenie nie jest jedyną cnotą. Są nią również walka i obecność drugiego człowieka, która zdaje się już koniecznością potrzebną do życia, przetrwania czy zaczerpnięcia oddechu – nawet po raz ostatni.

Bo do życia potrzebny jest tlen.

1

ARTUR

Wiadomość mrozi krew w żyłach człowieka, którego serce już dawno zamieniło się w lód. Z jednym przesunięciem cienkiej wskazówki zegarka wszystko staje się nieistotne. Pszczółka użyła naszego hasła bezpieczeństwa. Chciałem odepchnąć ją od siebie, a tym samym odsunąć wszystkie problemy, ale to na nic. Nie mogę chronić jej, nie będąc blisko. Całe zło nie zniknie razem ze mną.

Wracam do samochodu. Zaciskam dłonie na skórzanej kierownicy, która trzeszczy pod palcami. Odpalam zapłon i ruszam w przeciwnym kierunku, niż powinienem. Wiem, że dałem się wciągnąć w zasadzkę i wiem, że winowajcy odpowiedzą za to nie przed Bogiem, a przede mną.

W obliczu śmierci pieniądze przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Umrzemy tak samo nadzy, jak się urodziliśmy. W głowie przelatują mi jedynie obrazy – wspomnienia dobrych chwil spędzonych z Mają, ale też dostrzegam wszystko, co zepsułem. Nie widziałem dla nas ratunku, więc wolałem uciec jak tchórz. Tym razem tego nie zrobię. Każdego, kto o niej pomyślał, spotka kara.

Spoglądam na licznik. Widzę na nim trzycyfrową liczbę, ale to nie przeszkadza mi we wciśnięciu mocniej pedału gazu. Chcę dotrzeć jak najszybciej. Pragnę dać jej ochronę, której tak bardzo ode mnie potrzebuje.

* * *

Kiedy w końcu dojeżdżam pod jej blok, muszę wziąć kilka głębokich wdechów, zanim wysiądę. Wychodzę na palące w zenicie słońce. Obawiam się tego, co mogę zastać na miejscu. Nie wiem, czy dobrze odczytałem jej sygnał. Nie jestem pewny, które z nas ma kłopoty. Wiem tylko jedno – nie może jej spaść choćby włos z głowy.

Wbiegam po schodach na jej piętro. Widzę już drzwi i delikatną szczelinę pomiędzy nimi a ościeżnicą. Czuję, jak krew w żyłach zaczyna się gotować. Ściska mi żołądek, tak jakbym miał zaraz zwymiotować. To pierwszy raz, kiedy tak reaguję na stres. Uczucie, którego nie mogę porównać do niczego. Kiedy stawałem w obliczu śmierci, nie czułem strachu. Nie bałem się odejść, a wręcz byłem na to gotowy. Nie jestem jednak przygotowany na to, co czeka na mnie za drzwiami.

Wiem, że muszę działać. Każda sekunda jest cenna jak życiodajne powietrze. Straciłem już wystarczająco dużo czasu i nie mogę odwlekać tego przez własną obawę. Popycham w końcu te pierdolone drzwi i wpadam do środka.

Czuję, jak uginają mi się kolana przez obraz, który zastaję wewnątrz. Wszystko wygląda jak po przejściu tornada. Nie widzę żadnych śladów krwi i to jedyna dobra oznaka. Pozostałe rzeczy wskazują albo na walkę, albo na to, że ktoś przetrzepał dokładnie jej dom. Tak czy inaczej, żadna z tych opcji nie była dobra.

Przechodzę do kolejnego pomieszczenia, powoli analizując każdy centymetr tego, co mam pod nogami i tego, co wisi na ścianach, a nawet tego, co jest zawieszone pod sufitem. Wszystkie rzeczy Pszczółki leżą na podłodze bez żadnego ładu. Wszystko rozrzucone. Nie widać początku ani końca obecnego rozgardiaszu. Całość tworzy jeden wielki chaos.

Wyciągam telefon. Jeden sygnał, drugi, trzeci… Odbieraj, kurwa. Proszę, odbierz ten pierdolony telefon! Nic, zero, pustka, ale to jeszcze nic nie oznacza. W końcu, dlaczego miałaby ode mnie odebrać? Wybieram kolejny numer.

– Przyjedź do jej mieszkania – mówię krótko dosadnym tonem i się rozłączam.

W trakcie oczekiwania na Szczurka staram się znaleźć choć cień wskazówki pomiędzy wszystkimi przedmiotami. Nie ma tam nic, co mogłoby mnie naprowadzić na to, co się tutaj wydarzyło.

W końcu słyszę trzeszczące panele w przedpokoju. Wyciągam broń i odbezpieczam ją. Ukrywam swoją postać za winklem i czekam, aż przybysz przejdzie do końca pomieszczenia. Kiedy tak się staje, wychodzę za jego plecami. Działam instynktownie. Przykładam mu lufę do potylicy.

– To tylko ja.

Odzywa się, a ja opuszczam broń. To tylko Szczurek przybywa szybciej niż zwyczajowo. Kiedy odwraca się w moim kierunku, widzę na jego twarzy własne odbicie. Strach wypisany na każdym milimetrze jego zniszczonej skóry. Patrzy na mnie i nie może wydusić z siebie nawet słowa. On też nie zna odpowiedzi na dręczące mnie pytania.

– Kiedy się z nią widziałeś po raz ostatni? – pytam.

– Kilka dni temu – odpowiada.

– Dokładniej.

– Dwa, maksymalnie trzy dni temu.

– Zadzwoń do niej – mówię i spoglądam, jak wyciąga komórkę i przykłada ją do ucha.

Te kilkanaście sekund trwa dla mnie jak wieczność. Widzę, jak przecząco kręci głową. Od niego też nie odbiera.

– Jeszcze raz – cedzę przez zęby.

Sytuacja się powtarza, a to kolejny zły znak. Wykluczamy tym samym jedną z możliwości. Zatem miałem rację. Moja… Przerywam w myślach, bo przez to, jak ją potraktowałem, wcale nie jest już moja. Jestem dla niej kimś gorszym niż wróg. Stałem się najgorszym koszmarem, jaki mógł pojawić się w jej rzeczywistości. Maja jest w niebezpieczeństwie i to najpewniej poważnym.

Muszę działać szybko i z rozwagą. Powinienem zacząć od początku, kto i dlaczego jej zagroził. Całe moje dotychczasowe myślenie okazuje się błędne, a moja idylliczna myśl o bezpiecznym dla niej świecie rozpływa się jak miraż. Pomimo tego że usunąłem się w cień, problemy i tak zostały.

Byłem zbyt daleko, żeby móc ją uchronić od zła, które na nią sprowadziłem. A może ono już tam było, zanim pojawiłem się w jej życiu? Kto tym razem jej zagraża? Czy to widmo dawnych problemów? Czy też może ktoś nowy, ktoś, kto zjawił się niedawno? Może to wszystko nadal jest związane ze mną? Może to, że nie było mnie w pobliżu, stało się okazją, żeby zadać cios. Czy jest ktoś, kto mógł znać mnie na tyle, żeby to przewidzieć?

Uśmiecham się sam do siebie. Jest jedna taka osoba. Jest jedna taka sytuacja, która od samego początku nie dawała mi spokoju.

Ta osoba wie o mnie więcej niż większość, choć tak naprawdę nie spędziła ze mną zbyt wiele czasu. Dziura w jej sercu pozostawiła ślad do dzisiaj i może chce wyryć taką samą u mnie. Cierpliwie czekała na odpowiedni moment i zaatakowała, kiedy się tego nie spodziewałem. Wykorzystała mnie, a teraz uderza. Zemsta smakuje najlepiej podana na zimno.

Olivia…

2

MAJA

Zdawać by się mogło, że jesteśmy w stanie zapanować nad swoim losem. Myślimy, że wystarczy podążać odpowiednią ścieżką, a będziemy w stanie sprostać przeciwnościom, jakie się przed nami pojawią. W końcu każdy jest kowalem swojego losu i odpowiada sam za siebie. Nic bardziej mylnego.

Jak można sprawować kontrolę nad własnym życiem, kiedy ktoś inny już dawno przejął dowodzenie?

Prawdą jest to, że możemy postawić własne kroki, te decydujące. Prawdą jest to, że sama podjęłam większość decyzji. Natomiast prawdą jest też jedno – czegokolwiek bym nie zrobiła, od samego początku byłam na przegranej pozycji.

Otwieram oczy, czując silne pieczenie pod powiekami. Nie wiem, ile czasu tu jestem, ale wygląda na to, że straciłam kontakt z rzeczywistością. Odrętwienie w kręgosłupie i suchość w gardle nie pomagają w odzyskaniu pełnej świadomości. Kiedy wreszcie udaje mi się usiąść, orientuję się, że to, co przed chwilą przeżyłam, nie było snem.

Unoszę dłoń, w której wciąż kurczowo trzymam akt urodzenia Artura Konopa. Zaciskam mocno powieki i biorę głęboki wdech. Chcę się skupić i znaleźć choć jedną wskazówkę, która mogłaby podważyć moją teorię. Muszę myśleć racjonalnie. Przeglądam dokumenty raz jeszcze, ale niczego nie jestem w stanie odnaleźć. Cień nadziei o mojej pomyłce ulatnia się wraz z każdym powtarzanym zdaniem.

Artur jest moim bratem.

Zalewa mnie fala zimnych dreszczy i chyba dopiero teraz dociera do mnie, jakie to niesie za sobą konsekwencje. Uchylam usta w szoku i patrzę tępo przed siebie.

Dopuściliśmy się kazirodztwa.

Kłucie w klatce piersiowej nie pozwala mi na zaczerpnięcie kolejnego oddechu. Mam wrażenie, jakbym się topiła. Jakby ktoś nagle zakręcił kurek z tlenem, który jest niezbędny do życia.

Spłodziliśmy dziecko.

Zaciskam mocno powieki i krzywię się na rozchodzący w żebrach ból. Serce kołacze mi jak nigdy dotąd, a ja nie mogę go pohamować. Czuję, jak opanowuje mnie panika. Uczucie, którego dawno nie doznałam i nie myślałam, że ponownie mnie zaatakuje. Każdy dotychczasowy rollercoaster emocjonalny jest niczym w porównaniu z tym, co właśnie dzieje się wewnątrz mnie.

W mojej głowie.

W moim sercu.

Jeśli kiedykolwiek zastanawiałam się nad tym, jak będzie wyglądał koniec świata, to teraz jestem tego świadkiem. Wszystko się wali, a ja mam wrażenie końca wszystkiego. Nie tylko świata, ale też mojego życia.

Gniotę trzymane w dłoniach papiery i odrzucam je gdzieś w bok. Opieram się o podłogę i wspieram na rękach, by spróbować się podnieść. Nie jest to łatwe, bo cała się trzęsę, nie mogąc dojść do siebie. Klękam na jedno kolano i wspieram się o ścianę, a potem podciągam drugie. Każdy mój ruch jest jak w zwolnionym tempie, a ja nie jestem w stanie przywrócić go do normalnego rytmu. Wspinam się po betonowej ścianie i staję na drżących nogach. Ledwo łapię oddech, a po skroni spływa mi pot. Nie wiem, czy to jest właśnie umieranie, ale jeśli tak, to modlę się, by skończyło się jak najszybciej.

Wreszcie udaje mi się ustać, choć mam ochotę paść na tę podłogę raz jeszcze. Chcę się skulić w kłębek i pozwolić, aby życie ze mnie uszło. Unoszę lekko dłoń i spoglądam na dziwnie bladą skórę. Cała drży, a ja aż muszę zacisnąć powieki, bo kręci mi się w głowie. Czuję się tak, jakbym była konkretnie wstawiona. Jakby moje ciało odmawiało posłuszeństwa.

Człapię do drzwi wyjściowych z piwnicy, pcham je i wychodzę na korytarz, by upaść na betonowe schody. Opadam kolanami na jeden ze schodków, ale w porę udaje mi się wesprzeć rękami. Pochylam głowę i próbuję zaczerpnąć powietrza. Jest to cholernie trudne. Znów muszę chwilę odpocząć, by zebrać siły na dalszą wspinaczkę. Kiedy udaje mi się dojść na parter, zauważam, że już jest dzień. Podchodzę do drzwi frontowych i pcham je, a ostre słońce uderza we mnie do tego stopnia, że muszę zasłonić ręką oczy.

Nie mam pojęcia, co chcę zrobić i dokąd pójść. Wiem jedno – tutaj nie zostanę.

Wsuwam dłonie do kieszeni bluzy i zmuszam się do postawienia kolejnych kroków. Rozglądam się wokoło i próbuję ustalić, która jest godzina. Motam się aż do momentu, w którym wyczuwam w dłoniach swoją komórkę. W tym czasie rozchodzą się wibracje, więc rezygnuję z wyjęcia jej na zewnątrz. Nie chcę wiedzieć, co się tam stało. Nie chcę już niczego.

Docieram do przystanku autobusowego i opadam na ławkę. Przełykam głośno ślinę i próbuję złapać rezon. Przez głowę przelatuje mi myśl, żeby stąd uciec. Żeby zostawić wszystko za sobą i po prostu zniknąć. Dreszcz przechodzi mi po kręgosłupie, a wnętrzności znów zwijają się w supeł. Jest mi niedobrze i kręci mi się w głowie.

Mój wzrok unosi się, gdy przede mną zatrzymuje się autobus. Drzwi otwierają się automatycznie, zapraszając mnie do środka. Mrugam powoli i zastanawiam się nad tym, co zrobić. Przecież tu nie zostanę. Nie zniknę, jeśli będę siedzieć na przystanku pod swoim blokiem. Wreszcie decyduję się podnieść i zanim drzwi autobusu się zamkną, znikam w jego wnętrzu.

Opadam na jednoosobowe plastikowe siedzisko i aż się krzywię, gdy moje pośladki zderzają się z twardym podłożem. Ból w plecach rozchodzi się falami po całym moim ciele, na co kręcę głową. Dlaczego dziwnym trafem nie mam już poczucia bezradności? Przecież właśnie to uczucie powinno mi towarzyszyć.

Ocieram pot ze skroni i podnoszę wzrok. Wszystko robię ociężale i powoli. Jakbym nie miała sił. W sumie nie mam. Na wyświetlaczu zauważam zegar, który nie wskazuje jeszcze południa i kierunek jazdy autobusu. I tak mi wszystko jedno, dokąd pojadę. Przecież nie mam zamiaru tutaj wracać.

Opieram głowę o szybę i spoglądam przed siebie. Mojej uwadze nie umyka zaciekawione spojrzenie osoby siedzącej naprzeciwko mnie. Zapewne wyglądam tragicznie, więc nie ma się co dziwić. Zaskakujące jest to, że dziewczyna przypatrująca mi się z uwagą nie peszy się, gdy ją na tym przyłapuję. Marszczę brwi, już chcąc się odezwać, kiedy podchodzi do niej jakieś dziecko.

– Mamusiu, chcę siku – mówi mała dziewczynka, na oko mająca pięć lat. Jak to jest, że jej nie zauważyłam?

– Zaraz wysiadamy, skarbie – odpiera dziewczyna, spoglądając na nią, po czym jej oczy wracają do mnie. Dziecko, widząc to zachowanie, również zaczyna mi się przyglądać.

Taksuję je obie i muszę przyznać, że są do siebie bardzo podobne. Z daleka widać, że to matka i córka. I jak za uderzeniem w gong, w mojej głowie rozbrzmiewają dzwony alarmowe. Jaki będzie mój syn? Do kogo będzie podobny? Do matki? Ojca? Babki?

Czuję ucisk w dołku, a przerażenie opanowuje moją głowę. Przecież to nie może skończyć się dobrze. To jest tak bliskie pokrewieństwo, że nie da się uniknąć problemów. I nie mam na myśli prozaicznych, lecz tych, których konsekwencje przyjdzie nam ponosić przez całe życie. Mój syn może być chory, upośledzony, a nawet umrzeć. Tym, co zrobiłam, skazałam go na okropne życie. Nawet nie takie, jakie było moje, a gorsze.

Popełniłam przestępstwo nie tylko z kodeksu karnego, ale też moralnego.

3

ARTUR

Nie od dziś wiadomo, że wrogów trzeba trzymać blisko siebie.

Olivia miała wystarczająco dużo czasu na zaplanowanie zemsty. Znała – i wciąż zna – mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Widziała, jak działam pod wpływem skrajnych emocji. Zemsta najlepiej smakuje podana na zimno. Przecież mam tego świadomość. Dałem się podejść, wciągnąć w robotę, której nigdy nie powinienem był brać.

Zejście po ostrzu noża, ryzyko i ta pierdolona adrenalina wcale nie dają mi poczucia życia w pełni. To wszystko sprawia, że się duszę. Zabiera myśli z głowy na moment po to, żeby za chwilę wróciły zintensyfikowane. Chcę mieć serce z kamienia, potrafię dobrze grać, ale wewnątrz mnie od zawsze toczy się walka.

Tam, gdzie są pieniądze, nie ma przyjaciół. Czuję, jak ogarnia mnie uczucie gniewu. Jestem wściekły przede wszystkim na siebie. Zaczynam czuć analogię sytuacji. Za każdym razem, kiedy uciekam przed problemami, dzieje się coś złego. Tak było w przypadku Izy i tak samo jest z Pszczółką.

Zaciskam pięści. Patrząc na Szczurka, wiem, że jest tak samo przerażony, jak ja. W jego głowie właśnie pojawiają się kolejne krwawe scenariusze. Ruszam do drzwi. Nie chcę dłużej czekać. Muszę zacząć działać. On jednak wpycha się przede mnie i blokuje przejście przez próg.

– To moja siostra… – mówi, patrząc mi prosto w oczy. – Chyba nie myślisz, że pozwolę ci jechać samemu.

Gdyby nie sytuacja, to powiedziałbym, że jestem z niego dumny. Wreszcie stawia kogoś ponad samym sobą. Widzę w jego oczach szczerość. Prawdę o tym, że jest w stanie poświęcić dla niej wszystko. Skinieniem głowy godzę się na jego pomoc.

Wychodzimy przed tę pierdoloną kamienicę. Wsiadamy do mojego samochodu i ruszamy prosto w zasadzkę. Nie ma czasu na przygotowania, a teoria, którą przed chwilą wysnułem, jasno mówi o tym, że Ryba i Czarny będą się mnie spodziewali.

– Mów, o co chodzi – zaczyna Szczurek i spogląda na mnie z dozą pogardy, jakby przeczuwał, że jest w tym choć odrobina mojej winy.

– Ktoś bardzo chciał, żeby nie było mnie teraz w pobliżu – odpowiadam zdawkowo.

– Czy to ma coś wspólnego z twoim wyjazdem? – dopytuje.

– Nie wiem, kurwa! – Puszczają mi nerwy. – Wszystko może być z tym powiązane. Ja, ona, my wszyscy… – Tracę kompletnie kontrolę, ale biorę głęboki oddech i się uspokajam. – Kiedy byłem odebrać przesyłkę, otrzymałem od niej wiadomość.

– Jaką wiadomość?

– Taką, którą tylko ja jestem w stanie odczytać – odpieram, czując dreszcze na ciele. – Oznaczała niebezpieczeństwo – dodaję, spoglądając na niego poważnie. – Nie wiem, czy wysłała ją w momencie, kiedy ktoś wchodził do mieszkania, czy udało jej się zachować telefon. Jedyne, czego jestem pewny, to fakt, że nie możemy stracić ani sekundy.

Mój… Nasz świat nie zatrzymuje się nawet na chwilę. Nie możemy złapać oddechu. Nawet gdy jesteśmy od siebie oddaleni, to praktycznie czuję bicie jej serca, ale teraz… Teraz mam obawę. Nie czuję nic i nie mam pewności, że wszystko zakończy się szczęśliwie.

Jedyny pewnik w tym pierdolonym świecie, jaki widzę przed oczami, to krew. Dzisiaj poleje się strumieniami. Skończył się czas na pytania i odpowiedzi. Zaczyna się godzina czynów.

Ryba i Czarny musieli najwidoczniej zapomnieć o tym, że zawsze mam plan awaryjny. Tak jest też tym razem. Wybieram numer jednego z moich ludzi, którego przydzieliłem do obserwacji tych dwóch.

– Są w tym samym miejscu? – pytam, a w słuchawce słyszę tylko potwierdzające „tak”.

Rozłączam się. Dociskam pedał gazu do samej podłogi. Przyspieszenie wgniata nas w fotele. Krzysiek łapie za uchwyt pod sufitem. Nie narzeka, choć normalnie by to robił. Wie, jak ważny jest pierdolony czas.

– Skoro wiedziałeś, gdzie jej szukać, dlaczego od razu tam nie pojechałeś? – pyta. – Dlaczego nie kazałeś obserwować jej mieszkania? – kontynuuje kolejnym pytaniem, ale ja karcę go wzrokiem.

– Nie kazałem? – pytam i błądzę wzrokiem po jego twarzy.

– Ktoś mógł stać pod jej pieprzonymi drzwiami dwadzieścia cztery na dobę…

Parskam. Nawet nie odpowiadam na to. Maja była… jest zbyt inteligentna na takie akcje. Wykryłaby czujkę szybciej, niż zdołałbym ją ustawić pod jej domem. Nie chciałem wprowadzać jej w paranoję. Ma prawo żyć beze mnie. Dlatego właśnie kazałem obserwować tych dwóch, zamiast jej samej. Jej przecież sam Krzysiek miał pilnować.

Nikt mnie nie informował o niczym podejrzanym, więc musieli rozegrać to bardzo inteligentnie. Sami bezpośrednio jej nie zagrozili, ale mogli wydać zlecenie. W każdym razie jestem pewien, że mają wiele wspólnego z wiadomością, którą od niej otrzymałem.

Wyjeżdżamy za miasto. Czarny i Ryba ukrywają się w jednym ze swoich „laboratoriów” ukrytych za miastem. To konkretne znajduje się pomiędzy Janówkiem a wsią Piskorzowice. Oczyszczalnia w tamtych rejonach zużywa tyle prądu i generuje tyle ciepła, że bez problemu są w stanie ukryć swoją działalność.

Jedyny dom nad rzeką, który ktoś kiedyś zbudował w tamtym rejonie. Otoczony jest betonowym murem i oddzielony od świata żelazną bramą. Nie chcę tracić elementu zaskoczenia, więc nie zatrzymuję się przed wjazdem. Wpadam na pełnej prędkości i taranuję sobie drogę do budynku.

Zatrzymuję samochód. Zaczynam działać automatycznie. Nie patrzę na swoje dobro, po prostu wiem, że muszę działać. Otwieram schowek, w którym leży zapasowa broń. Krzysiek bierze ją w rękę. Wysiadam z samochodu. Zamykam na sekundę oczy i biorę powietrze w płuca.

Przeładowuję broń i ruszam w kierunku drzwi. Jedno pytanie i jedna odpowiedź. Nie czekam na wywód. Mam dostać to, czego oczekuję, bo moja cierpliwość została w mieszkaniu Pszczółki. Podchodzę do drzwi i od razu strzelam w zamek. Wiem, że wewnątrz budynku są tylko dwie osoby. Wyważam wrota i wpadam do środka, żeby zgotować tam prawdziwe piekło na ziemi.

Kiedy udaje mi się wtargnąć do salonu, zauważam Czarnego sięgającego za pasek. Nie daję mu dokończyć swojego działania. Naciskam na spust, raz, dwa, trzy razy. Słyszę, jak jego ciało uderza o drewniane deski. Spoglądam na Rybę, który siedzi na krześle przy biurku pośrodku obskurnego pokoju. Widzę, jak spokój, który niegdyś gościł na jego twarzy, się rozpływa. Pojawia się na niej strach, dezorientacja i niemoc.

– Gdzie ona jest? – pytam.

– Nie udało się odebrać przesyłki? – pyta ironicznie, akcentując ostatnie słowo.

Czyli mam rację. Wiedzą coś na ten temat.

– Nie każ mi pytać po raz drugi.

Uśmiecham się, ale nie jest to wyraz szczęścia. Jest to tylko oznaka niemocy, którą również i ja czuję. Wiem, że nie odpowie na moje pytanie. Zna żelazne zasady tak samo jak ja. Wie, że nie zostawię świadka przy życiu i nie dam mu możliwości zemsty. To jego koniec. Jedyne, co pozostaje, to ustalić, jak szybko nastanie.

4

MAJA

Im więcej uzyskuję odpowiedzi, tym więcej pojawia się pytań.

Mam dwadzieścia dziewięć lat i przegrałam życie. Przegrałam je już w momencie swoich narodzin. Nie poddawałam się jednak i podnosiłam za każdym razem, gdy upadałam. Aż dotąd. Może jestem słaba, zbyt zrezygnowana, ale nie mam już siły. Nie chcę już dłużej walczyć. O kogoś, czy nawet o siebie.

Jest mi niedobrze i znów dopadają mnie mdłości. Nie ma co się oszukiwać, chce mi się rzygać na wspomnienie tego, co zrobiłam. Świadomie czy nie, sypiałam ze swoim rodzonym bratem. To niewybaczalne.

Do tego pokochałam go szczerą miłością.

Śmieję się pod nosem i wstaję, gdy autobus zatrzymuje się na jakimś przystanku. Nie mam pojęcia, gdzie teraz jestem, ale kompletnie mnie to nie obchodzi. Ignoruję patrzących na mnie ludzi, wciąż wibrujący w kieszeni telefon i wysiadam. Świeże powietrze pozwala mi odetchnąć pełną piersią, ale to i tak nie pomaga. Mimo tego, że mogę zaczerpnąć powietrze w płuca, coś i tak mnie dusi. To sumienie.

Pochylam się i opieram dłońmi o kolana. Opuszczam powieki, by ponownie złapać rezon. Nie pomaga. Przed oczami pojawia mi się wizja dziecka bez rąk i nóg. Coś ściska mnie w dołku i nawet nie wiem, kiedy opadam na kolana i wymiotuję.

Ludzie mijają mnie, kompletnie nie zawracając sobie głowy. Chwała im za to! Szczęśliwie muszę wyglądać jak menel, co działa odstraszająco. I pomyśleć, że normalnie nie przeszłabym obojętnie obok takiej osoby… Cóż za ironia losu. Chciałam być wystarczająco dobra, a na końcu i tak zostałam sama.

Z ledwością się prostuję, unoszę ramię i wycieram twarz w rękaw bluzy. Łapię pogardliwe spojrzenia, ale mam je głęboko w dupie. Dopiero teraz się orientuję, że jestem nieopodal mostu Milenijnego. Autobus już dawno odjechał, a mnie zaczyna coś ciągnąć w górę. Człapię chodnikiem, podtrzymując się barierki i co chwilę muszę przystanąć, aby zaczerpnąć powietrza. To zadziwiające, jak bardzo stłamszona właśnie się czuję. Nigdy tego nie doświadczyłam. Przenigdy.

Popełniłam tyle zbrodni.

Odstawiłam na bok cnoty i prawdy, którymi kierowałam się w życiu. Kilkukrotnie działałam niezgodnie z prawem, oszukiwałam system, ukrywałam dowody. Wplątałam się w romans z gangsterem, którego miałam aresztować. Wplątałam się w romans z własnym bratem. Zaszłam w ciążę ze związku kazirodczego. Spowodowałam wypadek, który ledwo przeżyłam. Piłam na umór i byłam nieostrożna.

Swoim zachowaniem zatrzęsłam w posadach wszelkimi cnotami, a teraz ponoszę tego konsekwencje.

Zadziwiające jest to, że chociaż nie czuję już tej bezradności, co wcześniej. I choć niepokój oraz lęk nie opuszczały mnie przez cały czas, to w moim sercu nie ma nienawiści. Czy Artur wiedział, czy był świadomy pokrewieństwa, jakie nas łączyło czy nie, i tak nie mam w sobie złości. Wcześniejsza awersja do tego, co mi się przytrafiło, ulatnia się jak para wodna. Znika. A jedyne, co w tym wszystkim było prawdziwe, to miłość.

Pokochałam Artura Konopa całym sercem i to było najszczersze, co w życiu przeżyłam. Nieważne jest to, co będzie teraz. Nieistotne jest, jakie będą konsekwencje. Mogę być wdzięczna losowi za tę szansę. Chociaż doprowadziła mnie do zguby, warta była każdej sekundy.

Tak już jest, że uświadamiasz sobie, iż naprawdę kogoś kochałeś, kiedy nie potrafisz znienawidzić tej osoby, choć cię złamała.

Zatrzymuję się na samym środku mostu i opieram obiema rękami o poręcz, wpatrując się w panoramę miasta. Słońce pali skórę mojej twarzy, chociaż paradoksalnie jest mi zimno. Ciało przeszywają dreszcze i jestem wdzięczna, że wciąż mam na sobie tę za dużą bluzę. Chociaż…

Nie chcę już nic czuć.

Ponowna wibracja zmusza mnie, bym wreszcie sięgnęła do kieszeni. Wyjmuję z niej komórkę, której ekran właśnie gaśnie. Pojawia się zegar numeryczny wskazujący czternastą pięćdziesiąt siedem. Dobra godzina, by…

Telefon znów się rozdzwania, a na jego wyświetlaczu pojawia się kontakt zapisany jako „Krzysiek”. Uśmiecham się na to, a moje serce wypełnia ciepło. Przypominam sobie ostatnie miesiące i jestem szczęśliwa, że chociaż jemu się udało. Nie będę mu tego psuła. Nie chcę, by zapamiętał mnie taką. Zamykam oczy.

Jakby szerzej się na tym zastanowić, to wygląda na to, że stałam się problemem wszystkich wokół. Stałam się źródłem czyjegoś cierpienia. Stałam się obciążeniem.

Kolejna wibracja i znów podnoszę powieki. To Tomek. Na widok jego kontaktu przypominają mi się słowa, w których wspominał, że tak często gubię telefony. Krzywy uśmieszek wykwita mi na ustach. Kręcę głową i patrzę, jak kolejny raz kończy się zignorowane przeze mnie połączenie. Pojawia się czerwona słuchawka, a obok niej liczba trzydzieści osiem. Aż tak?

Nie ma już we mnie poczucia bezradności.

Robię zamach i rzucam telefonem tak mocno, jak tylko potrafię. Komórka leci przed siebie, a po chwili mogę zauważyć, jak wpada do wody. Znika pod jej powierzchnią dokładnie tak, jak sama chciałabym zniknąć.

Opanowuje mnie rezygnacja.

Sięgam do kieszeni po klucze, które cudem przytargałam tu ze sobą. Przerzucam je w dłoniach, aż zatrzymuję się na breloku w kształcie glocka. Oglądam go z każdej strony, po czym robię to samo, co chwilę wcześniej. Biorę zamach i wyrzucam pęk kluczy daleko przed siebie. Oddycham z ulgą. Nie spodziewałam się, że może jeszcze na mnie spłynąć.

Bo czuję tylko pustkę.

Czas na największy balast. Ten, którego od dwudziestu dziewięciu lat nikt nie chciał. Ten, którego każdy, na kim mogło mi zależeć, porzucił.

Zapieram się w sobie i zbieram wszystkie siły, by podciągnąć się na poręczy. Nogę układam na jednym jej wsporniku, po czym drugą przerzucam przez barierkę. Po chwili udaje mi się już obiema nogami stanąć poza nią. Pochylam się nad Odrą, która dziś ma wyjątkowo spokojną taflę. Wiatr rozwiewa moje włosy, a ja wreszcie mogę wziąć głęboki oddech. To takie wyzwalające, kiedy tlen zasila moje płuca.

Uśmiecham się, czując błogość w sercu. Chociaż przegrałam życie, to ostatnia runda należy do mnie. Nikt mi tego nie odbierze. Tylko ja sama…

5

ARTUR

Podchodzę do niego, żeby jeszcze raz spojrzeć mu w oczy. Chcę zobaczyć w nich kłamstwo, którym karmił mnie od początku. Zadać jedno pytanie i zakończyć to wszystko. Poczuć w ustach smak jego krwi. Moje zimne spojrzenie ląduje na jego źrenicach, które mocno się rozszerzają. Tak, jakby jego ciało już wiedziało, co się stanie za chwilę.

– Gdzie ona jest? – powtarzam się.

– Nie znajdziesz jej – parska, a ja coraz mocniej zaciskam dłoń na klamce. – Olivia wykorzystała cię tak samo, jak mnie i… – Spogląda w bok na leżące truchło jego przyjaciela.

– Nie pogrywaj ze mną! – Kopię go w klatkę piersiową, a ten upada na drewnianą brudną podłogę.

Siadam na nim i zaczynam okładać go pięścią i bronią po twarzy. Czuję, jak jego kości pękają jedna po drugiej, a po chwili z tego, co kiedyś było jego parszywą facjatą, zostaje miazga. Słychać, jak krztusi się krwią, która spływa również po jego policzkach.

– Gdzie ona, kurwa, jest?! – krzyczę do zakrwawionego Ryby. – Co jej zrobiliście?!

Krew tryska z jego ust, kiedy próbuje coś powiedzieć. Chwytam go za ubranie i unoszę lekko.

– Nic – cedzi. – To ona do nas przyszła.

Czuję, jak przechodzi przeze mnie prąd. Jednocześnie ulga oblewa moje ciało, ale też to dziwne uczucie, które mam w sobie od rana, rośnie. Nie wiem, czy jest to stres, strach czy też rozczarowanie. W każdym razie to nie oni ją porwali, to nie oni wyrządzili jej krzywdę.

– Jak zawsze znaleźliście się po złej stronie – mówię i na chwilę zamykam oczy.

Kiedy je otwieram, patrzę w przekrwione oczy. Od uderzeń popękały w nich naczynka i rozlała się w nich czerwień. Jego spojrzenie jest zamglone i niejasne, tak jakby błądził gdzieś w oddali, szukając ratunku, który już nie nadejdzie. Wsuwam lufę do jego ust.

Stoję cały we krwi. Słyszę kolejny wystrzał. Ten dźwięk dociera do mnie z opóźnieniem jak echo. Nawet nie wiem, kiedy naciskam na spust. W amoku moja percepcja się zmienia. Jestem tylko ja i emocje, a reszta świata biegnie obok osobnym torem.

Spoglądam na Szczurka. Nie widzę w nim już tego przerażonego ćpuna, którym był wcześniej. Na jego twarzy widać chłód, przez co przez chwilę przypomina mnie samego. Podchodzę do niego. Obaj wiemy, jak bardzo ta sytuacja jest chujowa.

– A może… – zaczyna niechętnie. – Może ona po prostu nie chce być znaleziona? – pyta ze zbolałą miną.

Z początku mam ochotę uderzyć go w pysk, bo to niemożliwe. Po chwili jednak dociera do mnie, że może mieć rację. W końcu życie jest takie kruche. Spoglądam na ciała pod nogami. Wystarczy sekunda, żeby je stracić. Tyle samo potrzeba, żeby je odebrać, a czasem wszystko zależy od jednej pierdolonej decyzji, którą w odpowiednim momencie trzeba było podjąć. Być może Pszczółka znalazła w sobie siłę konieczną do zmian.

– Idziemy – mówię, ignorując jego pytanie.

Krzysiek jeszcze z ciekawością spogląda na ciała. To nie pierwszy raz, kiedy widzi truchło, ale dla niego to wciąż coś nowego. Przez czas spędzony w moim otoczeniu dowiedział się, że świat nie jest tylko czarny i biały. To, jak postrzegamy dobro i zło, zależy od miejsca, w którym się znaleźliśmy. Jedno jest pewne – świat bez tych dwóch będzie lepszym miejscem. Obaj doskonale zdajemy sobie z tego sprawę.

W drodze do auta wykonuję jeszcze jeden telefon. W końcu ktoś to musi posprzątać. Nie zostawimy przecież rozkładających się zwłok. Nie zaczekamy, aż smród przyciągnie tutaj kogoś, kto wykona jeden numer. Nie popełnię tego jednego błędu, choć w głębi siebie bym chciał. Być może właśnie to powinno mnie czekać. Nie ucieczka, nie wejście w czyjeś życie, tylko bezwzględne wyłączenie ze społeczeństwa.

Czasami czuję, że poddanie się byłoby najlepszym wyjściem dla wszystkich.

Jednocześnie wiem, że nie mogę tego zrobić. Nie mogę zostawić Pszczółki samej sobie po raz kolejny. Nie mogę pozwolić, żeby działa jej się krzywda ani sam nie mogę ponownie być bólem, który spada na nią i zadaje kolejny cios. Muszę się, kurwa, wziąć w garść. Przez chwilę, kiedy spoglądam na Szczurka, uśmiecham się. Skoro jemu się udało, to czemu ze mną miałoby być inaczej?

Odjeżdżamy z tego ponurego miejsca. Przejeżdżam przez gęstą mgłę. Ironia świata, tak jakby natura chciała ukryć to, co się tutaj przed chwilą zdarzyło. Wyjeżdżam na główną drogę i zatrzymuję się przed skrzyżowaniem. Krzysiek zdumiony spogląda na mnie. Nie wie, co się dzieje, ale dalej ze mną nie pojedzie.

– Wysiadaj – mówię stanowczo. – Wróć do jej mieszkania na wypadek, gdyby wróciła, a ja… – Przerywam. – Ja mam coś jeszcze do załatwienia.

– Coś czy kogoś? – odpowiada śmiało.

– Nie dostrzegam już różnicy między jednym a drugim – odpieram i kieruję wzrok na klamkę w drzwiach samochodu. – Jeżeli się pojawi…

– Będziesz pierwszym, który się o tym dowie. – Uśmiecha się. – Gruby rozpuścił wici na mieście, jak ktoś ją zobaczy, to przyjdzie z tym do nas.

– Nie prosiłem o to.

– Nie musiałeś. To moja siostra.

Krzysiek podejmuje decyzję i nie jest to zły wybór. Jadąc, miałem zadzwonić do Grubego i prosić dokładnie o to samo, on mnie jednak w tym wyręcza. Kto by pomyślał. Mężczyzna w końcu wysiada. Odjeżdżając, widzę we wstecznym lusterku, jak zatrzymuje jadącą za nami taryfę.

To nie koniec mojej podróży. Jest jeszcze jedno miejsce, które muszę odwiedzić. Kiedy zatrzymuję się pod tym budynkiem, zaczynam odczuwać komizm sytuacyjny. Jestem chyba jedynym gangsterem w Polsce, który zamiast być obserwowany przez policję, sam ją obserwuje.

Znają mnie wszyscy w wojewódzkiej. Można powiedzieć, że jestem dla nich gwiazdą. Mój wizerunek wisi na ścianach i pewnie jakby mogli, zabraliby plakaty do domu i rozwiesili nad swoimi łóżkami. Tak więc „gwiazda” przyszła odwiedzić gawiedź.

Czekam na jednego osobnika, który mnie zawiódł. Wierzyłem w to, że naprawdę mu na niej zależy, ale jak widać, myliłem się. Iwanicki… Zauważam go już z daleka. Nie przejmuje mnie to, że ktoś może mnie zobaczyć w towarzystwie psa. Nie muszę się już ukrywać, ich operacja zakończyła się już jakiś czas temu.

Nie podchodzę do niego od razu. Czekam, aż opuści zasięg kamer zawieszonych na ścianach komendy. Podążam za nim jak cień. Nie pozwalam mu dostrzec swojej obecności do momentu, aż nie będzie za późno.

– Iwanicki… – mówię głośno, stojąc metr od niego na przejściu dla pieszych przy skrzyżowaniu na ulicy Grabiszyńskiej.

Widzę, jak przez jego ciało przechodzi dreszcz. Prawa ręka delikatnie się wzdryga i zaczyna podążać wzdłuż paska. Nie odwraca się, jakby mnie ignorował. Chwytam go za nadgarstek i ściskam mocno, przerywając jego zamiary.

– Nie odjebiesz mnie chyba na środku ulicy – rzucam. – Idziemy – dodaję i pociągam go lekko za sobą.

– Nie rozumiem – mówi, a ja równam się z nim i odwracam głowę w jego kierunku.

– Czego nie rozumiesz? – parskam. – Tego spotkania? Czy naprawdę psy w tych czasach są aż tak głupie? Chyba zdajecie sobie sprawę, że to nie jest zabawa w chowanego i to tylko wy szukacie… – Uśmiecham się. – Wasi operacyjni odwalają gównianą robotę, ale ja nie działam tak samo, jak wy. Dlatego doskonale wiem wszystko o istotnych dla mnie graczach, a ty, Iwanicki, jesteś jednym z nich.

– Chcesz mi powiedzieć, że nas sprzedała? – mówi, a do mnie zaczyna docierać. – A ja tak bardzo w nią wierzyłem. – Kręci głową. – Czego ode mnie jeszcze chcesz?

Pierwsze jego zdanie uspokaja mnie trochę. Wskazuje to jedynie na to, że wiadomość wysłana przez Pszczółkę miała za zadanie ochronić mnie, nie ją. Nie czuję jednak pełni ulgi. Ta się pojawi, dopiero kiedy będę pewny, że jest bezpieczna.

– Zapytam wprost, bo nie mam czasu na gierki. – Wyprzedzam go i blokuję jego kolejny krok. – Gdzie, do kurwy, jest Nowicka? – pytam, a na jego twarzy zaczyna pojawiać się zdziwienie.

– A gdzie ma być? – odpowiada, jakby to była oczywistość.

– Umawialiśmy się na coś… – Mierzę go wzrokiem z góry na dół. – Nie wyglądasz na człowieka, który nie rozumie powagi sytuacji. Tyle czasu mi się przyglądacie, że powinieneś już doskonale wiedzieć, ile dla mnie znaczy dane słowo – ciągnę, po czym nabieram powietrza w płuca. – Obiecałeś ją chronić, więc pytam się ciebie, gdzie ona, kurwa, jest?!

– Przyszedłeś tutaj, żeby mnie zastraszyć? – prycha, patrząc na mnie przymrużonymi oczami. – Ja się ciebie nie boję i chuj mnie obchodzi, co masz do powiedzenia. Wszyscy jesteście tacy sami. Macie się za panów życia i śmierci, a jak coś nie idzie po waszej myśli, to szukacie winnych wokół. – Podchodzi do mnie bliżej. – Może czas, panie Konop, spojrzeć prawdzie w oczy? Może Nowicka wreszcie dostrzegła prawdę o panu i przytomnie postanowiła spierdolić?

– Nie testuj mojej cierpliwości – odpowiadam przez zaciśnięte zęby.

– I co zrobisz? – Patrzy na mnie z politowaniem. – Jebniesz mnie w pysk jak Walskiego? – Robię wielkie oczy. – Nie powiedział mi o tym, ale nietrudno było się domyślić. On nie wniósł zawiadomienia, ale nie myśl, że ja zachowam się tak samo. Daj mi tylko pretekst, a z chęcią wsadzę cię nawet na trzy. – Mocno wciska palec w moją klatkę piersiową. – Skoro teraz tu, kurwa, stoisz, to znaczy, że nie tylko ja dałem dupy… – urywa i przechodzi obok, trącając mnie barkiem. – Ale ja w przeciwieństwie do pana nie będę szukał winnych, tylko jej samej – rzuca przez ramię i ginie w tłumie ludzi.