Moralność nie istnieje - Gostyński Mateusz - ebook

Moralność nie istnieje ebook

Gostyński Mateusz

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

 

Wystarczy iskra, żeby cały świat rodziny Hamiltonów zapłonął.

 

 

 

W rodzinnej korporacji trwa walka o przejęcie kontroli i władzy. Kiedy wszystko kręci się wokół własnych korzyści, to nawet więzy krwi nie są w stanie stłumić prawdziwej ludzkiej natury. Szantaż, kłamstwa, seks, zdrada tajemnic – wszystkie chwyty są dozwolone.

 

 

 

  • Czy ujawnienie rodzinnej tajemnicy zniszczy codzienny porządek i idyllę budowaną latami?

  • Czy pożądanie i namiętność okażą się silniejsze niż rodzinne relacje?

  • Czy żądza władzy wygra z uczuciami?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 134

Oceny
3,7 (83 oceny)
32
19
16
8
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Adrianka90
(edytowany)

Nie polecam

Okropnie się to czytało. Fabuła tragiczna. Ledwo dobrnęłam do końca. Dawno. nie czytałam czegoś tak beznadziejnego. Zdecydowanie nie polecam.
10
mbmamba

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle nieprzewidywalne zakończenie. Kolejna świetna książka Mateusza
10
JoannaBura

Nie oderwiesz się od lektury

świetne opowiadanie.szybko się czyta.polecam
00
annabiala3

Nie polecam

Koszmarek. Doskonały przykład na to, że "pisać każdy może". Ale to nie znaczy, że powinien.
00
sylwiak801

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która rozpala zmysły. „Wystarczy zapałka, żeby nasz świat zapłonął...” W świecie Hamiltonów zaczyna się walka o władzę i przejęcie kontroli. Miłość i rodzina schodzą na drugi plan, kiedy każda z osób pragnie ugrać coś dla siebie, a przede wszystkim wygrać. Zaczyna się intryga, kłamstwa, nienawiść i zemsta, czy w tym świecie będzie wybór? Miłość i namiętność przegra z pragnieniem władzy? Pokusa władzy niszczy nie jednego człowieka. „Moralność nie istnieje” skusiła mnie nie tylko zmysłową i niegrzeczną okładką, która zdecydowanie przyciąga wzrok, ale i intrygującym opisem fabuły. Mateusz Gostyński wprowadza nas w świat, w którym wszystkie chwyty są dozwolone. Nienawiść, zemsta, intryga, tajemnice, które idealnie i niespodziewanie kierują zwrotami akcji. Mimo małego formatu zawiera fabułę, która was nie zawiedzie, jest wszystko, czego nam potrzeba w książce. Akcja, która nas porywa z każdą stroną, coraz bardziej zatracamy się w ich świecie. Świetnie wykreowani bohaterowie, kt...
00

Popularność




Prolog

Tę historię można uznać za serię niefortunnych zdarzeń. Można też określić ją mianem przypadku. A czy tak było naprawdę?

Sta­łam przed ma­syw­ny­mi drew­nia­ny­mi drzwia­mi i za­sta­na­wia­łam się, czy po­win­nam za­pu­kać, czy też może we­jść do środ­ka bez uprze­dze­nia. W ko­ńcu ten bu­dy­nek na­le­żał częścio­wo rów­nież do mnie.

Wy­bra­łam tę dru­gą opcję i bar­dzo szyb­ko tego po­ża­ło­wa­łam. Przed mo­imi ocza­mi po­ja­wił się ob­raz, któ­re­go nie dało się już po­tem wy­ma­zać z pa­mi­ęci.

– Gra­ce, ile razy mam po­wta­rzać, żeby pu­kać przed we­jściem do mo­je­go biu­ra? – za­py­tał mój oj­ciec, wci­ąga­jąc spodnie.

– W tej sy­tu­acji cze­piasz się tego, że nie po­in­for­mo­wa­łam ja­śnie pana o swo­im przy­by­ciu? – Par­sk­nęłam śmie­chem. – A to pew­nie ta two­ja nowa se­kre­tar­ka. – Rzu­ci­łam mor­der­cze spoj­rze­nie mło­dej ko­bie­cie.

Pod­nio­sła się z podło­gi, na któ­rej klęcza­ła i po­de­szła do mnie. Wy­ci­ągnęła rękę w moim kie­run­ku, jak­by chcia­ła się ze mną przy­wi­tać.

– Al­li­son – rzu­ci­ła z głu­pim uśmiesz­kiem.

– O Boże. – Prze­wró­ci­łam ocza­mi. – Idź naj­pierw umyj zęby, a pó­źniej naj­le­piej nie wra­caj – do­da­łam.

Na twa­rzy ojca do­strze­głam za­że­no­wa­nie, więc po­sta­no­wi­łam sko­rzy­stać z oka­zji. Po­de­szłam po­wo­li do biur­ka i usia­dłam na jego fo­te­lu.

– Mor­gan Ha­mil­ton, CEO Ha­mil­ton Inc., wda­je się w ro­mans z świe­żo za­trud­nio­ną se­kre­tar­ką – po­wie­dzia­łam.

– Nie mu­sisz mó­wić tego na głos, do­sko­na­le wiem, co zro­bi­łem – od­po­wie­dział.

– Wła­ści­wie mu­szę. Chcia­łam ci zwi­zu­ali­zo­wać, jak będą wy­gląda­ły na­głów­ki ju­trzej­szej ga­ze­ty. – Uśmiech­nęłam się. – Dro­gi ta­tu­siu, do­sko­na­le wiem, że te­raz ro­man­se biu­ro­we są w mo­dzie, ale stać cię na wi­ęcej niż pu­ka­nie se­kre­tar­ki, któ­ra wy­gląda, jak­byś wy­ci­ągnął ją pro­sto z naj­bar­dziej ob­skur­ne­go bur­de­lu w mie­ście.

– Sły­sza­łam to – do­bie­gł do mnie głos z dru­gie­go po­miesz­cze­nia.

– Nie­da­le­ko pada ja­błko od ja­bło­ni – rzu­cił oj­ciec. – Cze­go chcesz?

– W ży­ciu pra­gnę je­dy­nie two­je­go szczęścia – iro­ni­zo­wa­łam.

– Gra­ce, nie przedłu­żaj! – Oj­ciec pod­nió­sł głos. – Roz­po­znam szan­taż na ki­lo­metr. Mów, jaka jest cena two­je­go mil­cze­nia.

– Wi­dzę, że na­wet w roz­mo­wie nie znasz zna­cze­nia słów „gra wstęp­na”. – Wspa­rłam się łok­cia­mi o biur­ko. – Do­brze wiesz cze­go – rzu­ci­łam.

– Nie ma mowy! – krzyk­nął.

Wy­jęłam te­le­fon i za­częłam prze­glądać kon­tak­ty.

– „L.A. Ti­mes” po­wi­nien być za­in­te­re­so­wa­ny ta­kim skan­da­lem…

Oj­ciec pod­bie­gł i wy­rwał mi te­le­fon z ręki.

– Chy­ba jed­nak się my­li­łem. – Za­śmiał się. – Prze­cież bez do­wo­dów nikt nie kupi ta­kiej hi­sto­rii.

Wi­dzia­łam, że za­czy­na się roz­lu­źniać.

W du­chu cie­szy­łam się, że wci­ąż my­ślał o mo­jej wi­zy­cie jak o przy­pad­ku. A prze­cież to on mnie na­uczył, że w tym świe­cie nic się nie dzie­je przy­pad­ko­wo.

– Emma, mo­żesz już wy­jść! – krzyk­nęłam.

– Emma? – za­py­tał zdzi­wio­ny.

– Po­znaj­cie się! – Wska­za­łam na jego se­kre­tar­kę. – A nie, prze­pra­szam, mia­łeś oka­zję po­znać Emmę do­syć, ekhm, do­głęb­nie. – Zo­ba­czy­łam, jak na jego twa­rzy ry­su­je się zwąt­pie­nie. – Już wy­ja­śniam, a wła­ści­wie przy­po­mi­nam, bo to ty by­łeś oso­bą, któ­ra mnie tego na­uczy­ła. – Wsta­łam z fo­te­la. – Wi­dzisz tat­ku, ta oto ko­bie­ta nie jest żad­ną se­kre­tar­ką, ani tym bar­dziej two­ją pra­cow­ni­cą. Od sa­me­go po­cząt­ku pra­co­wa­ła dla mnie i ura­bia­ła cię tak, że­byś wpa­dł ze swo­imi eks­ce­sa­mi. – Po­de­szłam do Emmy. – Two­je wy­na­gro­dze­nie. – Po­da­łam jej ko­per­tę z pie­ni­ędz­mi.

– Wszyst­kie na­gra­nia są za­pi­sa­ne na tym pen­dri­vie. – Po­da­ła mi urządze­nie.

– Wi­dzisz, tat­ku, sta­łeś się nie­roz­sąd­ny w swo­ich dzia­ła­niach i całe szczęście, że to two­ja cór­ka zła­pa­ła cię na go­rącym uczyn­ku – po­wie­dzia­łam, czu­jąc dumę. – A te­raz przej­dźmy do rze­czy. Zor­ga­ni­zu­jesz dla mnie miej­sce w ra­dzie nad­zor­czej, a ja za­pom­nę o wszyst­kim, co wi­dzia­łam.

– Ro­zu­miem. – Za­śmiał się.

– Dla­cze­go się śmie­jesz? – za­py­ta­łam za­kło­po­ta­na.

– Bo całe ży­cie my­śla­łem, że nie znaj­dę god­ne­go na­stęp­cy – od­po­wie­dział i usia­dł na krze­śle. – Do­sta­niesz miej­sce przy sto­le dla do­ro­słych.

Od­wró­ci­łam się, by ukryć za­do­wo­le­nie i ru­szy­łam w kie­run­ku wy­jścia.

– Za­po­mnia­łaś o czy­mś – po­wie­dział sta­now­czo. – Pen­dri­ve.

Po­de­szłam do biur­ka i po­ło­ży­łam go na nim. Zła­pał mnie moc­no za nad­garst­ki i spoj­rzał mi pro­sto w oczy.

– Obyś nie była już dziec­kiem, bo to nie jest za­ba­wa! – po­wie­dział gło­śno.

Rodzeństwo do pary

Grace

Po roz­mo­wie z oj­cem wy­bra­łam się w dro­gę po­wrot­ną do po­sia­dło­ści. Je­cha­łam dłu­gą i krętą uli­cą pro­wa­dzącą do domu, mi­ja­jąc ko­lej­ne re­zy­den­cje. By­li­śmy pró­żni, ale jesz­cze żad­ne­mu Ha­mil­to­no­wi ten stan rze­czy nie prze­szka­dzał.

Mie­li­śmy naj­wi­ęk­szą dzia­łkę w oko­li­cy. Na sa­mym szczy­cie wzgó­rza znaj­do­wa­ła się na­sza po­se­sja ogro­dzo­na wy­so­kim mu­rem. Ni­g­dy na­wet się nie za­sta­na­wia­łam, jak wiel­ki był to te­ren, ale pew­nie był ogrom­ny.

Prze­je­cha­łam przez au­to­ma­tycz­ną bra­mę i dro­gą uło­żo­ną z gra­ni­to­wej kost­ki ru­szy­łam w kie­run­ku domu. Na pod­je­ździe za­wsze bra­ko­wa­ło miej­sca. Za­par­ko­wa­łam auto, za­sta­wia­jąc tym sa­mym sa­mo­chód Mi­cha­ela.

– Chy­ba so­bie żar­tu­jesz! – Brat sta­nął w drzwiach.

– Trze­ba było roz­sąd­niej wy­bie­rać miej­sce do par­ko­wa­nia – od­pa­rłam z uśmie­chem na twa­rzy.

Nie zwa­ża­jąc na jego re­ak­cję, ru­szy­łam do drzwi, jed­nak kie­dy go mi­ja­łam, chwy­cił mnie moc­no za rękę.

– G, wró­cisz do sa­mo­cho­du i od­je­dziesz! – krzyk­nął.

Wy­rwa­łam się z jego uści­sku i we­szłam do domu.

– Je­śli tak bar­dzo ci na tym za­le­ży, masz jesz­cze parę se­kund, żeby od­pa­lić sil­nik, póki je­stem w po­bli­żu, i od­blo­ko­wać so­bie wy­jazd – rzu­ci­łam do nie­go i kątem oka zo­ba­czy­łam, jak bie­gnie do mo­je­go esca­la­de’a.

Do­sko­na­le wie­dzia­łam, że ten sa­mo­chód nie jest ty­po­wym wy­bo­rem ko­bie­ty w moim wie­ku, a wła­ści­wie w żad­nym wie­ku. Po­trze­bo­wa­łam cze­goś du­że­go, w czym mo­żna by prze­wie­źć zwło­ki i z kla­są wpa­ro­wać na naj­wi­ęk­szą im­pre­zę w ca­łym L.A.

Zna­la­złam się w holu. Wi­ęk­szo­ść słu­żby sta­ra­ła się być dla nas nie­wi­docz­na, je­dy­nie Ra­qu­el była ci­ągle w za­si­ęgu wzro­ku. Kim była i co dla nas ro­bi­ła, to od­wiecz­na ta­jem­ni­ca. Słu­żącą? Opie­kun­ką domu? Jed­no­cze­śnie zaj­mo­wa­ła się do­mem i często sprząta­ła bru­dy, któ­re zo­sta­wi­li­śmy po so­bie przy­pad­kiem. Tak na­praw­dę była z nami od za­wsze.

Po­de­szła do mnie i mia­ła za­miar coś po­wie­dzieć, ale mach­nęłam jej ręką przed twa­rzą, sta­ra­jąc się ją uci­szyć. Mia­łam wa­żniej­sze rze­czy na gło­wie niż roz­mo­wa ze słu­żącą.

We­szłam po scho­dach na pi­ętro i otwo­rzy­łam drzwi mo­jej kom­na­ty god­nej ksi­ężnicz­ki, gdzie zo­ba­czy­łam Nate’a le­żące­go na moim łó­żku. Ad­op­to­wał go mój oj­ciec, uży­wa­jąc tego wy­da­rze­nia jako przy­kryw­ki jed­ne­go z wy­stęp­ków.

– Cze­ść sio­strzycz­ko – rzu­cił do mnie, nie wsta­jąc z po­ście­li.

– Nie po­wi­nie­neś tu być, prze­cież o tym roz­ma­wia­li­śmy – od­pa­rłam.

Sły­sząc to, wstał z łó­żka i pod­sze­dł do mnie. Prze­je­chał ręką po mo­jej ta­lii. Po­czu­łam, jak prze­cho­dzi mnie dreszcz. Nie mo­głam się mu oprzeć, był nie­ziem­sko przy­stoj­ny, a do tego do­cho­dzi­ło ry­zy­ko, że zo­sta­nie­my przy­ła­pa­ni, co za ka­żdym ra­zem po­tęgo­wa­ło pod­nie­ce­nie.

– Już so­bie idę – po­wie­dział i za­brał dłoń.

Zła­pa­łam go za rękę i po­ło­ży­łam ją na mo­jej pra­wej pier­si.

– Tyl­ko szyb­ko – szep­nęłam mu do ucha.

Ści­snęłam jego gar­dło i po­pchnęłam na łó­żko. Nate roz­pi­ął szyb­ko spodnie i opu­ścił je do ko­stek. We­szłam na nie­go i usia­dłam okra­kiem. Wie­dzia­łam, że nie za­mknęłam drzwi na klucz i w ka­żdej chwi­li ktoś może we­jść do po­ko­ju. Czu­łam, że tam na dole robi mi się przy­jem­nie.

Nate wsu­nął mi dłoń pod spód­ni­cę i od­gar­nął na bok majt­ki. Wie­dzia­łam, że jest pod­nie­cony tak bar­dzo jak ja lub na­wet bar­dziej. Kie­dy wsze­dł we mnie, jęk­nęłam gło­śno, być może in­ten­cjo­nal­nie. Sły­sząc to, za­tkał moje usta dło­nią, po czym obie­ma ręka­mi zła­pał mnie moc­no za ty­łek.

Uje­żdża­łam go jak naj­lep­sze­go ko­nia wy­ści­go­we­go, w górę i w dół, czu­jąc w so­bie ka­żdy cal jego męsko­ści. Po­wstrzy­my­wa­łam jęki roz­ko­szy, a tak bar­dzo chcia­łam krzy­czeć. Osi­ągnęłam szczyt już po chwi­li, choć nie była to pew­nie za­słu­ga Nate’a, tyl­ko wy­gra­nej bi­twy z oj­cem.

Usa­tys­fak­cjo­no­wa­na ze­szłam z nie­go. Czu­łam, że na mo­ich po­licz­kach po­ja­wił się róż. Od­gar­nęłam wło­sy z twa­rzy i zer­k­nęłam na Nate’a: pa­trzył na mnie jak zbi­ty pies.

– A co ze mną? – za­py­tał.

– Nie wiem. – Prze­wró­ci­łam ocza­mi. – Idź do to­a­le­ty i ulżyj so­bie – do­da­łam, wska­zu­jąc drzwi do ła­zien­ki.

Mo­men­tal­nie wstał z łó­żka, wci­ągnął spodnie i za­pi­ął pa­sek. Ru­szył w kie­run­ku drzwi, rzu­ca­jąc mi mor­der­cze spoj­rze­nie. Nie zwa­ża­łam na nie­go. Był mi po­trzeb­ny, wy­ko­nał swo­je za­da­nie i tym sa­mym prze­stał być przy­dat­ny.

Po­ło­ży­łam się na chwi­lę na łó­żku, cho­ciaż wie­dzia­łam, że to nie ko­niec wra­żeń. Po­trze­bo­wa­łam chwi­li, żeby prze­my­śleć dal­sze kro­ki i prze­ana­li­zo­wać to, co się do tej pory wy­da­rzy­ło.

Oj­ciec my­ślał, że chcę być częścią jego im­pe­rium, ale ja za­mie­rza­łam zbu­do­wać wła­sne na zglisz­czach jego daw­nej wiel­ko­ści. Wie­dzia­łam, że do­sko­na­ło­ść two­rzy się przez znisz­cze­nie nie­do­sko­na­ło­ści.

Z ma­rzeń wy­rwa­ło mnie pu­ka­nie do drzwi.

– We­jść! – krzyk­nęłam.

To była Ra­qu­el.

– Cze­go?! – wark­nęłam.

Zbli­ży­ła się do mnie. Wi­dzia­łam w jej oczach czy­stą zło­ść. Wła­ści­wie to na­wet się jej nie dzi­wi­łam. Spoj­rza­ła mi w oczy i ude­rzy­ła mnie otwar­tą ręką w po­li­czek, któ­ry mo­men­tal­nie stał się jesz­cze bar­dziej ró­żo­wy.

– Po­słu­chaj mnie, gów­nia­ro, nie je­stem two­ją mat­ką, że­byś od­no­si­ła się do mnie w ten spo­sób…

– Je­steś zwol­nio­na – prze­rwa­łam jej, a ona za­śmia­ła mi się w twarz.

– Pa­nien­ko Gra­ce, czy uwa­żasz, że przez ćwie­rć wie­ku pra­cy dla wiel­kie­go rodu Ha­mil­to­nów ni­cze­go się nie na­uczy­łam? – za­py­ta­ła, ale nie cze­ka­ła na od­po­wie­dź. – Po pierw­sze, zwol­nić mnie może tyl­ko twój oj­ciec, ale ni­g­dy tego nie zro­bi, po dru­gie, wiem o to­bie wi­ęcej, niż ci się wy­da­je.

– Chcesz mi coś po­wie­dzieć? – Chcia­łam się do­wie­dzieć, czy cho­dzi­ło jej o Nate’a.

– Mó­wie­nie jest do­me­ną Ha­mil­to­nów, a moje na­zwi­sko nie za­czy­na się na­wet na H, jak sama do­brze wiesz. Gdy­byś nie była roz­pusz­czo­ną gów­nia­rą, to wy­słu­cha­ła­byś mnie od razu i oszczędzi­ła­byś so­bie bólu i upo­ko­rze­nia. Two­ja mat­ka pro­si­ła, że­byś do niej zaj­rza­ła, jak tyl­ko wró­cisz z fir­my. Tyl­ko tyle chcia­łam po­wie­dzieć. – Ukło­ni­ła się i za­mie­rza­ła ode­jść.

– Jest u sie­bie?

– Pani Ha­mil­ton prze­by­wa obec­nie nad ba­se­nem – od­pa­rła, zło­ży­ła ręce za ple­ca­mi i wy­szła z po­ko­ju.

Mat­ka na pew­no ocze­ki­wa­ła ode mnie re­zul­ta­tów. W ro­dzi­nie była trak­to­wa­na jesz­cze go­rzej niż ja, bo nie dość, że była ko­bie­tą, to nie pły­nęła w niej krew Ha­mil­to­nów. Mia­ła naj­mniej do po­wie­dze­nia z nas wszyst­kich, jed­nak po­mi­mo bra­ku po­kre­wie­ństwa z przod­ka­mi ojca była bar­dziej prze­bie­gła niż wi­ęk­szo­ść z nich.

Królowa Diana

Diana

Obu­dzi­łam się w swo­im łożu god­nym kró­lo­wej. Prze­ci­ągnęłam się i ro­zej­rza­łam w po­szu­ki­wa­niu Mor­ga­na. Drzwi gar­de­ro­by były otwar­te na oścież. Stał na środ­ku i ni­cze­go nie­świa­do­my wy­bie­rał kra­wat, któ­ry za­ło­ży dzi­siaj do pra­cy.

Uczu­cie mi­ędzy nami wy­pa­li­ło się lata temu. On zdra­dzał mnie, a ja jego. By­li­śmy je­dy­nie na tyle dys­kret­ni, że ni­g­dy nie da­wa­li­śmy się przy­ła­pać na go­rącym uczyn­ku, cho­ciaż ka­żde z nas zna­ło praw­dę o tej dru­giej oso­bie. Łączy­ły nas je­dy­nie dzie­ci i do­bro fir­my.

Kor­po­ra­cja tak na­praw­dę w wi­ęk­szo­ści na­le­ża­ła do Mor­ga­na, na­sze dzie­ci po­sia­da­ły częścio­wy pa­kiet udzia­łów, a ja nie mia­łam nic. Wie­dzia­łam, że je­śli nie we­zmę spraw w swo­je ręce, w ko­ńcu wy­lądu­ję na bru­ku. Wy­obra­źcie to so­bie, kró­lo­wa na zim­nym i brud­nym chod­ni­ku jed­nej z ulic Los An­ge­les… Abs­trak­cja po­dob­na do tej uwiecz­nio­nej na ob­ra­zach Pi­cas­sa.

– Ten czy ten? – za­py­tał Mor­gan, przy­kła­da­jąc na zmia­nę kra­wa­ty do ko­szu­li.

– Lewy – od­pa­rłam, nie zwra­ca­jąc na nie uwa­gi.

– Na­wet nie spoj­rza­łaś – po­wie­dział.

– Moja opi­nia i tak się dla cie­bie nie li­czy. – Od­wró­ci­łam się ple­ca­mi do męża.

Czu­łam, jak cie­pły ka­li­for­nij­ski wiatr prze­la­tu­je po moim na­gim cie­le. Usły­sza­łam kro­ki Mor­ga­na. Po­ło­żył rękę na mo­ich ple­cach i za­czął ją prze­su­wać po­wo­li w dół.

Ze­rwa­łam się z łó­żka i sta­nęłam kom­plet­nie naga przed mężem.

– Z tego, co pa­mi­ętam, spie­szysz się do fir­my – wark­nęłam wy­mow­nie.

– Znaj­dę kil­ka mi­nut – od­pa­rł i za­czął dziw­nie mru­żyć oczy.

– Z na­ci­skiem na kil­ka. – Uśmiech­nęłam się dys­kret­nie i chwy­ci­łam szla­frok wi­szący na wie­sza­ku. – Może do tego wró­ci­my po pra­cy. – Po­ca­ło­wa­łam go de­li­kat­nie w po­li­czek, prze­ły­ka­jąc przy tym żółć, któ­rą po­czu­łam w ustach.

Wi­dzia­łam, że się za­go­to­wał, ale na szczęście nie miał cza­su na awan­tu­rę. Chwy­cił tecz­kę i wy­sze­dł z po­ko­ju.

Nie po­cho­dzi­łam z za­mo­żnej ro­dzi­ny. Nie by­łam na­wet oby­wa­tel­ką kra­ju, w któ­rym się zna­la­złam. Moje ko­rze­nie si­ęga­ły Eu­ro­py, a kon­kret­niej Ro­sji. By­łam ma­ło­la­tą da­le­ko od domu, któ­ra nie cof­nie się przed ni­czym, żeby nie mu­sieć wra­cać do oj­czy­zny. Do wszyst­kie­go, co mam, do­szłam sama z po­mo­cą mo­je­go in­te­lek­tu i wdzi­ęków odzie­dzi­czo­nych po mat­ce. Na po­cząt­ku mo­jej zna­jo­mo­ści z Ha­mil­to­na­mi nie po­tra­fi­łam się przy­sto­so­wać, ale czas dzia­ła na wszyst­kich i wszyst­ko wo­kół.

Mor­gan od za­wsze mu­siał mieć wszyst­ko, co naj­lep­sze i naj­dro­ższe. Nie za­do­wa­lał się pó­łśrod­ka­mi i tak oto po­znał mnie. Fir­ma jego ojca spon­so­ro­wa­ła je­den z po­ka­zów mody, w któ­rym by­łam głów­ną mo­del­ką. By­li­śmy wte­dy jesz­cze na­sto­lat­ka­mi, ale jak tyl­ko go zo­ba­czy­łam, jego spo­sób by­cia i cha­ry­zmę, któ­rą ema­no­wał, to wie­dzia­łam, że mu­szę go zdo­być.

By­łam pew­na, że mnie za­uwa­żył. Moje dłu­gie nogi wi­dać było z ostat­nich rzędów, a na­tu­ral­ny blond przy­ci­ągał uwa­gę ka­żde­go mężczy­zny na sali. Choć wi­ęk­szo­ść z nich była w wie­ku mo­je­go ojca, nie prze­szka­dza­ło mi to. Cie­szy­ło mnie po­żąda­nie wy­pi­sa­ne na ich twa­rzach.

Pa­mi­ętam, że tam­te­go dnia wy­cho­dzi­łam z bu­dyn­ku, w któ­rym od­by­wał się event, a on cze­kał na mnie przy jed­nym z sa­mo­cho­dów ojca z naj­wi­ęk­szym bu­kie­tem róż, jaki w ży­ciu wi­dzia­łam. Mia­łam pi­ęt­na­ście lat, a on, jak się pó­źniej do­wie­dzia­łam, był ode mnie rok star­szy.

Pech chciał, a może to było szczęście, że tak samo szyb­ko, jak się po­zna­li­śmy, tra­fi­li­śmy do łó­żka, a dzie­wi­ęć mie­si­ęcy pó­źniej na świat przy­sze­dł Mi­cha­el. Już wte­dy wie­dzia­łam, że Mor­gan nie bie­rze od­po­wie­dzial­no­ści za co­kol­wiek na swo­je bar­ki. Na­ma­wiał mnie, że­bym usu­nęła ci­ążę, ale się na to nie zgo­dzi­łam. Mia­łam po­par­cie w jego ojcu – Wil­lia­mie, zresz­tą do dziś jest mi bar­dzo przy­chyl­ny.

Jed­no jest pew­ne, dzi­ęki mo­jej kon­se­kwen­cji i kil­ku dziur­kom w pre­zer­wa­ty­wie dzi­siaj nikt nie może o mnie po­wie­dzieć, że je­stem sta­rą i bied­ną mat­ką. Le­d­wie prze­kro­czy­łam czter­dziest­kę, więc tak na­praw­dę lep­sza po­ło­wa ży­cia jesz­cze przede mną.

Wy­szłam na bal­kon, by wresz­cie za­pa­lić dłu­go wy­cze­ki­wa­ne­go pa­pie­ro­sa. Nie chcia­łam słu­chać bia­do­le­nia na te­mat tego, jaki wpływ pa­le­nie ma na cerę i jak szyb­ko się przez ten na­łóg ze­sta­rze­ję i umrę. Dla mnie była to przy­jem­no­ść, z któ­rej nie mia­łam za­mia­ru ni­g­dy zre­zy­gno­wać.

Sto­jąc na prze­stron­nym ta­ra­sie, zo­ba­czy­łam w od­da­li sa­mo­chód zbli­ża­jący się do po­sia­dło­ści. Zdu­si­łam swo­ją roz­kosz w po­piel­nicz­ce i po­szłam do gar­de­ro­by. Plu­sem by­cia kimś ta­kim jak ja była ilo­ść kre­acji na ka­żdy dzień, a mi­nu­sem zbyt duży wy­bór. Za­ło­ży­łam ob­ci­słą ko­ron­ko­wą bluz­kę, oczy­wi­ście nie za­kła­da­jąc pod spód sta­ni­ka, i czar­ne do­pa­so­wa­ne spodnie. Do tego chu­s­ta na gło­wę i oku­la­ry prze­ciw­sło­necz­ne.

Moje pier­si były dużo młod­sze ode mnie. Ich sztucz­no­ść prze­ciw­dzia­ła­ła pra­wu gra­wi­ta­cji, dzi­ęki cze­mu wie­dzia­łam, że jesz­cze przez dłu­gie lata sta­nik nie będzie dla mnie przy­mu­sem, a je­dy­nie wy­bo­rem.

Kie­dy scho­dzi­łam po scho­dach, mi­nęłam się z Gra­ce. Była ist­ną mie­szan­ką wy­bu­cho­wą. Odzie­dzi­czy­ła uro­dę po mnie i in­te­lekt po ojcu. Do­dat­ko­wo była tak samo prze­bie­gła jak ja, ale jed­no­cze­śnie prag­ma­tycz­na jak Mor­gan. Wie­dzia­łam, że na­wet bez na­zwi­ska by­ła­by w sta­nie za­jść bar­dzo da­le­ko.

Jed­ną z nie­do­god­no­ści w by­ciu pa­nią Ha­mil­ton było to, że wszy­scy na mnie pa­trzy­li. Wsia­dłam do mo­je­go czar­ne­go ran­ge ro­ve­ra ve­la­ra i ru­szy­łam w kie­run­ku bra­my.

Wy­je­cha­łam na dro­gę i spoj­rza­łam w lu­ster­ko. Sa­mo­chód, któ­ry pod­je­chał wcze­śniej pod po­sia­dło­ść, te­raz je­chał za mną. Pędzi­łam, aż nie wy­je­cha­łam z hrab­stwa. Kil­ka­na­ście ki­lo­me­trów za jego gra­ni­ca­mi znaj­do­wał się Mo­on­li­ght Mo­tel, w któ­rym nikt się nie spo­dzie­wał mnie spo­tkać.

Za­par­ko­wa­łam za bu­dyn­kiem, tak żeby ukryć sa­mo­chód. Wy­sia­dłam i uda­łam się od razu do po­ko­ju. Opła­ci­łam po­byt w tym miej­scu za cały mie­si­ąc z góry, po­słu­gu­jąc się przy tym fa­łszy­wy­mi do­ku­men­ta­mi. Nic nie mo­gło wy­jść na jaw.

Usia­dłam w fo­te­lu w przy oknie i cze­ka­łam. Po chwi­li usły­sza­łam pu­ka­nie do drzwi. Od­su­nęłam de­li­kat­nie za­sło­nę i upew­ni­łam się co do to­żsa­mo­ści mo­je­go go­ścia. Wsta­łam i na­ci­snęłam klam­kę.

W pro­gu stał mój do­bry zna­jo­my, a może na­wet ktoś wi­ęcej. Mężczy­zna młod­szy ode mnie, nie­wie­le star­szy od mo­je­go pier­wo­rod­ne­go.

Ide­al­ne rysy twa­rzy Car­la spra­wia­ły, że aż trzęsły mi się nogi. Miał za­wsze nie­na­gan­ną fry­zu­rę i ide­al­nie przy­strzy­żo­ny za­rost. Ciem­ny ko­smyk wło­sów opa­dał mu na czo­ło, a on co chwi­lę go od­gar­niał. Był pew­ny sie­bie, ale w moim to­wa­rzy­stwie tra­cił grunt pod no­ga­mi.

Od pro­gu rzu­ci­łam się do jego ust, a on upu­ścił na zie­mię ak­tów­kę, któ­rą trzy­mał w ręce.

– Nie tyl­ko ja nie mo­głem się do­cze­kać spo­tka­nia – wy­szep­tał mi­ędzy po­ca­łun­ka­mi.

Jak tyl­ko usły­sza­łam jego au­stra­lij­ski ak­cent, zro­bi­ło mi się go­rąco.

Czu­łam wiel­ką żądzę, któ­rą mu­sia­łam za­spo­ko­ić. Po­de­szli­śmy do łó­żka, po­zba­wia­jąc się na­wza­jem ko­lej­nych części gar­de­ro­by. Po chwi­li Carl stał przede mną zu­pe­łnie nagi. Za­częłam ca­ło­wać jego wy­ra­źne mi­ęśnie brzu­cha i po­wo­li scho­dzi­łam ni­żej, jed­nak nie chcia­łam dać mu zbyt szyb­ko roz­ko­szy, na któ­rą sama dłu­go cze­ka­łam. Prze­rwa­łam i po­pchnęłam go na łó­żko. W ko­ńcu to ja by­łam star­sza i do­sko­na­le wie­dzia­łam, cze­go chcę.

On miał być tu dla mnie, nie na od­wrót. Le­żał na ple­cach na łó­żku. Spoj­rza­łam mu w oczy i wy­czu­łam chwi­lo­we zwąt­pie­nie.

– Mów! Wiesz, ja­kie są za­sa­dy – po­wie­dzia­łam.

– Nie chcę psuć chwi­li – od­pa­rł.

– Już to zro­bi­łeś. – Wes­tchnęłam gło­śno i po­ło­ży­łam się obok nie­go.

Wie­dzia­łem, że za­raz za­cznie ga­dać o tym, jak bar­dzo chcia­łby być ze mną, ukry­wać się po mo­te­lach ni­czym ko­chan­ko­wie, któ­ry­mi prze­cież by­li­śmy.

– Kie­dy od nie­go odej­dziesz? – za­py­tał.

– Wiesz, że to nie jest ta­kie pro­ste – od­po­wie­dzia­łam.

– Wszyst­ko za­le­ży od chęci. – Spoj­rzał na mnie prze­szy­wa­jąco. – A może ty tak na­praw­dę nie chcesz ode­jść od Mor­ga­na? – za­py­tał.

– Roz­ma­wia­li­śmy o tym set­ki razy. Mia­łeś mi w tym po­móc i na czym sta­nęło!? – wy­krzy­cza­łam.

– Na tym, że przy­je­cha­łem dzi­siaj do cie­bie, spe­łnia­jąc two­ją pro­śbę, z my­ślą o tym, żeby za­spo­ko­ić rów­nież two­je pra­gnie­nia – od­po­wie­dział.

Wstał z łó­żka i pod­nió­sł z zie­mi ak­tów­kę. Po­dał mi ją.

– Uda­ło ci się? – za­py­ta­łam.

– Nie wiem, czy to wy­star­czy. Sama mu­sisz oce­nić.

Rzu­ci­łam mu się na szy­ję.

– Wiesz co, prze­szła mi ocho­ta – po­wie­dział, zrzu­ca­jąc mnie z sie­bie.

– Chy­ba żar­tu­jesz! – krzyk­nęłam. – Będziesz się te­raz ob­ra­żał jak dziec­ko? – za­py­ta­łam.

Nie usły­sza­łam od­po­wie­dzi, więc za­częłam rzu­cać w nie­go ubra­nia­mi le­żący­mi na zie­mi. Wi­dząc moją zło­ść, Carl ubrał się szyb­ko i cof­nął w stro­nę drzwi.

– Wróć, jak do­ro­śniesz, bo póki co za­cho­wu­jesz się jak mały chło­piec – po­wie­dzia­łam i wska­za­łam mu pal­cem drzwi.

Wi­dzia­łam, że po­smut­niał, ale zro­bił, co ka­za­łam. Nie mia­łam wy­rzu­tów su­mie­nia. Mężczy­zna za­cho­wu­jący się w ten spo­sób mógł być dla mnie tyl­ko ci­ęża­rem. Wy­cho­wa­łam dwóch sy­nów i trze­ci nie był mi po­trzeb­ny. Chcia­łam fa­ce­ta z krwi i ko­ści.

My­śla­łam, że nie zdo­będzie tego, na czym mi za­le­ża­ło, i że je­dy­ne, cze­go mogę od nie­go ocze­ki­wać, to seks jak z naj­lep­szych fan­ta­zji. Oka­za­ło się ina­czej i by­łam mu za to wdzi­ęcz­na, ale… No wła­śnie, za­wsze było ja­kieś ale.

Carl był fi­nan­si­stą, wiel­kim mó­zgiem kom­pu­te­ro­wym i pre­ze­sem fir­my zaj­mu­jącej się za­bez­pie­cze­nia­mi sie­cio­wy­mi. Być może nie był tak bo­ga­ty jak mój mąż, ale by­wa­li na tych sa­mych im­pre­zach, a w tym świe­cie to zna­czy­ło wi­ęcej niż gru­bo­ść port­fe­la.

Tym ra­zem nie cho­dzi­ło mi o pie­ni­ądze, a o za­pew­nie­nie so­bie spo­koj­nej sta­ro­ści bez zmar­twień. Nie chcia­łam być dłu­żej za­le­żna od ni­ko­go. Carl był dla mnie tyl­ko przy­stan­kiem w dro­dze do celu.

Nie mia­łam po­wo­du, aby dłu­żej tkwić w mo­te­lo­wym po­ko­ju, więc ubra­łam się i wy­szłam na par­king. Po­szłam w stro­nę sa­mo­cho­du, a kie­dy by­łam już przy drzwiach, za­trzy­mał mnie od­głos dzwo­ni­ące­go te­le­fo­nu.

– Gra­ce nas wy­prze­dzi­ła – usły­sza­łam.

– Mo­żesz ja­śniej? – za­py­ta­łam.

– Za­ła­twi­ła so­bie miej­sce przy sto­le dla do­ro­słych. Nic wi­ęcej nie wiem, oprócz tego, że od­kąd wy­szła z fir­my, Mor­gan jest strasz­nie wkur­wio­ny.

– Za­ła­twię to – po­wie­dzia­łam i roz­łączy­łam się.

Wsia­dłam do sa­mo­cho­du i ru­szy­łam w dro­gę po­wrot­ną do domu. W holu spo­tka­łam Ra­qu­el.

– Jak prze­ja­żdżka? – za­py­ta­ła.

– Bar­dzo owoc­nie – od­pa­rłam, po­da­jąc jej ak­tów­kę.

Uśmiech­nęłam się, a ona zro­bi­ła to samo.

– Prze­każ pro­szę Gra­ce, żeby przy­szła do mnie, jak tyl­ko wró­ci do domu. Będę cze­ka­ła przy ba­se­nie.

Po­szłam do sy­pial­ni, we­szłam do gar­de­ro­by i zrzu­ci­łam z sie­bie ubra­nie. Pod­nio­słam bluz­kę i przy­ło­ży­łam ją do nosa. Na­dal czu­łam na niej za­pach Car­la, ale wie­dzia­łam, że nie mogę o nim my­śleć w tych ka­te­go­riach.

Spoj­rza­łam w lu­stro i po­czu­łam praw­dzi­wy za­chwyt. Mimo upły­wu lat na­dal wy­gląda­łam jak mo­del­ka. Z po­wo­dze­niem mo­gła­bym wró­cić na wy­bieg, ale po­rzu­ci­łam swo­je ma­rze­nie daw­no temu i nie chcia­łam do nie­go wra­cać.

Wy­bra­łam błękit­ne bi­ki­ni, za­ło­ży­łam je i wró­ci­łam do sy­pial­ni. Za­rzu­ci­łam na sie­bie szla­frok, a na nogi wsu­nęłam klap­ki. Wy­szłam z po­ko­ju i uda­łam się nad ba­sen.

Nie wie­dzia­łam, jaki do­kład­nie plan zro­dził się w gło­wie mo­jej cór­ki, ale by­łam pew­na, że mu­szę prze­szko­dzić jej w jego re­ali­za­cji. Gra­ce, mimo że była mie­szan­ką na­szej dwój­ki, za­wsze ci­ągnęło w kie­run­ku ojca. Chcia­ła zy­skać jego uzna­nie i ak­cep­ta­cję, a ja by­łam dla niej na­miast­ką przy­ja­ció­łki.

Zże­ra­ła mnie za­zdro­ść, jak tyl­ko my­śla­łam o ich re­la­cji. Nikt w tej ro­dzi­nie nie trak­to­wał mnie po­wa­żnie, ale to uła­twia­ło mi spi­sko­wa­nie prze­ciw­ko wszyst­kim. Przy­naj­mniej nie spo­dzie­wa­li się ata­ku z mo­jej stro­ny.

Syn marnotrawny

Michael

Ide­al­nie ode­gra­łem scen­kę pa­ni­ki na pod­je­ździe. Gra­ce była tak na­iw­na, że mu­sia­łem po­wstrzy­my­wać śmiech, żeby nie zdra­dzić mo­ich praw­dzi­wych in­ten­cji. Czy G na­praw­dę my­śla­ła, że za­sta­wie­nie mo­je­go sa­mo­cho­du przy­pra­wi­ło mnie o hi­ste­rię?

By­łem przy­go­to­wa­ny na na­sze spo­tka­nie. Oj­ciec po­in­for­mo­wał mnie o po­wro­cie ko­cha­nej sio­strzycz­ki chwi­lę wcze­śniej. Zdąży­łem prze­par­ko­wać sa­mo­chód pod same drzwi we­jścio­we i dać jej po­zor­ne po­czu­cie wła­dzy, któ­re­go tak pra­gnęła. Gra­ce my­śla­ła, że jest mądrzej­sza od wszyst­kich i zdo­ła prze­jąć fir­mę w poje­dyn­kę. Naj­wi­docz­niej nie zro­zu­mia­ła żad­nej z lek­cji, któ­re da­wał nam oj­ciec. Naj­wa­żniej­sze były so­ju­sze, a ona tyl­ko pa­li­ła za sobą mo­sty.

Do­je­cha­łem do cen­trum L.A. i wje­cha­łem do pod­ziem­ne­go par­kin­gu jed­ne­go z naj­wy­ższych bu­dyn­ków w mie­ście. By­li­śmy naj­wi­ęk­szym de­we­lo­pe­rem na Za­chod­nim Wy­brze­żu. Dzia­dek za­czy­nał jako pro­du­cent wy­ro­bów drew­nia­nych, ale nic nie trwa wiecz­nie, dla­te­go gdy przy­sze­dł kry­zys, mu­siał pod­jąć kro­ki, by prze­trwać. To krach na Wall Stre­et i jego umie­jęt­no­ść in­we­sto­wa­nia na gie­łdzie spo­wo­do­wa­ły suk­ces Ha­mil­ton Inc.

Wi­ęk­szo­ść lu­dzi pew­nie uwa­ża, że oj­ciec do­stał bar­dzo szczo­dry pre­zent od dziad­ka, ale praw­da wy­gląda zu­pe­łnie ina­czej. Od cza­su prze­ka­za­nia fir­my jej war­to­ść wzro­sła pra­wie dzie­si­ęcio­krot­nie, co czy­ni­ło nas jed­ną z naj­bo­gat­szych ro­dzin nie tyl­ko na za­cho­dzie, ale i w ca­łym kra­ju.

Ka­żdy chciał za­gar­nąć jak naj­wi­ęcej dla sie­bie, ale ja wie­dzia­łem, że nie wy­gram z oj­cem. Gra­ce praw­do­po­dob­nie po­my­śla­ła, że czas jego świet­no­ści już mi­nął, stał się bar­dziej prze­wi­dy­wal­ny i mniej bez­względ­ny, ale my­li­ła się, na­wet nie była świa­do­ma jak bar­dzo.

Wy­sia­dłem z win­dy w lob­by. Mia­łem je­chać od razu do ojca, ale po dro­dze mu­sia­łem jesz­cze coś za­ła­twić na par­te­rze. Przy re­cep­cyj­nej la­dzie sie­dzia­ła naj­pi­ęk­niej­sza ko­bie­ta, jaką w ży­ciu wi­dzia­łem – Lana. Pra­co­wa­ła dla na­szej fir­my od kil­ku lat, a ja, od­kąd ją zo­ba­czy­łem, nie po­tra­fi­łem prze­jść obok niej obo­jęt­nie.

Pod­sze­dłem do niej.

– Kogo my tu mamy, Mi­cha­el Ha­mil­ton – ode­zwa­ła się pierw­sza.

– We wła­snej oso­bie – od­pa­rłem au­to­ma­tycz­nie, a ona się za­śmia­ła.

– Pro­szę. – Wy­ci­ągnąłem różę zza ple­ców i po­da­łem jej.

Wzi­ęła kwia­tek i wsa­dzi­ła go do wa­zo­nu po­mi­ędzy kil­ka­dzie­si­ąt in­nych.

– Dzi­ęku­ję – po­wie­dzia­ła, prze­wra­ca­jąc ocza­mi.

Im bar­dziej wy­da­wa­ła się nie­do­stęp­na, tym bar­dziej mnie do niej ci­ągnęło. Wy­gląda­ła na taką, któ­ra gar­dzi lu­dźmi z mo­ich sfer, czy­taj: ze­psu­tymi bo­ga­cza­mi. By­łem pew­ny, że je­śli mia­łbym ją uwie­ść, mu­sia­łbym uda­wać ko­goś, kim nie je­stem.

– Do zo­ba­cze­nia – po­wie­dzia­łem na od­chod­ne. Usły­sza­łem jesz­cze, jak mówi pod no­sem:

– Ni­g­dy.

Wsze­dłem do win­dy i wy­bra­łem naj­wy­ższe pi­ętro. Oj­ciec uwiel­biał pa­trzeć na Los An­ge­les z góry. Naj­za­baw­niej­sze było to, że po­ziom, na któ­rym znaj­do­wa­ło się jego biu­ro, pier­wot­nie w ogó­le miał nie ist­nieć. Sie­dzi­ba Ha­mil­ton Inc. mia­ła być naj­wy­ższym bu­dyn­kiem w oko­li­cy, ale w trak­cie bu­do­wy za­częto pra­ce nad sąsied­nim wie­żow­cem, któ­ry oka­zał się wy­ższy. Oj­ciec wte­dy zmie­nił pro­jekt, dla­te­go te­raz mógł pa­trzeć na mia­sto z naj­wi­ęk­szej wy­so­ko­ści.

Otwo­rzy­ły się drzwi win­dy. Sze­dłem po­wo­li ko­ry­ta­rzem, mi­ja­jąc po dro­dze naj­wa­żniej­sze oso­by w fir­mie. Na sa­mym jego ko­ńcu znaj­do­wa­ło się biu­ro ojca. Sta­nąłem przed drzwia­mi, wzi­ąłem głębo­ki od­dech i za­pu­ka­łem.

– We­jść – usły­sza­łem jego głos.

Przy jego biur­ku sie­dzia­ła blon­dyn­ka, zda­je się jego se­kre­tar­ka. Nie wie­dzia­łem tyl­ko, dla­cze­go zaj­mu­je to miej­sce, a nie sie­dzi we wła­snym po­ko­ju.

– Po­znaj­cie się, to Emma, ak­tor­ka, któ­rą wy­na­jęła two­ja sio­stra – po­wie­dział oj­ciec.

– Ak­tor­ka? – za­py­ta­łem.

– Wła­śnie tak. Gra­ce po­my­śla­ła, że pod­sta­wi ko­goś, kto mnie uwie­dzie, a ona tym sa­mym zdo­będzie ma­te­ria­ły, któ­ry­mi będzie mnie szan­ta­żo­wać. – Za­śmiał się. – Nie prze­wi­dzia­ła jed­nak tego, że nie dam się na­brać na taki nu­mer. Przej­rza­łem jej pod­stęp od razu, jak tyl­ko Emma we­szła do bu­dyn­ku.

– Cze­kaj… Gra­ce my­śla­ła, że nie spraw­dzisz se­kre­tar­ki, za­nim wpu­ścisz ją do biu­ra? – za­py­ta­łem, pró­bu­jąc opa­no­wać śmiech.

– Tak – od­pa­rł. – Ża­łuj, że nie wi­dzia­łeś, jaka była dum­na, gdy przy­ła­pa­ła mnie z Emmą.

– Ża­łu­ję, cho­ciaż pew­nie zo­ba­czę jej minę ju­tro przy sto­le dla do­ro­słych. – Usia­dłem w fo­te­lu.

Oj­ciec wstał i pod­sze­dł do bar­ku. Wy­jął z nie­go szklan­ki i bu­tel­kę ja­kie­jś sta­rej whi­sky, któ­rą trzy­mał na spe­cjal­ne oka­zje. Na­pe­łnił je i jed­ną mi po­dał.

– Jest coś jesz­cze – za­cząłem. – Tak jak mó­wi­łeś, D wy­szła chwi­lę po to­bie.

– Cie­ka­we, co ta ko­bie­ta knu­je. To pew­nie ko­lej­ny ro­mans, ale na szczęście ja nie po­zo­sta­je jej dłu­żny. – Uśmiech­nął się. – Praw­da, Emma? – rzu­cił.

– Praw­da – od­pa­rła za­kło­po­ta­na dziew­czy­na.

– No to sko­ro so­bie już wszyst­ko wy­ja­śni­li­śmy, to zo­staw nas sa­mych – po­wie­dział do se­kre­tar­ki. – Aha, pie­ni­ądze prze­ka­że ci Lana w re­cep­cji – do­dał.

Od­pro­wa­dzi­li­śmy wzro­kiem Emmę do drzwi. Nie chcia­łem wtrącać się w re­la­cję ro­dzi­ców, ale była co naj­mniej pa­to­lo­gicz­na. Bra­ko­wa­ło tyl­ko, żeby skądś wy­sko­czy­ło nie­ślub­ne dziec­ko albo oka­za­ło się, że któ­ryś z nas sy­pia z Gra­ce… W tej ro­dzi­nie wła­ści­wie wszyst­ko było mo­żli­we.

– Je­steś go­to­wy na ju­tro? – za­py­tał oj­ciec.

– Szy­ku­jesz mnie na to od lat, to chy­ba ja­sne – od­pa­rłem.

– Gdy­by było ja­sne, to­bym cię o to nie py­tał! – Aż po­czer­wie­niał na twa­rzy. – A sko­ro py­tam, to ocze­ku­ję od­po­wie­dzi.

– Je­stem go­to­wy, jak na nic in­ne­go – od­po­wie­dzia­łem.

– Pa­mi­ętaj, że to do­pie­ro po­czątek i two­ja sio­stra na pew­no będzie chcia­ła po­krzy­żo­wać nam pla­ny. Mu­si­my trzy­mać się ra­zem, ina­czej na­zwi­sko Ha­mil­ton odej­dzie w za­po­mnie­nie, a na to nie mogę po­zwo­lić.

Na­gle usły­sze­li­śmy pu­ka­nie do drzwi.

– Kogo to nie­sie? – rzu­cił zdzi­wio­ny oj­ciec, po czym wstał i otwo­rzył drzwi.

– Chy­ba nie mu­szę się za­po­wia­dać – usły­sza­łem zna­jo­my głos.

Pod­nio­słem gło­wę i zo­ba­czy­łem mo­je­go dziad­ka – Wil­lia­ma Ha­mil­to­na, w ca­łej oka­za­ło­ści. Od lat nie by­wał w fir­mie, za­tem na­sze spo­tka­nie w biu­rze ojca nie mo­gło być przy­pad­ko­we. Czu­łem, że jego wi­zy­ta to ko­lej­ne pro­ble­my.

– Zo­staw nas sa­mych – po­wie­dział oj­ciec.

Prze­sze­dłem koło dziad­ka, ale na­wet się ze mną nie przy­wi­tał. Wy­glądał, jak­by nie do ko­ńca wie­dział, kim je­stem. Zresz­tą w ży­ciu wi­dzia­łem go może kil­ka razy. Nie mie­li­śmy kon­tak­tu.

– Roz­ma­wia­li­śmy o tym, Bill. Nie ma naj­mniej­szej szan­sy, że­bym się na to zgo­dził. – Za­nim wy­sze­dłem, usły­sza­łem głos ojca.

Nie zje­cha­łem od razu na par­king. Chcia­łem jesz­cze raz zo­ba­czyć Lanę, więc po­sta­no­wi­łem prze­jść obok jej biur­ka.

– Zno­wu ty. – Gło­śno wes­tchnęła.

– Jaki masz ze mną pro­blem?! – Nie wy­trzy­ma­łem. – Je­stem dla cie­bie miły, przy­no­szę ci kwia­ty, kom­ple­men­tu­ję, a ty mnie trak­tu­jesz w ten spo­sób.

– Wi­dać, że nie ro­zu­miesz ko­biet. – Za­ru­mie­ni­ła się.

– Zde­cy­do­wa­nie. – Po­dra­pa­łem się po gło­wie.

– Za­pro­sisz mnie wresz­cie gdzieś czy za­mie­rzasz tyl­ko ro­bić ma­śla­ne oczy, przy­no­sić kwia­ty i za­ga­dy­wać?

– Co? – za­py­ta­łem zdzi­wio­ny. – Ja­sne!

– Daj te­le­fon – po­wie­dzia­ła.

Po­da­łem jej ko­mór­kę, a ona za­częła coś wy­stu­ki­wać na kla­wia­tu­rze. Po chwi­li mi go od­da­ła.

– To mój ad­res i nu­mer te­le­fo­nu. Przy­je­dź po mnie o ósmej, ani mi­nu­ty spó­źnie­nia.

– Do wie­czo­ra – po­wie­dzia­łem i ru­szy­łem w stro­nę win­dy.

Czy­li oka­za­ło się, że mój dzień jed­nak będzie przy­jem­niej­szy niż my­śla­łem. Mu­sia­łem wró­cić do domu. Wie­dzia­łem, że G nie może się ni­cze­go do­my­ślić, więc za­mie­rza­łem być bar­dzo ostro­żny. Sio­strzycz­ka do­brze od­czy­ty­wa­ła ludz­kie in­ten­cje, ale ja by­łem zna­ko­mi­tym ak­to­rem.

Wró­ci­łem do po­sia­dło­ści, wsze­dłem do domu i roz­sia­dłem się na so­fie w sa­lo­nie. Przez okno wi­dzia­łem, że Gra­ce roz­ma­wia z Dia­ną. Mia­łem wra­że­nie, że nie są w do­brym na­stro­ju.

Matka z córką

Grace

Wy­szłam na ze­wnątrz, po­de­szłam do ba­se­nu i zo­ba­czy­łam mat­kę w skąpym bi­ki­ni. Ta ko­bie­ta chy­ba nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, że lata jej świet­no­ści daw­no mi­nęły i poza jędr­ny­mi sztucz­ny­mi cyc­ka­mi pew­ne rze­czy po­win­na ukryć pod war­stwą ma­te­ria­łu.

Zła­pa­łam ręcz­nik i w nią rzu­ci­łam.

– Za­słoń się, nie wszy­scy mu­szą to wi­dzieć – po­wie­dzia­łam.

– Dziec­ko, mimo czter­dziest­ki na kar­ku na­dal wy­glądam le­piej od cie­bie – od­pa­ro­wa­ła, a kąci­ki jej ust po­wędro­wa­ły do góry.

– Ciesz się, że ojca stać na ope­ra­cje pla­stycz­ne i inne za­bie­gi, cho­ciaż tyle tego już zro­bi­łaś, że nie wia­do­mo, czy za­raz coś ci nie od­pad­nie – po­wie­dzia­łam i za­chi­cho­ta­łam.

– Po pro­stu mi za­zdro­ścisz. – Uśmiech­nęła się jesz­cze sze­rzej. – W ko­ńcu wy­gląd odzie­dzi­czy­łaś po ojcu.

Zde­cy­do­wa­nie mia­ła ra­cję. Ona wy­gląda­ła jak ta­nia ru­ska pro­sty­tut­ka, a mnie z wy­glądu było bli­żej do su­per­mo­del­ki z wy­brze­ża Mo­rza Śró­dziem­ne­go. Gru­be, ciem­ne wło­sy odzie­dzi­czy­łam rze­czy­wi­ście po ojcu, ale fi­gu­rę naj­wi­docz­niej po bab­ce ze stro­ny mat­ki. Moje wy­mia­ry były ide­al­ne, dla­te­go nie mu­sia­łam wspo­ma­gać się me­dy­cy­ną es­te­tycz­ną.

– Do rze­czy – rzu­ci­łam. – Chy­ba cze­goś ode mnie chcia­łaś.

– By­łaś rano u ojca… – za­częła i prze­rwa­ła na chwi­lę, spraw­dza­jąc moją re­ak­cję. – Po co? – do­da­ła.

– Czy ty mi się spo­wia­dasz ze swo­ich scha­dzek z Car­lem? – za­py­ta­łam i zo­ba­czy­łam zdzi­wie­nie na jej twa­rzy. – My­ślisz, że o nim nie wiem? Chło­pak jest prak­tycz­nie w moim wie­ku, a to nie świad­czy o to­bie do­brze.

Mat­ka wsta­ła z le­ża­ka i po­de­szła do mnie.

– Co za­mie­rzasz? – za­py­ta­ła.

– Mu­sisz pre­cy­zyj­niej for­mu­ło­wać py­ta­nia, bo w tej chwi­li nie wiem, czy cho­dzi ci o moje za­mia­ry wo­bec cie­bie, czy ojca. Ale od­po­wiem na oba py­ta­nia. Wo­bec ojca, nie two­ja spra­wa, wo­bec cie­bie, nie two­ja spra­wa. – Wi­dzia­łam, że jest w szo­ku. – To wszyst­ko? – za­py­ta­łam, ale nie cze­ka­łam na od­po­wie­dź. – W ta­kim ra­zie dzi­ęku­ję za miłą roz­mo­wę. Do zo­ba­cze­nia ni­g­dy – rzu­ci­łam i od­wró­ci­łam się na pi­ęcie.

Zła­pa­ła mnie moc­no za rękę. Wi­dać, że do­bra­li się z oj­cem pod względem tem­pe­ra­men­tu, tak samo ła­two było wy­pro­wa­dzić ich z rów­no­wa­gi.

– Za­cze­kaj, gów­nia­ro! – po­wie­dzia­ła pod­nie­sio­nym to­nem. – To ja znisz­czy­łam swo­je ide­al­ne cia­ło, żeby cię uro­dzić, a ty mi się w ten spo­sób od­wdzi­ęczasz?

– Za te znisz­cze­nia za­pła­cił oj­ciec, tak że je­ste­śmy kwi­ta, a poza tym z tego, co mi wia­do­mo, to on cię za­płod­nił, więc pre­ten­sje mo­żesz mieć tyl­ko do nie­go, no i do sie­bie. Pa­trząc z in­nej stro­ny, to po­win­naś mi dzi­ęko­wać, bo gdy­by nie ja i Mi­cha­el, praw­do­po­dob­nie daw­no zo­sta­wi­łby cię dla któ­re­jś ze swo­ich ko­cha­nek – wy­ja­śni­łam.

– Mor­gan? – Za­śmia­ła się. – Ni­g­dy by mnie nie zo­sta­wił. Nie­wa­żne z kim sy­piasz, ale z kim za­sy­piasz.

– Ty chy­ba wiesz o tym naj­le­piej – Uśmiech­nęłam się sze­ro­ko.

– Ka­żdy z nas ma tru­py w sza­fie, po­cze­kaj, aż two­je za­czną wy­pa­dać – po­wie­dzia­ła i mnie pu­ści­ła.

Po­szłam w swo­ją stro­nę, cho­ciaż wie­dzia­łam, że to nie ko­niec atrak­cji. Cze­ka­ła nas jesz­cze ro­dzin­na ko­la­cja, jak co wie­czór. Wy­da­rze­nie to przy­po­mi­na­ło nie­jed­no­krot­nie ko­me­dię roku, choć cza­sa­mi prze­ra­dza­ło się w dra­mat. By­łam cie­ka­wa, jak tym ra­zem się po­to­czy wspól­ny ro­dzin­ny po­si­łek.

Po­szłam do swo­je­go po­ko­ju, po­ło­ży­łam się na łó­żku i na chwi­lę za­po­mnia­łam, kim je­stem i jaki mam cel. Było mi przy­jem­nie, ale to trwa­ło do­słow­nie uła­mek se­kun­dy. Nie mo­głam za­po­mi­nać o na­gro­dzie, któ­ra cze­ka­ła na mnie pod ko­niec tej gry. Oj­ciec zwy­kł ma­wiać, że Ha­mil­to­no­wie ni­g­dy nie prze­gry­wa­ją. Tym ra­zem miał ra­cję, gdyż wal­czy­ło ze sobą dwo­je lu­dzi o tym sa­mym na­zwi­sku.

Za­częłam przy­go­to­wa­nia do ko­la­cji. W tym domu nic nie mo­gło od­by­wać się w nor­mal­ny spo­sób. Ka­żda czyn­no­ść mu­sia­ła być w pew­nym stop­niu eks­tra­wa­ganc­ka. Na ko­la­cję ka­żde z nas stro­iło się jak na naj­lep­szy ban­kiet, jak­by­śmy mie­li usi­ąść do sto­łu i roz­ma­wiać o in­we­sty­cjach war­tych mi­lio­ny. Prze­cież to był zwy­kły po­si­łek w gro­nie lu­dzi, któ­rzy wza­jem­nie się nie­na­wi­dzą. To uczu­cie było je­dy­ną ce­chą tej ro­dzi­ny.

Na­gle otwo­rzy­ły się drzwi po­ko­ju. Kie­dy zo­ba­czy­łam Nate’a, wy­mow­nie prze­wró­ci­łam ocza­mi. Mia­łam na­dzie­ję, że nie li­czył na dru­gą run­dę, bo obec­nie nie by­łam w na­stro­ju. Pod­sze­dł do łó­żka i usia­dł.

– Co­kol­wiek wy­my­śli­łaś, chcę mieć w tym udział. Nie spła­wisz mnie tak jak wcze­śniej. Do­brze wiem, że coś knu­jesz prze­ciw­ko ojcu.

Od­wró­ci­łam się na bok.

– Na­wet je­śli, to cze­mu mia­łbyś mieć w tym swój udział? – za­py­ta­łam.

– Bo mogę oka­zać się przy­dat­ny – od­pa­rł.

– Przy­dat­ny? – Za­śmia­łam się. – Cie­ka­we, jak sie­ro­ta mia­ła­by być przy­dat­na? – do­da­łam.

– Wła­śnie przez to, że ka­żdy trak­tu­je mnie jak sie­ro­tę, któ­ra jest wdzi­ęcz­na za dach nad gło­wą i ro­dzi­nę, je­stem naj­bar­dziej nie­bez­piecz­ny z was wszyst­kich. Za­uważ, że oprócz cie­bie nikt mnie w tym domu nie za­uwa­ża. Je­stem jak cień – wy­ja­śnił.

Wła­ści­wie to jego po­my­sł mi się po­do­bał. Mo­głam wzi­ąć go do spó­łki, a na sam ko­niec zo­sta­wić z ni­czym, do­kład­nie jak pod­czas na­sze­go ostat­nie­go spo­tka­nia.

– Wiesz co? – po­wie­dzia­łam z uśmie­chem. – Masz ra­cję.

– Po­wiedz mi tyl­ko, jaki jest plan, a ja po­sta­ram się po­móc.

– Wszyst­kie­go ci nie po­wiem, ale wiem o ojcu kil­ka rze­czy, któ­re mo­gły­by mu za­szko­dzić…

– Ko­chan­ki? – prze­rwał mi.

– Tak, skąd wiesz? – za­py­ta­łam.

– Prze­cież on się z tym na­wet nie kry­je. Zresz­tą to samo robi mat­ka – od­pa­rł. – To za mało, chcesz praw­dzi­wej sen­sa­cji? – za­py­tał.

– Chcę – rzu­ci­łam.

– Mu­sisz mi naj­pierw obie­cać miej­sce obok cie­bie w fir­mie.

Skrzy­wi­łam się na te sło­wa.

– Do­brze, obie­cu­ję – po­wie­dzia­łam nie­chęt­nie.

– Ko­ja­rzysz Do­uble Peak Park? – za­py­tał.

– Oczy­wi­ście. Oj­ciec od lat pró­bu­je ku­pić tę zie­mię…

– Ku­pić? – Za­śmiał się. – On już daw­no jest wła­ści­cie­lem tego te­re­nu. Co wi­ęcej, uda­ło mu się wręczyć ła­pów­kę se­na­to­ro­wi i otrzy­ma wszel­kie mo­żli­we po­zwo­le­nia na bu­do­wę.

– Prze­cież to re­zer­wat przy­ro­dy – od­pa­rłam zdzi­wio­na.

– No wła­śnie, więc zda­jesz so­bie spra­wę, co będzie, je­śli udo­stęp­nisz wszyst­kie do­ku­men­ty ra­zem z po­twier­dze­nia­mi prze­le­wów na Kaj­ma­ny i pla­nem za­go­spo­da­ro­wa­nia te­re­nu? – za­py­tał.

– Nie mów mi, że masz coś ta­kie­go – po­wie­dzia­łam i nie­świa­do­mie zbli­ży­łam się do nie­go.

– Prze­cież wła­śnie to po­wie­dzia­łem.

Rzu­ci­łam się mu na szy­ję i za­częłam go ca­ło­wać. Ze­pchnął mnie szyb­ko z ko­lan, spoj­rzał mi w oczy i rzu­cił:

– Nie pró­buj mnie oszu­kać. Mamy umo­wę, tak?

– Do­trzy­mu­ję sło­wa, wiesz o tym – od­po­wie­dzia­łam.

– Wiem.

Po­czu­łam, jak mo­men­tal­nie na­ra­sta we mnie ocho­ta na coś, cze­go nie zro­bi­łam wcze­śniej. Ze­szłam z łó­żka i uklękłam przed Na­tem. Prze­je­cha­łam dło­nią po jego kro­czu i spoj­rza­łam w górę, szu­ka­jąc jego wzro­ku i apro­ba­ty. Wi­dzia­łam w jego oczach, że ma ocho­tę na moje usta tak bar­dzo, jak bar­dzo ja pra­gnęłam po­czuć jego.

Roz­pi­ęłam mu spodnie i ści­ągnęłam ra­zem z bok­ser­ka­mi do ko­stek. Do­ty­ka­łam go naj­pierw dło­nią. Je­ździ­łam nią w górę i w dół, aż zro­bił się twar­dy. Do­pie­ro wte­dy wzi­ęłam go do buzi. Czu­łam, że Nate nie mógł się tego do­cze­kać. Po­ło­żył rękę na mo­jej gło­wie i naj­pierw ba­wił się wło­sa­mi, a pó­źniej za­czął nada­wać tem­po.

Był de­li­kat­ny i to mi często w nim prze­szka­dza­ło. Chwi­la­mi chcia­łam, żeby ktoś zła­pał mnie za gar­dło, przy­pa­rł do ścia­ny i ze­rżnął jak zwy­kłą dziw­kę, ale to nie było w jego sty­lu. Nate był ty­pem mężczy­zny, któ­ry ko­cha się w dwóch, może trzech ulu­bio­nych po­zy­cjach i za­wsze pyta o po­zwo­le­nie.

Pa­trzy­łam mu cały czas w oczy. Czu­łam, że za­czy­na uno­sić bio­dra z roz­ko­szy. Wie­dzia­łam, że jest bli­sko spe­łnie­nia, więc za­częłam mu po­ma­gać ręką. Zwi­nął się cały, kie­dy szczy­to­wał, a ja za­spo­ko­iłam po raz ko­lej­ny swo­je żądze. Wsta­łam z podło­gi i wy­ta­rłam kąci­ki ust chu­s­tecz­ką. Nate po­sze­dł na chwi­lę do ła­zien­ki, by się umyć.

– A ty? – za­py­tał, wy­cho­dząc.

– Ja mam inne rze­czy do ro­bo­ty – od­pa­rłam.

– Ro­zu­miem, że mam so­bie pó­jść?

– Szyb­ko się uczysz, bra­cisz­ku – po­wie­dzia­łam.

Wy­sze­dł z po­ko­ju, tym ra­zem usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, a ja wresz­cie mia­łam czas, by od­po­cząć przed ko­la­cją.

Cień

Nate

Opu­ści­łem po­kój Gra­ce. Czu­łem się tak, jak­by ka­żdy w tym domu za­uwa­żał mnie tyl­ko wte­dy, kie­dy by­łem aku­rat po­trzeb­ny. Nie po­do­ba­ło mi się to od dnia, kie­dy tu tra­fi­łem. Wie­dzia­łem, że je­stem tyl­ko pi­ęk­nym na­głów­kiem w ga­ze­cie, ma­jącym za za­da­nie przy­kryć ko­lej­ną afe­rę z udzia­łem Mor­ga­na Ha­mil­to­na. Jed­nak to była ni­ska cena za luk­sus, któ­ry sze­dł w pa­rze z ad­op­cją.

Moje uczu­cia nie były dla mnie naj­wa­żniej­sze. Ka­żdy w tym domu miał po­dob­ny cel, i mimo nie­wiel­kich ró­żnic mi­ędzy nami w tej ma­te­rii, by­łem w grun­cie rze­czy taki sam jak Ha­mil­to­no­wie. Chcia­łem wła­dzy, bo pie­ni­ądze na tym po­zio­mie za­mo­żno­ści były tyl­ko do­dat­kiem. Bar­dzo przy­jem­nym, ale na­dal do­dat­kiem.

Opu­ści­łem głów­ną re­zy­den­cję i po­sze­dłem do swo­je­go domu. Moja sy­pial­nia była w osob­nym bu­dyn­ku. Pa­mi­ętam, jak pierw­sze­go dnia po moim przy­by­ciu, Dia­na szep­ta­ła Mor­ga­no­wi coś o kra­dzie­żach i stra­chu. By­łem tyl­ko dziec­kiem, nie po­wi­nie­nem był sły­szeć ta­kich rze­czy o so­bie.

Żal, któ­ry po­ja­wił się wte­dy we mnie, za­pu­ścił moc­ne ko­rze­nie i zo­stał ze mną do te­raz. Uni­ka­łem Dia­ny, jak mo­głem. Nie po­tra­fi­łem znie­ść jej po­gar­dli­we­go spoj­rze­nia. Wy­wo­ły­wa­ła we mnie same ne­ga­tyw­ne emo­cje. Naj­le­piej by­ło­by, gdy­by znik­nęła, cho­ciaż nie po­wi­nie­nem tego w ogó­le roz­wa­żać.

Mor­gan ró­żnił się od niej i wzi­ął na sie­bie cały ci­ężar od­po­wie­dzial­no­ści. Ni­g­dy nie trak­to­wał mnie go­rzej od Gra­ce i Mi­cha­ela. By­łem mu za to wdzi­ęcz­ny. Nie zmie­nia­ło to jed­nak fak­tu, że je­śli chcia­łem za­słu­żyć na na­zwi­sko, mu­sia­łem się wy­ka­zać, a w tej ro­dzi­nie wszel­kie chwy­ty były do­zwo­lo­ne.

Je­dy­nie sła­bo­ść do Gra­ce cza­sa­mi przy­ćmie­wa­ła mój osąd. Wie­dzia­łem, że któ­re­goś dnia będę mu­siał od­wró­cić się od niej lub od Mor­ga­na. Ka­żdy z nas w ko­ńcu będzie mu­siał wy­brać stro­nę, bo w po­je­dyn­kę nie mo­żna uzy­skać ocze­ki­wa­ne­go efek­tu.

Usły­sza­łem, jak ja­kiś sa­mo­chód wje­żdża na pod­jazd re­zy­den­cji. Zo­ba­czy­łem wy­sia­da­jące­go Mor­ga­na. Zwy­kle wcho­dził od razu do re­zy­den­cji, ale dzi­siaj zro­bił ina­czej. Wi­dzia­łem, że idzie w kie­run­ku mo­je­go domu, ale by­łem zdzi­wio­ny, gdy usły­sza­łem pu­ka­nie. Pod­eks­cy­to­wa­ny ru­szy­łem w kie­run­ku drzwi i otwo­rzy­łem je.

– Cho­dź – rzu­cił.

Nie py­ta­łem, o co cho­dzi. Po­sze­dłem za nim, zresz­tą war­to było mieć go na oku, tak jak ka­żde­go Ha­mil­to­na. We­szli­śmy do re­zy­den­cji i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Autora: Mateusz Gostyński

Redakcja: Magdalena Binkowska

Korekta: Agnieszka Knapek

Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko

eBook: Atelier Du Châteaux

Zdjęcie na okładce: Shutterstock/4 PM production

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Mateusz Gostyński

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autora, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Bielsko-Biała 2022

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN 978-83-8103-977-2