Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Martnez zostawił po sobie wiele niewiadomych. Pewne były jedynie współrzędne - punkt na mapie Meksyku, w którym czekają kolejne niebezpieczeństwa. Jorge wraz z przyjaciółmi wyrusza w podróż, by odkryć, kto tak naprawdę jest jego wrogiem. Nawiązuje bliską relację ze zmysłową Patricią, ale obawia się, że tak jak jego poprzednia kochanka, Carmen, oszuka go i wykorzysta do własnych gierek.
Dawni i obecni wrogowie, kartele narkotykowe i ostry, namiętny seks w blasku księżyca, na masce samochodu i w hotelowych pokojach. Czy mieszanie przyjemności z interesami wyjdzie Jorgemu na dobre? Czy odkryta tajemnica pozwoli mu się wyzwolić?
Zwierzęcy instynkt czy prawdziwe uczucia - co wygra w grze zwanej życiem?
Niebezpieczeństwo, manipulacje i spisek. Poznaj dalszą historię "Nie?słusznie skazanego"!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 295
Autor: Mateusz Gostyński
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko
eBook: Atelier Du Châteaux
Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz
Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka
©2023 Copyright by Mateusz Gostyński
©2023 Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autora bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2023
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-109-8
Martínez zostawił wiele niewiadomych. Przez długi czas nie miałem pojęcia, od czego zacząć. Kim są cztery osoby, o których zdążył wspomnieć przed przybyciem Castana? Sądzę, że Ángel i Miguel należą do nich. Ale kim jest dwoje pozostałych i czy ma to w ogóle jakiekolwiek znaczenie dla sprawy?
Pewne były jedynie współrzędne pozostawione przez Martíneza, choć nie znałem ich dosłownego znaczenia. Stanowiły dla mnie punkt na mapie Meksyku, oznaczający miejsce, w którym na pewno czeka kolejne niebezpieczeństwo. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, że właśnie tak wygląda moje życie. Nieważne, czy na wolności, czy za kratkami.
Podczas ostatniej rozmowy z Ángelem widziałem w jego oczach coś, co miało dla mnie wielką wartość. Nie bał się o samego siebie, odczuwał obawę wyłącznie o Carmen, tylko o nią się troszczył. Nie miało dla niego znaczenia, że nie jest jego biologiczną córką, liczyło się jedynie to, że to on ją wychował, a nie Miguel.
Przed śmiercią nadal widział szansę na uratowanie jej przed prawdziwym potworem.
Oprócz wypicia tequili w południe pewne było tylko jedno: że spotkam dzisiaj mojego przyjaciela. Byliśmy nierozłączni, od kiedy sięgam pamięcią. On chronił mnie, a ja jego. Obaj wychowaliśmy się w biedzie i tak jak każdy po tej stronie granicy chcieliśmy się z niej wyrwać. Od innych ludzi różniło nas jedynie to, że naprawdę wierzyliśmy, że nam się uda.
Mieszkaliśmy na jednym z najuboższych osiedli w Oaxace. Każdy tutaj marzył o tym, żeby wyjechać za północną granicę, do Stanów. Tam podobno czekało nas lepsze życie. Nie miałem pojęcia, czy to prawda, bo drapacze chmur widziałem jedynie w filmach. Słyszałem też o amerykańskim śnie. W towarzystwie Miguela wszystko wydawało się osiągalne – choć nie mieliśmy wiele, wcale nie czułem się biedny.
Ruszyłem wreszcie do baru, w którym spędzaliśmy czas na snuciu planów o przejęciu świata. Wiedziałem, że będzie tam na mnie czekał. Od miejsca spotkania dzieliło mnie kilka przecznic. Szedłem przez nie z uśmiechem na twarzy. Miałem przeczucie, że ten dzień będzie inny niż wszystkie inne.
Miguel czekał na mnie przed wejściem. Wyglądał inaczej niż zwykle. Miał na sobie drogi garnitur – ale nie o to chodziło. Zachowywał się jak inna osoba, jakby nasze marzenia właśnie się spełniały, jakby co najmniej wygrał los na loterii. Zbliżając się do niego, czułem, jak narasta we mnie ekscytacja. Całe moje ciało zaczęło drżeć, a myśli w głowie pędziły jak oszalałe. Zastanawiałem się, co ten drań wymyślił.
– Miguelito – przywitałem się z nim, podając mu rękę. – Gdzieś ty się tak wystroił? – spytałem.
– Musimy jechać – odparł, ignorując moje pytanie. – Przebierzesz się w aucie – dodał i ruszył w kierunku samochodu zaparkowanego przy chodniku.
– Gdzie…
– Wyjaśnię ci po drodze – przerwał mi.
Podszedłem do auta, które na pewno nie należało do Castana. Ani jego, ani mnie nie było stać na pojazd tej klasy. Nacisnąłem na klamkę od strony pasażera.
– Z tyłu – powiedział. – Łatwiej będzie ci się przebrać – wyjaśnił, widząc moją zdziwioną minę.
Otworzyłem drzwi i usiadłem na tylnej kanapie. Obok mnie leżał garnitur podobny do tego, który Miguel miał na sobie. Sytuacja robiła się coraz dziwniejsza. Mój przyjaciel od razu ruszył w drogę. Przebierając się, widziałem oczy skierowane na mnie we wstecznym lusterku.
– Pewnie się zastanawiasz, po co to wszystko. – Miguel się uśmiechał.
– Nie, właściwie to nie…
– Przestań pierdolić. – Parsknął śmiechem. – Zbyt dobrze cię znam – dodał.
– To pewnie twój kolejny pomysł, żeby nas stąd wyrwać – odpowiedziałem, wzdychając.
– Więcej entuzjazmu! – krzyknął. – Tym razem na pewno się uda.
Ciągle to samo: wielka nadzieja, a po niej jeszcze większe rozczarowanie. Miguel miał w sobie jednak coś, co powodowało, że zawsze mu wierzyłem. Pewnie dlatego, że wszystko, co mówił, działo się w jego głowie naprawdę, i był w tym kurewsko autentyczny.
– Jedziemy na spotkanie z ważnymi ludźmi…
– Tak jak ostatnim razem? – parsknąłem, przypominając sobie poprzednie takie spotkanie.
– Teraz będzie inaczej – stwierdził jak zawsze.
Dojechaliśmy pod wejście do jednego z najbardziej ekskluzywnych hoteli w mieście. Normalnie nie byłoby nas stać nawet na to, żeby zajrzeć do środka, ale widziałem po wyrazie twarzy mojego przyjaciela, że jest pewny tego, co robi.
Kiedy wysiedliśmy, Miguel rzucił kluczyki parkingowemu i nawet się nie odwrócił, żeby spojrzeć na pojazd. W ogóle go nie obchodził. W moim przyjacielu coś się zmieniło – już wtedy to widziałem.
Jego zachowanie wpływało też na mnie. Zapiąłem górny guzik marynarki i ruszyliśmy razem do środka – ramię w ramię, z pewnością, której często nam brakowało. Minęliśmy ladę recepcyjną, za którą było wejście do klubu. Ochrona wpuściła nas bez zbędnych pytań, jakbyśmy byli kimś naprawdę ważnym.
– Podoba ci się, prawda? – szepnął Miguel, zanim zagłuszyła go muzyka dobiegająca z wnętrza lokalu.
– Co? – zapytałem zdziwiony.
– Nie udawaj, musiałeś to poczuć. – Uśmiechnął się pod nosem.
Miał rację, doskonale wiedziałem, o co mu chodzi. To pierdolone poczucie władzy ogarnęło mnie w momencie, kiedy przekroczyliśmy próg hotelu. Tak naprawdę niewiele się zmieniło, ale jednocześnie wszystko było inne. Taki właśnie paradoks przeżywaliśmy tamtego wieczoru.
Wówczas zrozumiałem, że naprawdę możemy wszystko. W ułamku sekundy zmieniliśmy się nie do poznania, a nawet nie wiedziałem, o co chodzi. Wywoływało to we mnie większą ekscytację. Byłem ciekaw, co się wydarzy.
Pomimo że nie nadeszło jeszcze południe, lokal był pełny. Nie zdawałem sobie sprawy, że w naszym mieście jest tylu bogaczy. Zwykle gardziliśmy nimi, a teraz szliśmy pomiędzy nimi jak równi. W tamtym momencie byliśmy jedynie przebierańcami, ale coś mi mówiło, że niedługo to się skończy.
Dotarliśmy do oddzielnej sali, gdzie czekało na nas dwóch mężczyzn i mnóstwo kobiet – trudno było je zliczyć. Widząc nas w progu, jeden z mężczyzn wyprosił je gestem ręki.
Każda wyglądała jak supermodelka z okładki magazynu dla dorosłych. O takich dziewczynach marzyliśmy. Starałem się opanować, w końcu nie chciałem, żeby ci ludzie widzieli, jak ogarnia mnie pożądanie. Nie przystawało to przyszłym wspólnikom, jak sądziłem.
Siedzieli na ustawionej przy ścianie kanapie w kształcie litery „U”, przed którą był stolik. W pomieszczeniu znajdowały się jeszcze krzesła. Na blacie stały przeróżne alkohole, ale nie widziałem tequili.
Miguel chwycił za krzesła i przeciągnął je po ziemi w teatralny sposób. Zachowywał się tak, jakby doskonale wiedział, co robi. Chyba tylko ja zdawałem sobie sprawę z tego, że blefuje. Obaj znaleźliśmy się w środku czegoś, czego nie mieliśmy okazji w życiu zaznać. Nie przeszkadzało mu to jednak, żeby być perfekcyjnym w swojej nowej roli.
Postawił krzesła tak blisko stolika, jak to tylko było możliwe. Usiadłem na jednym z nich i podniosłem powoli wzrok na mężczyzn. Byli od nas kilka, może kilkanaście lat starsi, ale nie to ich odróżniało. Emanowała od nich władza i pieniądze. Oni wcale nie udawali, że to ich miejsce.
– To mój wspólnik, o którym wam tyle opowiadałem – rozpoczął rozmowę Castano.
Wspólnik! O mało nie parsknąłem, słysząc jego słowa. Nie byliśmy nimi. Interesy łączyły nas jedynie w sferze marzeń. Jedyne, co było dla nas spoiwem, to prawdziwa przyjaźń.
Mężczyźni bacznie mi się przyglądali. Odniosłem wrażenie, że mnie oceniają. Nie wiedziałem, po co, bo nie miałem pojęcia, co powiedział im Miguel.
– Panie Martínez – odezwał się do mnie jeden z nich. – Miło nam będzie z panami współpracować. – Podał mi dłoń, a później drugi z mężczyzn zrobił to samo.
Później się dowiedziałem, że ten, który to powiedział, ma na imię Pedro, a drugi Mateo, jak podkreślał – po swoim dziadku. Musiało to mieć dla niego ogromne znaczenie, bo w rozmowie ta kwestia padła co najmniej kilka razy.
Plan Miguela był szalony. Konszachty z tymi ludźmi wydawały mi się bardzo nierozsądne. Wiedziałem, że to nie był dobry pomysł, ale mimo to zgodziłem się na to, co ustaliliśmy. Tylko dlatego, że chciałem uciec od biedy…
Prawda miała mnie wyzwolić. Nawet nie wiedziałem, jak bardzo to zdanie okaże się mylne. Sprawiedliwości nie stało się zadość, a dodatkowo wpadłem w pułapkę kolejnych tajemnic.
Czułem, jak po porwaniu Ángela narasta we mnie strach. Dałem się złapać w jego sidła i pozwoliłem, aby ogarnęła mnie bezsilność. Miałem być panem własnego losu, a ponownie stałem się więźniem. Bez znaczenia był fakt, że jestem na wolności. Właściwie wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Po raz kolejny dałem się komuś oszukać, komuś, kogo uważałem za przyjaciela.
Przestałem wierzyć w emocje, bo tak łatwo nimi manipulować. To, co widziałem i czułem, nie było prawdą. Po raz kolejny mnie zraniono. I tej dziury nie da się już załatać. Zawsze będę nosił w sobie pustkę i nikt nie będzie w stanie jej wypełnić.
Nie mogłem zostać w apartamencie. Byłoby to pierwsze miejsce, w którym szukałby mnie Castano. Leo, Patricia i Javier też znaleźli się w niebezpieczeństwie. Nikt z nas nie wiedział, jak daleko sięgają macki pierdolonego Miguela.
Nie mieliśmy planu ani żadnego wsparcia. Jedyne, co nam zostało, to kartka ze współrzędnymi, którą wcisnął mi Ángel. Nie wiedzieliśmy, co znajduje się w tej lokalizacji. Na mapach nic tam nie było. Przynajmniej tak się nam wydawało na pierwszy rzut oka. Kaplica wznosząca się nieopodal Oaxaki. Miejsce dla mnie i moich przyjaciół kompletnie bez znaczenia.
Mogliśmy pojechać tam od razu i szukać wiatru w polu, ale nawet to nie było takie proste. Gdyby wpływy Castana sięgały również do granicy z Meksykiem, ta podróż mogła stać się naszą ostatnią. Pogubiłem się i straciłem kontrolę nad własnym życiem. Po raz kolejny.
Ukryliśmy się w przydrożnym motelu. Dzieliłem pokój z Patricią. Każdy poranek spędzałem na rozważaniu możliwych opcji. Od kilku dni nie byłem w stanie podjąć żadnej decyzji. Nawet nie wiem, kiedy stałem się liderem tej naszej małej grupy. Nie znaczyliśmy nic względem armii Castana.
Poczułem, jak Patricia przeciąga się na łóżku. Dzieliliśmy je, choć nie było w tym nic romantycznego. Nie chciałem traktować jej jako tematu zastępczego, a tym niestety by się stała. Była dla mnie kimś ważnym, więc nie mogłem oddzielić uczuć od zwykłej nic nieznaczącej przyjemności. Dbała o mnie jak nikt inny i choć nie znaliśmy się zbyt długo, to od samego początku zawsze trzymała moją stronę.
Odwróciła się do mnie i popatrzyła mi w oczy. Przy mnie była taka niewinna, choć przy innych pokazywała swoją odmienną stronę. Zmieniała się w pewną siebie, silną i zdeterminowaną kobietę.
– Zdecydowałeś już? – zapytała spokojnie, jakby nie chciała mnie naciskać.
Odpowiedziałem, kręcąc przecząco głową.
– Wiem, że w końcu muszę to zrobić. – Westchnąłem.
– Zrobisz to, jak będziesz gotowy – odparła, uśmiechając się.
No tak, ale o czym tu decydować. Prawda była przerażająca, bo nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy pokonać Castana, żeby odzyskać wolność. Ja tylko próbowałem odwlec to w czasie. Czułem się odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale i za przyjaciół.
Musiałem odsapnąć, nabrać powietrza w płuca i zacząć trzeźwo myśleć. Miguel w swojej intrydze nie przewidział tylko jednego, że lekcje, których mi kiedyś udzielił, mogą w przyszłości obrócić się przeciwko niemu. Nauczył mnie, że nie istnieją sytuacje bez wyjścia. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko się tego trzymać.
Ubrałem się i wyszedłem. Oparłem się o barierkę. Znajdowaliśmy się niedaleko granicy z Meksykiem. Spoglądając w prawo, zobaczyłem Leo. Spotykaliśmy się w tym samym miejscu każdego ranka. Kiedy do mnie podszedł, odezwał się:
– Musimy jechać. Im dłużej tutaj jesteśmy…
– Tym większe ryzyko, że Castano nas znajdzie – dokończyłem za niego. – Wiem o tym… – Spojrzałem mu w oczy i przez chwilę po prostu w nie patrzyłem, jakbym liczył na to, że on podejmie decyzję. – Jedziemy do Oaxaki – stwierdziłem.
– Naprawdę chcesz sprawdzać to pustkowie? – zapytał.
– Nie chcę, ale czy uważasz, że ktoś taki jak Martínez zostawiłby nam nic nieznaczące współrzędne? – zapytałem.
– Chyba nie chcesz powiedzieć, że nagle zacząłeś mu ufać – parsknął i lekko się przy tym zirytował.
– Nie – zaprzeczyłem z powagą w głosie. – Jemu nigdy nie zaufam, ale wierzę w to, że chciał uratować Carmen. – Uśmiechnąłem się. – A poza tym mógł sprzedać mnie Miguelowi, a tego nie zrobił.
– To oznacza tylko jedno: że jesteś mu potrzebny.
– Wiem o tym…
– I nadal chcesz być pionkiem w tej grze? – zapytał, kręcąc głową.
– A gdybyśmy zmienili zasady? – odparłem, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– Co masz na myśli?
– Miguel się spodziewa, że będziemy próbowali go zaatakować, zniszczyć lub zabić – zacząłem, a moja ekscytacja rosła z każdym słowem. – Spodziewa się, że będziemy działać chaotycznie, a my zachowamy się dokładnie odwrotnie. Uśpimy jego czujność i nie zaatakujemy, tylko odzyskamy sprzymierzeńca…
– Chyba nie chcesz powiedzieć…
– Tak, Carmen.
– Kurwa! – krzyknął i uderzył dłońmi o barierkę. – Jorge…
Usłyszałem, jak otwierają się drzwi. Leo momentalnie zamilkł. Patricia dołączyła do nas.
– Musicie się tak wydzierać od bladego świtu? – zapytała, przeciągając się.
– Tylko rozmawiamy – odparł Leo.
– Wiem, zdradziła nas, ale nie o to chodzi – kontynuowałem pomimo obecności Patricii. – To jedyny słaby punkt Castana.
– Myślisz, że jemu na kimkolwiek zależy? – zapytał Leo.
– Nie – zaprzeczyłem. – Ale jest dla niego zasobem, dopływem pieniędzy. – Westchnąłem. – Zresztą nazywaj to, jak chcesz.
– To żmija – wtrąciła się Patricia.
– Nie do końca. Jest tak samo zmanipulowana, jak ja byłem. – Uśmiechnąłem się. – Uświadomił mi to Ángel chwilę po tym, jak Miguel sprzedał mu kosę – dodałem.
Widziałem, że Patricia nie jest zadowolona z moich słów. Zresztą wyraz twarzy Leo mówił dokładnie to samo. Brakowało tylko…
– Co wy tu robicie tak wcześnie? – Javier dołączył do nas.
O wilku mowa.
– Jorge, to ty musisz zdecydować – zaczęła Patricia. – My jesteśmy tutaj, aby ci pomóc. – Spojrzała na mnie, później na Leo i w końcu na Javiera. – Jesteśmy rodziną, może trochę popieprzoną, ale rodziną.
To zdanie najlepiej oddawało naszą naturę. Byliśmy zlepkiem dysfunkcyjnych osobników z dużym bagażem doświadczeń. Nie znałem co prawda historii żadnego z nich. Zakładałem jednak, że nie bez powodu znaleźli się w świecie Castana.
– Nie będę tego przedłużał. Należy sprawdzić trop, który zostawił nam Martínez – powiedziałem to w końcu i teraz nie było już odwrotu.
Musieliśmy to zrobić, bo może to pozwoli nam zrozumieć, kim jest Castano. Tylko Ángel znał go naprawdę. Z pewnością od wielu lat. I każdy z nich bez wątpienia miał jakieś trupy w szafie.
Wreszcie mieliśmy obrany jasny cel. Nie wiedziałem, co spotkamy na swojej drodze, ale nie wywoływało to we mnie negatywnych emocji. Wręcz przeciwnie: odzyskałem chęci do dalszej walki.
Kierowaliśmy się na południe. Do granicy zostało nam jakieś trzydzieści kilometrów. Kolejki do przejścia na meksykańską stronę nie są tak długie jak na stronę amerykańską. Nie zmienia to faktu, że celnicy starają się być cholernie dokładni w swojej robocie.
Poruszaliśmy się dwoma samochodami. Na wypadek wpadki przynajmniej jedna grupa będzie miała szansę dokończyć zadanie. Dzieliłem samochód z Patricią. Widziałem na swojej drodze zaczynający się sznurek pojazdów. Poczułem, jak puls mi przyspieszył.
– Denerwujesz się? – spytała Patricia, jednocześnie łapiąc mnie za rękę.
Spojrzałem w dół na nasze dłonie i się uśmiechnąłem. Nie przeszkadzała mi jej bliskość, wręcz przeciwnie. Chyba wreszcie zaczynałem się na nią otwierać. Być może zbyt kurczowo trzymałem się myśli o Carmen, a to, czego potrzebowałem, od początku miałem w zasięgu ręki.
– Już nie – odpowiedziałem, czując wewnętrzny spokój.
Patricia uśmiechnęła się i odwróciła w kierunku jazdy. Pomimo że byłem spokojny, zwracałem uwagę na najmniejsze detale. Zobaczyłem, jak celnicy losowo zatrzymują kolejne samochody do kontroli, i w duchu zacząłem się modlić, żeby nie trafiło na nas.
Spojrzałem we wsteczne lusterko, by się upewnić, że Javier i Leo nas nie zgubili. Na szczęście byli za nami. Jechaliśmy niczym niewyróżniającymi się samochodami. W naszej sytuacji nikt nie chciał wychodzić przed szereg i świecić jak sztabka złota. Blask nie był nam potrzebny. O wiele lepiej czuliśmy się w cieniu.
Nadeszła nasza kolej. Opuściłem szybę i podszedł do nas jeden z celników. Drugi zaczął chodzić wokół auta i sprawdzać podwozie lusterkiem na długim wysięgniku. Podałem wcześniej przygotowane paszporty. Zawsze istnieje możliwość wpadki z podrobionymi dokumentami. Nawet jeśli Javier włamał się do systemu rządowego i podmienił nasze tożsamości.
– Cel podróży? – spytał mężczyzna przy oknie.
– Cancun – powiedziałem i spojrzawszy na Patricię, dodałem: – Żona chciałaby znowu poczuć się jak za czasów studiów.
– Cel podróży – powtórzył urzędnik z kamiennym wyrazem twarzy.
– Odpoczynek – odparłem, tym razem bardziej konkretnie.
Zabrał nasze dokumenty i poszedł do budynku, w którym mieściło się biuro strażników granicznych. Do samochodu zbliżyli się kolejni celnicy. Przez chwilę zamarłem w fotelu. Pot zaczął mi spływać po czole, ale wiedziałem, że muszę się opanować.
Zamknąłem oczy – na chwilę, dosłownie na ułamek sekundy. Otworzyłem je i wypuściłem powietrze. Obserwowałem dyskretnie w lusterkach, co robią. Bałem się tylko tego, że wezmą nas na bok i sprawdzą dokładnie, a zwykle przy takich kontrolach coś wychodzi.
Spojrzałem w kierunku strażnicy. Na szczęście mężczyzna, który wziął nasze paszporty, już wracał i niósł je w dłoniach. Pomyślałem, że to dobry znak. Przełożył dokumenty do jednej ręki, a drugą oparł na chwycie broni.
Raz…
Dwa…
Trzy…
Wydech.
Ruszył biegiem w naszym kierunku.
– Stój, bo strzelam! – krzyknął, będąc na wysokości naszego samochodu.
Spojrzałem w lusterko: z pojazdu za nami ktoś zaczął uciekać. Poczułem przepływającą przez ciało ulgę. Kiedy celnicy zatrzymali mężczyznę, strażnik stojący przy nas odwrócił się w naszą stronę i rzucił, kręcąc głową:
– Codziennie to samo. Miłego pobytu, panie Martin – powiedział i spojrzał raz jeszcze na Patricię.
Nie czekałem na dalsze instrukcje. Po prostu ruszyłem w kierunku szlabanu. Otworzyli go przed nami i przedostaliśmy się na teren Meksyku. Zjechałem od razu na bok, żeby zaczekać na Leo i Javiera.
– Jedź – wycedziła Patricia przez zęby.
– Co? – zapytałem zdziwiony.
– Rozpoznał nas.
– Wydaje ci się…
– Nie wydaje, ciebie nie poznał – zaczęła, pogłębiając mój szok. – Ale jak tylko spojrzał na mnie, od razu wiedział, kim jestem.
– Leo i…
– Wiedzą, co robić w razie wpadki. – Zaczęła podnosić głos. – Jedź, kurwa!
Ruszyłem powoli. Nie chciałem budzić większych podejrzeń. Jak tylko przestałem widzieć w tylnym lusterku granicę, dodałem gazu. Patricia była strasznie przejęta tym, co się stało, ale to przecież mnie najbardziej chciał dorwać Castano, a nie ją.
– O co chodzi? – zapytałem.
Była nieobecna, jakby tylko jej ciało pozostało przy mnie, a umysł gdzieś odpłynął.
– Co się dzieje? – powtórzyłem, tym razem głośniej.
– Nic, mam tylko takie przeczucie.
Byłem pewny, że kłamie.
Wcisnąłem gaz do dechy. Na chwilę straciłem nad sobą panowanie. Poczułem, jak tłumione przez ostatnie dni emocje uderzają we mnie ze zdwojoną siłą. Nie wiem, ile przejechaliśmy, ale na pewno kilkanaście mil. Dopiero wtedy się otrząsnąłem. Zjechałem z drogi na pobocze pośrodku niczego.
– Jedź! – krzyczała do mnie Patricia z przerażeniem w głosie.
Już nic sobie nie robiłem z jej wrzasków. Wysiadłem z samochodu i zacząłem go obchodzić. Czułem, jak wzrasta we mnie złość. Szarpnąłem za klamkę po jej stronie. Złapałem ją za barki i wywlokłem na zewnątrz. Przycisnąłem do karoserii i spojrzałem jej głęboko w oczy.
– Mów prawdę – cedząc to, zaciskałem zęby ze złości.
– Przecież…
– Nawet nie waż się po raz kolejny skłamać – przerwałem jej już spokojnie.
– Przerażasz mnie. – Nie potrafiła spojrzeć mi w oczy, wciąż odwracała wzrok.
– Ja ciebie przerażam? – parsknąłem. – Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, to ja ciebie przerażam? – Zaśmiałem się głośno. – Doskonale wiesz, jak ostatnia kobieta w moim życiu mnie oszukała, a ty właśnie powtarzasz jej błąd…
– To nie tak… – Westchnęła głośno.
– A jak? Coś pominąłem? – pytałem.
– Nie o to chodzi…
– Kurwa, Pat! – Uderzyłem pięścią w dach samochodu. – Powiesz mi za chwilę, że to nie takie proste. – Zbliżyłem się twarzą do niej, tak że nasze nosy niemal się ze sobą stykały. – Nic w naszym życiu nie jest proste…
Odszedłem od niej. Nie czekałem, aż będzie próbowała wcisnąć mi kolejny kit. Po prostu wróciłem za kierownicę. Ona też wsiadła. Jechałem przed siebie, choć nie wiedziałem nawet gdzie. Czułem, że co chwilę na mnie patrzy i zbiera się w sobie, żeby coś powiedzieć.
– Dojedziemy w jakieś bezpieczne miejsce i nasze drogi się rozejdą – oznajmiłem, nie odrywając wzroku od drogi.
Złapała mnie za rękę.
– To nic nie da – powiedziałem, spoglądając na jej dłoń.
Rósł we mnie żal, który w końcu musiał znaleźć ujście. Obwiniałem o to Patricię, bo była mi bliska. Wykorzystała moje zaufanie, dokładnie tak jak Carmen. Nie była ze mną szczera, a właśnie ta cecha miała dla mnie największe znaczenie. Po tylu rozczarowaniach liczyłem w duchu, że ona okaże się inna.
– Nigdy nie przestałaś współpracować z Castanem, prawda? – zapytałem, a moją twarz pokryła krwista czerwień.
– To nie tak…
– W kółko będziesz powtarzać jedno zdanie?
– Jorge.
Poczułem, jak zaciska palce wokół mojej ręki. Obróciłem się i nasze spojrzenie się spotkały. Wcisnąłem pedał gazu do podłogi. Nie patrzyłem na drogę. Było mi wszystko jedno. Czułem, jak samochód nabiera prędkości.
– Co ty robisz? – zapytała, a jej ciało zaczęło drżeć.
– Zmieniam zdanie, nie rozdzielimy się, po prostu zakończymy podróż. – Uśmiechnąłem się. – Skoro nie stać cię nawet na to, żeby wyznać mi prawdę.
– Zatrzymaj się! – krzyknęła, ale ja nadal przyspieszałem. – Zatrzymaj się, powiem wszystko! – zawołała.
Znów skierowałem wzrok na drogę. Byliśmy już tak blisko samochodu przed nami, że musiałem go wyprzedzić i o mało nie doprowadziłem do zderzenia czołowego. Na szczęście wyszliśmy z tego cało. Skręciłem na pierwszym zjeździe w polną drogę i zatrzymałem się na jej środku.
Ciekawe, jakie trupy wysypują się z szafy Patricii.
W co my się wpakowaliśmy? Nie dawało mi to spokoju długo po tym spotkaniu. Miguel był najwidoczniej bardziej zdeterminowany ode mnie. Zachowywał się, jakby nie miał czasu dłużej czekać. Był gotowy podjąć ogromne ryzyko i wcale się nie obawiał konsekwencji.
W razie wpadki groziło nam więzienie, a w przypadku wydania wspólników kula między oczy. Gdyby nam się powiodło, mogliśmy liczyć na to, że nas nie wydymają i dostaniemy działkę z tego interesu. Nie podobało mi się to. W przeciwieństwie do mojego przyjaciela, który od samego wyjścia szeroko się uśmiechał. Wyglądał tak, jakby właśnie jego marzenia się spełniały.
– To pierwszy dzień naszego nowego życia. – Spojrzał na mnie. – Nie cieszysz się? – zapytał, widząc moją minę.
– Jesteś tego pewien? – odparłem, świdrując go wzrokiem.
– Niczego nie byłem w życiu bardziej pewien – odpowiedział bez mrugnięcia. – To nasza jedyna prawdziwa szansa.
– Szansa, z której skorzystanie może się wiązać ze śmiercią…
– Wolę piach niż takie życie jak to – przerwał mi. – Nie chcę dłużej czekać i wiem, że ty też nie.
Mówił prawdę. Ja również byłem zmęczony oczekiwaniem na coś, co mogło nigdy nie nadejść. Wizja naszego przyszłego życia była tylko ułudą, która powstała przy butelce tequili. Nie mieliśmy planu, który pozwoliłby nam ją zrealizować.
On jednak wpadł na coś, co choć było cholernie ryzykowne, to mogło nas przybliżyć do osiągnięcia celu. Ale czy cel naprawdę uświęca środki? Nasza akcja miała być prosta, ale czy taka się okaże?
Wiedziałem, że na drodze napotkamy problemy, które będzie trzeba rozwiązać. Żaden z nas nie był przygotowany na konsekwencje. Czy ufałem Miguelowi? Zdecydowanie tak, ale nie ufałem temu, co może przynieść przesadna żądza władzy.
– Jesteś ze mną, bracie? – zapytał i wysunął do mnie rękę.
– Zawsze. – Uścisnąłem jego dłoń, podpisując tym samym pakt z diabłem. – Mogłeś tylko na początek wymyślić coś prostszego– dodałem, drapiąc się po głowie.
– Później będzie już z górki – odparł, uśmiechając się szeroko.
W jego uśmiechu było coś przerażającego. Jakby się nie obawiał żadnego ryzyka. Tacy ludzie są najbardziej niebezpieczni. Nie miał nic do stracenia i był gotów zrobić wszystko, żeby osiągnąć swój cel. Tym właśnie się od siebie różniliśmy, sumieniem.
Ta robota na pewno przekraczała nasze kompetencje i doświadczenie. Zwykle zajmowaliśmy się drobnymi włamaniami, czasami handlowaliśmy nielegalnymi substancjami albo kradliśmy jakiś samochód i sprzedawaliśmy na części. Nic poza tym nie potrafiliśmy, a on wpadł na pomysł…
– Nie musisz się obawiać, Mateo i Pedro doskonale znają plan przewozu… – Wtrącał mi się nawet w myśli.
Naszym zadaniem było przejęcie transportu narkotyków. Nie byle jakiego, jednego z większych. Mateo i Pedro pracowali dla jednej z mafii narkotykowych w Oaxace. Byli podobni do nas. Chcieli się wybić i stworzyć swoją własną grupę.
Oni dawali nam plan i wszelkie potrzebne środki, a my braliśmy na siebie wykonanie i ryzyko związane z porażką. Gdyby nam się nie powiodło, nikt nawet nie usłyszałby o naszych wspólnikach.
Nie byli kimś ważnym w strukturze, ale potrafili słuchać. Niektórzy z członków takich grup mówili zdecydowanie za dużo, stąd mieli informację o transporcie, o którym żaden z nich nie powinien wiedzieć. Plan był wieloetapowy – rabunek był tylko jedną z jego części.
Co mogło pójść nie tak?
Właściwie wszystko.
Pojechaliśmy z Miguelem w miejsce, z którego mieliśmy odebrać broń. Byliśmy zbyt krótcy, żeby sobie ją załatwić. Odpowiadali za to nasi nowi przyjaciele. Nie znaliśmy dostawcy i tym samym wystawiliśmy się na jeszcze większe ryzyko. W razie gdyby kartel wpadł tam i zaczął zadawać pytania, on sprzedałby nas bez mrugnięcia okiem. Na szczęście Mateo i Pedro mieli zadbać o to, by jego usta nie otworzyły się nigdy więcej.
Pierwszy błąd popełniliśmy już w momencie przyjazdu. Nasz samochód było widać z okien budynku, a tak nie powinno być. Trudniej rozpoznać osobę i zapamiętać dotyczące jej szczegóły niż numer zapisany na tablicy rejestracyjnej. Wiedziałem o tym, a mimo to ślepo wierzyłem w plan, a właściwie w Miguela.
Wspięliśmy się po stalowych schodach na piętro i stanęliśmy pod drzwiami mieszkania, w którym miał na nas czekać człowiek Matea. Zapukaliśmy i otworzył nam wychudzony, młodszy od nas chłopak. Na domiar złego był kompletnie naćpany – a może to było dla nas korzystne?
Weszliśmy do środka. W mieszkaniu panował brud i bałagan. Porozwalane meble, ubrania leżące na ziemi i ten smród natychmiast uderzający w nozdrza. Chciałem wyjść stamtąd jak najszybciej.
– Towar? – zapytał Miguel.
– Pieniądze? – odpowiedział pytaniem chłopak.
Miguel od razu uderzył gościa otwartą dłonią w twarz. Nigdy wcześniej nie widziałem go tak porywczego. Teraz wystarczyło jedno słowo, żeby wybuchł. Złapał ćpuna za koszulkę i przycisnął do ściany.
– Pieniądze już dostałeś – powiedział, podnosząc go do góry. – A teraz towar.
Zobaczyłem, jak chłopak kieruje wzrok na jedną z szafek. Podszedłem do niej instynktownie i ją otworzyłem. Było w niej jakieś zawiniątko. Podniosłem bawełniany ręcznik i wyczułem pod nim dwa pistolety. Kucnąłem i spojrzałem w głąb szafki. Oprócz broni dostrzegłem także amunicję. Zabrałem ją i schowałem do papierowej torby leżącej na ziemi. Miguel odwrócił się do mnie.
– Masz wszystko? – zapytał, a ja skinąłem głową.
Opuścił chłopaka na ziemię i wygładził jego ubranie dłonią. Już miał odejść, ale jeszcze wziął zamach i uderzył go pięścią prosto w brzuch. Włożył w ten cios całą swoją siłę. Obiad młodzieńca wylądował na podłodze i butach Miguela.
– Skurwysyn! – krzyknął Miguel i kopnął chłopaka prosto w twarz.
Ten zemdlał. Miguel, jakby nic się nie stało, poszedł do kuchni. Wytarł wymiociny ręcznikiem i wrócił do mnie. Nie poznawałem go. Nie wiedziałem, czy to prawdziwy on, czy tylko stara się wczuć w to, co będzie musiał zrobić. A może to tylko reakcja na stres? Przerażał mnie.
Wyszliśmy stamtąd. Co chwilę patrzyłem na Miguela, aż w końcu to dostrzegł.
– Był naćpany, mieszkanie było brudne, a poza tym niech wie, że z nami się nie zadziera – wyjaśnił, choć nawet o to nie pytałem.
Nie skomentowałem tego. Nie było takiej potrzeby. Zresztą już było za późno, żeby się z tego wycofać. Wieczorem mieliśmy przeprowadzić akcję. Wydawało mi się, że to za wcześnie, ale Mateo i Pedro byli w stanie wyciągnąć informację tylko w dzień dostawy. Tak wyglądało to wszędzie – domyślałem się, że chodziło o względy bezpieczeństwa. W tym wypadku kartelowi nie udało się tego dopilnować.
Miałem jedynie nadzieję, że nie będziemy baranami wysłanymi na rzeź.
Wysiadła z samochodu i przeszła kilka kroków, słaniając się na nogach. Musiało ją to wszystko przytłoczyć. Również opuściłem pojazd i poszedłem w jej kierunku.
– Kurwa! – krzyknęła. Wpadła w szał.
Odwróciła się i zaczęła na mnie napierać. Wbiła mi wskazujący palec w klatkę piersiową.
– Myślisz, że tylko ty miałeś ciężkie życie?! – wykrzyczała mi prosto w twarz. – Mój ojciec był jednym z najbardziej szanowanych ludzi w Meksyku…
– Jaki to ma związek z Castanem i z tym, co się stało na granicy? – zapytałem.
– Większy, niż ci się wydaje – odparła. – Mój ojciec prawdopodobnie nie żyje…
– Jak to prawdopodobnie? – zapytałem zdziwiony.
– Ciała nigdy nie odnaleziono, a ja od dawna zapomniałam o przeszłości, z której wyciągnął mnie Castano. – Na jej twarzy pojawił się grymas. – Byli wspólnikami. Mordercy ojca nigdy nie odnaleziono, więc Castano wywiózł mnie z Meksyku, zajął się mną, a później…
– Sam zniknął – dokończyłem za nią.
– Dokładnie tak, miałam przejąć interes po ojcu, ale minęło zbyt wiele czasu, żebym mogła wrócić do domu. Nie byłabym w stanie odróżnić przyjaciół od wrogów.
– Czemu nie powiedziałaś tego od razu? – zapytałem.
– Bo nikt oprócz ciebie, mnie i Castana o tym nie wie. – Uśmiechnęła się. – Nawet Leo…
– I po tym wszystkim, co zrobił dla ciebie Miguel, chcesz się od niego odwrócić? – Starałem się odczytać jej zamiary.
– A co on dla mnie zrobił? – parsknęła. – Odciągnął mnie od rodziny i mojego dziedzictwa. Skrzętnie pilnował, żebym przenigdy nie przekroczyła granicy z Meksykiem.
– Dlaczego? – zapytałem.
– Nie wiem, tak samo jak ty, nie wiem – odparła. – Jedno jest pewne, nie tylko ty masz rachunki do wyrównania z Castanem.
– Kim był mężczyzna na granicy?
– Członkiem kartelu – odparła. – Kiedy Miguel siedział w więzieniu, ktoś musiał pełnić jego obowiązki. Spotkałam go raz i skoro mnie udało się go rozpoznać, to jemu też na pewno przyszło bez problemu rozpoznanie mnie – wyjaśniła. – Nie uciekamy przed Castanem, tylko przed kartelem – dodała.
– Nie rozumiem. – Spojrzałem jej głęboko w oczy. – Dlaczego kartel miałby cię ścigać?
– Uważają, że wiem, kto zabił ojca. W Stanach byłam dla nich nietykalna za sprawą Castana, ale po tej stronie granicy nie obowiązuje to samo prawo. – Zaśmiała się. – Ironia, w twoim przypadku było bardzo podobnie. I wiesz co?
Wstrzymałem powietrze.
– Mam wrażenie, że te sprawy się ze sobą jakoś łączą – dodała.
– Nie tylko ty – powiedziałem i wreszcie odetchnąłem.
– Możemy jechać dalej? – zapytała i wróciła do samochodu.
Wierzyłem jej. To, co powiedziała, wcale aż tak mnie nie zszokowało. Nie miałem pojęcia, że jej znajomość z Castanem sięga aż tak daleko, ale to nie stanowiło dla mnie problemu. Wiedziałem, że jeśli miałaby stanąć po jego stronie, już dawno by to zrobiła. Poza tym była moją dłużniczką. Uratowałem ją właśnie przed Castanem.
Dołączyłem do niej i ruszyliśmy w dalszą drogę. Patricia wyjęła telefon i wybrała numer Leo.
– Pojedziemy osobno, tak będzie bezpieczniej. Spotkamy się za trzy doby w południe na placu Konstytucji – powiedziała i się rozłączyła. – Jeśli ich tam nie będzie, musimy działać sami – dodała tym razem do mnie, po czym otworzyła szybę i wyrzuciła komórkę.
Od granicy do Oaxaki dzieliło nas około dwóch tysięcy mil. Czekały nas trzy dni jazdy, wliczając przerwy. Miałem tylko nadzieję, że nie dopadną nas żadne kłopoty. Wróciliśmy na trasę. Przez cały czas spoglądałem we wsteczne lusterko, aby się upewnić, czy samochody jadące za nami się zmieniają. Dopiero po kilkudziesięciu milach odczułem ulgę. Nikt nas nie śledził.
Nigdy nie zastanawiałem się nad historią Patricii. Chyba z góry założyłem, że pochodzi z Los Angeles. Przez myśl nawet mi nie przeszło, że może być córką zaginionego szefa kartelu. Castano stworzył kolejną iluzję.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że Pat może kłamać. Istniało prawdopodobieństwo, że jest tylko szpiegiem Miguela, który ma się dowiedzieć, ile przekazał mi Ángel. Patricia jednak różniła się od Carmen, dlatego nie sądziłem, by miała wobec mnie złe zamiary. W końcu sama pragnęła poznać prawdę. Równie dobrze jednak mogłem się mylić.
Przejazd przez tę pieprzoną granicę przyciągnął do nas kolejne problemy. Nie dość, że byliśmy poszukiwani przez Castana, to jeszcze kartel chciał wyjaśnić kilka spraw z Patricią. To było nie po naszej myśli. Mieliśmy dotrzeć niezauważeni, a ledwo postawiliśmy nogę na meksykańskiej ziemi i już zaalarmowaliśmy wrogów.
– Co się dzieje? – zapytała, widząc moją minę.
– Staram się znaleźć jakieś wyjście, przez które żadne z nas nie skończy pod ziemią – odparłem opryskliwie, tak jakby to była tylko jej wina.
– Jeżeli kartel nas dopadnie, możesz być spokojny, im chodzi tylko o mnie.
– A nas puszczą wolno? – Parsknąłem.
– Wy nie jesteście im potrzebni. – Starała się ukryć swoje kłamstwo pod sztucznym uśmiechem.
Nawet gdyby to była prawda, nie znaczyło to, że puściliby nas wolno. W końcu co oczy zobaczą, tego umysł nigdy nie zapomni. Stalibyśmy się dla nich zagrożeniem, na które nie mogliby sobie pozwolić. Łatwiej byłoby nas zabić.
Nie skomentowałem tego, bo wiedziałem, dlaczego to mówi. Chciała mnie uspokoić, ale sama na pewno czuła strach. Przejmowała na siebie część stresu związanego z tym wszystkim. Byłem jej cholernie wdzięczny, bo nie wiedziałem, ile jeszcze jestem w stanie sam udźwignąć.
Jechaliśmy do momentu, kiedy zaczęło nam się kończyć paliwo. Wtedy dopiero zatrzymałem się na stacji. Zastanawiałem się, jak przebiega droga Leo i Javiera. Nie spotkaliśmy się na trasie i choć takie były ustalenia, to i tak mnie to martwiło.
Stanąłem przy dystrybutorze paliwa i wysiadłem. Patricia dołączyła do mnie. Poszedłem zapłacić za benzynę, a ona skorzystać z toalety.
– Czwórka za osiemdziesiąt dolarów – powiedziałem do kasjerki i podałem jej pieniądze.
Miałem wrażenie, że mi się przygląda. Nie podobało mi się to, jej wzrok nie był przepełniony ani miłością, ani fascynacją. Czyżby też pracowała dla Castana.
– Coś nie tak? – zapytałem.
– Nie, nie – odparła i spuściła wzrok.
Patricia dołączyła do mnie. Widząc moją minę, złapała mnie za rękę i ścisnęła.
– Co jest? – powiedziała mi do ucha.
– Chyba mnie rozpoznała – odparłem.
– Masz paranoję – szepnęła. – Castano nie ma w kieszeni wszystkich ludzi na świecie, to niemożliwe.
– Dlaczego tak mi się przyglądałaś? – zapytałem kasjerki wprost.
– Przepraszam – odparła ze skruchą. – Nie powinnam, ale wiem, kim pan jest…
– Widzisz? – zwróciłem się do Patricii.
– Co z nią zrobimy? – szepnęła ponownie.
– To pan jest tym niesłusznie skazanym – dokończyła. – Cała Ameryka trąbiła o tym, że przyjaciel rodziny Martínezów zabił ich dziecko. – Westchnęła. – Spokojnie, nie przepadamy tutaj za nimi, a zresztą nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby w tę historię. Zbyt wiele się w niej nie zgadzało – dodała.
– Dziękuję – odparłem z ulgą.
– Nie ma za co – powiedziała i podała mi rachunek.
Wziąłem go i odeszliśmy do auta. Przeszłość nadal się za mną ciągnęła. Jak na ironię ludzie pamiętali mnie za coś, czego nie zrobiłem. Patricia szła obok mnie. Była wyraźnie zdenerwowana. Chociaż bardziej odpowiednim słowem było w tym przypadku zawiedziona.
Już miałem odjechać, kiedy poczułem jej wzrok na sobie, osądzający i cholernie ciężki.
– Nie możemy popadać w paranoję – przerwała w końcu niezręczną ciszę.
– I kto to mówi – odparłem i się odwróciłem.
– Nie waż się tego robić – syknęła.
– Czego? – odpowiedziałem, podnosząc głos.
– Usprawiedliwiać swojego zachowania tym, że ja wcześniej zobaczyłam coś prawdziwego.
– Aha, przepraszam. – Parsknąłem. – Czyli przenikliwość jest zarezerwowana tylko dla jednej osoby w tym aucie. – Na usta cisnęło mi się słowo kłamca, ale się powstrzymałem.
– Dobrze wiesz, że nie o to chodzi…
– A o co? – Zaśmiałem się. – Wszyscy bliscy byli w stanie mnie zdradzić, więc dlaczego miałbym zaufać obcej osobie? – zapytałem.
– Nie wszyscy. – Westchnęła i spojrzała na mnie ze smutkiem w oczach.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem wyładowywać na niej frustrację. Nie chciałem sprawić jej przykrości, ale i tak to zrobiłem. Po jej słowach uświadomiłem sobie, że przestałem myśleć o Carmen. Nie minęło jeszcze wystarczająco dużo czasu, żeby ból zniknął, ale to był pierwszy krok do tego.
Traktowałem córkę Martíneza jak kogoś, kto mi pomaga, zrozumiałem jednak, że uczucie między nami nigdy tak naprawdę nie istniało. Stała się dla mnie długiem, który zamierzam spłacić Ángelowi. W głębi duszy miałem nadzieję, że żyje. Nie był złym człowiekiem, po prostu chronił swoją rodzinę, a przynajmniej starał się to robić. Na jego miejscu prawdopodobnie postąpiłbym podobnie.
Ruszyliśmy dalej. W jednej chwili zmieniłem swoje nastawienie do Patricii. Byliśmy zdani na siebie, a poza tym nie zasługiwała na takie traktowanie. Jechaliśmy tak długo, że w końcu zrobiło się ciemno.
Skręciłem do przydrożnego motelu i zaparkowałem samochód na tyłach. Poszliśmy razem do recepcji. Przy ladzie siedziała starsza kobieta. Spoglądała na nas znad okularów. Nie przywitała nas, właściwie to nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
– Pokój na jedną noc z widokiem na ulicę – powiedziałem.
Kobieta momentalnie spojrzała na Patricię. Zakryła usta i zaczęła chichotać.
– Chcesz coś powiedzieć?! – Patricia podeszła do lady niebezpiecznie blisko.
– Nie, nie – zaprzeczała, ale mimo to wciąż się śmiała.
– Przyjechaliśmy z żoną…
Kiedy mówiłem te słowa, coś mnie tknęło. Nie wiem dlaczego, ale podszedłem do mojej towarzyszki bardzo blisko. Złapałem ją za talię i przyciągnąłem do siebie. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały. Była we mnie wpatrzona, nic poza nami w tej chwili nie istniało, nawet ta zrzędliwa, paskudna baba za recepcyjną ladą.
Zbierałem się chwilę w sobie. Odetchnąłem i zamknąłem oczy. Wiedziałem, że ona też się do mnie zbliża, aż w końcu nasze usta się spotkały. Ten pocałunek nie był namiętny, mokry i przepełniony pożądaniem. Nie zmieniało to jednak faktu, że był cholernie ważny, prawdziwy.
Do wcześniejszego zbliżenia popchnął nas tylko zwierzęcy instynkt, tym razem było inaczej. Niczego od niej nie wymagałem i ona ode mnie też nie. Czuliśmy się ze sobą bezpiecznie i tylko to się liczyło.
Carmen od początku była ze mną tylko dla osiągnięcia własnych celów. Nawet jej poszukiwania prawdy na temat śmierci brata opierały się na tym, że czegoś chciała. Brała i nic nie dawała.
– Klucze! – Usłyszałem podniesiony głos recepcjonistki, który sprowadził mnie na ziemię i oderwał od ust Patricii.
Zanim się obróciłem i znów na nią spojrzałem, odgarnąłem włosy i się uśmiechnąłem. Zobaczyłem, jak policzki Patricii pokrywają się rumieńcem. Nie znałem jej z tej strony.
Wziąłem klucze z rąk recepcjonistki i zacząłem odchodzić.
– A kasa?! – przywołała mnie z powrotem. – Osiemdziesiąt dolarów – rzuciła z uśmiechem na ustach.
– Za tę norę? – zapytałem.
– Śmiało możecie szukać czegoś innego, następny motel jest za jakieś siedemdziesiąt mil – odparła.
Rzuciłem na ladę banknoty i odeszliśmy. Kątem oka widziałem, jak ta ropucha rechocze. Nie mieliśmy wyboru. Musieliśmy się wyspać, żeby zdążyć na spotkanie z Leo i Javierem. To nie podlegało dyskusji.
Spojrzałem na brelok przy kluczach, żeby się dowiedzieć, do jakiego pokoju mamy się kierować. Numer sto dwadzieścia cztery był naszym celem. Szliśmy wzdłuż barierki oddzielającej malutki taras od szutrowego parkingu.
Poczułem, jak Patricia łapie mnie za dłoń. Zrobiło mi się gorąco…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej