Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy dobro i zło jest obiektywne, czy ocena zależy tylko od miejsca, w którym się znajdujemy?
Paweł Bajor, oficer centralnego biura śledczego niespodziewanie otrzymuje zadanie rozpracowania zorganizowanej grupy przestępczej działającej na terenie Wrocławia. Gangsterzy zorganizowali zamach na wcześniejszą grupę dochodzeniową i to właśnie Paweł ma się dowiedzieć, kto za tym stoi.
Nowe miasto nie jest mu obce. Bajor doskonale wie, gdzie bawią się seksowne dziewczyny, pije się najlepszy alkohol i wydaje duże pieniądze. Niestety przeszłość zaczyna deptać mu po piętach. Przestaje odróżniać dobro od zła, a przyjaciół od wrogów.
Czy uda mu się dokonać właściwych wyborów?
Mateusz Gostyński, autor Zepsutego miasta nie odpuszcza i opowiada kolejną historię pełną seksu, luksusu i dynamicznej akcji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 258
Autor: Mateusz Gostyński
Redakcja: Magdalena Binkowska
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko
eBook: AtelierChâteaux
Zdjęcie na okładce: Depositphotos/fxquadro, Shutterstock/Valeriy Volkonskiy
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
©2022 Copyright by Mateusz Gostyński
©2022 Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2022
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-028-2
Dwanaście jebanych miesięcy, dokładnie tyle trwały działania operacyjne przeciwko grupie ożarowskiej. Nie chcę nawet przeliczać tego czasu na godziny spędzone w samochodzie i obserwacji…
W każdym razie udało się, prokurator nareszcie łaskawie wystawił nakaz aresztowania. To było jedyne, do czego się nadawał on i cały wymiar sprawiedliwości. To my odwalaliśmy za nich brudną robotę.
Ja i kilku moich kolegów zapierdalaliśmy sobie grzecznie po schodach jednej z warszawskich kamienic. W końcu to logiczne, że mafia ożarowska nie działa w Ożarowie, tylko w Warszawie.
Podciągnąłem kominiarkę, która miała chronić moją tożsamość. Tak naprawdę nie wiem na chuj naciągnąłem ją w ogóle na gębę, skoro policja w stolicy jest bardziej zepsuta niż cały półświatek. I tak każdy bandzior w tym mieście doskonale znał moją tożsamość.
Odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się drapiącym dymem. Uśmiechnąłem się sam do siebie, bo jak widać, nawet i w tym burdelu co jakiś czas pojawia się światełko w tunelu – małe sukcesy, które cholernie cieszą.
Byliśmy uzbrojeni po zęby. Przygotowani na każdą ewentualność. W końcu rozpracowywana przez nas grupa miała charakter zbrojny. Nikt nie zamierzał ryzykować. Priorytetem było doprowadzenie figuranta żywego, ale nie zawsze się dało.
Widziałem kątem oka, jak Szuwar i Tolek szykują taran. Właściwie do niczego innego niż rozwalanie drzwi się nie nadawali. Szef nie byłby na tyle odważny, żeby dawać im do ręki broń. W końcu mogliby się nawzajem pozabijać.
Dowódcą operacji nie byłem ja, tylko Szarek. Martwiło mnie to, bo w końcu od dawna wiedzieliśmy, że jest umoczony po samą szyję. Właściwie im dłużej rozmyślałem o korupcji w policji, tym lepiej widziałem, że chyba tylko ja jestem czysty.
Szarek zaczął odliczać na palcach od trzech do jednego. Nacisnął na klamkę, ale drzwi się nie otworzyły. Od razu po tym Szuwar i Tolek rozjebali je w drobnym mak taranem.
Każdy z nas wiedział, co robić. Najpierw poleciały granaty dymne, a później dumne „Policja! Na glebę, kurwa!”. Weszło nas trzech. Tych dwóch od rozwałki zostało przed wejściem, pilnowali tyłów. Tak naprawdę to nie chcieliśmy, żeby ich dwie szare komórki przeszkadzały nam w akcji.
Zwykle w takich sytuacjach figurant kładł się na ziemi i czekał, aż go skujemy, ale tym razem tak nie było. Szarek wjechał jako pierwszy do pokoju, niczym rasowy dowódca. Pierdolony altruista chciał nas chyba zasłonić własnym ciałem, tylko przed czym?
Szedłem za nim krok w krok. Doskonale widziałem każdy jego najmniejszy ruch. Nigdy tego nie zapomnę. Spojrzał na figuranta i podziurawił go jak sito bez nawet jednego jebanego słowa.
Byłem wkurwiony. Cały rok pracy poszedł właśnie w pizdu.
Poczułem, że zaczynam się gotować. Gdybyśmy byli w kreskówce, to pewnie zaczęłaby mi lecieć para z głowy. Nie czułem takiego wkurwienia chyba nigdy w życiu. Jawnie złamał wszelkie przepisy i spierdolił całą akcję. Wiedziałem, że zrobił to celowo. Nie było żadnego zagrożenia ze strony figuranta. Chciał się go zwyczajnie pozbyć.
Zdjąłem z głowy kask i ściągnąłem kominiarkę z twarzy. Cisnąłem tym wszystkim o ziemię. Szarek obrócił się do mnie. Przez małe dziurki zobaczyłem, że na mnie patrzy.
– Coś ty, kurwa, odjebał?! – krzyknąłem do niego.
– Wydawało mi się, że trzyma broń. – Wymyślił to na poczekaniu.
– Wydawało ci się?! – Ruszyłem w jego stronę. – Wydawało ci się, kurwa?! – krzyknąłem i uderzyłem go prosto w nos.
– Uspokój się, Bajor! –Jóźwiak, drugi z kolegów obecnych na akcji, złapał mnie za fraki.
– Jak mam się uspokoić? – zapytałem, kipiąc ze złości. – Poświęciłem jebany rok, a on spierdolił to w sekundę.
– To i tak nic nie da – odparł Jóźwiak.
– Może ty też jesteś umoczony? – rzuciłem hardo.
– Zważaj na słowa – wtrącił się Szarek, trzymając się za nos. – Właściwie to i tak bez znaczenia, bo będę musiał napisać na ciebie raport – dodał, a ja miałem wrażenie, że pod kominiarką się uśmiecha.
– Wiesz co, Szarek? – zapytałem, ale nie czekałem, aż odpowie. – Rucham twój raport – dodałem i uderzyłem go po raz drugi.
Po tej małej awanturze odłączyłem się od brygady. Wróciłem do wozu operacyjnego i przebrałem się w cywilne ciuchy. Wiedziałem, że jak tylko wjadę na komendę, zostanę zawieszony lub nawet zwolniony. Nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Trafiłem do policji po to, żeby pozbywać się ścierwa z ulicy, a okazało się, że z największym z nich jestem zmuszony pracować. Czas najwyższy powiedzieć stop.
Na komendę wróciłem tramwajem. Siedziba Centralnego Biura Śledczego Policji znajdowała się na ulicy Okrzei 13. Szczerze mówiąc, po tej akcji nie chciałem już tam wracać, ale nie jestem typem, który zostawia niedokończone tematy bez rozwiązania. Tak więc wjechałem jak gdyby nigdy nic na posterunek. Nie czułem się winny, to nie ja byłem tym złym.
Wiedziałem, że ma w perspektywie wizytę u komendanta i byłem pewny, że właśnie tam czeka na mnie jebany Szarek. Udałem się powoli po schodach na pierwsze piętro, do jego biura. Otworzyłem drzwi i z impetem wpadłem do środka.
Od razu rzuciła mi się w oczy parszywa gęba Szarka, a jakże. Był tam. Komendant wyglądał na zażenowanego.
– Bajor, co tam się odjebało? – zapytał bez owijania w bawełnę.
– Dowódca już pewnie złożył raport – parsknąłem.
– Nie pytam, co mówi dowódca, tylko jaka jest twoja wersja – powiedział szef, patrząc mi prosto w oczy.
– Moja wersja jest taka, że Szarek powinien wrócić do szkoły i nauczyć się oceniać zagrożenie, to raz, a dwa, że przydałaby mu się wizyta u okulisty, bo zastrzelił bezbronnego figuranta…
– Miał broń – wtrącił Szarek.
– Pilot, kurwa, od telewizora. To trzymał w ręce – odparłem zgodnie z prawdą.
– Wersję Szarka potwierdza reszta obecnych na akcji – powiedział szef.
– Szuwar i Tolek, stojąc pod drzwiami, na pewno wszystko dokładnie widzieli zza dymu z granatów – parsknąłem śmiechem. – Dobra, miejmy to już za sob…– Sięgnąłem do kieszeni. – Broń, blacha coś jeszcze?
– Wyjdź – rzucił komendant.
Łatwo przyszło, łatwo poszło. Nie miałem zamiaru prosić o możliwość dłuższego siedzenia w tym bagnie. Powoli skierowałem się do drzwi.
– Nie ty! – krzyknął. – Mówię do niego!
Szarek opuścił pokój praktycznie w podskokach. Pewnie w jego pustym łbie zaczęła się ciężka rozkmina, czy go przypadkiem nie wypierdolą na zbity pysk z roboty. W każdym razie po tym, jak wyszedł, szef kazał mi usiąść.
Przez chwilę patrzyłem mu prosto w oczy, próbując odczytać jego zamiary. Był równym gościem, ale już trochę zmęczonym. Chciał pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebowali, ale tak jak ja trafił w chujowe miejsce i niewiele mógł zdziałać.
– Zostaniesz przeniesiony – powiedział w końcu.
– Jak to, kurwa, przeniesiony?
– Nic tu po tobie. Chcesz zrobić coś dobrego, to musisz zmienić miejsce. – Uśmiechnął się. – Obaj doskonale wiemy, że w tym mieście wiele dobrego nie zdziałasz, ale może gdzie indziej…
– Niby gdzie? – wtrąciłem zniecierpliwiony.
– Oficjalnie zostaniesz zawieszony, a nieoficjalnie będziesz działał pod przykryciem we Wrocławiu. Tam wprowadzą cię w sprawę. Nareszcie wykorzystasz swój potencjał. Będziesz miał wolną rękę, we wszystkim.
– Szczegóły? – zapytałem krótko.
– Tylko tyle. – Podał mi kartkę z adresem i godziną. – Nie podoba ci się? – zapytał, widząc moją minę.
– Nie o to chodzi…
– Bajor, przecież ty i tak jesteś tutaj sam. Nie masz ani żony, ani matki, ani nawet psa, który by na ciebie czekał, aż wrócisz ze służby – wtrącił z uśmiechem.
– Czyli nikt po mnie nie będzie płakał – odpowiedziałem, odwzajemniając uśmiech.
– Dokładnie – przytaknął. – Masz jakieś trzydzieści sekund na podjęcie decyzji.
– Nie potrzebuję nawet dwóch. – Schowałem kartkę do kieszeni spodni i zacząłem kierować się do wyjścia.
– Uważaj na siebie – rzucił.
– Lepiej niech oni uważają – zażartowałem, wychodząc.
Jedna sytuacja doprowadziła do tego, że wreszcie mogłem się wyrwać z tej przeżartej złem Warszawy. Cieszyłem się na powrót w rodzinne strony, choć w głębi ducha czułem, że tam wcale nie będzie lepiej. Nie było mnie we Wrocławiu już tak długo, że nikt pewnie nie będzie mnie pamiętał.
Moje dawne grzechy i legenda już powinny zostać wymazane. Miałem zacząć z czystą kartą, ale nie do końca byłem przekonany, że to w moim przypadku w ogóle możliwe. A co, jeśli ludzie nie zdążyli o mnie zapomnieć?
Zmieniłem się i teraz już całkowicie stałem po stronie prawa. Kiedyś sam byłem częścią tego kurwidołka. Właściwie to ja go napędzałem. Byłem ciekaw, co zastanę na miejscu. Nie miałem pojęcia, kto rządził za kurtyną. Miałem nadzieję, że zmieniło się wszystko i wszyscy.
Zawsze istniało ryzyko, że przez dawne czasy mogą mnie zdemaskować, ale chyba szef nie wysłałby mnie na samobójczą misję, choć właściwie sam przyznał, że łatwo można się mnie pozbyć. Nie, to nie mogło być to. Istnieją o wiele łatwiejsze sposoby.
Przykra prawda była taka, że przed wyjazdem nie musiałem się nawet pakować. Nie miałem nic, co byłoby dla mnie ważne. Ubrania mogłem kupić na miejscu, zresztą nie wiedziałem, jakie będzie moje zadanie, a nie chciałem wyglądać jak pies z Warszawy. Na komendzie nie musiałem się nawet z nikim żegnać.
Czułem lekką obawę przed Wrocławiem. Nie chciałem, żeby to miasto pochłonęło mnie jak kiedyś. Dawne towarzystwo i sprawy, w które się angażowałem, mogłyby się okazać destrukcyjne. Zło przyciągało bardziej niż złoto.
Udałem się od razu na Centralny. Nie chciałem jechać samochodem na warszawskich blachach. Miałem pojawić się znikąd, a łatka stolicy nie działałaby na moją korzyść. Moje pochodzenie rodziłoby kolejne pytania, a w razie potrzeby ktoś we Wrocławiu za mnie zaręczy, czego nie można było powiedzieć o ludziach z Warszawy.
W stolicy jedyne, co o mnie można było usłyszeć, to to, że byłem najbardziej skrupulatnym skurwysynem w Centralnym Biurze Śledczym. Gangsterzy na sam dźwięk mojego nazwiska spierdalali. Byłem ostatnim, który nie dał się wciągnąć w sidła korupcji. Ostatnim, który działał według zasad. Ostatnim, dla którego honor miał ogromne znaczenie.
Usiadłem na ławce, czekając na pociąg. Tupałem nogą, co było oznaką wrodzonej niecierpliwości. Prawdopodobnie właśnie dlatego od razu przyjechałem tutaj. W środku dnia było tu dość spokojnie, zbyt spokojnie. Wydawało mi się, że ta pierdolona cisza zwiastuje jakąś burzę w moim życiu i pozostaje mi tylko czekać na pierwszy grzmot.
Usłyszałem gwizd, a chwilę później poczułem, że ziemia pod moimi stopami zaczyna delikatnie drgać. „Pociąg do stacji Wrocław Główny wjeżdża na tor trzeci przy peronie drugim”.
Rozejrzałem się wokół i zacząłem kręcić głową. Kiedyś lubiłem to miejsce, ale jakiś czas temu rzeczywiście z całego serca zacząłem go nienawidzić. Chciałem, jak niemal każdy, wprowadzić tu zmiany, ale mi nie wyszło. Być może uda mi się odkupić winy w moim rodzinnym mieście.
Pociąg w końcu wjechał na peron. Chmara ludzi ruszyła od razu w jego kierunku. Starali się zająć strategiczne miejsca i wejść jak najszybciej do środka, jakby to miało jakieś, kurwa, znaczenie. Wszyscy i tak mieliśmy miejscówki.
Poczekałem, aż minie pierwsze oblężenie, i dopiero wtedy podszedłem do najbliższych drzwi. Moje miejsce znajdowało się w jednym z wagonów z przedziałami, akurat niedaleko.
Póki co, przedział był pusty, więc zaciągnąłem zasłony i oparłem głowę o szybę. Chyba ta cała akcja zostawiła we mnie ślad w postaci zmęczenia. Przez chwilę walczyłem ze snem, ale to była nierówna walka, którą szybko przegrałem. Nie zdążyłem nawet pozdrowić środkowym palcem stolicy i wygłosić mowy pożegnalnej, na którą zresztą to jebane miasto wcale nie zasługiwało
* * *
– Julka … Nie! – W mojej głowie przesuwały się obrazy z przeszłości.
Poczułem, że ktoś mnie szarpie. Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem starszą kobietę. Spojrzałem przez okno. Było ciemno. Moja drzemka musiała być długa.
– Miał pan chyba jakiś koszmar – powiedziała kobieta.
– Gdzie jesteśmy? – zapytałem.
– Dojeżdżamy do Wrocławia – odparła pogodnie, na co ja się uśmiechnąłem.
Można było powiedzieć, że nie straciłem ani chwili. Przejażdżka pozwoliła mi się zregenerować i w pełni gotowy do akcji dojechałem na miejsce. Poczułem, że pociąg zaczyna hamować, a po chwili za oknem zobaczyłem znany mi tak dobrze Dworzec Główny we Wrocławiu.
Wstałem z miejsca i wyszedłem przed przedział. Nie była to ostatnia stacja na trasie pociągu, więc tym razem byłem jedną z nielicznych wysiadających osób. Czekało mnie jeszcze wiele pracy. Po pierwsze, musiałem zorganizować sobie lokum przynajmniej na jeden dzień.
Nie mogłem skorzystać z dawnych kontaktów, bo nie chciałem, żeby całe miasto zaczęło huczeć o moim powrocie. Właściwie w ogóle nie chciałem wracać do dawnej tożsamości, chyba że zostanę do tego zmuszony. Już zdążyłem się przyzwyczaić do Pawła Bajora i nie chciałem tego zmieniać. Niech dawne życie pozostanie zakopane kilkanaście metrów pod ziemią.
Wychodząc na peron, miałem wrażenie, że powietrze we Wrocławiu jest cieplejsze i czystsze niż w Warszawie. To chyba jednak był tylko sentyment, jakim darzyłem to miejsce. Właściwie nie wiedziałem, gdzie powinienem się udać. Przyjechałem w końcu o kilkanaście godzin za wcześnie.
Schodząc po schodach, walczyłem ze sobą, żeby nie zrobić czegoś zbyt pochopnie. Niestety, szybko przegrałem.
Wyszedłem przed główne wejście i machnąłem na taksówkę.
– Do centrum – obwieściłem kierowcy.
Nie spodziewałem się, że ciągle robią takie numery. Taksiarz musiał mnie uznać za przyjezdnego, bo woził mnie od kilkunastu minut w kółko. Nie mówiłem nic właściwie tylko dlatego, że jego starania strasznie mnie bawiły. Trafił na nieodpowiednią osobę.
Po trzydziestu minutach w końcu wjechaliśmy na plac Solny.
– Będzie siedemdziesiąt złotych – rzucił, powstrzymując uśmiech.
– Źle trafiłeś – odparłem, wysiadając.
Jasne, że nie zapłaciłem. Zafundował mi przejażdżkę za darmo. Wiedziałem, że nie będzie mnie gonił, bo musiałby zostawić auto na środku wąskiej uliczki prowadzącej wokół placu. Ruszyłem w kierunku ratusza, a jego zostawiłem z konsternacją wypisaną na twarzy. Prawdopodobnie nie ścigał mnie też z uwagi na to, że dotarło do niego, że nie jestem przyjezdny i doskonale znam ten szwindel.
Wszystko było dokładnie takie, jak zapamiętałem, a minęło przecież osiem lat, odkąd ostatni raz stałem na wrocławskim Rynku. Czas tutaj jakby się zatrzymał, a może po prostu nie dopuszczałem do siebie myśli, że wszystko poszło naprzód beze mnie.
Wyciągnąłem z paczki papierosa i wsadziłem go sobie w usta. Zacząłem szukać zapalniczki, ale oczywiście nie mogłem jej znaleźć. Gdy mi się w końcu udało, poczułem czyjąś obecność. Podniosłem wzrok i od razu spostrzegłem młodą, atrakcyjną dziewczynę. Po stroju, który miała na sobie, domyśliłem się, że jest naganiaczką z jednego z licznych barów ze striptizem. Chyba rzeczywiście nic się tutaj nie zmieniło.
Nie działają na mnie maślane oczy dziewcząt, którym płaci się za to, żeby patrzyły na ciebie w określony sposób, jednak tym razem złamałem tę zasadę.
– Może napijesz się drinka i spędzisz miło czas z dziewczynami w naszym klubie? – zapytała.
Chyba zmieniła się ich polityka. Jak tutaj mieszkałem, naganiaczki były o wiele bardziej bezpośrednie. Proszę, proszę, Wrocław stał się bardziej dystyngowany.
– Może się napiję – odparłem ze sztucznym uśmiechem. – Może nawet z tobą – dodałem.
Wiedziałem, że i tak musi mnie wprowadzić do środka, żeby dostać za mnie prowizję, więc nie mogła mi odmówić. Przy okazji naprawdę mi się podobała, więc czemu nie wejść w rolę gangusa dzień wcześniej? Wchodząc z nią, nie będę budził podejrzeń, a przecież i tak chciałem się znaleźć w tej norze.
Była pracownicą Coco, a to właśnie tam przesiadywali kiedyś wszyscy, którzy uważali się za panów tej ziemi. Zdradziła ją wejściówka wystająca z kieszeni krótkiej spódniczki.
Już kiedy byliśmy na schodach, dostrzegłem grupę ochroniarzy stojących przy drzwiach wejściowych. Byli tak zaaferowani sobą, że to aż nieprzyzwoicie wyglądało. Mieli na sobie obcisłe koszule opinające ich nasterydowane ciała. Stwarzali pozory, że są kimś ważnym, a tak naprawdę nie znaczyli w tym świecie zupełnie nic. Udawali, przechwalali się, bo może kogoś tam rzeczywiście znali, ale to była prawdziwa głupota. W razie jakiejkolwiek wpadki to oni odpowiadali za wszystko. Prokuratura wolała mieć cokolwiek, niż pozostać z przysłowiowym chujem w ręku.
W utartych strukturach to nie ten, który wygląda, był naprawdę ważny, tylko ten, który dogląda wszystkiego z ukrycia. Osoba, która miała szansę znaleźć się w kręgu mojego prywatnego zainteresowania i preferencji zawodowych, musiała pozostawać w ukryciu.
Mijając karków przy wejściu, poczułem na sobie ich wzrok. Pewnie pierwszy raz w życiu zobaczyli kogoś większego od siebie i o wiele bardziej wydziaranego. Tak, nie przypominałem stereotypowego psa. Aparycją bliżej było mi do gangusa, więc łatwiej wtapiałem się w tłum.
Wiedziałem, że zastanawiają się, skąd się wziąłem i co tutaj robię. Zdecydowanie nie wyglądałem jak standardowy klient tego typu lokali. Cieszyło mnie, że nastąpiła wymiana składu i na mieście i nikt mnie już raczej nie znał.
Dziewczyna odprowadziła mnie do baru i usiadła obok. Czekała, aż postawię jej drinka, za którego również otrzyma wynagrodzenie. Działała tutaj prosta zasada: wszystko można było dostać za pieniądze.
Zamówiłem dwa drinki, za które zapłaciłem co najmniej pięciokrotność ich rzeczywistej ceny. Po chwili dostaliśmy mało satysfakcjonujące zamówienie: whisky najgorszego sortu z czymś, co miało przypominać popularny napój gazowany.
Przyznam szczerze, że moja wizja idealnego wieczoru zdecydowanie odbiega od tego, co zastałem w stolicy Dolnego Śląska. Dziewczyna, która mi towarzyszyła, już dawno powinna siedzieć i czekać na mnie nago w hotelowym pokoju. Prawdopodobnie tak właśnie skończy się ten wieczór, ale niestety, wszystko odwlekało się w czasie. Najpierw czekało mnie rozeznanie.
– Ty chyba nie jesteś stąd? – zapytała nieśmiało, rozpoczynając rozmowę.
– To aż tak oczywiste? – odparłem z wymuszonym uśmiechem.
– Gdybyś był stąd, to na pewno bym cię zapamiętała. – Ten tekst był tak suchy, że musiałem się powstrzymywać przed wybuchem niekontrolowanego śmiechu.
– Co ty nie powiesz. – Kąciki moich ust poszły jeszcze bardziej w górę.
Widziałem, że wgapia się we mnie jak w obrazek. Nie mogło się to dla niej skończyć dobrze. Na mojej drodze pojawiają się jedynie cele i sposoby ich realizacji. Dla mnie mogła być wyłącznie drogą do spełnienia założeń.
– Masz jakieś imię? – zapytałem.
– Anastazja – odparła krótko, a ja od razu wiedziałem, że kłamie.
– Nieładnie zaczynać znajomość od kłamstwa – odpowiedziałem i odwróciłem wzrok.
Wyłączyłem się na jej paplaninę i skupiłem całą uwagę na gościu, którego zauważyłem przy wyjściu. Być może na pierwszy rzut oka nie wyglądał jak filmowy gangus, ale wiedziałem, że nim jest. Wszystko o tym mówiło, zaczynając od postawy, a kończąc na tym, że wszystkie pracownice omijały go z daleka. Dodatkowo obserwował każdą striptizerkę idącą na prywatny pokaz.
Nawet ślepy by zrozumiał, że ten koleś pilnuje biznesu, a więc prawdopodobnie nim zarządza. Nie chciałem, żeby nasze spojrzenia się spotkały, to mogłoby wzbudzić jego podejrzenia, odwróciłem się więc do Anastazji.
– A więc? – wypaliłem.
– A więc co? – Była zdziwiona tym nagłym pytaniem.
– Powiesz prawdę, czy możemy uznać, że nie mamy o czym dłużej rozmawiać? Nie jesteś Anastazją. Pewnie tak ma na imię któraś z twoich koleżanek zza wschodniej granicy dorabiających w tym kurwidołku. Wiem, jak to działa. – Spojrzałem na nią z szyderczym uśmiechem. – Podajesz fałszywe imię, a ja nie gustuję w fałszu.
– A skąd pomysł, że w ogóle jestem tobą zainteresowana? – rzuciła, udając zażenowanie.
– Gdybyś nie była, to wprowadziłabyś mnie do środka, namówiła na kurewsko drogiego drinka i poszła.
– No i co masz zamiar zrobić z tą cholernie cenną informacją? – Nachyliła się w moim kierunku, tak że ostatnie słowa wyszeptała prosto do mojego ucha.
Czułem jej oddech na swojej skórze. Poczułem ciarki, ale gdzieś z tyłu głowy miałem to, po co tutaj przyszedłem: rozeznanie.
– Zaczekam… – Chciałem, żeby przez chwilę w jej głowie kołatały się możliwe odpowiedzi. – …Aż skończysz. – Chwyciłem ją pewnie w talii.
Poczułem na sobie wzrok ochrony, ale szybko dała im do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
– To chyba twój szczęśliwy dzień, bo skończyłam pracę właśnie w tej sekundzie – odparła, łapiąc mnie za rękę. – Spotkamy się za kwadrans na zewnątrz – dodała.
To było naprawdę szybkie. Zdecydowanie wolę Wrocław od przereklamowanej Warszawy. W stolicy każda kobieta udaje kogoś, kim nie jest. Podobno nazywa się to wyznaczaniem wysokich standardów, a tak naprawdę to zwykła ułuda. Każdy potrzebuje bliskości, tej cielesnej i emocjonalnej.
Nawet ja, choć moje emocje są wygaszone od dawna. Może bardziej odpowiednim stwierdzeniem byłoby „stłumione”. Wolę nie czuć nic, niż czuć ból związany z tym, co się kiedyś wydarzyło.
Zdziwiło mnie, jak to miejsce funkcjonuje. Dawniej każdego gangusa można było rozpoznać na pierwszy rzut oka. Wszyscy przesiadywaliśmy w tego typu lokalach i nikt nie próbował trzymać głowy nisko. Policja siedziała u nas w kieszeniach, więc nie musieliśmy się bać nikogo i niczego.
Tylko ten jeden mężczyzna rzucił mi się w oczy, ale to dlatego, że nie pasował do tej speluny, dokładnie jak ja. Czułem na sobie jego wzrok i walczyłem ze sobą, żeby nie spojrzeć. To nie była prezentacja, jakiej bym sobie życzył pierwszego dnia.
Spojrzałem w kierunku wybiegu z rurami. Chciałem na chwilę się pozbyć myślenia operacyjnego. Piękno kobiecego ciała odprężało mnie za każdym razem. Niestety, nie byłem jedynym obserwatorem.
W odróżnieniu ode mnie, inni nie potrafili się zachować. Obowiązuje jedna zasada: nie dotykać tancerki. Czasami jednak najebani do spodu mężczyźni nie potrafią kontrolować swoich żądz i przekraczają granice. Później budzą się w ciemnych uliczkach bez portfeli i kasy, a świat trwa dalej, bo byli jego nic nieznaczącą cząstką.
– Puszczaj!
Usłyszałem krzyk i od razu zobaczyłem jednego z takich frajerów obłapiających tancerkę wbrew jej woli.
Odruchowo ruszyłem w jego kierunku. To była okazja na zostawienie pięknej wizytówki. Być może nie było to najrozsądniejsze, ale dzięki temu może być mi łatwiej później.
Kątem oka zerknąłem na ochronę. Na szczęście byli kilka kroków dalej niż ja. Ruszyłem szybko w kierunku mężczyzny.
– Puść ją! – powiedziałem podniesionym głosem, cholernie chłodno.
Odwrócił się w moim kierunku. Zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół i spoważniał. Wiedziałem, że nie był sam. Takie psy atakują tylko w grupie. Nie chciałem czekać na rozwój zdarzeń, więc po prostu posłałem go na ziemię prawym sierpowym, który wylądował idealnie na jego szczęce. Kolejne dni na pewno spędzi, pijąc jogurty.
Tak jak zawsze atakują w grupie, tak w momencie, kiedy szef sfory poleci na ziemię, wracają na swoje miejsca w szeregu. Zresztą wokół nas zebrała się już ochrona. Chcieli wyprowadzić nas wszystkich, bo inteligencja nie pozwoliła im ocenić, kto był prowodyrem tej całej sytuacji.
– Wyjdę sam – powiedziałem, kiedy próbowali mnie obezwładnić.
Nie miałem zamiaru się z nimi szarpać, zresztą mój mały pokaz dobiegł końca i z delikatnym uśmieszkiem pod nosem mogłem opuścić ten kurwidołek. Na koniec jeszcze spojrzałem na mężczyznę. Tym razem nasze spojrzenia spotkały się, bo wręcz chciałem, żeby mnie dostrzegł i dokładnie zapamiętał. Przez resztę wieczoru będą się zastanawiać, kim jestem.
Wyszedłem przed wejście i odszedłem kawałek w prawo. Oparłem się o ścianę i czekałem na moją nową przyjaciółkę.
– Ktoś narobił na dole niezłego bałaganu… – rzuciła na wstępie.
– Co ty nie powiesz.
– Chłopaki zastanawiają się, kim jest facet, który działa sprawniej od naszej ochrony. – Spojrzałem nieświadomie na spuchnięte kostki prawej dłoni. – Ale ja już chyba wiem. – Zaśmiała się. – Ty naprawdę nie pasowałeś do naszego klubu.
– Widzisz, a jako jedyny coś mam z wizyty u was – zażartowałem.
– Jeszcze nie masz – odparła i chciała mnie chwycić za dłoń, ale schowałem obie ręce do kieszeni.
Nie chcę bezsensownej bliskości. Podanie komuś ręki było dla mnie czymś o wiele bardziej intymnym niż seks, zarezerwowanym tylko dla kogoś bliskiego, a nie dla nowo poznanej Anastazji, czy jak się tam nazywała.
– To gdzie mnie zabierzesz? – Chyba zapomniała, że nie jestem stąd.
Spojrzałem na nią zimnym wzrokiem i poczułem, że zatapia się w moim spojrzeniu. Nie mogła przestać na mnie patrzeć, jakby myślami odpłynęła już w przyszłość. Słowa czasami bywają zbędne. Wystarczył jeden gest, jedno spojrzenie i była moja.
– Nie wypiłeś drinka, którego mi obiecałeś – powiedziała.
– Nie lubię tłoku i alkoholu wątpliwej jakości za wielokrotność jego wartości – odparłem. – Znasz jakieś spokojniejsze miejsce? – zapytałem.
– Mam pewien pomysł – odpowiedziała z diabelskim uśmiechem.
To, gdzie mieliśmy się udać, nie było tajemnicą. Choć nie powiedziała tego na głos, wiedziałem, że chodziło o jej mieszkanie. Tym lepiej, nie będę musiał szukać kwadratu, żeby się przekimać.
Odeszliśmy w końcu od miejsca, w którym pracowała. Widziałem, że cisną się jej na usta pytania, ale się powstrzymywała. Chyba domyślała się, że i tak nie usłyszy prawdy, a może bała się odpowiedzi. Chciała trwać w przekonaniu, że czeka ją ze mną dobra zabawa, ale nie dawać sobie nadziei na więcej.
Cieszyło mnie to, szczególnie że z uwagi na charakter jej pracy to pewnie nie będzie nasze ostatnie spotkanie. Tym lepiej, że nie poczuje złości, kiedy zobaczy rano puste miejsce na łóżku, w którym zrobimy wcześniej niezły bałagan.
Nie mieszkała daleko. Zdziwiło mnie to, bo wiadomo, że wynajem czy zakup mieszkania to droga sprawa. Musiała więc dorabiać na boku albo mieć bogatych rodziców. Stanęliśmy pod bramą prowadzącą do budynku. Oparła się o drzwi.
– Jesteśmy – oznajmiła.
– To pub, bar czy klub? – Udawałem głupiego.
– Chciałeś ciszy, więc idziemy do mnie – odpowiedziała lekko poirytowana.
– Udało ci się trafić w moje preferencje. – Uśmiechnąłem się. – Moim ulubionym lokalem jest „u mnie” – dodałem z powagą. – I co, będziemy tak stać?
– No nie wiem, nie wiem. – Nienawidziłem, gdy ktoś się ze mną droczył. – Mogę ci zaufać?
– Nie no, dobra, nie było tematu. – Odwróciłem się na pięcie i zacząłem odchodzić.
Chwyciła mnie mocno w okolicach łokcia i przyciągnęła do siebie. Wcale nie chciała, żebym ją teraz zostawił. Wbiła we mnie pełne usta i zaczęła całować. Na ślepo udało się jej otworzyć drzwi i weszliśmy do środka.
Oderwała się na chwilę ode mnie i ruszyła przodem. Pozwoliłem jej na to, bo wiedziałem, że chce, bym spojrzał na jej tyłek. Widziałem, jak się odwraca, chcąc mnie na tym złapać, ale ja byłem obojętny.
Szedłem za nią z wysoko uniesioną głową, okazując brak zainteresowania. To ona miała myśleć, że nie może mnie mieć, a nie na odwrót. Kobieta, widząc przesadną chęć ze strony faceta, często traci ochotę. Nie mogłem do tego dopuścić, nie chciałem.
Wchodząc do jej mieszkania, specjalnie się nie rozglądałem. W końcu nie przyszedłem na wystawę w muzeum. Jedyne, czego nie dało się nie zobaczyć, to to, że było bardzo małe. Właściwie od razu znaleźliśmy się w centrum wszystkiego: sypialni, salonu i kuchni w jednym. Jedyne dodatkowe pomieszczenie, które tutaj było, to pewnie łazienka, przynajmniej tak mi się wydawało.
Nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy pozwalają się zamknąć niczym sardynki w tak małej przestrzeni. Brakowało tylko tego, żeby jakiś jej współlokator wyskoczył spod łóżka albo zza zasłony. No ale cóż, takie były realia. Rzadko kogo było stać na więcej niż te kilka, może kilkanaście metrów kwadratowych własnej przestrzeni.
Przyglądałem się uważnie temu, co robi. Wydawała się zestresowana, jakby wiedziała, po co tutaj przyszła, ale nie umiała się do tego zabrać. Nie wyglądało mi na to, że często to robi. Nawet pomyślałem, że czyni mnie to wyjątkowym.
Biorąc pod uwagę to, kim jestem, byłem i kim zapewne zostanę, to jedyne, co można uznać za pewnik, to to, że warto się ode mnie daleko trzymać. Wchodząc tu, wiedziałem, że to nie może się powtórzyć i trwać później w nieskończoność.
Dziewczyny w jej wieku potrafią do takich schadzek dopisać całą ideologię i wpisać w nią kolejne spotkania, a do tego nie mogłem dopuścić. Nie chciałem nikogo więcej zniszczyć. Lepiej dla wszystkich, jeśli będę się trzymać cienia i mojej samotności.
Widziałem, jak przerzuca ciężar z nogi na nogę. Niezgrabnie zaczęła robić coś z rękami, jakby nie mogła się opanować.
– Usiądź – powiedziałem spokojnie, wskazując rozkładaną kanapę.
Sam poszedłem w kierunku kuchni i jak mi się wydawało, lodówki w zabudowie. Chwyciłem za uchwyt i mocno szarpnąłem. Nie było żarcia, za to sporo alkoholu. Chyba nie tylko ja czułem się samotny.
Złapałem pierwszą lepszą butelkę, wróciłem do dziewczyny i usiadłem obok. Być może nie był to jej ulubiony drink, a tym bardziej mój, ale wiedziałem, że to pomoże. Złapała za nią i przyłożyła do ust. Wypiła całkiem sporo i głośno wypuściła powietrze. Zrobiłem dokładnie to samo, po czym spojrzałem jej głęboko w oczy. Chciałem ją pozbawić resztek pewności siebie.
Nagle dostrzegłem coś, co mnie zaniepokoiło: jej wzrok się zmienił. Nie była już taka niepewna jak chwilę wcześniej. Na jej ustach malował się szyderczy, nieco przerażający uśmiech. Śmiało położyła dłoń na moim policzku.
– Musisz już iść – oznajmiła chłodno.
Zatkało mnie, ale przecież nie mogłem zostać na siłę. Proszenie się o cokolwiek nie było w moim stylu, podobnie jak odrzucenie. Wstałem i od razu wyszedłem z jej mieszkania. Nie odwróciłem się ani na sekundę. Nawet o tym nie myślałem.
Zszedłem po schodach, którymi chwilę wcześniej wchodziłem, i wyszedłem przed kamienicę. Oparłem się o drzwi i odpaliłem papierosa. Zaśmiałem się głośno. Kto by pomyślał, że ogra mnie taka małolata.
Okazało się, że jednak nie będę miał gdzie się przekimać za friko. W okolicach Rynku o tej porze jest wybór między hostelem i dzieleniem pokoju z najebanymi nastolatkami a drogim hotelem. Teoretycznie na drugą opcję nie powinno było mnie stać, ale kto z nas jest bez winy…
Hotel miał pięć gwiazdek, ale w moim przypadku nie były potrzebne żadne luksusy, tylko cisza i spokój. Być może dobrze, że tak się stało. Nie wiedziałem dlaczego, ale zachowanie Anastazji przyprawiło mnie o dreszcze. Przez chwilę mi się wydawało, że przeszłość do mnie wróciła, a ta niczego nieświadoma dziewczyna rozpoznała mnie. Nie, była zbyt młoda, by mnie znać, przynajmniej tak mi się wydawało.
Przez jedno jebane spojrzenie nie mogłem przestać o niej myśleć. Nie wiedziałem, czy to tylko przypadek, czy stoi za tym coś więcej. Czułem, jakby wszystkie szare komórki w moim mózgu jednocześnie wzięły się do roboty. Nie mogłem zasnąć, a wiedziałem, że sen jest mi bardzo potrzebny. W końcu moje powieki zrobiły się na tyle ciężkie, że opadły.
* * *
Obudziłem się bardzo wcześnie, przed świtem. Wszystko wokół wydawało mi się dziwne, takie nierealne. Miałem spierzchnięte usta i czułem cholerne pragnienie. Wstałem z łóżka i ruszyłem do lodówki po wodę.
Moją uwagę przykuło palące się w łazience światło. Musiałem o nim wcześniej zapomnieć. Wyciągnąłem butelkę i odkręciłem ją. Przyłożyłem do ust i wypiłem całą jej zawartość duszkiem.
– Też nie możesz spać? – Usłyszałem z okolic łazienki.
O mało nie podskoczyłem ze strachu, bo przecież przyszedłem do hotelu sam. Nie byłem pijany, więc nie było mowy o pomyłce. Głos był znajomy, nie czułem strachu, choć nie byłem pewny, z kim mam do czynienia. To była kobieta, więc w razie potrzeby dam sobie z nią radę...
Czułem, jak przyspiesza mi tętno. Usłyszałem dźwięk włącznika, a chwilę po nim zobaczyłem, jak w pokoju pojawia się najpierw jej noga, a później ona sama w całej okazałości.
– Co ty tutaj robisz?! – krzyknąłem, trzymając się za klatkę piersiową.
– Nie żartuj – parsknęła.
Widziałem, jak zbliża się do mnie. Nie wiedziałem, jak zareagować. Wszystko to wyglądało tak realnie, a ja w głębi wiedziałem, że jest nieprawdziwe.
Podeszła do mnie pewnie. Stanęła tak blisko, że czułem jej piersi oparte o moją klatkę piersiową. Popatrzyła do góry, szukając ze mną kontaktu wzrokowego.
Poczułem jej dłoń w okolicy podbrzusza. Zobaczyłem, jak jej język zwilża delikatnie usta. Widziałem w niej ogromną żądzę, a pod wpływem dotyku sam zacząłem ją czuć.
– Skoro już nie śpimy… – powiedziała i przygryzła dolną wargę.
Jej dłoń podążała po mojej skórze coraz niżej i niżej, aż w końcu dotarła do miejsca centralnego u każdego faceta. Chwyciła mnie pewnie za kutasa i zaczęła przesuwać ręką w górę i w dół, dokładnie dotykając każdego centymetra.
Moje ciało w jednej chwili się spięło. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nie byłem pewny niczego. Anastazja zauważyła moją reakcję.
– Nie chcesz? – zapytała i jednocześnie zabrała dłoń.
Spojrzała na mnie, a w jej wzroku był płomień, którego nie sposób ugasić. Wsadziła palec wskazujący do ust i czekała na moją odpowiedź. Słowa jednak nie były potrzebne.
Chwyciłem ją za głowę i sprowadziłem bardzo szybko do klęku. Poczułem, jak chwyta moje bokserki i opuszcza je do kostek. Nie czekała na nic, po prostu wzięła go w usta: ciepłe i wilgotne, tak bardzo przyjemne.
Patrzyła cały czas do góry, podczas gdy ja odgarniałem jej włosy. Chciałem dokładnie wszystko widzieć. Ślina spływała jej po brodzie, ale nie przejmowała się tym w ogóle. Brała go głęboko i pewnie, jakby miała w tym ogromne doświadczenie.
– Wstań – powiedziałem.
Uśmiechnęła się szeroko, jakby wiedziała, co ją czeka. Cofnęła się o krok i oparła swoje jędrne pośladki o biurko. Podszedłem do niej i obróciłem ją. Miałem wrażenie, że jęknęła.
Przesunęła ręką po blacie i zrzuciła z niego telefon, czajnik i jakieś hotelowe dokumenty. Poniosła nogę do góry i oparła ją o biurko. Wypięła się w moją stronę, nie krępując się przy tym w ogóle. Mimo że nadal miała na sobie koronkową piżamę, byłem w stanie sobie wyobrazić, co się pod nią kryje.
Wyobrażenie a realia to nie to samo. Podszedłem więc i zacząłem zrywać z niej ubranie. Najpierw góra, którą rozerwałem w rękach. Nie miała mi tego za złe. Od razu złapałem ją za lewą pierś i zacząłem drażnić sutek. Drugą dłonią odsunąłem koronkowe spodenki na bok.
Wszedłem w nią pewnie od tyłu. Widziałem jej odbicie w lustrze i rozkosz, jakie to pierwsze pchnięcie jej dało. Wsunąłem dłoń w dół od piżamy i zacząłem okrężnymi ruchami stymulować łechtaczkę. Miałem jej wilgoć na penisie i palcach. Była cholernie mokra.
Jej oddech osadzał się na lustrze przed nami, a jęki odbijały się echem od ścian. Poczułem jej spojrzenie. Widziałem, że czegoś ode mnie chce. Oparła dłoń o lustro.
– Mocniej! – krzyknęła.
Przygryzła wargę po raz kolejny. Położyłem dłoń na jej gardle i zacisnąłem na nim pewnie palce. Uśmiechnęła się po raz kolejny. Jej wzrok był tak kurewsko podniecający. Nie miała granic.
Wedle życzenia zacząłem pchać mocniej i pewniej. Wkładałem w nią całą swoją długość i czułem, że robi się coraz bardziej mokra. Klepnąłem ją w pośladek i ścisnąłem go mocno. Przyciągnąłem do siebie, a ona jakby odepchnęła się od lustra, o które się zapierała.
Wylądowałem plecami na łóżku. Odwróciła się i zaczęła powoli iść w moim kierunku. Będąc blisko, zdjęła dolną część piżamy i rzuciła nią we mnie. Wylądowała na mojej twarzy. Poczułem jej świeży zapach.
Zanim zdążyłem zdjąć spodenki z twarzy, ona już była na mnie. Poczułem, jak w nią wchodzę.
– Tak! – krzyknąłem.
Chwyciłem ją za tyłek, jakbym miał nigdy nie wypuścić go z rąk. Przytrzymałem go w jednej pozycji i sam zacząłem unosić się i opadać w iście diabelskim tempie. Opadła na mnie i pozwoliła mi działać. Rozkosz była tak wielka, że musiała wbić w moją szyję zęby.
Poczułem, jak jej cipka zaciska się na moim sprzęcie. Uniosła się i zobaczyłem białka jej oczu. Straciła kontrolę nad ciałem. Jej ręce zaczęły błądzić po nim, jakby nie mogła się opanować. Jęczała tak głośno i tak przyjemnie.
Jej orgazm trwał chwilę, a ja wiedziałem, że moje ruchy nie mogą się zmienić. Chciałem, żeby ta chwila nigdy się nie kończyła. Dopiero kiedy odzyskała kontrolę nad ciałem, obróciłem ją na sobie.
Oparła się dłońmi o moją klatkę piersiową. Rozłożyła nogi i uniosła tyłek do góry. Położyłem dłoń na jej mokrej cipce i dalej ją stymulowałem. Podniosłem biodra i pomagając sobie dłonią, wszedłem w nią znowu.
Nie zamierzałem się już kontrolować. Skoro ona doszła do celu, to nadeszła moja kolej na pełne spełnienie. Ruszałem się szybko i pewnie. Z każdym kolejnym ruchem wbijała we mnie paznokcie coraz bardziej.
W końcu czułem, że jestem blisko. Celowo z niej wyszedłem. Nie musiałem nic mówić. Wiedziała, że ma skończyć ręką. Pozwoliła, żeby sperma spłynęła po jej palcach. Dla niej to nie był koniec. Nie zeszła ze mnie od razu. Najpierw roztarła wszystko na swoim ciele, a później dokładnie oblizała palce.
Zerwałem się z łóżka cały zlany potem. To był tylko sen…
Pewnie wiele osób się zastanawia, jak wygląda spotkanie oficera pracującego pod przykryciem z przełożonymi. Zakładając, że jego działania mają być jak najbardziej tajne, czytaj: żeby ktoś mnie po prostu nie odjebał, wydaje się, że miejsca takich spotkań powinny być dokładnie sprawdzane, ale nic bardziej mylnego. Wszyscy mają na nas wyjebane i na to się nastawiałem, idąc na to spotkanie, wypełniony lękiem przed wpadką, nim w ogóle zacznę bawić się w gangusa, wracając do korzeni.
Docierając na miejsce, byłem już dość konkretnie zdziwiony. Taksówkarz podwiózł mnie pod dom na obrzeżach miasta. Pod rezydencją, bo inaczej tego budynku nie dało się nazwać, stały dwa samochody, jeden sportowy, drugi SUV. Przez chwilę zastanawiałem się, czy aby dobrze trafiłem.
Mimo że coś mi nie grało, podszedłem pod drzwi wejściowe i zacząłem…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej