Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pasja, oddanie i namiętny seks z męskiej perspektywy!
Tomasz zmaga się z demonami przeszłości. Choć przyjaciele zaczynają wątpić w jego intencje, to lojalność nadal jest dla niego najwyższą wartością. Wiele razy życie stawia go przed ciężkimi wyborami, których w końcu będzie musiał dokonać.
Tym razem walczy nie tylko z wrogiem, ale też z czasem, którego ma coraz mniej. Zaczyna dostrzegać w życiu coś więcej niż tylko seks.
Czy przed śmiercią dowie się, czym jest prawdziwe uczucie?
I najważniejsze, czy uda mu się uratować bliskich, którzy stali się dla niego tak ważni?
Oficjalnie - to jest powieść! Nieoficjalnie - to najlepsze zakończenie trylogii erotycznej, jaką kiedykolwiek czytałaś!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Złotówa, obecnie
Nigdy nie myślałem, że znajdę się w tym położeniu. Pamiętam, jak każdego dnia woziłem Prezesa w to pierdolone miejsce. Chciałbym, żeby to wszystko okazało się snem, z którego ktoś mnie zaraz wybudzi. Ale niestety. Trwało to już od kilku lat i wiedziałem, że to rzeczywistość, z którą należy się w końcu pogodzić.
Wszedłem przez cmentarną bramę. Niosłem butelkę jego ukochanego burbona. Przyszedłem dokładnie zdać raport, jak za dawnych lat. Nie wiedziałem nawet, dlaczego to robię.
Usiadłem przy grobie i rozlałem trochę alkoholu na ziemię przed pomnikiem.
– Zdrowie Prezesa – rzuciłem i pociągnąłem z butelki.
Wciąż dziwiła mnie cisza, która panowała w tym miejscu. Była wręcz nie do zniesienia. Za każdym razem liczyłem, że ktoś mi odpowie, ale to przecież było niemożliwe. Piliśmy sobie razem, ja i mój martwy towarzysz, w spokoju.
Usłyszałem za plecami kroki, coraz głośniejsze. Ktoś się zbliżał. Chwyciłem zachowawczo klamkę i obróciłem się powoli.
– Nie powinnaś tu przychodzić – powiedziałem stanowczo do Niny.
– Michał, idź się przywitać z wujkiem – powiedziała, a zza jej pleców wyłoniło się kilkuletnie dziecko.
Mały zaczął biec niezgrabnie w moim kierunku. Wziąłem go na ręce, a on mocno mnie przytulił.
– Cześć wujek! – rzucił śmiało i się zaśmiał.
– To jego? – zapytałem zdziwiony.
– Przecież nie twoje – odparła zaczepnie.
– Tym bardziej nie powinnaś tu być – powiedziałem i odstawiłem dzieciaka na ziemię. – Gdyby nie ty, wszystko byłoby jak dawniej. – Pociągnąłem łyka z butelki i popatrzyłem na grób.
Nina obróciła się na pięcie i poszła w kierunku samochodu widocznego za płotem, którym pewnie przyjechała. Była skrajnie nieodpowiedzialna. Co martwe, powinno pozostać martwe na zawsze.
Jubiler, kilka lat wcześniej
Znacie to uczucie, kiedy jednocześnie chcecie poderżnąć komuś gardło i zerwać z niego całe ubranie, nie mając żadnych zahamowań? Ja je poznałem tamtej nocy.
Poranek wcale nie był lepszy. Sama myśl o współpracy z nią przyprawiała mnie o mdłości. O wiele łatwiej byłoby mi wypuścić z jej nic niewartego ciała życie, niż uwierzyć w to, że kieruje się dobrymi intencjami. Czułem, że jedyne, co jest dla niej ważne, to ona sama i nikt inny.
Od nienawiści do miłości jest tylko jeden krok. Dotarło wtedy do mnie, jak bardzo prawdziwy jest sens tego zdania. W ułamku sekundy wszystko wywróciło się do góry nogami.
Nie wiedziałem, jakie są jej prawdziwe intencje, ale byłem pewny, że tym razem nie dam się wyrolować. Od samego rana śledziłem każdy jej krok, każdy ruch ręką i każdą zmianę w mimice twarzy.
Jedynym sposobem, żeby dobrać się do Lesjukowa, był podstęp. Skoro prawdopodobnie wysłał za mną swoich ludzi, najbardziej nierozważnym, ale też zdecydowanie najlepszym wyjściem było to, żeby go znaleźć. W końcu kiedy myśliwy staje się zwierzyną, popełnia najwięcej błędów.
Musiałem to przemyśleć. Nie mogłem sobie pozwolić na choćby najmniejszy błąd. Ceną byłoby życie moje i moich bliskich, a to jedyny koszt, którego nie mogłem ponieść. Paradoksalnie w obliczu tak ciężkiej sytuacji wreszcie czułem się sobą.
Wstałem z kanapy. Zobaczyłem, że Złotówa przeciera oczy.
– Co ty robisz? – zapytał, ziewając.
– Przypilnuj jej. – Kiwnąłem głową w kierunku Niny.
– Jej?! – warknęła. – Chyba mam imię.
– Nie ma to najmniejszego znaczenia. – parsknąłem.
Karol wstał z łóżka i podszedł do mnie.
– Co ty, kurwa, planujesz? – szepnął mi do ucha.
– Spokojnie – odparłem. – Skoro mamy odjebać największy numer w naszej karierze, to wypadałoby to przemyśleć.
Chyba zgadzał się ze mną, bo nie protestował. Odprowadził mnie wzrokiem do drzwi, a sam został w towarzystwie, którego mu nie zazdrościłem.
Ciekawiło mnie, czy w dziurze takiej jak ta można się czegoś napić. Fakt, że niedawno wstało słońce, nie był istotny. Burbon był dla mnie remedium na wszystko. Musiałem się napić, żeby moje myśli stały się bardziej klarowne.
Pracownik recepcji skierował mnie do baru, miejsca, które w żaden sposób nie przypominało moich standardowych wyborów. Nie mogłem jednak wybrzydzać.
Gdy dochodziłem do baru, jakiś facet gwałtownie na mnie wpadł.
– Oj, przepraszam – rzucił.
– Nie, to moja wina – odparłem, bo nie chciałem wzbudzać podejrzeń.
Mężczyzna zaczął mi się przyglądać. Widziałem w jego oczach coś, co mnie zaniepokoiło, więc sięgnąłem po klamkę.
– Panie Zabielski, tak z samego rana? – syknął, widząc moją reakcję. – Usiądźmy, napijmy się i porozmawiajmy. Nie ma sensu rozlewać krwi teraz, skoro i tak ma zostać później przelana.
Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Otaksowałem go wzrokiem. Wyglądał całkowicie zwyczajnie, ale coś mi nie pasowało. Widać było po jego postawie, że jest nadmiernie pewny siebie. Nie zważał na nikogo ani na nic. Zupełnie jakby uważał się za pana życia i śmierci.
– Dlaczego miałbym z tobą rozmawiać?
– Powiedzmy, że nie masz wyboru – odparł.
– Chcesz mnie sprawdzić?! – zapytałem, zaciskając dłoń na broni.
– Po co te nerwy? – Zaśmiał się. – Rozejrzyj się! Zanim naciśniesz spust, ktoś na pewno cię zdejmie. – Poklepał mnie po plecach. – A teraz chodźmy. – Machnął ręką w kierunku barowej lady.
No cóż, chciałem się dowiedzieć, czego ten człowiek ode mnie chce. Potrzebowałem adrenaliny jak ognia, który powoli podsycał moje życie. Oparłem się o ladę i zamówiłem szklankę burbona wypełnioną po sam brzeg. Barman podał mi trunek, a ja od razu wychyliłem połowę.
– Kim jesteś i czego chcesz? – ponowiłem pytanie.
– Odpowiem najpierw, czego nie chcę. – Wyjął z kieszeni zdjęcia i zaczął je układać na blacie. To były fotografie moich przyjaciół w różnych sytuacjach. – Nie chciałbym, żeby pańscy bliscy spędzili resztę swoich dni w odosobnieniu.
– Nie jesteśmy w Polsce, więc zakładam, że pracujesz dla Interpolu, a ja nie mam w zwyczaju współpracować z psami.
Wstałem i zacząłem odchodzić, ale złapał mnie za ramię i mocno ścisnął. Spojrzałem wymownie na jego dłoń, a on od razu mnie puścił.
– Przepraszam. – Wyciągnął w moim kierunku otwarte dłonie. – Chodzi o to, że moi ludzie czekają na rozkaz zatrzymania osób widocznych na zdjęciach i tylko ode mnie zależy, czy zostanie wydany.
– Czyli albo będę współpracował, albo nas wszystkich zamkniecie? – zapytałem.
– Wszystkich nie, nie mamy nic na pana i córkę Lesjukowa, więc wy pozostaniecie wolni, jeśli można tak to nazwać.
– Teraz pewnie powiesz, czego ode mnie chcecie.
– Przecież to oczywiste. – Uśmiechnął się. – Lesjukowa...
– Poczekaj – wtrąciłem. – Chyba masz mało aktualne informacje. – Zaśmiałem się. – Lesjukow wydał na mnie wyrok śmierci, więc będę dla was mało użyteczny.
– To nieprawda – Pokazał zęby, dziwnie się szczerząc. – Nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia, jak to zrobisz. Aleksiej ma zniknąć, a czy będziesz współpracować, czy staniesz się naszym najemnikiem, to mnie nie obchodzi…
– I tak nikt się o tym nie dowie i całe zasługi spłyną na was. Pierdolona polityka – parsknąłem śmiechem.
– Dokładnie tak. – Nagle spoważniał. – Druga opcja jest niestety gorsza, przynajmniej dla ciebie…
– Dlaczego tak sądzisz?
– Bo jestem praktycznie pewien, że Lesjukow nie odejdzie z tego świata sam. On pociągnie cię za sobą. Ma zbyt dużą ochronę i jest zbyt ostrożny, żeby zaliczyć wpadkę, więc dla ciebie to będzie ostatni rajd.
Wróciłem do baru po szklankę i ponownie ruszyłem w kierunku wyjścia. Idąc, podniosłem ją na chwilę.
– Za ostatnią przejażdżkę! – krzyknąłem, wypiłem i rozbiłem szkło o podłogę. – Nikt oprócz nas nie może o tym wiedzieć – rzuciłem na odchodne.
Nie bałem się śmierci. Od długiego czasu byłem z nią pogodzony, a chwilami sam chciałem jej spojrzeć w oczy. Interpol postawił sprawę jasno: albo ja, albo moja rodzina, więc wybór był oczywisty. Oni nigdy nie spisali mnie na straty, więc ja też nie mogłem się od nich odwrócić. Miałem zasady, których nie zamierzałem łamać. To było coś, dla czego warto było umrzeć.
Zanim wróciłem do pokoju, poskładałem wszystko w głowie do kupy. Nie chciałem zrzucać na nikogo odpowiedzialności, jaką była decyzja w tej sprawie. Wiedziałem, że każda bliska mi osoba byłaby skłonna się poświęcić dla dobra ogółu. Na szczęście ta rola tym razem przypadła mnie i to ja miałem ich uratować, tak jak oni każdego dnia ratowali mnie przed samym sobą.
Z uśmiechem wszedłem do naszego tymczasowego lokum.
– A co ty się tak szczerzysz? – rzuciła Nina, przewracając oczami.
– Na pewno nie na twój widok – odparłem i podszedłem do Złotówy.
– Muszę znaleźć Aleksieja… – powiedziałem.
– I żeby do tego dojść, potrzebowałeś wódy i przestrzeni? – zapytała Nina.
– Milcz! – Rzuciłem jej mordercze spojrzenie.
– Pamiętaj, że moje życie też jest na szali.
– Ale jest najmniej warte – Spojrzałem na nią i odwróciłem się do Złotówy. – Musimy dowiedzieć się o nim wszystkiego, dosłownie wszystkiego, nawet o której godzinie prawą ręką sięga po trzeci listek papieru toaletowego. Chcę go spotkać w miejscu publicznym, najlepiej neutralnym, gdzie nie wszyscy obecni będą na jego liście płac rozumiesz? – wyjaśniłem.
– Rozumiem. – Skinął głową. – Tylko czy to nie jest zbyt niebezpieczne?
– Niebezpieczne jest to, że tutaj przyjechaliśmy, bo to nie jest nasz teren – odparłem. – Ale musimy się zachowywać, jakby był. Chcę wzbudzić w nim strach i znaleźć go szybciej, niż on znajdzie mnie.
– Chyba nie jesteś aż tak głupi, żeby zabijać go przy świadkach? – wtrąciła się znowu Nina.
– Wystarczy, że jestem na tyle głupi, żeby siedzieć z tobą w jednym pokoju – odparłem.
Z drugiej strony to ona i jej matka były w tej sytuacji niezwykle ważnym zasobem. Przecież musiały coś wiedzieć na temat Aleksieja, a każdy strzępek informacji był w tej chwili na wagę złota.
Chciałbym mieć czas na pożegnanie się ze wszystkimi. Mieć choć cień szansy na wynagrodzenie wszystkich krzywd, które wyrządziłem po drodze. Być może moim obecnym działaniem odkupię wreszcie grzechy, które popełniłem wobec bliskich? Może i ja miałem szansę na odkupienie win.
– Wstawaj! – rzuciłem do Niny podniesionym głosem.
– Nie będziesz mi mówił, co mam robić!
Podszedłem do niej, złapałem ją pod ramię i podniosłem z łóżka, na którym siedziała.
– Puść mnie! – wrzasnęła i zaczęła mnie okładać po klatce piersiowej.
– Uspokój się, idziemy tylko porozmawiać z teściową. – Zaśmiałem się.
Puściłem ją przodem i wszyscy przeszliśmy do drugiego pokoju.
– Natasza – zacząłem. – Aleksiej wie, że się od niego odwróciłyście? – zapytałem.
– Nie wie o mnie – wyskoczyła Nina.
– Siedź cicho! – wrzasnęła Natasza.
– Niech mówi – powiedziałem i stanąłem bardzo blisko Niny. – Miałem wrażenie, że się go wyrzekłaś.
– Tak było, tylko Lesjukow prawdopodobnie nadal nie ma pojęcia, że nawiązałam z tobą kontakt, więc mamy niewielką szansę, ale… – Przerwała na chwilę. – Nasza relacja nie jest typową relacją ojca i córki. Jestem dla niego tylko pionkiem w grze, nikim ważnym. Zabiłby mnie przy pierwszej lepszej okazji, gdyby tylko wyczuł zdradę…
– Dlatego nie mów nic więcej – wtrąciła Natasza.
– Nie! – powiedziała głośno Nina. – Tak należy zrobić. Ten cały bałagan powstał przeze mnie i jeśli mam możliwość, to pomogę go posprzątać.
– Świetnie, więc mamy ochotnika – parsknął Złotówa. – Ale co dalej?
– Nina pokazała nam, jak dobrą jest aktorką, więc dla niej będzie to tylko kolejna rola. – Poklepałem Złotówę po plecach. – A ja wtargnę na scenę w trakcie spektaklu i zrobię niemałe zamieszanie. – Uśmiechnąłem się. – Nina, jesteś w stanie umówić spotkanie z tatusiem?
– To nie będzie proste – odparła.
– Ale możliwe? – Nie odpowiedziała, tylko skinęła głową. – A mamusia niech się nie martwi, wszystko będzie dobrze – rzuciłem do Nataszy.
Nie ufałem Ninie, ale czy zaufanie było potrzebne, kiedy wiedziałem, że i tak na końcu czeka mnie śmierć? Miałem ten przywilej, że nie musiałem zważać na konsekwencje, dopóki dotykały tylko i wyłącznie mnie.
Spotkanie z Aleksiejem było szczytem braku rozwagi, ale z drugiej strony dzięki temu mogłem się przekonać na własnej skórze, czy lojalność Niny to tylko ułuda, czy może rzeczywiście żałuje tego, co zrobiła.
– Potrzebuję telefonu – powiedziała Nina.
– Da się to zorganizować – włączył się Gniewko.
– Potrzebuję swojego telefonu – doprecyzowała. – A on został we Lwowie.
– Pakuj się! – odparłem. – Reszta zostanie na miejscu. Gdyby coś poszło nie tak, dokończycie sprawę sami – dodałem, żeby uciąć wszelki sprzeciw.
Chciałem wszystkiego dopilnować. To była moja odpowiedzialność i nikt poza mną nie powinien ponosić ryzyka. Wizja samotnej podróży z Niną nie napawała optymizmem, ale dla dobra sprawy byłem w stanie jakoś to przeboleć.
Wsiedliśmy do busa i ruszyliśmy w kierunku Lwowa.
– Długo to będzie trwało? – odezwała się po kilku minutach ciszy.
– Nie wiem, o czym mówisz – Spojrzałem na nią z pogardą.
– O twoim nastawieniu. – Przewróciła oczami. – Czy ty naprawdę nie widzisz, że to była dla mnie sytuacja bez wyjścia?
Zjechałem na pobocze i wdusiłem hamulec. Wysiadłem z auta i podszedłem do drzwi od jej strony. Zacząłem je otwierać i zamykać raz po raz, trzaskając. Dodatkowo głośno krzyczałem. Widziałem w jej oczach strach.
– Przerażasz mnie – powiedziała, jak tylko przestałem.
– Mówisz, że nie miałaś wyboru? – Uśmiechnąłem się, przypominając sobie rozmowę w barze. – Nie ma sytuacji bez wyjścia. Mogłaś przyjść z tym do mnie, jeżeli tak bardzo ci na mnie zależało…
– Tak myślisz? – parsknęła. – Byłam bez przerwy podsłuchiwana, a dla bezpieczeństwa – oczywiście nie mojego, tylko tatusia – ciągle towarzyszył mi jego człowiek i gdybym tylko coś powiedziała, nie zawahałby się pociągnąć za spust. Wolałam mieć pewność, że przeżyjesz niż ryzykować i stawiać twoje życie na szali. –Odwróciła głowę.
Wróciłem za kierownicę. Nie chciałem tego przyznać, ale w tym, co mówiła, był jakiś sens. Tak samo jak ona wtedy, ja teraz nosiłem tajemnicę, którą musiałem ukrywać przed wszystkimi dla ich dobra.
– To niczego nie zmienia – rzuciłem.
Dalszą podróż odbyliśmy w ciszy.
Gdy dojechaliśmy pod kamienicę w centrum Lwowa, wiedziałem, że może być obserwowana.
– Spokojnie, nie zna tego miejsca – powiedziała.
Weszliśmy po długich schodach na ostatnie piętro. Drzwi jej mieszkania były po prawej stronie. Otworzyła je i weszła do środka, dając mi podświadomie poczucie pozornego bezpieczeństwa. Zaczęła szukać telefonu, ale nie mogła lub nie chciała go znaleźć.
– Mówiłaś, że jesteś z pochodzenia Polką… – zacząłem.
– Ludzie, którzy mnie wychowali, byli Polakami. Wychowałam się w Polsce – odparła, nie patrząc w moim kierunku.
– A to miejsce, w które mnie zabrałaś?
– Labirynt? – Odwróciła się na chwilę. – Tam spadłam na dno i wyciągnął mnie Czeczen.
– To skąd w tym wszystkim Aleksiej i Natasza? – zapytałem.
– Tatuś skontaktował się ze mną, gdy zobaczył, że jestem blisko Umara. Nie pamiętał o mnie, dopóki nie wyczuł interesu i okazji do zmanipulowania albo ciebie, albo Czeczena. Matka przez całe życie czuwała nade mną, choć nawet o tym nie wiedziałam, tak samo jak ja nad tobą…
– Nie kończ – przerwałem.
– Boisz się prawdy? – zapytała.
– I tak nigdy ci nie zaufam.
– Mam! – krzyknęła, pokazując telefon. – Koniec przesłuchania, możemy wracać – dodała i ruszyła w kierunku drzwi.
Gdy tylko przekroczyliśmy próg, usłyszałem na schodach kroki. Uciszyłem Ninę, kładąc dłoń na jej ustach. Cofnęliśmy się razem do mieszkania i zamknęliśmy po cichu drzwi. Po chwili ktoś zaczął w nie walić. Odsunęliśmy się.
– Nie wie o tym miejscu? – szepnąłem.
– Aleksiej chce cię widzieć! – usłyszałem donośny głos zza drzwi.
– Cisza. – Położyłem palec na ustach Niny i ją puściłem, po czym sięgnąłem po klamkę.
– Wiemy, że jesteś w środku. Twój ojciec prosi cię o spotkanie.
– Ojciec? – Parsknęła śmiechem. – Skontaktuję się z nim, jak znajdę czas.
Usłyszałem, jak kręcą gałką.
– Jeszcze raz spróbujesz wejść do mojego mieszkania, to odstrzelę ci palce! – krzyknęła Nina.
– Dobra, uspokój się – odparł facet. – Skontaktuj się z komendantem, ja już więcej tutaj nie przyjdę.
Po chwili usłyszeliśmy oddalające się kroki. Odetchnąłem z ulgą, ale Nina wyglądała na roztrzęsioną.
– Ten skurwiel chce się ze mną zobaczyć? – zapytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi. – Jeszcze ma czelność nazywać siebie ojcem! Prawdopodobnie boi się, że mogłam zmienić strony, ale to dobrze…
– Dobrze?
– Tak, bo to oznacza, że nie wie o naszym spotkaniu.
– Albo wie i chce po prostu wszystko przyspieszyć.
– Gdyby tak było, człowiek po drugiej stronie wszedłby tu razem z drzwiami…
– I pewnie by umarł.
– A ty razem z nim, bo zapewne nie był sam. Ci ludzie są gotowi zginąć dla Aleksieja, najgorsi z najgorszych: byli wojskowi, agenci wywiadu i najemnicy. Ale nie to jest w nich najbardziej przerażające. Oni są duchami, nie mają nikogo ani niczego. Aleksiej dał im cel i żyją tylko dla niego.
– Idziemy! – Złapałem ją pod rękę.
– Chyba żartujesz? – Zaśmiała się, po czym podeszła do okna. Wystawiła środkowy palec do szyby, a ja już wiedziałem, że jesteśmy tutaj uwięzieni.
– Oni stąd nie odjadą, a my nie wyjdziemy niezauważeni. – Uśmiechnęła się. – Znowu jesteśmy na siebie skazani – dodała.
Wiedziałem, że ma rację. W każdym razie ja bym tak postąpił. Obserwowałbym potencjalnego zdrajcę, chcąc mieć pewność jego zdrady. Aleksiej był mistrzem intrygi, więc na pewno nie pozwoliłby łatwo wbić sobie noża w plecy.
Nina zaczęła się powoli rozbierać. Starałem się odwrócić wzrok, ale i tak zerkałem.
– Spokojnie, zrozumiałam za pierwszym razem – rzuciła. – Chcę wziąć prysznic i przebrać się w świeże ciuchy.
Podszedłem ostrożnie do okna, by sprawdzić, czy mówiła prawdę. Zobaczyłem kilku postawnych mężczyzn stojących przy wyróżniającym się samochodzie. Wyglądali dokładnie tak jak ich opisywała, najgorsi z najgorszych. Prawdopodobnie więc nie kłamała.
Położyłem się na kanapie ze świadomością, że marnuję czas. Nie wiedziałem nawet dlaczego podejmuję z nią jakąkolwiek rozmowę, dlaczego znowu wplątuję się w tę relację. Mogłem ją po prostu zabić i sam dokonać zemsty, ale wtedy nie byłbym sobą. Moje życie chyba po prostu miało być popierdolone od początku do końca.
Ani ja ani Nina nie mieliśmy pewności, czy ludzie Aleksieja w końcu odjadą. Ledwie zaczęła się moja droga po zemstę, a już tkwiłem po uszy w gównie. Podchodziłem co rusz do drzwi i sprawdzałem, czy kogoś za nimi nie ma. Nie miałem pewności, czy jak zejdziemy na dół, nie przywitają nas wystrzały. Nie mogłem umrzeć, jeszcze nie teraz.
Nina wyszła z łazienki kompletnie naga, owinęła tylko włosy ręcznikiem niczym turbanem. Wyglądała, jakby kompletnie się niczym nie przejmowała. Przestałem zwracać uwagę na jej urodę, a zacząłem skupiać się na zachowaniu. Weszła do kuchni i wyjęła z jednej z szafek butelkę alkoholu.
– Może być? – zapytała, pokazując mi burbon.
– To chyba nasz najmniejszy problem. Jesteś naprawdę aż taką ignorantką?
Słysząc to, machnęła ręką.
– Odezwał się… – Spojrzała na mnie przeszywająco, rozlewając alkohol. – Pan i władca, który pozjadał wszystkie rozumy. – Zaśmiała się. – Co mam zrobić? Przyjmowałam życie takim, jakie jest. Na niektóre sprawy nie mamy wpływu i pozostaje nam tylko czekać, aż same się rozwiążą.
Czyżby czytała mi w myślach? Właśnie to sobie powtarzałem w odniesieniu do mojej drogi na spotkanie ze śmiercią. Nie miałem na to wpływu. Zostałem postawiony przed niemożliwym wyborem między zasadami i rodziną. Łatwiej mi było poświęcić siebie i pozostać sobą na końcu tej podróży.
Chciałbym wrócić do czasów sprzed poznania Niny. Ta znajomość pokazała mi prawdziwe szczęście, ale rzeczywistość była na tyle brutalna, że szybko mi je odebrała. Pozostało mi tylko pamiętać, jak gorzki jest smak straty, zdrady i smutku. Dowiedziałem się też, jak to jest mieć krew na rękach, ale nie to było najgorsze.
W tym wszystkim najgorsze było to, że mi ulżyło, kiedy zobaczyłem ją po raz kolejny. Powinienem czuć złość i tak było, ale tylko przez chwilę. Po niej przyszedł czas na ulgę i wypuszczenie powietrza, które chyba latami tkwiło w moich płucach.
Nie mogłem dłużej o tym myśleć. Zostało mi jedynie działanie. W końcu nie miałem już nic do stracenia. To był mój największy atut i nikt o nim nie wiedział.
Wstałem w końcu z kanapy i podszedłem do niej. Praktycznie wyrwałem jej szklankę z ręki i wychyliłem jej zawartość duszkiem. Spojrzała na mnie i przewróciła oczami. Chwyciłem butelkę, która stała na stole i nalałem sobie znowu.
– Powiedz mi coś więcej… – Sam nie rozumiałem, dlaczego to powiedziałem.
– O czym? – zapytała.
– Łatwo było mnie sprzedać?
– Kurwa! – krzyknęła i popchnęła mnie. – Ty pierdolony hipokryto, postaw się w mojej sytuacji! Pozwoliłbyś zginąć osobie, która rozumiała cię od pierwszej sekundy, pierwszego zdania i pierwszego spojrzenia? Podjąłbyś to ryzyko, czy wolałbyś poświęcić własne szczęście i mieć pewność…
Spuściłem głowę. Co miałem powiedzieć? Skłamać?
Właśnie tak Nina zrobiła wtedy i ja robiłem teraz. Zaprowadziło nas to do miejsca, w którym byliśmy. Zrozumiałem, że ona też musiała nosić ciężar swojej decyzji. Na moje szczęście nie doczekam czasu wyrzutów sumienia.
– I teraz, kurwa, milczysz?! – Popchnęła mnie po raz kolejny. – Ja to wszystko widziałam, jak upadasz na dno, rozumiesz? Wiesz, jaka była moja historia i chcesz mi wmówić, że to wszystko było dla mnie łatwe?
Zaczęła krzyczeć w amoku. Uderzała pięściami w ścianę, a ja chciałem, żeby przestała. Widziałem, że te emocje są prawdziwe. Tego nie dało się udawać. Nawet najlepsza aktorka świata poległaby na tym zadaniu.
Nagle poczułem przeszywający ból w okolicy serca, dokładnie taki jak przy napadach paniki. Zabrakło mi tchu, ale nie dałem tego po sobie poznać.
Byłoby mi o wiele łatwiej, gdybym jej nadal nienawidził, ale najwidoczniej nie potrafiłem. Byliśmy jak dwie zgniłe połówki jabłka, które niestety idealnie do siebie pasowały. Zepsucie płynęło w naszych żyłach od zawsze. Nic nie było w stanie tego zmienić, więc chyba byliśmy po prostu na siebie skazani.
Zbliżyła się do mnie i chciała mnie uderzyć w twarz, ale w porę złapałem ją za rękę.
– Wystarczy – powiedziałem spokojnie, patrząc jej prosto w oczy.
– Ty swoje powiedziałeś, a ja mam milczeć?! – wrzasnęła.
Puściłem ją i odszedłem na kilka kroków.
– Dlaczego to wszystko komplikujesz? Dlaczego, kurwa! – krzyknąłem.
Znów stanęliśmy twarzą w twarz. Spojrzałem jej w oczy i zobaczyłem ten sam ogień, który żarzył się w nich kiedyś. Przejechałem dłonią po jej policzku. Jej źrenice rozszerzyły się momentalnie. Czułem, że serce zaczyna bić mi coraz szybciej. Nie powinienem tego robić, ale to było silniejsze ode mnie.
Pocałowałem ją tak jak po pamiętnym ognisku. Byłem głodny jej ust, spragniony jej ciała, ale mentalnie potrzebowałem jej emocjonalnej obecności. Moje uczucia nigdy nie wygasły, po prostu oddzieliłem je grubą ścianą w czeluściach mojej podświadomości. W tamtej chwili przestało się liczyć dla nas to, że jej mieszkanie jest obserwowane, a my tym samym igramy ze śmiercią. Ostrożność nie była priorytetem.
Złapałem ją mocno za ten idealny tyłek i podniosłem, a ona oplotła mnie nogami. Poszedłem do salonu i usiadłem na kanapie. Zaczęła ściągać ze mnie ubranie. Była tak samo spragniona jak ja.
Wsunąłem dłoń między jej nogi i poczułem przyjemną wilgoć. Jęknęła głośno, czując moje palce w swoim wnętrzu. Nagle przestała mnie całować, odgięła się w tył i oparła jedną ręką o moje kolano. Drugą dłonią zaczęła drażnić swoje sterczące sutki.
Widziałem, jak przygryza dolną wargę i wprawiało mnie to w ekstazę. Czułem, że robię się coraz bardziej twardy. Spojrzałem na krocze, a ona zrozumiała to bez słów. Zeszła z moich kolan i praktycznie zerwała ze mnie spodnie razem z bielizną.
Nachyliła się nad moim fiutem i pewnie złapała go w dłoń. Była wypięta, a ja wszystko doskonale widziałem w lustrze, które miała za plecami. Piękny widok. Chciałem zajść ją od tyłu, ale to nie był jeszcze właściwy moment.
Uklękła przede mną, a ja od razu złapałem ją za włosy i przyciągnąłem do siebie. Wzięła go do ust i zaczęła obciągać. Nie mogłem oderwać od niej wzroku i ona też go nie odrywała od moich oczu. Wiedziałem, że źle robię, ale przecież i tak nie zostało mi wiele czasu.
– Wstań! – powiedziałem głośno.
Spojrzała na mnie, jakbym chciał, żeby przestała, ale nie o to mi chodziło. Złapałem ją za rękę i wciągnąłem na siebie. Przytuliła się do mnie mocno, a mój język wylądował na jej sutkach. Ujeżdżała mnie, jęcząc tak głośno i tak przyjemnie… W obu dłoniach trzymałem jej okrągłe pośladki. Ściskałem je mocno.
Nagle zeszła ze mnie i podeszła do lustra. Oparła się o nie i wypięła w moją stronę. Popatrzyła na mnie i zwilżyła seksownie wargi.
– Chcę patrzeć – powiedziała.
Podszedłem do niej i jednym pewnym pchnięciem wszedłem w nią ponownie. Złapałem ją za gardło i mocno ścisnąłem. Wiedziałem, że to lubi. Słyszałem pogłos obijających się o siebie ciał. Czułem na fiucie jej lepkie soki. W nozdrza uderzał mnie przyjemny zapach seksu.
Jęki stawały się coraz głośniejsze. Moje ruchy były coraz szybsze. Oboje byliśmy już bardzo blisko. Oplotłem wokół dłoni jej włosy i mocno pociągnąłem. Odwróciła się i rzuciła mi spojrzenie, które mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Nie przestawałem, nie mogłem i nie chciałem.
Czułem, jak zbliża i oddala ode mnie pośladki. Jej mięśnie zaciskały się wokół mojego kutasa, a ciało zaczęło drżeć z ekstazy. Głośno przy tym dyszała. Widziałem, jak nieświadomie błądzi ręką po swoich pięknych cyckach. Wiedziałem, że właśnie dochodzi.
Chciałem być razem z nią. Wchodziłem w nią rytmicznie, aż wypełniłem jej cipkę ciepłym nasieniem.
To się nie powinno wydarzyć, ale żadne z nas nie mogło cofnąć czasu. Nie żałuję tego, choć wiem, ile ta relacja sprawiła mi do tej pory bólu. Nie wiem dlaczego, ale po wszystkim położyliśmy się razem na sofie. Razem to duże słowo, bo każde po innej stronie. Byliśmy blisko, ale dzielił nas dystans. Dokładnie tak jak w przypadku emocji, które temu wszystkiemu towarzyszyły.
Tkwiliśmy tak, aż zastał nas zmrok.
– Wiesz, że to nic nie zmienia – wypaliłem w końcu, a ona przewróciła oczami i wstała.
Podeszła do mnie i nachyliła się nad moim nagim ciałem.
– Długo się będziesz oszukiwał? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy.
Nie potrafiłem jej odpowiedzieć. Wstałem i zacząłem się ubierać.
– Czas na nas – rzuciłem.
Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Zaśmiała się i popatrzyła na mnie.
– Nie ma na to najmniejszej szansy. Nie odjechali i stoją blisko naszego busa – wyjaśniła.
– Nie mamy wyboru. Jeśli zbyt długo nas nie będzie, reszta może zacząć nas szukać – powiedziałem, wpatrując się w nią.
– Nie pójdziemy na piechotę – odparła.
W tamtej chwili przydałby nam się Bramkarz, ale niestety musieliśmy radzić sobie sami. Nie mogliśmy odjechać busem, chociaż…
– Wiem, co zrobimy – rzuciłem. – Ale tym razem to ty poniesiesz ryzyko.
– Co? – zapytała, podchodząc do mnie.
– Będziesz robiła za przynętę…
– Zgoda – wtrąciła w połowie zdania.
– Nie powiedziałem jeszcze o co chodzi.
– To nieistotne. Wiem, że muszę to zrobić. – Uśmiechnęła się szeroko. – Chciałabym, żebyś mi w końcu zaufał.
Musiało upłynąć dużo wody, żeby tak się stało.
– Wyjdziesz tak, żeby cię widzieli i upewnisz się, że za tobą jadą. Tylko pamiętaj, nie możesz dać nic po sobie poznać. Ja chwilę po tobie zejdę na dół, wsiądę do busa i będę na ciebie czekał. Najgorsze jest to, że będziesz musiała ich zgubić i wrócić tutaj bez ogona – wyjaśniłem.
– Okej – odparła, jakby to było proste.
Ubraliśmy się. Nina spojrzała jeszcze raz przez okno i wzięła głęboki oddech. Nagle ruszyła w kierunku drzwi. Złapałem ją za dłoń i przyciągnąłem do siebie. Pocałowałem ją po raz kolejny.
– To na szczęście – powiedziałem, po czym odprowadziłem ją wzrokiem do wyjścia. Stanąłem przy oknie schowany za zasłoną i ukradkiem obserwowałem sytuację. Widziałem, jak wychodzi z kamienicy. Szła w naturalny sposób, nie oglądała się. Samochód z ludźmi Lesjukowa ruszył za nią od razu.
To był mój moment. Wyszedłem z mieszkania, zatrzasnąłem za sobą drzwi i ruszyłem biegiem po schodach. Wsiadłem do samochodu i od razu odpaliłem silnik. Zerkałem przez cały czas w lusterka, licząc, że za chwilę się pojawi.
Mijało coraz więcej czasu. Chciałem odjechać, ale nie mogłem, coś mnie trzymało w tym miejscu. Zgasiłem silnik i wysiadłem z samochodu. Poszedłem w kierunku, w którym się udała. W końcu ją zobaczyłem – szła szybko w moją stronę. Razem ruszyliśmy do busa i wsiedliśmy do środka. W kabinie było słychać nasze ciężkie oddechy. Nina odgarnęła włosy i spojrzała na mnie pewnym wzrokiem.
– Myślałeś, że mi się nie uda? – zapytała.
– Miałem taką cichą nadzieję – burknąłem.
– Przestań! – parsknęła. – Bałeś się o mnie, inaczej odjechałbyś stąd już dawno temu – dodała, uśmiechając się od ucha do ucha.
Spojrzałem na nią, ale nie odpowiedziałem. Miała rację, więc nie było sensu protestować i kłamać. Rozsiadła się wygodnie w fotelu. Patrzyłem, jak co rusz opada jej głowa, a ona się wzdryga, próbując nie zasnąć. W końcu przegrała.
Jechałem w spokoju, ale spokój, którego długo pragnąłem, teraz był dla mnie nie do zniesienia. Skupiony na drodze, co jakiś czas zerkałem w lusterka, chcąc się upewnić, czy przypadkiem nie mamy ogona.
W końcu byłem na celowniku Lesjukowa. Nie do końca wiedziałem, jak daleko sięgają jego wpływy. Póki co musiałem pozostać ostrożny. Chciałem już spotkać tego skurwysyna i wreszcie spojrzeć mu w oczy, poczuć ogarniający go strach i pozbawić pozornego poczucia kontroli nad sytuacją. Pragnąłem sprowadzić go na ziemię i zdeptać jak karalucha, którym był.
Dojechaliśmy do motelu w środku nocy. Gdy obudziłem Ninę, przeciągnęła się na fotelu i spojrzała na mnie.
– Dojechaliśmy? – zapytała.
– Wysiadamy – rzuciłem chłodno.
Wyszliśmy z samochodu. W naszym pokoju paliło się światło. Wiedziałem, że nasi przyjaciele nie zmrużyli oka. Nacisnąłem klamkę, ale drzwi były zamknięte. Zobaczyłem, że zasłona powoli się odsłania, a zza niej ukradkiem wygląda Złotówa. Otworzył nam drzwi, w dłoni trzymając pistolet.
– Na szczęście to wy – powiedział na przywitanie.
Weszliśmy do środka. Natasza rzuciła się Ninie na szyję, a pozostali podeszli do mnie.
– Mieliśmy małą awarię – zacząłem. – Aleksiej wysłał swoich ludzi do mieszkania Niny…
Zobaczyłem na ich twarzach napięcie.
– Czekaj – przerwał mi Gniewko. – Jakim, kurwa, cudem nadal żyjecie?
– To moja zasługa – odparła Nina. – Spławiłam ich, a później odciągnęłam, żeby wasz książę mógł w spokoju wrócić do busa – dodała, uśmiechając się szeroko.
– To prawda? – zapytał Złotówa.
– Tak, to prawda – odparłem. – Czas wracać do łóżek, jutro czeka nas wiele pracy. – Odwróciłem się twarzą do Niny. – Umówisz z samego rana spotkanie z ojcem, tylko tak, żebyśmy mieli czas na przygotowania.
Skinęła głową i na tym zakończyła się nasza rozmowa. Nina położyła się od razu w swoim łóżku, a ja ze Złotówą odprowadziliśmy resztę do pokoju. Zanim jednak wróciliśmy, zatrzymaliśmy się na papierosa przed drzwiami.
– Widzę, co się dzieje – wypalił, podając mi paczkę.
– Przed tobą nic się nie ukryje?
– Taki mój urok, Prezesie – odparł, uśmiechając się do mnie. – Ale trzeba przyznać, że ta dziewczyna ma jaja – dodał po chwili.
– Nawet nie wiesz, jak wielkie. – Wybuchnęliśmy śmiechem. – Dobra, a teraz czas na twoje moralizowanie. – Spojrzałem mu w oczy.
– A kto powiedział, że ja mam coś do powiedzenia? – odparł, gasząc papierosa.
Nie wiedziałem, jak mam to rozumieć. Złotówa zawsze miał zdanie na temat moich działań i nie wierzyłem w to, że nagle chciał siedzieć cicho. Na pewno miał jakąś opinię o moim błędzie, a może po prostu się ze mną zgadzał?
Wstałem bardzo wcześnie, ale nie na tyle, żeby być pierwszą przytomną osobą. Przeszywało mnie spojrzenie Niny, która musiała obudzić się już jakiś czas temu. Czułem, że bolą mnie wszystkie kości od tej jakże niewygodnej motelowej kanapy.
– Nie mogłam spać – powiedziała, wstając z łóżka. – Wyjdźmy na zewnątrz – dodała.
Wstałem ze swojego prowizorycznego posłania i założyłem spodnie oraz koszulkę. Idąc do drzwi, zabrałem ze stołu papierosy Złotówy i zapalniczkę. Wysunąłem fajkę z paczki i wsunąłem sobie do ust. Przypaliłem ją i wciągnąłem w płuca nikotynowy dym.
– Chcesz o czymś porozmawiać? – zapytałem, wypuszczając z płuc gęstą chmurę.
– Nie możesz odpuścić? – zapytała niechętnie. – Sam mówiłeś, że Aleksiej nie jest w stanie ci zagrozić na terenie Polski…
– Nie mogę – wtrąciłem. – Ten człowiek musi odpowiedzieć za to, co zrobił.
Powód kontynuowania tej samobójczej misji był zupełnie inny, ale przecież nie mogłem jej o tym powiedzieć.
– Myślisz, że to coś zmieni? Że poczujesz się lepiej?
– Już poczułem się lepiej. Sama myśl o tym, jak błaga mnie o litość, wprawia mnie w dobry nastrój – odparłem, a ona zaczęła kręcić głową. – Zadzwoń do niego.
Spojrzałem przed siebie, podziwiając wschodzące nad horyzont słońce. Nastał nowy dzień, można by pomyśleć o nowym początku, ale na mnie czekał już tylko koniec. Nina odeszła na kilka kroków i zaczęła rozmawiać przez telefon. Krzyczała co chwilę i machała rękami. Nie wyglądało to dobrze.
W końcu rozłączyła się i wróciła do mnie.
– Załatwione – powiedziała.
– Szczegóły? – zapytałem.
– Kolacja o dwudziestej w restauracji przy rynku, naprzeciw pomnika Diany – odpowiedziała. – Jest tylko jeden problem. Jeżeli masz się do niego dostać, będziesz musiał wejść do środka…
– Restauracja musi mieć wejście dla obsługi, to nie problem – wtrąciłem.
– Jego ochrona przeszuka cały lokal – kontynuowała. – Prawdopodobnie obstawią wejście służbowe.
– Ilu ludzi z nim chodzi? – zapytałem.
– Normalnie czterech, ale skoro już wie o twoim przybyciu, będzie ich co najmniej ośmiu i drugie tyle w pogotowiu.
– To nie tak wiele – odparłem, uśmiechając się szeroko.
– Nie tak wiele?! Czy ty się niczego nie boisz?
– Boję się, ale nie o siebie…
– Powinieneś zacząć, bo wszystkim tu obecnym zależy na tobie – wtrąciła.
Rzuciłem papierosa i odwróciłem się w kierunku drzwi. Złotówa stał w progu i przecierał oczy. Nie wiedziałem, ile słyszał.
– Musicie się tak drzeć? – zapytał, ziewając.
– Już skończyliśmy. – Poklepałem go po plecach. Wszedłem do środka, złapałem kluczyki do samochodu i wyszedłem z powrotem na dwór.
– A ty gdzie? – warknęła.
– Muszę coś załatwić – odpowiedziałem spokojnie.
– Pojadę z tobą – włączył się Karol.
– Nie – rzuciłem. – Wy musicie ustalić z Niną, jak zabezpieczyć mnie w restauracji wieczorem. Wrócę za kilka godzin.
Poszedłem na parking po auto. Ruszyłem z piskiem opon i pojechałem przed siebie. Aleksiej prawdopodobnie myślał, że już nikt nie jest lojalny wobec mnie po tej stronie granicy, ale się mylił. Pod jego nosem nadal miałem dług do odebrania.
Wróciłem do Lwowa, do jego pierdolonego centrum. Czułem się trochę tak, jakbym kusił los. W końcu skoro wydał na mnie wyrok, to w każdej chwili ktoś mógł go wykonać. Musiałem chodzić ze spuszczoną głową, a to nie było w moim zwyczaju. Parkując samochód, zauważyłem, że mam ogon. Interpol obserwował moje ruchy. Podszedłem do ich samochodu i zapukałem w szybę.
– Nie potraficie być mniej… oczywiści? – zapytałem.
– Zawsze pilnujemy swoich zasobów – rzucił kierowca.
– Posłuchaj mnie, śmieciu! – krzyknąłem zniecierpliwiony. – To, że wykonuję waszą brudną robotę, nie oznacza, że będziesz za mną jeździł, jakbym należał do ciebie. Druga sprawa jest taka, że jeżeli mam doprowadzić to do końca, potrzebuję zapewnienia, że moi ludzie wyjdą z tego cało, rozumiesz?
Skinął głową.
– Chyba nie bardzo, skoro takiego zapewnienia nie dostałem.
– Zapewniam, że wyjdą z tego cało – wyrecytował.
– Nie, kurwa, to mi nie wystarczy. Twoje słowo nic dla mnie nie znaczy. – Zaśmiałem się. – Czy wy naprawdę macie mnie za idiotę? Doskonale wiem, że w jakiś sposób jesteście powiązani z komendantem i dlatego zależy wam na jego zniknięciu. – Odpowiedziała mi cisza, więc kontynuowałem: – Jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, to dasz mi coś namacalnego, a nie słowo, które jest dla mnie gówno warte.
– Jaką mam pewność, że ty dotrzymasz swojego? – zapytał.
– Żadną, ale doskonale wiem, że podejmiesz to ryzyko. Nie masz wyboru.
– Coś wymyślę.
– Musisz się pospieszyć. Widzimy się w tym samym miejscu za dwie godziny i kurwa, jeżeli zobaczę za plecami któregoś z twoich ludzi, to go odjebię, nawet przy świadkach.
– Nie zrobisz tego – odpowiedział, uśmiechając się sztucznie.
– Ja już i tak nie żyję.
Widziałem, że zrzedła mu mina.
Odszedłem od samochodu, zostawiając im podjęcie decyzji. Planowałem dotrzymać słowa, ale tylko i wyłącznie na moich warunkach.
Poszedłem na plac Katedralny, wszedłem do katedry i udałem się do konfesjonału. Wyklepałem wyuczoną w dzieciństwie formułkę i zacząłem się śmiać.
– Niemożliwe! – usłyszałem po drugiej stronie.
– A jednak – odparłem.
– Wiesz, że został na ciebie wydany wyrok śmierci? – zapytał mój dawny przyjaciel.
– I mimo to nadal jestem żywy. – Zaśmiałem się.
– A skoro jesteś tutaj, to oznacza tylko jedno…
– Dokładnie, nie przyszedłem po rozgrzeszenie.
– Czego dokładnie potrzebujesz? – zapytał Artur.
– Pomocy, przyjacielu, pomocy – odparłem, uśmiechając się sam do siebie. – Musisz mi powiedzieć, gdzie znajdują się najważniejsze magazyny Lesjukowa i gdzie przetrzymuje porwane kobiety.
– Skąd niby miałbym to wiedzieć? – Udawał zdziwienie.
– Nie rozśmieszaj mnie, wy wiecie wszystko – parsknąłem. – Nie muszę ci chyba przypominać o…
– Nie musisz – przerwał mi. – Wiesz, że to misja samobójcza?
– Jak sam wspomniałeś, ja i tak już jestem trupem.
– Nie potrafisz odpuścić, prawda? – zapytał.
– Gdyby tak było, nie tylko ja byłbym trupem.
– Już mówiłem, nie musisz mi o tym przypominać. – Westchnął. – Spłacę swój dług.
Nie zawsze byłem największym bandziorem w mieście. Pokonałem drogę na szczyt okupioną bólem i stresem, popełniając w trakcie stawiania kolejnych kroków wiele błędów. Jednym z nich było to, że dawałem się wciągać w durne pomysły Karola.
Za każdym razem, kiedy coś wymyślił, wydawało mu się, że to genialny pomysł. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach odsyłałem go z kwitkiem, a jeden procent miał szansę na powodzenie, ale też dużą szansę na totalną klapę. Sam nie wiem, dlaczego godziłem się na cokolwiek, co wyszło z czeluści umysłu Złotówy.
Pamiętam to, jakby zdarzyło się wczoraj.
Kilka lat wcześniej
Siedziałem w wynajętym mieszkaniu, gdy nagle drzwi się otworzyły i wpadł Karol z papierosem w gębie i uśmiechem od ucha do ucha. Nie raczył nawet zapukać.
– Mam pomysł! – rzucił i usiadł w fotelu naprzeciw mnie.
Początkowo udawałem, że go nie słyszę, ale nie dawał za wygraną.
– Musisz kogoś poznać – kontynuował, mimo mojej obojętności.
– Wiesz dobrze, że nic nie muszę – odparłem.
– Tego nie pożałujesz, zarobimy krocie. Możemy przejąć duży transport.
Sam nie wiem, czemu po prostu tego nie olałem.
– Jak duży? – zapytałem.
Karol wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je i do pokoju wpadł ktoś, kogo jeszcze nie znałem. Mężczyzna wyciągnął w moim kierunku dłoń.
– Artur – powiedział.
Nie przywitałem się. Podszedłem do Złotówy, złapałem go za koszulkę i wytargałem z mieszkania.
– Czy ciebie do reszty popierdoliło?! – krzyknąłem. – Przyprowadzasz tu, kurwa, obcą osobę. Może następnym razem zabierzesz ze sobą psy?
– Spokojnie, on sztywny jest…
– A poznałeś go gdzie?
– W burdelu wczoraj w nocy, a właściwie też dzisiaj nad ranem – odparł. – Ale spokojnie, jest księdzem, a właściwie uczy się na księdza – dodał, jakby to miało mnie uspokoić.
– Poczekaj, powoli. – Aż przetarłem oczy ze zdumienia. – Poznałeś wczoraj w burdelu księdza, dzisiaj przyprowadzasz go do mnie do mieszkania. – Wziąłem głęboki wdech. – I, kurwa, chcesz teraz z nim ubić interes?
Nie czekałem na odpowiedź, tylko złapałem go za koszulkę i wciągnąłem z powrotem do środka. Podszedłem do szafki przy ścianie i otworzyłem szufladę. Wyjąłem z niej broń i wycelowałem w nieznajomego.
– Pięć – zacząłem odliczać. – Cztery…
– Tomek…
– Lepiej niech zacznie mówić, nie zostało mu dużo czasu. Trzy…
– Jutro dwunasta transport na terenie opuszczonego browaru – zaczął recytować przyszły ksiądz.
– Dwa… – Nie przestawałem odliczać. – Jeden…
– Wart jakieś czterysta, może pięćset tysięcy.
Opuściłem broń.
Robiliśmy drobnicę, więc takich pieniędzy i takiej ilości towaru w życiu na oczy nie widzieliśmy. Przykuł tym moją uwagę, chociaż nie znając szczegółów operacji, i tak wiedziałem, że to nie będzie proste.
– Kupiłeś sobie trochę czasu – powiedziałem, po czym podszedłem do niego i poklepałem go po plecach. – A teraz zamieniam się w słuch.
Widziałem, że z ulgą wypuszcza powietrze.
– Dokładnie raz w miesiącu do Wrocławia są transportowane narkotyki z Warszawy w ilości, o której wspomniałem wcześniej – zaczął. – Grupa odpowiadająca za to zmienia lokalizację. Są trzy miejsca. Jutro wypada kolej starego browaru.
– Ile osób na miejscu? – zapytałem.
– Dwie, odbiorca i dostawca.
– Uzbrojone?
– Najprawdopodobniej tylko straszaki – odparł.
– Najprawdopodobniej to za mało, potrzebuję stuprocentowej pewności.
– Nas to nie musi interesować, nie okradniemy ich na miejscu wymiany, tylko poczekamy w dziupli, aż dostawa sama do nas przyjedzie.
– Poczekaj… Czegoś tu nie rozumiem. Skąd masz takie informacje?
– Osoba, która odbiera to we Wrocławiu, to mój dostawca. Facet jest tak głupi, że dał sobie podłożyć nadajnik pod busa, którym zawsze jeździ po towar. – Zaśmiał się. – Od kilku miesięcy siedzę i obserwuję jego trasy.
– Nie łatwiej obrobić jego dziuplę? – zapytałem.
– Towar, który odbiera, rozchodzi się jak ciepłe bułeczki. Bus będzie stał jakąś godzinę w dziupli, a później wyruszy w dalszą podróż. W tym czasie nikt go nie będzie pilnował.
Wszystko wydawało się sensowne: sporo informacji, niskie ryzyko i duża kasa do wyjęcia. Problem był tylko jeden – w tym świecie nie istniało coś takiego jak niskie ryzyko i duża kasa, przynajmniej nigdy nie szło to ze sobą w parze. Wiedziałem, że coś musiało mu umknąć i że istnieje ryzyko, że coś pójdzie nie tak.
– Jak chcesz to podzielić? – zapytałem.
– Po równo – odparł z kamiennym wyrazem twarzy. – Mój plan, twoje wykonanie – dodał po chwili.
– Siedemdziesiąt do trzydziestu i idziesz z nami – odparłem.
– Ale…
– To nie są negocjacje – przerwałem mu.
– Zgoda. – Podał mi rękę, po czym wstał i zaczął iść w kierunku drzwi.
– A ty gdzie? Nigdzie nie idziesz! – Podniosłem głos. – Dopóki nie zrealizujemy tej roboty, zostaniesz z nami.
Nie wyglądał na zadowolonego, ale nic nie mógł z tym zrobić. Nie chciałem podejmować ryzyka wpadnięcia w zasadzkę, a gdybym go puścił, mógłby sprzedać nas psom albo rzeczonym uczestnikom wymiany.
Łaknąłem pieniędzy, które dawały nieograniczone możliwości. Wiedziałem, że dzięki tej robocie będziemy mogli zmienić charakter biznesu, który prowadziliśmy. Nie pasowała mi przeciętność, więc byłem gotów podjąć ryzyko związane z tą operacją.
Czekaliśmy do zmroku, żeby położyć się do łóżek. Na zmianę z Karolem pilnowaliśmy naszego gościa, a zarazem nowego partnera biznesowego.
Obudziłem się jako pierwszy.
– Wstawać! – krzyknąłem.
Zobaczyłem, że obaj zaczęli przeciągać się na kanapie, na której spali.
– Co się tak drzesz? – zapytał Karol, ziewając.
– Musimy przygotować auta – odparłem.
Zeszliśmy pod blok. Jeden z samochodów był Złotówy, drugi mój. Zmieniliśmy tablice rejestracyjne na fałszywki. W razie gdyby ktoś nas zobaczył, bylibyśmy spokojni o dalszy rozwój zdarzeń.
Minęła dziesiąta.
– Weźmiecie auto Złotówy i będziecie jechać przed odbiorcą, a ja będę go śledził – zacząłem. – Jeśli się zorientuje i jeden odpadnie, drugi musi go doprowadzić do dziupli.
Słuchali z zaciekawieniem. Tak naprawdę tę robotę Artur mógł zrobić sam, ale widocznie nie miał jaj. Albo chciał nas wpierdolić na minę.
W końcu wsiedliśmy do samochodów i ruszyliśmy pod stary browar. Zaparkowaliśmy na wyjeździe po przeciwnych stronach ulicy i obserwowaliśmy okolicę. Chwilę po dwunastej zobaczyłem, jak auto Złotówy zaczyna powoli odjeżdżać, a chwilę po nim z browaru wyjechał biały bus.
Jechałem za nimi w odpowiedniej odległości, na tyle blisko, żeby go nie zgubić i na tyle daleko, żeby się nie zorientował, że ma ogon. Wszystko szło łatwo, zbyt łatwo, co mnie zaczynało niepokoić.
W końcu samochód wjechał na teren przemysłowy w okolicach ulicy Robotniczej. Kierowca zaparkował w środku jednego z magazynów, a po chwili wyszedł na zewnątrz i gdzieś poszedł.
Rozejrzałem się, sprawdzając, czy teren nie jest monitorowany. Na szczęście nie był, co właściwie było wiadome od początku. Zacząłem zakładać kominiarkę, kiedy dostrzegłem ruch w samochodzie obok.
Wyjąłem telefon i napisałem wiadomość do Karola: „Temat spalony, to pułapka”. Widocznie jej nie odczytał, bo wraz z Arturem zaczął iść w kierunku magazynu. Dwóch mężczyzn wysiadło z samochodu obok mnie i obserwowało ich ruchy. Zaczekali, aż wejdą do środka i ruszyli za nimi.
Chciałem wyjść i ich ostrzec, ale to mogło grozić krwawą jatką w środku miasta. Nie wiedziałem, kim są ci faceci. Nie wyglądali na policjantów, więc prawdopodobnie mieli taki sam plan jak my.
Weszli do magazynu za Złotówą i Arturem. Powinienem był w tamtej chwili spierdolić i zadbać o siebie, ale nie potrafiłem. Wysiadłem z auta i poszedłem za nimi. Pchnąłem delikatnie drzwi magazynu i zajrzałem do środka. Zdążyli wyjąć broń i celowali do klęczących Złotówy i Artura. To na pewno nie była policja.
Poczułem adrenalinę. Złapałem klamkę i niewiele myśląc o konsekwencjach, wszedłem do środka. Wycelowałem w kolano mężczyzny, który miał na muszce Złotówę i pociągnąłem za spust. Po magazynie rozniósł się huk wystrzału.
Miałem ułamek sekundy, żeby spojrzeć Złotówie w oczy i upewnić się, czy to Artur nas wystawił. Kiwnął przecząco głową, a ja oddałem kolejny strzał w nogi drugiego bandziora, po czym podszedłem do Złotówy i pomogłem mu wstać. Nic sobie nie robiłem z mężczyzn leżących we krwi na ziemi. Były rzeczy istotniejsze. Musieliśmy się stąd jak najszybciej zawijać. Huk wystrzału na pewno było słychać.
Wsiadłem do busa i zacząłem wyjeżdżać. Złotówa i Artur zabrali nasze samochody spod magazynu i ruszyli za mną. Poprowadziłem ich za miasto, do opuszczonego budynku niedaleko naszej dziupli. Na miejscu wysiadłem i ruszyłem w kierunku Artura. Wyciągnąłem go z auta i wykrzyczałem mu w twarz:
– Prosta robota, tak kurwa?!
– Przysięgam, że nic o tym nie wiedziałem.
Czułem, że mówi prawdę.
– Będziesz mi za to dłużny do końca życia. Powinienem was dwóch, idiotów, zostawić tam na pewną śmierć! – wrzeszczałem.
– Nigdy nie potrafisz odpuścić – wtrącił Złotówa ze śmiechem.
– Jestem twoim dłużnikiem – powiedział Artur.
Nie potrafiłem odpuścić, to prawda. Podzieliłem towar z busa między nas i Artura, a potem rozstaliśmy się. Tego dnia zyskałem sporo pieniędzy, ale co ważniejsze, dłużnika, który wiedział, jak dużo mi zawdzięcza. Nie miałem jeszcze pojęcia, kiedy odbiorę dług, ale byłem pewny, że w końcu nadejdzie pora.
Artur, chociaż w końcu faktycznie został księdzem, to nadal zajmował się szemranymi interesami. Nie przestał robić tego, co wychodziło mu najlepiej: sprzedawania cennych informacji. Nie raz korzystałem z jego usług, ale teraz moja prośba była dużo więcej warta niż pieniądze, dlatego postanowiłem odebrać wreszcie swój dług.
Mój dłużnik prowadził dziennik, w którym zapisywał każdą informację, jaka mogła mieć jakąś wartość. Niektóre można było wycenić, a inne były cenniejsze niż życie. Tak było w przypadku lokalizacji magazynów Lesjukowa.
Wyszliśmy z konfesjonału i poszliśmy do piwnicy katedry. W pomieszczeniu przypominającym bibliotekę na jednym z regałów stało więcej książek, niż widziałem przez całe życie. Wyjął jedną z nich, grubą niczym Biblia, i zaczął przeglądać strona po stronie, aż w końcu się zatrzymał. Wyrwał jedną z kartek i mi podał.
– Masz tutaj wszystko – wyszeptał, jakby się bał, że ktoś nas słucha. – Miejsce, liczba ochrony i charakter przechowywanego towaru.
– Dziękuję – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy. Zobaczyłem w nich żal, jakby to miało być nasze ostatnie spotkanie, jakby czuł, że sam pcham się w ramiona śmierci. Zdawał sobie sprawę, że nikomu nie uda się mnie od tego odwieść.
– Powodzenia. – Podszedł do mnie i mnie przytulił. – Pamiętaj, że…
– Wiem, nigdy mnie tu nie było – dokończyłem.
– Nie myślałeś o tym, żeby naprawdę się wyspowiadać? – zapytał.
– Na mnie i tak czeka tylko piekło.
– Każdy ma szansę na odkupienie.
Nie odpowiedziałem, nie chciałem dalej dyskutować. Nie było żadnego odkupienia, na pewno nie dla mnie. Zbyt wiele zła wyrządziłem, żeby teraz przychodzić do Boga i błagać go na kolanach o wybaczenie.
– Uważaj na siebie – rzucił, gdy wychodziłem.
– Martwi nie muszą uważać – odparłem, nie odwracając się.
Opuściłem katedrę i…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej
Autor: Mateusz Gostyński
Redakcja: Magdalena Binkowska
Korekta: MJ / Rudy Kot
Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko
eBook: Atelier Du Châteaux
Zdjęcie na okładce: Depositphotos/VitalikRadko
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
© Copyright by Mateusz Gostyński
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2022
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-997-0