Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy wiesz, jak mężczyźni rozmawiają o seksie? Jakie są ich erotyczne fantazje?
Nareszcie możesz przeczytać erotyk napisany przez faceta i poznać męski punkt widzenia na erotyzm, namiętność i seks!
Tomek Zabielski jest biznesmenem. Oficjalnie jest właścicielem włoskiej restauracji Otto. Nieoficjalnie prowadzi korporację taksówkarską. Ukrywając się w cieniu, ma na głowie działalność klubu nocnego i firmy transportowej zajmującej się delikatnymi i dyskretnymi przesyłkami na terenie całej Europy. Ale przede wszystkim jest mężczyzną oddającym się wszelkiego rodzaju uciechom cielesnym bez angażowania jakichkolwiek emocji.
Oficjalnie – to jest erotyk! Nieoficjalnie – to najlepszy i najbardziej pikantny erotyk, jaki kiedykolwiek czytałaś!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Autor: Mateusz Gostyński
Redakcja: Ewa Biernacka
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko
Skład: Izabela Kruźlak
Zdjęcie na okładce: Adobe Stock/LIGHTFIELD STUDIOS
© Copyright by Mateusz Gostyński
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2021
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl, www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-843-0
Konwersja do eBooka: Jarosław Jabłoński
Dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w powstanie tej książki.
Mateusz Gostyńki
NAZYWAM SIĘ TOMEK ZABIELSKI, MAM 26 LAT I JESTEM HANDLARZEM. Kurwa, to wyznanie zabrzmiało jak na spotkaniu AA. Moja działalność opiera się na starej dobrej zasadzie „kup tanio, sprzedaj drogo”. Handluję wszystkim, co może mi przynieść jakikolwiek zysk, począwszy od tytoniu, miękkich narkotyków, a kończąc na heroinie i kokainie.
Mieszkam we Wrocławiu, mieście stu mostów, tam też się urodziłem. Oficjalnie jestem właścicielem włoskiej restauracji „Otto”, nieoficjalnie prowadzę usługi transportowe, korporację taksówkarską i klub nocny „Candy”. We wszystkich tych aktywnościach pomaga mi dwóch moich przyjaciół: Paweł „Bramkarz” Konecki i Karol „Złotówa” Żak. Nie zawsze było tak kolorowo.
Pochodzę z biednej rodziny i bardzo szybko musiałem zostać jej głową. Człowiek wobec sytuacji bez wyjścia szuka szybkich efektów, nie patrząc na konsekwencje. Tak oto znalazłem się w biznesie, którym dziś zarządzam. Nie zawsze byłem szanowany, a w moim życiu przewinęło się wiele osób, które tylko czekały na potknięcie. Cenię sobie lojalność i jest to dla mnie najważniejsza wartość w życiu. Jestem hedonistą. Nie wierzę w miłość, a kobiety są dla mnie jedynie sposobem na zaznanie cielesnej rozkoszy.
BYŁ CZERWCOWY WIECZÓR, SIEDZIAŁEM PRZY BARZE W MOIM KLUBIE. Czekałem z niecierpliwością na wieści od Bramkarza o transporcie, który miał odebrać ze wschodniej granicy.
– Jeszcze raz burbon na lodzie – powiedziałem do barmanki Moniki.
„Czarna”, bo taki miała pseudonim, pospiesznie nalała mi szklankę mojego ulubionego burbona.
– Dwie kostki, jak lubisz – podała mi drinka.
Rozejrzałem się. Wokół mnie pełno było roznegliżowanych kobiet. Nic dziwnego, w końcu siedziałem w klubie ze striptizem. Oficjalnie, bo nieoficjalnie był to po prostu burdel, w którym największe cioty i niewierni mężowie mogli dać upust swoim erotycznym fantazjom. Nagle usłyszałem, jak dzwoni mój telefon.
– Wyjdź na parking na tyłach – rozległ się znajomy głos w słuchawce.
– Już idę. – Wypiłem alkohol do dna i poszedłem do drzwi dla obsługi.
Przed wejściem czekał na mnie Paweł. Ostatnia osoba, którą chce się spotkać w ciemnej ulicy nocą. Wyglądem idealnie wpisywał się w charakter działalności, którą dla mnie prowadził. Łysa głowa, tatuaże pokrywające każdy centymetr ciała, nawet jego twarz była wytatuowana. Był tak umięśniony, że miałem wrażenie, że jego mięśnie mają własne mięśnie. Podszedłem do niego.
– Na czym stoimy? – zapytałem.
– Wszystko dobrze, spójrz na pakę – odpowiedział.
Otworzyłem tylne drzwi busa. Na prowizorycznej ławce siedziało sześć kobiet, których wygląd wyraźnie wskazywał, w jakim celu przyjechały z moim przyjacielem. Miały wyraz twarzy świadczący o całkowitej obojętności na położenie, w którym się znalazły.
– Wysiadać – powiedziałem.
Kobiety wyszły posłusznie z busa i stanęły przede mną.
– Przyjechałyście tutaj do pracy, zapierdalać do środka! – krzyknąłem i podszedłem do Bramkarza.
– Masz wszystkie papiery?
– Mam paszporty i karty pobytu wystawione w przód. Zatrudniłem je jako kelnerki i sprzątaczki w klubie. – Paweł pokazał mi wszystkie dokumenty.
– Któraś z nich marudziła w trasie?
– Człowieku, one są tak naćpane, że pewnie nawet do końca nie wiedzą, gdzie są.
– Ty im dałeś dragi?
– Tomek, kurwa, umawialiśmy się, że nikogo nie zmuszamy. Jak tylko przerzuciliśmy je na granicy, same zaczęły walić jakiś syf. – Bramkarz kręcił przy tym przecząco głową.
– Chodźmy do środka. – Ruszyłem w kierunku drzwi.
Przy barze dziewczyny, przyszłe prostytutki, zdążyły zapoznać się z Monią. Poczuły się jak u siebie i do zażytych wcześniej narkotyków dołożyły alkohol wypity na mój koszt. Podszedłem do nich, złapałem jedną ze szklanek i rozbiłem im pod nogami.
– Zabierz je na zaplecze i ogarnij – powiedziałem do Bramkarza. – A z tobą rozmówię się później. – Rzuciłem Czarnej złowrogie spojrzenie i poszedłem za nimi.
Weszliśmy do naszego „pokoju zwierzeń”, czytaj biura, w którym zwykle przesiaduje menedżer, ale akurat miał wolne. Najważniejszym przedmiotem w tym pokoju była duża kanapa, na której usiadły nasze przyszłe pracownice ze Wschodu. Czułem się, jakbym miał za chwilę przeprowadzić rozmowy kwalifikacyjne z kurwami.
– Która umie tańczyć? – zapytałem, a dwie z nich podniosły ręce.
– Co wy, w szkole jesteście, nie umiecie mówić?
– Ja – odpowiedziała brunetka z grzywką.
– Ja, czyli kto? – Chciałem je trochę przytemperować, chociaż wiedziałem, że sytuacja dla żadnej ze stron nie jest komfortowa.
– Ja, Nadia – odpowiedziała ponownie.
– A pełnym zdaniem?
– Ja, Nadia, umiem tańczyć – odpowiedziała, lekko roztrzęsiona.
– Dobra, to ty Nadia i ta druga zostajecie w klubie, będziecie robić striptiz. – Nie protestowały. – Reszta dziewczyn jedzie na pokoje. Rozmawiacie tylko z tym człowiekiem. – Wskazałem na Bramkarza. – On zapewni wam ochronę, jemu oddajecie naszą działkę. W razie problemów dzwonicie na telefon, który wam poda, jak was będzie odwoził.
Siedziały wpatrzone we mnie jak w święty obrazek, nie wiem, czy ze strachu, czy z powodu fazy działania narkotyku, która je dopadła. Wydawały się nie protestować, więc wróciliśmy z nimi do baru.
– Dobra, a teraz się zabawimy. Nie jesteście tutaj za karę, więc trochę uśmiechu.– Zaśmiałem się głośno, po czym spojrzałem na barmankę. – Monia, dla mnie to samo, a dla nich zrób po białym rusku.
Widać było po nich, że korzyść ze współpracy była obustronna. One uciekły z biedy, albo z gorszych warunków niż u nas, a my zyskaliśmy kolejne źródło dochodu. Dziewczyny bawiły się w najlepsze. Piły i ćpały bez opamiętania. Prawdopodobnie wiedziały, że od jutra zacznie się przez nie przewijać kilka, kilkanaście kutasów dziennie i chciały na chwilę o tym zapomnieć.
Nadia weszła na podest. Na środku była pionowa rura do tańca.
– Chodź pokażę ci, co umiem. – Była już jakby spokojniejsza i bardziej otwarta.
Usiadłem na wolnej kanapie naprzeciwko sceny. Reszta dziewczyn dosiadła się do mnie. Nadia naprawdę umiała tańczyć. Kokietowała ruchami przy rurze, robiła rozmaite akrobacje. Kiedy rozkładała nogi w powietrzu, można było zobaczyć ukrytą pod spódnicą pięknie opaloną skórę.
Zeszła ze sceny i zaczęła dla mnie swój prywatny pokaz. Najpierw przez spódnicę zdjęła swoje stringi i wyrzuciła je gdzieś w publikę.
Usiadła na mnie okrakiem i delikatnie zaczęła się o mnie ocierać. Kierowała moje ręce na swoje cycki i pozwalała ich dotykać, a ja czułem, jak coraz bardziej twardnieją jej sutki. Zrzuciła z siebie bluzkę i pokazała swoje naturalne, piękne piersi, wielkością przypominające dwa grejpfruty. Obróciła się do mnie plecami, a dupą zaczęła jeździć po moim fiucie. Czułem, że powoli zaczynam twardnieć.
Złapała mnie za rękę i poprowadziła ją od szyi w dół, dotykając każdej swojej erogennej strefy. Wsadziła ją pod spódnicę, a moimi palcami zaczęła pocierać swoją mokrą już muszelkę. Dostałem pełnej erekcji, a ona skończyła swój pokaz. Ludzie bili brawo, a ja wiedziałem, że Nadia będzie mi przynosić naprawdę kupę szmalu.
Dziewczyny odprawiłem z Pawłem, żeby je rozlokował po mieszkaniach. Pozostał tylko jeden problem, ten pokaz spowodował u mnie straszną ochotę. Poszedłem do baru po kolejnego drinka.
– Miałeś się ze mną rozmówić. – Monika zaczęła zgryźliwie.
– Chcesz, żebym na ciebie nakrzyczał? – zapytałem, śmiejąc się.
– A może to ja będę krzyczeć? – odpowiedziała.
– Żebyś ty krzyczała, musiałabyś sobie na to dobrze zasłużyć. – Wiedziałem od dawna, że miała na mnie ochotę.
– A ty myślisz, że każda na ciebie poleci? – zapytała, marszcząc czoło.
– A ty jesteś każda? – uśmiechnąłem się do niej szczerze, a ona odwzajemniła uśmiech.
– JA JESTEM WYJĄTKOWA, TA JEDYNA W SWOIM RODZAJU, NIE WIESZ? – odpowiedziała z pewnością siebie w głosie.
– To ja, wyjątkowo… – Na chwilę wstrzymałem oddech i z pełną powagą powiedziałem: – …poproszę kolejnego burbona na lodzie.
– Proszę. – Nalała mi po sam czubek szklanki.
– Masz. – Pchnęła mocno drinka w moją stronę, tak że połowa zawartości wylądowała na mojej koszuli. – O kurwa, przepraszam, trzeba to sprać. Zdejmij to szybko.
– Ja wiem, że jesteśmy w klubie go-go, ale nie jestem aż tak pijany, żeby robić tu pokaz – odpowiedziałem z szelmowskim uśmiechem.
– Chodź szybko na zaplecze – powiedziała, a po chwili dodała: – A ty, Kaśka, zastąp mnie na chwilę na barze.
Nie protestując, chwiejnym krokiem, udałem się do wyznaczonego miejsca. O tej godzinie w klubie było już tłoczno, mężczyźni oddawali się rozpuście. Byli w stanie przepuścić ostatni grosz, byleby zobaczyć kawałek cycka lub dupy. Zachowywali się, jakby jutra miało nie być. W domach na większość z nich prawdopodobnie czekały rodziny, a oni pod pretekstem wyjścia z kolegami przy pierwszej okazji udali się do burdelu dać upust swoim fantazjom. Rano wrócą lżejsi o miesięczną wypłatę, nie pamiętając zupełnie niczego. Refleksja godna alfonsa.
Czarna, chociaż pracowała u mnie, wcale o tej mojej działce nie wiedziała. Była przekonana, że jestem przyjacielem jednego z właścicieli i dlatego bywam tutaj tak często i piję za darmo. Nie obrażając jej inteligencji, chociaż w sumie, nie była zbyt spostrzegawcza.
Z reguły stwarzam pozory bycia gościem, w razie gdyby zrobiło się gorąco, mógłbym powiedzieć, że jestem takim samym desperatem jak ci wszyscy faceci. Niczego na mnie nikt nie ma, nie mam się czym przejmować, powtarzałem to sobie dla kurażu.
Weszliśmy z Monią na zaplecze, wypełnione po brzegi regałami z najróżniejszymi alkoholami.
– Zdejmuj to. – Wydała mi stanowczy rozkaz.
– Tak bez pierwszej randki? – Powoli udzielał mi się alkoholowy humor.
– Czemu tak musisz utrudniać? – zapytała lekko poirytowana.
– Ze mną nigdy nie będzie łatwo. – Zdjąłem koszulkę i zobaczyłem, jak Monika mimo woli delikatnie zwilżyła językiem spierzchnięte usta i przygryzła górną wargę. – Spodziewałaś się czegoś innego?
– Nie, to nie to, nie o to… – w jej głosie było słychać, jak powoli traci grunt pod nogami, więc wykonałem ruch w jej stronę.
Zbliżyłem się do niej na tyle, żeby zburzyć jej strefę komfortu, po czym złapałem ją mocno na wysokości bioder i przyciągnąłem do siebie. Podobała mi się jej reakcja na mnie, na faceta z krwi i kości. Jej mocne podniecenie działało na mnie jak płachta na byka.
– Czekaj, co ty robisz? – zapytała, jakby opierając się, ale z sekundy na sekundę coraz bardziej poddawała się chwili.
– Nie o to ci chodziło? Chciałaś przecież krzyczeć… – Zrzuciłem jedno ramiączko jej bluzki i zostawiłem na obojczyku mokrego całusa.
– Czekaj, czekaj – oponowała, ale chyba zupełnie nieświadomie zaczęła mnie łapać za kutasa.
– Jak sobie chcesz. – Zabrałem swoją koszulę i ruszyłem w kierunku drzwi.
Czarna zareagowała natychmiast, jakby po tym zdaniu dostała sygnał od swojej waginy na temat poziomu libido. Złapała mnie przy samych drzwiach i tym razem to ona rzuciła się na mnie.
Zaczęliśmy się niechlujnie całować. Złapałem ją za szyję i, lekko podduszając, przyparłem do regału. Drugą ręką rozpiąłem rozporek, a mój penis wyskoczył. Monika uklękła przede mną i zaczęła go ssać. Złapałem ją za włosy i przyciskałem do siebie tak, że raz po raz się nim krztusiła.
Kazałem jej wstać, obróciłem twarzą do ściany, podwinąłem jej spódniczkę i jednym ruchem ręki ściągnąłem koronkowe stringi do kostek. Tą samą dłonią przejechałem powoli od stóp do jej łona. Czuć było, jak w niektórych miejscach mój dotyk powodował u niej spięcie mięśni. Pochyliłem ją do przodu, naplułem na palce i użyłem śliny jako lubrykantu. Wyjąłem z kieszeni prezerwatywę i założyłem ją na mojego twardego już fiuta.
– Długo się tak będziesz pastwił? – Monika nie potrafiła cierpliwie czekać.
– Tak długo, jak będę uważał – powiedziałem i jednym pchnięciem wsunąłem swojego penisa.
– Ach! – jęknęła głośno.
Złapałem ją za biodra i zacząłem się powoli poruszać, raz po raz klepiąc ją w tyłek. Czarna próbowała zsynchronizować nasze ruchy.
– Szybciej, przecież ja jestem w pracy. – Właściwie miała rację, ale nie wiedziała, że właśnie spełnia zachcianki swojego szefa. – Mocniej, kurwa! – krzyknęła głośno.
Zacząłem ruszać się tak szybko, jak tylko mogłem. W trakcie zrzuciłem drugie ramiączko jej bluzki i opuściłem ją do pasa tak, żeby uwolnić kształtne, małe jak cytrynki piersi. Uszczypnąłem sutki jeden po drugim. Zaserwowałem jej kolejnego mocnego klapsa w prawy pośladek, zostawiając na nim czerwony ślad.
Włączyłem drugi bieg i zacząłem poruszać się jak Usain Bolt na setkę. Minęła dosłownie chwila i poczułem, że dochodzę, dlatego ściągnąłem Czarną z powrotem do klęku przede mną. Zdjąłem prezerwatywę i podałem jej kutasa do rąk. Zaczęła mi trzepać, a językiem pieściła moje jądra. Przyspieszyła ruch ręką i w finale oblała swoje cycuszki.
Po wszystkim szybko wytarła się papierowym ręcznikiem i oddaliła się, jakby zawstydzona, do drzwi.
– Przepraszam, muszę wrócić do pracy – powiedziała w trakcie tej ucieczki.
– A koszula? – zapytałem.
– Nie, no, jesteś bezczelny. – Zmarszczyła się, a jej twarz, pomimo wypieków, zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
– Nigdy nie byłem inny. – Zaśmiałem i posłałem jej buziaka.
Po wszystkim założyłem swoją oblaną drinkiem koszulę i zadzwoniłem do swojego drugiego przyjaciela i wspólnika.
– Przyjedź po mnie do klubu – powiedziałem.
– Będę za piętnaście minut – odpowiedział głos w słuchawce.
Ten czas spędziłem na zapleczu, chciałem uniknąć niepotrzebnej dalszej rozmowy z Czarną.
Wyszedłem przed klub, gdzie zobaczyłem Złotówę palącego papierosa. Całkowite przeciwieństwo Pawła, bardzo wysoki i chudy brunet z cerą pożółkłą od tytoniowego dymu. Po jednym z naszych wypadów miał pamiątkę – okrągłą bliznę na środku czoła. Podszedłem do niego i podałem rękę w geście przywitania.
– Gdzie jedziemy, panie prezesie? – zapytał z uśmiechem od ucha do ucha. – Coś się panu ulało na koszulę – kontynuował dowcip.
– Czy ty przestaniesz kiedyś tak żartować? Czy mam ci zawsze powtarzać o podsłuchach i innych działaniach operacyjnych? – odpowiedziałem na poważnie. – Odwieź mnie do domu.
Wsiedliśmy do jego audi, którym wtedy jeździł. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Przemierzając ulice, zwracałem uwagę na ludzi, było już grubo po północy. Miasto było zepsute, jakby przeżarte od środka i manifestujące swoje zniszczenie. Na ulicach o tej porze roiło się od imprezowiczów, alkoholików, ćpunów, kobiet i mężczyzn, którzy zostawili swoje hamulce i godność w domu.
– Jak nasza przesyłka? – zapytał po chwili.
– Dojechała cała i zdrowa – odpowiedziałem, starając się nie używać bezsensownych zwrotów. – Paweł zajął się logistyką, ale wszystko było, jak miało być – dodałem.
– Czyli bez problemów?
Skinąłem twierdząco głową.
Po dłuższej chwili dojechaliśmy do wynajmowanego przeze mnie domu. Zaprosiłem Karola do środka i nalałem nam po szklance kukurydzianej whisky. Rozsypałem kokainę na stole, zrobiłem zwijkę i wciągnąłem pierwszą kreskę. Złotówa dołączył do mnie.
– Jednego wypiję, ale nie więcej. Pamiętaj, że przyjechałem autem – powiedział.
– Wyluzuj trochę, najwyżej zostaniesz. – Potrząsnął przecząco głową.
– Dobra, powiedz mi w takim razie, jak stoimy z dostawą z Holandii? – zapytałem.
– Jutro przyjeżdża ciężarówka, przerzucam towar i jadę na magazyn. Tak jak się umawialiśmy, spotkamy się później w restauracji.
– Masz wszystko ogarnięte? Telefony, w razie kontroli listy przewozowe i tak dalej? – zapytałem.
– Nie traktuj mnie jak dziecko, wiem, co robię. Poczuł się chyba bardzo dotknięty.
– Odpowiedz.
– Tak, wszystko mam – powiedział.
– Nie można było tak od razu? – Uśmiechnąłem się do niego, żeby trochę go rozluźnić.
Złotówa dokończył drinka i od razu potem pojechał. Ja zostałem sam jak co wieczór z myślami „co jutro może się spierdolić?”.
Nazajutrz miała do nas przyjechać duża dostawa koki z Holandii. Towar ściągamy prosto ze źródła, bez pośredników, ale większe szanse na to, że dopłynie, mamy w porcie w Eemshaven niż w jakimkolwiek polskim. Tam udało nam się kupić celników, nasi rodzimi pogranicznicy byli zbyt zachłanni. Wiedziałem, że jest wiele niewiadomych i jeśli tylko coś się spierdoli, będę musiał to posprzątać. Dopiłem do końca swój ulubiony trunek i poszedłem do sypialni.
OBUDZIŁEM SIĘ WCZEŚNIE, PO PŁYTKIM I NIESPOKOJNYM ŚNIE. Nie wiem czemu, ale od samego rana czułem niepokój. Nie była to nasza pierwsza dostawa, zwykle podchodzę do tego spokojnie, ale wiem też, że rutyna gubi nawet największych. Starałem się jej nie poddawać i nie tracić czujności.
Wstałem energicznie z łóżka i od razu odczułem skutki wczorajszego picia. Łeb mnie napierdalał tak, jakbym dostał wczoraj kijem. Mój oddech roztaczał po pokoju woń kukurydzianego słodu. Chód nadal miałem niepewny, jakbym do końca nie wytrzeźwiał.
Zimny prysznic był jedyną szansą, żebym wrócił do życia. Następna na mojej liście była czarna jak Murzynka kawa i dwie tabletki przeciwbólowe. Ubrałem się w czyste rzeczy i, nie czekając na kolejne symptomy kaca, wyszedłem z domu.
Wsiadłem do zaparkowanej czarnej S-ki i ruszyłem w drogę. W głowie analizowałem każdy możliwy czarny scenariusz. Możliwości było wiele: zatrzymany kontener na promie, nasz kurier z Holandii, który mógłby nas zwyczajnie wyjebać, czy nawet głupia rutynowa kontrola policyjna. Starałem się pozbyć tych myśli, więc skupiłem się na tym, co się dzieje w mieście.
Obraz odmienny od tego, który widziałem w nocy, totalna ułuda. Ludzie na ulicach zachowywali się jak przebierańcy. Patrząc, czułem się, jakbym oglądał przedstawienie z wieloma aktorami, będąc jedynym widzem. Oszuści, kurwy, złodzieje, dilerzy w dzień zakładali białe rękawiczki i próbowali zmyć z siebie brudy wczorajszej nocy.
Dojechałem do restauracji. Było to jedyne miejsce, którego oficjalnie byłem właścicielem. Nie tylko serwowaliśmy kuchnię włoską, ale przenieśliśmy klimat śródziemnomorski do Polski. Zadbałem o to, żeby cały lokal emanował Italią.
Od wejścia witał nas Włoch, kierownik sali. Wielka powierzchnia do dyspozycji gości, kamienne ściany i stoły z litego drewna przywoływały w mojej głowie obraz Wenecji. Większość obsługi wraz z szefem kuchni pochodziła z Włoch, w całym lokalu słychać było gwar makaroniarzy. Czułem się tak, jakby tu był mój drugi dom. Wszedłem do środka.
Przywitałem się z pracownikami i usiadłem przy stoliku w kącie restauracji. Złotówa powinien przyjechać za kilka minut. Nadal nie opuszczały mnie złe przeczucia. W momencie, kiedy zobaczyłem w drzwiach Karola, poczułem wielką ulgę. Skoro przyjechał, wszystko musiało być w porządku.
Nic bardziej mylnego. Jak tylko zaczął się do mnie zbliżać, zauważyłem, że jest zdenerwowany. Usiadł naprzeciwko mnie.
– Mamy problem – powiedział, a jego ciało drżało wraz z każdym słowem.
– Dało się po tobie zauważyć. – Poczułem, jak się we mnie kotłuje. – Z czym mamy problem? – dodałem.
– Musisz sam to zobaczyć – odpowiedział.
– Chyba nie przyjechałeś tutaj z towarem? – Cały poczerwieniałem ze złości.
– Nie ma transportu – wycedził przez zęby.
– Jak to, kurwa, nie ma transportu? – Uderzyłem pięścią w stół tak, że goście restauracji wzdrygnęli się na krzesłach.
– Kurier nie przyjechał.
Nie dałem mu dokończyć.
– Dzwoń do Bramkarza, niech tu przyjedzie. Ty ogarnij głowę i czekaj przy stole na niego. Ja muszę na chwilę wyjść. – Wydałem mu rozkazy i oddaliłem się w kierunku swojego biura.
– Kurwa, przepraszam, Tomek. – Był wyraźnie skruszony, choć nie była to jego wina.
Złotówa nie wiedział, że w każdym samochodzie transportowym mam zamontowany nadajnik GPS. Miałem nadzieję, że ten, kto położył łapy na mój towar, też o tym nie wiedział.
Włączyłem komputer, odpaliłem aplikację z położeniem ciężarówki i, kurwa, poczułem wielką ulgę. Auto stało w bezruchu jakieś 15 kilometrów stąd. Żaden z nas nie miał pojęcia, co spotka nas na miejscu.
Wróciłem na salę, a przy stole nadal siedział tylko Złotówa.
– Za ile będzie? – zapytałem.
– Pięć do dziesięciu minut. – Nadal cały drżał.
– Dobra, uspokój się wreszcie, będziesz prowadził, a Bramkarza zgarniemy po drodze.
W drodze do auta zadzwoniłem do Bramkarza i umówiliśmy się, że go zabierzemy w połowie drogi do celu.
Czekał na nas na przystanku autobusowym. Stanęliśmy na chwilę na światłach awaryjnych, a on wskoczył do samochodu.
– Co się dzieje, że się tak spieszymy? – zapytał.
– Zawinęli nam towar – odpowiedziałem.
– Jak? Gdzie? Kto? Kiedy? – Zasypał mnie pytaniami.
– Właśnie tego jedziemy się, kurwa, dowiedzieć. – Wyjaśniłem dosadnie.
Dojechaliśmy w miejsce, które wskazywała lokalizacja nadajnika. Był to stary opuszczony magazyn albo fabryka. Z pozoru miejsce wyglądało na opuszczone, jednak nie miałem zamiaru ryzykować, gdy chodziło o mój hajs i zdrowie. Nie wiedziałem, z kim mamy do czynienia i co nas tu czeka.
Z zewnątrz nie dało się dostrzec auta z naszym transportem. No, kurwa, nie trzeba było być geniuszem, żeby skradziony obiekt schować poza zasięg wzroku. Starałem się upewnić, czy nie ma nikogo wokół. Wyglądało na to, że nie ma żywej duszy. Mimo wszystko wyjąłem klamkę i przeładowałem, Bramkarz zrobił to samo. Szliśmy wokół hali, dopóki nie znaleźliśmy wejścia.
Wchodząc do środka, ujrzałem mój samochód pozostawiony w rogu hangaru. Zaczęliśmy zbliżać się do niego powoli, nie tracąc przy tym czujności. Kiedy byliśmy blisko, zza samochodu wyszło dwóch mężczyzn. Nigdy wcześniej ich nie widziałem.
– Czego tu szukacie? – zapytali.
– Spodobało mi się wasze auto – odpowiedziałem, ukrywając za plecami pistolet.
– Nie jest na sprzedaż – odparł większy z nich, wydawało się, że to on jest ważniejszy.
– A kto powiedział, że chcę je kupić?
– Dobra, spierdalajcie, nim komuś stanie się krzywda!
– Nie no, złodziej będzie mi groził, paranoja!
– Podejdź, bliżej mi to powiedz. – Czułem, że traci zimną krew i zaraz popełni błąd.
Złodzieje zaczęli zbliżać się pewnym krokiem do nas. Chyba z początku nie zauważyli tego, jak Bramkarz wygląda, bo gdy tylko na niego spojrzeli, sięgnęli po kosy. Odebrałem to jako atak, a mając pozwolenie na broń sportową, wiedziałem, co mogę zrobić.
Kiedy byli już w odpowiedniej odległości, oddałem strzał trzy centymetry powyżej kolana „szefa”. Wiedziałem, że taka rana go nie zabije, kula ominęła główne arterie i mięsień nie uległ poważnemu uszkodzeniu. Dla niego był to niewyobrażalny ból, ale dzięki mojej perfekcji mógł być pewien, że jeszcze stanie na nogach o własnych siłach.
Podszedłem do auta i sprawdziłem, czy moja przesyłka jest na miejscu. Wszystko wyglądało tak, jak powinno. Kazałem Złotówie i Bramkarzowi wsiąść do auta, żebym mógł się rozmówić ze złodziejami. Podszedłem do leżącego z raną postrzałową i ścisnąłem miejsce wlotu kuli.
– Teraz sobie porozmawiamy! – krzyknąłem.
– Skąd wiedzieliście o transporcie?
– Zostaw go człowieku, zaraz go zabijesz – jego kolega wrzeszczał na mnie piskliwie.
– Nie odpływaj, tylko gadaj. – Ocuciłem go, klepiąc po policzku.
– Kurier was wystawił.
– Pomyślałem, no tak, Sherlocku, pominąłeś jeden ważny element układanki, nie było, kurwa, kuriera.
– Zabierz go do szpitala, żeby się nie wykrwawił i nie chcę was więcej widzieć.
OTWORZYŁEM DRZWI OD STRONY KIEROWCY.
– Teraz, kurwa, zawieźcie to wreszcie na magazyn – krzyknąłem do chłopaków i mocno trzasnąłem drzwiami.
Sam też poszedłem do samochodu, który zaparkowaliśmy przed halą. Myśl goniła myśl, „jaka kurwa była na tyle odważna, żeby położyć ręce na moim towarze?”. Wiedziałem, że ta historia miała drugie dno i zwykły kurier nie wpadłby na pomysł, żeby mnie wysterować. Trzymałem to pierdolone miasto w swoich rękach, choć nieoficjalnie, to ja rozdawałem karty w tej grze.
Odpaliłem furę i ruszyłem z piskiem po tej pierdolonej szutrowej drodze. Jedyne, co odczuwałem, to wszechogarniające wkurwienie. W tej chwili liczyło się dla mnie jedynie wyciągnięcie konsekwencji. Wyjąłem telefon i wybrałem numer Złotówy.
– Jak skończycie, przyjedźcie do restauracji. – Zakończyłem rozmowę, nie czekając na odpowiedź.
Dodałem gazu, czułem, jakby czas zaczął płynąć szybciej, a moje serce biło jak oszalałe. To uczucie adrenaliny płynącej w moich żyłach, było zarazem przyjemne i uzależniające. Czułem, że ekscytacja kolizyjnym kursem z kimś nieznanym powoduje u mnie euforię, jak po niczym innym. Pędziłem przez miasto najszybciej, jak mogłem. Tym razem bez refleksji nad wszechobecnym spierdoleniem tego miejsca. Byłem jak robot napędzany adrenaliną.
Po dotarciu do „Otto” wróciłem na miejsce, w którym czekałem wcześniej na Złotówę. Podszedł do mnie kelner.
– Podać coś, panie Tomku? – zapytał grzecznie.
– Nalej mi szklankę burbona na lodzie. – Czułem, że muszę ostudzić swój zapał.
Kelner podał mój ulubiony trunek, który wychyliłem jednym haustem. Chwilę później przyjechali do mnie wspólnicy.
– Co z nim zrobimy? – zapytał Bramkarz.
– A jak myślisz? – odparłem.
Pozostawiliśmy w domyśle konsekwencje, które wyciągniemy wobec złodzieja. Wiadomym było, że kradzież nie może obejść się bez echa.
– Jedziemy – oznajmiłem – Złotówa, prowadzisz.
Wiedziałem wszystko o osobach, które pełniły nawet najmniej ważne funkcje. Znałem adresy wszystkich melin, w których mogli się ukrywać. Kurier wyświetlał się na śródmieściu. Mieszkał przy ulicy Reja.
Dzielnica, która przywoływała setki wspomnień. Przeżyłem i straciłem tam całą młodość. Ryzykowałem, żeby kiedyś w życiu móc się w końcu napić szampana. Kiedy przejeżdżaliśmy po znajomych mi ulicach, przypomniałem sobie biedę, z której pochodzę, i sny o wielkości.
Weszliśmy do starej kamienicy, w której powinniśmy spotkać złodzieja. Mieszkał na drugim piętrze. Miałem wrażenie, że ta kurwa słyszy nawet nasze oddechy na klatce schodowej. Bramkarz, nie czekając na polecenie, wyważył drzwi mocnym kopem. Wtargnęliśmy do środka, nie przejmując się brakiem zaproszenia ze strony gospodarza. Kurier siedział przy stole ze swoją dupą i walił dragi. Złapałem dziewczynę za ramiona.
– Wypierdalaj!
– Chyba cię pojebało, to ty wypierdalaj, ja jestem u siebie… – przerwał jej złodziej.
– Kamila, nie odzywaj się – powiedział.
– Miałeś czelność próbować mnie wyruchać, a teraz będziesz siedział cicho? – zaśmiałem się. – Zabierz ją stąd. – Wydałem rozkaz Złotówie.
Złapał ją i wyniósł z mieszkania, jakby była zwykłym nic nieznaczącym przedmiotem. Chwilę później wrócił i zamknął za sobą drzwi na klucz.
– Kto? – Zadałem pytanie, na które nie raczył odpowiedzieć.
Złapałem go za włosy i uderzyłem jego głową o stół, na którym były rozsypane narkotyki.
– Jeszcze raz. Kto kazał ci mnie okraść? – Patrzyłem mu prosto w oczy i widziałem, że zaczyna pojawiać się w nich prawdziwy czysty strach.
Kurier trzymał się za rozbity i mocno krwawiący nos. Widać było po nim, że powoli zaczyna pękać i za chwilę wyjawi nam, kto go do tego namówił.
– Sami przyjechali do mnie, powiedzieli, że jak to zorganizuję, to odkupią ode mnie ten towar.
– Skąd wiedzieli, że jeździsz dla nas?
– Nie mam pojęcia – odparł.
– Myśl, kurwa. – Złapałem go za ten rozwalony nos i ścisnąłem mocno.
– Ała, kurwa, ała, przestań już! – Puściłem go na chwilę, żeby złapał oddech przez zapchane krwią dziurki.
– Mów, kurwa, bo będziemy się tak bawić do jutra.– Widziałem, że udało nam się go złamać.
– Gniewko – wycedził i opuścił głowę. – Teraz mnie już zostawisz, prawda?
Uśmiechnąłem się i poklepałem złodzieja po plecach. Został sam na sam z Bramkarzem, który zajął się wymierzeniem kary. Stojąc za drzwiami, słyszałem okropne dźwięki wymieszane z głośnym krzykiem i płaczem. Paweł łamał złodziejowi palce jeden po drugim. Jedno było pewne, ten człowiek nigdy już nie zostanie pianistą.
Znałem Gniewka, był jedną z osób, która miała większe wpływy na niwie prostytucji w naszym mieście. Domyśliłem się, co było powodem całego zamieszania. Mianowicie Gniewko dowiedział się o rozszerzeniu naszej oferty o nierząd. Wiedziałem także o tym, że w takich sytuacjach nie można działać pochopnie i lepiej to wcześniej dokładnie przemyśleć.
Kazałem odwieźć się z powrotem do restauracji, gdzie umówiłem się z chłopakami wieczorem w „Candy”, żeby powiedzieć im, co dalej z tym robimy.
Nawet w środku dnia w „Otto” wszystkie miejsca były zajęte. Usiadłem przy barowej ladzie, pomiędzy jakimś facetem a piękną kobietą w okularach słonecznych. Miała platynowe włosy, a na sobie dopasowany kombinezon, który pokazywał jej perfekcyjne kształty. Nie mogłem odpuścić.
– Ciężka noc? – zapytałem, patrząc na jej okulary.
– Skąd to pytanie?
– Jest środek dnia, a ty siedzisz przy barze, trzymasz się za głowę, w dodatku w okularach przeciwsłonecznych. – Dedukcja okazała się trafna. – Postawię ci drinka – dodałem.
Zamówiłem dla nas dwa razy „negroni”. Barman zaprezentował swoje umiejętności, żonglując butelkami.
– Proszę, panie Tomku – powiedział, podając mi drinki.
Nieznajoma, słysząc to, zdjęła okulary i położyła przed sobą.
– Czym sobie trzeba zasłużyć, żeby mówili do mnie tutaj pani Emilio? – zapytała, robiąc maślane oczy.
– Wystarczy, że wypije pani ze mną drinka, pani Emilio. – Stuknęliśmy się szklankami. – Nie jesteś stąd, prawda? – zapytałem.
– Aż tak to widać?
– Widać, że wczoraj imprezowałaś, a dzisiaj tego żałujesz. Będę zgadywał dalej. Dzisiaj wsiądziesz w pociąg i odjedziesz gdzieś daleko.
– Prawie. Wsiądę w samolot.
– Czyli to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie?
– Prawdopodobnie tak – odparła i zbliżyła się do mnie.
Oddałem się rozmowie z nowo poznaną Emilią. Na chwilę zapomniałem o wcześniejszych problemach. Wypiliśmy razem kilka drinków, a rozmowa zaczynała się coraz bardziej kleić. Byliśmy dla siebie całkowicie obcy i lubiliśmy komfort świadomości braku następnego spotkania. Graliśmy w otwarte karty.
– O której masz lot?
– Za dwie godziny muszę być na lotnisku – odpowiedziała, a po chwili dodała: – A czemu pytasz?
– Zdążymy. – Zdecydowałem i wstałem.
ZAPROWADZIŁEM NIEZNAJOMĄ DO CZĘŚCI LOKALU DOSTĘPNEJ TYLKO DLA OBSŁUGI. Weszliśmy po długich drewnianych schodach. Na końcu były drzwi. Czułem ogromne podniecenie tym, co może się zdarzyć, a dokładniej tym, co zaplanowałem. Był to układ idealny. Wydawało się, że Emilia myśli dokładnie tak samo. Oboje utopiliśmy wstyd i zahamowania przy barze.
Weszliśmy do mojego biura. Nieznajoma przeszła się po pokoju, kręcąc biodrami w tak bardzo uwodzicielski sposób, jakby nauczyła się tego w samym piekle. Dotykała stojących na półkach przedmiotów, przejeżdżała po każdym z nich ręką tak, jakby chciała mi zasugerować, że chce mnie dostać w swoje szpony.
Podeszła do biurka, jednym ruchem zrzuciła wszystkie leżące na nim przedmioty i posadziła swoje okrągłe, jak dwie soczyste brzoskwinie, pośladki. Nie czekałem na zaproszenie, podszedłem do niej pewnym krokiem. Zbliżyłem swoje usta do jej ust tak blisko, że czułem, jak jej oddech osadza się na moich wargach.
Próbowała mnie pocałować, a kiedy wykonywała ruch głową, cofałem się delikatnie, żeby zwiększyć jej podniecenie.
– Przestań – wyszeptała drżącym głosem.
– Nie podoba ci się? – szepnąłem jej do ucha i zacząłem pieścić jej szyję ustami.
– Nie przestawaj. – Podniosła ton głosu i bardzo szybko zmieniła zdanie.
Kiedy ją tak całowałem, czułem, jak przyspiesza jej tętno. Rozpiąłem zapinany od przodu kombinezon szybkim szarpnięciem.
Nie miała na sobie bielizny. Moim oczom ukazały się drobne, sterczące sutki. Jedną rękę wsadziłem między jej zgrabne nogi i zacząłem pocierać łechtaczkę. Mój język zszedł z szyi na jej piersi i błądził po nich, zataczając koła. Nie chciałem pominąć żadnego miejsca, które mogłoby podsycić podniecenie Emilii. Poczułem, jak rozpina mi rozporek i opuszcza spodnie. Złapała mocno ręką za na pół twardego penisa i zaczęła mi trzepać.
Czułem, jak na mojej dłoni pojawia się coraz więcej śluzu, a kutas robi się twardy jak skała.
– Weź go w usta – rozkazałem nieznajomej.
Nie opierała się, grzecznie zeszła z biurka, zdejmując przy tym kombinezon. Uklękła przede mną i zaczęła mi obciągać. Patrzyła mi przy tym głęboko w oczy i raz po raz brała go aż po same gardło. Nachyliłem się w kierunku jej pięknych pośladków i wsunąłem jej dwa palce do cipki. Wkładałem i wyciągałem, co jakiś czas przyspieszając, a odgłos chlapania był coraz głośniejszy.
– Zerżnij mnie wreszcie – powiedziała, wyjmując mojego penisa z ust.
– Jeszcze chwila. – Przyciągnąłem jej głowę z powrotem.
– Zerżnij mnie, proszę. – Ponownie zatrzymała się, tym razem błagając.
Podniosłem ją i mocnym ruchem oparłem jej piersi o blat biurka, a sam założyłem sobie prezerwatywę. Emilia była już bardzo mokra. Rozsunąłem jej nogi i pewnym ruchem wsadziłem penisa do jej szparki aż po same kule.
– Ahhh – Głośno jęknęła.
Posuwałem ją w tej pozycji, a ona cały czas stękała z rozkoszy. Była tak głośna, że w kuchni ludzie musieli mieć niezłe przedstawienie. Odgłosy uderzających o siebie nagich ciał niosły się echem po pokoju. Przeszliśmy na fotel. Obróciła się do mnie plecami, napluła na rękę i nasmarowała sobie drugą dziurkę. Zaczęła powoli na niego siadać, wkładając go głębiej i głębiej. Seks analny był dla niej jeszcze przyjemniejszy, bo gdy tak skakała na mnie, doszła przynajmniej jeszcze dwa razy.
– Kończysz? – dopytywała.
– Chcesz tego?
– Chcę, skończ w ustach.
– Musisz o to poprosić. – Droczyłem się z nią, wiedząc, że jest podniecona do samej granicy.
– Proszę, kończ – wysapała pomiędzy jękami.
Czułem, że to i tak były dla mnie ostatnie ruchy. Zdjąłem ją z siebie, a ona szybko ściągnęła prezerwatywę i zaczęła robić mi znowu loda. Przyciskałem jej głowę tak mocno do siebie, aż w końcu wypełniłem jej gardło swoim nasieniem.
Po wszystkim nie było czasu na uprzejmości. Straciliśmy poczucie rzeczywistości i nieznajoma musiała jak najszybciej wyjść, żeby zdążyć na lotnisko. Było mi to bardzo na rękę. Zaspokoiłem swoje potrzeby i nie musiałem w żaden sposób grać późniejszych emocji. Przed wyjściem zdeponowałem tylko broń w szafie pancernej w moim gabinecie, po czym odprowadziłem ją i pożegnałem.
W restauracji czekali już na mnie koledzy. Ich widok przypomniał mi o problemie, który pozostał nierozwiązany. Zanim zdążyłem się do nich dosiąść, moją uwagę zwrócił dzwoniący telefon.
– Przyjedźcie. – Usłyszałem głos szefa ochrony z klubu i wiedziałem, że nie oznacza to nic dobrego.
Zawołałem chłopaków, a ponieważ piłem, dałem Złotówie prowadzić mój samochód.
Było już późne popołudnie, ludzie przemierzali ulice ze spuszczonymi głowami. Zapłacili systemowi swoją daninę w postaci cennego czasu, za którą otrzymali marne ochłapy nazywane pensją. Większość, która poddała się rutynie, wyglądała jakby egzystowała, a nie żyła. Czułem się lepszy od nich, czułem, że moje działania zdejmują ze mnie piętno bycia kimś zwyczajnym.
Dojechaliśmy do klubu i chociaż daleko było jeszcze do najbardziej tłocznych godzin, to w środku panował straszny chaos. Podbiegł do nas szef ochrony i starał się wprowadzić w sytuację.
– Kurwa, przy barze stoi gość i awanturuje się, że chce cię widzieć – powiedział roztrzęsiony Mariusz.
– Kurwa, to po to po mnie dzwonisz? Ten telefon ma służyć tylko w nagłych wypadkach, a ja mam przyjeżdżać do każdego awanturującego się pijaka?! – wykrzyczałem do szefa ochrony.
– Ale on ma ze sobą kopyto – wyjaśnił Mariusz, a ja poczułem skok adrenaliny.
Podszedłem bliżej i w awanturniku rozpoznałem Gniewka, który stał za wcześniejszą kradzieżą towaru. Podszedłem do niego.
– Szukałeś mnie – zacząłem.
– Przestrzeliłeś mojemu człowiekowi kolano, wpierdalasz się w biznes, który od lat prowadzę. – Rozpoczął rozmowę w zdecydowanie złym tonie.
– Po pierwsze, kurwa, zamiast porozmawiać, chciałeś mnie okraść, po drugie, kto powiedział, że masz monopol na burdele? – Nie miałem zamiaru ustąpić.
– Popatrz. – Pokazał mi swoją broń.
– Człowieku, może chcesz jeszcze zmierzyć, kto ma dłuższego kutasa? Pracownicy chyba cię poinformowali, jak się skończyła rozmowa? – Czułem ogarniające mnie wkurwienie. – Przyjechałeś do mojego klubu, grozisz ochronie, wymachujesz klamką. To nie jest Dziki Zachód.
– Będziesz oddawał mi procent z każdej kurwy, którą masz. – Próbował postawić żądania.
– Czekaj, ja czegoś chyba nie rozumiem. Ty jeszcze masz żądania? – Nie miałem zamiaru odpuścić.
Wiedziałem, że jeśli zapłacę mu choćby jeden grosz ze swojego interesu, przyjdzie po więcej. Nie mogłem sobie pozwolić na uległość, ale nie chciałem też rozpocząć walki z konkurencją. Sytuacja była patowa.
Naszą rozmowę przerwał dźwięk sygnału policyjnego z zewnątrz. Widocznie ktoś z klientów zadzwonił po psy. Gniewko nieudolnie próbował uciec, wiedząc co oznacza latanie w biały dzień z klamką. Pierwszy raz w życiu czułem się wdzięczny za działania policji.
NIE MUSIELIŚMY DŁUGO CZEKAĆ, AŻ CAŁY LOKAL WYPEŁNIŁ SIĘ CZARNYMI. Zgłoszenie na temat wariata wymachującego bronią w klubie bardzo szybko przyniosło skutki. Staliśmy nadal przy barze, a w naszą stronę wycelowanych było kilkanaście luf.
– Rzuć broń w naszym kierunku, a wy, kurwa, na glebę i rączki za plecy – krzyknął dowodzący akcją.
Podbiegli do nas, skuli w kajdanki i próbowali wytargać z klubu. Przechodząc obok Bramkarza i Złotówy, powiedziałem im, żeby zawiadomili naszego papugę. Całą drogę na zewnątrz szedłem z uśmiechem na twarzy, wiedząc, że Gniewko zostanie wyłączony na chwilę z miejskiego życia.
Zapakowali nas do busa i posadzili naprzeciw siebie. W drodze na komisariat odczuwałem silną potrzebę wyprowadzenia mojego konkurenta z równowagi.
– Nielegalna broń, zdarte numery, Gniewko, ile to będzie, chyba do ośmiu, co? – Śmiałem się głośno, widząc, jak z wkurwienia mało co nie parowała mu głowa. – Do tego w miejscu pełnym ludzi, chyba tego nie przemyślałeś?
– Śmiejesz się, a jedziemy na tym samym wózku. – Nieudolnie próbował odbić piłeczkę.
– Różnica między nami jest taka, że ja wyjdę maksymalnie do czterdziestu ośmiu godzin. Ty za to skończysz na sankach. – Przerwałem na chwilę, żeby mógł to przetrawić. – Myślisz, że jak poradzą sobie twoi ludzie bez ciebie i ile mi zajmie przejęcie resztki twojego biznesu?
Nie odpowiedział, zaczął się szarpać i drzeć mordę tak głośno, jakby obdzierali go ze skóry. W tym hałasie przejechaliśmy resztę drogi na komendę. Po ustaleniu naszych personaliów, dyżurny rozdysponował nas po pokojach przesłuchań. Ledwie usiadłem na krześle, a do pokoju wszedł łysy postawny mężczyzna, w którym rozpoznałem dowódcę akcji z klubu.
– Panie Zabielski, niech mi pan z łaski swojej powie, co pan tu robi? – Zaczął wyjątkowo grzecznie, zważywszy na to, jaki bałagan zrobili mi w klubie.
– Prosiłbym jednak o prowadzenie czynności służbowych zgodnie z przepisami. – Grałem na zwłokę.
– Czyli kończymy z miłą rozmową. Ty będziesz teraz rzucał przepisami, a ja będę się dopierdalał o wszystko. Niech będzie, Inspektor Bartłomiej Lichwa.
– Lichwa to nazwisko, czy tym się zajmujesz? – Chciałem wyprowadzić go z równowagi.
– Panie Tomaszu, czy pseudonim „Jubiler” mówi coś panu? – Nie przejął się moją zaczepką i wrócił do mnie z kontrą.
– Panie inspektorze, jaka jest podstawa prawna i faktyczna zatrzymania?
– Kto powiedział, że jest pan zatrzymany? Przywieźliśmy tu pana w charakterze świadka.
– Dobrze, więc przejdźmy do konkretów, zdejmijcie mi bransoletki, a ja odmawiam składania zeznań.
– Co pan robił w klubie „Candy”? – Po tych pytaniach wiedziałem, że to mnie chcą ujebać, a Gniewko wpadł im w ręce przypadkiem.
– Lubię burbon i piękne cycki, ale niestety przerwaliście pokaz.
– Czy przypadkiem nie jest pan właścicielem tego lokalu? – dopytywał.
– Panie Lichwa, polecam nie zadawać głupich pytań, tylko sprawdzić właściciela w krajowym rejestrze sądowym. Naprawdę na takie rzeczy idą moje podatki?
– Posiada pan pozwolenie na broń i ma zarejestrowany na siebie Smith&Wesson MP9 M2.0 Compact?
– Mam, jest zdeponowany w zgodnej z przepisami szafie pancernej, także jeśli chcecie mnie złapać na to samo, co Gniewka, to się nie uda. Zgodnie z ustawą, nie noszę broni po spożyciu alkoholu.
– W dniu dzisiejszym do szpitala przy ulicy Koszarowej zgłosił się mężczyzna z raną postrzałową. Wedle ekspertyzy do zdarzenia pasuje kaliber pańskiej broni.
– Gdyby tak było, wieźlibyście mnie już na areszt, a póki co tylko rozmawiamy. Niech zgadnę, mężczyzna odmówił składania wyjaśnień.
Nagle ktoś zapukał do pokoju, po czym inspektor wstał i wyszedł. Słyszałem za drzwiami znajomy głos adwokata. Mówił wyraźnie podniesionym tonem. Kłócili się tak chwilę, aż pan Lichwa wrócił do pokoju, po czym rozkuł mnie z kajdanek.
– To wszystko, panie Zabielski. – Wyszedłem ze zdziwieniem wypisanym na twarzy.
Od samego progu złapał mnie mój papuga i poprowadził do wyjścia.
– Napiszemy na was skargę do wojewódzkiej – powtarzał każdemu napotkanemu na drodze policjantowi.
Przed wejściem do komisariatu czekali na mnie Bramkarz ze Złotówą. Zanim jednak do nich doszedłem, zamieniłem jeszcze słowo z mecenasem.
– Mają coś na nas?
– Gdyby tak było, nie puściliby cię po godzinie. Podejrzewam, że jesteście pod działaniami operacyjnymi, więc bądź ostrożny.
– Co z tym człowiekiem, którego rzekomo postrzeliłem? – Ufałem adwokatowi, ale nie na tyle, żeby mówić o wszystkim otwarcie.
– Nie mają nic, zeznał, że postrzelił się sam, a broń wyrzucił do Odry. – Uspokoił moje obawy.
– Dziękuję i oby nie do następnego. – Pożegnałem się i szybko ruszyłem w stronę kolegów.
Doszedłem do auta, a oni zachowywali się, jakbym co najmniej spędził ostatnie pięć lat w więzieniu. Rzucili się na mnie, przybijali piątki i głośno się śmiali. Czułem się, jakbym miał do czynienia z ludźmi co najmniej lekko cofniętymi w rozwoju.
– Wracamy do klubu – oznajmiłem.
Wsiedliśmy i z piskiem opon ruszyliśmy spod komendy. Na ulicach roznosiła się już wieczorowa szaruga. Po takich atrakcjach zwracałem uwagę na inne rzeczy niż zwykle. Dostrzegałem pomiędzy całym tym syfem iskierkę nadziei – spacerujące rodziny. Uśmiechniętych ojców niosących dzieci na rękach, matki patrzące na każdy krok swoich pociech.
W klubie po policyjnej nagonce panował straszny bałagan. Musieliśmy posprzątać zniszczenia przed wieczorną zmianą. Zajęło to nam kilka następnych godzin. Po skończeniu zaprosiłem chłopaków do rozmowy przy stole.
– Gniewko będzie wyłączony na co najmniej trzy miesiące aresztu – powiedziałem.
– Chyba o to nam chodziło – wtrącił się Bramkarz.
– To nie wszystko. Wiem, jak na jego zachowaniu możemy jeszcze więcej zyskać – kontynuowałem wcześniejszą myśl. – Ale o tym dowiecie się jutro, widzimy się w południe w „Otto”. Na dzisiaj jesteście wolni.
Zostawiłem kolegów przy stole, a sam udałem się do wyjścia. Tak się złożyło, że Czarna akurat kończyła swoją zmianę i spotkałem ją przy wyjściu.
– Wszystko w porządku? – zapytała, a po chwili dodała: – słyszałam, co się dzisiaj stało, akurat całą zmianę spędziłam na inwentaryzacji i tak naprawdę dowiedziałam się dopiero po tym, jak policjant zbierał zeznania od osób w klubie.
– Wiesz, jak działa policja w tym kraju, łapią nie tych, co trzeba. Chciałem uspokoić sytuację przy barze, a skończyłem jak zwykły zbir. – Nie wiem czemu, ale chciałem utrzymać Monikę w mylnym przekonaniu o mnie.
– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała.
– Wiesz co, prawdę mówiąc, jestem po paru drinkach, może odwieziesz mnie moim autem do domu? – Wiedziałem, że zależnie od tego, co odpowie, może mi się jeszcze dzisiaj poszczęścić.
W JEJ CZARNYCH JAK WĘGIEL OCZACH POJAWIŁ SIĘ BLASK. Nie musiała odpowiadać, wyciągnęła rękę po kluczyki i wsiadła na fotel kierowcy. Pilotowałem ją w kierunku mojego miejsca zamieszkania. Podczas jazdy oddałem się chwili zapomnienia. Właściwie tak naprawdę przypomnienia, ponieważ obrazy, które widziałem, przemierzając ulice, były dla mnie niejasne. Wiedziałem jedno, że do tego całego bałaganu dokładam codziennie cegiełkę w postaci handlu rozpustą. Biedni, nieświadomi niczego mieszkańcy, wpadali w sidła konsumpcjonizmu i każde swoje dobro doczesne byli w stanie zamienić na towar serwowany z moich rąk.
Dojechaliśmy do mojego domu i zapadła chwila niezręcznej ciszy. Wiedziałem, że Monika czeka na zaproszenie do środka, ale ja chciałem sprawdzić jej opanowanie.
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Epilog