Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seks, narkotyki i życie w cieniu przestępczego świata Kamińscy żyją w mieście pełnym zła. Na ulice nie wychodzi już policja. Gangsterzy są panami życia i śmierci, a oni próbują się odnaleźć w tej rzeczywistości. Z pozoru są zwyczajnym rodzeństwem, które zostało skrzywdzone przez los. Próbują chronić się nawzajem, ale nie zawsze potrafią to zrobić. Nikola wciąga rodzinę w sam środek nocnego życia, którym rządzą bezwzględni przestępcy, kradzieże i haracze. Max i Nela próbują ocalić brata przed konsekwencjami swoich działań, przez co sami zostają pochłonięci przez mroczne miasto.
Mają tylko siebie i aż siebie, ale czy to wystarczy? Czy więzy krwi okażą się wystarczająco silne, aby przetrwać w brutalnym świecie, w którym dominują pożądanie i przemoc?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Autor: Mateusz Gostyński
Redakcja: Ewa Biernacka
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko
eBook: Atelier Du Châteaux
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
©2023 Copyright by Mateusz Gostyński
©2023 Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autora bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2023
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-227-9
Początek lat dziewięćdziesiątych w Polsce był najlepszym okresem dla zorganizowanej przestępczości. Nie istniała wtedy jeszcze instytucja centralnego biura śledczego. Gangsterzy, inaczej biznesmeni (lubili, kiedy ich tak nazywano), mieli wolną rękę na dowolnym polu działania. Policja odwracała wzrok, w końcu wszyscy i tak siedzieli mafii w kieszeni. Nie było podsłuchów ani innych działań inwigilacyjnych, które by uprzykrzały życie przestępcom.
Nikt nie działał w podziemiu. Wszystko było jawne. Spotykali się na wystawnych kolacjach, w najlepszych restauracjach. Imprezowali w najlepszych klubach i każdy, kto choć trochę wsiąknął w miastowy klimat, doskonale wiedział, kim byli. Jedni się ich bali, podczas gdy innym imponowali bardziej, niż da się to racjonalnie wytłumaczyć. Być może dlatego, że w naszym kraju, zarówno dziś, jak i kiedyś nie da się zarobić normalnych pieniędzy legalnie.
W Polsce historia Ojca Chrzestnego opisana przez Maria Puzo wyglądała o wiele brzydziej. O wiele brutalniej, a przy tym bardziej bałaganiarsko. Organizacje nie współpracowały ze sobą równolegle. Obowiązywało jedynie prawo silniejszego i jeżeli Nikoś rządził na północy kraju, to dla Pershinga było to bez znaczenia. Ale niechby tylko któryś z nich poczuł słabość drugiej strony, zapakowałby się ze swoją ferajną do kilku długich czarnych sedanów niemieckiej marki i pojechałby przejąć terytorium. Złodzieje nie znają honoru.
W tym świecie nie istniała również przyjaźń. Wartość miały jedynie pieniądze i wpływy. Wydawałoby się, że na czele tych organizacji stały osoby o ponadprzeciętnej inteligencji, ale nie zawsze tak było, a nawet powiedziałbym – rzadko. Najczęściej były to osoby najbardziej bezwzględne i silne, które nie bały się śmierci albo umarły, nim zdążyły się na dobre narodzić.
Swoje dumne imię z dziwną jak na język polski literą zawdzięczał upodobaniom matki, jednak nie do amerykańskiej kultury czy też umiejętności przewidywania przyszłych produkcji kinematograficznych, w postaci Mad Maxa. Jego świętej pamięci lub też na szczęście na wieki wieków martwa matka lubowała się we wszelkiego rodzaju płynach opatrzonych fakturą w procentach. Podczas ciąży nie przestawała tankować nawet na chwilę i tym sposobem w jej zniszczonym od wódki umyśle powstał pomysł nazwania syna imieniem Max. Nijak się to miało do jego polsko brzmiącego nazwiska Kamiński.
Historia jego rodu była typowa dla polskich domów w tamtym okresie. Matka piła, ojciec pił, wszyscy pili, to ja też… Dla niego jednak był to stan chwilowy poprzedzający przedwczesne awansowanie na głowę tej „dumnej” rodziny. Ojciec wyszedł któregoś dnia po mleko i najwidoczniej zapomniał wrócić, a matka z żalu po nim zapiła się na śmierć. Była to jednocześnie największa krzywda wyrządzona dzieciom i dar od losu z perspektywą na lepsze życie.
Max musiał zająć się rodzeństwem, młodszą siostrą Nelą i najmłodszym bratem Nikolą, którzy byli niejako przebłyskami trzeźwości matki. Zawsze mogli z tego powstać Nelly i Nicola, ale jednak tak się nie stało i chwała Bogu za to albo czasowemu odwykowi alkoholowemu. Między nim a Nel, bo tak ją nazywał, nawiązując do powieści Henryka Sienkiewicza, było siedem lat różnicy, Nikola dokładał kolejne dwa do rachunku.
Rzeczywistość przygniotła ich ze zdwojoną siłą. Nie mieli nic, a jednocześnie posiadali wszystko, co było im potrzebne, czyli siebie. Praca Maksa w zakładach włókienniczych pozwalała im ledwie wiązać koniec z końcem. Robota sama paliła mu się w rękach. Czasami aż za dosłownie.
***
Praca wcale nie należała do przyjemnych. Nie lubiłem tego miejsca, ale musiałem coś robić. Mogłem pójść w ślady kumpli, ale jednak nie w smak mi było oglądanie świata zza krat. Dlatego właśnie poszedłem inną drogą i zatrudniłem się w fabryce włókienniczej.
W kółko powtarzałem ten sam schemat dnia. Odbijałem kartę w bramie i wchodziłem na teren fabryki. Spotykałem tych samych ludzi. Byliśmy do siebie przyzwyczajeni. Każdy z nas tkwił w tym samym bagnie. Od jakiegoś czasu zaczęły dochodzić do nas informacje o rzekomo planowanym zamknięciu naszych zakładów. Machaliśmy na to ręką, bo przecież nikt nie upierdoli państwa.
Pracowałem jako oczyszczacz konstrukcji stalowych – maszyn ciężkich. Moim zadaniem było dopilnowanie, żeby żadna z przydzielonych mi maszyn nie uległa awarii. Oglądałem je w poszukiwaniu wycieków i w razie problemów zgłaszałem je majstrowi. Wcześniej obsługiwałem wilki AB5 FALUBAZ i przędzarki. Na tym dziale było nudniej, ale przynajmniej nie musiałem wdychać tego pierdolonego pyłu. No i jeszcze do tego dochodziła ona…
Cała twarz umazana w smarze. Ubrana w kombinezon zapięty pod szyję, który idealnie oddawał jej kształty. Szła pomiędzy maszynami i odhaczała kolejne punkty na liście do sprawdzenia.
– Nie masz co robić, Kamiński? – rzuciła, widząc, jak się na nią gapię.
– Właściwie to nie mam, produkcja stoi – odparłem, nadal nie odrywając od niej oczu.
Wskazała mi wzrokiem lukę pomiędzy maszynami i ruszyła w tamtą stronę. Poszedłem za nią. Kiedy tylko stanęliśmy w ukryciu, wbiła się w moje usta i namiętnie mnie pocałowała.
– Lepiej, żeby stanęło coś innego niż linia – powiedziała, dysząc.
Ten układ trwał już od dłuższego czasu. Była moją przełożoną, więc to nie mogło wyjść na jaw, a ja nie chciałem, żeby rozwinęło się to w coś poważnego. W ten sposób było to opłacalne dla obu stron.
– Tak? – zapytałem i zacząłem rozpinać guziki w kombinezonie.
Nie da się opisać mojego zdziwienia, kiedy zobaczyłem, że nie ma nic pod nim. Uśmiechnęła się do mnie. Chwyciła moją dłoń i zaczęła jechać nią po swoim ciele, mocno ją dociskając. Czułem ciepło jej skóry, a kiedy byłem już na samym dole…
– Widzisz jak tu jest gorąco? – zapytała.
– Bardzo gorąco – odparłem, powoli wsuwając w nią palce.
Poczułem wilgoć, całowałem ją namiętnie i pieściłem dokładnie jej cipkę. Czułem, jak chwyta mnie za kutasa przez spodnie i zaczyna go pocierać. W końcu zaczęła dobierać się do rozporka, aż go rozpięła i uklękła przede mną.
Wzięła go w usta i ssała, patrząc mi w oczy. Nie przestawała, aż nie był w pełni twardy. Wtedy dopiero odwróciła się do mnie i położyła łokcie na stalowym blacie. Wypięła swoje wdzięki. Spojrzałem w dół na jej krągłości i wymierzyłem jej soczystego klapsa. Odwróciła się do mnie, wypchnęła mocno biodra w tył, sama się na mnie nadziewając.
Chwyciłem ją za pośladki i zacząłem się poruszać.
– Masz chwilę i wracamy do pracy – zakończyła to zdanie jękiem.
Zakryłem jej usta dłonią.
– Cii… – szepnąłem.
Posuwałem ją bez opamiętania. Szybko i mocno, tak mocno, że aż zaczęła przygryzać moją dłoń. Chciałem usłyszeć te rozkoszne jęki, ale wtedy ktoś na pewno by nas nakrył. Byłem już blisko. Zaczynałem wykonywać pełne, ale wolniejsze ruchy. Odskoczyła ode mnie.
– Chyba zwariowałeś! – ryknęła.
Stanęła obok mnie i objęła dłonią mojego kutasa. Trzepała go, aż nie zacząłem się spuszczać na ziemię. Kończąc, zlizała pozostałości z dłoni i wciągnęła na siebie kombinezon.
– No to wracaj do pracy – powiedziała, poprawiając potargane włosy.
– Tak jest, pani majster! – odparłem i wróciłem do hali przędzalni.
Traktowała mnie jak swoją zabawkę. Przychodziła, kiedy czegoś potrzebowała, a później wracaliśmy do normalności. Ona stawała się szefową, a ja podwładnym. Czy mi to pasowało? A komu by nie pasowało?
Wróciłem do roboty, której akurat tego dnia nie było zbyt wiele. Cała produkcja stała. Plotki o zamknięciu fabryki zaczynały wydawać się realne. Bałem się. Miałem dwójkę rodzeństwa na utrzymaniu i nie wiedziałem, co bym zrobił, gdybym stracił pracę. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał znaleźć alternatywę. W ten sposób długo nie pociągniemy.
Wieczorem wróciłem do domu i padłem na łóżko. Zasnąłem jak zabity…
***
Otworzyłem oczy i przetarłem je leniwie. Spojrzałem na zegarek leżący na rozlatującej się ze starości szafce nocnej. Była za kwadrans piąta. Wiedziałem, że jeśli teraz nie obudzę Nikoli, to po raz kolejny zerwie się z lekcji. Dzieciak nie miał w sobie za grosz dyscypliny, ale wcale mu się nie dziwiłem. Taka właśnie była nasza spuścizna. Dziękuję, ojcze… gdziekolwiek się podziewasz.
Wstawałem każdego dnia wcześnie, bo któreś z nas musiało zarobić na cały ten grajdoł. Ta rola nie przypadła mi w żadnym losowaniu czy ciągnięciu słomek. Ciężar odpowiedzialności spadł na mnie z powodu starszeństwa. Do tego byłem też chyba najbardziej zaradny.
Wstawałem, bo musiałem zarobić na rodzinę i nie widziałem innego wyjścia niż praca. Nie chciałem być jak ojciec i każdego dnia, zaglądając do butelki, mówić, że jakoś to będzie. Nie urządzało mnie to. Chciałem dojść do czegoś, do czegoś wielkiego…
Tylko jak takie coś miałby osiągnąć prosty chłopak z biednego śródmieścia wielkiego miasta. Oczywiście mogłem, jak inni, stać pod pedetem i handlować walutą. Chociaż z handlem to zajęcie nie miało wiele wspólnego. To było raczej okradanie naiwnych turystów. Nawiasem mówiąc, nie wiem, co takiego ich ciągnęło do panującej u nas postkomunistycznej atmosfery.
W każdym razie, wracając do sedna, mogłem robić wiele. Zdecydowałem, że wzbogacę się ciężką pracą i tego się trzymałem, choć na każdym kroku czaiły się różne pokusy.
Robiłem to dla nich. Wiedziałem, że jeśli mi się nie powiedzie, to beze mnie sobie nie poradzą. Decydowałem nie tylko za siebie, ale i za tych dwoje. Wkurwiali mnie każdego dnia niemiłosiernie, ale nie naruszało to więzów rodzinnych. Odmiennie niż dla ojca, te dzieciaki znaczyły dla mnie więcej niż życie.
Sięgnąłem po paczkę papierosów leżącą obok zegarka. Wyciągnąłem jednego i włożyłem do ust. Odpaliłem go i zaciągnąłem się dymem. Leżałem tak jeszcze chwilę, upajając się nikotyną. To prawdopodobnie ostatni taki cichy moment tego dnia.
Podniosłem się i ruszyłem do pokoju Nikoli. Spał twardo, jak zawsze. Nawet się nie ruszył, gdy otworzyłem drzwi. Położyłem dłoń na jego ramieniu i delikatnie nim poruszyłem.
– Wstawaj – powiedziałem po cichu, choć było to całkowicie wbrew pożądanemu celowi.
Nie zareagował. Mogłem się tego spodziewać. Nachyliłem się nad nim i strzeliłem go z otwartej dłoni w papę.
– Wstawaj, kurwa! – podniosłem głos.
Popatrzył na mnie jak na wariata i głośno ziewnął. Chyba jego mózg o tej porze jeszcze dobrze nie działał, bo dopiero po chwili przyłożył dłoń do czerwonego śladu na policzku. Spoglądał to na mnie, to na ręce.
– Nie maż się, tylko wstawaj – rzuciłem przez ramię, idąc do kuchni, i zaciągnąłem się papierosem.
Nie chciałem, żeby stał się miękki. Rzeczywistość, która nas otaczała, była zbyt brutalna dla słabeuszy. Usłyszałem, jak zbliża się do mnie powoli. Rano jego ruchy były spowolnione.
– Gdzie jest Nel? – zapytałem. Widziałem, jak szuka w głowie jakiejś wymówki, którą mógłby mnie nakarmić.
– Odpowiadaj…
– Poszła… – przerwał, próbując zyskać na czasie.
W tej chwili usłyszałem odgłos klucza obracanego w zamku. Nim drzwi się otworzyły, już byłem przy wejściu. Spojrzałem na Nel – była w jednym kawałku i to było najważniejsze.
– Nie dostanę wiązanki? – zapytała, spoglądając na mnie zdziwiona.
– Nie widzę powodu… – zawyrokowałem. – Jesteś trzeźwa, nie widać po tobie, żeby ktoś ci zrobił krzywdę…
Próbowała przejść obok mnie, ale zatrzymałem ją, kładąc rękę na boazerii na ścianie i zagradzając jej przejście.
– Wiedziałam, że jest jakieś „ale”… – Spojrzała na mnie. – Więc słucham.
– Musisz poszukać sobie jakiejś roboty.
– Chyba sobie żartujesz, przecież dobrze wiesz, że nie mam na to czasu…
Nel wydawało się, że skoro studiuje, to już nic więcej nie musi robić. I tak by było, gdyby nie to, że marnowała czas na prowadzenie się z nieodpowiednimi ludźmi. Prawdę mówiąc, ledwie wiązaliśmy koniec z końcem i potrzebowałem pomocy.
– Skoro masz czas włóczyć się po nocach, to znajdziesz czas na pracę – wtrąciłem pogodnie, aczkolwiek stanowczo.
– Nienawidzę cię! – krzyknęła i uciekła, forsując moją rękę.
Po tym miłosnym wyznaniu usłyszałem trzaskające drzwi. To mądra dziewczyna, więc przemyśli to, a złość jej szybko minie. Nie była głupia, tylko zbyt impulsywna, zresztą tak samo jak Nikola. Ja jako jedyny starałem się traktować wszystko na chłodno i z dystansem.
Wróciłem do Nikoli, który jadł kanapkę i krzywił się przy tym. Na wyschniętym na wiór chlebie można było stracić zęby. Starałem się jak mogłem, jednak to nie wystarczało. To tylko kolejny dowód na to, że Nel musi mi pomóc.
– Ja też mogę pomóc – powiedział, odrywając się na chwilę od jedzenia.
– Ty masz się uczyć. Jak napiszesz maturę i skończysz szkołę, wtedy pomyślimy – podszedłem do niego i rozwichrzyłem mu włosy.
Nienawidził tego mojego sposobu na okazywanie uczuć. Kochałem ich oboje ponad wszystko. Odgarnął włosy do tyłu, doprowadzając je do ładu. Spojrzałem na zegarek.
– Kurwa! – zakląłem.
– Znowu się spóźnisz? – zapytał brat.
Nie, nie zrobię tego, pomyślałem. Ubrałem się błyskawicznie i wybiegłem z domu. Codziennie to samo – musiałem zająć się nimi, nim brałem się za swoje sprawy.
Wyszedłem z kamienicy od strony podwórka. Zobaczyłem, jak na parking wjeżdża wypasiony samochód z logo na przodzie w kształcie gwiazdy. Na niemieckich blachach. Pewnie kradziony, pomyślałem. Otworzyły się drzwi i z mercedesa wysiadł mój dawny przyjaciel z liceum. Nasze drogi rozeszły się tuż po zakończeniu tego etapu edukacji. On poszedł w dragi i inne ciemne interesy, a ja do pracy w fabryce.
Kiwnął mi głową bez słowa. Przeszedł obok, jakbym był duchem. Odkąd zaczął prowadzić się po mieście, głowę miał wysoko, jakby zapomniał, skąd pochodził. Samochody zmieniał jak skarpetki. Parkował je zawsze z tyłu, na podwórku, licząc na to, że żaden z sąsiadów nie zobaczy, co jest grane. Tyle że wystarczyło dodać dwa do dwóch…
Ale to właściwie nie moja sprawa, tym bardziej że byłem już i tak spóźniony do pracy. Ruszyłem przez tunel i wpadłem prosto na ulicę Jedności Narodowej, praktycznie pod koła pędzącego samochodu. Widziałem jak kierowca małego fiata puścił mi wiązankę. Przeprosiłem go machnięciem ręki i ruszyłem biegiem w kierunku przystanku autobusowego przy Pomorskiej.
Ulżyło mi na widok autobusu stojącego na przystanku. Tym razem się udało. Wskoczyłem do środka i wcisnąłem się między ludźmi. Czasy były takie, że o tej godzinie każdy autobus wypełniony był po brzegi. Jakimś cudem udało mi się złapać za uchwyt nad głową.
Jechałem do samej pętli, jak większość pasażerów. W trakcie takich przejazdów najlepiej było widać, co się dzieje w tym świecie. Nikt nic nie miał i wszyscy byli szczęśliwi. W przodzie autobusu widziałem majstrów z naszej linii. Pierwsza setka poszła w gardła, choć nie zaczęli nawet zmiany. Nie obchodziło ich, że do południa brakuje co najmniej kilku godzin. W końcu gdzieś na świecie słońce już na pewno stało w zenicie. W sumie to im się nie dziwiłem. Robota była chujowa, a płaca jeszcze chujowsza. To chociaż umilili sobie dzień na samym początku i na pewno łatwiej im będzie przebrnąć do wieczora.
Autobus zatrzymał się na krańcowym przystanku. Wszyscy wysiadający kierowali się w prawo w stronę fabryki. Wszedłem przez bramę jak wszyscy inni spieszący dzisiaj do pracy. Każdy z nas wiedział, dokąd zmierza. Byliśmy jak roboty, niewiele zmieniło się od komuny. Pan każe – sługa musi.
Tłum zatrzymał się przed wejściem dla pracowników. Minęła chwila i podniosły się głosy. Drzwi były zamknięte, a w środku nie było nikogo. Brygadzista już dawno powinien otworzyć drzwi. Czyli plotki o zamknięciu fabryki okazały się prawdą…
Ten gagatek całkowicie różnił się od swojego starszego brata. Choć Max zwykle tracił cierpliwość przedwcześnie, to koniec końców znajdował olej w głowie. W przypadku Nikoli nie było mowy o dojściu do głosu rozumu, gdy w grę wchodziły emocje.
Kierował się raczej sercem. Często popełniał głupie błędy i to właśnie Max zwykle sprzątał po nim ich skutki. Jak każdy chłopak w jego wieku, był cholernie problematyczny. Nie dało się nad nim zapanować, szczególnie dlatego, że inteligentnie ukrywał swoje codzienne występki. Pokazywał bratu i siostrze tylko to, co mieli zobaczyć.
***
Dobrze, że Max zostawił fajki. Moje zdążyłem wypalić wczoraj. Wyciągnąłem dwa papierosy z jego paczki i schowałem do kieszeni spodni. Wiedziałem, że tego nie zauważy. Nigdy nie zwracał uwagi na takie pierdoły.
Dokończyłem śniadanie i był najwyższy czas, żeby ulotnić się z naszego apartamentu. Dobrze, że kochany brat mnie obudził, bo nie zdążyłbym na akcję. Spojrzałem przez okno i zobaczyłem, że kumpel już na mnie czeka.
Rosła we mnie ekscytacja. Pierwszy raz zabierają mnie ze sobą. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że jak nie zacznę pomagać bratu, to nie poradzi sobie z tym wszystkim. Nigdy mu nie podziękowałem za to, co dla nas robił, a teraz miałem szansę się odwdzięczyć.
Poprawiłem włosy, jakby mój wygląd miał ukryć skołatane nerwy. Chuchnąłem w dłoń i sprawdziłem oddech, jak przed randką z dziewczyną. Jedyne, co czułem, to smród papierosa, którego przed chwilą zgasiłem.
Na klatce schodowej jak zawsze unosił się odór moczu. Z całego serca nienawidziłem tego miejsca. Chciałem, żeby kiedyś było nam dane stąd się wyrwać. Nie pasowaliśmy tutaj. Wystarczająco źle nas życie potraktowało i teraz powinno być już tylko lepiej. Musiałem o to zadbać.
Kiedy opuściłem kamienicę, samochód czekał na mnie w tunelu. Wsiadłem do niego bez żadnych wątpliwości, że dobrze robię. Choć wiedziałem, że Max nie pochwaliłby tego, co zamierzałem.
– Siema młody! – rzucił Karlito, dawny przyjaciel Maksa z czasów szkoły średniej.
Wyciągnął do mnie rękę, a ja ją uścisnąłem. Obrócił się w moją stronę. Rzucił mi przeszywające spojrzenie, jakby próbował odczytać, czy jestem gotowy. Oboje wiedzieliśmy, że to nie jest miejsce dla mnie, ale obaj nie mieliśmy wyboru. Przy ostatniej akcji odpadł im jeden z kierowców, a nikt inny nie chciał ryzykować wpadki.
Zawsze największe ryzyko ciążyło na tym, który wsiada do samochodu, a ja nie miałem nawet prawa jazdy, choć i tak to był najmniejszy problem. Potrafiłem prowadzić, jak każdy nastolatek w moim wieku. W końcu mężczyzna nieposiadający tej umiejętności był, delikatnie mówiąc, śmieszny.
– Mam nadzieję, że nie przypucowałeś się bratu…
– Zwariowałeś? – odparłem.
– Hamuj bajerę, pamiętaj, z kim rozmawiasz. – Zmroził mnie wzrokiem. – Minąłem się z Maksem i dlatego o to pytam. – Uśmiechnął się przez chwilę, choć nie do końca nazwałbym to uśmiechem. Raczej podniósł kąciki ust w górę. – Dziwnie na mnie patrzył – dodał – ale to olałem.
Przyszedłem tutaj do pracy i traktowałem to bardzo profesjonalnie. Nie chciałem się zaprzyjaźniać z tymi ludźmi. Wiedziałem, że w tym świecie nie istnieje coś takiego jak lojalność czy honor i że w momencie, kiedy wsiadłem do samochodu Karlita, jestem zdany sam na siebie.
– Jeśli pękasz, to jest to ostatnia chwila…
– Nigdy nie pękam, nawet jeśli to mój pierwszy raz.
– No to możemy ruszać. – Tym razem uśmiechnął się szczerze.
Nie wiedziałem, czy poznam dzisiaj kogoś nowego. Jednego byłem pewien. Karlito był dla mnie czymś w rodzaju pośredniego ogniwa. Oni byli zwykłymi płotkami, a ja chciałem zdobyć kontakt do jakiejś grubej ryby. Robił za przynętę. Może mój wiek na to nie wskazuje, ale byłem cholernie skoncentrowany na celu. Wiedziałem, że jestem w stanie dojść dalej niż oni. Pewnie tylko dlatego, że w moim słowniku nie istniało wyrażenie „nie da się”.
– Fajna fura – rzuciłem, rozglądając się po wnętrzu pojazdu.
– Przyjechała do nas z Niemiec…
Zaciekawiło mnie, co chce przez to powiedzieć. Zatrzymał się w połowie zdania i zastanowił, czy powinien mi to w ogóle mówić. Przez chwilę czułem na sobie jego wzrok we wstecznym lusterku.
– Zresztą dzisiaj i tak sam się dowiesz, jak to wszystko wygląda – dokończył.
Każdy z nas słyszał o wyczynach Nikosia na północy. Dla mnie i moich rówieśników były to legendy, a dzisiaj jedna z nich miała okazać się rzeczywistością. Mogłem poczuć, jak ten świat naprawdę wygląda. Chciałem poczuć zapach palonej gumy. Nie bałem się konsekwencji – po prostu nie byłem świadomy ich istnienia.
Ruszyliśmy do Görlitz. Odczuwałem spokój tylko dlatego, że wiedziałem, ile mam jeszcze czasu, zanim Max się zorientuje, że coś jest nie tak. Miał dzisiaj zmianę na dwudziestkę czwórkę, więc wróci dopiero jutro. To idealny zapas czasu na działanie.
– Młody… – zaczął Karlito dość niechętnie. – Chociaż chuj, jebać to…
– Zacząłeś, to mów – odparłem z naciskiem.
– Po co to robisz? – zapytał.
– A ty po co? – zakpiłem. – Pewnie jesteśmy tu z tego samego powodu, dla pieniędzy.
– Max sobie nie radzi?
– Pracuje i stara się jak może, żeby to wszystko ogarnąć, ale wiesz, jak jest…
– Wiem i dlatego proponowałem mu robotę…
– Co?! – zdziwiłem się.
Braciszek zawsze stronił od tego towarzystwa. Odkąd umarła matka, urwał wszystkie swoje dawne kontakty. Uparł się, że zajmie się nami, i do dziś stara się dotrzymać słowa.
– Kiedy mu to zaproponowałem, rzucił się na mnie z pięściami. – To nie było do niego podobne. – Powiedział, żebym trzymał się z daleka od ciebie i Neli…
– Ale się go nie posłuchałeś – zaśmiałem się.
– W takim razie jest nas dwóch, sam dzisiaj łamiesz na pewno kilka danych słów – przerwał na chwilę. – A co u twojej siostry?
– Chyba nie chcesz dołożyć do listy złamanych rzeczy swojego serca – rzuciłem opryskliwie.
Widziałem w lusterku jak cały poczerwieniał. Nel nie była dla niego. Zresztą każdy dla naszej siostry nie był odpowiedni. To chyba jedyne, w czym zgadzaliśmy się z Maksem w stu procentach.
Oparłem głowę o szybę…
***
Poczułem, jak ktoś mnie szarpie za ramię.
– Wstawaj, młody.
Rozejrzałem się wokół. Staliśmy na jakimś parkingu.
– Dojechaliśmy?
– Głupie pytanie.
Właściwie to miał rację. Wysiadłem z samochodu, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Zrobiło mi się niedobrze. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie, że to nie jest zabawa. Pierwszy raz byłem w Rajchu.
– Czyli kontrola celna poszła bez problemu? – zapytałem Karlita, który wylazł z auta.
– Kontrola? – zaśmiał się.
– Co w tym śmiesznego?
– Nie jesteśmy po tej stronie muru, po której ci się wydaje – wyjaśnił. – Chyba nie myślałeś, że zabiorę cię na robotę za żelazną kurtynę? – Spojrzał na mnie oceniająco z góry na dół. – Jesteś na to za krótki – dodał.
To się jeszcze okaże, pomyślałem w duchu.
– Szukamy aut na niemieckich blachach. Nie ruszamy niczego, co polskie.
– Dlaczego? – zapytałem.
– Zanim niemiecka policja skontaktuje się z polską, to numery już dawno będą przebite – zapewnił mnie. – Ja łowię…
Przez chwilę zastanawiałem się, gdzie ma wędkę. To musiało oznaczać jednak coś innego. Wróciliśmy do samochodu i zaczęliśmy powoli przemierzać ulice przygranicznego miasta.
– A gdzie inni? – zapytałem w końcu, bo od początku mi ciążyło, że jesteśmy tylko we dwóch.
– Inni? – rzekł z sarkazmem, jakbym nie łapał rzeczy oczywistej. – Jeździmy we dwóch.
Nie tak to miało wyglądać. Miał mnie zabrać na wielką robotę. Okazało się, że jesteśmy pionkami w rękach kogoś o wiele większego. Właściwie to ja nadal byłem nikim, to moja pierwsza robota. Tak czy inaczej, nie mogłem tego spierdolić.
– Jeśli chcesz odejść, to masz ostatnią szansę – dodał, zauważywszy moje wahanie.
Odpowiedziałem, kręcąc przecząco głową. Nie mogłem odejść w takim momencie. Wieści bardzo szybko by się rozeszły po mieście, a moje akcje mogłyby spaść z pieca na łeb. To nie wchodziło w grę.
– Jedź – powiedziałem, widząc, że mój gest go nie przekonał.
Ruszył, jeździliśmy bocznymi uliczkami Zgorzelca. Mijały nas kolejne pojazdy na niemieckich blachach, ale Karlito się nie zatrzymywał. Dotarło do mnie wtedy, że mamy zlecenie na konkretny samochód.
Ten pojazd znalazł się przerażająco szybko. Karlito jechał, jakby dokładnie wiedział, gdzie jest zaparkowany. Nie podobało mi się to, myślałem, że auto ma być zwinięte z przypadku. To, co robiliśmy tutaj, najwidoczniej miało jakieś drugie dno i zaczynało mnie to przerażać. Nie wiedziałem, kto i w jakim celu pociągał za sznurki.
– No to zaczynamy połów – powiedział, po czym zatrzymał samochód przy krawężniku.
Nim wysiedliśmy, spojrzał na zegarek. Ewidentnie czekał na konkretną godzinę. Kiedy minęła, zerwał się z siedzenia i wysiadł. Ruszył przed siebie chodnikiem, a ja za nim. Nic nie mówił, a ja o nic nie pytałem.
Szliśmy wzdłuż płotu. W pewnym momencie Karlito się zatrzymał. Stanąłem jak wryty i czekałem na instrukcje. Odwrócił się.
– Ruszysz dokładnie za trzydzieści sekund – powiedział i znów poszedł do przodu.
To nie mógł być jego plan, był na to zbyt głupi. Zrobiłem, jak powiedział, odczekałem, a później ruszyłem pędem przed siebie. Widziałem jego plecy przed sobą. Starałem się iść jego tempem, żeby nie zepsuć akcji.
Karlito wpadł na kobietę, której przez to wypadła z ręki torebka. Osioł… Pomógł jej zebrać rzeczy. Nadal szedłem za nimi, aż w końcu się z nim zrównałem.
– Przepraszam, nie zauważyłem pani – mówił, podając jej kolejne rozsypane przedmioty.
Kiedy przechodziłem obok, wcisnął mi coś w garść. Były to kluczyki do samochodu. A więc na tym polegało łowienie…
Tylko jak ja mam otworzyć auto, skoro nie wiem, które to, a przy ulicy stoi ich kilka. Musiałem improwizować. Okej, Karlito być może tego nie wymyślił, ale zrobił to ktoś o wiele mądrzejszy od niego. Stanąłem kilka metrów dalej i obserwowałem, dokąd idzie kobieta. Szła w moją stronę, aż w końcu mnie minęła. Nie mogłem jej zgubić. Poszedłem za nią.
Czułem na swoich plecach wzrok. Odwróciłem się za siebie i zobaczyłem, że Karlito podąża za mną trop w trop swoim samochodem. Uśmiechnął się. Wiedziałem, że o to właśnie chodziło.
Kobieta w końcu podeszła do czarnej limuzyny, bardzo podobnej do tej, którą przyjechał mój towarzysz, jednak ta wydawała się o wiele droższa. To było coś poważnego. To musiała być akcja na zlecenie. Nie podobało mi się to. Takimi samochodami jeżdżą wpływowi ludzie, a z nimi nie warto zadzierać.
Zaczęła szukać kluczyków w torebce, a kiedy ich nie znalazła, ruszyła w kierunku, z którego przyszła. Przechodząc obok mnie, dobrze przyjrzała się mojej twarzy. Wiedziałem, że to zły znak, ale nie odpuściłem. Kiedy straciłem ją z oczu, podbiegłem do samochodu.
Otworzyłem drzwi i wsiadłem. Przekręciłem kluczyk w stacyjce. Usłyszałem ryk silnika, tak głośny, że aż przyjemny. Nigdy czegoś takiego nie czułem. Pod maską auta musiał być silnik V8 o mocy przynajmniej 300 KM. Kurwa mać, wdepnąłem w niezłe gówno!
Nacisnąłem pedał gazu i wskoczyłem przed jadącego Karlita na ulicę. Nie chciałem być za nim. Wiedziałem, że muszę jak najszybciej wysiąść z tego auta i się go pozbyć. Instynktownie zapierdalałem, choć nie miałem wielkiego doświadczenia za kółkiem. Nikt mnie nie ścigał, ale i tak czułem się, jakbym miał ogon.
Ona miała być spoiwem pomiędzy dwójką braci, jednak najczęściej była kością niezgody. Pozwalała Nikoli na wiele i nawzajem kryli swoje tyłki przed najstarszym z rodzeństwa.
Była młodą kobietą obdarzoną ponadprzeciętną urodą. Platynowe loki opadające na czoło były jej znakiem rozpoznawczym. Miała figurę modelki, choć wcale o to nie dbała. Być może rodzice nie byli jednak zżarci przez alkohol aż do genów, jak widać niezłych, i zostawili je w spadku dzieciom.
W każdym razie miała powodzenie u mężczyzn i korzystała z tego na każdym kroku. Miała jednak pewne granice, które wyznaczała intymność. Ona była przeznaczona dla kogoś wyjątkowego, a takich na tym świecie nie było wielu. Zresztą Max obiecał jej, że żadnego faceta przy niej nie zaakceptuje, a był sumienny w spełnianiu swoich obietnic.
***
Max miał dla mnie idealny pomysł na początek wakacji. Praca była dokładnie tym, o czym marzyłam przez cały semestr na studiach. Czasami wydawało mi się, że on po prostu potrafi czytać w moich myślach.
Właściwie od razu wiedziałam, jak mu dopiec. Skoro chce ze mną pogrywać w ten sposób, to zafunduję mu zawał serca. Było takie jedno miejsce w mieście, gdzie spotykali się wszyscy, których Max z całego serca nienawidził. Nie wiedziałam, dlaczego. Przecież nikt mu nie kazał kraść, nawet jeśli wszyscy kradli, ale to nie powód, żeby gardzić tymi, którzy to robią. Zawsze powtarzał, że żadna praca nie hańbi, ale sam tego nie akceptował. Pierdolony hipokryta…
Tym bardziej cieszyło mnie, że dzisiaj już się z nim raczej nie zobaczę. Byłam umówiona na wieczór z Jolką. Tak czy siak, miałam się znaleźć w tym owianym złą sławą miejscu, a przy okazji może połączę przyjemne z pożytecznym. Korzystając ze swoich wdzięków, których zwyczajnie, jak każda piękna kobieta, jestem świadoma, wkupię się w to towarzystwo. Wiedziałam, jakie ryzyko to z sobą niesie, ale miałam już dosyć przeciętności. Choć częściowo zgadzam się z myśleniem Maksa, to jednak sądzę, że kobiecie nie wolno niczego kazać.
Nikola nie był lepszy ode mnie. Tyle że opanował krycie własnej dupy do perfekcji. Wychodząc, widziałam do czyjego samochodu wsiada, i jego wybór był o wiele gorszy od mojego. Zaczął obracać się w bardzo niebezpiecznym towarzystwie. Dodatkowym problemem był stosunek Maksa do Karlita. Lepiej dla młodego, żeby nigdy nie dowiedział się o ich spotkaniu i o tym, co razem robią.
Miałam ważniejsze rzeczy do robienia niż martwienie się o tych dwóch. Mój dzień musiał zacząć się od długiej i przyjemnej drzemki po wczorajszej zarwanej nocce. Trzeba było zebrać siły na kolejny wieczór, dlatego od razu położyłam się do łóżka. Trzy minuty minęły i już w swoje objęcia wziął mnie Morfeusz, chociaż pewnie wolałabym, aby to był jakiś Mateusz albo Paweł czy Krzysiek…
Kiedy się obudziłam, za oknem był już zmrok. W domu nadal nie było nikogo. Dziwne… Max był w pracy, okej to rozumiem, ale młody… On już dawno powinien był wrócić. Martwiłam się, że znowu wpakował się w jakieś tarapaty, ale nie chciałam panikować. Bo co mogłam zrobić? Miałam pojechać do Maksa do pracy i sprzedać mu wieści o bracie? Co jak co, ale nie pozwolę, aby ktoś kiedykolwiek mógł mnie nazwać kapusiem. To nie ja…
Usłyszałam pukanie do drzwi, które odpędziło ode mnie złe myśli. Tylko dlatego, że wiedziałam od razu, kto stoi po drugiej stronie. Ta suka posiadała coś w rodzaju szóstego zmysłu. Zawsze zjawiała się w odpowiednim miejscu i czasie. Popędziłam do drzwi. Otworzyłam je i moim oczom ukazała się Jolka w całej swojej okazałości. Jak zawsze usta miała wypchane różową gumą do żucia. Włosy spięte w kok…
– Wyglądasz jak dziwka – jęknęłam, mierząc ją wzrokiem.
– O to chodziło – powiedziała i weszła do środka. – Za to ty wyglądasz na niegotową.
Jolka była dobrą przyjaciółką. To ona na każdej imprezie grała pierwsze skrzypce. Mężczyźni jedli jej z ręki, a ona nie przestrzegała praktycznie żadnych zasad. Chciałam być taka jak ona, ale chwilami hamowały mnie resztki rozumu i strach. Ona nie miała prawdopodobnie ani jednego, ani drugiego, co nie zmieniało mojego stosunku do niej.
– Już się ubieram – rzuciłam i ruszyłam pędem do mojego malutkiego pokoiku.
Wygrzebałam z szafy coś, co miało być przeznaczone na specjalną okazję. Nie wiem, czy szukanie pracy można było tak nazwać. Gdyby Max się dowiedział, że kupiłam tak drogą sukienkę, pewnie by mnie zabił. Facet nie mógł jednak zrozumieć, ile taka kreacja niesie ze sobą dobrego. Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio płaciłam za drinka. Niby nie szata zdobi człowieka, ale jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś ubrany jak bezdomny bawił się za darmo całą noc. To była dobra inwestycja…
– Nelka! – Usłyszałam krzyk z przedpokoju i głośne sapanie. – Ile kurwa można na ciebie czekać – narzekała Jolka, jak zawsze w gorącej wodzie kąpana.
– Już idę – powiedziałam, wciągając na siebie sukienkę. – Albo i nie… – Wzięłam głęboki wdech. – Chodź tu! – krzyknęłam, a ona w sekundę już była przy mnie. – Pomóż mi – powiedziałam i obróciłam się do niej plecami.
– I kto tu wygląda jak dziwka – powiedziała pod nosem, zaciągając mi zamek błyskawiczny na plecach.
– Słyszałam! – Odwróciłam się do niej.
– Miałaś słyszeć – zarechotała. – No to chyba czas na nas – dodała.
Kiedy wyszłyśmy z kamienicy, dotarło do mnie, jak bardzo nie pasujemy do tego miejsca. Wyglądałyśmy obie jak milion dolarów, a okolica nie zasługiwała nawet na pięćdziesiąt groszy. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Liczyli się dla nas ludzie wokół. Szłyśmy spędzić wieczór na „Nasypie”, wystrojone jak na ekskluzywny bankiet.
Miejsce, które nie pasowało do nas tak bardzo, jak my nie pasowałyśmy do swoich rówieśników. Nie było tam bezpiecznie, ale my nie szukałyśmy bezpieczeństwa. Obie chciałyśmy poczuć adrenalinę. Moje życie było totalnym wariactwem. Przeżyłam wszystko co najgorsze, a sama nadal pchałam ręce w ogień. Nie potrafiłam przestać pragnąć emocji. Sama nie wiem, dlaczego…
„Nasyp” to miejsce, gdzie można się było napić wątpliwej jakości alkoholu. To nie był nasz ostateczny cel wędrówki, a jedynie etap. Zawsze zaczynałyśmy wieczory od wizyty w tym miejscu. Było tam tanio i spotykałyśmy dużo studentów, których nie było stać na pójście do kasyna czy do lepszej dyskoteki.
Jolka zawsze kręciła nosem, idąc tam. Szukała swojego księcia z bajki w czarnym mercedesie, a nie studenta w okularach z resztką oznak wieku dojrzewania. Nie wierzyła w miłość, ale ja myślę, że była to tylko zasłona dymna dla jej bardzo wartościowej duszy, której póki co nie było dane mi zobaczyć. Wierzyłam w jej serce jak religijny fanatyk. A może rzeczywiście go nie posiadała i jej ciało napędzała jakaś zamontowana za mostkiem pompa.
W tym miejscu było jeszcze coś, co mnie do niego ciągnęło, a raczej ktoś. Barman, którego uśmiech rozświetlał cały lokal – po prostu kurewsko przystojny mężczyzna. Miał coś takiego w oczach. Nie bał się spojrzeć i nie odwracał nigdy wzroku, kiedy zerkałam na niego ukradkiem. Był pewny siebie i to potęgowało jego atrakcyjność i moje nim zainteresowanie.
– Ciekawe… – zaczęłam.
– Czy twój barman będzie stał dzisiaj za barem? – dokończyła Jolka, przewracając przy tym oczami. – Tobie już pewnie cieknie po nogach.
– Właściwie to zastanawiałam się, czy Nikola wrócił już do domu.
– Poczekaj. – Zatrzymała mnie na środku chodnika. – Chcesz powiedzieć, że twój brat nie wrócił jeszcze ze szkoły?
– A tobie co do tego? – zapytałam, zdziwiona jej tonem.
– Nic. – Westchnęła. – Po prostu martwię się o niego…
– O tego smroda? – rzekłam lekceważąco, ale widząc wyraz jej twarzy, zrozumiałam, o co chodzi. – Jolka, to jeszcze dziecko i przypominam ci… – rzuciłam jej spojrzenie ostre jak brzytwa – że to mój brat.
– Wiem, wiem – powtarzała, ale jakoś to do mnie nie przemawiało. – A ty się o niego nie martwisz?
– A powinnam? Wyszedł z Karlitem, więc niech sobie radzi.
– Co? – Wywaliła szczękę niemal do samej ziemi. – Jesteśmy razem od przeszło godziny, a ty nic nie mówisz?
– Jolka, idziemy – starałam się przywołać ją do porządku. – Nikola sobie poradzi, a jeśli nie, to niech się modli, żeby coś mu się stało, nim Max go rozszarpie.
Przyjaciółka zamilkła. Ruszyłyśmy podbijać „Nasyp” i bar, w którym rzeczywiście liczyłam na „przypadkowe” spotkanie. Miejsce, które nosi dumną nazwę „Neony”, przywitało nas jaskrawym światłem baneru nad wejściem.
Pchnęłam grube przeszklone drzwi i weszłyśmy do środka. Od razu do moich uszu dobiegły głośne rockowe dźwięki z głośników. Był taki hałas, że nie dało się rozmawiać, ale nikomu nie psuło to zabawy. Ludzie do rytmu przytupywali na stojąco. Kilku odstrzeleńców tańczyło pogo między stołami. Istny sajgon. Jak okiem sięgnąć, nie było żadnego wolnego miejsca.
– O, jak mi przykro, nie ma twojego kochasia! – krzyknęła mi do ucha Jolka.
– Co? – Udawałam, że jej nie słyszę.
– Mówię…
– Co? – Nadstawiłam ucha.
– Nieważne.
Jedyne miejsce, gdzie mogłyśmy na chwilę przycupnąć, znajdowało się przy barze. Oparłam się o klejący się od rozlanych hektolitrów piwa blat i czekałam, aż ktoś do mnie podejdzie.
Spoglądam w kierunku przejścia dla obsługi i zobaczyłam go – szedł w całej swojej męskiej okazałości. Zmierzał powoli w moim kierunku, a jego krok był tak perfekcyjny, jak jego mocno zarysowana szczęka. Stanął przede mną…
– Poproszę… – przerwałam, bo nieoczekiwanie przeszedł obok mnie i podszedł do ludzi kilka metrów dalej. – Kutas! – wymknęło mi się głośniej, niż zamierzałam.
Za sobą usłyszałam głośny śmiech Jolki. Odwróciłam się i rzuciłam jej mordercze spojrzenie.
– Idziemy stąd – powiedziałam i zerwałam się z miejsca.
Jolka zaczęła nienaturalnie ruszać głową, jakby właśnie dostawała udaru. Wyginała usta, wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale milczała.
– Dobrze się czujesz? – zapytałam.
Odczytałam z jej ust, że chce, abym się odwróciła. Zrobiłam to i pożałowałam. Mój wyśniony barman stał za mną i się na mnie gapił.
– Pierwszy raz w życiu widzisz kobietę? – zapytałam i odwróciłam się w kierunku przyjaciółki.
– Przyglądam się, kto rzuca kutasami o tak wczesnej porze – powiedział, a ja poczułam, że się rumienię.
– Ale… – Odwróciłam się do niego z powrotem.
– Widziałem cię, ale obsługiwałem już innych ludzi…
– Nie musisz się tłumaczyć – przerwałam mu. – Mój błąd.
– Zdecydowanie twój, to nie było tłumaczenie, tylko wyjaśnienie. – Przyglądał mi się uważnie.
– Czekasz na coś? – zapytałam, zakładając ręce na piersiach.
– Jest takie jedno słowo, ale ciebie pewnie na nie nie stać.
Wiedziałam dokładnie, o co mu chodziło.
– Piwo i kompletnie się mylisz… stać mnie na nie.
– Nie o tym mówiłem.
– Wiem, o czym mówiłeś, ale jeśli liczysz na to, że będę cię przepraszać przy pierwszym spotkaniu, to powinieneś wrócić do tych ludzi kilka metrów dalej.
– Nel, wyluzuj. – Jolka weszła między nas, czując, że granica nerwów, po której wybuchnę, jest blisko.
– Nel… – Spojrzałam na niego z ciekawością, wyczekując, co powie. Nie doczekałam się jednak.
– Dostanę to piwo?
– To zależy…
– Nie przeproszę cię, to już ustaliliśmy…
– Nie potrzebuję tego.
– To czego jaśnie wielmożny pan oczekuje za tę niebotycznie ciężką usługę nalania piwa z kija?
Oparł się o blat i zbliżył do mnie. Chciał chyba, żebym doskonale słyszała każde słowo, które miał mi do powiedzenia. Wpatrywał się we mnie tak, że skręcało mnie od środka. Nie stchórzył i nie uciekł po pierwszej nieuprzejmości z mojej strony. Co do mnie, tak naprawdę moje zachowanie wynikało wyłącznie ze stresu spowodowanego obecnością kogoś, kogo pożądałam.
– Oczekuję towarzystwa…
– A nie, to musisz o takich rzeczach z Jolką rozmawiać. – Prychnęłam i machnęłam jednocześnie dłonią.
– Suka – syknęła na mnie Jolka.
– Dobra, nieważne. – Chyba jednak trochę przesadziłam, bo zrezygnował z rozmowy i po prostu zaczął nalewać piwo.
– Możemy się umówić… – Patrzyłam na jego dłonie zaciśnięte na kuflu, a później podniosłam wzrok na jego twarz, na której malowało się pogodne pobłażanie dla narowistych kobiet.
Tak to właśnie bywa. Najpierw się czegoś chce, a jak można to już dostać, to się tego nie chce. Tylko po to, żeby za chwilę ponownie cholernie tego pragnąć…
– Filip – powiedział.
– Co? – Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam.
– Nieuczciwe byłoby, gdybym ja znał twoje imię, a ty mojego nie.
– Masz rację, więc tak dla ścisłości na imię mam Nela i nie jestem imienniczką książkowej postaci.
Ten wieczór zaczął się o wiele lepiej niż cały dzień. Nie mogłam jednak zapominać, że mam jeszcze do utarcia wielki nos mojego starszego brata.
Małolat jeszcze nie wiedział, w jak wielkie gówno wdepnął. Cała akcja udała się bez żadnych problemów na drodze. Cisza nie oznaczała wcale spokoju. Mogła to być jedynie pauza przed burzowym wieczorem.
Gdy dotarli do dziupli, Nikola był już pewny, że Karlito jest tylko zwykłym szmaciarzem, marionetką w rękach kogoś o wiele większego. Warsztat był dużo lepiej zorganizowany niż jego współpracownik. Toteż dziwił się, dlaczego w ogóle mieli możliwość zobaczenia tego miejsca.
Odpowiedź na to pytanie była banalnie prosta. Ktoś…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej