Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nawet święta w rodzinie Hamiltonów nie mogą przebiegać normalnie.
Rodzinka rodem z piekła powraca w świątecznej odsłonie.
Jeszcze więcej intrygi, kłamstw, seksu i namiętności.
Kto tym razem wygra kolejną rozgrywkę?
Kto jest przyjacielem, a kto wrogiem?
I najważniejsze, czy świąt rzeczywiście w tym roku nie będzie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 128
Autor: Mateusz Gostyński
Redakcja: Magdalena Binkowska
Korekta: Agnieszka Knapek
Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko
Skład: Atelier Du Châteaux
Zdjęcie na okładce: Shutterstock/4 PM production
Redaktor prowadząca: Agnieszka Górecka
©2022 Copyright by Mateusz Gostyński
©2022 Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autora, bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2022
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
[email protected], www.pascal.pl
ISBN 978-83-8317-027-5
Grace
Nie istnieje, ani nigdy nie istniało na tym świecie nic, co mogłoby zepsuć mój humor przez następne dwa tygodnie. Od kiedy pamiętam, uwielbiałam okres świąteczny i choć przez ciepły klimat panujący w Kalifornii pewnie i w tym roku nie zobaczę śniegu, to i tak od rana jestem cała w skowronkach.
W rezydencji nie było nikogo poza mną, no chyba że bierzemy pod uwagę Dianę, ale nie jestem do końca pewna, czy można ją traktować jak człowieka. Nate i Michael pomagali ojcu z zamknięciem roku, a ja leżałam, pachniałam i wydawałam pieniądze na kolejne prezenty.
Rola świętego mikołaja mi odpowiadała, w końcu zakupoholizm (po manii wielkości) najlepiej charakteryzował moją osobę. Kolejna nieprzydatna cecha odziedziczona po matce.
Wreszcie byliśmy ze sobą zgrani, prawie jak we wzorcowej rodzinie, nie licząc wcześniej wspomnianej matki. Wiadomym było, że to tylko cisza przed burzą, ale kto by nie skorzystał z chwili spokoju.
Wszyscy członkowie naszego zacnego grona wiedzieli, że jeżeli ktoś spróbuje zepsuć Boże Narodzenie, to czeka go sroga kara wymierzona moimi rękami. Przypominam, że dopiero co robiłam paznokcie, a to oznacza, iż mój gniew byłby podwójny.
Przeciągnęłam się na łóżku i zamruczałam. Położyłam na miękkim dywanie najpierw jedną, a później drugą stopę. Zanim jednak wstałam, jeszcze przez chwilę uśmiechałam się sama do siebie. Wzięłam głęboki oddech i chwyciłam szlafrok leżący na krześle. Założyłam go i zeszłam do kuchni, mając nadzieję, że nie spotkam Diany.
Grace
Weszłam do kuchni, szeroko się uśmiechając. Wyjęłam kubek z szafki i postawiłam pod dyszą ekspresu. Jeden guzik dzielił mnie od przyjęcia pierwszej dawki kofeiny tego dnia, ale tak właściwie wcale nie była mi ona potrzebna. Byłam naładowana pozytywną energią od stóp do głów.
Kiedy napełniłam kubek kawą, złapałam go za ucho i obróciłam się gwałtownie.
– Co ty tu robisz? – prychnęłam, widząc zbliżającą się matkę.
– Mieszkam, jakbyś zapomniała – odparła chłodno.
– Chciałabym zapomnieć – rzuciłam pod nosem. „Nie daj się jej wyprowadzić z równowagi”, powtarzałam sobie w głowie i uśmiechnęłam się ponownie.
Przeszłam obok Diany i wróciłam do swojego pokoju. Wolałam uniknąć zbędnej dyskusji i możliwości zepsucia mojego świetnego humoru. W przypadku matki nie było to zbyt skomplikowane. W końcu jednym słowem potrafiłaby zniszczyć niejedno małżeństwo, nawet własne.
Otworzyłam drzwi balkonowe i wyszłam na zewnątrz. Chyba miałam nadzieję poczuć przyjemne chłodne powietrze, ale niestety, nie na tej szerokości geograficznej. Tu żar lał się z nieba.
Rozejrzałam się po ogrodzie i wzięłam głęboki oddech. Czekał mnie pracowity dzień w centrum handlowym. Dla większości nie ma w tym nic ciężkiego, ale to tylko dlatego, że nie mieli przyjemności, czy też nieprzyjemności być ze mną na przedświątecznych zakupach.
Muszę wejść do każdego sklepu. Nie dla siebie, tylko po to, żeby każdy dostał to, co sobie wymarzył. To jedyny okres w roku, kiedy przestaję być egoistką i zwracam uwagę na innych.
Dawanie daje mi przyjemność, a moje prezenty zawsze są trafione. Duch rywalizacji nie opuszcza mnie nawet w okresie, kiedy w holu rezydencji stoi choinka.
Dopiłam kawę powoli i zaczęłam się szykować do wyjścia. Wiedziałam, że mogę spotkać każdego, więc nie mogłam sobie pozwolić na wytarty dres.
Założyłam cholernie niewygodnei bardzo drogie czerwone szpilki, zieloną dopasowaną sukienkę od Gucciego i opaskę kolorem pasującą do butów. Wyglądałam i czułam się jak elf pracujący dla świętego mikołaja, nieziemsko seksowny elf.
Zeszłam po schodach na palcach, chcąc uniknąć ponownego spotkania z matką. Przy drzwiach sięgnęłam do torebki. Szukałam kluczy i to był mój błąd.
Diana wyprzedziła mnie, otworzyła drzwi, wyszła i ruszyła w kierunku mojego samochodu.
– Chyba nie myślałaś, że pozwolę, żeby ominęła mnie taka rozrywka – rzuciła z uśmiechem przez ramię.
– Nie masz kogoś innego, komu możesz popsuć humor? – zapytałam, kipiąc ze złości.
– Wszyscy są w firmie – odparła, rozkładając ręce i wciąż się uśmiechając.
Wiedziałam, że nie będę w stanie odwieść jej od tego pomysłu. Wietrzyłam podstęp, bo przecież nigdy nie chciała brać udziału w moim rytuale. Obróciłam się jeszcze na chwilę i zerknęłam do wnętrza domu.
Ojciec jak co roku zamówił ekipę do wniesienia i przyozdobienia choinki. Zakupy z matką były mi nie w smak, ale pocieszałam się myślą, że po powrocie dom będą oświetlały miliony światełek.
Przybrałam sztuczny uśmiech i dołączyłam do matki. Odjechałyśmy sprzed rezydencji. W domu już właściwie nikt nie tolerował Diany, więc może po prostu szukała towarzystwa. Zaśmiałam się pod nosem: przecież ona nie robi nic bezinteresownie.
Jednocześnie ciekawiło mnie i przerażało, co ta wiedźma znowu kombinuje. Po ostatnich zawirowaniach nasze życie wróciło do normy. Wszyscy zaakceptowali mój związek z Nate’em, dlatego nie musieliśmy się dłużej z nim kryć.
Byłam pewna, że możemy być namiastką normalnej rodziny, ale zdawałam sobie też sprawę z tego, że Diana nie podzielała mojego zdania. Ostatnim razem obeszło się bez trupów, jednak naprawdę nie ręczę za siebie, jeśli to wredne babsko spróbuje zepsuć mój ulubiony czas w roku.
Diana tak bardzo chciała pojechać ze mną, a w trakcie podróży nie zamieniłyśmy ze sobą nawet słowa. Siedziała zapatrzona w lusterko i poprawiała makijaż.
– To i tak nie pomoże – rzuciłam kąśliwie.
– Nie pomogłoby, gdybyśmy mówiły o tobie – odgryzła się suka.
– To nie ja sypiam w gościnnym – odparłam zaczepnie.
No właśnie, jedyna zmiana, jaka zaszła w rezydencji Hamiltonów, to roszada w sypialniach. Nate zaczął oficjalnie dzielić łóżko ze mną, a ojciec nareszcie wygnał matkę ze swojego. Zastanawiało mnie tylko, po co trzymał ją nadal blisko, skoro jej wszystkie zdrady wypłynęły na wierzch. Prawdopodobnie chciał uniknąć medialnej burzy, na której straciłby wizerunek firmy. Imponowała mi jego zdolność chłodnej kalkulacji i umiejętność wyłączenia uczuć.
– Nie narzekam na brak towarzystwa – odpowiedziała, oblizując wargi.
– Fuu! – krzyknęłam. – Nie chcę o tym słyszeć.
Widziałam, jak otwiera usta, więc puściłam kierownicę i zatkałam uszy. O mały włos nie wjechałam na zakręcie w auto jadące z naprzeciwka. Matka była otwarta, jeśli chodziło o jej podboje łóżkowe, ale dla mnie to było najobrzydliwsze, co mogłabym w życiu usłyszeć. Chyba przestraszyła się, widząc, że mniej boję się śmierci niż jej pikantnych opowieści, więc zaniechała dalszych wynurzeń.
W końcu wjechałyśmy na najwyższy poziom parkingu Beverly Hills Plaza, najbardziej luksusowego centrum handlowego w całej Kalifornii. Parkując, miałam wrażenie, że jesteśmy obserwowane, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Po prostu wysiadłam z samochodu i ruszyłam do wejścia. Po przekroczeniu automatycznych drzwi od razu uderzył mnie zapach cynamonu i świeżo ściętych świerków.
Nad naszymi głowami z sufitu zwisały ozdoby świąteczne. Każda była wysadzana kryształami, więc wszystko wyglądało pięknie i bogato: mieniło się i świeciło.
Ruszyłam pewnym krokiem przed siebie, a Diana niczym piesek podążyła za mną.
– Zaczynamy! – powiedziałam głośno, zacierając ręce.
Morgan, w tym samym czasie
Miło było patrzeć, jak Michael i Nathaniel pracują razem w firmie. Wreszcie obeszło się bez zbędnego kopania dołków. Być może nasza rodzina dostała lekcję, na jaką zasłużyła, a może to była cisza przed burzą.
Brakowało tylko Grace. Miała największy potencjał ze wszystkich. Była moim żywym odbiciem pod względem inteligencji, ale też… Przełknąłem głośno ślinę, jak tylko o tym pomyślałem. Niestety była również bardzo podobna do matki, o której najlepiej zapomnieć. Nie potrzebowałem skandalu medialnego, więc pozwoliłem Dianie zostać w domu. Chyba jako jedyna z nas nie przejawiała żadnych ludzkich odruchów.
Zakończenie roku było burzliwym okresem i w domu, i w firmie. Co prawda nie przerywaliśmy pracy nawet na chwilę, ale z nowym rokiem kalendarzowym zaczynał się również ten podatkowy. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowaliśmy, była kontrola skarbowa, więc musieliśmy dopilnować, żeby wszystko przynajmniej dobrze wyglądało.
„Musieliśmy” to lekka przesada, bo synowie dostali tylko to, co już przeszło przez moje ręce. Wykonywałem więc pracę podwójnie, a przynajmniej podwójnie za nią płaciłem swoim czasem. Nie był on jednak stracony, bo naprawdę przyjemnie się na nich patrzyło.
Niepotrzebne były więzy krwi, żeby Mike i Nate zachowywali się jak prawdziwi bracia. Rywalizowali ze sobą, każdy chciał mi udowodnić swoją wartość, ale gdzieś w głębi czułem, że firmę i tak kiedyś przejmie Grace.
Ona dobrze wiedziała, że nie musi być stale obecna, żeby znać biznes na wskroś, i tego się trzymała. Synowie podążali za mną jak cienie, a ona wychodziła przed szereg i wyprzedzała działania. Od samego początku myślała samodzielnie i nigdy nie potrzebowała przewodnika.
Już kiedy pierwszy raz weszła do budynku Hamilton Inc. zauważyłem, że uczy się wszystkiego o wiele szybciej niż ja kiedyś. Bywała czasem zbyt nierozważna, niczym hazardzistka w kasynie, ale kalkulowała lepiej ode mnie, bo jeszcze się nie zdarzyło, żeby swoje działanie przypłaciła wielką stratą.
Michael zawsze wychodził jako pierwszy. Był pewny, że wykonuje swoje obowiązki sprawniej od Nathaniela. Nie spodziewał się nawet, jak wielkim błędem było takie myślenie. Nate zostawał dłużej tylko dlatego, że poprawiał jego błędy i szukał kolejnych niedopatrzeń.
Wiedziałem o tym, ale nic nie mówiłem, tak jak i on zostawiał tę informację dla siebie, kryjąc brata. Był lojalny, a to mi imponowało. Zaszła w nim ostatnio duża zmiana i nie chciałbym, żeby się zatrzymał. Nawet ja przestałem napuszczać rodzeństwo na siebie. Nie chciałem dłużej patrzeć na igrzyska z udziałem własnych dzieci.
– Koniec! – krzyknął Michael. Podszedł do wieszaka i ściągnął z niego skórzaną kurtkę. Zarzucił ją na barki i wyszedł w pośpiechu z biura.
– Kiedy mu o tym powiesz? – zapytałem Nate’a.
– O czym? – Postanowił udawać głupiego.
Podszedłem do jego biurka i oparłem się o blat. Spojrzałem na niego przeszywająco, czekając na odpowiedź. Odwrócił wzrok.
– Myślałem, że nie zauważysz – powiedział, widząc, że patrzę na dokumenty, którymi miał się zająć Michael.
– Ja widzę i wiem wszystko – odpowiedziałem spokojnie. – Nie możesz go dłużej oszukiwać. – Westchnąłem głośno. – Jeśli Mike nie nadaje się do tej pracy, powinien o tym wiedzieć.
– Ale…
– Nie ma żadnego ale – przerwałem mu w połowie zdania. – Albo ty to zrobisz, albo ja – dodałem.
Nie wszyscy zostali stworzeni do prowadzenia biznesu. Michael należał do grupy ludzi, którymi łatwiej było sterować niż pozwolić im rządzić. Przez jego błędy praca Nate’a również stawała się nieefektywna.
Obaj musieli zrozumieć, że nie jesteśmy w piaskownicy i tutaj nie ma miejsca na takie zachowania. Zwyczajny pracownik popełniający błędy takie jak Michael wylądowałby na bruku.
– Możemy wyjść – powiedziałem.
– Ale ja jeszcze nie skończyłem – odparł Nathaniel.
– Przejrzałem to wszystko już wczoraj, jest dobrze – odpowiedziałem.
– Tak myślałem. – Podniósł głowę i zaczął świdrować mnie wzrokiem.
Rozłożyłem ręce i uśmiechnąłem się, widząc jego poważną minę. Podszedłem do biurka, rozpiąłem guziki marynarki i usiadłem naprzeciw niego.
– Nic nie zostawiam przypadkowi – powiedziałem, patrząc mu w oczy.
– To po co my to robimy, skoro dokumenty są już sprawdzone? – zapytał oburzony.
– Jeżeli któryś z was ma kiedyś przejąć Hamilton Inc., to musicie przez to przejść – odparłem z uśmiechem.
Któryś z was znaczyło, że na pewno nie Michael. W przypadku Grace nic nie było pewne. Póki co nie istniało dla niej nic poza świętami i przygotowaniami do nich.
Miała hopla na punkcie dekoracji, prezentów i tego, co znajdzie się na świątecznym stole. Co roku wyprawiała huczną imprezę w naszym domu, na którą zapraszała wszystkich związanych z Hamiltonami, począwszy od rodziny, a na partnerach biznesowych skończywszy.
Nawet w czasie tego małego eventu pokazywała swoją wyższość nad chłopakami. Zdawała sobie sprawę, że biznesu nie buduje się tylko na cyferkach, ale też dzięki kontaktom. Każdy z ludzi w naszym otoczeniu miał kieszenie wypchane kasą, a ciężko było się do nich dobrać inaczej niż przy alkoholu.
To była jedyna opcja na rozmowy o biznesie w ciut luźniejszym tonie i bez wcześniejszego umówienia spotkania. Dodatkowo, w trakcie jednego wieczoru można było załatwić kilka spraw.
Wyszliśmy z Nate’em z biura i udaliśmy się na parking, z którego osobno ruszyliśmy do domu. Przynajmniej tak zrobił mój syn. Ja jeszcze miałem jedną sprawę do załatwienia, a nie chciałem go w to mieszać.
Pojechałem do klubu jachtowego, miejsca typowego dla podstarzałych bogaczy, takich jak ja. Koledzy zwykle trzymali tutaj swoje łódki i chowali na nich kochanki. Mój cel był zgoła inny. Owszem, spotkanie, ale nie z kochanką.
Zaparkowałem przy marinie i wszedłem od razu na pomost, przy którym były zacumowane jachty. Poczułem, jak bryza uderza mnie w twarz. Potrzebowałem tego, bo w środku się gotowałem.
Doszedłem do miejsca, w którym kończyły się deski.
– Morgan Hamilton – usłyszałem znajomy kobiecy głos z wnętrza łódki po mojej prawej stronie. – Jak zawsze spóźniony.
– Ja się nigdy nie spóźniam – odparłem.
– Już się nie spóźniasz, a to różnica.
Spojrzałem na kobietę. Wyglądała dokładnie tak jak kiedyś. Była piękna, miała zgrabne nogi i figurę dwudziestolatki, a do tego wspaniałą cerę. Mogłoby się wydawać, że nie postarzała się nawet o jeden dzień.
Zastanawiało mnie, dlaczego paraduje praktycznie nago w tak prestiżowym miejscu. Nigdy nie obchodziła jej opinia innych i to też chyba się nie zmieniło. Była wolna, ograniczały ją jedynie jej własne pragnienia, jednak wolałbym, żeby nikt nas nie zobaczył.
– Kirsten… – Głośno westchnąłem. – Wejdźmy do środka.
– Boisz się, że ktoś nas zobaczy? – parsknęła. – Przecież to ty prosiłeś o spotkanie.
– A teraz proszę o możliwość wejścia na pokład – odparłem z powagą w głosie. – Jedną prośbę spełniłaś, mogłabyś tak samo postąpić wobec drugiej.
Chichocząc, weszła do przedsionka, a później do kajuty. Wiedziała, gdzie patrzę. Widać to było po tym, jak skrzętnie stawiała każdy krok. Robiła to powoli i z pasją, a ja czułem, że tracę grunt pod nogami.
Moja sytuacja z Dianą była klarowna, więc właściwie bylem wolny, ale nigdy nie wiedziałem, czy ktoś mnie nie obserwuje, więc nie mogłem sobie pozwolić na kolejny skandal.
Grace
Uznałam, że jeżeli ta wariatka próbuje zniszczyć mi dzień, to nie będę jej dłużna. Ciągnęłam ją od sklepu do sklepu, bez żadnej przerwy na kawkę czy malowanie paznokci. Skoro chciała spędzić czas z córką, to tylko i wyłącznie na moich zasadach.
Czerpałam przyjemność z tego, jak się miota. Nie miałam żadnych skrupułów, tak jak i ona nigdy ich nie miała. Właściwie nie rozumiałam, po co ze mną pojechała, bo nie rozglądała się za prezentami, jedynie chodziła za mną jak cień.
– Możemy zrobić przerwę? – zapytała w końcu chyba przy dwudziestym sklepie.
– A co, babci nogi odmawiają posłuszeństwa? – zripostowałam, uśmiechając się szeroko.
– Nie jestem żadną babcią! – krzyknęła Diana.
Widziałam, że gotuje się w środku.
– Panną też nie, żoną właściwie też nie, więc zostaje tylko babcia – ciągnęłam, widząc jej złość.
Zabawnie to wyglądało: starsza pani obwieszona złotem goni mnie po centrum handlowym. To, że nasza rodzina należy do tych znanych, a nawet najbardziej znanych, potęgowało tylko komizm całej sytuacji.
Moje słowa były uszczypliwe, bo jedynym, czego nie można było zarzucić Dianie, to tego, że źle wygląda. Pomimo upływu czasu nadal była cholernie seksowną kobietą, ale ja po prostu tak już miałam. Możliwe też, że był to mój sposób na spędzanie z nią czasu. Nigdy do końca nie potrafiłam zrozumieć naszej relacji, już nawet przestałam próbować.
– Wystarczy – wydyszała w końcu i stanęła w miejscu.
– Jeszcze jeden sklep i możemy zrobić przerwę – odparłam, opierając ręce na kolanach.
– Jaki? – zapytała, patrząc mi w oczy.
– Spodoba ci się – rzuciłam.
Parsknęła pod nosem, ale poszła za mną. Musiałam ją zaciekawić. Na pewno już po chwili zorientowała się, gdzie idziemy, bo tak samo jak ja doskonale znała i kochała to miejsce, w przeciwieństwie do ojca.
Obie zostawiłyśmy wór pieniędzy, albo i dwa, w tym butiku. Kochałyśmy ten sklep bardziej niż wszystko inne razem wzięte. Mirage Boutique zawsze był naszym głównym celem. Właścicielami tego miejsca byli Max i Mark, przezabawna para projektantów.
Ich ubrania kosztowały krocie, ale były warte swej ceny, pewnie też przez to, jaką atmosferę tworzyli wokół siebie i biznesu. Jednym zdaniem: nie dało się nie śmiać w ich towarzystwie. Ich zachowanie sprawiało, że człowiek zapominał o własnych problemach.
Wchodząc do sklepu, zobaczyłam, jak Mark klepie Maxa w tyłek. Widząc nas, obaj nieco się zmieszali.
– Nie krępujcie się – rzuciłam i zaczęłam przeglądać kreacje wiszące na wieszakach.
Kątem oka widziałam, jak Max upomina Marka, ale ten nic sobie nie robił z jego gadania. Zachowywali się jak stare dobre małżeństwo, niejedna heteroseksualna para mogłaby brać z nich przykład. Przyjemnie się patrzyło na nich z boku. Chciałabym, żeby kiedyś tak wyglądała moja relacja z Nathanielem. Na szczęście wszystko było na dobrej drodze.
Chwilami myślałam, że to tylko cisza przed burzą, bo przecież nic co dobre nie trwa wiecznie. Szczególnie jeśli nosiło się nazwisko Hamilton. Wiedziałam, że znajdziemy sposób, żeby zepsuć nasz związek, tylko nie byłam jeszcze pewna, kiedy to się stanie.
Ściągnęłam z wieszaka idealną sukienkę na świąteczną imprezę. Była cała srebrna, a przez to chłodna jak zima, której tutaj brakowało. Cała się mieniła za sprawą kryształów. Popatrzyłam na nią, z pewnością to był mój rozmiar. Od razu ruszyłam w kierunku przymierzalni.
Zgubiłam matkę gdzieś między wieszakami, ale jakoś się tym wcale nie przejęłam. Weszłam do środka i pociągnęłam za sobą drzwi, ale ich nie zamknęłam na zamek. Wiedziałam, że będę potrzebowała pomocy z zapięciem.
Zdjęłam z siebie ubranie i stanęłam przed lustrem. Przeglądałam się z każdej strony i nie mogłam wyjść z podziwu, że moje ciało jest pozbawione jakichkolwiek mankamentów. Prawdopodobnie gdyby nie to, że mój grafik był napięty, stałabym tak do jutra.
Założyłam najpierw jedno ramiączko sukienki, a potem drugie. Sięgnęłam dłonią za plecy i pociągnęłam zamek. Była obcisła, cholernie obcisła, wprost idealna. Niestety nie udało mi się zapiąć jej do końca.
– Diana! – krzyknęłam.
Czekałam na odpowiedź albo jakikolwiek znak życia, ale matka nie odpowiadała. Wiedziałam, że sama sobie z tym nie poradzę, więc nabrałam powietrza, żeby krzyknąć jeszcze głośniej.
– Di…
Nie dokończyłam, bo usłyszałam, jak za moimi plecami otwierają się drzwi. Spuściłam wzrok na stopy i czekałam, aż matka pomoże mi z zamkiem. Okazało się, że jednak może być przydatna.
– Dokładnie tak, jak zapamiętałem – usłyszałam znajomy głos i poczułam ogarniającą mnie złość, nie: prawdziwe wkurwienie.
– Dean?! – zapytałam, choć znałam już odpowiedź. – Wypierdalaj! – dodałam głośniej.
– Spokojnie, spokojnie – powiedział i zaczął się cofać do wyjścia. – Słyszałem, że potrzebujesz pomocy…
– Ale nie twojej!
Chciałam podkreślić powagę sytuacji, więc odwróciłam głowę w jego kierunku. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, a on przecież doskonale wiedział, jak wygląda moja złość i czym może skutkować. Parsknął śmiechem, widząc moje zdenerwowanie, ale mimo to wyszedł z przymierzalni.
Ten facet za każdym razem wracał jak bumerang, niestety w najmniej odpowiednich momentach. Nie chciałam go widzieć, szczególnie że było mi dobrze z Nate’em, a Dean potrafił wprowadzić nie lada zamieszanie w mojej głowie.
Wytężyłam wszystkie siły, żeby zapiąć ten nieszczęsny zamek. Matki widocznie nie było w pobliżu, a ja ani myślałam prosić go o pomoc. Oparłam jedną nogę na krześle stojącym obok i starałam się wspiąć dłonią po plecach coraz wyżej i wyżej.
– Może jednak pomogę?
– Nie! – ryknęłam.
Ten jego ton potrafił w okamgnieniu wyprowadzić mnie z równowagi, ale nie tym razem. Nie chciałam go widzieć, a co dopiero prosić o pomoc. Pewnie wydawało mu się, że nadal ma na mnie wpływ.
Nie byłam już tamtą Grace, jego piękne oczy, wysportowane ciało i nadmierna pewność siebie granicząca z arogancją przestały na mnie działać. „Wdech i wydech”, powtarzałam w myślach, ale niestety czułam, że straciłam kontrolę i udało mu się mnie naprawdę wkurzyć.
– Wszystko w porządku? – Zapukał do drzwi.
– A czemu miałoby być inaczej? – odpowiedziałam z pogardą w głosie.
– Głośno oddychasz – odparł, a ja, choć go nie widziałam, to byłam pewna, że się uśmiecha od ucha do ucha. – Brzmi to tak, jakbyś dostała jakiegoś ataku – dodał.
W końcu udało mi się zapiąć zamek do końca. Poczułam, że robię się cała czerwona. Spojrzałam w lustro, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia. Nie zakładając butów, wypadłam z przymierzalni i wcisnęłam wskazujący palec w klatkę piersiową Deana.
– Posłuchaj! – powiedziałam głośno i zaczęłam wymachiwać mu tym palcem przed oczami. – Nie będziesz tutaj przychodził i udawał, że między nami wszystko jest w porządku…
– Właściwie nigdy nie było – wtrącił, a ja poczułam się tak, jakbym mówiła do ściany. – Oboje nie jesteśmy do końca normalni…
Co do kwestii jego normalności, to byłam w stu procentach pewna, że brakuje mu co najmniej jednej klepki, ale jak on śmiał tak mówić o mnie?! Rzuciłam się na niego i zaczęłam go wypychać z butiku. Widziałam, że sprawia mu to satysfakcję. Zawsze uważał, że jakakolwiek reakcja jest lepsza od obojętności. Kiedy już stanął przed wejściem, spojrzał na mnie i puścił do mnie oko.
– Do następnego – rzucił, po czym obrócił się na pięcie i odszedł.
Miałam nadzieję, że jego życzenie się nie spełni i to było nasze ostatnie spotkanie. Rozstawaliśmy się, a potem znowu wracaliśmy do siebie, ale tym razem byłam szczęśliwa, więc nie dopuszczałam do siebie myśli o nim.
Praktycznie równocześnie z tym, jak zniknął mi z oczu, wyleciał również z mojej głowy. Lepiej niech nie wraca.
Diana
Zobaczyłam, że Grace stoi przy wejściu do sklepu i gapi się w głąb galerii. Miała na sobie jedną z sukienek od Marka i Maxa. Tylko dlaczego nie była w przymierzalni? Podeszłam do niej. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Kompletnie zignorowała moją obecność.
Popatrzyłam w tym samym kierunku: odprowadzała wzrokiem mężczyznę. Wyglądał całkiem całkiem, choć widziałam tylko jego tył, seksowny tył. Ale chwileczkę, przecież to był…
Pierdolony Dean Jacobs! Chciałabym cofnąć wszystko, co o nim pomyślałam. Bawił się Grace przez większość czasu na studiach. Pamiętam doskonale jej emocjonalny rollercoaster. Przy każdym powrocie do domu można było na ślepo obstawiać jej nastrój.
Straciła przy nim poczucie własnej wartości, a on tylko i wyłącznie z nią pogrywał. Nikt nie miał prawa tego robić, no, może poza mną. Niech się lepiej już do nas nie zbliża.
– Idziemy – wycedziłam przez zęby.
– Co? – Otrząsnęła się z zamyślenia.
– Czego chciał? – zapytałam.
– Kto?
– Nie udawaj głupiej. – Świdrowałam ją wzrokiem. – Czego chciał Dean Jacobs, którego przed chwilą widziałam?
– Chciał mi pomóc zapiąć sukienkę – odpowiedziała spokojnie.
– Co?! – krzyknęłam. – Nie mogłaś mnie zawołać?
– Próbowałam…
Znowu jakby odpłynęła w krainę wyobraźni. Złapałam ją za barki i lekko potrząsnęłam.
– Ale?
– Ale zamiast ciebie pojawił się on. – Wyrwała się z mojego uścisku. – Nigdy cię nie ma, jak jesteś potrzebna.
– Jeszcze tupnij nóżką i odejdź – rzuciłam w złości.
Niestety Grace chyba wzięła to na poważnie, bo zrobiła dokładnie tak, jak powiedziałam. Obróciła się na pięcie i wróciła do przymierzalni. Zdjęła sukienkę i założyła ubranie, które miała na sobie wcześniej. Z kreacją w rękach udała się do kasy.
Wiedziałam, że nasze wspólne zakupy się skończyły. Grace nic nie mówiła. Najwidoczniej walczyła z myślami. Gdy tylko próbowałam z nią porozmawiać, kończyło się krzykiem. Być może nie byłam i nie jestem dobrą matką, ale nigdy nie chciałam, żeby cierpiała przez faceta. Nie zasługiwała na to.
Niestety Dean był jak bumerang i nawet jeśli Grace myślała, że udało jej się go pozbyć na dobre, on wracał. Był mistrzem znajdowania pretekstów: a to pojawiał się znikąd tak jak dzisiaj, a to wchodził w interesy z Morganem. Nasze rodziny znały się od lat i niegdyś mój mąż myślał o połączeniu ich ze sobą. Na szczęście Grace wybiła mu ten pomysł z głowy.
Byłam pewna, że ich spotkanie nie było przypadkowe. W świecie wielkich korporacji i milionowych biznesów nie istniało coś takiego jak przypadek. Musiał mieć w tym jakiś ukryty cel, do którego dążył. Niestety prawdopodobnie chciał coś zrobić z pomocą Grace: wykorzystać ją tak jak zawsze i pozbyć się jej, gdy już nie będzie mu dłużej potrzebna.
Doszłyśmy do samochodu, a ja nadal widziałam zadumę na twarzy córki. Nie chciałam na nią naciskać, w końcu nie taka jest moja natura. Może to przez zbliżające się święta, a może przez to, że chwilami czułam się samotna, jednak rozpoczęłam w końcu rozmowę.
– To zwykły palant – rzuciłam z uśmiechem, bacznie obserwując reakcję Grace.
– Największy z największych – odparła, a na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech. – Szkoda czasu nawet na rozmowę o nim – dodała, starając się ukryć swoje zmieszanie.
– To może powiesz coś o planach na najbliższe dni. – Próbowałam sprowadzić rozmowę na inne tory.
– Dowiesz się wszystkiego we właściwym czasie – odparła poważnie. – Zresztą jak wszyscy.
Jechała z tym sztucznym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Nie mówiła nic, ale widziałam, że coś ją dręczyło. Dojechałyśmy do domu, jednak Grace nie wysiadła z samochodu. Usłyszałam, jak bierze kilka głębokich wdechów, jakby zbierała siłę na kontynuowanie rozmowy.
– Nie wspominaj o tym spotkaniu Nate’owi – wypaliła w końcu.
Uśmiechnęłam się. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, to z chęcią wykorzystałabym to przeciwko niej, ale nie przepadałam za Jacobsem. Grace mogła być spokojna, postanowiłam jednak przekierować jej uwagę na coś innego. Wolałam, żeby była zła na mnie, niż żeby rozmyślała o tym śmieciu.
– Zastanowię się – powiedziałam, po czym zadarłam wysoko brodę i wysiadłam z samochodu.
Widziałam, że zaczyna buzować w niej złość. Myślała, że byłabym zdolna do czegoś takiego i właściwie miała rację, ale nie planowałam tego wykorzystać. Cel został zrealizowany, a to było najważniejsze.
Słyszałam epitety rzucane przez Grace w moją stronę. Pierwszy raz od dawien dawna czułam, że robię coś dobrego dla córki, choć z zewnątrz wyglądało to zupełnie inaczej.
Pierwsze, co zobaczyłyśmy po wejściu do domu, to rozpromieniona twarz Nate’a. Wyczekiwał pewnie spotkania z Grace od samego rana. Przywitał ją pocałunkiem w usta. Jak tylko to zobaczyłam, poczułam, że zbiera mi się na wymioty. Przełknęłam ślinę i przeszłam obok.
Po kilku krokach stanęłam w miejscu i obróciłam się w ich kierunku. Grace nie odrywała się od niego, jednak na chwilę otworzyła oczy. Wymieniłyśmy spojrzenia. Czułam, jakby rzucała na mnie klątwę, jakby wręcz mi groziła, że jeśli tylko coś powiem Nate’owi, to zabije mnie z zimną krwią. Parsknęłam śmiechem i machnęłam ręką: niech myśli, co chce. Tym razem chciałam dla niej dobrze.
Michael
Nie widziałem Lany od tego incydentu z Raquel. Nie miałem nawet okazji z nią porozmawiać o tym, co zaszło. Przez natłok myśli nie radziłem sobie w pracy. Czułem się wykorzystany i to coraz bardziej mnie przytłaczało. Starałem się tego nie okazywać, bo ojciec uznałby to za słabość.
Doskonale wiedziałem, że N…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej