Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Skończyła się wojna. Anna ma prawie 13 lat. Mieszka w Tilsti z rodziną biologicznego ojca, która nadała jej imię Elise. Jest dobrze traktowana. Mimo prób całkowitego zniemczenia i przekonania, że matka nie żyje, Hoffenbergom nie udało się do końca wyprzeć z pamięci dziecka polskiej przeszłości.
Zimą 1945 roku do Prus wchodzi Armia Czerwona. Hoffenbergowie nie zdążyli uciec. Giną. Umiera zgwałcona przez Sowietów żona Klausa, a rodzeństwo nie wraca z wyprawy po żywność.
Anna szybko pojmuje, że w zdobytym przez wroga, obróconym w gruzy i głodnym mieście, w którym szerzy się terror Sowietów, przeżyje tylko ten, kto jest sprytniejszy. Nie dać się zabić, znaleźć bezpieczne schronienie i zdobyć cokolwiek do jedzenia - to najważniejsze cele zaradnej trzynastolatki.
Tuż po wojnie, w sowieckich już Prusach Wschodnich ukrywały się w lasach tysiące niemieckich sierot. Później nazwano je "wilczymi dziećmi". W poszukiwaniu chleba, ryzykując, że zostaną zastrzelone przez sowieckich żołnierzy, przekradały się na Litwę, by szukać pracy u tamtejszych chłopów. Anna sama próbuje dotrzeć do Wilna, które pamięta z wczesnego dzieciństwa, żeby odnaleźć kogoś z polskiej rodziny albo ciocię Ester.
Wioletta Sawicka - urodziła się i mieszka na Warmii. Z wykształcenia jest pedagogiem, ale zawodowo realizuje się jako dziennikarka. Jej specjalnością są reportaże. Wyciszenia od zgiełku życia szuka w warmińskich lasach i w Bieszczadach, które niezmiennie ją fascynują. Autorka dziesięciu powieści.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Copyright © Wioletta Sawicka, 2021
Projekt okładki
Luiza Kosmólska
Zdjęcie na okładce
© Rekha Garton/Arcangel;
Zayne C/Shutterstock.com
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Witan
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8234-799-9
Warszawa 2021
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Nienawiść nasz wiek naznaczy. Miłości będzie deptać po piętach. Zepchnie ją w kąt, jak kulawą tancerkę, i sama ze światem kadryla zatańczy. Skarlała miłość z kąta zapłacze nad losem swym marnym. Aż wiatr jej łzy osuszy, czas chromość uleczy, a wtedy wiosenne suknie włoży, kwiatami włosy przystroi i ruszy pląsem po zgliszczach z nienawiści powstałych.
Wioletta Sawicka
Rozdział I
Jeszcze tylko kawałek
Tilsti w byłych Prusach Wschodnich, obecnie Sowieck w ZSRR, 1947
Wstawaj, Elise, jeszcze tylko kawałek.
Lotte zgrabiałymi z zimna palcami szarpała przysypaną śniegiem bratanicę. Nawet się nie zorientowała, kiedy przysnęły. Przysiadły tylko na chwilę, żeby odpocząć po długim marszu. Lotte ocknęła się pierwsza.
Mróz i wiatr zatykał młodej Niemce płuca, przenikał przez warstwy burej odzieży aż do skóry i kości, zamrażał krew. Nie czuła lodowatych stóp w przemoczonych kamaszach okręconych szmatami i sznurkiem. Porywisty wicher, podrywający z pól chmury śniegu, siekł po twarzy igiełkami lodu. Było chyba ze dwadzieścia stopni mrozu. W szarości powoli budzącego się świtu trzeszczały szarpane wichurą drzewa.
Lotte zdawało się, że słyszy gdzieś wycie wilków. Jeger też podniósł łeb i nadstawił uszu.
– Co to? – Zbliżyła twarz do zaśnieżonej sierści wilczura. Przednimi łapami i łbem leżał na Elise, jakby ją sobą ogrzewał.
Od sześciu lat podpalany owczarek i dziewczynka byli nierozłączni. Lotte nie mogła wyjść z podziwu, że pies jest tak dobrze wyszkolony. Boki miał zapadnięte z wychudzenia. Tutaj od dawna wszystko było wychudzone; ludzie, psy i koty, których jeszcze nie zjedzono, a zwłaszcza nadzieja, że wyjdą cało z tego koszmaru.
– Wilki? – spytała Lotte, jakby Jeger miał jej odpowiedzieć.
Bała się tych bestii równie mocno jak ruskich żołnierzy, ale musiały zdobyć jedzenie. Wczoraj po raz pierwszy przeprawiła się z Elise po żywność na litewską stronę. Wcześniej Lotte chodziła sama.
Litwini byli bardziej życzliwi Niemcom niż Ruscy, więc czasem udawało się jej przynieść coś do jedzenia. Częściej jednak wracała z pustymi rękami. Wszystko psuły dzieciaki, które podobnie jak ona przekradały się na Litwę. A ponieważ wzbudzały więcej litości wśród ludzi, tym razem Lotte zabrała ze sobą Elise.
Bratanica umiała trochę mówić po rusku, w proszeniu też okazała się skuteczna, więc wyprawa do najbliższej osady za Niemen zakończyła się sukcesem. Miały w plecaku bochen chleba, woreczek prosa oraz kilka kartofli.
Od wejścia Sowietów nie widziały takich przysmaków. Zawsze tylko obierki albo jakieś odpadki wyrzucane Niemcom na rynku. Prosto na ziemię, gorzej niż psom. Osiągnęły z Elise mistrzostwo sprytu i zręczności, zagarniając resztki jedzenia przed innymi. Na tę jedną chwilę zapominały o rodowej dumie von Hoffenbergów, gdy pośpiesznie chowały na klęczkach do worka obierki, kości, rybie wnętrzności, pośród przekleństw i przepychanek wygłodniałych rodaków, których jeszcze nie przesiedlono.
Publicznemu upokorzeniu towarzyszyły obelgi oraz drwiny sowieckich sołdatów, przyglądających się, jak faszystowskie świnie wyrywają sobie z rąk obierzyny. One też wyrywały je innym. Głód był silniejszy niż poczucie godności. Był silniejszy od wszystkiego. Najbardziej głodowały zimą.
Zaczął się luty i przeklęta zima trwała na dobre. Z zamarzniętej na kamień ziemi nie dało się wykopać zeszłorocznych zgniłków pozostawionych na polach i w ogródkach. Trzeba czekać do wiosny. Pójdą wtedy, jak jesienią, przepatrzyć cichcem zagony. Żeby dotrwać do przednówka, gdy drzewa puszczą pędy, które da się ogryźć, albo można będzie wygrzebać jajka z ptasich gniazd, żeby zaspokoić zwierzęcy głód. Nawet szczury wyniosły się z ich składziku. Ostatniego upolowały przed miesiącem. Upiekły go i dały dzieciom, mówiąc, że jedzą kurczaka.
Dziś jednak wracały z niezłym łupem. Za jego część Lotte zapłaciła tę samą cenę, co podczas wcześniejszych wypraw do tego gospodarza. Zostawiła Elise z Jegerem przed stodołą i poszła do środka z kosmatym Litwinem. Dziad był stary, zwalisty, miał nalaną czerwoną twarz świecącą się od łoju i śmierdział jak wieprz. Mieszaniną niepranych od przedwojnia łachów, niemytego cielska, gnoju i przetrawionego alkoholu.
Rozsunął poły kożucha, odpiął rzemień z portek i wydobył z brudnych gaci sflaczałe przyrodzenie. Wyszczerzył żółte zęby i pokazał Lotte, że ma go pobudzić. Z odrazą chwyciła fiuta, ale dziadyga odtrącił jej rękę, otworzył gębę i włożył palec do środka, demonstrując, czego żąda. Wyjął spod kożucha chleb i położył go na pieńku. Lotte patrzyła to na bochen, to na męskie podbrzusze.
Pierwsze wywoływało w niej bolesny skurcz głodnego żołądka. Drugie bolesny cios w rodową dumę i kobiecą godność. Głóg zadawał dotkliwsze rany.
Mało nie zwymiotowała, gdy kucnęła na wysokość rozporka Litwina i zrobiła, co tamten chciał.
Potem oparła się o belkę podtrzymującą strop i wypięła przed mężczyzną gołe pośladki. Zaciskała zęby i oczy, gdy charcząc jak zwierzę, brał gwałtownie swą zapłatę, cholerny dziad.
Gdy wreszcie skończył, przepasał rzemieniem portki, rzucił jej bochen pod nogi i wyszedł. Schowała chleb do worka, wzięła w garść wiązkę słomy z klepiska i wytarła się dokładnie między nogami.
Proso dała im stara Litwinka w sąsiedniej zagrodzie, litując się nad nędznie wyglądającą, przemarzniętą dziewczynką.
– Spasibo, bol’szoje wam spasibo – dziękowała po rusku Elise, kłaniając się kobiecie. Musiała ją szczególnie poruszyć, gdyż gospodyni dorzuciła im do worka jeszcze kilka kartofli i mówiąc coś po litewsku, dała znak ręką, żeby sobie prędko stąd poszły.
Lotte była świadoma, że za pomoc faszystom sowiecka bezpieka fundowała Litwinom pobyt w łagrze. Więc tym bardziej była wdzięczna tej kobiecie.
Z workiem na plecach ruszyły z powrotem do Tilsti.
Jeśli do prosa dodadzą trochę zmielonej kory i obierek, jedzenia wystarczy na dłużej. Może wreszcie Klaus junior i Rudi choć na jakiś czas przestaną wyć z głodu.
Nie mogła już znieść ciągłego zawodzenia bratanków ani ich bójek o każdy kęs. Nie pomagały tłumaczenia i prośby, czasem więc wytargała obu za uszy, żeby się wreszcie zamknęli. Niezaradnej mimozy, jaką była ich matka, Hilda, Lotte też nie trawiła. Takim zachowaniem przynosiła tylko wstyd nazwisku von Hoffenberg. W bolszewickim świecie trzeba być twardym, żeby przeżyć, a Hilda stała się nieznośna z tą swoją histerią i wiecznym strachem, tak samo jak jej rozpaskudzeni synowie. A przecież żadne z nich maluchy.
Klaus miał dziesięć lat, Rudi skończył osiem. Gdyby żył ich ojciec, nie pozwoliłby na takie rozpieszczanie, ale Hilda zepsuła synów i wychowała na mięczaków.
Powinni, tak jak inne dzieci w ich wieku, chodzić po gałęzie z lasu, szukać drewna na rozpałkę, nosić wodę i zdobywać jedzenie, zamiast otwierać gęby na gotowe, ale matka nie wypuszczała ich z domu. Z ruskimi dziećmi też nie pozwalała synom się bawić, żeby tamci ich nie pobili. Z domu?, Lotte z ironią powtórzyła w myślach.
Z domu zostali wygnani. Do ośmiopokojowej willi, którą w czterdziestym pierwszym kupił ojciec po przeprowadzce do sennego Tilsti, a która za bardzo nie ucierpiała w wojennej pożodze, wprowadził się sowiecki partyjniak. Całe miasto zajęli Ruscy. Co rusz przyjeżdżali gdzieś zza Wołgi i panoszyli się jak u siebie w niemieckich domach, które ocalały. Niemców zamknęli w podłych barakach na peryferiach, zagnali do przymusowego odgruzowywania miasta albo kopania rowów i traktowali gorzej niż bydło.
Wytrzymały tam ponad rok. Największej udręki nie stanowiła ciężka praca i jeszcze cięższe warunki, ale właśnie sowieccy żołnierze. Przychodzili do niemieckiej dzielnicy, by zaspokoić zwierzęcą chuć. Gwałcili dziewczynki i staruszki. Czasem po kilku jedną, na oczach pozostałych.
Lotte i Hildę też zgwałcili. Uciekły stamtąd potajemnie, by więcej nie dostać się w łapy dzikich bestii. Znalazły nieopodal rynku opuszczony składzik wciśnięty od podwórka między ruiny kamieniczek i zamieszkały w nim prawem kaduka. Przytargały poznajdowane między gruzami sienniki, piecyk do grzania, na którym można było też gotować, uszczelniły szmatami szpary i wegetowały w ruderze od jesieni, czekając, aż Ruscy wreszcie przesiedlą je do Niemiec.
Lotte prawie codziennie biegała na stację, by sprawdzić, czy nie ma ogłoszeń o rejestracji do wyjazdu. Parę pociągów już odprawili i sporo Niemców wywieźli. One nie załapały się na wcześniejsze transporty, a z podstawieniem nowych bolszewickie dranie wciąż zwłóczyły. Pewnie Ruscy czekali, żeby faszyści sami poumierali z głodu i chłodu.
Hilda, mimo nakazów Lotte, prawie nie wyściubiała nosa z rudery. Bała się, że znów je zgwałcą albo zabiją za karę, że uciekły, że podpalą je w tej ruderze, że zamarzną w lesie. Wynajdywała dziesiątki pretekstów, byle tylko nie wychodzić. W zamian zaproponowała, że weźmie na siebie prowadzenie ich lichego gospodarstwa.
Lotte nie miała ochoty kłócić się z bratową, więc machnęła ręką. Przebrana w męskie ubranie, wysmarowana śmierdzącą mazią, żeby odstręczać napastników, z podobnie ucharakteryzowaną Elise, wyprawiały się codziennie do miasteczka albo dalej, by zdobyć coś do jedzenia i ogrzania składziku.
Hilda suszyła obierki i mieliła na mąkę. Mieszała ją z korą, suszonymi grzybami i piekła z tego placki. Z podrobów gotowała cienkie zupki, czasem zagęszczała je garścią kaszy, jeśli akurat zdobyły jakąś po ludziach. A czasem przez kilka dni śniadanie, obiad i kolację zastępowała tylko gorąca woda. Na takiej diecie ich ciała zamieniły się w kości ciasno obciągnięte pergaminową skórą.
Jedno było pewne, gdyby nie one, Hilda i chłopcy już dawno umarliby z głodu albo z zimna przez niezaradność matki i swoją. A niechby umarli, Lotte czasem się złościła na siebie, że jest za miękka i lituje się nad słabeuszami. Dla słabych nie było miejsca w brutalnym świecie. Nie to, co Elise.
Pierworodna najstarszego brata, choć nie miała jeszcze trzynastu lat, była twarda. Wysportowana i wyrośnięta nad wiek, biegała prędzej niż chart i mało czego się bała. Bratała się z ruskimi pędrakami, a czasem nawet przynosiła od nich coś do jedzenia, nauczyła się też trochę po rusku. Z taką zaradnością dziewczyna nie zginie, Lotte była spokojna o los bratanicy, którą ukształtowała na własne podobieństwo.
Nie mogła jednak odżałować, że Klaus wybrał sobie na żonę taką słabą i bezwolną kobietę jak Hilda. Tak różną od Marie. O, Marie to miała charakter.
Lotte czuła niechęć do niedoszłej bratowej, że przed laty wystawiła Klausa do wiatru, ale charakteru nie mogła jej odmówić. Nawet polskie pochodzenie nie stanowiło w oczach Lotte takiej zbrodni jak słaby charakter.
O co naprawdę poszło, że ślub się nie odbył, Klaus zachował dla siebie. Napomknął tylko, iż ten ożenek mógłby mu utrudnić wojskową karierę, właśnie ze względu na pochodzenie Marie.
A ponieważ Klaus, który wiernie służył Trzeciej Rzeszy, stanowił największą chlubę i wyrocznię w rodzinie Hoffenbergów, jego decyzja została przyjęta ze zrozumieniem.
Niespodziewanie osiem lat później, w obstawie SS, przywiózł do ich zacisznego Tilsti nieślubną córkę swoją i Marie. Powiedział, że jej matka umarła, i poprosił rodziców, by otoczyli Elise najlepszą opieką. Przede wszystkim mieli niezwłocznie wyplenić z niej wszystko, co polskie.
Razem z siedmioletnią wtedy dziewczynką przywiózł również Jegera, którego w prezencie dla swojej pupilki sprowadził z najlepszej wojskowej hodowli. Podrośnięty szczeniak był już szkolony w posłuszeństwie. Później doszkalał go ojciec, by strzegł swej małej pani. Odtąd Elise i owczarek stali się nierozłączni.
Klaus został wtedy w domu przez tydzień. To wystarczyło, by Lotte zaobserwowała, że jej starszy brat jest dla córki wyjątkowo czuły, jak nigdy wobec nikogo. Patrzył na nią ciepło, brał ją na kolana, całował w głowę i karmił czekoladą. Synów nie pieścił w ogóle, choć byli młodsi.
Na odjezdnym polecił rodzicom, żeby nigdy przy Elise nie wspominali Marie. Od tej pory matką dziewczynki miała być Hilda. Żonie nakazał dobrze traktować córkę. A córce powiedział, by nazywała Hildę mamą. Sprzeciwów nie uznawał.
Gdy niedługo później biedny Klaus został zamordowany w Wilnie przez polskich bandytów, pierworodna nieodżałowanego syna stała się dla starszych państwa von Hoffenberg oczkiem w głowie.
Kochali ją bardziej niż chłopców, choć nie rozpieszczali. Rozpieszczanie nie było zgodne z niemieckim modelem wychowania silnych obywateli Trzeciej Rzeszy. Niestety Klaus junior i mały Rudi przejęli więcej cech po słabej Hildzie. Elise natomiast stanowiła niemal wierną kopię Klausa. Nie tylko z wyglądu; przede wszystkim widać było jej silny charakter i zdyscyplinowanie, więc z tym większym zaangażowaniem kształtowano ją na podobieństwo nieżyjącego ojca.
Lotte także faworyzowała dziewczynkę. Bez wahania przysięgła swej umierającej matce, że zabierze Elise do Rzeszy i wychowa w poczuciu dumy von Hoffenbergów oraz w kulcie pamięci Klausa. Ojciec o nic nie zdążył jej poprosić. Zginął na miejscu, gdy Sowieci zrzucili bomby w styczniu czterdziestego piątego na nieskończenie długą kolumnę uciekinierów przed frontem. Zabili wtedy setki ludzi, głównie kobiet i dzieci. Ich krew zabarwiła śnieg na czerwono i wyglądał jak wijąca się rzeka. Lotte, która była ślepo oddana Rzeszy i nienawidziła wszystkiego, co żydowskie, nie dopuszczała do siebie myśli, że więcej krwi spłynęło przez Klausa i jemu podobnych.
Ciężko ranna Frau von Hoffenberg, która osłoniła sobą Elise, żyła jeszcze parę minut. Wystarczyło, by zdążyła przekazać córce ostatnią wolę, co Lotte wzięła sobie do serca. Nie płakała wtedy, choć czuła ból po stracie rodziców. Okazywanie słabości było sprzeczne z zasadami, w jakich ją wychowano.
Może gdyby wyjechali wcześniej, rodzice by żyli? Ojciec jednak odkładał ewakuację na zachód, choć za Niemnem było już słychać sowiecką artylerię. Do ostatniej chwili wierzył, że wojska Rzeszy obronią Prusy przed sowiecką ofensywą. Przecież w niemieckiej armii walczył jego młodszy syn, Hermann, oddelegowany do załogi nieodległego Wolfsschanze.
Może gdyby Hilda, która także przeniosła się z synami do Tilsti, nie wpadła po bombardowaniu w histerię i nie zawróciła z powrotem w stronę miasteczka, nie utkwiłyby na wrogiej ziemi, jeszcze nie tak dawno będącej ich ojczyzną? Lotte nie chciała rozłączać się z bratankami, więc, rada nie rada, także zawróciła z Elise do Tilsti. Już wtedy szalała tam wojna. Przeczekały ją u okolicznych chłopów, opłacając pobyt z rodowych kosztowności, licząc, że Rzesza się obroni. Gdy Rzesza jednak się nie obroniła i prawie nie było już czym płacić ani jak przedostać się na zachód, wróciły do pokonanego miasta, które nazwano Sowieckiem, gdzie ugrzęzły do dziś.
Z rodzinnych pamiątek ocalały srebrne sztućce. Lotte dobrze je ukryła, żeby mieć środki na powrót do Niemiec. Drugie dobrze, że ojciec był przewidujący i większość majątku zdeponował w szwajcarskim banku. Przynajmniej po powrocie do Niemiec nie będą klepać biedy.
Może gdyby w czterdziestym pierwszym wyjechali od razu z Königsbergu do Monachium, zamiast przenosić się w głąb Prus, ich życie wyglądałoby inaczej? Jednak Klaus wymógł, aby przeprowadzili się w te strony, bliżej twierdzy Führera, gdzie miało być najbezpieczniej. Poza tym stacjonując w Wilnie, częściej mógł tutaj odwiedzać rodzinę. Wojna zweryfikowała ten plan po swojemu.
Rodzice i Klaus zginęli. Drugi brat, Hermann, trafił do sowieckiego obozu na Syberii, narzeczony poległ pod Stalingradem. W wieku dwudziestu siedmiu lat została sama z nieporadną Hildą i jej synami na głowie. Jedyną podporę, jaką miała w miejscu, w którym Niemcom odmawiano nie tylko chleba, ale też człowieczeństwa, stanowiła Elise. Jej największa duma. Klaus też byłby dumny z córki, gdyby żył.
Lotte zrugała się w duchu, że dopadły ją bezsensowne gdybania. I tak niczego już nie można zmienić. W końcu wydostanie z bolszewickiego piekła siebie i dzieci i razem wrócą do Niemiec. Hildy też nie zostawi, mimo że jej nie znosiła. Teraz jednak musiały czym prędzej wrócić do rudery, zanim się rozwidni.
Chowając twarz od zawiei, chwyciła pod pachy zasypaną do połowy śniegiem dziewczynkę i usiłowała ją podnieść na nogi. Jeger zawarczał, widząc szarpaninę.
– Scheisse! – Lotte zaklęła przez zęby. – Czego warczysz, głupie bydlę? Muszę ją obudzić. Elise, otwórz oczy! Wstawaj! – nakazała surowo, przekrzykując szum wiatru.
Roztarła śniegiem policzki bratanicy i wreszcie ją dobudziła.
Opatulona warstwami grubej odzieży, w czapie uszance, okręcona szalikiem, w zniszczonych butach powiązanych naokoło sznurkiem, oblepiona śniegiem Elise ocknęła się wreszcie.
– Czemu mnie obudziłaś, ciociu? – zapytała z pretensją w głosie
To też się spodobało Lotte, że spytała właśnie tak. Bez marudzenia, ze złością. Marudzenie było oznaką słabego charakteru, złość pokazywała jego siłę.
– Miałam taki piękny sen. Siedzieliśmy z babcią i dziadkiem przy kominku, jedliśmy ciasto czekoladowe i piliśmy kakao.
– Mało brakowało, a byłby to wieczny sen – mruknęła jej ciotka, rozcierając zdrętwiałe dłonie.
Wełniane rękawiczki nie chroniły przed mrozem. Głód zasysał żołądek. Wyjęła z worka zamarznięty na kamień chleb i nóż. Z trudem odkroiła z bochna dwa kawałki. Mniejszy dla siebie, większy podała bratanicy.
– Jedz, pewnie jesteś głodna.
Elise ciągle była głodna. Nie pamiętała już, kiedy jej brzuch dostał tyle jedzenia, żeby nie bolał i nie burczał, ale się nie skarżyła. Od skarg nie będzie bardziej najedzona, a Lotte mogłaby się na nią rozgniewać, jak na Rudiego i Klausa, gdy wołali jeść.
Prędko się nauczyła, że świat nie jest bezpiecznym miejscem i przetrwają w nim tylko najsilniejsi. A silni ludzie nie mazgają się nawet wtedy, gdy biorą w skórę, co podkreślał wcześniej dziadek, potem zaś Lotte, więc Elise nie marudziła. Przynajmniej głośno, bo po cichu wypłakiwała się czasem w sierść Jegera, powierzając przyjacielowi wszystko, czego nie wolno jej było powiedzieć.
Przełamała kawałek chleba na trzy części. Jedną dała psu, drugą schowała do kieszeni portek, a trzecią żuła powoli, osłaniając się ramieniem od sypiącego śniegu.
– Jutro też będę głodna – wyjaśniła, widząc pytające spojrzenie ciotki utkwione na wysokości jej kieszeni.
– Jesteś zapobiegliwa i wytrwała, znać, żeś czystej krwi Hoffenbergów – pochwaliła ją Lotte, poprawiając na plecach worek z żywnością. To, że ta krew miała polską domieszkę, Lotte już dawno wyrzuciła ze świadomości, swojej i bratanicy. – Twój ojciec byłby z ciebie dumny.
– Dawał mi czekoladę – powiedziała dziewczynka, przywołując mgliste wspomnienie. Jedno z niewielu, jakie pozostały jej po ojcu. Najbardziej zapamiętała, jak karmił ją czekoladą, bawił się w ciuciubabkę i miał szorstki mundur.
Z tych strzępków wspólnych przeżyć wiedziała, że ojciec był dla niej dobry i nazywał ją „moja słodka, kochana Elise”. Więcej usłyszała o nim później od dziadków i Lotte. Snucie opowieści, sięgających dzieciństwa ojca, stało się w ich domu ulubioną rozrywką, gdy Elise odrobiła już lekcje i wykonała swoje inne obowiązki. Oglądali wówczas zdjęcia w albumach, jedząc przy tym coś smacznego, słuchali muzyki z płyt, a w kominku płonął ogień, gdy na dworze robiło się zimno.
Z początku nie rozumiała wszystkiego, co do niej mówią, lecz nie wiedzieć kiedy tamten obcy język stał się jej własnym. „Musisz być taka jak twój ojciec, Elise, silna i dumna, najlepsza we wszystkim, wy też, chłopcy”, powtarzał za każdym razem dziadek Rudolf podczas tych wspólnych wieczorów w przytulnym salonie. Lubiła ich atmosferę. Dziadkowie byli dla niej dobrzy, Elise też się do nich przywiązała, jak i do reszty niemieckiej rodziny, w którą, umiejętnie kształtowana, wrosła prędzej, niż się spodziewano.
O pierwszej mamie nie wolno było rozmawiać w domu. Mimo to, gdy jako tako umiała po niemiecku, zapytała babcię Emmę, dlaczego mama umarła.
Babcia bardzo się wtedy rozgniewała. Odpowiedziała, że to za karę, bo tamta ukradła Elise prawowitemu ojcu. Na szczęście Elise odzyskała niemiecką tożsamość i swoją prawdziwą rodzinę. Teraz jej mamą jest Hilda, a o tamtej oszustce musi zapomnieć i nigdy więcej nie wolno o nią pytać, jeśli nie chce zostać ukarana.
Aby słowa babci nie poszły na wiatr, dziewczynka poczuła przedsmak kary. Przez godzinę musiała klęczeć na grochu. Twarde ziarna mocno wbijały się w jej gołe kolana. Zagryzała z bólu wargi, lecz nie płakała, co spodobało się dziadkom, skrócili więc karę o kwadrans.
Więcej nie pytała o pierwszą mamę. Próbowała polubić tę drugą i starała się upodobnić do ojca, gdyż tego od niej oczekiwano.
Hajlowała w szkole przed portretem Wodza, najlepiej z klasy wyliczała, po czym odróżnić żydowską rasę od aryjskiej, czuła dumę, gdy nauczyciele chwalili ją za pilność i dyscyplinę. Powoli zaczynała czuć się Niemką. Nawet imię, Elise, przylgnęło do niej jak druga skóra i traktowała je jak własne, choć nie zapomniała, jak nazywała się wcześniej. To był jej największy sekret.
– Psuł cię tą czekoladą – zażartowała Lotte nieświadoma myśli bratanicy i dodała poważnie: – Ale więcej nie dawaj psu jedzenia.
– On też jest głodny. Co powiedziałaś tamtemu Litwinowi, że dał ci chleb? Może następnym razem powiem to samo?
– Jesteś na to za młoda – ucięła szorstko ciotka. – A Jeger niech sobie sam coś upoluje, jeśli głodny, a przy okazji nam przyniesie. Idźmy, zanim tu zamarzniemy, jeszcze tylko kawałek i będziemy na miejscu. Zaczyna się rozwidniać.
– Chodź, piesku. – Elise pogładziła owczarka i dodała ciszej: – I tak się z tobą podzielę jedzeniem.
Ruszyły przed siebie, zapadając się po kostki w twardym śniegu. Pies biegł przodem. Za nimi została ściana lasu, przed nimi w oddali, pośród bielących się pustych przestrzeni widniała skuta lodem wstęga. Niemen.
Od miesięcy trzymał mróz, więc lód był twardy. Niebezpieczeństwo czaiło się w otwartym terenie. By dostać się na drugi brzeg, musiały przejść przez zamarzniętą rzekę niepostrzeżenie dla ruskich sołdatów, którzy wystawiali na moście straże. Lotte lustrowała wzrokiem wyłaniające się z półmroku przęsła stalowej konstrukcji, łączącej brzegi Niemna. Może wartownicy zapili i śpią?, łudziła się, podchodząc do zakola rzeki.
W tamą stronę im się udało, więc teraz też musi się udać. Drugi brzeg był oddalony o kilkanaście metrów. Wystarczy przebiec przez lód, mówiła sobie w duchu, wypatrując na moście sylwetek strażników, choć było prawie niemożliwe, żeby kogoś dostrzegła.
– Chyba pochowali się w wartowni, pogoda nam sprzyja – powiedziała do bratanicy.
– Wracają. – Elise wskazała ręką w prawo.
Nieopodal małe punkciki wbiegły na rzekę i gnały na drugi brzeg. Było ich pięcioro. Jedne większe, drugie mniejsze. Troje miało na plecach wypchane worki. Dziewczynka wiedziała, że to niemieckie dzieci, które, tak jak one, przekradały się przez Niemen na Litwę, żeby zdobyć jedzenie.
– Ruszajmy za nimi, póki Ruscy nas nie zobaczyli. – Lotte pchnęła ją do przodu.
Skoczyły na lód. Nogi od razu zaczęły się im rozjeżdżać na śliskiej tafli. Dwa punkciki, które biegły w pewnym oddaleniu od nich, już gramoliły się na przeciwległy brzeg. Reszta również do niego docierała. Jeger też dobiegał na drugą stronę. Wtedy, wraz z szumem wiatru, od strony mostu dał się słyszeć wrzask:
– Stojat’, faszysty!!!
Ostry snop światła rozjaśnił ciemną wstęgę Niemna. Elise była pośrodku rzeki, gdy rozległa się kanonada z automatów. Ogłuszający łoskot wystrzałów, krzyki dzieci, trzask pękającego pod nogami lodu zlały się w jeden upiorny huk.
– Biegnij, Elise, jeszcze tylko kawałek! – usłyszała za plecami nakazujący głos ciotki, gnała więc co tchu przez pękające kry.
Gdzieś obok rozległ się skowyt. Na ułamek sekundy przystanęła i odwróciła głowę.
To jeden z punkcików, chyba mniejszy niż Rudi, czepiał się rękoma kry, jęcząc:
– Mutti, Hilfe…
Snop światła z mostu oświetlił zalaną krwią i przerażoną twarz chłopczyka. Tylko przez chwilę wystawała nad powierzchnią wody,nim zniknęła w głębinie.
Elise poczuła, że traci grunt pod nogami. Położyła się prędko tam, gdzie lód pozostał cały, i uciekając od światła, doczołgała się do brzegu. Ręce i korpus już opierały się o twardy jak kamień śnieg, tylko stopy osuwały się w wodę. Za sobą usłyszała wystrzały, trzask, jęki i bulgotanie.
– Jeger… – Wyciągnęła przed siebie rękę. Pies chwycił zębami za rękaw palta i pomógł dziewczynce wydostać się na brzeg.
Zadyszana, trzęsąc się z zimna, stanęła na nogi. Strzelanina ucichła. Od mostu wraz z wiatrem doleciał do niej męski głos:
– I poszli w pizdu, faszysty!
Rozległ się śmiech. Tak upiorny, że zatkała uszy. Gdy już nic nie było słychać i reflektor zgasł, odwróciła się za siebie.
– Ciociu… – zawołała półgłosem, patrząc z niepokojem w przecierający się mrok. Nie dostrzegła nikogo. Ni ciotki, ni punkcików, tylko zamarznięta rzeka podziurawiona jak ser.
W miejscu, gdzie biegła Lotte, w lodowej tafli zrobiła się duża przerębel. Elise od razu zrozumiała, co się stało. Ciocia była tam, gdzie zniknął przed chwilą postrzelony chłopczyk. W ciemnych czeluściach Niemna.
Przykucnęła, objęła za szyję psa i ukryła twarz w grubej sierści. Starała się nie płakać. Lotte nie lubiła mazgai, a ona lubiła Lotte. Żałowała ciotki, lecz równie mocno żałowała jedzenia, które utonęło wraz z nią.
Było już widno, gdy zmarznięta na kość, w mokrych butach, z psem u nogi, biegła pośród ruin miasteczka. Starała się przemykać przez podwórza, by unikać otwartych ulic, gdzie kręciło się dużo ruskich żołnierzy, którzy zaczepiali kobiety.
Widziała jesienią, co takich trzech robiło na skrzyni w biały dzień przy rynku z jedną Niemką. Tamta krzyczała „Hilfe, Hilfe!”, gdy rozpinali rozporki i kładli się na nią po kolei. Potem sobie poszli, a ona wciąż leżała nieruchomo, z zadartą spódnicą, w opuszczonych pończochach, brzydko rozkraczona i pokrwawiona między gołymi nogami. Oczy miała wpatrzone w niebo i wyglądała jak śmierć.
Od innych wiedziała, że nawet młodszym dziewczynkom niż ona, Elise, Ruscy także robią taką krzywdę. Uważała więc, żeby nie rzucać im się w oczy. Ubierała się jak chłopak, smarowała twarz błotem, tylko żal jej było obcinać włosy. Były długie, kręcone i z jasnych zrobiły się lekko miedziane. Chowała je więc pod ubraniem i zawsze nosiła czapkę.
Przebiegła koło ryneczku, gdzie mimo wczesnej pory kilku obdartych starców już czekało na resztki, które z pobliskiej stołówki Ruscy przynosili w południe. Przecięła parę przecznic za rynkiem, tory tramwajowe i naraz potknęła się o czyjąś rękę, wystającą z chaszczy przy ogrodach.
W pierwszej chwili się przestraszyła, ale w ułamku sekundy zorientowała się, że to tylko zamarznięty człowiek. Odetchnęła z ulgą. Nie bała się trupów. Dużo ich widziała po drodze, gdy uciekali na zachód. Dużo też wyrzucał Niemen, gdy nie skuwał go lód. Chodziła nawet z dzieciakami na brzeg oglądać zgniłe i straszne ciała. Prędko się przekonała, że umarli nie zrobią nikomu krzywdy, tylko żywi. Nie zwróciła większej uwagi na zamarzniętego biedaka i pognała dalej.
Po chwili była przy szopie. Obsypane śniegiem ostre kikuty otaczających ją kamienic wyglądały jak spiczaste góry.
– Jak mogłeś mu to zjeść, łobuzie?! – usłyszała podniesiony głos Hildy.
– Byłem głodny… – mazał się Klaus.
Jeger skoczył z rozpędu na drzwi i wpadł do środka, za nim wbiegła Elise. W półciemnym pomieszczeniu, schludnym, na ile było to możliwe, na sienniku pod ścianą siedział grubo opatulony mały, mizerny Rudi i jak zwykle ryczał.
– Klaus zżarł mojego placka… – poskarżył się, ledwo ujrzał siostrę.
Hilda, chuda jak wiór, w burym płaszczu i szaliku zawiązanym na rudawych włosach, targała za ucho winowajcę. Puściła Klausa i rzuciła się ku otwartym drzwiom.
– Nie umiesz zamykać?! – ofuknęła pasierbicę, dociskając do futryny parę nieheblowanych desek, udających drzwi. – Ciepło ucieka! Sama jesteś? A gdzie Lotte?
Elise podeszła do kozy, by ogrzać ręce nad żarem, i powiedziała; zwyczajnie, bez szlochu, choć żałowała cioci i było jej smutno:
– Utopiła się w rzece.
– Utopiła się…? – powtórzyła jak echo Hilda.
– Ruscy strzelali, lód popękał i utonęła – powtórzyła Elise, nie odsuwając rąk znad paleniska.
– A jedzenie? – spytała natychmiast macocha. – Na pewno dostałyście na Litwie jedzenie. Gdzie je masz?
– Też się utopiło. Lotte niosła plecak.
Hilda pobladła jak trup. Opadła ciężko na krzesło i podparła ręką głowę. Chłopcy, obaj jasnowłosi i niebieskoocy, z włosami nierówno odrastającymi po niedawnym tyfusie, który cudem przeżyli, poubierani w wełniane swetry i kapoty, mieli rozdziawione usta. Rudi przestał płakać. Elise zdjęła przemoczone buty, usiadła na zydlu i przysunęła stopy do pieca, by się rozgrzały.
– I co my teraz zrobimy? – Hilda ledwo poruszała wargami. – Umrzemy z głodu. Już dziś nie ma co jeść. Nie mogłaś ty wziąć tego plecaka?
Elise zdjęła mokre palto i napiła się ciepłej wody, by oszukać żołądek. Przyjemne ciepło stopiło lekko zmarzlinę, którą czuła w środku. Dyskretnie przesunęła ręką po kieszeni. Chleb był tam, gdzie go włożyła. Nie zamierzała z nikim dzielić się tą odrobiną. Najwyżej z Jegerem, który właśnie ułożył się obok pieca.
– Za parę dni znów wybierzemy się na Litwę – powiedziała. – Pójdziesz ze mną, Klaus. Razem dostaniemy więcej.
– Pójdę…
– Nigdzie nie pójdziesz! – ucięła matka, ledwo wypowiedział słowo. – Żebyś się utopił jak Lotte? Elise sama pójdzie, jest prawie dorosła, a jak nie, to zjemy tego psa, bo tylko zabiera miejsce i śmierdzi.
Elise podeszła do Hildy, z którą była już równa wzrostem. Nie chciała, by tamta zaczęła nią rządzić, gdy zabrakło Lotte, więc zakomunikowała stanowczo:
– Chcecie jeść, to musicie pomagać zdobywać żywność. Sama nie będę wszystkiego robić. Teraz możecie iść na rynek po odpadki. Ludzie już tam czekają.
– Ty smarkulo… – Macocha się zamachnęła, żeby spoliczkować bezczelną dziewuchę, a wtedy Jeger w ułamku sekundy rzucił się naprzód i złapał Hildę za rękę.
– Donnerwetter! – zaklęła przestraszona, osłaniając się przed wilczurem. Jeszcze nigdy tak się nie zachował wobec domowników.
– Zostaw! – krzyknęła Elise.
Pies posłusznie puścił Hildę, ale stanął przy swojej pani i powarkiwał. Zdenerwowana kobieta rozcierała nadgarstek. Na jej twarzy malował się strach, bezsilność, wściekłość, wszystko naraz. Cofnęła się pod ścianę.
– On tylko mnie bronił. – Elise pogładziła wilczura. – Za parę dni pójdziemy na Litwę, a teraz niech Klaus weźmie Rudiego i niech biegną po jedzenie na rynek. Po opał też muszą chodzić.
– Pójdziemy, mamo, nie jesteśmy małymi dziećmi. – Starszy z braci zwrócił się najpierw do matki, potem do siostry. – Dasz nam Jegera?
– Wezmę go i ten jeden raz pójdziemy razem. Pokażę wam, jak się wcisnąć ludziom między nogi, żeby zebrać więcej obierek – odrzekła, układając się na posłaniu. – Teraz muszę odpocząć. Obudźcie mnie niedługo.
Hilda nic nie powiedziała. Zrezygnowana, zwinęła się na swoim sienniku plecami do dzieci. Wyjęła ukryte pod poduszką pomięte zdjęcie Klausa w mundurze i popatrzyła nań wzrokiem bez wyrazu.
Poznali się w Berlinie na przyjęciu, na którym była z rodzicami. Pobrali się pół roku później. Wyszła za niego bez miłości. Miłość nie mieściła się w zakresie powinności niemieckiej kobiety. Małżeństwo służyło zaspokajaniu potrzeb mężczyzny i prokreacji. Była zdrowa, miała dobrą budowę, odpowiedni wygląd oraz pochodzenie, więc Klaus ją wybrał. W dniu ślubu oddała swoje ciało do użytku Rzeszy i mężowi.
Miała wtedy osiemnaście lat. On dwanaście więcej. Wytresował ją już pierwszej nocy, gdy wdarł się w nią brutalnie i pozbawił dziewictwa. Czuła się wtedy jak wypatroszona kura. Drugiego razu nie chciała. Wtedy ją pobił. Był więc i drugi raz, trzeci i piąty.
Po tej pierwszej nocy odważyła się poskarżyć matce. Usłyszała wtedy od niej oschłe:
– Gwałty w małżeństwie nie istnieją. Nie histeryzuj i trzymaj buzię na kłódkę, jeśli nie chcesz źle skończyć.
Znosiła więc los, jaki wybrała, wychodząc za człowieka, którego podniecało zadawanie bólu. Traktował ją jak przedmiot do zaspokajania wyuzdanych potrzeb, wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Ze strachu spełniała każdą zachciankę, by go zadowolić, robiąc dobrą minę do złej gry, gdyż nikt nie mógł się dowiedzieć, co się dzieje za drzwiami sypialni.
Dziesiątki razy, gdy ją gwałcił, wyobrażała sobie, że pakuje mu nóż w serce, roztrzaskuje głowę żelastwem, dusi go poduszką, kastruje na żywca. Nawet te wymyślone zbrodnie przynosiły jej odrobinę ulgi. Nienawiść wyrasta z popiołów miłości. Hilda prędzej zdążyła znienawidzić Klausa niż pokochać, więc nie miała nad czym rozpaczać, prócz siebie. Cieszyła się, gdy wyjeżdżał na długie miesiące, jego kochanki były jej obojętne, przynajmniej miała spokój od posług.
Całą swą miłość przelała na synów, na których mąż ledwo zwracał uwagę, tylko publicznie nie krył dumy, że spłodził zdrowych, aryjskich chłopców. Ona zaś była jak kwoka, chroniąca pod skrzydłami pisklęta przed niebezpieczeństwem.
Musiała zaakceptować jego córkę, choć od pierwszego dnia żywiła niechęć do dziewczynki. Niczego jednak nie pokazywała po sobie, żeby się nie narazić mężowi, teściom i Lotte. Do samego dziecka nie miała nic, dziecko jak dziecko, ale była zazdrosna o względy, jakie wszyscy okazywali Elise.
Jej, Hildy, ani mąż, ani teściowie nie darzyli nawet ułamkiem tych uczuć co tamtą. Nie miała nic do powiedzenia ani w małżeństwie, ani w rodzinie Hoffenbergów. I choć okazywała rozpacz, gdy mąż został zabity, w głębi ducha czuła radość, że to koniec gehenny. Błogosławiła tego, kto go zastrzelił.
Mimo wszystko nigdy nie powiedziała chłopcom złego słowa o Klausie, żeby nie odbierać im idealnego wyobrażenia ich ojca, nawet zakłamanego. Nie chciała też zadzierać z rodziną. Jeszcze by odebrali dzieci albo pozbawili ją należnej części majątku. W końcu przecież na niego zasłużyła, dzielnie wypełniając powołanie niemieckiej kobiety.
Urodziła synów, dogadzała mężowi, musiała więc dostać nagrodę. Pies też dostaje nagrodę, jak dobrze wykona zadanie. Była wytresowana lepiej niż pies. A teraz, gdy wszystkiego zabrakło, i rodziny, i majątku, została skazana tylko na pasierbicę.
Co z nimi będzie? Co będzie? Strach, który ją paraliżował od miesięcy, teraz rozrósł się do monstrualnych rozmiarów. Zaczęła się bać, że Elise odejdzie, a ona zostanie sama z chłopcami i nie poradzi sobie we wrogim świecie. Nie mogła do tego dopuścić. Niepotrzebnie dała upust długo skrywanej niechęci, niepotrzebnie, kajała się w duchu. Wzięła swój koc i podeszła do Elise.
– Wybacz, że się uniosłam – powiedziała, przykrywając nim pasierbicę. – To przez nerwy i strach. Śmierć Lotte mnie rozstroiła.
– Wiem i nie gniewam się na mamę – odrzekła dziewczynka, nie otwierając oczu.
– Dobre dziecko z ciebie – pogładziła ją po policzku. – Musimy się stąd wydostać i wrócić do Berlina, mam nadzieję, że moi rodzice żyją. Tam będziemy bezpieczni. A teraz śpij, wysuszę twoje buty.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Rozdział I. Jeszcze tylko kawałek
Rozdział II. Matka
Rozdział III. Gorzko! Gorzko!
Rozdział IV. Wizyta
Rozdział V. Trzysta sześćdziesiąt pięć sukienek
Rozdział VI. Polowanie na wilki
Rozdział VII. Nie z tego świata
Rozdział VIII. Gorzki smak miodu
Rozdział IX. Znów zakwitły jabłonie
Rozdział X. Uśmiech losu
Rozdział XI. Prawdy i półprawdy
Rozdział XII. Pozdrowienia z Moskwy
Rozdział XIII. Dzień Kobiet
Rozdział XIV. Tango dla dwojga
Rozdział XV. Letnie przesilenie
Od autorki