Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Fascynująca opowieść o zakazanej miłości i sile nadziei w czasach, kiedy świat zmierzał ku morderczej wojnie. Prusy Wschodnie tuż przed wybuchem II wojny światowej. Lizka Langer jest już dorosła. Po przegranym przed laty plebiscycie Langerowie – rodzina polskich Warmiaków – stracili gospodarkę. Osieroconą Lizkę przygarnęła i wychowała wiejska znachorka Augusta. Stała się dla niej opiekunką, nauczycielką i najlepszą przyjaciółką. Augusta jest także powierniczką Franza, najmłodszego syna Kurta Reitera – niemieckiego bogacza. Dziecięca przyjaźń między Lizką a Franzem, który jako jedyny z klanów Reiterów nie dał się owładnąć hitlerowskiej ideologii, przemienia się w miłość. Młodzi muszą jednak zachować ją w tajemnicy, gdyż w Trzeciej Rzeszy ważniejsza od uczuć jest ustawa o czystości rasy. Związek Polki i Niemca, w dodatku pochodzących ze zwaśnionych od dawna rodzin, nie ma racji bytu. Wybucha wojna. Franz zostaje powołany do Wehrmachtu. Lizka szykuje się do ucieczki z Prus. Zaczyna się spełniać dawna wizja Augusty. Drugi tom (po „Klątwie Langerów”) „Opowieści warmińskiej”.
Wioletta Sawicka urodziła się i mieszka na Warmii. Z wykształcenia jest pedagogiem, ale zawodowo realizuje się jako dziennikarka. Jej specjalnością są reportaże. Wyciszenia od zgiełku życia szuka w warmińskich lasach i w Bieszczadach, które niezmiennie ją fascynują. Autorka dwunastu powieści i reportażu historycznego „Wilcze dzieci”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 269
Projekt okładki
Agata Wawryniuk
Zdjęcia na okładce
© CollaborationJS / Trevillion Images
jesiotr9/Adobe Stock
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Witan
Korekta
Katarzyna Kusojć
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8352-578-5
Warszawa 2023
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Rozdział I
Zawsze będę cię kochać
Prusy Wschodnie, Allenstein, 1939
Dlaczego miał taki dziwny głos, gdy zadzwonił i poprosił o spotkanie? Czemu nie przyszedł, jak zwykle, do domu, tylko wymyślił ten las? Lizkę ogarniały złe przeczucia, kiedy jechała dorożką na randkę z ukochanym.
Ostatnio widzieli się pod koniec maja, a już mijał czerwiec, więc zdążyła się stęsknić. Rozumiała jednak, że teraz, kiedy Franz przygotowywał się do obrony dyplomu na Uniwersytecie w Königsbergu, miał dla niej mniej czasu. Więc tym bardziej zaniepokoiła się, dlaczego tak nagle przyjechał. Bez ważnego powodu nie odrywałby się od nauki przed końcowymi egzaminami.
Kiedy przyszła do leśnego parku, Franz już na nią czekał. Był w jasnym letnim garniturze, w ręku trzymał bukiet białych różyczek. Wiedziała, że po obronie będzie musiał włożyć mundur Wehrmachtu. Tylko na czas dokończenia studiów mógł nosić cywilne ubranie.
Ucieszyła się, że znów go widzi, ale od pierwszego spojrzenia zauważyła w nim zmianę. Niby wszystko odbyło się jak zwykle. Pocałował ją, przytulił, przytrzymał mocno w objęciach, lecz wyraźnie był nieswój. Uśmiech też miał wymuszony i spojrzenie inne niż zazwyczaj.
– Dobrze znów cię widzieć, Lizka – odezwał się po polsku. Zwykle, gdy byli we dwoje, rozmawiali po polsku. Dla niej nauczył się języka i mówił płynnie, choć z niemieckim akcentem. – Bardzo tęskniłem.
– Ja też tęskniłam. Długo czekasz?
– Dopiero przyszedłem. Rozjaśniłaś włosy – zauważył jej nową fryzurę.
– Przed tygodniem.
Machinalnie dotknęła długich włosów. Miały odcień miedzi ze słonecznymi refleksami. Chciała wyglądać dla niego ładnie, więc zakręciła je na papiloty, włożyła kremową sukienkę i kapelusik. Usta przeciągnęła czerwoną szminką. Kolor był intensywny, wręcz szkarłatny. Lubiła malować usta tym odcieniem, którego ponoć nie znosił u kobiet Führer, żeby choć tak pokazać swój sprzeciw.
– Ślicznie wyglądasz. – Franz muskał palcami jej loki. – Masz piękne włosy. Zawsze mi się podobały, a teraz wyglądają tak, jakby spało w nich słońce.
– Stajesz się poetą. Dlaczego spotykamy się tutaj? – Usłyszała niepokój we własnym głosie.
– Taka ładna pogoda, a tutaj jest uroczo i możemy być sami. Siądźmy. – Wskazał ławeczkę nad stromym urwiskiem.
W dole wił się Wadąg. W spokojnej toni jak w lustrze odbijały się przybrzeżne drzewa. Ptaki świergotały w nich jak szalone. Wokół nie było nikogo, tylko las, pachnące igliwiem powietrze i słońce przebijające między konarami. Siedzieli w pięknym miejscu, miała obok siebie ukochanego, a jednak ewidentnie coś było nie tak, czego jeszcze nie mogła określić, lecz co wyraźnie wyczuwała.
By zamaskować zakłopotanie, przytulała do twarzy bukiecik różyczek, gładziła płatki. Po raz pierwszy rozmowa im się nie kleiła. Franz przez chwilę nic nie mówił i zdawał się nieobecny duchem.
– Jak babcia? Zdrowa? – zagadnął w końcu.
– Zdrowa. Jest nie do zdarcia, ale też za tobą tęskni.
– Miło wiedzieć, że ktoś za mną tęskni – odrzekł cokolwiek.
– Ucieszy się, że przyjechałeś. Czeka na nas z obiadem.
– Przeproś babcię, ale nie mogę przyjść, mam mało czasu. Co u twojego ojca?
– Bez zmian. Wciąż żyje w swoim świecie.
– To niedobrze, zwłaszcza teraz. Rzesza jest bezwzględna dla takich jak on.
– Wiem i też się tego obawiam. Przyjechałeś tak nagle z Königsbergu, żeby rozmawiać o moim ojcu i babci? – zapytała wprost, widząc, że Franz staje się coraz bardziej nieswój. – Niedługo masz egzamin. Musiało się coś wydarzyć, skoro dziś się pojawiłeś, w dodatku tylko na jeden dzień. Wyjaśnij wreszcie, o co chodzi, bo zaczynam się niepokoić.
Jeszcze chciał odwlec moment, nim wyjawi, z czym do niej przyjechał. Ciężar tego, co zamierzał jej powiedzieć, dręczył go od kilku dni. Teraz jeszcze się wzmógł, gdy miał ją obok. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek musiał powiedzieć coś równie trudnego, lecz nie było wyjścia.
– To praktycznie ostatnie chwile, kiedy mogę nosić cywilne ubranie, potem każą mi włożyć mundur – oznajmił, złączając ze sobą opuszki palców. Patrzył w dół, głowę miał lekko zwieszoną jak człowiek pogodzony z losem, który mu narzucono.
– I służyć nazistowskiej Rzeszy. Oboje wiedzieliśmy, że to kiedyś nastąpi.
– Nigdy nie będę służył nazistowskiej Rzeszy z przekonania – zapewnił ją niezwłocznie. Na jego przystojnej twarzy o wyraźnych rysach odmalowała się stanowczość. Zaraz jednak dodał zrezygnowanym tonem: – Ale jestem Niemcem i czy chcę, czy nie, podlegam, niestety, rozkazom.
– O tym też wiedzieliśmy. – Lizki głos zabrzmiał podobnie. – Co się zmieniło, że jesteś taki przybity?
– Okoliczności. Dopóki miałem urlop na studia, mogliśmy się ukrywać z naszym związkiem, lecz gdy przestanę być cywilem, dużo się zmieni. Właściwie wszystko się dla nas zmieni. Żaden kamuflaż nie będzie wchodził w grę. Prędko go odkryją. Jeśli już nie odkryli. Oni wiedzą wszystko o Polakach. Nawet takich z niemieckim obywatelstwem jak ty.
Lizkę ogarniał coraz większy niepokój, gdyż intuicyjnie wyczuwała, do czego zmierza ta rozmowa. Franz też stawał się podenerwowany, a przecież zawsze był oazą spokoju. Jej największą opoką, ucieczką, drugą połową, całym życiem, wszystkim. Jeszcze do siebie nie dopuszczała tego, co za chwilę może usłyszeć.
– W zeszłym tygodniu… – zająknął się lekko – wysłali na stryczek studenta z naszego uniwerku. Uznali go za zdrajcę, bo skrytykował Trzecią Rzeszę. Ktoś na niego doniósł, że kolportuje wrogie ulotki. Jego dziewczynę powiesili za współudział.
– Straszne…
– Tak się w Rzeszy ucisza opornych. Wielu uciszą w podobny sposób, ale też wielu, ze strachu czy też otumanienia propagandą, będzie jeszcze głośniej krzyczeć „Heil Hitler”. Zwłaszcza moi bracia.
– Dawno zerwałeś kontakt z tymi bandytami.
– Co w praktyce niczego nie zmienia. To fanatycy, a tacy są najgorsi. Teraz czują się wyjątkowo silni, upojeni władzą, a ty zawsze byłaś solą w oku mojej rodziny. Poza tym ktoś mógł na ciebie donieść. Od dawna wszędzie pełno szpicli.
– Nie robię nic złego, nie angażuję się w politykę, pracuję tylko w bibliotece w polskiej szkole.
– To wystarczy. Dla nich, żeby uznać cię za wroga, wystarczy nawet twoja przypadkowa obecność na jakiejś polskiej uroczystości. Nie zauważyłaś, żeby ktoś za tobą chodził czy podejrzanie długo spacerował pod domem?
– Nie.
– A inkasent z elektrowni czy hydraulik nie zagląda do was pod byle pretekstem? Gestapo nie wpadło z wizytą?
– Nie. Zadajesz mi dziwne pytania. Znam realia i wiem, co się dzieje, ale nic takiego się nie wydarzyło. Jestem ostrożna.
– To dobrze. – Przez twarz Franza przemknął cień ulgi. Objął dłońmi policzki Lizki i patrząc jej w oczy, poprosił: – Obiecaj, że od teraz nie będziesz się angażować w nic, co mogłoby być uznane za wrogość wobec Rzeszy. To byłoby zbyt niebezpieczne.
– Nigdy nie miałam duszy wojowniczki jak mój ojciec i dziadek, ale nie wymagaj, abym hajlowała na cześć Führera.
– Nie wymagam, tylko jawnie nie demonstruj sprzeciwu.
– Boisz się, że spotka nas to samo, co tamtych? Dlatego przyjechałeś?
– Między innymi. Ruch oporu w Rzeszy jest jeszcze za słaby, żeby teraz usunąć Hitlera i jego popleczników. Żałuję, że nie wyjechałem na studia do Polski, ale chciałem być bliżej ciebie, więc wybrałem Królewiec. Myślałem, że kiedy obronię dyplom, uciekniemy gdzieś, założymy rodzinę, jednak dla mnie nie ma ucieczki z Rzeszy. Zwłaszcza teraz. Jeśli mnie złapią, skażą na śmierć. Führer nie wybacza zdrajcom. O mnie mniejsza, lecz naraziłbym ciebie. Nie mogę sobie pozwolić na takie ryzyko.
– Czułam, że za twoim przyjazdem kryje się coś niedobrego… – powiedziała, ledwo poruszając wargami. – Czego wolałabym nie usłyszeć.
– A ja wolałbym wyrwać sobie serce, niż to powiedzieć… – Franz zacisnął oczy, przyłożył złączone palce do nasady nosa i obwieścił: – Nie możemy się dłużej spotykać, kochanie. Przynajmniej dopóki ten świat jest taki nieludzki i zły.
A więc tak czuje się człowiek, któremu niebo wali się na głowę, myślała oszołomiona tym, co usłyszała. Kiedyś w jakiejś książce przeczytała o tym walącym się niebie. Wtedy wydawało jej się to przerysowane. Teraz przekonała się, że jednak nie było.
– To nie świat jest zły, tylko ludzie, którzy nim rządzą – odrzekła głuchym głosem.
– Których jest za dużo jak na naszą dwójkę – mówił, ściskając jej dłonie. – Moi bracia mogą coś knuć przeciw tobie i twojej rodzinie. Johann jeszcze jest w Norymberdze, ale wiem od matki, że Oswalda mają tu przenieść z Berlina. Jest bardziej bezwzględny od Johanna. Robi karierę w SS i ma obsesję na punkcie władzy, Führera, czystości rasy. Dla braci i dla ojca zawsze byłem zakałą rodziny. Odszczepieńcem. Mogą mnie uderzyć tam, gdzie będzie najbardziej bolało, czyli w ciebie, a do tego nie dopuszczę. Będę udawał, że jestem po ich stronie. Muszą nabrać przekonania, że się rozstaliśmy, dlatego naprawdę musimy się rozstać. Tak będzie bezpieczniej dla ciebie.
Patrzyła na najdroższego człowieka na świecie i jak w kalejdoskopie przelatywały przed jej oczami te wszystkie lata, które spędzili razem. Był przy niej od dnia, kiedy przyszła na świat. Nie wiedzieć kiedy z towarzysza dziecięcych zabaw i przyjaciela stał się kimś najważniejszym.
Podobał jej się jako mężczyzna, lecz bardziej zakochała się w jego wrażliwości, dobroci, czymś, czego nie potrafiła nazwać, a co sprawiało, że tylko z tym młodym człowiekiem o szarych oczach chciała spędzić resztę życia. Dławiło ją w gardle, że właśnie go traci. Przyłożyła dłoń do policzka Franza i patrząc nań, mówiła:
– Pamiętam, jak miałeś pryszcze. Najwięcej tutaj. – Dotknęła miejsca między brwiami. Powoli przesunęła palce ku jego skroni i pogładziła równo przycięte gęste włosy. Pierwotnie rudawe, z czasem stały się brązowe. – Zaczęły ci ciemnieć włosy, gdy miałeś szesnaście lat. Ja miałam wtedy dziewięć. Wtedy też zblakły ci piegi. Zawsze mi się podobały. Pytałam cię, co to za kropki, a ty żartowałeś, że opalałeś się przez sitko. Wzięłam z kuchni sitko i zaczęłam się przez nie opalać. Śmiałeś się z tego przez całe lato. Pamiętam, jak zimą wyciągałeś mnie z jeziora. Wtedy, gdy poszliśmy się poślizgać i lód się pod nami załamał. Wpadłam w przerębel, a ty mnie uratowałeś. Bandyta chwycił w pysk mój rękaw i też pomagał mnie wyciągać. Kochaliśmy tego psa. Pamiętam, jak udawałeś chorobę, żeby uniknąć szkoły z internatem, bo chciałeś zostać ze mną. Wszystko pamiętam, każdy nasz wspólny dzień…
– Lizka… – przerwał wspomnienia, od których pękało mu serce. – Dla mnie to też trudne. Byłaś, jesteś i zawsze będziesz największą miłością mojego życia. Właśnie dlatego nie mogę cię dłużej narażać – tłumaczył, przesuwając kosmyk włosów, który wiatr zwiewał na jej czoło. – Nie mogę cię łudzić nadzieją, że przetrwamy ten podły czas, bo nie wiem, jak będzie. Po stronie Wehrmachtu zaczęły się dziwne ruchy. W każdej chwili mogą cofnąć mi urlop. Wygląda to na przygotowania do wojny.
– Nie wiem, czy wybuchnie wojna, ale wiem, że nie będziesz jednym z nich. To mi musi wystarczyć. I wspomnienia, jakie zachowam.
– Dlaczego chce mi się płakać? – Głos mu lekko zadrżał.
– Mnie też, w końcu spędziliśmy razem całe życie, skoro jednak tak musi być…
– Nie mogę pozwolić, żeby przeze mnie coś ci się stało. – Pogładził ją po policzku, przytulił. Tkwiła w jego ramionach jak bezwładna kukła. – I tak długo ryzykowaliśmy. Dłużej nie możemy.
– Nie możemy… – powtórzyła, choć na usta cisnęło jej się słowo „dlaczego”.
– Powiedz, że to rozumiesz. Przynajmniej spróbuj albo skłam, że rozumiesz.
Nie rozumiem, odrzekła w myślach. Jeśli ludzie się kochają, to choćby zapłonął cały świat, powinni być razem. Wtedy łatwiej przetrwać najpodlejszy czas. Jednak wbrew temu, co czuła, nie była w stanie prosić, by z nią został.
– Rozumiem. – Uśmiechnęła się z wysiłkiem, sącząc kłamstwo przez usta, a potem dokończyła szczerze: – Zawsze najpierw myślałeś o mnie. Jesteś najlepszym z ludzi, jakich znam. Babcia miała rację. Jest w tobie jasne światło, które rozprasza każdy mrok. Nigdy się nie zmieniaj, Franz.
– Dziękuję. – Przyłożył usta do jej czoła. Ten pocałunek zabolał ją jak żaden inny, odsunęła się więc nieznacznie, by przerwać udrękę. Jeśli to koniec, niech stanie się teraz. Bez znieczulenia.
– Mam do ciebie prośbę. – Wymawiając te słowa, nie poznała swojego głosu.
– Spełnię każdą.
– Zamknę teraz oczy, a ty odejdź po cichu. Gdy je otworzę, chcę zobaczyć, jak będzie wyglądał świat bez ciebie. Muszę się do niego przyzwyczaić.
Zamknęła oczy. Franz znów pocałował ją w czoło.
– Zawsze będę cię kochać – powiedział i wstał z ławki.
Po chrzęście gałązek na ścieżce liczyła oddalające się kroki. Szedł szybko, jakby i jemu nagle się śpieszyło. Doliczyła do dziesięciu, a potem wszystko ucichło. Tylko ptaki wciąż tak samo świergotały i wiatr szumiał w konarach drzew.
Jeszcze nie podnosiła powiek. Serca też już nie miała, choć przecież biło, ale to tylko mięsień pompował krew. To prawdziwe pobiegło za Franzem.
– A ja chciałabym przestać cię kochać, skoro nie możemy być razem… – szepnęła w przestrzeń.
Wreszcie otworzyła oczy. Świat tonął w zieleni, lecz dla niej poszarzał w jednej chwili. Podniosła się z ławki i ruszyła do wyjścia z parku. Mijali ją jacyś ludzie, rodziny z dziećmi, para z pieskiem, która wybrała się na popołudniowy spacer. Miasto też wyglądało tak samo, gdy jechała dorożką do centrum. Tylko że teraz nic już nie było takie samo, choć z pozoru nic się przecież nie zmieniło.
Wszędzie łopotały hitlerowskie flagi, wisiały portery Führera, a na drzwiach kawiarni widniały kartki: „Żydom wstęp wzbroniony”. Na ulicach roiło się od żołnierzy Wehrmachtu. Tu i tam przechodzili esesmani w czarnych mundurach. Na placu przed Pomnikiem Plebiscytowym maszerowała liczna grupa wyrostków z Hitlerjugend. Hajlowali służbiście przed mijającymi ich oficerami SS.
Lizka patrzyła niewidzącym wzrokiem na uliczny ruch. Jeździły tramwaje, auta i dorożki, toczyło się codzienne życie. Z tą różnicą, że dawne żydowskie sklepy teraz prowadzili Niemcy albo stały pozamykane na głucho. Odkąd pod koniec zeszłego roku spalono synagogę, Żydów prawie w mieście nie było, choć do nich należała większość tutejszych domów towarowych i magazynów. Polaków też ubywało. Ta resztka, która została po dawno przegranym plebiscycie, kurczyła się jeszcze bardziej. Wyjeżdżali stąd do kraju przed nazistowskimi prześladowaniami.
Ona nie chciała wyjeżdżać. Nie umiałaby zostawić rodzinnej Warmii ani też, mimo wszystko, ojca. Jadąc w stronę południowej dzielnicy miasta, mimowolnie wpatrywała się w widniejące na horyzoncie czerwone budynki szpitala psychiatrycznego w Kortau.
– Ponure miejsce to Kortau, panno Langer – odezwał się po polsku dorożkarz, odwróciwszy się przez ramię. – Mówią, że kto raz wejdzie do tego szpitala, żywy nie wyjdzie. Mój powinowaty robi u nich za palacza. Opowiadał ostatnio, że tam masowo ludzi kastrują, żeby hitlerowski naród nie był ułomny. – Znów odwrócił się do pasażerki.
Miał około pięćdziesięciu lat, szczupłą sylwetkę i ogorzałą od słońca, lekko pobrużdżoną twarz. Lizka była w takim stanie ducha, że nie mogła skojarzyć tego mężczyzny w białej koszuli i maciejówce na głowie, który nie bał się głośno mówić o takich sprawach.
– Też o tym słyszałam. Przepraszam, skąd pan mnie zna?
– Toć Fabisiak jestem. Panienka z polskiej szkoły. Mój Romuś do biblioteki tam chodzi. Czytać lubi, a u was dużo polskich książek.
– Ach, prawda. – Dopiero teraz rozpoznała w mężczyźnie ojca jednego ze szkolnych urwisów. – Pan wybaczy, mam dziś ciężki dzień. Jak Romuś?
– Gania po podwórku z innymi dzieciakami, jak to w wakacje, ale do szkoły chce wracać. Tylko że o wojnie ludziska gadają. Sama panienka widziała, ile tej hitlerowskiej cholery szwenda się po mieście. Hitler co rusz dla Rzeszy coś zagarnia. Austrię, Czechosłowację, kto wie, czy i Polski nie ruszy. Niby mamy gwarancję Brytyjczyków, ale oby nie wyszły psu na budę te ich gwarancje – gadał, jakby ktoś go pytał. – Żydów też już prawie nie ma, a tylu ich tu było. Tę garstkę, która została, to wie panienka, Niemcy upchnęli jak śledzie w domu starców za synagogą. Ciężkie czasy na nich nastały. Nie żebym specjalnie był za Żydami, ale przecież to ludzie.
Lizkę wojna, polityka i kwestia żydowska obchodziły w tym momencie najmniej, choć sprzeciwiała się panoszeniu nazistów, lecz się nie odzywała. Co innego zaprzątało jej myśli. Nie mogła sobie wyobrazić, jak będzie dalej żyć bez Franza. Czuła w sobie taką pustkę, że zacisnęła oczy, aby nie rozpłakać się z żalu.
– Pożyjemy, zobaczymy, co z tego wyniknie, żeby tylko Hitler polskich szkół nie chciał u nas zamknąć – ciągnął Fabisiak, nieświadom, co się dzieje z jego pasażerką. – On teraz tu więcej niż bohater. Sypnął groszem w ostatnich latach, żeby zdobyć uznanie w Prusach. Sama panienka widzi, ile domów w mieście nabudowali. Drogi też budują, szkoły, melioracje po wioskach robią, bo przez ten przymus pracy na rzecz państwa, jaki Hitler wprowadził, rąk do roboty nie brakuje, to i sukces widać. Robota jest, a przez to ludziska biedy nie klepią. Wszyscy swoją kieszenią patrzą, więc wysławiają Wodza pod niebiosa. A już szczególnie Mazurzy. Oni wszyscy za Hitlerem.
– Pan też? – zapytała trochę obcesowo, gdyż drażniło ją gadulstwo mężczyzny. Nagle wszystko ją drażniło. Nawet ładna pogoda.
– Co panienka? – nieledwie się oburzył i kolejny raz odwrócił się przez ramię. – Ja Polak. Polakiem się urodziłem i Polakiem umrę.
– Mój dziadek powiedział kiedyś to samo, że urodził się Polakiem i Polakiem umrze – wspomniała, a potem dodała łagodniej: – Przepraszam, jeśli pana uraziłam.
– Ja nie taki obraźliwy. – Uśmiechnął się, ukazując pożółkłe od tytoniu zęby. – A gdyby panienka potrzebowała coś przywieźć, zawieźć czy załatwić, to ja zawsze służę pomocą. Umyślnego pchnąć i wnet się zjawię. Za torami mieszkam. Pierwszy dom przy wieży – powiedział, kiedy podjechali pod starą willę, w której wynajmowały z babcią czteropokojowe mieszkanie na parterze.
– Dziękuję, panie Fabisiak, i proszę pozdrowić Romusia. Zobaczymy się po wakacjach. Jeszcze ma trochę czasu na odpoczynek przed szkołą.
– Oby tylko było gdzie wracać, panienko – westchnął. – Markę się należy.
Zapłaciła za przejazd i ruszyła do furtki. Babcia Augusta na pewno jak zwykle czekała na nią w oknie, gdyż Lizka nie zdążyła włożyć klucza, gdy od środka zachrobotał zamek i otworzyły się drzwi.
– Długo cię nie było – powiedziała na powitanie wysoka, siwowłosa kobieta w granatowych spodniach i szarej bluzce. – Coś zrobiła z tymi kwiatami, że zostały same badyle?
Lizka dopiero teraz spostrzegła, że zerwała z różyczek prawie wszystkie płatki. Odłożyła resztki bukietu na komódkę w korytarzu i rozejrzała się po mieszkaniu. Jeszcze przed spotkaniem z Franzem uważała je za przytulne, choć było urządzone w ciemnych barwach. Ciężkie mahoniowe meble, należące częściowo do właściciela willi, stały na tle oliwkowych ścian. Jedną zapełniała domowa biblioteczka, gdyż wraz z Augustą nie szczędziły pieniędzy na zakup książek: polskich, które głównie sprowadzały z kraju, trochę francuskich i kilka niemieckich. Nawet tych zakazanych jak Manna, którego dzieła kilka lat temu płonęły na stosach w Rzeszy.
Augusta przy całym swoim pragmatyzmie nie zamierzała się w to włączać. „Palenie książek jest jak plucie w twarz intelektowi, a naród, który pali książki, nie jest wart nawet splunięcia”, burczała przed laty i nadal trzymała Manna na półce. Honorowe miejsce zajmowała Trylogia Sienkiewicza, którą kiedyś w prezencie ślubnym pan Samulowski z Gietrzwałdu podarował matce Lizki. Teraz jednak wszystko wydawało się wyjątkowo ponure.
– Trzeba tu odmalować na biało – odrzekła niemrawo. Widok saloniku, gdzie zwykle sypiał Franz, kiedy przyjeżdżał z uniwersytetu, jeszcze bardziej ją przygnębił. – Salon też trzeba przemeblować. Tak nie jest ustawny.
– Nie zawracaj mi teraz głowy meblowaniem i malarzami – fuknęła Augusta, przyglądając się osowiałej wychowanicy. – Przecież widzę, że coś się stało. Franz kiedy przyjdzie?
– Franz nie przyjdzie – odrzekła Lizka, utkwiwszy wzrok w drzwiach kuchennych. Prowadziły do sionki, która wychodziła na podwórze z tyłu domu.
Od jakiegoś czasu Franz korzystał z tego wejścia. Dzięki rozłożystym drzewom, jakie rosły od podwórka, i zadaszeniu wchodzący, którzy nie chcieli się zbytnio afiszować z wizytą, mogli się dostać do środka prawie niezauważeni. Tym bardziej że za willą, gdzie wynajmowały mieszkanie, nie było innych domów.
– Nie przyjdzie? Dlaczego? Ugotowałam więcej, bo Franz zawsze głodny jak wilk. Co prawda obiad jednogarnkowy, w myśl zaleceń Führera – w głosie Augusty zabrzmiała złośliwość – ale wyjątkowo smaczny.
Lizka, nim odpowiedziała, weszła do swojego pokoju i wzięła z serwantki ołowianego żołnierzyka. Dostała od Franza wiele upominków, ale ten czerwono-niebieski pruski kawalerzysta był jej najdroższy. Leżała jeszcze w kołysce, kiedy Franz go jej podarował. Oglądała przez chwilę zabawkę z odrapaną farbą, nim zwinęła się w kłębek na kanapie i obwieściła:
– Rozstaliśmy się, babciu.
– Rozstaliście się? – powtórzyła zdumiona Augusta, przysiadłszy obok. – Czemu?
– Bo w Trzeciej Rzeszy nie ma miejsca na niepolityczne uczucia – mówiła Lizka, nie hamując już łez – więc Franz uznał, że tak będzie dla mnie bezpieczniej.
Nie miała przed babką większych tajemnic, dlatego powtórzyła przebieg rozmowy z ukochanym, lecz zwierzenia nie przyniosły jej ulgi.
– Popłacz sobie, to pomaga tulić żal. – Augusta gładziła dziewczynę po plecach. Nie była skłonna do wylewności, uważała ją za niepotrzebną słabość, lecz dla Lizki robiła wyjątek. – Sama kiedyś przeżywałam podobne rozczarowanie, więc wiem, co czujesz, ale nie rozpaczaj.
– Jak mam nie rozpaczać? – chlipnęła Lizka. Na zielonym obiciu kanapy wykwitły mokre plamy od łez. – Franz był całym moim życiem. Mówiłaś, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Zapisani w gwiazdach. A teraz co? Koniec? Tak raptem zgasły dla nas gwiazdy?
– Gwiazdy czasem kłamią – stwierdziła Augusta i po chwili dodała: – Może sytuacja naprawdę tego wymaga, skoro Franz zdecydował się na tak radykalny krok. I mniej chodzi o politykę, a bardziej o rodzinne zaszłości. Langerowie zawsze stali Reuterom kością w gardle. Teraz tym bardziej mogłoby z waszej znajomości wyniknąć coś niedobrego, czego Franz wolał uniknąć.
– Wiem, tylko że to tak bardzo boli.
– Rozumiem twój ból, ale jesteś silna. Gdy go przetrawisz, będziesz jeszcze silniejsza.
– Ty też stałaś się silniejsza po tym, jak zostałaś sama?
– Owszem, choć to trochę trwało. I nie miałam wtedy przy sobie nikogo, kto by mnie pocieszył. Ty masz mnie. I ojca. Powinnaś go odwiedzić.
– On i tak prawie się do mnie nie odzywa. Nawet mnie nie zauważa.
– Jednak to wciąż twój ojciec.
– Który kiedyś wybrał wojnę zamiast mnie – burknęła. To też stanowiło niezabliźnioną w ranę, której teraz nie chciała dotykać. – Może to wcale nie była miłość z jego strony?
– Twój ojciec świata nie widział poza twoją matką. Dlatego z desperacji, gdy umarła, pojechał na wojnę z bolszewikami. Nie było to rozsądne, lecz u was, Langerów, uczucia i ideały zawsze szły przed rozsądkiem. Jak kochaliście, to na zabój, jak nienawidziliście, to na śmierć i życie. Jak w coś wierzyliście, to do upadłego. Nic pośrodku. Tylu was było, a zostały po was prawie same groby.
– Ja nie o ojcu, babciu, tylko o Franzu. – Lizka usiadła na kapanie, objęła rękami kolana i oparła o nie brodę. – Może już sobie znalazł kogoś bardziej odpowiedniego rasowo, a mnie tylko mydlił oczy tą troską? Może chce mieć idealne aryjskie dzieci z jakąś Hertą czy Helgą, przecież to w myśl polityki Wodza i klanu Reiterów – szydziła, żeby poczuć się odrobinę lepiej, lecz nie skutkowało. Wiedziała, że krzywdzi Franza, mówiąc w ten sposób, jednak nie mogła się powstrzymać.
– Przestań wymyślać niestworzone rzeczy – fuknęła Augusta. – Znam dobrze was oboje. Wiem, że dla Franza to tak samo trudne jak dla ciebie. Czasem jednak tak bywa, że największym przejawem miłości jest pozwolić komuś odejść.
– Ja tak nie uważam. Wolałabym zginąć razem z nim, niż żyć bez niego.
– Ach, ta młodość! – westchnęła Augusta.
W głębi serca czuła ulgę, że tych dwoje się rozstało. Może unikną tego, co kiedyś ujrzała w swojej wizji?
Nigdy więcej żadna jej nie nawiedziła, lecz to, co wtedy zobaczyła, dwoje ludzi wiszących nad morzem krwi i zwęglonych trupów, naprawdę nią wstrząsnęło. Minęło dwadzieścia lat, a Augusta wciąż nie mogła zapomnieć tamtego obrazu. Nigdy nikomu o nim nie powiedziała. Nawet Lizce. Było jej żal rozpaczającej dziewczyny, lecz uznała, że z dwojga złego lepsze to niż kuszenie losu. Poklepała swą podopieczną po kolanie i wstała z otomany.
– Odgrzeję ci zupę. Zrobiłam krupnik. Zjesz, a potem się wyśpisz. Sen jest najlepszy na wszystko – powiedziała.
– A może to naprawdę nasza, Langerów, klątwa, że kochamy za bardzo, wierzymy za mocno i upieramy się zanadto? – rzuciła w przestrzeń Lizka. – Naprawdę myślałam, że ja i Franz, że to, co nas łączy, to już na zawsze. Że stworzymy razem dom i nic temu nie przeszkodzi. Ani Hitler, ani Trzecia Rzesza, ani nawet wszyscy Reiterowie.
– Twoje życie powinno zależeć wyłącznie od ciebie, a nie od jakiejś klątwy. Masz dopiero dwadzieścia lat. Poradzisz sobie z rozstaniem.
– Jak mam sobie poradzić? Kiedy tutaj – dziewczyna przyłożyła rękę do piersi – mam dziurę zamiast serca.
– Franz ma podobną, też cierpi, i za bardzo nie ma go kto pocieszyć. Pamiętaj, że cokolwiek cię w życiu spotka, dopóki ono trwa, nawet po najczarniejszej nocy wstaje nowy dzień. A z nim nowe nadzieje. Poza tym nikt nie wie, jak się to wszystko jeszcze potoczy. Może to, co dziś wydaje ci się wielkim dramatem, za tydzień lub dwa przestanie nim być.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI