Wyjdziesz za mnie kotku ? - Wioletta Sawicka - ebook + książka

Wyjdziesz za mnie kotku ? ebook

Wioletta Sawicka

4,3
34,40 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ciepła historia o miłości, wybaczaniu i trudnych życiowych wyborach. O tym, co tak naprawdę jest najważniejsze.

Anna – młoda, odnosząca sukcesy dziennikarka radiowa – kocha i jest kochana. Jednak nie do końca potrafi się odnaleźć w związku z troskliwym, ale despotycznym i zaborczym Patrykiem. W ich relacjach nie brakuje napięć wynikających z jego tradycyjnego pojmowania rodziny – w tym roli kobiety – i jej pragnienia wolności. Anna musi posłuchać siebie, przekonać się, czy chce od życia tego samego co jej ukochany mężczyzna, czy u jego boku naprawdę znajdzie swoje miejsce. Musi być pewna, jak odpowiedzieć na pytanie „Wyjdziesz za mnie, kotku?”.
A kiedy na jej drodze pojawia się milczący „ktoś”, o kim mówiła arabska przepowiednia, Anna musi się zmierzyć z przewrotnym losem, aby walczyć o swoje szczęście.

Opowieść o trudnej miłości, sile przyjaźni, mrokach przeszłości, rodzinnych tajemnicach i tęsknocie za prawdziwym uczuciem.

Wioletta Sawicka urodziła się i mieszka na Warmii. Z wykształcenia pedagog, z pasji dziennikarka radiowa, prasowa, a przez chwilę telewizyjna. Zawodowo realizuje się w pisaniu reportaży i przeprowadzaniu wywiadów z ciekawymi ludźmi. O sobie wie jedno – że składa się z samych sprzeczności. Prywatnie szczęśliwa żona wciąż tego samego męża, matka bardzo dorosłego syna oraz dorastającej córki. Pasjami lubi czytać książki. Najlepiej kilka naraz. Wycieczki – tylko w odludne miejsca. Najlepiej rowerem do lasu. Po pięciu latach emigracji w Szwecji, z ulgą wróciła do rodzinnego Olsztyna, gdzie narodził się pomysł napisania pierwszej powieści.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 478

Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Wioletta Sawicka, 2014

Projekt okładki

www.studio-kreacji.pl

Zdjęcie na okładce

solominviktor/Fotolia.com

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Grażyna Nawrocka

Jolanta Tyczyńska

ISBN 978-83-7961-807-1

Warszawa 2014

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Mojemu mężowi

Anna była niemowlęciem, kiedy odszedł ojciec. Nie mogła pamiętać tego momentu, ale gdzieś w zakamarkach podświadomości zachowała obraz, jak pochylił się nad łóżeczkiem i pogładził ją po główce. Stał jeszcze przez chwilę w milczeniu, a potem wyszedł z kartonem pod pachą i gitarą w zniszczonym futerale. Może nawet włożył jej do buzi wypluty smoczek? Może wszystko wyglądało inaczej, ale przez dwadzieścia siedem lat, jakie upłynęły od tamtego dnia, tak go właśnie widziała. Stojącego przy łóżeczku.

Przez całe lata matka uparcie nie chciała rozmawiać o ojcu, tak samo uparcie jak Anna za nim tęskniła. Wprawdzie nie wiedziała, czy tęskni konkretnie za nim, za Andrzejem Bendorfem. Tęskniła za ojcem i wprost obsesyjnie chciała go mieć. Tak bardzo chciała, że zaczęła ożywiać go w myślach. Rozmawiała z nim przed snem. Czasem także rano, jak tylko wstała, albo gdy była sama w domu. Najbardziej lubiła sobie wyobrażać, jak tata czyta jej bajki. Przekładała sztywne stronice książeczek z obrazkami, niemal słysząc przy swoim uchu ciepły, męski głos. A kiedy poszła do szkoły, zaczęła pisać do niego listy. Pierwsze, jeszcze równym, dziecięcym pismem, ćwiczonym w długich rzędach literek. Później, nieco drobniejszym, ale też kształtnym. Pisała je aż do matury.

Wszystkie zaczynały się tak samo, „Kochany tato”. Najpierw były prostą dziecięcą relacją z dni spędzonych w szkole, potem zaczęły przybierać dojrzalszą postać. Anna powierzała ojcu swoje rozterki, pragnienia, tęsknotę i żal.

Matka tylko raz się zdobyła, by porozmawiać o Andrzeju Bendorfie, kiedy przypadkiem przeczytała jeden list. Anna miała wtedy dziesięć lat. Nie zapamiętała wiele z tej rozmowy, prócz stwierdzenia, że ojciec nie mógł znaleźć swojego miejsca na ziemi, dlatego odszedł. Była wdzięczna mamie, że nie wpoiła jej nienawiści do niego. Po prostu wykasowała go z pamięci, tak samo jak Anna go w siebie wchłonęła. Miała ojca. To nic, że tylko w wyobraźni. To nic, że nie mogła się do niego przytulić czy pójść z nim na huśtawki. Najważniejsze, że był. Ukryty w niej tak głęboko, że nie mógł już odejść.

Tamtego dnia matka pokazała Annie jedyne zdjęcie ojca, jakie pozostało w domu. Uśmiechał się z niego chłopak z kędzierzawą czupryną. Aż do matury trzymała je pod poduszką. Ostatni, pożegnalny list napisała, kiedy dostała się na studia. Potem zapakowała wszystkie do kartonów po butach i razem ze zdjęciem wyniosła do piwnicy.

Nie wiedziała, że kiedyś przewrotny los odkurzy pokryte szarym piwnicznym pyłem pudełka.

ROZDZIAŁ I

Śnieg padał coraz większymi płatkami. Po kilkudniowych styczniowych mrozach przyszło lekkie ocieplenie i biała puchowa pierzynka przykryła olsztyńskie ulice. Anna wybierała się z wizytą do matki. Postanowiła zrobić sobie spacer na niezbyt odległą od mieszkania Patryka ulicę Narutowicza. Mokry śnieg chrzęścił pod jej butami, wilgotne płatki osiadały na jasnych włosach, przykrywając je zimową czapką. Postawiła wyżej kołnierz puchowej kurtki i przyspieszyła kroku.

– Ożeż!… – zamachała rękoma, kiedy nogi w botkach na wysokich obcasach rozjechały jej się na śliskim chodniku. Wytupała ze szpilek śnieg i ruszyła dalej. Przecięła skrzyżowanie z Kościuszki, potem z Głowac­kiego i weszła do parku Kusocińskiego. Lubiła ten park. Całe jej życie było związane z tym miejscem.

Z okien trzypokojowego spółdzielczego mieszkania w wieżowcu widziała swoje przedszkole, potem szkołę. Pamiętała, jak po lekcjach z koleżankami zjeżdżały zimą z pobliskiej górki.

Teraz z uśmiechem spojrzała na dzieci oblegające „jej” górkę. Otrzepała się ze śniegu i nacisnęła guzik domofonu do mieszkania matki.

– Jesteś już. – Matka powitała ją zwyczajowym cmoknięciem w policzek.

Iwona Bendorf była atrakcyjną kobietą. Podobnie jak córka miała smukłą sylwetkę i błękitne oczy. Tylko włosy inne, choć także barwy złocistej pszenicy. Matka miała idealnie proste, a Anna odziedziczyła kędziory po ojcu. Nie lubiła swoich loków. Nigdy nie dawały się ujarzmić. Miała ich tyle na głowie, że kiedy szła ulicą, najpierw widać było włosy, dopiero za nimi wyłaniała się Anna. Wysoka, eteryczna, o miękkich, prawie kocich ruchach.

– Co ci zrobić, kawę czy herbatę? – doleciał ją z kuchni głos matki. – Upiekłam sernik.

– Jak sernik, to z herbatą. Zapakuj też dla Patryka! – odkrzyknęła Anna, moszcząc się w ulubionym fotelu. Starym zwyczajem podkuliła nogi pod siebie i podkręciła głośniej płytę z muzyką Kilara, której matka namiętnie słuchała.

– Poznajesz? To z Trędowatej – powiedziała Iwona Bendorf, stawiając na stole filiżanki z herbatą i pachnący wanilią sernik.

– Tak, tak, wiem, że lubisz ten wyciskacz łez – odparła Anna.

– No bo jestem romantyczna. Pomyśl, choć raz zatańczyć z takim ordynatem Michorowskim… – Matka zrobiła minę rozmarzonej pensjonarki.

– Pod warunkiem że byłby to młody Teleszyński, a nie Woody Allen na przykład – zaśmiała się Anna. Lubiła jego filmy, chociaż z całą pewnością nie pasował do ról amantów. Wyjątkowo nie był w jej guście.

– Nie podśmiewaj się z Woody’ego – powiedziała matka. – Jego bohaterowie czytają książki. Kto dziś robi takie filmy? Co my teraz mamy? Jak nie walenie po mordzie, to…

– …pod kołdrą – dokończyła Anna.

– Żeby jeszcze pod kołdrą! – Matka pogroziła jej palcem. – Zostawmy Allena, co u ciebie, córeczko?

– Jakoś leci. Krążą plotki, że w radiu szykują się zwolnienia. – Anna zmarszczyła czoło, trąc brew paznokciem ozdobionym francuskim manikiurem.

– No, ale ciebie to chyba nie dotyczy? Masz przecież etat.

– Niby mam, ale przecież wiesz, umowa na czas określony. Mogą mi jej nie przedłużyć.

– Nie gadaj głupot. Przecież jesteś dobra w tym, co robisz.

Była dobra. Miała wszystko, czego potrzeba, by wykonywać ten zawód. Umiała słuchać, wyciągać wnioski i wyłapywać z najdłuższego przekazu to, co najważniejsze. „Dziennikarstwo jest sztuką skrótu” – takie zdanie usłyszała kiedyś od dużo starszego radiowego kolegi i przyjęła je za swoją zawodową maksymę. Dlatego w zasadzie była spokojna o swój los. W zasadzie, bo gdzieś głęboko jednak tlił się niewielki niepokój. No, ale przynajmniej na razie nie zamierzała się tym przejmować. Miała poważniejsze zmartwienie.

– Wiesz, mamo, Patryk niedawno mi się oświadczył – zakomunikowała. Gdyby nagle spadł meteoryt, chyba nie uczyniłby na matce większego wrażenia niż ta wiadomość.

– Czyś ty oszalała?! I dopiero teraz mi o tym mówisz?! – zawołała z wypiekami na twarzy pani Iwona.

– Przepraszam, ale jakoś się nie złożyło. Mogę włączyć jeszcze raz? – zapytała Anna, kierując pilota w stronę wieży. Z głośników popłynęła ścieżka dźwiękowa z Salta.Dudniące w uszach, przejmujące tango.

– Kiedy?

– Dwa tygodnie temu.

– Nie pytam, kiedy się oświadczył, tylko kiedy ślub! – Zniecierpliwiona matka aż cmoknęła.

Anna chwilę bawiła się frędzlami przy haftowanym obrusie. Wygładziła ledwo widoczne zagięcie, a potem zamieszała łyżeczką herbatę, unikając wpatrzonych w nią oczu mamy, i powiedziała:

– Nie będzie ślubu. Odmówiłam mu.

– Odmówiłaś?! Dlaczego?! – Matka aż wychyliła się z fotela i zastygła w tej pozie w oczekiwaniu na wyjaśnienia.

– Dlaczego, dlaczego? – zirytowała się Anna. – Bo chyba chcę od życia czegoś więcej niż domu, męża i dzieci, a Patryk widzi mnie głównie w takiej roli.

Niezadowolona matka pokręciła głową.

– Jak zwykle przesadzasz. Patryk to wykształcony, kulturalny mężczyzna i nie sądzę, aby w czymkolwiek cię ograniczał! Teraz kobiety świetnie sobie radzą z karierą i rodziną. Popełniłaś błąd, moja kochana. Wielki błąd. Odrzucić takiego mężczyznę to samobójstwo. – Matka znowu rozsiadła się wygodnie, zakładając nogę na nogę. Tylko nieustające machanie stopą wskazywało, że była zdenerwowana.

– Może i samobójstwo, ale tak zdecydowałam.

– Przemyśl to jeszcze raz. Patryk może ci zapewnić stabilizację życiową. A to bardzo ważne. Nawet nie wiesz, jak ciężko jest szarpać się samej ze wszystkim.

– I co, dla owej stabilizacji mam zrezygnować z własnych marzeń? Planów? Z tego, co jest ważne dla mnie?

– Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach. Nie znasz tego?

– Nie cytuj Allena, mamo, bo to nie film – mruknęła Anna. – Odmówiłam i już. Przykro mi, że tego nie rozumiesz.

Matka nie odpowiadała. Wyjęła z paczki cieniutkiego papierosa, zaciągnęła się dymem i powoli wypuściła jasnoszarą smugę.

– A jeszcze rok temu byłaś w nim taka zakochana. – Ironia, z jaką wypowiedziała te słowa, zabolała Annę. Matka zawsze wiedziała, gdzie uderzyć, żeby wywołać zamierzony efekt. Anna przełknęła niemiłą uwagę i powiedziała spokojnie:

– Nadal jestem, nawet bardziej, tylko chyba trochę się… nie rozumiemy.

*

Anna widziała, że od tamtej niedzieli, kiedy nie przyjęła oświadczyn, coś się zmieniło w ich związku. Patryk wyraźnie się od niej odsuwał. Więcej nocy niż zwykle spędziła samotnie, bo wziął za kolegę kilka dyżurów w szpitalu. Dotąd tak się starał planować nocne zmiany, aby się pokrywały z jej pracą w redakcji. Nie zawsze było to łatwe, bo grafik w szpitalu układano na cały miesiąc, a w redakcji dzienników tylko na tydzień. Toteż Anna, wiedząc, kiedy Patryk pracuje, prosiła swoją szefową Bożenę Padlewską, aby i ją w tych terminach wpisywała na nocki.

– Jakie masz życzenia? – zapytała jak zwykle Bożena, pochylona nad planem pracy, jak w każdą sobotę. Anna spojrzała na pokreśloną kartkę.

– Wpisz mnie, gdzie chcesz – rzuciła z obojętną miną.

– Oo? – zdziwiła się Bożena, ale nie spytała o nic więcej.

Wiedziała o związku koleżanki z przystojnym chirurgiem, jednak nie były w zbyt bliskich relacjach, toteż i nie zwierzały się sobie.

Anna skończyła poranny dyżur. Zdała relację swojemu zmiennikowi i z mocnym zamiarem zrobienia gruntownych porządków pojechała do domu. Mieszkanie na drugim piętrze kamienicy przy Warmińskiej, w ścisłym centrum Olsztyna, kupili Patrykowi rodzice jako prezent na ukończenie studiów medycznych.

Składało się z trzech dużych pokoi, sporej kuchni, wąskiej, ale długiej łazienki oraz garderoby. W najmniejszym pokoju Patryk miał gabinet, w średnim urządził sypialnię, a w największym salon.

Wystrój wnętrz przytłaczał Annę. Ciężkie, ręcznie rzeźbione meble, ściany pokryte dość ciemnymi tapetami, grube zasłony w oknach, kryształowe żyrandole pod sufitami, no i palmy w wielkich donicach między oknami i w rogach salonu. Całość wyglądała dostojnie, ale ponuro.

Anna wiedziała, że główną rolę w urządzaniu mieszkania odegrała Mira Terlińska, matka Patryka. To ona wypełniła ponadosiemdziesięciometrową powierzchnię swoimi pomysłami. Zajęty pracą Patryk nie oponował, a stary doktor Terliński, jak nazywano w szpitalu jego ojca, pozostawił w tym względzie pełną swobodę żonie. Sam, wiodąc szczęśliwe życie emeryta, wolał wyskoczyć na rybki, niż ganiać po sklepach w poszukiwaniu odpowiednich mebli czy zasłon.

I tak niczym nieskrępowana pani Mira urządziła ukochanemu jedynakowi gniazdko zgodnie z własnymi upodobaniami. Nie dopuszczała do siebie myśli, że kiedyś mogłaby tam zamieszkać jakaś kobieta, a już, nie daj Boże, zmieniać coś, co ona tak przemyślnie i ze smakiem stworzyła. Dlatego Anna, choć nie lubiła mieszkania Patryka i czuła się w nim trochę obco, nie poprawiała niczego.

Sama była wielbicielką jasnych przestrzeni i prostych form. Mieszkanie matki przy Narutowicza było urządzone w stylu Ikea i bardzo jej to odpowiadało. Ponieważ nie chciała konfliktów z panią Terlińską, nie podejmowała tematu jakichkolwiek zmian. Nacierała specjalnymi olejkami drewniane meble, odkurzała puszyste dywany, ścierała kurze z liści palm i płukała białe firany w mocnym roztworze soli.

*

Anna wstawiła odkurzacz do schowka, wzięła prysznic i czekała z książką Mankella w ręce. Niedawno odkryła szwedzkiego pisarza i zaczytywała się w jego powieściach o policjancie Kurcie Wallanderze, który potrafił rozwiązać najtrudniejszą zagadkę kryminalną. Anna pochłaniała masę książek. Czytała po kilka jednocześnie i sporą część umiarkowanej pensji, niedociągającej do średniej krajowej, co miesiąc zostawiała w księgarniach. Właśnie miała się dowiedzieć, kto skalpuje ofiary przestępstw w Ystad, kiedy zadzwonił telefon.

– Będę później, niż planowałem, mam jeszcze trochę pracy – poinformował ją krótko Patryk.

– Patryś, może potem gdzieś wyskoczymy? – zaproponowała, celowo zdrabniając jego imię, bo lubił, kiedy tak do niego mówiła.

– Nie. Jestem zmęczony.

Zrezygnowana zamknęła książkę, myśląc, że sama czuje się oskalpowana z nadziei na ocieplenie atmosfery. Patryk coraz częściej zasłaniał się zmęczeniem. Z niespotykaną dotąd regularnością opóźniał powroty ze szpitala, a przyspieszał wyjścia do pracy. W demonstracyjnie jawny sposób zaczął okrajać czas, który spędzali razem. Wyraźnie trzymał ją na dystans.

Już nie starał się dotykać jej przy każdej nadarzającej się okazji. Nie dążył do spontanicznych zbliżeń, które oboje tak lubili. Nie trzymał jej głowy na kolanach, kiedy razem oglądali jakiś film. Nie masował karku, zmęczonego i obolałego od wielogodzinnego ślęczenia przed komputerem. A najgorsze ze wszystkiego było to, że przestał z nią rozmawiać. Teraz wysyłał tylko krótkie, zimne komunikaty. Na­gle stał się obcy i niedostępny. Już nie interesował się, dokąd Anna wychodzi i kiedy wróci. Wyraźnie ochłódł i zobojętniał. Bolało ją to zlodowacenie uczuć i wpędzało w poczucie winy.

Wprowadziła się do niego niecały rok temu, zaledwie po dwóch miesiącach znajomości, zawartej w sylwestrowy wieczór. Był niczym rycerz na białym koniu, który zjawił się nagle i zabrał ją do własnego zamku. Do swojej poukładanej i starannie zaplanowanej rzeczywistości.

Przez całe życie Anna mieszkała tylko z matką. Po odejściu ojca w ich domu nigdy nie nocował żaden mężczyzna. Nigdy nie pojawiły się w nim męskie kapcie czy pędzle do golenia. Matka spotykała się z kimś czasem, ale to ona wtedy znikała. Dom zawsze był ich nienaruszalną, kobiecą twierdzą.

Kiedy u schyłku zimy Patryk zaproponował Annie wspólne mieszkanie, z początku się obawiała, ale potem zadziałał impuls i ciekawość, jak to będzie mieszkać z mężczyzną. Zadziałało też coś jeszcze, czego wtedy nie potrafiła dobrze określić. Jakiś dziwny stan zauroczenia, będący przygrywką do czegoś więcej. Do uczucia, które rodziło się w niej do tego wysokiego, ciemnowłosego ideału.

Fascynował ją pewnością siebie i zdecydowaniem, które biło z każdego jego słowa, gestu, spojrzenia. Podobało jej się, że wyciągał po nią rękę, kiedy chciał i jak chciał. Nie pytał, nie wahał się, po prostu zagarniał swój łup jak wojownik – zdobywca, pachnący obłędną wonią testosteronu. Był inny niż ci wszyscy, z którymi spotykała się wcześniej. Starszy, bardziej dojrzały, męski. Przeżyła kilka niewiele znaczących romansów i parę niezobowiązujących spotkań, ale nikt nie zdołał dłużej utrzymać jej zainteresowania. Dopiero Patryk.

Przez te wszystkie miesiące starała się do niego dopasować. Przystosować do jego wymagań i jego wizji życia w związku. Swojej własnej jeszcze nie miała. Zanurzała się w tej dziwnej miłości coraz głębiej, lecz wciąż nie umiała w niej pływać. Ledwo utrzymywała się na powierzchni, dlatego Patryk z taką łatwością potrafił nad nią zapanować. Nie rozumiała, skąd się bierze w niej ten nieznany dotąd stan podległości. Przecież ona także była silna, niezależna i przebojowa. Jednak przy nim stawała się istotą niemal bezwolną.

– Wolę, jak nosisz sukienki – powiedział jej kiedyś pół żartem, pół serio.

Zaczęła więc częściej nosić sukienki.

– Kotku, nie bardzo lubię, jak malujesz usta. Wiesz dlaczego…

Przestała malować usta.

Była gotowa prawie na wszystko, żeby tylko go zadowolić. Dopiero jak zaczął krytykować jej nadmierne zaangażowanie w pracę, w głowie Anny zapaliła się czerwona lampka, szybko jednak zgasła, stłumiona troską, jaką ją otaczał. Odczuwała ją na każdym kroku. Zawsze najpierw myślał o niej. Dlatego bez wahania, każdego dnia podawała mu siebie na tacy. Zawahała się jednak, kiedy usłyszała po raz pierwszy pytanie: „Wyjdziesz za mnie, kotku?”. Powiedziała „nie” mężczyźnie, który był spełnieniem marzeń każdej kobiety.

– Anka, mam prawie trzydzieści pięć lat, dobrą pracę i kobietę, za którą szaleję. To najlepszy czas na założenie rodziny – przekonywał ją tamtej niedzieli.

Wiedziała, do czego dążył. Chciał mieć dom, dzieci, rodzinne obiadki i kogoś, kto będzie na niego zawsze czekał, gdy zmęczony wróci po nocnym dyżurze. Wtedy czerwona lampka ponownie zamigotała w jej głowie. Jakby owe deklaracje obudziły drzemiące w Annie wątpliwości. Gdzieś głęboko błysnęła jej myśl, że chyba czegoś więcej oczekuje od życia. Chciała dać się ponieść jego prądowi. Zanurzyć w jego szaleństwie i nieprzewidywalności, przynajmniej na razie.

Miała dwadzieścia osiem lat i dopiero zaczynała na dobre je poznawać. Intuicyjnie czuła, że ślub z zaborczym Patrykiem pogrzebie resztki niezależności, której potrzebowała jak powietrza. Nie chciała dać się jeszcze zamknąć w klatce małżeństwa. Nawet złotej, którą dla niej budował.

Coraz mocniej do niej docierało, że w układzie, który stworzył Patryk, za jej niemym przyzwoleniem, jest niczym więcej jak tylko marionetką. Laleczką z plasteliny, którą ugniatał według własnych wyobrażeń. Kochała go i mogła poświęcić się dla niego, tak jak tego oczekiwał, ale wtedy musiałaby w jakimś sensie zrezygnować z siebie. Nie była na to jeszcze gotowa. Nie przypuszczała jednak, że jej „nie” aż tak go od niej odsunie.

Jakiś niewyobrażalny smutek zagościł w jej sercu, że wszystko zniszczyła, wybierając siebie. Jak mogłam być taką egoistką, myślała, włączając żelazko. Prostowała rozgrzanym metalem jego koszule przepełniona żalem, że nie może w ten sam sposób wygładzić i wyprostować uczuć. Przecież nie chciała wiele, jedynie odrobiny nieskrępowanej wolności. Gdyby tylko pozwolił jej fruwać, dać się ponieść nurtowi życia, sama wracałaby do złotego gniazda. Z najdalszego miejsca na świecie, z najodleglejszego zakątka duszy.

Patryk jednak nie chciał, aby latała. W jego pojęciu związku nie mieściła się wolność, a mimo to Anna ciągnęła do niego jak ćma do światła. Ciągle była go spragniona. Z drugiej strony jednak nie mogła wyzbyć się lęku przed pełną, całkowitą bliskością. Był pierwszym mężczyzną, z którym dzieliła życie. Chciała, by był ostatnim, ale nie w ten sposób, jak on to sobie wyobrażał. Nie, nie jestem egoistką, tylko dłużej chyba nie potrafię żyć ze spętanymi skrzydłami, myślała, wtulając twarz w ciepły, prążkowany materiał.

Lubiła prasować koszule Patryka. Wychodziły spod jej ręki gładkie jak listek. Wieszała je kolorami w garderobie, od najciemniejszej do najjaśniejszej, żeby nie musiał długo szukać tej właściwej. Garnitury też wieszała odcieniami. Tak samo jak krawaty. Po to tylko, by sprawić mu przyjemność. Ciekawe, jak długo będę to jeszcze robić, zastanawiała się, zamykając garderobę.

Na dworze było już zupełnie ciemno, kiedy usłyszała szczęk przekręcanego zamka. Wybiegła do korytarza. Zimne „cześć”, jakie jej rzucił od progu, było równie lodowate jak powietrze, które z nim wpadło. Anna patrzyła, jak zdejmował kurtkę, a potem usiadł na kanapie, opierając nogi o blat stolika, i przełączał pilotem kanały telewizora. Nawet na nią nie spojrzał.

– Patryś, zrobiłam ci kolację. Zjesz?

– Jadłem w szpitalu – odpowiedział, nie odrywając twarzy od ekranu. Włączył głośniej „Wiadomości”, jakby problemy z zimowym odśnieżaniem dróg i widmo zbliżającego się kryzysu w tym momencie były dla niego najważniejsze. Anna policzyła do dziesięciu, wzięła głęboki oddech i zaproponowała, wciąż tkwiąc w przejściu.

– Patryk, porozmawiajmy.

– Nie dziś, miałem ciężki dzień, pójdę się odświeżyć. – Znowu zrobił unik.

Długo stał pod prysznicem. Zbyt długo, jakby wysyłał jej ostateczny sygnał, że to koniec wspólnej podróży. Wiedziała, że nie ma już o czym rozmawiać.

Wyszedł z łazienki w dżinsach i czarnej koszulce, osuszając ręcznikiem włosy. Minął ją bez słowa, jakby była powietrzem, nieistotną cząstką jego przestrzeni. Jakby jej nie było.

Zamknął za sobą drzwi sypialni. Tym jednym drobnym gestem pokazał, że oto wyrzuca ją ze swojego życia.

No to cześć. Po wszystkim. Po nas.

Chciało jej się wyć. Nie, nie chciało. Wyła w środku. Jeszcze chwila i eksploduje z rozpaczy. Zagryzła wargę, żeby nie krzyczeć. Musiała jak najszybciej uciec z tego domu, który runął na jej oczach.

Dopiero w samochodzie dopadł ją tłumiony wcześniej płacz. Jak banalnie wszystko się rozwaliło. Jak ona sama to wszystko zniszczyła. Nie rozumiała tylko, dlaczego tak łatwo się poddał? Dlaczego o nic jej nie zapytał? Nawet nie usiłował zrozumieć. Rozmazywała dłonią makijaż, mijając kolejne skrzyżowania. Zaparkowała przed nowym blokiem na dalekich Jarotach.

– To ja – wyszlochała w domofon i wbiegła po dwa stopnie na trzecie piętro. – Mogę u ciebie pobyć? – zapytała, wtulając się w ramiona drobnej brunetki.

– Jak długo chcesz. – Ciepła dłoń poklepała ją po plecach.

Z Gośką Mazur, od pięciu lat Gadomską, przyjaźniły się od dziecka. Powierzały sobie wszystkie troski i radości, rozumiały się bez słów. Anna miała wiele koleżanek, ale tylko jedną przyjaciółkę, właśnie Gośkę. Były jak siostry. Przez wiele lat mieszkały w jednym bloku przy Narutowicza, razem chodziły do szkoły. Dopiero studia je rozdzieliły. Gośka wyjechała na Akademię Sztuk Pięknych do Gdańska. Anna poszła na anglistykę w Olsztynie.

Kiedy przed czterema laty Gośka z Maćkiem kupili mieszkanie, Anna cieszyła się na równi z nimi. Pomagała w przeprowadzce i urządzaniu ich dwupokojowego gniazdka. Bo Maciek, zajęty pracą, nie miał na to czasu, a brakowało im pieniędzy na wynajęcie ekipy budowlanej. Ile umiały, własnymi siłami, przy znaczącym wsparciu teścia Gośki, zrobiły same. Efekt okazał się zadowalający. Jasne barwy, minimalizm i umiejętnie dobrane dodatki sprawiły, że niewielkie wnętrze wydawało się przestronne, nie tracąc przy tym nic ze swojej przytulności.

– Jesteś sama? – zapytała Anna, wchodząc do środka.

– Tak. Maciek wyskoczył na tydzień na narty. Chodź, kochana, i mów, co się stało. – Gośka objęła ją ramieniem i wprowadziła do pokoju.

Anna usiadła na miękkiej kanapie. Podkuliła nogi pod brodę, wtulona w objęcia przyjaciółki.

– Życie jest do dupy. – Jej głos dolatywał spomiędzy guzików zielonej bluzki Małgosi.

– Bo z dupy wyszło. Patryk?

A kiedy zamiast odpowiedzi zobaczyła potakujące skinienie głowy, nie pytała o nic więcej. Anna długo nie mogła się uspokoić.

– Przegrałam, Gośka. To koniec. Nawet nie wiem, gdzie popełniłam błąd. Przecież robiłam wszystko, czego sobie życzył, tylko ślubu nie chciałam – powiedziała wpatrzona w nieistniejący punkt w przestrzeni, kiedy już wyrzuciła z siebie to, co bolało.

– Może właśnie to był błąd, że robiłaś wszystko?

– Może? Ale bałam się, że jeśli zrobię inaczej, to go stracę. Dlaczego to wszystko jest takie popiep­rzone?!

Trzęsła się cała, wyrzucając z siebie emocje. Serce tłukło się w niej jak ptak w klatce. Przyłożyła rękę do piersi, żeby je przytrzymać.

– Wypij, poczujesz się lepiej. – Gośka podsunęła jej kieliszek domowej nalewki.

– Nie chcę. Patryk nie lubi, jak…

– Przestań wreszcie żyć tym, co on lubi. Zacznij robić to, co ty lubisz.

– Nie wiem, czy jeszcze potrafię.

– Potrafisz. Jesteś silna. – Gośka przytrzymała Annę za ramiona. – Skoro odważyłaś się odejść, to dalej też sobie poradzisz, zobaczysz – przekonywała, głaszcząc ją po włosach. – I powiem ci coś jeszcze. Dobrze zrobiłaś, rezygnując z tego układu. Co to za miłość, jeśli musisz ustępować facetowi na każdym kroku? To i tak na dłuższą metę nie mogło się udać.

– Tylko czy teraz uda mi się żyć bez niego?

Anna wstała i podeszła do ciemnego okna. Oparła rozgrzane czoło o zimną szybę. Mogłabym w nią tłuc głupim łbem, żeby tylko poczuć jakąś ulgę, myślała, zaciskając dłonie na parapecie. Nie przypuszczała, że to aż tak będzie bolało. Czuła się rozdarta, nie chciała żyć bez niego, ale nie chciała dłużej żyć pod jego dyktando.

– Mogę u ciebie zostać przez parę dni? – zapytała, nie odwracając się od okna. – Potem coś sobie znajdę. Nie chcę już wracać do matki.

– Możesz zostać tak długo, jak chcesz. A teraz idź, weź prysznic, a ja zrobię nam jakąś kolację.

Chociaż nie piła, poszła do łazienki jak pijana. Trzymała się rękoma ścian, stąpając ostrożnie po równej drewnianej podłodze jak po zgliszczach związku, który zniszczyła, budząc w sobie uśpione pragnienie wolności. Teraz ją miała. Ale wolność pozbawiona miłości smakowała goryczą i zionęła pustką. Gdyby nie zamknął tych drzwi, gdyby chciał porozmawiać, wszystko bym mu wyjaśniła. Teraz jest za późno, już za późno, powtarzała w myślach, trąc ostrą gąbką skórę, aż stała się czerwona.

Przekroczyła Rubikon, tylko że po drugiej stronie nic na nią nie czekało. Dlaczego tak łatwo zrezygnował? – to pytanie nie dawało jej spokoju. Może mnie nie kochał? Może potrzebna mu była gosposia i kochanka? Nie, to niemożliwe, broniła się przed natrętną myślą. Może ja kochałam za bardzo, za mocno, zbyt poddańczo, zastanawiała się, obracając w dłoniach komórkę. Musiała zrobić jeszcze jedno. Postawić kropkę. „Jutro zabiorę swoje rzeczy”, napisała SMS. Te cztery krótkie słowa były najtrudniejszą wiadomością, jaką kiedykolwiek wysłała. Nie tak miało się to wszystko skończyć. Nie tak to sobie wymarzyła.

Minęła północ, kiedy usłyszały dzwonek do drzwi. Anna owinęła się ciaśniej Gosinym szlafrokiem. Stanęła pośrodku pokoju w słabym świetle nocnej lampki.

– Przyjechałem po ciebie – oświadczył Patryk, wchodząc do środka.

Przyjaciółka dyskretnie wycofała się do sypialni. Podszedł tak blisko, że niemal słyszała, jak wali mu serce. W pierwszym impulsie chciała się do niego przytulić i pobiec nawet w szlafroku do samochodu, ale cofnęła się kilka kroków. Sama nie rozumiała, dlaczego zamiast do niego przylgnąć, wolała się odsunąć. Stali tak przez chwilę w milczeniu naprzeciw siebie, przedzieleni jakąś niewidzialną barierą, którą po raz pierwszy wytyczyła Anna. Patryk jednak szybko ją przekroczył.

– Nie wiem, co ci odbiło, ale mało mnie szlag nie trafił, jak dostałem ten SMS. Pogadamy o tym w domu. A teraz ubieraj się i jedziemy.

– Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – zapytała, zanim się zorientowała, że zabrzmiało to idiotycznie. Przecież nie to było najważniejsze, skąd wiedział, tylko że przyjechał, myślała, wpatrując się w punkt na czole Patryka, gdzie prawie łączyły się jego mocne czarne brwi.

– Skoro nie było cię u matki, to mogłaś być tylko tu. Chodź już, jest naprawdę późno – powiedział, wyciągając rękę w jej stronę.

Ten ton, ta ręka sprawiły, że Anna znowu poczuła, jak narasta w niej bunt. Nawet nie spytał, czy ona chce z nim wracać. Od razu założył, że tak będzie. Przyjechał po mnie jak po swoją własność, nie licząc się z moimi odczuciami, myślała, wbijając wzrok w jego długie, smukłe palce, pokryte ciemnym puszkiem.

– Patryk, ja chyba nie… – zaczęła, ale jej przerwał, jakby przeczuwając, co chce mu powiedzieć, a czego wolał nie usłyszeć.

– Przyznaję, ostatnio zachowywałem się inaczej, ale chciałem się trochę odegrać, bo tą odmową weszłaś mi na ambicję. Przepraszam cię za to. Będę na ciebie czekał tak długo, aż dojrzejesz do małżeństwa i przestaniesz się bać, bo widzę, że się nieźle wystraszyłaś. – Uśmiechnął się, po raz pierwszy odkąd wszedł. Uśmiechnął się po raz pierwszy od TAMTEGO dnia.

– Bawiłeś się ze mną w kotka i myszkę?! – krzyknęła. Oczy pociemniały jej z gniewu. – Jak mogłeś być taki okrutny? – spytała, podchodząc krok bliżej.

– A ty jak mogłaś? Wiesz, co czułem, kiedy mnie odrzuciłaś? – Jednym ruchem przyciągnął ją do siebie.

– Nawet nie zapytałeś, dlaczego to zrobiłam – odrzekła, usiłując się uwolnić z jego ramion.

– No to teraz pytam. Dlaczego?

– Bo nie chcę być tylko elementem w twojej układance. Nie chcę dłużej tańczyć, jak ty zagrasz. Zawsze to ty decydujesz o wszystkim! Zawsze twoje musi być na wierzchu. A gdzie jestem w tym wszystkim ja? Patryk, puść mnie, ręce masz jak ze stali. – Szarpała się słabo.

– Nie puszczę. – Wyraźnie się z nią droczył. – Nigdy cię nie puszczę. Kocham cię jak wariat i chcę się tobą opiekować, czy to źle? – Trzymał ją w mocnym uścisku.

– Źle, bo nie pozwalasz mi rozwinąć skrzydeł.

– Żebyś mi nie odfrunęła! – Zaśmiał się jakoś nienaturalnie i spróbował ją pocałować, ale Anna odwróciła głowę.

– Przestań! Nie załatwimy tego w ten sposób! – W końcu udało jej się go odepchnąć. Był wyraźnie zaskoczony, poczerwieniał i odparł ze źle ukrywanym wyrzutem:

– Jakoś dotąd się nie skarżyłaś. A może po prostu już mnie nie kochasz i dlatego nagle wszystko zaczęło ci przeszkadzać, co? – Świdrował ją ciemnymi oczyma.

Nie lubiła tego spojrzenia spod zmarszczonych brwi, które prześwietlało ją jak aparat rentgenowski. Jak mógł coś takiego powiedzieć, krzyczała w środku. Jak mógł choć przez sekundę zwątpić w moje uczucia. Miała ochotę wrzeszczeć, rzucić się na niego z pięściami i może by tak zrobiła, gdyby nie to, że Gośka była w sąsiednim pokoju. Wciągnęła głęboko powietrze, usiłując zapanować nad emocjami, i wskazując głową drzwi, powiedziała szorstko:

– Jak masz gadać takie głupoty, to lepiej wyjdź.

– Anka…

– Wyjdź! – powtórzyła z naciskiem.

Zamurowało go, przez chwilę stał jak słup soli. Przymknął oczy, opuścił ramiona, jakby uszło z niego powietrze. Potem zacisnął mocno usta, odwrócił się na pięcie i wyszedł.

*

C.d. w pełnej wersji

ROZDZIAŁ II

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ III

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ IV

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ V

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ VI

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ VII

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ VIII

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ IX

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ X

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XI

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XII

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XIII

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XIV

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XV

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XVI

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XVII

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XVIII

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XIX

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XX

Dostępne w pełnej wersji

ROZDZIAŁ XXI

Dostępne w pełnej wersji

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w pełnej wersji