Arabskie opowieści 3. Historie prawdziwe - Tanya Valko - ebook + audiobook

Arabskie opowieści 3. Historie prawdziwe ebook

Tanya Valko

4,0
37,60 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dajcie się uwieść magii Orientu, czasem niełatwej do zaakceptowania, często szokującej, ale zawsze ciekawej.

Libia w czasach pułkownika Kaddafiego to kraj rządzony żelazną ręką z zastraszonymi i zmanipulowanymi obywatelami.

Istniały w nim instytucje, które do dziś szokują. Domy poprawcze dla dziewcząt i kobiet, które dopuściły się małżeńskiej zdrady lub uprawiały seks przedmałżeński. Matki mieszkały w nich ze swoimi pociechami, owocami grzechu. Przytułki dla dzieci z niepełnosprawnościami fizycznymi i umysłowymi, w których chowano je przed światem, by nie przynosiły hańby rodzinom.

Autorka wraca do historii uwięzienia na ponad osiem lat bułgarskich pielęgniarek oskarżonych o zainfekowanie wirusem HIV pięciuset libijskich dzieci. Dzięki rozmowie z mężem głównej oskarżonej Valko z pierwszej ręki zna nieludzkie warunki w libijskich kazamatach, metody przesłuchań i stosowane tortury.

Autorka przybliża też kulisy arabskiej chirurgii plastycznej, której sama dała się uwieść. Ze szczerością ujawnia swój błąd zakończony bolesną i długotrwałą rehabilitacją.

Podczas jej pobytu przez Libię przeszła fala zamieszek na tle rasowym. Sama przypadkowo znalazła się w centrum rozruchów i ledwo uszła z życiem, a potem pomagała znajomym uniknąć rzezi lub internowania.

Tym niebezpiecznym sytuacjom towarzyszyły również piękne chwile, ale niektóre sprawy warto ujawnić i napiętnować.

„Arabskie opowieści 3” kończą zapierającą dech w piersi libijską przygodę Tanyi Valko. Następna część będzie o Arabii Saudyjskiej.

Tanya Valko to pseudonim absolwentki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Była nauczycielką w Szkole Polskiej w Libii, a następnie przez dwadzieścia lat asystentką ambasadorów RP. Mieszkała w wielu krajach arabskich, w tym w Libii i Arabii Saudyjskiej, a następnie w Azji, w Indonezji. Po dwudziestu pięciu latach na obczyźnie, w 2018 r. zostawiła za sobą dyplomatyczne życie i wróciła do Polski.

„Arabskie opowieści. Historie prawdziwe” cz. 1, cz. 2 i cz. 3 to podsumowanie prawie piętnastoletniego pobytu autorki w Libii czasów Muammara Kaddafiego i idealne uzupełnienie arabskiej sagi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 357

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Tanya Valko, 2024

Projekt okładki

Sylwia Turlejska

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

www.studio-kreacji.pl

Zdjęcia na okładce

© EmotionPhoto/Adobe Stock

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Anna Płaskoń-Sokołowska

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8391-555-5

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Wszystkie książki mieszczą bowiem

słowa prawdy i słowa obłudy.

Ja obiecuję nie dać się zwieść

kuszącemu kaprysowi łgarstw.

Francisco Gallardo, Ta ostatnia noc

Książka jest inspirowana przeżyciami autorki.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych zdarzeń

i osób jest przypadkowe.

PRZEDMOWA

Drodzy Czytelnicy,

Arabskie opowieści. Historie prawdziwe i Arabskie opowieści 2 oraz najnowsza, trzeciajuż część przenoszą czytelnika do odległych czasów, gdy Libią niepodzielnie rządził pułkownik Muammar Kaddafi, trzymając cały kraj żelazną ręką. Za rządów tego dyktatora szczęśliwie żyłam na terenie Dżamahiriji1 piętnaście lat. W tym czasie przez ten kraj przewinęło się około stu pięćdziesięciu tysięcy Polaków, którzy właśnie tam zdobywali fundusze, by realizować swoje marzenia. Wszystkie te części łączy moja skromna osoba. Uchylam w nich rąbka tajemnicy o moim prywatnym życiu i o tym, co mnie w nim dobrego i złego spotkało, jakie miałam przygody, jakie traumy i nieszczęścia targały moim sercem, opisuję chwile smutku i radości, a wszystko to okraszam swoim specyficznym poczuciem humoru i przedstawiam z przymrużeniem oka.

Przez karty wszystkich części Arabskich opowieści przewijają się osoby, które odnajdziecie w serii Arabska saga oraz w innych moich książkach. Opisuję też wydarzenia, które jako uważni czytelnicy na pewno zlokalizujecie w mojej twórczości. Z tego wniosek, że mój dorobek literacki w znacznej mierze opieram na swoich doświadczeniach.

Akcja książki nie toczy się chronologicznie, ale tematycznie, gdyż niektóre historie ciągnęły się latami, przeplatały, a losy ludzkie wiązały ze sobą.

Miałam w Libii bliską koleżankę doktor Malikę, byłą asystentkę Muammara Kaddafiego, której wolno było wszystko i z niczym się nie kryła. To ona wprowadzała mnie w tajniki wydarzeń mocno wstydliwych i przekazywała informacje, dzięki którym dziś mogę ukazać prawdziwe, ale niekiedy żenujące losy Libijczyków – mężczyzn, kobiet i dziewcząt tudzież dzieci. Udałam się z Maliką do poprawczaka, skąd wyciągnęła swoją siostrzenicę, oddaną tam przez ojca tradycjonalistę, oraz kuzynkę, internowaną w tym miejscu z polecenia zazdrosnego męża. W tejże instytucji przetrzymywano dziewczynki, ale też dojrzałe kobiety, które postąpiły wbrew prawu szariatu2. To nielogiczne, gdyż Kaddafi w Zielonej książce3głosi postęp, modernizację i emancypację płci słabej, potępia ortodoksję i islamski fundamentalizm, a nawet zwykłą dewocję, głosząc socjalistyczne idee. Dlaczego zatem Libijczycy tak rygorystycznie przestrzegali muzułmańskiego prawa? W istocie nie religia nimi kierowała, lecz wiekowa tradycja i zwyczaje. Poznajcie historie uciemiężonych Libijek, karanych za miłość i za chwilę słabości.

Dzięki polskiej siostrze zakonnej weszłam w progi przytułku dla niepełnosprawnych dzieci, których rodziny chciały się pozbyć, bo ich ułomność stanowiła dla nich hańbę. Czuję się zobowiązana ukazać polskiemu czytelnikowi panujące w nim warunki. Sama określiłam to miejsce jako przedsionek piekła – i nie jest to z mojej strony przesadą.

Opowiadam o służbie zdrowia w Libii i o panujących tam najczęściej chorobach – afrykańskiej amebie, która potrafi zabić, ale także szerzącej się pladze AIDS oraz narkomanii i alkoholizmie. Alkohol i narkotyki były surowo zabronione, lecz czy uchroniło to przyjezdnych i Libijczyków przed wpadnięciem w szpony nałogu?

Wielkim szokiem dla wszystkich było uwięzienie bułgarskich pielęgniarek oraz dwóch lekarzy – Palestyńczyka i Bułgara, oskarżonych o zainfekowanie wirusem HIV prawie pięciuset libijskich dzieci. Niczym niepoparte pomówienie spowodowało osadzenie w więzieniu niewinnych medyków na ponad osiem lat. Przedstawiłam tę historię w zbeletryzowanej formie w Arabskiej sadze, lecz teraz nadszedł czas, by podać wersję możliwie najprawdziwszą, bo całej prawdy nikt nigdy się nie dowie. Dzięki temu, że przeprowadziłam wywiad z wcześniej wypuszczonym na wolność mężem głównej oskarżonej, dowiecie się z pierwszej ręki o warunkach, jakie panowały w libijskich kazamatach oraz o metodach przesłuchań. Poznacie rozpacz osób, które zupełnie nieoczekiwanie znalazły się w pułapce, wydawałoby się bez wyjścia.

Odsłonię też przed Wami kulisy arabskiej chirurgii plastycznej, której sama dałam się uwieść. Kuriozalny okres kryzysu wieku średniego ukazałam w powieści Zrób mnie młodszą, zrób mnie piękną, której akcję umiejscowiłam w Polsce, choć wszystkie opisane tam korygujące i upiększające zabiegi przeprowadzono w Libii lub Arabii Saudyjskiej. W Arabskich opowieściach 3 przeczytacie o tym, jak trafiłam pod skalpel hochsztaplera – i może dzięki tej historii będziecie ostrożniejsi. Pamiętajcie, żeby w zagranicznych szpitalach nigdy nie podpisywać żadnych formularzy w nieznanym języku, bo nie wiadomo, co zawierają, a potem może człowieka spotkać bardzo niemiłe rozczarowanie. W tym rozdziale znów pojawi się moja kumpelka Malika, z którą rywalizowałyśmy dosłownie o wszystko. Każda z nas chciała być szczuplejsza od drugiej i wyglądać młodziej, choć miałyśmy wtedy zaledwie po czterdzieści parę lat i byłyśmy naprawdę zgrabne i sprawne. Oraz niebrzydkie.

Podczas mojego pobytu w Libii przez kraj ten przeszła fala zamieszek na tle rasowym. Libijczycy zupełnie nieoczekiwanie obrócili się przeciwko Afrykanom od dekad ściąganym z Afryki Subsaharyjskiej, w tym głównie z Czadu, Togo i Ghany, do najcięższej pracy. Sama przypadkowo znalazłam się w centrum rozruchów. Kiedy się zorientowałam, co się dookoła dzieje, usiłowałam pomóc mojej gosposi Ghance wyjść cało z impasu oraz wspierałam czarnoskórych znajomych. Jako że przyjaźniłam się z konsulem oraz ambasadorem Ghany, poznałam kulisy niewytłumaczalnej kradzieży ciężko zarobionych przez afrykańskich robotników pieniędzy, które deponowali w ich ambasadzie. Szczęście w nieszczęściu mieli ci, których od razu deportowano do krajów ich pochodzenia, bo to, co działo się w obozach internowania, przekracza wszelkie wyobrażenie. Wielu próbowało uciec przez Morze Śródziemne, co niejednokrotnie kończyło się śmiercią w jego odmętach. To były dopiero początki szlaku migracyjnego wiodącego z Czarnej Afryki przez Libię do Europy – teraz doskonale znamy skutki masowej wędrówki ludów. Sam Kaddafi w jednym z ostatnich przemówień ostrzegał, że „czarna nacja” zaleje Europę i bez wsparcia Libii nikt sobie z tym nie poradzi. Czy były to prorocze słowa? Czy poradzenie sobie z migracją polega na pacyfikacji i więzieniu w obozach?

Arabskie opowieści 3 kończą wspomnienia o mojej libijskiej przygodzie. W dwa tysiące piątym roku trzeba było opuścić kraj Kaddafiego, w którym zdecydowanie spotkało mnie i moją rodzinę więcej dobrego niż złego. Nasze dzieci dorastały we względnym zdrowiu, a my uniezależniliśmy się finansowo i znacznie podnieśliśmy standard naszego życia.

Nierzadko przedstawiam ekstremalne, niejedno­krotnie straszne i okrutne wydarzenia, ale nie myślcie, że działo się tak na każdym kroku, że wszyscy Libijczycy są podli i znęcają się nad słabszymi. Wybiórczo ukazuję fakty, które należy napiętnować, a zaprzeszłe tajemnice ujawniam szerszemu gronu.

Kiedy wyjeżdżaliśmy z Libii, serce pękało nam z żalu. Rozmiłowaliśmy się w tym pięknym arabskim kraju nad Morzem Śródziemnym, w zapachu jaśminu o zmierzchu i rosy o poranku, w unoszącym się w powietrzu pyle, w aromacie świeżo prażonej kawy na lokalnych sukach4, w smaku miodowo-orzechowych orientalnych ciasteczek. Zakochaliśmy się też w ludziach, którzy nas otaczali – w tych orientalnych dobrych duszach, które pomimo różnic kulturowych oferowały nam swoją przyjaźń i pomocną dłoń.

Dajcie się uwieść magii Orientu, choć nie zawsze jest on łatwy do zaakceptowania, a odmienność arabskiej kultury i obyczajów niejednokrotnie bulwersuje. Jednak zawsze warto poznać to, co nowe i nieznane. Arabskie opowieści 3 to książka zapierająca dech w piersiach i ujawniająca liczne haniebne tajemnice.

1 Dżamahirija – od 1977 r. oficjalna nazwa Libii: Arabska Libijska Dżamahirija Ludowo-Socjalistyczna, a od 1986 r. Wielka Arabska Libijska Dżamahirija Ludowo-Socjalistyczna. Od 2013 r. nowa nazwa: Państwo Libia (Daulat Libia).

2 Szariat– tradycyjne muzułmańskie prawo religijne.

3Zielona książka Muammara Kaddafiego (wyd. w 1975 r.) – przedstawia oryginalną filozofię polityczną oraz poglądy na demokrację. Odrzuca jej nowoczesne, liberalne rozumienie, w zamian proponując demokrację bezpośrednio opartą na komitetach ludowych. Postuluje odrzucenie kapitalizmu i komunizmu – rozwiązaniem ma być trzecia droga, tzw. trzecia teoria światowa, będąca połączeniem arabskiego nacjonalizmu i islamskiego socjalizmu, opartego na zasadach Koranu.

4Suk, suq – targ, bazar.

1.

PRAWO SZARIATU CZY TRADYCJA

Cnotliwa żona marynarza

W Libii przebywam najdłużej z wszystkich krajów Orientu, w których przychodzi mi żyć, bo aż piętnaście lat. Mieszkam zarówno w Górach Gharianu na kampie w Al-Urban, ponadto dwa lata w pięknej Misuracie nad zatoką Wielka Syrta, potem na libijskiej prowincji w Zawii, a ostatnie lata w Trypolisie – najpierw w centrum miasta, naprzeciwko polskiej ambasady na Szaria5 Ben Aszur, a następnie w „spalni” w Dżanzurze, oddalonym od placówki o trzydzieści kilo­metrów. W związku z tym codziennie pokonuję co najmniej sześćdziesiąt kilometrów po libijskich drogach łączących tę dzielnicę ze stolicą i jeżdżę jak wariat bez trzymanki. Pomiędzy tymi pobytami zdarzają się krótsze lub dłuższe przerwy, lecz ostatnia bytność to nieprzerwany dziesięcioletni okres, kiedy wyjeżdżamy z Libii tylko na krótkie urlopy. Wtedy to zdobywam najwięcej doświadczeń, poznaję polskich i zagranicznych dyplomatów, kontraktowiczów oraz licznych Libijczyków, a także ich żony Polki, zaś ich dzieci nieraz uczę w polskiej szkole. W Ambasadzie RP, gdzie ostatecznie dostaję zatrudnienie, pomagam Polonii, jak umiem, zarówno jako żona konsula, jak i rodaczka.

Najlepszą, jak też najbardziej nietypową w moim życiu, przyjaciółką zostaje doktor Malika, córka rybaka, która za młodu była asystentką i prawą ręką oraz jedną z wielu kochanek pułkownika Muammara Kaddafiego. Kiedy ją poznaję, jest już ledwie pracownicą libijskiego MSZ oraz przewodniczącą sekcji libijskich kobiet w Unii Afrykańskiej. To osoba niezwykła, nie sposób przejść obok niej obojętnie, ale też nad wyraz apodyktyczna. Kiedy dopuszcza mnie do wąskiego grona swoich znajomych – co jest niezwykłym wyróżnieniem, bo z byle kim się nie zadaje – pragnie kierować moim życiem, decydować za mnie, a nawet mówi mi, co mam jeść. Staram się okiełznać jej przywódcze zapędy, choć nie chcę się jej narażać, by nie zerwała kontaktu, bo stanowi bezcenne źródło informacji. Mając do mnie bezgraniczne zaufanie, nie robi żadnych tajemnic choćby ze swoich spraw osobistych i zwierza się ze szczegółami z nieraz niezbyt chlubnych postępków, a ja nie mogę się nadziwić, że takie przekręty są możliwe w kraju było nie było muzułmańskim i na dokładkę w środowisku kobiet.

– Masz co do garnka włożyć? – Malika dzwoni do ambasady pod koniec kolejnego pracowitego dnia. – Pokazałabym ci najlepszy warzywniak w stolicy i poznała z jego przebojową właścicielką, najprzebieglejszą mistrzynią obłudy.

– Ale mnie zaintrygowałaś. – Takiej okazji nie odpuszczę, choć obiecałam rodzinie, że zjemy razem obiad. – Daleko ten market?

– To zwykły stragan – śmieje się Malika – z niezwykłą Libijką, która nim zarządza. Lubię ją. – To stwierdzenie jeszcze bardziej podgrzewa moje zainteresowanie, więc nie bacząc na fochy najbliższych, umawiam się z kumpelą.

Przydrożna buda znajduje się niedaleko Dżanzuru, co ogromnie mnie cieszy, bo mam stąd do domu żabi skok. Cały czas targają mną wyrzuty sumienia, że daję się namawiać samotnej Malice na babskie wypady, podczas gdy ja nie jestem sama jak palec, mam dzieci i męża, którzy na mnie czekają. Boję się, że kiedy przesadzę z absencją, rodzina przestanie mnie wypatrywać i jak w końcu się pojawię, odepchnie od siebie.

– Witaj, Salwa! – Nie wiadomo czemu dość oziębła i wyniosła w stosunku do wszystkich Malika wita się nad wyraz serdecznie ze skromnie ubraną Libijką o brudnych rękach i z ziemią pod paznokciami; obejmuje ją czule i trzykrotnie całuje w policzki. – Jak zdrowie? Jak dzieciaki? Ile ty ich masz? Znów powiększyła się twoja gromadka? – Mruga porozumiewawczo i chichra w kułak.

– Kullu quejs6 – odpowiada sympatyczna pełnokrwista trzydziestoparolatka. – Kullu tamam7.

Obserwuję Salwę – kobietę o klasycznej arabskiej urodzie, śniadej karnacji i magnetycznych, czarnych jak węgiel oczach błyszczących jak gwiazdy oraz z burzą hebanowych włosów związanych w solidny kok za pomocą małej chusty. Na twarzy i dłoniach ma tatuaże, ale nie te okazjonalne, robione henną na wesela, ale permanentne, świadczące o jej beduińskim pochodzeniu i przynależności do klanu. Pomimo niezbyt czystej galabii8, od której bije smrodkiem potu pomieszanego ze słodkimi orientalnymi perfumami, na nadgarstkach ma liczne, solidne złote bransolety, a na palcach pierścienie ze sporymi kamieniami. Z szyi zwisa jej wisior z okiem proroka, który co chwilę obija się o jej duży biust.

Handlarka prowadzi nas na tyły straganu do swojej prywatnej części, która przypomina tradycyjne miejsce wypoczynku w arabskich namiotach, bo na klepisku leży dywan, pod drewnianymi ściankami rzucono poduchy i piankowe materace w pstrych poszwach. Na środku na metalowej tacy stoi kocher, gdzie powolutku gotuje się arabska qahwa9 wydająca niezwykły aromat świeżo palonych ziaren i kardamonu. Rozsiadamy się wygodnie, a kupującymi zajmuje się afrykański pracownik bizneswoman. Zaraz robię się całkiem mokra, jakby mnie wodą z wiadra polano, bo jest tu piekielnie gorąco, zero wiaterku, i oczywiście nie ma co marzyć o wentylatorze, nie wspominając o klimatyzacji. Spoglądam na moje towarzyszki, lecz one jakoś nie narzekają i nie panikują, choć co rusz wycierają pot z czoła czy szyi.

– Chciałam was zapoznać – zagaduje Malika. – To moja koleżanka, Bulandija10 Tania. Pracuje w polskiej ambasadzie, więc niezła z niej szyszka. – Od razu informuje o moim statusie, bo tutaj to jest najważniejsze.

– Miło mi. – Salwa wyciąga do mnie spracowaną, brudną i lepką dłoń, którą ściskam, kryjąc obrzydzenie. – Zapraszam częściej.

– Jak będziesz jej dawać dobrą cenę, to codziennie będzie robić u ciebie zakupy. – Malika dzieli się ze mną swoimi koneksjami, a ja się zastanawiam, co tak naprawdę ma na celu. Przecież nie to, bym taniej o dwa dinary kupowała skrzynkę ziemniaków lub żeby Salwa sprzedała pięć kilo więcej kabaczków. – Tania mieszka od ciebie rzut beretem.

– Świetnie. Zatem będziemy się często widywać. – Arabka jest uprzedzająco uprzejma.

Po chwili kobiety przechodzą na dialekt, i to nie libijski, lecz raczej beduiński, więc nic nie rozumiem i siedzę w tym upale trochę jak na tureckim kazaniu, plując sobie w brodę, że dałam się tu zaciągnąć. One dobrze się bawią, co chwilę wybuchając salwami śmiechu, a ja zdycham z duchoty. Co ja tutaj robię? – wściekła zadaję pytanie, które często sobie stawiam, dając się ubrać w jakiś pomysł Maliki. Nie zwlekając ani minuty dłużej, zrywam się na równe nogi.

– Poczekaj! Mam dla ciebie powitalny prezent! – Salwa wstaje i wręcza mi drewnianą skrzynkę wypakowaną po brzegi brzoskwiniami, mirabelkami, winogronami, szkarłatnymi pomidorami, aromatycznymi ogórkami oraz pękami zielonej pietruszki, kopru, mięty i szczypiorku. Do tego obok samochodu czeka na mnie potężny arbuz i melon, które usłużny Afrykanin pakuje mi do bagażnika. – Życzę smacznego!

– Dziękuję, nie trzeba było. – Czuję się zażenowana, bo w naszej europejskiej kulturze branie prezentów od obcego człowieka nie jest w zwyczaju i nie należy do dobrego tonu, może dlatego, że zobowiązuje do rewanżu. – Nie powinnam… Może… – Sięgam do torebki, choć wiem, że zapłata nie wchodzi w grę i wyciągając portmonetkę, ogromnie urażę życzliwą kobietę.

– Wskaż mój stragan swoim współpracownikom z ambasady. W Dżanzurze na osiedlu mieszkaniowym też żyje sporo Polaków. – Teraz wszystko staje się jasne, a ja wcale nie potępiam Maliki, że wspiera biznes swojej znajomej. – Zawsze możecie liczyć na zniżki i mały prezencik.

– Na pewno przywiozę parę koleżanek, a jak będziemy organizować duże przyjęcie w rezydencji, zaopatrzymy się u ciebie.

Zanim wsiadamy do samochodów – Malika w podzięce za promocję dostaje trzy razy tyle zieleniny i owoców co ja – jakby znikąd pojawia się Murzynka z trójką odrośniętego przychówku plączącego jej się pod nogami i jednym rocznym bobasem na ręku. Maluch ma brzydką pooparzeniową ranę na prawym przedramieniu, na co od razu zwracam uwagę, bo spaceruje po niej mucha.

– Ummi11! – Śliczniutki jak malowanie chłopiec wyciąga pulchniutkie rączki do Salwy, a ta spieka raka i przygryza wargi. – Ummi, ummi, ummi… – powtarza malec, jakbyśmy miały jakąś wątpliwość.

– Czy twój stary nie jest w rejsie? – Malika, rżąc jak nastolatka, pochyla się w stronę rodaczki. – Tym razem miało go nie być dwa lata.

– Jak by ci to powiedzieć… – Libijka głęboko się namyśla, zamiast wyznać prawdę, bo tu szczerość należy do rzadkości. – Jakiś czas temu przypłynął do Trypolisu, bo złapał groźne morskie choróbsko.

– Nie policzyłaś, ile konkretnie by to musiało być miesięcy temu? – Zmienna jak chorągiewka kumpela latawicy nieoczekiwanie marszczy czoło. – Pilnuj się, bo źle skończysz.

– Daj spokój…

– Sąsiedzi jeszcze jakoś odpuszczą ci szlajanie się z innymi Libijczykami, ale z czarnuchem wyrobnikiem już niekoniecznie.

Uważnie lustruję starsze dzieciaczki, które mają charakterystyczną urodę semicką i pomimo ciemnej karnacji widać, że nie zaliczają się do afrykańskiej rasy. Opalony kolor skóry zdarza się wśród arabskich ludów koczowniczych zamieszkujących Saharę, może stąd ich matka też nie ma cery białej jak mleko. Jednak w żyłach najmłodszego z rodzeństwa ewidentnie płynie murzyńska krew, prawdopodobnie pomagiera kobiety.

– Powinnaś coś z nim zrobić – szepcze Malika na ucho koleżanki, ale ja słuch mam dobry, a na dokładkę wszystko rozumiem. – Zastanów się. Dotąd ci się upiekło, ale tym razem ni cholery się nie uda.

– Przecież mnie nie zabije. Nasz kuzyn może i nie jest jakimś adonisem ani bystrzachą, ale też nie jest taki zły.

Dzięki wymianie zdań poznaję ich koligacje. Krewniaczki? – dziwię się, bo Malika wygląda jak spod igiełki, a Salwa, w znoszonym tradycyjnym ubraniu, reprezentuje raczej typ wieśniaczki. Choć obie panie są śniadolice, a oczy lśnią im tym samym blaskiem.

– Nawet jeśli jest taką fujarą, na jaką wygląda, i załóżmy, że ma gołębie serce, to kiedy bracia i kumple go podburzą, nie wiadomo, do czego się posunie. A nuż przypomni sobie o panującym u nas od wieków patriarchacie?

– Co mam z takim cudnym maluszkiem zrobić? No wymyśl coś, ty mądralo!

– Oddaj do adopcji…

– Coś ci się pomieszało w głowie! Kto weźmie czarnego dzieciaka?

– Podrzuć do meczetu lub kościoła.

– Żeby zrobili z niego niewolnika, wykonującego każdą najgorszą i najcięższą robotę, albo jeszcze gorzej, dewota? Nie ma mowy!

– Zostaw przed drzwiami przytułku.

– Tam są wyłącznie dzieci ułomne fizycznie lub upośledzone umysłowo! Zwariowałaś?!

– A nie możesz się po prostu rozwieść? – pytam, bo dłużej nie jestem w stanie wysłuchiwać tych bzdur. – Przecież Dżamahirija jest w miarę nowoczesnym krajem, kobiety mają tu dużo praw.

Libijki patrzą na mnie jak na głupią, a ja zupełnie nie rozumiem ich reakcji.

– Spójrz na siebie, Maliko. Ile osiągnęłaś, do czego doszłaś. Jesteś wyemancypowaną kobietą na miarę europejskich standardów.

– Oj, Tania, Tania… Zabieram cię w różne miejsca, opowiadam historie, w tym moje rodzinne, a ty dalej nic nie rozumiesz. – Przyjaciółka na znak niezadowolenia cyka językiem o podniebienie.

– Przecież nie ma u was jakiegoś religijnego zaślepienia, chodzicie ubrane, jak chcecie, a te zakwefione i zasłaniające twarze są nawet dyskryminowane, kobiet się nie kamienuje za zdradę ani nie zmusza do małżeństwa – niezrażona pieję peany, bo jestem zakochana w tym kraju po same uszy. – Ileż z was robi karierę! Prowadzicie samochody, pełnicie funkcje dyrektorskie, ministerialne, bierzecie udział w międzynarodowych sympozjach i kongresach. Myślisz, że kobiety w Arabii Saudyjskiej żyją tak swobodnie jak wy?

– Okej, moja ty libijska patriotko. – Malika ewidentnie jest zadowolona, że tak lubię jej ojczyznę. – Może i nie ma u nas fundamentalizmu i żadnemu facetowi nie wolno ot tak pozbawić kobietę życia, jednak rządzi tu tradycja, a to jest gorsze od plagi. Tego nie da się tak łatwo wyplenić z głupich, zawszonych chłopskich łbów! – wścieka się. – W ramach obrony honoru rodziny wszystko jest możliwe i na niejedno bezeceństwo sobie pozwolą.

– Cóżeście tacy honorowi? – pytam żartobliwie, chcąc ją trochę rozmiękczyć.

– Wy macie swoje dziesięć przykazań, a my inne bzdury – wygłasza ateistka, za co mogłaby zostać oskarżona o apostazję i w niejednym arabskim kraju skrócona o głowę. – Religia to opium dla mas, a w połączeniu z krewkim charakterem, którego Arabom nie brakuje, i nadmiernym poczuciem godności zdarzają się paskudne historie. O tych najgorszych ci nie opowiadam, bo przestałabyś nas lubić, a mnie się podoba twoje oczarowanie Libią. Ciągle ci się wydaje, że żyjemy tu jak w jakiejś orientalnej bajce, moja ty księżniczko.

Nie wyjaśniając już niczego i nie oferując konkretnej pomocy krewniaczce, zła jak osa Malika wskakuje do swojej toyoty camry i rusza z piskiem opon, pozostawiając nas w tumanie kurzu.

Polecam bazar Salwy komu się da, bo żal mi frywolnej kobiety, która ciężko pracuje i praktycznie sama wychowuje liczne potomstwo, a jej mąż jedynie pływa po nieznanych wodach. Zresztą produkty ma najwyższej jakości i nadzwyczaj świeże, więc nie robię jej jakiejś szczególnej łaski. Nawet ambasadorowa Kazia zaopatruje się u niej w warzywa i owoce, a kiedy dostaje w prezencie jabłko lub soczystą gruszkę, cieszy się jak dziecko.

Po wypadzie do warzywniaka przez jakiś czas z Maliką się nie widujemy. Nie mam pojęcia, czy się na mnie obraziła, że wtrącam się w nie swoje sprawy, czy zwyczajnie jest zajęta, a może wyjechała w kolejną zagraniczną delegację, których odbywa całe mnóstwo. Ostatecznie pierwsza do niej dzwonię, bo akurat tak się składa, że mam wolny czwartkowy wieczór, gdyż każdy członek naszej czteroosobowej rodziny postanawia spędzić czas w gronie własnych przyjaciół – córka Sowa dziecięcych, syn Isiek młodzieżowych, Igo męskich – a zatem ja mam dyspensę na babskie ploteczki.

– Chcesz do mnie przyjechać? – pyta Malika, a głos aż jej się łamie ze wzruszenia. – Igo cię nie zabije? Dzieci nie będą płakać? – trochę pokpiwa z mojego przywiązania, ale sądzę, że skrycie mi zazdrości.

Przyjaciółka najchętniej zdradza mi sekrety w czterech ścianach swojego domu, a konkretnie w sypialni, siedząc ze mną ramię w ramię na wielkim małżeńskim łożu, którego nigdy z nikim nie dzieliła. Towarzyszą jej jedynie zdjęcia Kaddafiego wystawione na toaletce, w które wpatruje się z uwielbieniem. Tutaj ma pewność, że nie jest inwigilowana i nikt nie usłyszy ani jednego jej słowa. Ja oczywiście będę milczeć jak grób, bo i komu miałabym uchylać rąbka jej tajemnic.

Zauroczenie Wodzem zaowocowało romansem trwającym jedną noc, w czasie której doszło do ich fizycznego zbliżenia. Malika od zawsze kochała go ogromną, ale platoniczną miłością, co z upływem lat najbardziej jej doskwiera, bo chciałaby mieć przy swym boku bliskiego sercu człowieka. Ujawnienie zawiłości jej życia mogłoby ją kosztować karierę, a może nawet głowę, więc obawia się zwierzyć jakiejkolwiek libijskiej koleżance. Dlatego to mnie, niegroźną adżnabiję12,obarcza szczegółami swojej love story13, tymi najbardziej pikantnymi, a także skandalicznymi.

– Kiedy powiedziałam Muammarowi o ciąży, tak się wściekł, że obawiałam się o życie swoje i dziecka. – Twarz Maliki zastyga niczym maska. – Nazwał mnie złodziejką spermy. Spermy, którą wlewał w każdą nadstawiającą mu się dziurkę! – Ze zdradzonej kobiety wychodzi cała gorycz. – Od razu odstawił mnie na boczny tor, a ja truchlałam, że naśle na mnie swoich zbirów i mnie ukatrupią.

– Aż tak?

Milknie, by zapanować nad emocjami, a po chwili znów mówi swoim stanowczym głosem:

– Przez moją siostrę, która pracowała i pracuje w jego najbliższym otoczeniu, przekazałam mu wynik testu na ojcostwo, rzecz jasna wykonanego za granicą. Jednoznacznie dowodził, że Muaid to jego syn. Zresztą powinien być tego pewien, bo przecież gdy mu się oddałam, byłam dziewicą. Ale jak mężczyzna, który nie ma do nikogo zaufania i na dokładkę sam jest rozpustnikiem, uwierzy kobiecie, która dobrowolnie rozłożyła przed nim nogi? Kiedy się przekonał, że to chłopak z jego krwi i kości, zaproponował mi kolejne stypendium naukowe, podczas którego zrobiłabym habilitację, lub wielce intratne zatrudnienie w zagranicznej firmie. Jednak ja za taką potwarz zażądałam zdecydowanie więcej. Za te wszystkie lata, kiedy mnie zwodził, tym samym zamykając mi drogę do szczęścia. Powinien był mnie odtrącić, kiedy byłam młoda i czysta, a nie starszawa i z brzuchem.

– Teraz już rozumiem! – Nagle rozjaśnia mi się w głowie. – To wtedy dostałaś nominację na pierwszą libijską panią ambasador!

– Do Ghany właśnie, tam, gdzie wszystko między nami się zaczęło i gdzie tak błyskawicznie się skończyło.

– Nieślubny syn nie przeszkodził ci w dalszej karierze?

– A kto powiedział, że mam syna? – odpowiada pytaniem na pytanie Malika. – Ktoś coś widział? Ktoś coś słyszał?

– Powiedz, jak to zakamuflowałaś? Arabki potrafią tak namieszać, że babeczki z zachodniego świata powinny się od was uczyć przebiegłości.

– Gdy mój ciążowy brzuch stał się zauważalny, nagle wpadłam w dewocję i zaczęłam nosić galabiję. Moja pulchna siostra Muna od zawsze miała taki styl, stąd nikt nigdy nie wiedział, czy jest w kolejnej ciąży, czy znów dołożyła parę kilogramów.

– Te spowijające was od stóp do głów szmaty rzeczywiście kryją niejeden sekret! – potwierdzam znany fakt.

– Kiedy dostałam boleści porodowych, obie pojechałyśmy do szpitala w Akrze i Muna wyszła z niego z kolejnym dzidziusiem, a ja lżejsza o dziewięć kilogramów. Tyle. – Malika figlarnie puszcza do mnie oczko.

– I nigdy się nie wydało? Nikt na ciebie nie doniósł?

– Trzeba wszystko dobrze zaplanować, to potem układa się po twojej myśli.

– Ty masz łeb! – stwierdzam z podziwem.

– Znowu na wszystko patrzysz przez różowe okulary – podśmiewa się ze mnie koleżanka. – Moje położenie było i jest komfortowe, bo mam plecy i niesamowicie mocarnego sponsora. Panowie z mojej rodziny trzymali buzię na kłódkę i położyli uszy po sobie, bo to ja rozdaję karty i na dokładkę mam asa w rękawie.

– Chyba masz rację.

– Nie chyba, ale na pewno. Gdyby nie moje profity, tatuś i mamusia oraz cała nasza familia zapewne nadal mieszkaliby na Starym Mieście w ponaddwustuletnim rozsypującym się ze starości domu. Kto dostał działkę od Wodza w centrum Trypolisu? – pyta z dumą.

– No ty.

– Za czyją kasę postawiliśmy trzypiętrową nowoczesną kamienicę, w której korzystam raptem z tej sypialni z łazienką?

– Za twoją.

– Czy należy to do mnie? Mam cokolwiek na papierze?

– Nie mam pojęcia.

– Oczywiście, że nie, bo w cudownej Libii właścicielem wszelakich dóbr materialnych nadal może być ten, kto nosi portki.

– To straszne! – oburzam się. – A gdzie reformy i równouprawnienie kobiet?

– Jaka ty jesteś naiwna! Dostałyśmy wyłącznie takie prawa, które ułatwiają życie facetom. Możemy pracować, by przynosić kasę do domu i zasilać budżet.

– Zaraz, zaraz… – przerywam. – Przecież według prawa szariatu kobieta nie ma obowiązku dokładać się do domowej skarbonki.

– Dobrze odrobiłaś lekcję, ale tylko w teorii. W praktyce wszystko zależy od głowy rodziny, którą naturalnie jest jakiś samiec. A oni przeważnie zabierają żonom, siostrom czy nawet matkom ich zarobki.

– Można by z tym pójść do sądu – sugeruję, na co Malika z rozbawienia aż bije się rękami po udach.

– Czemu Pułkownik pozwolił nam prowadzić samochody? – Libijka postanawia dzisiaj wyedukować mnie od a do z.

– Byście miały swobodę poruszania? – Czuję się coraz głupsza zamiast mądrzejsza, bo wszystko, co wiem i tak w tym kraju cenię, nagle okazuje się funta kłaków warte.

– Bzdura! Mamy jedynie odciążać mężów w wożeniu dzieci do szkoły i same dostać się do pracy. Dysponując czterema kółkami, kobiety robią też zakupy, dzięki czemu niby opiekujący się nimi faceci są wolni po pracy, w której przeważnie zbijają bąki. Zatem przesiadują do zmierzchu w kafejkach, sziszarniach14 lub na progach domów, plotkując jak baby i grając w karty. Palcem o palec nie uderzą i umierają z nudów, bo mają czasu w nadmiarze, a my, niby słaba płeć, gonimy w piętkę.

– Ostatnia kwestia, koleżanko. – Postanawiam wyciągnąć ważki i niepodważalny według mnie argument. – Nie potrzebujecie mahrama15, żeby się gdziekolwiek ruszyć. A to też dość istotne.

– Jakże nie? Znów jesteś niedoinformowana.

– Przecież byłaś na stypendium w Londynie i z tego, co mówiłaś, tatuś z tobą nie pojechał.

– Ale musiał podpisać zgodę na mój wyjazd. Zrobił to bardzo niechętnie i gdybym go nie zaszantażowała gniewem Muammara, który przyznał mi ten grant, nosa bym poza Libię nie wyściubiła.

– Ale teraz też cały czas jeździsz w delegacje. Chyba nie z tatkiem? – kpię, bo przyjaciółka obala wszystkie mity, w które tak gorąco wierzę.

– Nie porównuj mojej sytuacji do doli zwykłych Libijek. Podróżuję służbowo i to mnie usprawiedliwia.

– Na fitness z cudzoziemcami chodzisz i na dokładkę rozbierasz się jak do rosołu – uderzam w kolejny czuły punkt.

– Też służbowo. – Malika jest szczera aż do bólu. Na siłowni krążą plotki, że pisze raporty o uczestnikach i ich prywatnych poczynaniach, a ona teraz mówi mi o tym otwartym tekstem.

– Aha… – Nie komentuję więcej, bo gula rośnie mi w gardle, kiedy się zastanawiam, o czym na mnie donosi do służb specjalnych.

– Nie jesteśmy społeczeństwem ortodoksyjnym, Allahu broń, ale od wieków rządzi u nas patriarchat i jeśli zwyczajna dziewucha narozrabia, wtedy głowa rodziny czy klanu ustala dla niej karę.

– Przecież nie stosuje się u was zbrodni honorowej? W życiu o czymś takim nie słyszałam, a znam wiele niesamowitych historii od Polek, które mieszkają tu od pół wieku.

– Po co komu od razu zabijać nieposłuszną babę? Są inne metody represji.

– Zamyka się taką w domu? Izoluje?

– Raczej internuje. Mamy tu haniebną instytucję penitencjarną. Poprawczak. Sama tam mało kiedyś nie trafiłam, ale tatuś przemyślał kwestię i przymknął oko na moje wizyty w koszarach Bab al-Azizija.

– To poprawczak dla dziewcząt? Takie są na całym świecie. – Znów staram się uzasadnić poczynania Libijczyków.

– Dla małolatek, ale też dorosłych kobiet – wymienia Arabka.

– Te, które popełniają przestępstwo, trzeba zresocjalizować – podkreślam rolę takich zakładów.

– Ich jedynym wykroczeniem jest to, że urodziły się bez fiuta. – Malika rzadko klnie, ale przy mnie czuje się swobodnie i czasami sobie na to pozwala. – Obawiam się, że moja krewniaczka Salwa też niedługo tam trafi.

– Ale…

– Dość tego przelewania z pustego w próżne! – Zrywa się z łóżka i podbiega do pięknej kolonialnej komody. Wyciąga z niej swojego ulubionego Jaśka Wędrowniczka z czarną etykietą i stawia na blacie. Potem zanurza rękę głębiej i maca wśród ubrań. – Mam coś dla ciebie! – Z radością pokazuje zakamuflowane francuskie wino. – Pamiętałam, że lubisz merlota.

– Nie trzeba było… Dzięki…

– Teraz czas na relaks! – ogłasza stanowczo, a ja nie mam nic przeciwko, bo głowa mi pęka po naszej rozmowie, gdyż ideał, który sobie wymyśliłam, właśnie sięgnął bruku. – Obejrzymy jakiś amerykański film. Uwielbiam je, choć są u nas zakazane.

– Ale ty się tym nie przejmujesz – pokpiwam.

– Robię to służbowo! – Rechocze wyzwolona Libijka, zapalając jointa16.

Od tygodnia nie zaopatruję się w warzywa i owoce, bo ostatnio Salwa zapakowała mi ich samochód i dopiero dziś rano dojedliśmy zapasy. Teraz nigdzie indziej nie robię zakupów, bo cała rodzina z wielkim smakiem wcina jej świeże produkty i bardzo je sobie chwali.

Kiedy po pracy podjeżdżam pod stragan, rozglądam się za właścicielką, ale nigdzie jej nie widzę. Nie ma też afrykańskiego pracownika, a zarazem jej kochanka, który okazuje się bardzo miłym i uprzejmym człowiekiem – nigdy nie pozwoli mi dotknąć żadnej siatki i wszystko sam pakuje do mojego auta. Wysiadam i obserwuję nieznanych mi mężczyzn, którzy uwijają się przy kramie. Miny mają zezłoszczone i źle im patrzy z oczu.

– Salam alejkum17 – witam się uprzejmie, bo ciekawość pcha mnie do działania.

– Alejkum salam – mruczy jeden z nich. – Czego tu szuka?

– Jak to czego? – Podśmiewam się. – Warzyw i owoców.

– Stoisko się zamyka. Nieczynne.

– Dlaczego? Czy pani Salwa się rozchorowała? – Postanawiam się czegoś dowiedzieć, choć widząc wyraz twarzy gościa, powinnam raczej brać nogi za pas.

– Skąd zna Salwę?! – naskakuje na mnie, a ja się łudziłam, że będzie trzymał dystans ze względu na to, że jestem cudzoziemką, i na rzucające się w oczy dyplomatyczne tablice rejestracyjne. Immunitet nawet taki chłystek powinien respektować. – Co za konszachty z nią miała?!

– Lahza18! – Stawiam się facetowi, mierząc go najgroźniejszym spojrzeniem, na jakie mnie stać. – Już ci mówiłam: zaopatrywałam się u niej w jarzyny.

– Zgnilizna z Zachodu do nas przyjeżdża i deprawuje nasze uczciwe kobiety. – Libijczyk jakby nie słyszał, co się do niego mówi, ale naraz robi taki zbolały wyraz twarzy, że aż mi go żal, bo domyślam się, że to małżonek Salwy, żeglarz rogacz.

– Rahman! Daj pani spokój! – Młodszy i nadzwyczaj przystojny kompan przyskakuje do nas. – Przepraszam za brata. Trochę postradał zmysły. – Suszy do mnie białe jak perełki zęby. – Może zechce madam diplomasi19 wziąć parę skrzynek bakłażanów czy kabaczków? – oferuje. – My nie mamy co z tym zrobić, bo dla rodziny to aż nadto.

Nie czekając na odpowiedź, wsadza je do mojego małego autka, dorzucając jeszcze parę wielkich jak piłka lekarska arbuzów i melony. Kiedy usiłuję zapłacić, obrusza się:

– Absolutnie nie! To prezent w ramach przeprosin za zachowanie Rahmana. Straszliwie zniszczony z niego człowiek.

– A co się stało? Czy ma to związek z Salwą? – Nie potrafię pohamować wścibstwa, choć moje zachowanie jest wyjątkowo aroganckie.

– Do widzenia! – Cały urok młodego gogusia pryska. Teraz bezczelnie popycha mnie w stronę samochodu i przewierca wściekłym wzrokiem. – Niech się nie interesuje, bo się doigra.

– Myślisz, że doktor Malika też odpuści sobie dochodzenie? – Strzelam z grubej rury, bo wiem, jak to imię działa w Trypolisie: albo otwiera drzwi, albo ludzie gotowi są cię zabić.

– Hmm… Twoja sadiqa20 Malika?

Nic więcej nie mówi, tylko otwiera przede mną drzwi mojego auta i dosłownie wrzuca mnie za kierownicę.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

5Szaria – ulica.

6Kullu quejs – Wszystko dobrze.

7Kullu tamam – Wszystko w porządku.

8Galabija – męski lub damski jednobarwny strój w formie długiej sukni/płaszcza z rozcięciem pod szyją albo zapinany na guziki.

9Qahwa – arabska kawa.

10Bulandija – Polka, przym. r.ż. polska.

11Ummi – moja mama.

12Adżnabija – cudzoziemka.

13Love story – historia miłosna.

14Sziszarnia – kawiarnia, w której pali się sziszę (fajkę wodną).

15Mahram – męski opiekun muzułmańskich kobiet, mąż, ojciec, brat, kuzyn, dziadek, także szwagier lub nieletni syn.

16Joint – przypomina papierosa, ale jest wypełniony suszem marihuany lub haszyszem, zwykle zmieszanym z tytoniem.

17Salam alejkum – Pokój z tobą, dzień dobry, witaj. Odpowiedź: Alejkum salam – Z tobą także (pokój).

18Lahza! – Spokój! Cisza!

19Madam diplomasi – pani dyplomatka.

20Sadiqa – przyjaciółka.