Bajki, Satyry, Monachomachia - Ignacy Krasicki - ebook

Bajki, Satyry, Monachomachia ebook

Ignacy Krasicki

0,0

Opis

Ignacy Krasicki był równocześnie księciem, biskupem i pierwszoplanowym przedstawicielem polskiego klasycyzmu, czyli nurtu w programie oświeceniowym, który pojmował literaturę jako narzędzie wychowa- nia i oświecenia społeczeństwa. W Bajkach. Satyrach. Monachomachii zebrane są utwory świadczące zarówno o szerokim zainteresowaniu Krasickiego postawami Polaków różnych stanów, o doskonałej orientacji w obyczajach i problemach współczesnego mu społeczeństwa oraz o wszechstronności jego pisarstwa, jeśli chodzi o formy wypowiedzi. W Bajkach autor posługuje się krótkimi, wierszowanymi utworami, których bohaterami są najczęściej zwierzęta, aby poruszać najważniejsze prawdy o ludzkiej naturze. W Satyrach, krótkich groteskowych formach, Krasicki piętnuje ludzkie przywary i godne reprymendy zachowania z życia codziennego. Monachomachia, czyli Wojna mnichów jest poematem heroikomicznym, w którym autor z utrzymanym w duchu oświecenia groteskowym humorem krytykuje zacofanie i zasobne życie duchownych.

Lektura dla klasy VI

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 89

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




BAJKI

WstĘp do bajek

Był młody, który życie wstrzemięźliwie pędził;

Był stary, który nigdy nie łajał, nie zrzędził;

Był bogacz, który zbiorów potrzebnym udzielał;

Był autor, co się z cudzej sławy rozweselał;

Był celnik, który nie kradł; szewc, który nie pijał;

Żołnierz, co się nie chwalił; łotr, co nie rozbijał;

Był minister rzetelny, o sobie nie myślał;

Był na koniec poeta, co nigdy nie zmyślał

– A cóż to za bajka? Wszystko to być może!

– Prawda, jednakże ja to między bajki włożę.

Kruk i lis

(z Ezopa)

Bywa często zwiedzionym,

Kto lubi być chwalonym.

Kruk miał w pysku ser ogromny;

Lis, niby skromny,

Przyszedł do niego i rzekł: „Miły bracie,

Nie mogę się nacieszyć, kiedy patrzę na cię!

Cóż to za oczy!

Ich blask aż mroczy!

Takową postać?

A pióra jakie!

Szklniące, jednakie.

A jeśli nie jestem w błędzie,

Pewnie i głos śliczny będzie”.

Więc kruk w kantaty; skoro pysk rozdziawił,

Ser wypadł, lis go porwał i kruka zostawił.

LIS I OSIEŁ

Lis stary, wielki oszust, sławny swym rzemiosłem,

Że nie miał przyjaciela, narzekał przed osłem.

„Sameś sobie w tym winien – rzekł mu osieł na to –

Jakąś sobie zgotował, obchodź się zapłatą”.

Głupi ten, co wniść w przyjaźń z łotrem się ośmiela:

Umiej być przyjacielem, znajdziesz przyjaciela.

MYSZ I KOT

Mysz, dlatego że niegdyś całą książkę zjadła,

Rozumiała, iż wszystkie rozumy posiadła.

Rzekła więc towarzyszkom: „Nędzę waszą skrócę:

Spuśćcie się tylko na mnie, ja kota nawrócę!”

Posłano więc po kota; kot zawżdy gotowy,

Nie uchybił minuty, stanął do rozmowy.

Zaczęła mysz egzortę; kot jej pilnie słuchał,

Wzdychał, płakał... Ta widząc, iż się udobruchał,

Jeszcze bardziej wpadła w kaznodziejski zapał,

Wysunęła się z dziury – a wtem ją kot złapał.

MYSZY

Każdy się swoim zatrudnia kłopotem:

Radziły myszy, co tu robić z kotem.

Mówiły jedne: „Darami go skusić!”

Mówiły drugie: „Lepiej go udusić!”

Wtem odezwał się szczur szczwany, bo stary:

„Próżne tu groźby, próżne i ofiary.

I dary weźmie, i przysięgi złamie!

Najlepiej cicho siedzieć sobie w jamie,

A opatrzywszy zewsząd bez łoskotu

Ani być z kotem, ani przeciw kotu”.

LEW I ZWIERZĘTA

Lew, ażeby dał dowód, jak wielce łaskawy,

Przypuszczał konfidentów do swojej zabawy.

Polowali z nim razem, a na znak miłości

On jadł mięso, kompanom ustępował kości.

Gdy się więc dobroć taka rozgłosiła wszędy,

Chcąc im jawnie pokazać większe jeszcze względy,

Ażeby się na jego łasce nie zawiedli,

Pozwolił, by jednego spośród siebie zjedli.

Po pierwszym poszedł drugi i trzeci, i czwarty.

Widząc, że się podpaśli, lew, choć nie obżarty,

Żeby ująć drapieży, a sobie zakału,

Dla kary, dla przykładu, zjadł wszystkich pomału.

WILCZKI

Pstry jeden, czarny drugi, a bury najmniejszy,

Trzy wilczki wadziły się, który z nich piękniejszy.

Mówił pierwszy: „Ja rzadki!”

Mówił drugi: „Ja gładki!”

Mówił trzeci: „Ja taki jak i pani matka!”

Trwała zwadka.

Wtem wilczyca nadbiegła;

Gdy w niezgodzie postrzegła:

„Cóż to – rzecze – same w lesie

Wadzicie się!”

Więc one w powieść, jak się rzecz działa.

Gdy wysłuchała:

„Idzie tu wam o skórę – rzekła – miłe dzieci,

Która zdobi, która szpeci.

Nasłuchałam się tego już to razy kilka,

Nie przystoi to na wilka

Wcale.

Ale

Jak będziecie tak w kupie

Dysputować się, głupie,

Wiecie, kto nie zbłądzi?

Oto strzelec was pozwie, a kusznierz osądzi”.

JAGNIĘ I WILCY

Zawżdy znajdzie przyczynę, kto zdobyczy pragnie.

Dwóch wilków jedno w lesie nadybali jagnię;

Już go mieli rozerwać; rzekło: „Jakim prawem?”

„Smacznyś, słaby i w lesie!” – Zjedli niezabawem.

LIS I WILK

Wpadł lis w jamę, wilk nadszedł, a widząc w złym stanie,

Oświadczył mu żal szczery i politowanie.

„Nie żałuj – lis zawołał – chciej lepiej ratować”.

„Zgrzeszyłeś, bracie lisie, trzeba pokutować”.

I nadgroda, i kara zarówno się mierzy:

Kto nikomu nie wierzył, nikt temu nie wierzy.

SZCZYGIEŁ I KOS

Ponad wrzosem

Szczygieł z kosem

Powadzili się o to, kto z nich lepiej śpiewa.

Koło drzewa

Widząc, iż się przymyka,

Zdali sąd na ptasznika.

Ten, przyjaźni zadatki

Chcąc dać, prosił do klatki.

Ale i kos, i szczygieł powiedzieli mu na to:

„Lepsza zwada na dworze niźli zgoda za kratą”.

PAW I ORZEŁ

Paw się dął, szklniące pióra gdy wspaniale toczył.

Orzeł górnie bujając, gdy go w locie zoczył,

Rozśmiał się i przeleciał. Wrzasnął paw – w śmiech ptacy.

„Nie znają się – powtarzał – na rzeczach prostacy”.

„Znają się – rzekł mu orzeł – wdzięk cenić umieją,

Ale gardzą przysadą i z dumnych się śmieją”.

WÓŁ MINISTER

Kiedy wół był ministrem i rządził rozsądnie,

Szły, prawda, rzeczy z wolna, ale szły porządnie.

Jednostajność na koniec monarchę znudziła;

Dał miejsce woła małpie lew, bo go bawiła.

Dwór był kontent, kontenci poddani – z początku;

Ustała wkrótce radość – nie było porządku.

Pan się śmiał, śmiał minister, płakał lud ubogi.

Kiedy więc coraz większe nastawały trwogi,

Zrzucono z miejsca małpę. Żeby złemu radził,

Wzięto lisa: ten pana i poddanych zdradził.

Nie osiedział się zdrajca i ten, który bawił:

Znowu wół był ministrem i wszystko naprawił.

DWA ŻÓŁWIE

Nie żałując sił własnych i ciężkiej fatygi,

Dwa żółwie pod zakładem poszli na wyścigi.

Nim połowę do mety drogi ubieżeli,

Spektatorowie poszli, sędziowie zasnęli.

Więc rzekła im jaskółka: „Lepiej się pogodzić;

Pierwej niżeli biegać, nauczcie się chodzić”.

ŻÓŁW I MYSZ

Że zamknięty w skorupie niewygodnie siedział,

Żałowała mysz żółwia; żółw jej odpowiedział:

„Miej ty sobie pałace, ja mój domek ciasny;

Prawda, nie jest wspaniały – szczupły, ale własny”.

PTASZKI W KLATCE

„Czegoż płaczesz? – staremu mówił czyżyk młody –

Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody”.

„Tyś w niej zrodzon – rzekł stary – przeto ci wybaczę;

Jam był wolny, dziś w klatce – i dlatego płaczę”.

WÓZ Z SIANEM

Przy powrozie

Na wozie

Wielki ciężar konie wlekły,

Więc sobie rzekły:

„Aby naszą pracę skrócić:

Starajmy się wóz wywrócić”

I tak się stało:

Siano się w wodzie zmaczało.

Ale czego nie dociekły,

Cięższe, bo zmokłe do domu przywlekły.

A nim wyschło bywszy w wodzie,

Pracowały trzy dni w głodzie.

DZIECI I ŻABY

Koło jeziora

Z wieczora

Chłopcy wkoło biegały

I na żaby czuwały:

Skoro która wypływała,

Kamieniem w łeb dostawała.

Jedna z nich, śmielszej natury,

Wystawiwszy łeb do góry,

Rzekła: „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!

Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie”.

CZAPLA, RYBY I RAK

Czapla stara, jak to bywa,

Trochę ślepa, trochę krzywa,

Gdy już ryb łowić nie mogła,

Na taki się koncept wzmogła.

Rzekła rybom: „Wy nie wiecie,

A tu o was idzie przecie”.

Więc wiedzieć chciały,

Czego się obawiać miały.

„Wczora

Z wieczora

Wysłuchałam, jak rybacy

Rozmawiali: wiele pracy

Łowić wędką lub więcierzem;

Spuśćmy staw, wszystkie zbierzem.

Nie będą mieć otuchy,

Skoro staw będzie suchy”.

Ryby w płacz, a czapla na to:

„Boleję nad waszą stratą;

Lecz można złemu zaradzić

I gdzie indziej was osadzić.

Jest tu drugi staw blisko,

Tam obierzcie siedlisko.

Chociaż pierwszy wysuszą.

Z drugiego was nie ruszą”.

„Więc nas przenieś” – rzekły ryby.

Wzdrygała się czapla niby;

Dała się na koniec użyć,

Zaczęła służyć.

Brała jedną po drugiej w pysk, niby nieść mając

I tak pomału zjadając;

Zachciało się na koniec skosztować i raki.

Jeden z nich widząc, iż go czapla niesie w krzaki,

Postrzegł zdradę, o zemstę zaraz się pokusił.

Tak dobrze za kark ujął, iż czaplę udusił.

Padła nieżywa:

Tak zdrajcom bywa.

SYN I OJCIEC

Każdy wiek ma goryczy, ma swoje przywary:

Syn się męczył nad książką, stękał ojciec stary.

Ten nie miał odpoczynku, a tamten swobody:

Płakał ojciec, że stary; płakał syn, że młody.

PANI PIES

Pies szczekał na złodzieja, całą noc się trudził;

Obili go nazajutrz, że pana obudził,

Spał smaczno drugiej nocy, złodzieja nie czekał;

Ten dom skradł; psa obili za to, że nie szczekał.

RYBKA RYBKA MAŁA I SZCZUPAK

Widząc w wodzie robaka rybka jedna mała,

Że go połknąć nie mogła, wielce żałowała.

Nadszedł szczupak, robak się przed nim nie osiedział,

Połknął go, a z nim haczyk, o którym nie wiedział.

Gdy rybak na brzeg ciągnął korzyść okazałą,

Rzekła rybka: „Dobrze to czasem być małą”.

ZAJĄCZEK

Już pora miła

Wiosny wschodziła;

Młode gałązki

Szły na zawiązki,

Trawy bujały:

Zajączek mały

Cieszył się wiosną.

Mruczał jednak na trawki, że tak prędko rosną.

Bo dla takiej odmiany

I widzieć nie mógł, i nie był widziany.

Gdy je więc wydeptywał, po łące igrając,

Rzekł stary zając:

„Zetną trawki, ty wyrośniesz i gdy się czas zmieni,

Na to, co w wiośnie pragniesz, zapłaczesz w jesieni”.

MĄDRY I GŁUPI

Pytał głupi mądrego: „Na co rozum zda się?”

Mądry milczał: gdy coraz bardziej naprzykrza się,

Rzekł mu: „Na to się przyda, według mego zdania,

Żeby nie odpowiadać na głupie pytania”.

WYROK

Czy nos dla tabakiery, czy ona dla nosa,

Była wielka dysputa ze starym młokosa,

Na złotnika sąd przyszedł; bezwzględny a szczery

Dał wyrok nieodwłocznie: „Nos dla tabakiery!”

CZŁOWIEKI ZDROWIE

W jedną drogę szli razem i człowiek, i zdrowie.

Na początku biegł człowiek; towarzysz mu powie:

„Nie spiesz się, bo ustaniesz”. Biegł jeszcze tym bardziej.

Widząc zdrowie, że jego towarzystwem gardzi,

Szło za nim, ale z wolna. Przyszli na pół drogi:

Aż człowiek, że z początku nadwerężył nogi,

Zelżył kroku na środku. Za jego rozkazem

Przybliżyło się zdrowie i odtąd szli razem.

Coraz człowiek ustawał, mając w pogotowiu

Zbliżył się: „Iść nie mogę, prowadź mnie” – rzekł zdrowiu.

„Było mnie zrazu słuchać” – natenczas mu rzekło;

Chciał człowiek odpowiedzieć... lecz zdrowie uciekło.

PODRÓŻNY

Arab jeden, gdy go noc w podróży zapadła,

A był dwa dni wśród stepu bez wody, bez jadła,

Postrzegł worek na drodze; wziął, rozweselony,

A w blasku gwiazd chcąc widzieć, czym był napełniony,

Jęknął i rzekł niezmierną boleścią przejęty:

„Jam rozumiał, że kasza, a to dyjamenty!”

PRZYJACIELE

Zajączek jeden młody

Korzystając z swobody

Pasł się trawką, ziółkami w polu i ogrodzie,

Z każdym w zgodzie.

A że był bardzo grzeczny, rozkoszny i miły,

Bardzo go inne zwierzęta lubiły.

I on też, używając wszystkiego z weselem,

Wszystkich był przyjacielem.

Raz gdy wyszedł w świtanie i bujał po łące,

Słyszy przerażające

Głosy trąb, psów szczekania, trzask wielki po lesie.

Stanął... Słucha... Dziwuje się...

A gdy się coraz zbliżał ów hałas, wrzask srogi,

Zając w nogi.

Wspojźrzy się poza siebie: aż tu psy i strzelce!

Strwożon wielce,

Przecież wypadł na drogę, od psów się oddalił.

Spotkał konia, prosi go, iżby się użalił:

„Weź mnie na grzbiet i unieś!” Koń na to: „Nie mogę,

Ale od innych będziesz miał pewną załogę”.

Jakoż wół się nadarzył. „Ratuj, przyjacielu!”

Wół na to: „Takich jak ja zapewne niewielu

Znajdziesz, ale poczekaj i ukryj się w trawie,

Jałowica mnie czeka, niedługo zabawię.

A tymczasem masz kozła, co ci dopomoże”.

Kozieł: „Żal mi cię, niebożę!

Ale ci grzbietu nie dam, twardy, nie dogodzi:

Oto wełniasta owca niedaleko chodzi,

Będzie ci miętko siedzieć”. Owca rzecze:

„Ja nie przeczę,

Ale choć cię uniosę pomiędzy manowce,

Psy dogonią i zjedzą zająca i owcę:

Udaj się do cielęcia, które się tu pasie”.

„Jak ja ciebie mam wziąć na się,

Kiedy starsi nie wzięli?” – cielę na to rzekło

I uciekło.

Gdy więc wszystkie sposoby ratunku upadły,

Wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły.

OWIECZKA I PASTERZ

Strzygąc pasterz owieczkę nad tym się rozwodził,

Jak wiele prac ponosi, żeby jej dogodził.

Że milczała: „Niewdzięczna!” – żwawie ją ofuknie.

Więc rzekła: „Bóg ci zapłać... a z czego te suknie?”

LIS MŁODY I STARY

Młody lis, nieświadomy myśliwych rzemiosła,

Cieszył się, że sierść nowa na zimę odrosła.

Rzekł stary: „Bezpieczeństwo tych ozdób nie lubi;

Nie masz się z czego cieszyć, ta nas piękność gubi”.

OSIEŁ I BARAN

Klął osieł los okrutny, że marznął na mrozie.

Rzekł mu baran trzymany tamże na powrozie:

„Nie bluźń bogów, w żądaniach płochy i niebaczny!

Widzisz przy mnie rzeźnika? Dziękuj, żeś niesmaczny”.

WOŁY KRNĄBRNE

Miłe złego początki, lecz koniec żałosny.

Nie chciały w jarzmie chodzić woły podczas wiosny;

W jesieni nie woziły zboża do stodoły;

W zimie chleba nie stało, zjadł gospodarz woły.