Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełna ciepła i zaskakujących zwrotów akcji kontynuacja powieści "Szukając przystani".
Kiedy Wanda i jej maleńka wnuczka Pola zostają same, sytuacja młodej emerytki się komplikuje. Rozstaje się ze wspólnikiem Wiktorem i wynajmuje restaurację. Jakby tego było mało, kiedy sama potrzebuje pomocy, najbliżsi tylko w niej widzą swoje wsparcie.
Czy wystarczy jej siły i wewnętrznego uporu, żeby przetrwać najtrudniejsze momenty? Czy emerytura będzie spokojnym czasem w jej życiu? Czy uda się jej znaleźć bezpieczny port? Nim znajdzie odpowiedź na te pytania, czeka ją jeszcze sporo niespodzianek od losu.
Zakończenie pierwszego tomu wcisnęło mnie w fotel i przyprawiło o drżenie serca. Z niecierpliwością czekam na kontynuację.
Z recenzji czytelniczki
Anna Karpińska - autorka poczytnych książek obyczajowych, które cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem czytelników. Ukończyła politologię na Uniwersytecie Wrocławskim, uczyła studentów, była dziennikarką, wydawała książki, prowadziła firmę. Siedem lat temu porzuciła dotychczasowe życie zawodowe, całkowicie oddając się pisaniu powieści. Ma męża, trójkę dorosłych dzieci i troje wnucząt. Mieszka w Toruniu, weekendy spędza na wsi, przynajmniej raz w roku podróżuje gdzieś dalej, by naładować akumulatory. Nie wyobrażam sobie życia bez moich bohaterów, ale tworzę dla czytelników. To ich zainteresowanie stanowi dla mnie źródło satysfakcji i motywuje do pracy - mówi. "Bezpieczny port" to wyczekiwana z niecierpliwością kontynuacja "Szukając przystani" z serii "Rodzinne roszady".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 379
Copyright © Anna Karpińska-Plaskacz, 2019
Projekt okładki
Agencja Interaktywna Studio Kreacji
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcia na okładce
© Elisabeth Ansley/Trevillion Images
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Ewa Charitonow
Korekta
Katarzyna Kusojć
Marianna Chałupczak
ISBN 978-83-8169-632-6
Warszawa 2019
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Rozdział 1
Trasę z Torunia do Chełmna pod dom Wiktora pokonałam w niecałe pół godziny, wypruwając flaki z mojego starego grata. Odkryłam w sobie Kubicę: wpadałam w ślizg na każdym zakręcie, przekraczałam wszelkie możliwe ograniczenia prędkości i jedynie konieczność trzymania kierownicy powstrzymywała mnie od rwania włosów z głowy.
Pola zniknęła, Matko Boska, nie ma Poli! – udręka nie dawała o sobie zapomnieć ani przez moment. Jak to możliwe, że Wiktor, najbardziej odpowiedzialny i godny zaufania człowiek, jakiego znam, nie był w stanie upilnować mojej trzyletniej wnuczki, mojego oczka w głowie? Przecież zostawiłam ją tylko na kilka godzin, żeby zajrzeć do córki i jej chorych maluchów. Mimo że Joasia próbowała zniechęcić mnie do wizyty.
– Mamo, nie przyjeżdżaj – przekonywała. – Pada śnieg, jest ślisko i słaba widoczność. Poradzę sobie z chłopcami. W końcu mają już prawie półtora roku – próbowała żartować.
– A kto wykupi lekarstwa? Zostawisz dzieci z gorączką pod opieką babci, która ledwie się porusza?
Poza wszystkim targał mną niepokój o Kajtka i Gucia, którzy podczas wczorajszej Wigilii znienacka dostali wysokiej gorączki, a Wiktor, mój wspólnik w restauracji i człowiek, którego zdążyłam poznać od jak najlepszej strony, deklarował pomoc. Pola go lubiła, znała z czasów, kiedy codziennie przychodziła do Ilony. Ba, miała u niego nawet swoje zabawki i składane łóżeczko.
Zdecydowałam się jechać. Powierzyłam Wiktorowi małą, ale on nie stanął na wysokości zadania. Nie dopilnował mojej wnuczki.
W okolicy Unisławia usłyszałam dźwięk komórki.
Może się znalazła? – poczułam ucisk w sercu. Ale próba wymacania telefonu jedną ręką w torebce spełzła na niczym.
Wąska, pokryta śniegiem droga bez pobocza nie pozwalała na postój. W emocjach przejechałam kilka kilometrów, dostrzegając wreszcie zjazd na czyjeś podwórko. Zatrzymałam się przed bramą i wybrałam numer Wiktora.
– Mów, co się dzieje. Znalazła się? – przeszłam od razu do rzeczy.
– Wanda, powiadomiłem policję i szukają. Pytają, gdzie mogła pójść. Możesz mi podać adres Mirki?
Tylko tyle miał mi do powiedzenia. Przekazałam stosowną informację i ponownie odpaliłam silnik.
– Stało się coś z samochodem? Może pomóc? – usłyszałam głos dochodzący od furtki.
– Musiałam się zatrzymać, ale już odjeżdżam – rzuciłam, pozostawiając zdziwionego właściciela posesji.
Ponownie nacisnęłam pedał gazu i po kilku minutach zatrzymałam auto przed domem Wiktora.
Czekał przy otwartej bramie.
– Dobrze, że dojechałaś, wejdź – przywitał mnie zdenerwowany. – Nie wiem, co powiedzieć…
Wpadłam do znanego sobie domu, w którym Pola pod opieką Ilony spędziła kilka ładnych miesięcy. Nie pytając o zgodę, przebiegłam przez wszystkie pomieszczenia uczepiona beznadziejnej nadziei, że gdzieś tu znajdę wnuczkę. Przecież mogła się gdzieś schować, zasnąć, zrobić nam żart.
– Nie ma jej! – wykrzyknęłam zrozpaczona, zbiegając po schodach. – Sprawdzałeś w ogrodzie? Patrzyłeś w budzie Maksa?
Wiktor spróbował wziąć mnie w ramiona, ale wysupłałam się ze złością.
– Nie dotykaj mnie! Nie ruszaj mnie! Gdzie jest Pola?! – wrzeszczałam. Za oknem zacinał deszcz ze śniegiem. – Dlaczego jej nie dopilnowałeś?!
Spojrzałam gotowa uderzyć, ale powstrzymała mnie obecność dwojga policjantów, których dopiero teraz dostrzegłam.
– Pani Zarębska, proszę się uspokoić. Będziemy działać, ale jest nam pani potrzebna spokojna i rozważna. Może wody? – zaproponował starszy funkcjonariusz, spoglądając znacząco na Wiktora.
Ten bez słowa podał mi szklankę wypełnioną płynem. Byłam w stanie przełknąć tylko kilka łyków. A później dałam upust łzom.
Wszyscy siedzieli i czekali, aż powrócę do żywych, a potem zaczęło się maglowanie. Gdzie mała mogła pójść pod nieobecność Wiktora? U kogo się zatrzymać?
– Pod jaką nieobecność?! – podniosłam głos. – Zostawiłeś ją samą? Trzyletnie dziecko zostawiłeś samo?! – zaatakowałam.
Był mi winien wyjaśnienie.
– Wyszedłem na chwilę do teściowej, to tylko dwa domy dalej. Zaniosłem jej lekarstwo, Ilona prosiła. Pola właśnie zasnęła. Wróciłem zaraz, ale jej już nie było.
– Kim jest Ilona? – usłyszałam pytanie policjantki.
– To moja żona.
– Sama nie mogła zanieść matce lekarstwa?
– Ona jest na wczasach leczniczych…
Przysłuchiwałam się tej rozmowie, zastanawiając się, które z nich było bardziej niebezpieczne dla Poli. Miałam wprawdzie wątpliwości co do równowagi psychicznej Ilony, ale ona potrafiła dopilnować małej. Zależało jej na niej. Trauma, której doświadczałam, podsunęła mi szatańską myśl.
– Wiktor, gdzie jest Pola! Co z nią zrobiłeś?! – Nie zwróciłam uwagi na prośbę policjanta, żeby się uspokoić. – A może to ty jesteś chory, a nie Ilona?! Nie mogłeś przeżyć, że Wojtusia już nie ma, a ktoś inny cieszy się dzieckiem? Co jej zrobiłeś?! – Przywarłam do swetra Wiktora i zaczęłam go szarpać.
Chwycił za moje nadgarstki i nie wypuszczał.
Nie wiem, co nastąpiłoby, gdyby nie obecność policjantów.
– Panie Piotrowski, wystarczy. Kim jest Wojtuś?
Wiktor uwolnił mnie z uścisku i ciężko usiadł na kanapie, by w dwóch słowach przedstawić historię zmarłego na białaczkę synka.
– Niczego nie zrobiłem, poza tym, że zostawiłem Polę samą na piętnaście minut – wykrztusił. – Może jednak zaczniecie jej szukać?
Niestety, wszystkie miejsca, które wskazałam, zostały już sprawdzone. Nie pojawił się żaden ślad. Poli nie było w pobliżu naszego domu ani u Mirki, ani u pani Danki, ani u kilkorga moich sąsiadów, koleżanek ze szkoły. Nie pojawiła się w restauracji, na placu zabaw. Policja już sprawdzała tereny nad Wisłą i jeziorem Starogrodzkim i, co oczywiste, ulice Chełmna.
Ugięły się pode mną nogi, kiedy w przedpokoju dostrzegłam zimową kurtkę wnuczki. Termometr na dworze wskazywał zero stopni.
– Szukajcie jej, wyszła bez okrycia! – zawołałam.
Mijały godziny, a poszukiwania nie przynosiły rezultatu.
– Wracam do siebie. – Zebrałam się, kiedy policjanci postanowili się pożegnać.
– Może pójdę z tobą? – zaproponował Wiktor, ale umilkł pod moim spojrzeniem.
– Jeżeli Pola się nie odnajdzie… – Łypnęłam na niego wzrokiem bazyliszka, pod którym kryła się rozpacz.
– Zadzwonię do Ilony – powiedział.
– Po co?
– A jeśli to ona ma coś wspólnego ze zniknięciem małej?
– Dzwoń! – Uchwyciłam się ostatniej deski ratunku.
Przysłuchiwałam się rozmowie z ośrodkiem, czujna na każde słowo.
– Mogę poprosić żonę do telefonu? – Wiktor poprosił kogoś o połączenie. – Nie może podejść? Jest na zajęciach z jogi? W takim razie zadzwonię później.
– Słyszałaś – odparł, wyłączając telefon. – Wandziu, znajdziemy Polę…
– To twoja wina!
Wybiegłam, zabierając ze sobą rozpacz i strach. Wiktor już dla mnie nie istniał, ale w tym momencie to nie było ważne. Boże! – modliłam się, biegnąc przed siebie. Jeżeli mała się nie odnajdzie, nie ma już dla mnie życia!
Wpadając do pustego domu, miałam ochotę zasnąć na wieki.
Rozdział 2
Przeleżałam noc na kanapie, starając się nie zasnąć, by nie przeoczyć dzwonka telefonu. Policjanci kontynuowali poszukiwania w mieście i na obrzeżach, penetrowali błonia nad rzeką. Powiadomiono posterunki w Toruniu i innych ościennych miastach. Akcję utrudniał fakt, że podczas świąt posterunek funkcjonował w okrojonym składzie.
Nad ranem musiałam przysnąć, bo nie usłyszałam, że weszła Mirka. Dostrzegłam ją siedzącą przy mojej kanapie, a jej obecność odczytałam jako zły omen.
– Coś się stało Poli?! – usiłowałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. – Masz złe wiadomości?
– Jeszcze nic nie wiadomo, Wandziu. Przyszłam cię wesprzeć. Spokojnie, musisz być silna. I nie wstawaj tak szybko, bo zakręci ci się w głowie! – przewidziała moja przyjaciółka, zanim zatoczyłam się na fotel.
Po chwili siedziałyśmy przy filiżance kawy, której nie mogłam przełknąć.
Mirka zmusiła mnie, żebym wzięła tabletkę uspokajającą.
Trochę ochłonęłam, jednak żadne zapewnienia, że Pola niebawem się znajdzie, nie trafiały do mojej świadomości.
– Mirka, mała jest nie wiadomo gdzie, a ja przysnęłam. Nie powinnam czekać na telefon z policji, chodźmy jej szukać! – Adrenalina odsunęła na bok zmęczenie.
Moja przyjaciółka starała się zapanować nad emocjami.
– Oczywiście, możemy iść, Wandziu, ale niewiele zdziałamy. Może lepiej pójdźmy na komisariat dowiedzieć się czegoś więcej.
Mimo poranka drugiego dnia świąt na posterunku panował spory ruch. Na korytarzu dostrzegłam siedzącego w kącie Wiktora. Na mój widok uniósł się lekko z krzesła, szepcząc słowa powitania.
Zanim zdążyłam się wywnętrzyć, jeden z policjantów zaprosił nas obie do komendanta.
– Nadkomisarz Jan Nowakowski – przywitał nas mężczyzna pokaźnej postury. – Proszę usiąść – zachęcił, wskazując na dwa krzesła naprzeciwko biurka.
– Wanda Zarębska, a to moja przyjaciółka Mirka Kozieł.
– Prowadziliśmy akcję poszukiwawczą całą noc, ale na razie bez skutku. – Komendant przeszedł do rzeczy. – W związku z tym, że mamy do czynienia z osobą nieletnią, postanowiliśmy wprowadzić system Child Alert. Informacja o zaginionej została przekazana wszystkim posterunkom policji w kraju, uruchomiliśmy linię alarmową dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć, obsługiwaną przez ekspertów Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych Komendy Głównej Policji, powiadomiliśmy prokuratora, a na miejscu mamy sztab dowodzenia. Komunikat ze zdjęciem wnuczki, które nam pani przekazała, niebawem trafi do mediów. Policjanci wciąż pracują w terenie. Będziemy czekać na telefony od ludzi, może ktoś widział dziecko. Czuje się pani na siłach, żeby udzielić mi kilku odpowiedzi?
– Oczywiście, proszę pytać o wszystko. – Opanowałam nerwy i skoncentrowałam się.
Czas był moim najgorszym wrogiem.
Nadkomisarz zaczął od pytań o Wiktora.
Opowiedziałam, jak poznaliśmy się półtora roku temu, kiedy z Iloną zjechali do Chełmna. Przyznałam, że darzyłam go zaufaniem i ceniłam za odpowiedzialność. Wspomniałam o tragedii Wiktora i Ilony, którzy kilkanaście lat temu pochowali synka. Nie pominęłam informacji, że Ilona przez kilka miesięcy zajmowała się Polą, kiedy ja wychodziłam do restauracji.
– Dlaczego zrezygnowała pani z usług pani Piotrowskiej?
Musiałam powiedzieć, że Ilona nie zawsze była sobą.
– Wiktor często narzekał na zachowanie żony. Bywała rozdrażniona, rozchwiana. Brała leki uspokajające.
– Pan Piotrowski? A pani również dostrzegała zmiany w zachowaniu opiekunki?
– Kiedyś, wbrew mojemu kategorycznemu zakazowi, zabrała małą na rower wodny na jezioro Starogrodzkie.
– Czy coś się wówczas wydarzyło?
– Nie, ale mogło. Poczułam się zaniepokojona jej brakiem odpowiedzialności i niedotrzymaniem umowy. Poza tym patrzyła na Polę takim dziwnym wzrokiem…
– Co na to pani wspólnik? Rozmawialiście?
– Tłumaczył żonę niezasklepioną raną emocjonalną po śmierci synka. Namawiał na leczenie, a mnie delikatnie przestrzegał, dlatego w końcu zdecydowałam się zmienić opiekunkę. Teraz Polą zajmuje się moja sąsiadka, pani Danka.
Na myśl o wnuczce poczułam skurcz w sercu.
Mirka podała mi szklankę z wodą, którą łapczywie wypiłam.
– A pani zna Ilonę Piotrowską? – Nadkomisarz spojrzał na moją przyjaciółkę.
– Słabo. Spotkałam ją kilka razy w restauracji, moja mama czasami widywała się z jej matką. Ale od chwili, kiedy pani Stasiakowa przestała wychodzić z domu, kontakt się urwał.
– Co pani o niej sądzi?
– Spokojna, może zbyt wyciszona osoba. Ale starałam się ją zrozumieć. Nie wyobrażam sobie utraty dziecka. Wanda… – Mirka zerknęła na mnie z ukosa – …czasami miała wątpliwości, czy Pola zbytnio się do Ilony nie przywiąże, bo bardzo lubiła spędzać z nią czas.
Policjant zdecydował się na pytanie, do którego prawdopodobnie zmierzał od samego początku.
– Czy uważają panie, że Ilona Piotrowska może mieć coś wspólnego ze zniknięciem dziecka?
Zaniemówiłam, ale paradoksalnie wstąpiła we mnie nadzieja. Gdyby Ilona porwała Polę, była szansa, że mała żyje. Nie utopiła się w Wiśle, nie zamarzła w nadwiślańskich chaszczach.
Nadzieja jednak szybko zniknęła.
– Jak miałaby to zrobić? – zapytałam. – Jest teraz w ośrodku leczniczym gdzieś pod Brodnicą. Wczoraj Wiktor do niej dzwonił, ale była akurat na zajęciach jogi. Ale skoro zakłada pan porwanie, może lepiej przyjrzeć się mojemu wspólnikowi? On był na miejscu.
Nagle przeraziłam się własnych przypuszczeń i nie bacząc na konwenanse, wypadłam na korytarz. Miejsce, gdzie przed kilkoma minutami siedział Wiktor, było puste.
– Gdzie jest ten pan, który tutaj był?! – zawołałam do przechodzącego z dokumentami pod pachą policjanta.
– Nie mam pojęcia – odparł zdziwiony moim napadem. – Musiał wyjść.
– Jak to wyjść? Szukajcie go! Może to on porwał moją wnuczkę! Panie komendancie, Wiktor Piotrowski zniknął! – Zawróciłam do gabinetu. – Trzeba go odszukać, może przetrzymuje gdzieś Polę, jeszcze zrobi jej krzywdę!
– Proszę się uspokoić, zaraz znajdziemy pana Piotrowskiego do wyjaśnienia. – Nadkomisarz poderwał się z krzesła i wybiegł, zostawiając nas same.
Po chwili usłyszałyśmy dźwięk policyjnej syreny.
– Zaraz go znajdą, daleko nie odszedł – emocjonowałam się przypływem nadziei.
Mirka nie była tak optymistyczna.
– Wandziu, Wiktor nie mógł porwać Polki. W jakim celu? Jesteście wspólnikami, dobrze się wam układa, ma ją na co dzień. I poza wszystkim on ciebie, hm, bardzo lubi. Nie zrobiłby ci krzywdy, a tym bardziej małej.
– Jest chory, rozumiesz? Spotykałam go na cmentarzu przy grobie Wojtusia, a Ilony nigdy. – Nagłe olśnienie przesłoniło wszelki racjonalizm. – Mirka, wszystkie puzzle są na swoim miejscu! Wiktor pracował nad tym, żeby z niej zrobić wariatkę, umieścić w lecznicy, a może to on miał problemy? Żeby policja dorwała go jak najprędzej! Chodź, pobiegniemy do jego domu, do restauracji, może na cmentarz? Może zamknął ją w jakimś grobowcu? – Wymyślałam coraz bardziej nieprawdopodobne scenariusze.
Wybiegłam z komendy, pociągnąwszy za sobą przyjaciółkę.
– Zaczekaj, uruchomię samochód! – wołała, widząc, że drogę ze Świętojerskiej na Chabrową zamierzam przemierzyć kłusem.
Po kilku minutach zaparkowałyśmy przed domem Wiktora. Ale na próżno szukałam wzrokiem granatowego volkswagena. Otwarta na oścież brama wskazywała na pośpiech w opuszczaniu miejsca. Postanowiłam działać.
– Policja?! Tu Wanda Zarębska, pod domem Wiktora Piotrowskiego nie ma jego samochodu, musiał odjechać! Granatowy volkswagen, numerów nie znam. Może zabrał moją Polę!
Usiadłam na ławeczce, by zaczerpnąć powietrza. Mirka bez słowa zajęła miejsce obok.
– Chodźmy do mnie, Wandziu – powiedziała. – Skoro wyjechał, nie ma sensu go szukać. Zostawmy to policji. Zjesz, napijemy się kawy. Może trzeba zawiadomić Kasię? – podsunęła delikatnie.
Pomysł niemal ściął mnie z nóg.
– I co jej powiem? – zapytałam retorycznie. – Odczekajmy jeszcze chwilę – poprosiłam. – Jezus Maria, co ja jej powiem?
– Chodź, zastanowimy się w domu. – Mirka wstała.
Zmobilizowałam uwagę. Milczałam, ważąc w głowie racje. Myśl o przekazaniu hiobowej wieści paraliżowała, a jednocześnie czułam się w obowiązku ją przekazać.
Drżącą ręką wybrałam numer do córki.
„Abonent jest chwilowo niedostępny. Zadzwoń później lub przekaż wiadomość” – dobiegł mnie uprzejmy głos automatu.
– Nie odbiera.
Mirka skinęła głową, że rozumie, i zniknęła w kuchni, by po chwili pojawić się z talerzem zupy.
– Zjedz, trochę się wzmocnisz.
Dopiero teraz zauważyłam nieobecność Kostka.
– Gdzie masz rodzinę? – spytałam. – Zawracam ci głowę, a twoje dziecko?
– Nie martw się. Jest u mamy. Spróbujesz jeszcze raz? – Podała mi telefon.
I tym razem połączenie się nie powiodło.
– Kaśka jest na mnie zła, bo nie pożyczyłam jej pieniędzy na sklep, to i nie odbiera – westchnęłam.
– Ale w Wigilię zadzwoniła z Monachium z wiadomością o ciąży…
– Tylko powiadomiła mnie i przekazała zdawkowe życzenia. O Polę nawet nie zapytała – rozryczałam się.
Mirka zamilkła na chwilę, trawiąc te słowa.
– W takim razie zaczekaj, aż oddzwoni. Ale wtedy będziesz jej musiała powiedzieć o Poli. – Z wrodzoną delikatnością pominęła słowo „zniknięcie”.
Przytaknęłam i otarłam oczy.
Zmęczenie dawało znać o sobie. W pokoju było przyjemnie ciepło, mleczna żarówka lampy stojącej omiatała wnętrze przytulnym światłem. Z trudem powstrzymywałam powieki przed opadnięciem.
Z półsnu wyrwał mnie dźwięk telefonu.
– Słucham?! – Dopadłam komórki. Na wyświetlaczu zobaczyłam znajomy już numer komisariatu.
– Tu aspirant Aleksander Grądzki. Czy rozmawiam z panią Wandą Zarębską?
– Tak, to ja. Macie Polę?!
– Niestety, jeszcze nie. Dzwonię w sprawie granatowego volkswagena Wiktora Piotrowskiego. Znaleźliśmy go na podwórzu państwa restauracji. Kierowca prawdopodobnie przesiadł się do innego auta. Czy macie państwo inny samochód?
– My nie, ale czasami parkuje u nas grzecznościowo sąsiad białym fordem transitem. Nie pamiętam numerów.
– Nie stoi tu taki. Ma pani numer telefonu do sąsiada?
– Zaraz podam. – Zajrzałam do listy kontaktów i przeczytałam cyfry na głos. – Wiśniewski. Rafał Wiśniewski. Mieszka dwa domy dalej.
A zatem Wiktor jest bardziej przebiegły, niż mogłam się spodziewać!
– Dziękuję – usłyszałam i połączenie zostało przerwane.
Mimo ogromnego napięcia i strachu o wnuczkę po raz nie wiadomo który uczepiłam się cieniutkiej nitki nadziei.
– Cwaniak, zmienił samochód, ale go znajdą. Mirka, zaraz go dorwą! – Powróciły emocje. – Na pewno ma Polkę przy sobie, a daleko nie ucieknie. Żeby jej tylko nie zrobił krzywdy!
Byłam wdzięczna, że przyjaciółka nie każe mi wracać do domu i samotnie wyczekiwać na wiadomości. Powstrzymałam się przed zawiadomieniem Asi i Łukasza, nie wspominając o mamie, której takie wzruszenia nie były potrzebne. Do starszej córki wysłałam jedynie esemesa z pytaniem o samopoczucie chłopców, uciekając się do małego kłamstwa o nie najlepszym swoim.
„Zadzwonię do ciebie wieczorem, kiedy położę Polkę spać” – odpisałam na wieść, że malcy mają się lepiej.
Pozostawało poddać się torturom czekania.
Telefon z policji zadzwonił po trzech godzinach.
– Dzień dobry, to ponownie aspirant Grądzki. Pani Wanda Zarębska?
– Tak! – zawołałam. A później przestałam oddychać.
– Zapraszamy panią na komendę. Jest z nami Wiktor Piotrowski.
– A Pola?!
– Czekamy na panią.
Rozdział 3
Wypadłyśmy z domu i w milczeniu pokonałyśmy autem drogę na posterunek. Nie czekając, aż Mirka zakończy parkowanie, otworzyłam drzwi auta. Poczułam jeszcze na ramieniu uścisk przyjaciółki i popędziłam do znajomego biura.
Nikt nie był w stanie mnie zatrzymać.
W pokoju dostrzegłam komendanta Nowakowskiego, a naprzeciwko niego Wiktora.
– Gdzie jest Pola?! – Rozhisteryzowałam się, nie widząc dziecka. – Co z nią zrobiłeś, draniu?! – Rzuciłam się na wspólnika.
Policjant ledwie zdołał mnie odciągnąć.
– Pani Zarębska, proszę o spokój! – podniósł głos. – Musimy rzeczowo porozmawiać. Może pani usiąść?
Strach o małą podsuwał najczarniejszy scenariusz. Zanim komendant zdążył przejść do rzeczy, oczami wyobraźni widziałam już martwą Polę. A jej oprawca siedział dwa metry ode mnie.
– Nie chcę siadać, proszę mówić – odparłam nieswoim głosem, trzęsąc się jak galareta.
– Nie odnaleźliśmy jeszcze pani wnuczki, ale pracujemy nad tym. Prawdopodobnie została uprowadzona przez Ilonę Piotrowską.
Wiktor siedział skulony, z dłońmi na ustach. Był nie do poznania. Dwudniowy zarost i zmierzwione włosy zmieniły jego przystojną twarz w oblicze kloszarda. Spojrzenie przepraszało bez słów.
– Skąd wiecie? – Ciężko opadłam na krzesło.
Komendant oddał głos Wiktorowi, a mnie zobowiązał do chwili cierpliwości.
– Wandziu, nie wiem, jak kajać się za niedopilnowanie Poli, ale wysłuchaj mnie uważnie – zaczął. – Opowiem wszystko po kolei. Kiedy wyjechałaś do Torunia, zgodnie z twoją prośbą dałem małej drugie śniadanie, wyszliśmy na spacer, a potem bawiliśmy się w domu. Mówiłaś, żeby nie kłaść jej spać, bo nie będzie chciała zasnąć wieczorem, więc wymyślałem rozmaite zajęcia. Mniej więcej po drugiej mała zaczęła nalegać na bajki, więc włączyłem telewizor. Kiedy poszedłem odgrzewać zupę, zasnęła na kanapie. Próbowałem ją obudzić, ale nie było siły. Spała mocno, postanowiłem zatem ułożyć ją w łóżeczku i wtedy zadzwoniła Ilona. Była w dobrym nastroju. Powiedziała, że właśnie spaceruje nad jeziorem Zbiczno, ale zaraz wraca na obiad. I zapytała, czy może mieć do mnie prośbę o zaniesienie teściowej lekarstwa, które ta zażywa regularnie. Ponoć akurat jej zabrakło, a żona miała opakowanie więcej w razie takiego właśnie przypadku – wyjaśnił komendantowi. – Odmówiłem, wymówiwszy się Polą, powiedziałem, że zaniesiemy razem, kiedy mała wstanie. Ale Ilona nalegała. „Możesz ją na chwilę zostawić, przecież to tylko kilka domów dalej. Znam Poleczkę, w dzień potrafi spać do dwóch godzin, a mama nie powinna czekać”. „A pani Bożena nie może odebrać?”, zapytałem o opiekunkę teściowej. „Jest pierwszy dzień świąt, Bożena przychodzi dopiero po piątej. Zrób to dla mamy, proszę. To tylko kilka minut. Z Polą nic się nie stanie”. No i niestety przystałem na jej prośbę. Sprawdziłem, mała spała smacznie w łóżeczku. Narzuciłem płaszcz i jeszcze zawróciłem z przedpokoju zajrzeć, czy przypadkiem się nie obudziła, ale pochrapywała z misiem w objęciach. Zamknąłem drzwi na klucz i pobiegłem do teściowej. Nie było mnie dziesięć minut, a zastałem puste łóżeczko – zakończył, z trudem powstrzymując łzy.
– Skąd wiesz, że Ilona uprowadziła Polę?! – Z opowieści nie można było wysnuć takiego wniosku. – Przecież kiedy przyjechałam, zadzwoniłeś do ośrodka. Podobno była na zajęciach jogi. Panie komendancie, on kłamie! To wszystko nie trzyma się kupy!
Wiktor zamilkł i wcisnął się w krzesło, ale nadkomisarz Nowakowski podjął pałeczkę wyjaśnień:
– Pan Piotrowski rzeczywiście zbiegł nam z komendy, bo postanowił na własną rękę sprawdzić, czy jego żona faktycznie przebywa na leczeniu.
– I tak miałem potworne poczucie winy. A jeszcze te twoje oskarżenia pod moim adresem na korytarzu… Postanowiłem działać – wtrącił Wiktor. – Zdawałem sobie sprawę, że będziecie ścigać volkswagena, więc pożyczyłem auto od Wiśniewskiego. Szczęśliwie dotarłem do Zbiczna, a tam moje przypuszczenia się potwierdziły. Ilony nie było w ośrodku. Wezwałem policję i pozwoliłem jej działać.
– Nasi ludzie przesłuchali pracowników, w tym recepcjonistkę, która potwierdziła, że pani Ilona rozmawiała z nią o jodze – podjął komendant. – Pensjonariuszka poprosiła ją o poinformowanie męża, gdyby ten dzwonił, o przekazanie informacji o zajęciach. Pani Piotrowska była w odpowiednim stroju i miała ze sobą matę, na zajęcia jednak nie dotarła. Wymknęła się niezauważona z ośrodka, zamówiła taksówkę i po półtorej godzinie zjawiła się w Chełmnie.
– Skąd wiecie, że przyjechała taksówką?
– Zidentyfikowaliśmy korporację, z której wzięła auto. I rozmawialiśmy z kierowcą – odparł Nowakowski. – Zeznał, że wiózł podejrzaną do Chełmna. Miała ze sobą spory bagaż, przypuszczalnie rzeczy dla dziecka.
– Boże…!
Zaczęła do mnie docierać przerażająca prawda. Moja wnuczka była w rękach psychicznie chorej kobiety, która starannie przygotowała się do porwania małej i czekała jedynie na dogodny termin realizacji planu.
Wykurzyła Wiktora z domu i zabrała Polę. Przebieg zdarzeń wydawał się wiarygodny. Pozostawało pytanie, skąd wiedziała, że moja wnuczka była w jej domu pod opieką Wiktora.
– Kontaktowałem się z Iloną codziennie. Wczoraj rano również dzwoniłem i powiedziałem jej o małej – wyznał cicho Wiktor. – To wszystko moja wina…
Mimo to nie potrafiłam mu wybaczyć, docenić jego starań w dociekaniu prawdy. Nie teraz, kiedy Poli wciąż z nami nie było. Najbardziej pragnęłam, aby zszedł mi z oczu, ale zdaniem policji musieliśmy współpracować.
Komendant zarządził ciąg dalszy.
– Poproszę państwa do sali narad. – Wstał i wskazał drzwi. – Razem ze sztabem dowodzenia zastanowimy się, gdzie szukać podejrzanej i pani wnuczki.
Przynajmniej mieliśmy punkt zaczepienia. Do mediów skierowano komunikaty o zniknięciu dziecka, policja przeszukiwała pobliskie ogródki działkowe, jak również okolice Brodnicy, które Ilona miała okazję poznać w ciągu ostatnich tygodni. Mimo że liczyłam na szybką wiadomość z telefonu alarmowego, uległam namowom, by wrócić do domu i złapać oddech.
Zwolniłam Mirkę, przepędziłam Wiktora i wpatrzona w ekran komórki zasiadłam bez ruchu w fotelu.
Dlaczego milczy? – dumałam. Przecież w telewizji podano komunikat o zaginięciu Poli z jej zdjęciem.
Pierwsza zadzwoniła Joasia.
– Mamo, jestem w szoku! Wiadomo już coś? Dlaczego nie dałaś znać? Przyjechać do ciebie?
Krótko potem Giga poinformowała mnie, że wsiada do samochodu i zaraz będzie.
Wszechobecne media dotarły również do Łukasza, który wsparł mnie dobrym słowem z Dominikany.
– Jesteśmy z wami, trzymaj się, mamuś.
Dzwoniły koleżanki ze szkoły, pani Danka i Bóg wie kto jeszcze. Zanim zdecydowałam się przykryć telefon poduszką, by choć trochę wygłuszyć jego wibrujący dźwięk (czekałam na wiadomość z policji i nie mogłam go wyłączyć), postanowiłam zadzwonić do Kaśki. Tym razem odebrała za pierwszym razem.
– Kasieńko, mam złą wiadomość, ale musisz wiedzieć. Polka została uprowadzona przez Ilonę, żonę Wiktora, ale policja jej szuka i jest dobrej myśli – wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu. – Przepraszam…
Ze skruchą wysłuchałam kanonady niedobrych słów i oskarżeń, pozwalając mojej córce wykrzyczeć złość i strach. Byłam winna i jeszcze raz winna. Kasia miała rację, nazywając mnie nieodpowiedzialną i złą babką, której nie powinna powierzać opieki nad dzieckiem. Zasłużyłam.
Stałam na baczność, nawet nie próbując się usprawiedliwiać. Wyjaśniłam okoliczności porwania i szeptem zapytałam, czy Kasia przyjedzie.
Ochłonęła nieco, zebrała myśli. I odmówiła.
– Teraz nie mogę, mamo. Lekarz obawia się o ciążę i muszę się oszczędzać. Podróż odpada. Ale ona się znajdzie? – dodała głosem, w którym wyczułam lęk.
– Musi, córciu. Musi – odparłam, tłumiąc płacz. – Znajdą ją na pewno. Ilona daleko jej nie wywiozła. Przepraszam.
– Daj mi znać, kiedy już będzie po wszystkim – powiedziała Kasia na pożegnanie.
– Oczywiście.
Giga długo nie wypuszczała mnie z ramion.
– Już dobrze, wszystko będzie dobrze… – Kołysała, pozwalając mi płakać, zawodzić, ryczeć.
Pozwoliła mi na emocje. A kiedy nareszcie zakręciłam kurek ze łzami, zapytała, czy pożyczę jej bluzkę.
– Moją całą zalałaś – wyjaśniła. – Przygotuję ci zimny okład na oczy. Nie możesz przecież w takim stanie pokazać się Poli, kiedy do nas wróci.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI