Chorwacka przystań - Anna Karpińska - ebook + książka

Chorwacka przystań ebook

Anna Karpińska

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Romantyczna opowieść o niezrealizowanych planach, tęsknocie i o tym, że wieczna miłość istnieje naprawdę.

Anna, jako korespondentka ogólnopolskiej gazety, wyjeżdża do Chorwacji, by relacjonować wojnę bałkańską. Jest mężatką, ale nie potrafi okiełznać rodzącego się uczucia i zakochuje się w Blażu - chorwackim fotoreporterze wojennym. Czeka ją trudna decyzja. Postanawia porzucić Jerzego, ale po powrocie do Polski miłość do Blaża staje w szranki z oczekiwaniami rodziny, ze zwykłą codziennością i… pewną niespodziewaną nowiną. Anna podejmuje trudną decyzję o pozostaniu w Polsce. Dwadzieścia lat później jej córka Weronika stanie przed podobnym wyborem. Zrządzenie losu sprawi, że Anna jeszcze raz wybierze się do Chorwacji - do miejsca, z którym wiążą się najpiękniejsze wspomnienia z jej młodości…

Anna Karpińska - autorka poczytnych książek obyczajowych, które cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem czytelników. Ukończyła politologię na Uniwersytecie Wrocławskim, uczyła studentów, była dziennikarką, wydawała książki, prowadziła firmę. Osiem lat temu porzuciła dotychczasowe życie zawodowe, całkowicie oddając się pisaniu powieści. Ma męża, trójkę dorosłych dzieci i troje wnucząt. Mieszka w Toruniu, weekendy spędza na wsi, przynajmniej raz w roku podróżuje gdzieś dalej, by naładować akumulatory. Nie wyobrażam sobie życia bez moich bohaterów, ale tworzę dla czytelników. To ich zainteresowanie stanowi dla mnie źródło satysfakcji i motywuje do pracy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 422

Oceny
4,4 (132 oceny)
72
42
14
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
helutek7

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka ☺️
00
wasabi1084

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo interesująca, ciekawa polecam
00
Barabara2020

Dobrze spędzony czas

Lekko się czyta, trochę historii, sporo tęsknoty, dużo uczuć....
00
ewagestwa

Nie polecam

Naiwna, literatura dla egzaltowanych nastolatek
00

Popularność




 

 

Copyright © Anna Plaskacz, 2012, 2020

 

Projekt okładki

Sylwia Turlejska

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

www.studio-kreacji.pl

 

Zdjęcia na okładce

© fokke baarssen/Shutterstock.com

 

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

 

Redakcja

Ewa Charitonow

 

Korekta

Maciej Korbasiński

Marianna Chałupczak

 

ISBN 978-83-8234-565-0

 

wydanie II poprawione

 

Warszawa 2020

 

Wydawca

Pró­szyński Media Sp. z o.o.

ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa

www.proszynski.pl

 

Sławkowi – z miłością

 

Dziękuję całej swojej najbliższej Rodzinie,

z którą wychodzi się zawsze dobrze,

nie tylko na zdjęciu.

To dzięki Waszemu wsparciu i mobilizacji

powstała ta historia.

Szczególnie jednak jestem wdzięczna

moim nieocenionym, zawsze gotowym,

by wysłuchiwać wątpliwości i popędzać

do tworzenia kolejnych rozdziałów –

córce Martusi i synom:

Maciusiowi i Jędrusiowi. Dziękuję Wam.

 

Anna: Jestem matką.

Weronika: Jestem córką.

Anna: Nie zrobisz tego.

Weronika: Zrobię.

Anna: Ja tego nie zrobiłam i jestem szczęśliwa.

Weronika: Nie jestem tego pewna.

Anna: Ważne, że ja jestem.

Weronika: Fałsz. Nie jesteś.

Anna: A skąd ty możesz o tym wiedzieć?

Weronika: Bo mam oczy.

Anna: Córuś, to błąd. Chcę cię przed nim uchronić.

Weronika: Ja też chciałabym cię uchronić przed twoim błędem, ale nie było mnie jeszcze na świecie.

Anna: Mam doświadczenie. Sprawdziło się to, co założyłam.

Weronika: Nie mam doświadczenia, jestem świeża i odważna. Jestem pewna, że sprawdzi się to, co zakładam.

Anna: Kochałam go, ale już od dawna nie kocham.

Weronika: Kocham go i będę kochać.

Anna: Mam udane życie.

Weronika: Będę miała udane życie.

Anna: No nie wiem…

Weronika: A ja wiem.

 

POWRÓT

 

Samolot z Zagrzebia wylądował na Okęciu około wpół do szóstej po południu.

Marcowe muldy zdobiły krawężniki niczym niestaranne szlaczki pierwszoklasistów. Słońcu nie udawało się przebić przez chmury, przedwiosenna szarość ogarniała brunatne, dawno nieremontowane ulice, kładąc na oskubanych kamienicach i zasłanych psimi odchodami skwerach cień pozimowego brudu.

Poczułam lekkie wstrząsy. Może się zwali?, obojętnie przemknęło mi przez myśl. Do świadomości powróciło marzenie, kojąc nerwy przed spotkaniem z Jerzym.

Obiema nogami wciąż tkwię na drugim pięterku zadarskiego domu z zielonymi okiennicami; lewa nie do końca się otwiera, wpuszczając rankiem nieproszone po nieprzespanej nocy promienie słońca. Za oknem Blaż czeka w terenówce, ospały, jakby nie pamiętał, że ma mi pomóc wynieść bagaże. Wychodzę z torbiszczem rzeczy, ciągnąc je do samochodu, Blaż powoli wysiada z auta, otwiera bagażnik i porywa moje bambetle, jakby właśnie przypomniał sobie o zasadach savoir-vivre’u. Wrzuca walizy, nieobecny, wskazując mi miejsce z przodu auta. Jedziemy szybko, cicho, w skupieniu. Skromne chorwackie lotnisko oferuje niewielki parking, na którym ledwie znajdujemy miejsce. Szukam słów pożegnania.

Nie będę go żegnać!, dopada mnie bunt. Przecież zobaczymy się niebawem. Już ja się o to postaram. Przyjadę, nie przeżyję, jeśli stanie się inaczej!

Przed oczami przemyka mi obraz Jerzego na warszawskim lotnisku. Matko, on o niczym nie wie! Czeka na mnie, wymalował mieszkanie…

Blaż spogląda z miną zbitego psa. Cudnie prezentuje się w cywilnej wersji munduru moro, spod którego wystaje kołnierzyk czarnej koszuli. Nic nie jest w stanie pozbawić go męskości i wyglądu macho. Czekam na jakikolwiek jego gest z nadzieją, że mnie szybko pożegna, odepchnie, zostawi w poczekalni lotniska, odejdzie, nie odwracając się za siebie. A ja odprowadzę wzrokiem oddalające się plecy, dźwignę torbę i powoli, patrząc przez ramię, pójdę w kierunku autobusu podwożącego pasażerów do samolotu.

Marzę o takiej scenie, marzę, by Blaż wyzwolił mnie od odpowiedzialności decydowania o naszym losie. Marzę, by się na mnie wściekł, wzgardził mną – za upór, sentymenty, poczucie odpowiedzialności za małżeństwo z Jerzym, za moją decyzję o powrocie do Warszawy.

– Powiedz coś – nie wytrzymuję milczenia.

– Coś – mimo woli wymyka mu się żart. Rozładowuje atmosferę.

– Teraz lepiej. – Łapię oddech. – Nie dołuj mnie, ledwie się trzymam. Napiszę zaraz po przyjeździe. Pisz do mnie na redakcję. I uważaj na siebie. Pamiętaj, że cię kocham.

– Ana. – Przytula mnie mocno. – Ana. Wracaj.

– Witamy na pokładzie samolotu Polskich Linii Lotniczych LOT – informuje stewardesa o parametrach lotu.

Ludzie zapinają pasy, wiercąc się na fotelach, poprawiają bagaż, łykają tabletki, uspokajają dzieci. Patrzę w przestrzeń, nie znajdując siły na jakikolwiek ruch.

– Proszę zapiąć pasy.

– Tak. – Zdobywam się na wysiłek.

– Czy dobrze się pani czuje? – Stewardesa nachyla się nade mną.

– Oczywiście. – Dajcie mi wszyscy święty spokój!, przelatuje mi przez głowę, ale usta grzecznie odpowiadają: – Dziękuję, wszystko w porządku.

W jak najlepszym, kurwa! Właśnie zostawiam miłość mojego życia, mojego Blaża, jadę do domu, do mojego męża Jerzego, i nie rozumiem dlaczego, ale czuję, że popełniam błąd. I nie mogę mu zapobiec. Co ja robię? Matko, muszę wytrzeć oczy, bo Jerzy zobaczy, że ryczałam! Po mnie zawsze widać. Dlaczego wlazłam do tego głupiego samolotu? Dlaczego wracam do starego i wiadomo jakiego. Dlaczego będę jeść z Jerzym kolację, a później pójdziemy do łóżka? Dlaczego w sobotnie popołudnie przyrządzę kolacyjkę i zaprosimy naszych rodziców, którym opowiem, co się działo w Chorwacji? Nie chcę lądować. Mam nadzieję, że będę latać w przestworzach w nieskończoność, nie pozwalając, by rzeczywistość zagarnęła mnie w objęcia.

Niestety, to niemożliwe. Kobieta w ciąży musi w końcu urodzić, samolot musi osiąść na lotnisku.

Płyta w zasięgu ręki, lusterko też. Wklepuję w policzki krem, próbuję przypudrować twarz, wywracam oczami, by odzyskać świeżość spojrzenia, przeczesuję włosy dłońmi. Wystarczy jeszcze obciągnąć bluzkę, by ułożyła się wzdłuż linii spodni, zarzucić torbę na ramię i z podciągniętym krawatem wyjść z samolotu.

Widzę go z daleka. Stoi z wiechciem tulipanów. Żółte, moje ulubione. A niech to, pamiętał! Nie chciałam, żeby pamiętał. Mógł przynieść mi różowe goździki.

– Nareszcie, Anuś. – Jego słowa sprowadzają mnie na ziemię.

– Cześć, Jurek. – Próbuję udawać radość. – Długo czekałeś?

– Dobrze, że jesteś. Daj torbę, poniosę. Dobrze, że jesteś.

Nie wiem, Jerzy, czy dobrze, że jestem.

Czuję kamień w sercu. Moje ciało lata w przestworzach, nogi kroczą po Okęciu, plecy podparte przez Blaża lekko opadają na miękkie poduszki. Zapadamy w nasz wspólny sen.

 

ANNA

WRZESIEŃ 1991

Aniu, możesz do mnie podejść? – Szef wetknął głowę we wpółotwarte drzwi. – Jest sprawa.

Był lekko po czterdziestce, miał szpakowate rzednące włosy, a gdy się postarał, całkiem miły uśmiech. Tym razem jednak chyba nie było mu do śmiechu, bo kąciki ust opadały w kierunku brody. Oczy wydawały się zmęczone.

– Siadaj, Anka.

Gdy po chwili zjawiłam się w jego gabinecie, wskazał mi krzesło przed biurkiem. Sam zajął miejsce na blacie.

– Siadaj. Słuchaj i się nie odzywaj. A już na pewno nie podejmuj żadnych decyzji.

Wstrzymałam oddech. Czułam przez skórę, że ze szpitala nici. A może, Matko Boska, coś gorszego? Chce mnie zwolnić? Pracowałam w gazecie od zawsze, sam mnie zatrudnił. Ta dupa Miśka na mnie nagadała? Myśli gnały jak opętane, nie znajdując mety. Tylko kłopoty mi teraz potrzebne!

W ciągu trzech lat dwa poronienia, badań, że ho, ho! Ostatnia szansa w profesorze Douglasie, endokrynologicznej sławie, na którą dostałam namiar od ginekologa prowadzącego mnie od ośmiu lat.

– Proszę pani – powiedział w trakcie kolejnej wizyty. – Nic już w pani przypadku nie mogę zrobić, to poza moimi kompetencjami. Polecę pani mojego starszego kolegę. To Amerykanin, będzie w Warszawie przez miesiąc. Dam pani kontakt do doktora Wziętego, proszę się do niego udać i za jego pośrednictwem załatwić wizytę u profesora Douglasa. Niech się pani nie martwi. Jest pani młoda, w końcu się uda.

Wzięłam do ręki kartkę z telefonem. Wstałam z krzesła, starannie wsunęłam je pod biurko i wyszłam z gabinetu.

– Dziękuję panu, doktorze – powiedziałam do siebie już na korytarzu, biegnąc do wyjścia, by żadna z pacjentek nie zauważyła moich łez.

Jestem młoda. No nie wiem, trzydzieści jeden lat, osiem lat starań o dziecko… Amerykanin. I co z tego? W Ameryce też są bezpłodne kobiety, którym nie można pomóc. Profesor, doświadczony. A może po prostu stary?

Wyszłam na jesienną deszczową ulicę. Spadające liście przylepiały się do butów, popędzana wiatrem mżawka ścierała łzy z policzków. Zapomniałam, gdzie zaparkowałam samochód. Nie chciałam, by Jerzy jechał ze mną. Instynktownie czułam, że potrzebuję czasu w wieczornych korkach, by uporać się z kolejną złą wiadomością.

Douglas, myślałam. Nadzieja. Kolejna?, pokonywał ją rozsądek. Tak, kolejna, odpowiadała. Tylko się trzymaj! Jesteś młoda, powiedział doktor. Nie poddawaj się!

Wzięty przyjął mnie miło, zainkasował, umówił na spotkanie. Jerzego przepełniał optymizm. Wspierał mnie, jak mógł, ale czułam, że jego działań nie determinuje chęć posiadania dziecka.

– Kochanie, będzie dobrze. Pójdziesz do tego Amerykanina…

– Douglasa – przypomniałam.

– Tak, Douglasa, i on ci coś poradzi.

– Chyba nam? – uniosłam się, zniecierpliwiona.

– Oczywiście, że nam, kochanie.

– Anka, jesteś tutaj? – Stary stuknął nogą w stół. – Co się tak zamyśliłaś? Puk, puk, wracaj do żywych.

– Co miałeś mi do powiedzenia? – Wysiliłam się na inteligentne zagajenie, przywołując się do porządku.

– Powtórzę. Nic nie mów, słuchaj i nie odmawiaj, zanim się nie zastanowisz.

Zamknęłam się, nadstawiłam uszu i przestałam myśleć. Wyduś to z siebie!, ponagliłam się w myśli.

– Ha! Ale cię nabrałem! Już myślałem, że będę musiał wzywać karetkę. Jest robota! – Naczelny z zadowoleniem rozwarł ramiona. – Mam dla ciebie wspaniałą propozycję. Pojedziesz do Chorwacji jako korespondent wojenny.

– Kiedy?

– Za kilka dni. Gdy tylko zdążysz spakować walizkę. – Uśmiechnął się szeroko.

– Ale ja nie mogę… – wyszeptałam.

– Co to znaczy „nie mogę”? – nachmurzył się. – No dobrze, rozumiem, wojna, niebezpieczeństwo jakieś jest, ale sądziłem, że to temat dla ciebie! Anka, jesteś najlepsza. Kogo mam tam posłać? Miśkę?

Wiedział, stary skurczybyk, jak mnie podejść!

Miśkę? No, na pewno!, pomyślałam. Głupią siusiumajtkę! Niech sobie zdobywa ostrogi w gazecie ile wlezie! I tak nic z tego nie będzie.

Myśli galopowały jak tabun koni, skoczyła adrenalina. Przez głowę przemknął dom, Jerzy, Douglas, wszystkie smutki i niedawne zniechęcenie. Poczułam, że krew krąży szybciej, zwietrzyłam przygodę.

Wziął mnie pod włos.

– Na jak długo, Harry? – zapytałam spokojnie.

– Czy ja jestem Duchem Świętym, żeby ci powiedzieć, jak długo potrwa ta wojna? – Zauważył w moich oczach pytanie, zreflektował się. – No, na razie na trzy miesiące – dodał. – Pasuje? Nic nie mów. Powiesz mi jutro.

Z redakcji wybiegłam jak na skrzydłach. Jadę! Do licha ze wszystkim, jadę! Matko, przecież ja jeszcze nigdzie nie byłam! Pamiętam przekraczanie z rodzicami czechosłowackiej granicy w Libercu. Co to było za przeżycie! Zagranica, inny język, nobilitacja. Za rok wypuściliśmy się na wczasy do Warnemünde w ramach dobrych stosunków ze wschodnimi Niemcami. Mamie, jako nauczycielce, udało się załapać na związkowe wczasy. Z kolei w osiemdziesiątym pierwszym odwilż. Niemcy wpuścili Polaków na saksy, a potem halt!, delegalizacja „Solidarności” i znowu siedzimy, drodzy panowie i panie, na własnych śmieciach. Kto wyjechał, to jego, cała reszta utkwiła bez prawa wyboru. A tu taka okazja!

Gdy dotarłam do domu, decyzję miałam już za sobą.

– Jurek! Jadę do Chorwacji! – zawołałam od progu.

– Gdzie?! – Nie dosłyszał. Telewizor zagłuszał mój głos.

– Stary zaproponował mi wyjazd do Chorwacji! Potrzebują korespondenta!

– Chyba żartujesz! Nie pozwalam! – oburzył się mój mąż. – Ty nie wiesz, co tam się dzieje! Mowy nie ma!

– Nie mów tak. Może do końca nie wiem, ale się dowiem. Jureczku, dam sobie radę. I ty też, prawda? – Zalotnie spojrzałam mu w oczy.

– Porozmawiajmy. – Jerzy poważnie podszedł do tematu. – Nawet się nie orientujesz, jakie to niebezpieczne. – Gdy zauważył, że decyzja została podjęta, postanowił wytoczyć najcięższe armaty. – A profesor Douglas?

– Misiu, nie przepadnie. On tu będzie jeszcze nie raz. A poza wszystkim jesteśmy młodzi, nie ma się o co martwić.

Złożył broń.

Długo rozmawialiśmy tej nocy. Skończyło się na tym, że trzeba mi przygotować odpowiedni ekwipunek i nie rezygnować z okazji. Aha, i mam na siebie uważać.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI