Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
67 osób interesuje się tą książką
Penelope Douglas, autorka bestsellerów z list "New York Timesa", przedstawia nową opowieść o zakazanej miłości…
Jordan
Przygarnął mnie, gdy nie miałam dokąd iść. Nie wykorzystuje mnie, nie rani ani o mnie nie zapomina. Nie traktuje tak, jakbym była niczym. Nie bierze mnie za pewnik. Nie sprawia, że czuję się zagrożona. Nie zapomina o mnie. Śmieje się razem ze mną. Patrzy na mnie. Słucha. Broni. Zauważa. Czuję na sobie jego oczy, gdy razem jemy śniadanie. Kiedy wraca z pracy, moje serce zaczyna bić szybciej na dźwięk parkującego na podjeździe samochodu. Muszę to zatrzymać. To się nie może wydarzyć. Siostra powiedziała mi kiedyś, że porządni faceci nie istnieją, a nawet jeśli na jakiegoś trafię, to i tak pewnie będzie zajęty. Sęk w tym, że to nie Pike Lawson jest zajęty. Tylko ja.
Pikei
Przygarnąłem ją, bo myślałem, że jej pomagam. W zamian czasem coś ugotuje i trochę posprząta. Jasny układ. Szybko zrozumiałem, że to wcale nie będzie takie proste. Muszę się powściągać, by o niej nie myśleć i przestać wstrzymywać oddech za każdym razem, gdy trafiamy na siebie w domu. Nie mogę jej dotknąć i nie powinienem tego pragnąć. Jednak za każdym razem, kiedy nasze ścieżki się przecinają, ona coraz bardziej staje się częścią mnie. Nie możemy sobie na to pozwolić. Ma dziewiętnaście lat, a ja trzydzieści osiem. Jestem ojcem jej chłopaka. I tak się niefortunnie składa, że oboje właśnie wprowadzili się do mojego domu.
"Penelope Douglas pokazuje swój talent w tworzeniu intrygujących głównych bohaterów i odwracaniu wszystkiego, czego się po nich spodziewaliśmy. Przedstawia wielowątkową historię miłosną, która trafia we wszystkie czułe punkty, wspaniale skomplikowaną i niesamowicie niepokojącą, od której po prostu nie można się oderwać." - Natasha is a Book Junkie.
"Marzyłam, by Penelope Douglas napisała właśnie taką książkę. Ta opowieść zawiera wszystko, w czym autorka jest tak dobra." - Angie and Jessica's Dreamy Reads
"»Birthday Girl« Penelope Douglas to rozpalająca do czerwoności i grzesznie seksowna historia zakazanego uczucia, którą czytałam do późna w nocy, pochłaniając każde słowo. Zdecydowanie jedna z moich ulubionych książek 2018 roku!" - Meghan March, autorka bestsellerów z list "The New York Timesa".
"Penelope Douglas ma prawdziwy talent do wielu rzeczy. Jedną z nich jest przedstawienie tematu tabu w niezwykle satysfakcjonujący sposób. W »Birthday Girl« oferuje nowe spojrzenie na romans pomiędzy starszym mężczyzną a młodszą kobietą i zmienia go w coś fascynującego, pociągającego i niesamowitego." - Eden Butler
"Zapierająca dech w piersiach seksualność przeplatana z szaloną rozkoszą tworzą opowieść o zakazanej miłości. Birthday Girl rozgrzeje was do czerwoności!" - Bookalicious Babes Blog
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 594
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Penelope Douglas, autorka bestsellerów z list „New York Timesa”, przedstawia nową opowieść o zakazanej miłości…
JORDAN
Przygarnął mnie, gdy nie miałam dokąd iść.
Nie wykorzystuje mnie, nie rani ani o mnie nie zapomina. Nie traktuje tak, jakbym była niczym. Nie bierze mnie za pewnik. Nie sprawia, że czuję się zagrożona.
Nie zapomina o mnie. Śmieje się razem ze mną. Patrzy na mnie. Słucha. Broni. Zauważa. Czuję na sobie jego oczy, gdy razem jemy śniadanie. Kiedy wraca z pracy, moje serce zaczyna bić szybciej na dźwięk parkującego na podjeździe samochodu.
Muszę to zatrzymać. To się nie może wydarzyć.
Siostra powiedziała mi kiedyś, że porządni faceci nie istnieją, a nawet jeśli na jakiegoś trafię, to i tak pewnie będzie zajęty.
Sęk w tym, że to nie Pike Lawson jest zajęty.
Tylko ja.
PIKE
Przygarnąłem ją, bo myślałem, że jej pomagam.
W zamian czasem coś ugotuje i trochę posprząta. Jasny układ.
Szybko zrozumiałem, że to wcale nie będzie takie proste. Muszę się powściągać, by o niej nie myśleć i przestać wstrzymywać oddech za każdym razem, gdy trafiamy na siebie w domu. Nie mogę jej dotknąć i nie powinienem tego pragnąć.
Jednak za każdym razem, kiedy nasze ścieżki się przecinają, ona coraz bardziej staje się częścią mnie.
Nie możemy sobie na to pozwolić. Ma dziewiętnaście lat, a ja trzydzieści osiem.
Jestem ojcem jej chłopaka.
I tak się niefortunnie składa, że oboje właśnie wprowadzili się do mojego domu.
Tytuł oryginału
Birthday Girl
Copyright © 2019 by Penelope Douglas
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2019
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Anna Wasińska
Korekta:
Michał Swędrowski
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Przygotowanie okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Dystrybucja: ATENEUM www.ateneum.net.pl
Numer ISBN: 978-83-7889-883-2
Skład wersji elektronicznej:
Kamil Raczyński
Gdy dorastamy, nasze serce umiera.
Allison Reynolds, Klub winowajców
konwersja.virtualo.pl
Addicted to Love, Robert Palmer
All She Wants to Do Is Dance, Don Henley
Bad Medicine, Bon Jovi
Glory Days, Bruce Springsteen
Guys My Age, Hey, Violet
Hurts So Good, John Mellencamp
I Love Rock ‘n Roll, Joan Jett & The Blackhearts
I’m on Fire, Bruce Springsteen
Jessie’s Girl, Rick Springfield
Pity Party, Melanie Martinez
Poison, Alice Cooper
Pour Some Sugar on Me, Def Leppard
Run to You, Bryan Adams
The Girl Gets Around, Sammy Hagar
The Distance, Cake
Jordan
Nie odbiera. Dzwoniłam do niego dwa razy w ciągu piętnastu minut i pisałam wiadomości, ale bez skutku. Czy on w ogóle pamięta, że miał być tu o drugiej?
Rozłączam się i zerkam na zegar wiszący nad barem. Dochodzi północ. Jeszcze dwie godziny, zanim mój chłopak odbierze mnie po skończonej pracy.
I pomyśleć, że akurat dzisiejszego wieczoru spotkała mnie przyjemna niespodzianka, czyli wcześniejszy koniec pracy.
Cholera.
Muszę w końcu naprawić samochód. Nie mogę wciąż polegać na tym, że ktoś będzie po mnie przyjeżdżał.
Muzyka wypełnia przestrzeń dookoła mnie. Po mojej prawej stronie znajdują się roześmiani klienci, a po lewej jeden z barmanów wsypuje lód do specjalnego pojemnika.
Czuję niepokój, który wydaje się szczypać tył mojego karku. Jeśli nie odbiera, to albo śpi, albo jest poza domem. Obie opcje mogą oznaczać, że przypomni sobie o mnie, gdy już będzie za późno. Zwykle nie jest aż tak nierzetelny, ale to także nie byłby pierwszy raz, kiedy zdarzyło mu się coś podobnego.
Myślę, że na tym polega kłopot w uczynieniu z przyjaciela swojego chłopaka. Wciąż uważa, że wszystko ujdzie mu na sucho.
Chwytam koszulkę oraz szkolną torbę z szafki pod kranami do piwa i wsuwam telefon do kieszeni. Zarzucam flanelę na tank top i zapinam guziki, po czym wsuwam ją do spodni, zasłaniając gołą skórę. Ubieram się trochę seksownie dla napiwków, ale nie wyjdę tak z baru.
– Dokąd idziesz? – pyta Shel, zerkając na mnie i nalewając piwo.
Patrzę na szefową. Ma związane w kok czarne włosy z jasnymi kosmykami i wytatuowany na przedramieniu łańcuszek z maleńkich serc.
– W Grand Theater wyświetlają po północy Martwe zło – mówię, zamykając szafkę i przerzucając przez szyję pasek skórzanej torby. – Pójdę tam zabić czas i poczekać na Cole’a.
Shel kończy nalewać piwo i patrzy na mnie tak, jakby chciała mi powiedzieć milion rzeczy, ale nie ma pojęcia, od czego zacząć.
Tak, tak, wiem.
Bardzo bym chciała, żeby przestała tak na mnie patrzeć. Istnieje duża szansa, że Cole nie przyjdzie tu o drugiej rano, skoro teraz nie odbiera telefonu. Wiem o tym. Może właśnie zalewać się w trupa u jednego ze swoich kumpli.
Równie dobrze może spać w domu z nastawionym budzikiem, ale telefonem w innym pokoju – i przyjechać po mnie o drugiej. To mało prawdopodobne, ale możliwe. Zostały mu dwie godziny, więc dam mu tyle czasu.
Poza tym moja siostra wciąż jest w pracy, a nikt stąd nie może zawieźć mnie do domu. Dzisiejszej nocy praca szła nam powoli. Udało mi się wcześniej urwać tylko dlatego, że nie mam dziecka na utrzymaniu.
Nie jestem matką, ale i tak desperacko potrzebuję pieniędzy.
Ściskam pasek torby na mojej piersi i czuję się, jakbym miała więcej niż osiemnaście lat.
No dobra, mam już niemal dziewiętnaście. Prawie zapomniałam, jaki dziś dzień.
Biorę głęboki oddech i odpycham od siebie zmartwienia na tę noc. Mnóstwo ludzi w moim wieku ma problemy z pieniędzmi, nie może opłacić rachunków i musi prosić innych o podwiezienie. Nie powinnam oczekiwać, że się z tym wszystkim uporam, ale to wciąż żenujące. Nienawidzę czuć się bezsilnie.
Nie mogę za to winić Cole’a. Sama zdecydowałam się, by wydać resztę kredytu studenckiego na naprawę jegosamochodu. On też mnie wspierał. W pewnej chwili mieliśmy tylko siebie.
Shel odwraca się i stawia na blacie piwo – przed Gradym, jednym z naszych regularnych klientów. Bierze od niego pieniądze i rzucając mi kolejne spojrzenie, nabija sprzedaż na kasę.
– Nie masz sprawnego samochodu – stwierdza – a na zewnątrz jest ciemna noc. Nie możesz po prostu pójść do kina. Handlarze ludźmi tylko czekają na śliczne nastolatki z jasnymi włosami… i takie tam.
Śmieję się.
– Powinnaś przestać oglądać filmy, które puszczają na kanale Lifetime.
Nasza miejscowość jest położona niedaleko od większych miast, a Chicago znajduje się tylko kilka godzin stąd, ale pomimo tego wciąż tkwimy tu niczym na odludziu.
Podnoszę przegrodę i wychodzę zza baru.
– Kino jest tuż za rogiem – mówię. – Dostanę się do niego w dziesięć sekund, jeśli będę biegła tak jak na WF-ie.
Klepię Grady’ego po plecach, gdy przechodzę obok niego. Odwraca się do mnie, a jego szary kucyk kołysze mu się na plecach.
– Na razie, dzieciaku. – Mruga do mnie.
– Dobranoc.
– Jordan, zaczekaj! – krzyczy Shel ponad dźwiękiem szafy grającej.
Odwracam ku niej głowę.
Widzę, jak z pojemnika na lód wyjmuje jakieś pudełko i wino w kartonie, po czym przesuwa je w moją stronę wzdłuż baru.
– Wszystkiego najlepszego – mówi i uśmiecha się tak, jakby wiedziała, że podejrzewałam, że zapomniała.
Uśmiecham się i otwieram niewielkie pudełko Krispy Kreme, w którym widzę dwanaście pączków z dziurką.
– Tylko tyle udało mi się zdobyć na szybko – wyjaśnia.
Hej, to prawie tort. Prawie. Nie mam jednak zamiaru narzekać.
Zamykam pudełko i otwieram skórzaną torebkę. Chowam do niej swoje nowe skarby, włącznie z winem. Nie spodziewałam się, że cokolwiek dzisiaj dostanę, ale pamiętanie o urodzinach to naprawdę miły gest. Moja siostra Cam, gdy jutro się z nią zobaczę, bez wątpienia zaskoczy mnie jakąś fajną koszulką lub parą seksownych kolczyków, a tata pewnie zadzwoni do mnie w tym tygodniu.
Jednak to Shel wie, jak mnie rozbawić. Jestem wystarczająco dojrzała, by móc pracować w barze, ale nie na tyle, by móc w nim pić. Obdarowując mnie winem, którego będę mogła posmakować poza miejscem pracy, podarowała mi również niewielką przygodę na dzisiejszą noc.
– Dziękuję – mówię i podbiegam do niej, by ucałować ją w policzek.
– Uważaj na siebie – odpowiada.
Kiwam głową i obracam się na pięcie, po czym wychodzę przez drewniane drzwi.
Kiedy się za mną zamykają, dźwięki muzyki zmieniają się w tępe dudnienie. Moja klatka piersiowa wyraźnie opada, gdy wypuszczam z niej powietrze. Nawet nie zauważyłam, że wstrzymywałam oddech.
Kocham Shel, ale naprawdę chciałabym, żeby przestała się tak o mnie martwić. Patrzy na mnie, jakby była moją mamą, i ciągle chce wszystko naprawiać.
Chociaż z drugiej strony powinnam być szczęśliwa, mając taką mamę jak ona.
Obmywa mnie fala rześkiego powietrza, którą przyjmuję z radością. Chłód późnej nocy wywołuje gęsią skórkę na moich ramionach, a w nozdrza wkrada się delikatny zapach majowych kwiatów. Odchylam głowę, zamykam oczy i biorę głęboki oddech, czując, jak grzywka łaskocze mnie w policzek przy delikatnych podmuchach wiatru.
Nadchodzą gorące letnie wieczory.
Otwieram oczy i rozglądam się wokoło. Chodnik jest pusty, ale obie strony ulicy wciąż są zastawione samochodami. Parking organizacji weteranów także jest pełny. Ich noc bingo zwykle przenosi się o tej porze do baru i wygląda na to, że staruszkowie jeszcze się nie poddali.
Skręcam w lewo. Zdejmuję gumkę z włosów i rozpuszczam loki, po czym wsuwam ją na nadgarstek i ruszam dalej.
Noc jest przyjemna, choć brakuje jej nieco świeżości. Z każdej szczeliny sączy się zapach alkoholu, który wypełnia mi nos.
Jest tu zbyt dużo hałasu i wścibskich oczu.
Przyspieszam, podekscytowana perspektywą zanurzenia się na pewien czas w ciemnościach kina. Zwykle nie chodzę tam sama, ale gdy wyświetlają starszy film, na przykład z lat osiemdziesiątych, taki jak Martwe zło, nie mam wyboru. Cole’a interesują tylko efekty specjalne i nie ufa ekranizacjom sprzed tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku.
Uśmiecham się, myśląc o jego dziwactwach. Nawet nie wie, ile traci. Lata osiemdziesiąte były fantastyczne. To dekada pełna dobrej zabawy. Nie wszystko musi mieć jakieś przesłanie czy być głębokie.
To przyjemne fantazje, zwłaszcza na dzisiejszą noc.
Skręcam za róg i podchodzę do kasy biletowej. Jestem kilka minut wcześniej, co bardzo mnie cieszy. Nie znoszę przegapiać zwiastunów przed filmem.
– Poproszę jeden bilet – mówię do kasjera.
Wyciągam z kieszeni zwitek banknotów z napiwków, które zarobiłam dzisiejszego wieczoru, i odliczam siedem pięćdziesiąt na bilet. Nie żebym miała kupę kasy. Wkrótce trzeba będzie zapłacić czynsz za mieszkanie, w którym żyjemy z Cole’em, a na naszym biurku czeka kupka rachunków, na które wciąż zarabiamy. Ale przecież nie zbankrutuję, wydając siedem dolców na bilet.
Poza tym dziś są moje urodziny, więc…
Wchodzę do środka, mijam sklepik i kieruję się prosto do kolejnych podwójnych drzwi. W całym mieście jest tylko jedno kino, które – co zdumiewające – przetrwało sześćdziesiąt lat, nawet gdy w pobliskich miastach rozrosły się ogromne multipleksy z dwunastoma salami. Grand Theater musiał postawić na kreatywność. Zaczęto w nim wyświetlać klasyczne filmy, w dodatku o północy, tak jak dzisiaj, ale również organizować bale kostiumowe i prywatne imprezy. Praca i szkoła pochłaniają mi większość czasu, więc nie przychodzę tu często, ale to przyjemne, zaciemnione miejsce, w którym można choć na chwilę się zagubić. Zapewnia ciszę i prywatność.
Wchodzę na salę i ostatni raz zerkam na telefon, by sprawdzić, czy Cole dzwonił lub wysłał mi wiadomość. Wyłączam dźwięk i wsuwam komórkę z powrotem do kieszeni.
Na ekranie wyświetlane są reklamy, ale wciąż przy włączonych światłach. Szybko rozglądam się po pomieszczeniu, zauważając kilku samotników. Wszyscy siedzą daleko od siebie. Oprócz nich dostrzegam z tyłu po mojej prawej stronie parę i kilku chłopaków na środku sali. Sądząc po ich niestosownie głośnym śmiechu, muszą być dość młodzi. Z około trzystu siedzeń na sali dwieście osiemdziesiąt pięć wciąż jest wolnych, więc mogę usiąść tam, gdzie mi się podoba.
Mijam pięć lub sześć rzędów, znajduję pusty i siadam na samym środku. Kładę torbę na podłodze i po cichu wyjmuję z niej purpurowy karton z winem. W słabym świetle odczytuję etykietę.
Merlot. Miałam nadzieję właśnie na białe wino, ale z pewnością to przypadek. Przypuszczam, że Shel musiała się go po prostu pozbyć. Podajemy je tylko podczas imprez na otwartym powietrzu, gdy nie chcemy serwować niczego w szkle.
Odkręcam wino i wciągam ostry zapach, nie wyczuwając w nim nic z wykwintnych aromatów, którymi sommelierzy zachwycają się w tych alkoholach. Ani śladu „dębu z odważną nutą słodkiej wiśni” czy czegoś podobnego. Wysuwam przed siebie tacę i korzystając z faktu, że nikt przede mną nie siedzi, zginam kolana i wsuwam trampki między oparcia pustych siedzeń.
Odkładam karton i wyjmuję telefon z tylnej kieszeni spodni, na wypadek gdyby Cole jednak zadzwonił, i kładę go obok pudełka. Jednak on ześlizguje się z tacki i spada mi przez nogi na podłogę. Podrywam kolana i usiłuję go złapać, ale uderzam nimi w tackę i strącam otwarty karton z winem.
Rozdziawiam usta i wstrzymuję oddech.
– Cholera! – wyrzucam z siebie szeptem.
Co, do diabła?
Wyjmuję stopy spomiędzy siedzeń, odsuwam tackę i daję nura na podłogę, starając się wyczuć dłonią telefon. Natrafiam palcami na rozlane wino i aż mnie wzdryga, gdy orientuję się, jakiego narobiłam bałaganu. Zerkam nad siedzenia i widzę trzech chłopaków siedzących kilka rzędów niżej, dokładnie pode mną, prosto na drodze spływającego wina.
Aż sobie jęknęłam. Świetnie.
Czoło pokrywa mi się delikatną warstwą zimnego potu. Wstaję i wyszarpuję z torebki szalik, po czym wycieram w niego palce. Nie znoszę niszczyć ciuchów, ale nie mam chusteczek.
Ale bajzel.
Chyba nici z dwugodzinnego relaksu.
Rozglądam się dookoła, wypatrując woźnego z latarką, ale jestem prawie pewna, że to kino nie zatrudnia nikogo takiego, szczególnie o tej porze. Jedyna latarka, jaką posiadam, to ta w moim telefonie, ale on jest gdzieś na podłodze, która tonie w ciemności.
Biorę torbę i szalik, po czym przemykam do innego rzędu, gdzie zerkam pod fotele w poszukiwaniu komórki. Gdy nic nie znajduję, szukam w kolejnym, a potem w następnym. Jestem pewna, że słyszałam, jak zsunął się po podłodze. Skoro rzędy siedzeń idą w dół, mógł wylądować naprawdę daleko. Cholera.
Idę dalej. Stawiam rzeczy na podłodze i padam na czworaka, zaglądając pod siedzenia po mojej prawej i lewej stronie, macając przestrzeń pod nimi. Nagle zauważam parę długich nóg w dżinsach, więc podnoszę głowę. Mężczyzna z dłonią pełną popcornu, znieruchomiałą w połowie drogi do ust, siedzi i patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
– Przepraszam – szepczę i wsuwam kosmyk włosów za ucho. – Rozlałam napój i upadł mi telefon, który powinien tu gdzieś być. Czy mogę…?
Waha się przez chwilę, a potem mruga i prostuje się na siedzeniu.
– Pewnie, nie ma sprawy.
Odsuwa swoją tackę, wstaje z miejsca i wyciąga coś z kieszeni.
– To powinno pomóc.
Włącza latarkę w swojej komórce i kuca, świecąc nią pod siedzeniami.
Od razu zauważam telefon pod siedzeniem obok jego, więc tam sięgam. Dzięki Bogu. Oboje wstajemy, a ja w końcu się rozluźniam. Nie stać mnie teraz na drugą komórkę. Gładzę palcami ekran, upewniając się, że nie jest rozbity.
– Znalazłaś?
– Tak, bardzo dziękuję.
Wyłącza latarkę, a po chwili sięga ręką ku mojej komórce i przesuwa palcami po obudowie, po czym podnosi do nosa.
– Czy to… – krzywi się – wino?
Spoglądam na podłogę. Facet stoi w kałuży alkoholu, który wylałam trzy rzędy wyżej.
– Ojej! – Patrzę na niego. – Naprawdę przepraszam. Sporo się rozlało…
– Spokojnie, nic się nie stało. – Chichocze, unosząc kącik ust w uśmiechu, i wychodzi z kałuży. – Nie wiedziałem, że sprzedają tu alkohol.
– Nie sprzedają – mówię cicho, wycierając telefon szalikiem. Nie chcę przeszkadzać innym widzom. – Przyszłam tu prosto z pracy. Szefowa mi je podarowała, żebym miała czym… – kręcę głową, szukając odpowiedniego słowa – świętować.
– Świętować?
– Ciii – ktoś syczy.
Oboje patrzymy na mężczyznę siedzącego z prawej strony w rzędzie poniżej, który rzuca nam zabójcze spojrzenie. Film się jeszcze nie zaczął, zwiastuny też nie, a w dodatku nie stoimy bezpośrednio przed nim, mimo to mu przeszkadzamy. Odsuwam się do tyłu, w stronę mojej torby.
Mężczyzna, który mi pomógł, zabiera swój napój i popcorn. Rusza za mną. Czuję delikatny zapach jego żelu pod prysznic.
– Przesiądę się tylko, żeby nie siedzieć w tym bałaganie – wyjaśnia.
Usadawia się kilka miejsc dalej i patrzy na mnie, a potem tam, gdzie upadł mi telefon i rozlałam wino.
– Możesz usiąść tutaj. – Wskazuje na miejsce obok siebie. Musiał się domyślić, że dziś też przyszłam tu sama.
– Dzięki, ale ja już pójdę… – mówię.
Nie kończę zdania, tylko podnoszę torbę z podłogi, odwracam się i zamieram. Do kina właśnie wszedł chłopak z dziewczyną. Usiedli w ostatnim rzędzie po lewej stronie sali.
Cholera.
Jay McCabe. Jedyny chłopak, jakiego miałam poza Cole’em. Przy nim Cole wychodzi na księcia. Niestety, wciąż lubi mi dokuczać, gdy tylko ma ku temu okazję. Prędzej piekło zamarznie, niż mu dziś na to pozwolę.
– Wszystko w porządku? – pyta facet od telefonu z latarką, ponieważ się nie ruszam. – Przysięgam, że nie próbuję cię poderwać. Jesteś dla mnie za stara.
Rzucam mu spojrzenie i na chwilę zapominam o Jayu i jego dziewczynie. Co takiego? Jestem dla niego za stara? Przyglądam mu się. Ma ponad metr osiemdziesiąt i sądząc po zarysach pod T-shirtem, musi być umięśniony. Jego prawe przedramię również jest muskularne oraz pokryte tatuażami znikającymi w rękawku koszulki. Nie przypomina żadnego z dziewiętnastolatków, których znam. Ile on właściwie może mieć lat? Trzydzieści?
– Spokojnie, żartowałem. – Parska śmiechem i szczerzy się, przez co moja szczęka nieco opada. – Jeśli nie chcesz oglądać tego filmu w pojedynkę, możesz tu usiąść. Tylko to miałem na myśli.
Zerkam na Jaya i dziewczynę, z którą przyszedł. Drzwi nagle się otwierają, a on spogląda w tamtą stronę, więc instynktownie siadam obok umięśnionego faceta. Nie chcę, żeby Jay mnie zobaczył.
– Dzięki – mówię.
Nie mogę zapomnieć o obecności swojego byłego w kinie i nagle wracają do mnie wspomnienia. Przypominają mi czas, gdy czułam się przez niego całkowicie bezradna. Tak bardzo pragnę chociaż jednej nocy, podczas której nie musiałabym o tym wszystkim myśleć.
Prostuję się i próbuję zrelaksować, ale nagle kątem oka zerkam na siedzącego tak blisko mnie nieznajomego mężczyznę. Jest jak rozpalone ognisko. Nie mogę go zignorować.
Odwracam ku niemu głowę i przyglądam mu się z obawą.
– Nie jesteś seryjnym mordercą, prawda? – pytam.
– A ty? – Patrzy na mnie, ściągając brwi.
– Seryjni mordercy są zwykle aspołecznymi białymi mężczyznami.
Przystojny facet sam w kinie? Hmmm…
Ściąga brwi mocniej, nadając twarzy surowy wyraz.
– I niczym nie wyróżniają się z tłumu – dodaje z podejrzliwością w głosie, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów.
W jego oczach odbija się światło reklam z ekranu. Żadne z nas ani drgnie, ale w końcu nie mogę już dłużej tego znieść. Zaczynam chichotać i wyciągam do niego dłoń.
– Jestem Jordan. Przepraszam za wino.
– Jordan? – powtarza i ściska moją dłoń. – Dość niezwykłe imię jak dla dziewczyny.
– Niezupełnie. – Rozluźniam się i splatam ramiona na piersiach, po czym podnoszę kolana i wsuwam stopy w przerwy pomiędzy dwoma siedzeniami z przodu. – Tak miała na imię kobieta, w której bujał się Tom Cruise w Koktajlu, pamiętasz?
Unosi pytająco brwi.
– Koktajl – powtarzam. – Film z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku o sztuce barmańskiej…
– Tak – odpowiada, ale jego oczy pozostają niepewne.
Chyba w ogóle nie ma pojęcia, o czym mówię.
– Lubisz filmy z lat osiemdziesiątych? – pytam, wskazując na ekran.
– Lubię strasznefilmy – wyjaśnia i podsuwa mi popcorn. – Ten jest klasykiem gatunku. A ty?
– Ja uwielbiam lata osiemdziesiąte. – Biorę trochę popcornu i wkładam do ust. – Mój chłopak nie znosi mojego gustu filmowego i muzycznego, ale ja nie mogę się im oprzeć. Zawsze tu przychodzę, gdy tylko wyświetlają jakiś film z tamtej dekady.
Czuję się niezręcznie, wspominając o tym, że mam chłopaka, ale nie chcę, żeby sobie coś pomyślał. Szybko zerkam na jego lewą dłoń i na szczęście nie widzę na niej obrączki. Siedzenie obok żonatego mężczyzny byłoby nie w porządku.
On jednak patrzy na mnie ze zrozumieniem.
– Pewnie uwielbiaszKlub winowajców, co? – podpytuje. – I wszystko inne, co stworzył John Hughes?
– Masz coś doKlubu winowajców?
– Nie. Widziałem go z dziesięć razy.
Uśmiecham się. Muszą naprawdę często puszczać go w telewizji.
Nachyla się w moją stronę.
– Lata osiemdziesiąte to epoka bohaterów filmów akcji – podkreśla. Jego cichy, głęboki głos jest bardzo blisko mnie. – Ludzie często o tym zapominają. Zabójcza broń, Szklana pułapka, Terminator, Rambo…
– Jean Claude Van Damme – dodaję.
– Właśnie.
Przygryzam wargę, żeby się nie roześmiać, ale mój brzuch i tak się trzęsie, więc parskam.
– Z czego się śmiejesz? – Krzywi się.
– Z niczego – odpowiadam szybko, kręcąc głową. – Van Damme. Wspaniały aktor. Grał w wielu znanych filmach.
Nie potrafię ukryć rozbawienia, więc wie, że ściemniam. Marszczy czoło.
Nagle słyszę chichot, który dochodzi gdzieś z tyłu. Odwracam głowę przez ramię i widzę Jaya. Jest odwrócony od ekranu i nachylony nad dziewczyną. Zachłannie się całują.
– Znasz ich? – pyta mój sąsiad.
Zaprzeczam ruchem głowy. To nie jego sprawa.
Milkniemy. Kończę resztę popcornu, który trzymam w dłoni, i odchylam głowę. Patrzę na sufit i zabytkowe złote łuki nade mną. Oddycham głęboko, starając się zignorować walenie serca w moich piersiach. Wdech, wydech.
Dlaczego tak się denerwuję? Czy to przez Jaya?
Nie. Teraz nawet o nim nie myślę.
Ludzie wokół nas rozmawiają, czekając, aż zacznie się film, ale ja nie słyszę ani słowa i nic mnie to nie obchodzi. Moja skóra jest rozgrzana.
– Co studiujesz w Doral State? – słyszę nagle pytanie.
Rzucam mu zaskoczone spojrzenie. Skąd wie, gdzie chodzę do szkoły?
Seryjny morderca.
Ale on wskazuje tylko na moją leżącą na podłodze torbę. Zwisa z niej breloczek z logiem szkoły.
Och. No tak.
– Architekturę krajobrazu – odpowiadam, prostując się. – Chcę upiększać przestrzeń wokół nas.
– To fajnie. Ja pracuję w budownictwie.
– Więc ty upiększasz przestrzeń wewnętrzną. – Rzucam mu półuśmiech.
– Nie nazwałbym tak tego.
Śmieję się, słysząc jego zrezygnowany ton. Brzmi tak, jakby jego praca strasznie go nudziła.
– Czynię ją praktyczną – dodaje.
Spogląda na mnie swoimi piwnymi oczami, ciepłymi i przeszywającymi, ale przez ułamek sekundy jego spojrzenie skupia się na moich ustach. Czuję nagle motylki w brzuchu.
Szybko odwraca wzrok, a ja spuszczam oczy. Z trudem łapię oddech.
Przełykam ślinę i schylam się do torby, z której wyjmuję pudełko z wypiekami. Kładę je na tacce, przesuwam ją przed siebie i podnoszę wieczko.
Natychmiast uderza mnie słodki zapach, od którego burczy mi w brzuchu.
Zerkam do tyłu na projektor, zastanawiając się, kiedy w końcu zacznie się film. Chciałam oszczędzić pączki na seans, ale umieram z głodu.
Czuję na sobie spojrzenie faceta obok, więc tłumaczę się z mojego „tortu”:
– Dziś są moje urodziny. Oprócz wina szefowa dała mi jedyne słodkości, jakie mogła dostać w okienku dla zmotoryzowanych.
Wyjmuję jednego pączka z dziurką i opieram się o siedzenie, ponownie kładąc stopy między oparciami siedzeń przede mną.
– Zamierasz zjeść wszystkie dwanaście pączków?
Zatrzymuję dłoń ze słodkością dwa centymetry od ust i wgapiam się w niego.
– Brzydzi cię to czy co?
– Nie. Po prostu zastanawiam się, czy dostanę jednego.
Uśmiecham się i wskazuję na pudełko, dając mu znać, żeby się poczęstował.
Wybiera zwykłego pączka z lukrem. Zastanawiam się, czy po prostu nie lubi dodatków, czy chce zostawić te ze specjalną posypką dla mnie. Tak czy siak, nawet mi się to podoba. Siedzimy sobie i jemy w ciszy, ale nie mogę przestać co jakiś czas na niego zerkać.
Ma jasnobrązowe włosy, a jego oczy wyglądają na niebieskie, zielone lub piwne, zależnie od światła, jakie pada z ekranu. Jego owalną twarz z prostym nosem pokrywa lekki zarost. Mój wzrok przyciąga sposób, w jaki jego kanciasta szczęka napina się i rozluźnia, gdy przeżuwa. Niezwykle drobne zmarszczki dookoła oczu wskazują, że może mieć więcej niż trzydzieści lat, ale równie dobrze mógł ich dostać od pracy w słońcu. Jest wysoki, silny, wysportowany i opalony.
Nagle spogląda w bok, zupełnie tak, jakby wyczuł, że się w niego wpatruję, więc szybko kieruję wzrok prze siebie.
Cholera.
Nic się nie stało, prawda? To normalne, że pociągają nas inni ludzie. To się zdarza. Na przykład Scarlett Johansson jest pociągająca, ale to nie oznacza, że jestem nią zainteresowana.
Biorę kolejnego gryza swojego pączusia i ponownie zerkam w bok, przyglądając się ramionom i tatuażom mojego towarzysza. Czarne koła zębate i śruby – jak w jakimś mechanicznym szkielecie. Tribal, co oznacza, że musiał dorastać w latach dziewięćdziesiątych. Widzę też coś przypominającego zegarek kieszonkowy, który wygląda tak, jakby chciał się wyrwać spod jego skóry. To mieszanka bez żadnego motywu przewodniego, ale naprawdę piękna. Zastanawiam się, jaka historia się za nimi kryje.
Wgryzam się w okrągły wypiek. Różowy lukier i tęczowa posypka wstrząsają moimi kubkami smakowymi, sprawiając, że natychmiast chcę mieć w ustach całą tę słodkość.
– Wiesz, chciałabym mieć na brzuchu sześciopak – mówię, przeżuwając – ale te pączki z dziurką są po prostu zbyt dobre.
Zaczyna się śmiać. Patrzy na mnie, wciąż chichocząc.
– O co chodzi?
– Nic. Jesteś po prostu… – Spogląda w bok, jakby szukał odpowiedniego słowa. – Jesteś, hm, interesująca czy… coś takiego. – Kręci głową. – Przepraszam, nie wiem, co chciałem powiedzieć.
I nagle wyrzuca z siebie, jakby właśnie przypomniał sobie odpowiednie słowo:
– Słodka. Chciałem powiedzieć, że jesteś słodka.
Mój żołądek wywraca się do góry nogami, a policzki palą tak, jakbym znowu była w piątej klasie, kiedy to słowo było największym komplementem, jaki chłopak mógł powiedzieć dziewczynie. Wiem, że chodzi mu o mój charakter, a nie o to, jak wyglądam, ale i tak mi się spodobało.
Kończy jeść pączka i bierze łyk napoju.
– To ile masz lat? – pyta. – Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery?
– Kiedyś pewnie będę tyle miała.
Śmieje się.
– Dziewiętnaście – wyznaję w końcu.
Bierze głęboki oddech i wzdycha, patrząc na mnie rozmarzonym wzrokiem.
– Co znowu? – Pochłaniam ostatni kęs i otrzepuję dłonie, wciskając się w fotel i opierając o niego głowę.
– Chciałbym znowu być tak młodym. – Zamyśla się na chwilę. – Mam wrażenie, jakby to było wczoraj.
Ile on może mieć lat? Przecież dziewiętnaście nie może być dla niego zamierzchłą przeszłością. Skończył je dziesięć lat temu? A może dwanaście?
– Gdybyś mógł cofnąć się w czasie, zrobiłbyś pewne rzeczy inaczej?
Rzuca mi nikły uśmiech, patrząc na mnie poważnym wzrokiem.
– Pozwól, że coś ci powiem… Dam ci małą radę, dobrze?
Słucham go, patrząc mu w oczy.
– Nigdy z niczym nie zwlekaj – mówi.
Co?
Musiał zauważyć moją zdezorientowaną minę, bo kontynuuje:
– Czas mija szybciej od wystrzelonej kuli, a strach podsuwa nam wymówki. Pragniemy ich, bo powstrzymują nas od zrobienia tego, co powinniśmy zrobić. Nie wątp w siebie, nie podważaj własnych decyzji i nie pozwól, aby strach cię przed czymś powstrzymał. Nie bądź leniwa. Nie rób niczego, opierając się tylko na tym, jak szczęśliwi będą przez to inni. Po prostu to zrób, dobrze?
Gapię się na niego. Niestety, w tej chwili nie potrafię zrobić niczego innego. Chcę się uśmiechnąć, bo zadrżało mi serce, co jest wspaniałe, ale wypełnia mnie również coś, czego nie potrafię nazwać. Czuję się tak, jakby zalało mnie kilkanaście różnych uczuć jednocześnie. Łapię szybkie, płytkie oddechy.
– Dobrze – szepczę w odpowiedzi.
Nie jestem pewna, czy powiedział mi to, co chciałam lub potrzebowałam usłyszeć, ale mimowolnie się prostuję, a podbródek unoszę z większą pewnością siebie. Póki to uczucie trwa, jestem odrobinę odważniejsza, a on został moim nowym bohaterem.
Wyciąga niewielkie pudełeczko i odpala zapałkę. Jej niewielki ogień rozbłyska jasnym płomieniem. Wciska ją w pączek z różowym lukrem. Shel specjalnie o nie poprosiła, bo wie, że to mój ulubiony kolor. Patrzę, jak lśni w świetle zapałki, a serce wypełnia mi pełne wdzięczności ciepło.
Zsuwam stopy na podłogę i wychylam się do przodu. Zamykam oczy i myślę życzenie, po czym zdmuchuję płomień.
Jednak tym razem nie pomyślałam o tym co zwykle. W głowie miałam pustkę i nie mogłam sobie przypomnieć, czego pragnę i potrzebuję w świecie poza kinem. Myślałam o jedynej rzeczy, o której byłam w stanie myśleć.
Usadawiamy się wygodnie w fotelach i bierzemy z pudełka po pączku. Światła w końcu gasną. Z obu stron sali rozlega się dźwięk.
Przez następne dziewięćdziesiąt minut jemy i śmiejemy się, a ja kilka razy chowam twarz, gdy przeczuwam, co się stanie. W niektórych momentach podskakuję i śmieję się z niego, kiedy reaguje tak samo, bo wygląda na zawstydzonego. Po pewnym czasie zdaję sobie sprawę, że przechyliłam głowę w jego stronę, a on położył nogę na pustym krześle przed nami i oparł głowę o swoje siedzenie. Czujemy się ze sobą całkowicie swobodnie. Nawet nie przyszło mi do głowy, by zachować jakikolwiek dystans.
Nie oglądam zbyt wielu filmów w towarzystwie. Nie jestem przyzwyczajona do siedzenia w ciszy z kimś obok. Mój grafik nie zawsze pokrywa się z grafikiem Cole’a, a moja siostra Cam nie ma już w ogóle wolnego czasu. Większość moich licealnych przyjaźni nie przetrwała szkoły, którą skończyłam rok temu. Fajnie jest z kimś posiedzieć.
Na ekranie pojawiają się napisy końcowe, a ja nie jestem pewna, czy cokolwiek z tego filmu zapamiętałam. Od dawna nie byłam tak zrelaksowana. Śmiałam się, żartowałam i zapomniałam o bożym świecie. Bardzo tego potrzebowałam. Naprawdę nie chcę jeszcze wracać do domu.
Światła znów się zapalają, a ja powoli prostuję się w siedzeniu. Zsuwam stopy z powrotem na podłogę i przełykam ślinę, zerkając na przypadkowego towarzysza. On też się wyprostował, ale unika mojego wzroku.
Wstaję i przerzucam pasek torby przez głowę, po czym podnoszę z podłogi swoje śmieci.
– Za kilka tygodni będą pokazywać Ducha – mówi zza moich pleców, wstając i sprzątając po sobie. – Jeśli cię zobaczę, usiądę gdzieś wyżej.
Uśmiecham się pod nosem, przypominając sobie rozlane wino. Wychodzimy spomiędzy siedzeń i idziemy do drzwi wejściowych. Zauważam, że miejsca Jaya i jego dziewczyny są puste. Musieli wyjść wcześniej, ale tak naprawdę zdążyłam zapomnieć, że w ogóle tu byli.
Duch. Czy to oznacza, że on wtedy tu będzie? Czy chce mi w ten sposób dać o tym znać, gdybym zupełnie przypadkowo też chciała tu przyjść?
Nie, przecież on wie, że mam chłopaka.
Jednak nie mogę przestać się nad tym zastanawiać. Jeśli za miesiąc rozstałabym się z Cole’em, to czy przyszłabym tutaj, wiedząc, że on też tu będzie?
Mocno zaciskam powieki, czując, jak zalewa mnie poczucie winy. Idę wzdłuż alejki między siedzeniami. Pewnie przyjdę. W tym mieście nie ma zbyt wielu dobrych „partii”, a tej nocy dobrze się bawiłam. Facet jest ciekawy.
I przystojny.
I ma pracę.
Powinnam umówić go ze swoją starszą siostrą. Nie mam pojęcia, jakim cudem przez cały ten czas umknął jej uwadze.
Wychodzimy przez drzwi do lobby, gdzie wyrzucamy nasze śmieci do kosza.
Zerkam na niego. Serce bije mi mocniej, gdy mam okazję zobaczyć go w jaśniejszym świetle. Ma piwne oczy. Zdecydowanie piwne, ale z nutą zieleni dookoła tęczówek.
Jego fryzura jest utrwalona minimalną ilością żelu, a włosy są wystarczająco długie, by zanurzyć w nich palce. Zerkam na jego gładką, opaloną szyję, ale nie widzę, czy ta opalenizna kończy się za kołnierzykiem koszulki.
Może jest opalony na całym ciele? Mój umysł, nieproszony, pokazuje mi wizję, w której nieznajomy rąbie i nosi drewno bez koszulki. I…
Zamykam oczy i potrząsam głową. Dobra, okej, wow.
– Ekhm, muszę już lecieć – mówię, ściskając pasek torby. – Mam nadzieję, że mój chłopak czeka na mnie w barze, by mnie odebrać.
– W barze?
– W Grounders – odpowiadam.
Powinien znać to miejsce. W całym mieście są tylko trzy bary. Wielu mieszkańców woli chodzić do Poor Red’s lub Strip Clubu, pod którym znajduje się Grounders.
– Dziś niespodziewanie udało mi się wyjść nieco wcześniej, a on miał mnie odwieźć do domu. Nie mogę się do niego dodzwonić, ale powinien tam być.
Otwiera drzwi i przytrzymuje je dla mnie, gdy wychodzę z kina, po czym rusza za mną.
– Mam nadzieję, że miałaś udane urodziny, nawet jeśli musiałaś pójść do pracy – odzywa się.
Skręcam w prawo, w stronę Grounders, a on w lewo.
– Dziękuję za towarzystwo – mówię. – Mam nadzieję, że nie zrujnowałam ci filmu.
Przygląda mi się przez chwilę. Oddycha ciężej i wygląda na niezdecydowanego, ale w końcu kręci głową i odwraca wzrok.
– Wcale mi go nie zrujnowałaś.
Zapada cisza. Powoli zaczynamy się od siebie odsuwać, ale żadne z nas się nie odwraca.
Milczenie się wydłuża, a dystans między nami zwiększa. W końcu on podnosi rękę i macha do mnie, po czym wsuwa obie dłonie do kieszeni z tyłu spodni.
– Dobranoc – mówi.
Nie potrafię wydobyć z siebie ani słowa, patrzę tylko na niego. Tak, dobranoc.
Odwracam się, czuję ucisk w żołądku.
Nawet nie dowiedziałam się, jak ma na imię. Byłoby miło móc powiedzieć „cześć”, wiedząc, kim jest, jeśli jeszcze kiedyś go spotkam.
Nie mam jednak czasu się nad tym zastanowić, gdyż zaczyna dzwonić mój telefon. Wyjmuję go z kieszeni. To Cole.
Przystaję i odbieram połączenie.
– Hej, jesteś w Grounders? – pytam. – Zaraz tam będę.
Nie odpowiada. Po chwili ciszy pytam ponownie:
– Cole? Hej, jesteś tam?
Cisza.
– Cole? – powtarzam głośniej.
Połączenie się urywa. Chcę oddzwonić, ale nagle zza pleców dobiega mnie pytanie:
– Twój chłopak ma na imię Cole? Cole Lawson?
Odwracam się, facet z kina powoli idzie w moją stronę.
– Tak – odpowiadam. – Znasz go?
Waha się przez moment. Wygląda tak, jakby musiał coś przetrawić. Nagle wyciąga dłoń i w końcu mi się przedstawia.
– Jestem Pike. Pike Lawson.
Lawson?
– Jestem jego ojcem – dodaje po chwili ciszy.
Powietrze ucieka mi z płuc.
– Co takiego? – wyduszam z siebie.
Jego ojcem?
Bezwiednie otwieram szeroko usta, ale szybko je zamykam. Uświadamiając sobie, kim jest, nagle patrzę na niego zupełnie inaczej.
Cole czasami wspominał ojca. Wiedziałam, że mieszka w okolicy, ale z tego, co zrozumiałam, nie są ze sobą blisko. Jednak krótkie wzmianki mojego chłopaka w ogóle nie pasują do mężczyzny, którego poznałam tej nocy w kinie. On jest naprawdę w porządku.
Łatwo się z nim rozmawia.
W dodatku, na Boga, wcale nie wygląda, jakby miał dziewiętnastoletniego syna.
– Jesteś jego ojcem? – mówię głośno.
Posyła mi zdawkowy uśmiech. Wiem, że i on nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
W kieszeni spodni zaczyna wibrować mu telefon. Wyjmuje go i spogląda na ekran.
– Skoro akurat teraz do mnie dzwoni, to na pewno jest w tarapatach – stwierdza, patrząc na wyświetlacz. – Podwieźć cię?
– Gdzie?
– Pewnie na komisariat. – Wzdycha, odbiera połączenie i rusza przed siebie. – Chodźmy.
Jordan
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – mówię, wyjmując swoje rzeczy ze skrzyń po mleku w bagażniku samochodu Cole’a. – Czuję się jak pasożyt.
Uśmiecha się w ten specyficzny sposób, w którym unosi wargi tak, by odsłonić tylko lewą część zębów.
– To co zamierzasz zrobić? – Spogląda na mnie i przesuwa mój składany stół kreślarski w swoją stronę, po czym go podnosi. – Zostać u rodziców?
Jego niebieskie oczy są podkrążone, pewnie przez brak snu. Oboje podchodzimy do schodków werandy domu Pike’a Lawsona, na których kładziemy nasze rzeczy.
To nasz nowy dom.
Ostatnie kilka dni były naprawdę szalone. Nie mogę uwierzyć, że ten facet to jego ojciec. Jakie jest prawdopodobieństwo czegoś takiego? Chciałabym móc poznać go w nieco innych okolicznościach. Nie o drugiej w nocy, w drodze na komisariat, z którego musimy wydostać jego syna – mojego chłopaka.
– Przecież ci powiedziałem. – Cole podchodzi do samochodu, z którego wyjmuje kolejne pudła. – To tata zaproponował, żebyśmy z nim zamieszkali. Pomożemy trochę w obowiązkach domowych i będziemy mogli zaoszczędzić na coś innego. Coś lepszego od tego.
Akurat. Ile dzieciaków mówi to samo, wracając do rodzinnego domu, a zostaje przez następne trzy lata? Ale jego tata chyba zdaje sobie sprawę z tego, na co się porywa?
Zrobię wszystko, aby być tu jak najkrócej, lecz Cole nie oszczędza pieniędzy. Choćby takie wynajęcie nowego mieszkania. Straciliśmy depozyt z poprzedniego przez niewielkie uszkodzenie dywanów – opłacenie nowego wraz z rachunkami będzie sporo kosztowało. A gdy coś znajdziemy, Cole będzie się tylko dorzucał, a to ja będę musiała je urządzić.
Minęły trzy dni, odkąd spotkałam Pike’a Lawsona w kinie. Po odebraniu Cole’a z komisariatu wróciliśmy do naszego mieszkania i zastaliśmy je w opłakanym stanie. Cole najprawdopodobniej na ostatnią chwilę urządzał dla mnie imprezę urodzinową, ale nasi znajomi – jego znajomi – nie zamierzali czekać z rozpoczęciem zabawy. O dwudziestej trzeciej wszyscy już byli pijani, a po pizzy nie został nawet ślad. Ale – hej – zostawili dla mnie kawałek tortu.
Kiedy zobaczyłam to pobojowisko, wymknęłam się szybko do łazienki, żeby się przed nimi nie rozpłakać.
Wszystko wskazuje na to, że podczas imprezy nagle wywiązała się bójka, a sąsiedzi zaczęli się skarżyć na hałas. Cole coś im odpyskował i wraz z jednym z kumpli wylądował na dołku, gdzie mieli ochłonąć. Mel, właściciel mieszkania, powiedział nam bez ogródek, że ma dość i że Cole ma się wynosić. Ja mogłam zostać, ale nie byłabym w stanie sama się utrzymać. Nie po wydaniu w zeszłym miesiącu ostatnich oszczędności na naprawę samochodu Cole’a.
Dzięki Bogu tym razem wypuścili go bez kaucji. Nie byłabym w stanie zebrać nawet stu dolarów, a co dopiero dwa i pół tysiąca.
– Ty jesteś jego synem – przypominam mu, podnosząc swoją lampę podłogową. To jedna z niewielu większych rzeczy, których nie wsadziliśmy do magazynu; ojciec Cole’a zdążył umeblować dla nas wolną sypialnię – ale ja też będę tu mieszkać, a on ma za wszystko płacić? To nie w porządku.
– A ja uważam, że spędzenie choćby jednego dnia bez ciebie jest nie w porządku – droczy się ze mną i z szelmowskim uśmiechem przyciąga do siebie, obejmując ramionami.
Odstawiam lampę i uśmiecham się, pozwalając mu na pieszczoty, ale wciąż czuję się nieswojo. Minęło sporo czasu, odkąd byłam w stanie się rozluźnić na tyle, by zapomnieć o atakującym nas z każdej strony wszechobecnym stresie. Dawno się do siebie nie uśmiechnęliśmy i widzę, że zaczynamy mieć z tym trudności.
Jednak w tej chwili patrzy na mnie z tym swoim chłopięcym blaskiem w oczach i wygląda jak wyjątkowo urokliwe tornado mówiące: „Czyż nie jestem wspaniały?”.
Przyciska swoje czoło do mojego, a ja wplatam palce w blond włosy z tyłu jego głowy i spoglądam w górę, prosto w jego ciemnoniebieskie oczy. Zawsze wyglądają tak, jakby właśnie przypomniał sobie, że w lodówce czeka na niego słodki deser.
Chwyta moją prawą dłoń i unosi. Wiem, co robi. Zaplatamy palce wokół swoich dłoni i przykładamy kciuk obok kciuka. Patrzy mi prosto w oczy, a w naszych spojrzeniach przepływają te same wspomnienia.
Postronnemu obserwatorowi gest ten zapewne przypomina siłowanie się na ręce, ale gdy my spoglądamy w dół, widzimy tylko nasze kciuki blisko siebie i dwie blizny wielkości ziarenka grochu. Oprócz nas taką bliznę miała jeszcze tylko jedna osoba. Historia tych śladów brzmi zabawnie, gdy opowiadamy ją innym – młodszy brat naszego znajomego miał zabawkowy pistolet, który okazał się za mały dla naszych dłoni. Zdarł nam skórę, gdy próbowaliśmy z niego strzelić. Potem we trójkę śmialiśmy się z identycznych blizn.
Teraz mamy je tylko Cole i ja. Została jedynie nasza dwójka. Już nie trzy, a dwie blizny.
– Zostań ze mną, dobrze? – szepcze. – Potrzebuję cię.
To rzadka chwila ukazująca jego wrażliwość.
Sama też kiedyś go potrzebowałam, był wtedy przy mnie. Wiele razem przeszliśmy. Możliwe, że jest moim najlepszym przyjacielem.
Właśnie dlatego tak wiele mu wybaczam. Nie chcę, by cierpiał.
I dlatego też pozwoliłam mu się na to wszystko namówić. Zostaniemy tu tylko do końca lata. Naprawdę nie chcę wracać do mieszkania z moim tatą i macochą. Będę pracowała i oszczędzała, a jesienią dostanę kredyt studencki i znowu będę mogła pozwolić sobie na własne mieszkanie. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Cole tuli mnie mocno i nic nie mówi. Wie, że wciąż jestem na niego zła za to, że trafił do aresztu, i za zniszczone mieszkanie, ale wie również, że mi na nim zależy. Zaczynam się zastanawiać, czy to nie jest jedna z moich wad. Na pewno jedna ze słabości.
Chwyta mnie za pupę, po czym opuszcza głowę i całuje mi szyję. Łapię powietrze, gdy się we mnie wtula, i ze śmiechem wyślizguję się z jego ramion.
– Przestań! – besztam go szeptem, zerkając na piętrowy dom za moimi plecami. – Nie jesteśmy sami.
– Tata wciąż jest w pracy, kotku. – Szczerzy się w uśmiechu. – Wróci dopiero po piątej.
Och. Chociaż tyle dobrego. Rozglądam się po ulicy, widzę szereg domów z otwartymi oknami i bawiące się przed nimi dzieci. Tu nie jest tak jak w apartamentach, gdzie wszyscy widzą wszystkich, ale nikogo nic nie obchodzi, bo mieszkasz tam tylko przez chwilę i nie zostaniesz na tak długo, aby ktokolwiek uznał, że jesteś wart uwagi. Tutaj są prawdziwi sąsiedzi, dla których istotne jest to, kto mieszka obok.
Biorę głęboki oddech, delektując się zapachem rozpalonych grilli i dźwiękiem kosiarek. To naprawdę miła okolica. Zastanawiam się, czy będę kiedyś żyć tak jak ludzie, którzy tu mieszkają. Czy znajdę dobrą pracę? Będę miała ładny dom? Czy będę szczęśliwa?
Cole ponownie przykłada swoje czoło do mojego.
– Przepraszam. – Nie patrzy na mnie, tylko wbija wzrok w ziemię. – Wciąż wszystko psuję. Sam nie wiem dlaczego. Po prostu nie mogę się uspokoić. Nie mogę…
Nie kończy. Potrząsa głową, a ja po prostu wiem. Zawsze wiedziałam.