Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Dzieci bohaterów serii „Fall Away” są już nastolatkami. Teraz pora na ich historię!
Aro Marquez nie jest grzeczną dziewczynką, a kłopoty to jej specjalność. Nic nie denerwuje jej jednak tak bardzo, jak widok perfekcyjnych, uprzywilejowanych dzieciaków z bogatych domów, które nie mają pojęcia, czym jest głód i strach. Wszystko, czego zapragną, otrzymują podane na tacy.
Dziewczyna uważa, że dokładnie taki jest Hawken Trent. Grzeczny, poukładany i pewnie jest prawiczkiem. Hawken może mówić, że ona jest kryminalistką, ale nie stanie na jej drodze. Co to, to nie.
Jednak Aro nie ma pojęcia, że ona i Hawken wcale tak mocno się od siebie nie różnią. Można powiedzieć o nim wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że jest grzeczny…
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 544
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 13 godz. 35 min
Tytuł oryginału
Falls Boys
Copyright © 2022 by Penelope Douglas
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Sandra Pętecka
Korekta:
Joanna Błakita
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8320-796-4
ARO
Nie wiem, jak umrę, ale, Boże, mam nadzieję, że w jakichś pięknych okolicznościach.
Krokwie znajdujące się wysoko nade mną, krzyżują się nad moją głową, wznosząc się coraz wyżej i wyżej, widoczne jedynie przy nikłym świetle księżyca wpadającego przez okna.
Kiedy wytężam wzrok, próbując dostrzec coś głębiej w tej ciemności, staje się ona po prostu pustką. Niewidoczna pusta przestrzeń. Nie odróżniam tego, co jest dalej, i to mi się nawet podoba.
Tajemnica. Odkrycie. Nadzieja.
Spędzam za dużo czasu, patrząc w górę. Teraz więcej niż kiedykolwiek.
– Posłałem go! – Hugo drze się do telefonu. – Masz z tym problem?
Wykrzywiam się, spuszczając wzrok.
– Aresztowali Flaco – wyjaśnia klientowi, a ja spoglądam na niego, tkwiącego przy swoim biurku. – Macie teraz kogoś nowego.
Nicholas i Axel siedzą z boku, odmierzając towar na małym okrągłym stoliku. Pośrodku nich siedzi dziewczyna, ściskając w dłoniach puszkę z piwem.
Jaka tam dziewczyna.
Dzieciak.
Niebieskie pasemka w białych włosach mają dodać jej lat, ale nie wygląda na więcej niż trzynaście.
Hiszpański cover Metalliki dudni w głośnikach, a mimo to nadal słyszę zrzędzenie Hugo do telefonu:
– Masz pojęcie, w jakim tempie zmieniają się dostawcy? Co ty myślisz, że ja mam cholerną sekretarkę, która dzwoni i uprzedza mnie za każdym razem, gdy kogoś wymienią? Chcesz to gówno czy nie?
Niemal mnie to bawi, ale tylko dlatego, że lubię patrzeć, jak się stresuje. Dogadując się i wymieniając SMS-y ostatnią rzeczą, na jaką ma się ochotę, to jakiś obcy typ zjawiający się z towarem, który się zamówiło. To jak wrzód na tyłku zarówno dla dostarczyciela, jak i klienta. Hugo ma jednak rację. Dostawcy przychodzą i odchodzą. Zostają aresztowani, deportowani, czasem przedawkują…
Gdy tak stoimy w przerobionej remizie strażackiej, trzech kolesi staje za moimi plecami w oczekiwaniu na swoją kolej. Drzwi wjazdowe za mną też jeszcze działają, wpuszczając od czasu do czasu samochody. To miejsce jest jak wielki garaż, i pomimo tego, co się tu wyprawia, podoba mi się. Jest stare i nadal czuć w nim zapach opon wozów strażackich, które kiedyś tu trzymano.
Zadzieram głowę raz jeszcze. Moje ciało – przez chwilkę – znajduje się wysoko i spogląda w dół na to wszystko. Z góry. Jest daleko. Bezpieczne. W spokoju.
– Tranquila – szepczę do siebie pod nosem.
Spokój.
Ale wtedy słyszę, że ktoś się odzywa:
– Młoda, chodź tu.
Patrzę w tamtą stronę i widzę, jak Axel podaje dziewczynie ściętą słomkę i kieruje ją do porcji kokainy na stoliku.
Czuję, jak każdy mięsień mojego ciała twardnieje, a nogi ruszają same bez chwili namysłu. Dopadam do niej w dwóch susach, wyrywam słomkę z ręki i walę w klatkę piersiową, żeby usiadła z powrotem na tyłku.
Axel i Nicholas cofają się, patrząc na mnie ze zmieszaniem. Nie daję im dojść do głosu:
– Po co marnujecie na nią działkę? – mówię wkurzona.
Axel przewraca oczami, biorąc do ręki drugą słomkę.
– Wiesz, Aro, białe dzieciaki też mają problemy.
Zatyka jedną dziurkę nosa, wtyka słomkę w drugą i się pochyla. Odwracam się, ale i tak słyszę, jak wciąga towar.
Hugo rzuca telefon na biurko, ścisza muzykę, a ja cofam się, trzymając ręce w kieszeniach czarnej bomberki.
– Co słychać? – pyta i bierze gryza na wpół zjedzonego hamburgera. Zapija go łykiem piwa i wstaje, po czym grzebie za czymś w szafie na dokumenty stojącej za nim.
Kiedy nie odpowiadam, odwraca się i patrzy mi w oczy, w dłoni trzymając pobrzękujące klucze, które na ten wieczór przeznaczone są dla mnie.
Gapię się na niego.
Śmieje się pod nosem, kręcąc swoją ogoloną głową. W oczy rzuca mi się blizna na brwi, którą zarobił w bójce, gdy miał osiemnaście lat. Po wypiciu połowy butelki sam zaszył sobie wtedy ranę. Był dla mnie wzorem do naśladowania.
Ale już nie jest.
– Ale niemiła – droczy się ze mną. – A kiedyś tak mnie kochałaś.
Miałam piętnaście lat. Niesamowite, jak szybko ludzie mądrzeją.
Siada i na kartce papieru pisze dla mnie rozpiskę.
– Jak idzie dzieciakom? – pyta.
Milczę i kącikiem oka obserwuję stolik po lewej stronie, pilnując, żebym później przez ich głupotę nie musiała wieźć dziewczyny z Falls do szpitala. Musi pozostać na swoim miejscu.
– Twoja przybrana mama nie wchodzi ci w drogę? – ciągnie dalej, składając kartkę.
Wyciągam po nią rękę, nadal nie odpowiadając.
Przerywa i wpatruje się we mnie, jakby na coś czekał. Na przykład na mój uśmiech i spijanie każdego jego słowa, jak wtedy, gdy byłam młodsza i tkwiłam w tej samej rodzinie zastępczej co on.
Podnoszę wzrok na Axela i Nicholasa – braci, których poznałam w tamtych czasach, kiedy wszyscy zostaliśmy umieszczeni razem w jednym miejscu. Oboje są szczupli i wysocy. Dłuższe czarne włosy Axela postawione są na środku i ogolone po bokach, aby uwidocznić tatuaże, które ma na karku. Z kolei fryzura Nicholasa jest przystrzyżona, ale ułożona w nieładzie. Chłopak pod wieloma względami nadal wygląda jak ten dzieciak, z którym dorastałam.
Nasza czwórka nigdy się nie rozstawała, czy to pracując, czy po prostu spędzając razem czas. W przeciwieństwie do mnie nadal nie mają kontaktu ze swoimi biologicznymi rodzinami ani nie pomagają rodzeństwu. Ja mam rodzinę, tylko moja matka mnie nie chce.
Mrużę oczy, gdy ręka Axela ląduje na kolanie dziewczyny.
– Adresy są zapisane. – Hugo wsuwa mi w dłoń kartkę i telefon na kartę, a następnie podaje kluczyki do samochodu. Weź cherokee. I jak zwykle dostajesz dwadzieścia procent z tego, co przywieziesz, tylko nie…
Nagle łapie mnie za nadgarstek, a ja wydaję z siebie okrzyk bólu, gdy go ściska.
– Tylko znowu nie wracaj z pustymi rękoma – ostrzega. – Ona może zrobić to za darmo. – Wskazuje na dzieciaka siedzącego z Nicholasem i Axelem. – Trzymam cię tu jeszcze, bo jesteśmy rodziną, ale coraz trudniej tłumaczyć Reevesowi, że nie jesteś odpowiednia do innej pracy.
Zaciskam zęby, uwalniając swój nadgarstek z jego uścisku. Dokładnie wiem, o co mu chodzi. Mam osiemnaście lat. Jeśli chcę nadal zarabiać, mogą zdecydować, że jest na to inny sposób. I nie jest nim zbieranie czynszu ani upłynnianie skradzionych przedmiotów.
– Nie chciałbym tego widzieć, Aro – mówi, a jego oczy łagodnieją. – Ale… – waha się, a ja chowam rzeczy do kieszeni, zostawiając w dłoni kluczyki – …wiesz, może tak będzie lepiej? Więcej pieniędzy, o wiele mniejsze ryzyko…
Rzucam mu spojrzenie.
– Złapią cię – mówi z absolutnym przekonaniem. – To tylko kwestia czasu. I co wtedy? Co stanie się z Mattym i Biancą?
Odwracam się do wyjścia, ale łapie mnie za ramię, ściąga mi z głowy kaptur i łapie mnie za kark.
Sztywnieję, ale nie walczę. Nie boję się go. Nie jego.
– Przyjdzie dziś wieczorem – mówi.
Gapię się na niego bez mrugnięcia okiem; czuję tylko ucisk w żołądku.
– Chce młode i ładne. – Nie spuszcza ze mnie wzroku. – Będzie do kitu i nie będzie przyjemnie, ale dzięki temu unikniesz więzienia, a po wszystkim będziesz mieć zwitek kasy w ręku.
To już wolę wejść pod samochód. Mogę zdobyć zwitek kasy bez rozbierania się.
Ścisza głos, bo wie, że ta trójka siedząca po mojej lewej stronie nam się przygląda.
– Nie musisz się nawet do niego uśmiechać. A él le gusta cuando a las chicas no lesgusta.
Lubi, gdy dziewczyny tego nie lubią.
– Puść mnie – mówię.
Nie czekając na jego reakcję, wyrywam się z jego uchwytu, podciągam kaptur bluzy, którą noszę pod kurtką, i odwracam się w stronę wyjścia.
– Możesz mi wierzyć lub nie, ale martwię się o ciebie – rzuca do moich pleców.
Jasne, martwi się o mnie tak bardzo, że aż mnie wystawia. Pieprz się.
Podchodzę jeszcze do stolika, chwytam w garść fioletowo-białą bluzę dziewczyny, przez co ta się podnosi. Zabieram stąd jej tyłek. Drinki spadają, a stół prawie się przewraca, w ostatniej chwili łapie go Nicholas.
– Hej! – drze się dziewczyna, chwiejąc się w moim kierunku.
– Aro, co u diabła? – warczy Axel.
Nie zwracam na nich uwagi, rzucam tylko do Hugo:
– Biorę ze sobą pomocniczkę.
Jeśli Reeves ma tu być, ona musi stąd zniknąć. Popycham ją przed siebie i idę za nią, niepewna, z jakiego powodu ta dziewczyna mnie w ogóle obchodzi. Pewnie z żalu, że ktoś nie zrobił tego samego dla mnie wiele lat temu.
Przepycham się przez drzwi, słysząc za sobą krzyk Hugo:
– I trzymaj się z dala od tych gówniarzy z Pirate!
Stalowe drzwi zamykają się za nami. Dzieciak odwraca się, ale chwytam go za ramię i ciągnę do przodu, zanim zdąży uciec.
– Puść mnie! – krzyczy.
Białe włosy opadają jej na twarz, a niebieskie pasma wyglądają jak świeżo pofarbowane. Dziewczyna jest jedną z tych młodziutkich gówniarzy z Pirate– mieszkanką Shelburne Falls, tej czystej, malowniczej, w pełni amerykańskiej, tak idealnej, że aż otępiałej, oddalonej o siedem kilometrów miejscowości, która uwielbia wymachiwać nam przed nosem pieniędzmi, samochodami i chłopakiem o nazwisku Jared Trent. Jeśli o mnie chodzi, jest on ich jedynym powodem do przechwałek.
Tylko że z jakiegoś powodu nie chcieli tam tej dziewczyny, więc zjawiła się w Weston w poszukiwaniu tych, którzy się nią zainteresują. Popycham ją w kierunku jeepa.
– Wsiadaj do tego cholernego samochodu.
Obchodzę tył starego, granatowego pojazdu. Na tylnej szybie wisi to, co zostało z naklejki My Kid Is an Honor Student at Charles A. Arthur Middle1. Kto wie ilu właścicieli temu to było. Nawet nie mam pojęcia, gdzie ta szkoła się znajduje.
Wsiadam do samochodu i zatrzaskuję drzwi.
– Jesteś Tommy, zgadza się? – zadaję pytanie. Zaczęła pojawiać się u nas w garażu dopiero kilka tygodni temu i, aż do dziś, nigdy nie miałyśmy okazji pogadać.
Rzuca mi spojrzenie, ale nie odpowiada.
Przekręcam kluczyk w stacyjce.
– No więc, Tommy, o co chodzi? Musisz utrzymywać rodzinę? Twoi rodzice ćpają? Nie masz co jeść?
– Nie.
Zmieniam bieg, aby ruszyć, i spoglądam na nią z zaciekawieniem.
– Ktoś w domu cię wykorzystuje?
Odwraca się do mnie z grymasem na twarzy, marszcząc brwi.
No właśnie, nie sądziłam, aby tak było.
– To w takim razie nie ruszaj stamtąd tyłka – mówię do niej. – Łatwo zapuszczać się w biedne rejony, kiedy ma się pewność, że tak naprawdę nie musisz tu być, no nie? Możesz sobie odejść w każdej chwili. Nigdy nie będziesz jedną z nas.
Chwyta za klamkę z zamiarem pchnięcia drzwi ramieniem i ucieczki, ale w porę udaje mi się zablokować zamki.
– Chcesz, żebym sobie poszła, ale nie pozwolisz mi odejść! – Piorunuje mnie wzrokiem.
– Zamknij się.
Wyjeżdżam szybko z opuszczonego parkingu. Przerośnięte chwasty przebijają się przez ogrodzenie z siatki, które oddziela posesję od pola za nią. Sierpniowa wilgotność potęguje upał, więc podkręcam klimatyzację, nie mogąc się doczekać zdjęcia kaptura. Jednak noc spędzona na łamaniu prawa jest jak jazda na motocyklu – najlepiej zakryć jak najwięcej.
– Biorę pięćdziesiąt procent z twoich dwudziestu – zaznacza.
Skręcam w lewo, patrząc na drogę.
– A może tak na sto procent dam ci w pysk? Co ty na to?
Ta mała dziwka naprawdę myśli, że chcę, żeby włóczyła się za mną całą noc. Nie ma bladego pojęcia, że właśnie uratowałam jej tyłek. I jeszcze myśli, że będę dzielić się z nią kasą?
Podjeżdżam pod Lafferty’s Liquor, parkuję przy krawężniku po drugiej stronie ulicy, i zostawiam włączony silnik. Przez okna widzę, jak starszy gość, który prowadzi ten lokal – Ted – przechodzi na swoje miejsce za ladą.
Patrzę na Tommy.
– Nie ruszaj się stąd – mówię. – Silnik ma być cały czas włączony. Jeśli zjawi się policjant albo jakiś inny dorosły, powiedz, że czekasz na siostrę. Rób coś na telefonie, gdy będziesz to mówić. Wtedy nie zorientują się, że jesteś zdenerwowana.
Marszczy brwi.
– Nie jąkaj się, gdy będziesz z kimś rozmawiać. Jeśli odjedziesz tym autem, zadzwonię na 911, wrobię ciebie i twojego ojca. Powiem im, że tata cię leje w domu. Sądzę, że znają twój adres, Dietrich.
Rzednie jej mina, gdy uświadamia sobie, że wiem dokładnie, kim jest. Znam tych wszystkich Pirates. Zaciska usta, ale trzyma buzię na kłódkę. Chyba jest mądrzejsza, niż na to wygląda.
Otwieram drzwi, wysiadam z SUV-a, powstrzymując się od chęci poprawienia pałki wbijającej się w moje plecy, która tkwi ukryta pod kurtką, tuż za paskiem moich dżinsów.
Przechodząc przez ulicę, ignoruję trąbienie ledwo omijającej mnie sentry, a potem otwieram drzwi do monopolowego. Widzę czubek głowy klienta, który pochylony grzebie w lodówce z piwem na tyłach sklepu.
Opuszczam brodę w dół, żeby uniknąć dwóch kamer: jednej po prawej stronie i drugiej za ladą. Kieruję w górę wzrok i napotykam spojrzenie właściciela. Widzę, jak wypuszcza powietrze w momencie, gdy uświadamia sobie, jaki jest dzień tygodnia. Tak jakby nie wiedział.
Podchodzę do lady, ale ustawiam się nieco z boku, aby przepuścić klienta. Patrzę Tedowi w oczy, aż w końcu on sam odwraca wzrok.
Kasuje za piwo, koleś płaci i bierze co jego, a następnie wychodzi. Gdy tylko zamykają się drzwi, wyciągam ręce w stronę plastikowej gablotki z cygarami, która stoi na ladzie, a jego zatroskane oczy wędrują w stronę towaru. Wstrzymuje oddech.
Ale nie robię tego. Wyciągam jedynie paczkę gumy z pudełka obok i przesuwam ją w jego stronę. Odczekuje nie dłużej niż dwie sekundy, bo tylko tyle potrzeba, by przypomniał sobie, czego ostatnim razem nauczyło go osiemnaście potłuczonych butelek dewara.
Po sięgnięciu do kasy, odlicza odpowiednią sumę i popycha banknoty wraz z gumą w moją stronę.
Zgarniam wszystko z lady i zmierzam w kierunku drzwi, ale zauważam półkę z przysmakami Hostess i chwytam opakowanie pączków posypanych cukrem pudrem, a następnie opuszczam sklep.
Strasznie się stresuję, przechodząc przez ulicę; odczuwam to za każdym razem. Wiem, że po każdej akcji jest reakcja, i że dzisiaj może być właśnie ten dzień. Sprzedawca mógłby przecież wyjść za mną albo jakiś policjant mógłby mnie obserwować i złapać na gorącym uczynku.
A może przeszyje mnie uderzenie w plecy i będzie to ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek poczuję.
Nie odwracam się. Trzymam głowę pionowo, a każdy krok przybliża mnie do celu.
Otwieram drzwi i wstrzymując oddech, wślizguję się na siedzenie. Od razu blokuję drzwi w samochodzie, tak jak zawsze to robię.
Pot spływa mi po plecach.
– Poszło okej? – pyta Tommy.
Rzucam jej na kolana pączki, zapinam pas i odjeżdżam, patrząc we wsteczne lusterko. Wciąż czekam aż coś się stanie.
Jadę. Centymetry zamieniają się w metry, te z kolei w kilometry, a ja w końcu nieco się rozluźniam. Wiem, że sądny dzień nadchodzi. Hugo ma rację. Trudno żyć w oczekiwaniu.
Dziewczyna je pączki, siedząc na czatach, gdy robimy to jeszcze trzy razy. Wyskakuję, zbieram haracze i spadam stamtąd najszybciej, jak się da. Najpierw zajmuję się tymi klientami, z którymi idzie gładko, na wypadek gdyby coś poszło nie tak z tymi bardziej problematycznymi i musiałabym stracić na nich resztę wieczoru.
Kieruję się na autostradę, zjeżdżam kolejnym zjazdem i po kilku zakrętach wjeżdżam na parking Wicked. Technicznie rzecz biorąc, klub jest w Shelburne Falls, ale właściciele lubią udawać, że jest poza granicami ich przyjemnego miasteczka.
To jeden z tych cięższych klientów. Zaciągam hamulec i spoglądam na Tommy.
– Jak poprzednio. – Zostawiam włączony silnik, ściągam kaptur, ale zostawiam czapkę narciarską i już sięgam do klamki, aby otworzyć drzwi, gdy nagle słyszę:
– A ja też chcę iść.
– Zostajesz.
Wychodzę i trzaskam drzwiami. Gdy przemierzam zatłoczony parking, rozglądam się dookoła.
Muzyka wprawia w drżenie ściany klubu. Zatrzymuję się na moment.
Już mnie uderza ten zapach. Woń taniego balsamu do ciała zmieszana z mocno znoszonymi szpilkami na piętnastocentymetrowych obcasach, nasiąkniętymi potem i colą.
W zależności od pory roku, czasami można wyczuć też siki lub rzygi. Najmniejszą ochotę, aby postawić stopę w tym miejscu mam w czerwcu, a wszystko to przez wieczory kawalerskie i chłopców z bractw powracających do domu na wakacje.
Teraz mamy sierpień. Ruch w końcu przycichł, ale letni upał ugotował desperację i rozpacz w obmierzły smród, do którego nie wyobrażam sobie, abym mogła się kiedykolwiek przyzwyczaić.
Wyciągam pałkę z dżinsów i wsuwam ją w długi rękaw, trzymając za uchwyt, aby mi nie wypadła. Wchodzę do klubu, otwieram drzwi i skinieniem głowy daję znak mężczyźnie o imieniu Angel Acosta, który pilnuje wejścia.
– Cześć, skarbie – odzywa się.
Idę dalej, basy dudnią tak bardzo, że aż czuję, jak trzęsie się pode mną podłoga, gdy przechodzę obok baru i rzucam okiem na dziewczyny na scenie.
Światła rozświetlają im skórę, ich włosy falują, a ruchy trudno nazwać tańcem. Po prostu podchodzą do rury i poruszają się leniwie po całej scenie.
Mam dla nich pełen podziw i uznanie. Trudno mi wyobrazić sobie gorszą pracę. Może nie wymaga to używania matematyki ani nie niesie ze sobą tyle ryzyka, jak w przypadku bycia policjantem, żołnierzem czy lekarzem, ale wolałabym już robić cokolwiek innego, niż udawać tak, jak one muszą to robić.
– Aro! – woła ktoś.
Zauważam prawie nagą Silver machającą do mnie z jednej z platform. Odmachuję do niej, ale tak naprawdę to mam ochotę coś rozwalić. Chodziłyśmy razem do szkoły.
Idę w głąb korytarza, rytmiczny dźwięk muzyki nieco zanika. Gdy zbliżam się do celu, słyszę krzyki Skarsmana:
– Wiesz, ile jest chętnych na twoje miejsce? Dziewczyny dorastają z każdym rokiem i nie mają dzieci, które są wiecznie chore!
Wzdycham, zwalniając, bo drzwi do jego biura są otwarte.
Jestem przekonana, że lata temu moja matka dostałaby ten sam wykład, gdybym to ja nie zajmowała się jej dziećmi, gdy były chore. Nigdy nie opuściła dnia w pracy, bo opiekunkę do dzieci miała w pakiecie wraz z córką.
Docieram do gabinetu, opieram się o framugę drzwi i widzę, że wzrok Skarsmana kieruje się w moją stronę. Z krótko ostrzyżonymi szpakowatymi włosami i bez zarostu wygląda na zadbanego. Czarny garnitur z fioletową koszulą sprawiają, że jest również dobrze ubrany. Świetnie wychodzi mu ukrywanie, jaki jest cholernie paskudny w środku.
Wypuszcza dym i gasi papierosa w popielniczce. Przede mną siedzi jakaś dziewczyna z opuszczonymi ramionami. Ubrana jest w czarną górę od bikini obszytą cekinami.
– Super – rzuca, patrząc na mnie. – Po prostu idź, kurwa, i usiądź tam. Nie chcę mieć teraz z tobą do czynienia.
Ściskam w ręku koniec pałki, trzymając ją schowaną za sobą.
Kiedy nie ruszam się z miejsca, gestem podbródka pokazuje tancerce, że to ona ma się wynosić. Dziewczyna zrywa się z krzesła. Ma rude kręcone włosy, zaczesane i podpięte spinką. Jest prześliczna i tylko dlatego jeszcze jej nie zwolnił.
– Uwłaczające, że po kasę przysyłają do mnie jakiegoś dzieciaka – parska, obchodząc biurko.
Dziewczyna mija mnie, a ja tkwię tam, gdzie stałam, gapiąc się na niego.
Zbliża się do mnie, kładzie rękę na klamce drzwi swojego biura i robi zapraszający gest ręką.
– Wchodź – mówi.
Rozluźniam dłoń i pałka wysuwa się z rękawa. Napinam wszystkie mięśnie, zamachując się nią do tyłu, a potem do przodu. Serce podchodzi mi do gardła, gdy cios w ramię sprawia, że uginają się pod nim kolana, przez co pada na podłogę.
– Aaa! – ryczy z bólu.
Kurwa mać.
Trzymam pałkę w jednej ręce, a jego włosy w drugiej i na wszelki wypadek mocno uderzam jego głową w swoje kolano, wywołując tym ostry ból w nodze.
Nienawidzę tego.
Ściskając w pięści jego włosy, odchylam mu twarz ku górze.
– Nie wysyłają mnie tylko do ciebie – oznajmiam. – Wysyłają mnie do każdego.
Chciał zamknąć drzwi, ale nie krył się za tym żaden dobry powód. Dorastałam niedoceniana tylko dlatego, że nie jestem facetem. Czasami to przynosiło efekty, ale już przestało.
– Dawaj kasę. – Odpycham go od siebie.
Ląduje na czworakach, a po chwili siada.
– Teraz! – krzyczę, kopiąc go.
Czołga się do biurka, podciąga i grzebie w szufladzie, po czym wyjmuje kasetkę z drobną gotówką. Otwiera ją, ale ja łapię wszystko bez liczenia.
– Pierdol się, Aro! – dyszy.
Na koniec jeszcze biorę pałkę i przelatuję nią po wszystkim, co leży na biurku, zrzucając lampkę i inne gówna. Zgniatam banknoty w garści i trzymam je w górze.
– Nie każ mi po to znowu przyjeżdżać do tej dziury. Wyślij Angela z tym do garażu. Znasz zasady.
Zawsze zwleka z dostarczeniem pieniędzy, mając nadzieję, że Hugo tak po prostu zapomni.
Uciekam, nie chcąc się odwracać, czuję jednak zagrożenie, jak we wszystkich innych miejscach dzisiejszego wieczoru. Każdy krok przybliża mnie do wyjścia.
Mijam dziewczyny na scenie. Zatrzymuję się przy Silver i wciskam jej w dłoń kilka banknotów.
– Podziel się tym z innymi, dobrze? – szepczę jej do ucha.
Patrzy na pieniądze – zasłużony bonus do groszy, które zarabiają – i kiwa głową.
– Dzięki. Wszystko w porządku?
Widzi, że jestem zdenerwowana.
– Wszystko dobrze. – Kiwam głową.
Idę dalej, mając nadzieję, że podzieli się pieniędzmi z innymi. Wie, że dowiem się, jeśli tego nie zrobi.
Wślizguję się za kurtynę, wchodzę za zaplecze i widzę, że niektóre z dziewczyn liczą pieniądze. Inne z kolei rozmawiają, wysyłają SMS-y albo się stroją.
Zauważam Violet Leon i podchodzę do niej. Uśmiecha się i odwraca do mnie na krześle, mówiąc:
– Aro.
Nachylam się, całuję ją w policzek i czuję dotyk jej ust na moim. Podejrzewam, że tym samym zostawia na nim ogromny odcisk fioletowej szminki.
Daję jej trochę gotówki.
– Wykup mu te lekcje jazdy przełajowej na urodziny – mówię do niej po cichu.
Jej syn ma dziewięć lat. Zdarzało mi się nim opiekować, tak jak ona opiekowała się mną, gdy byłam dzieckiem. Mając czterdzieści osiem lat, myślała, że już skończyła wychowywanie dzieci, ale jej mały bonusik pochłania więcej wysiłku niż trójka jego starszego rodzeństwa. Ale to dobry dzieciak. Marzy mu się udział w zajęciach motocrossowych.
Patrzy na pieniądze.
– Mówisz poważnie?
Wpycham resztę gotówki do kieszeni.
– Aro, nie mogę… – Kręci głową.
– Lepiej weź – oponuję.
Dzięki temu Luis będzie miał udane urodziny. Każdy i tak ma trudną sytuację. Niech przynajmniej on ma trochę radości.
Uśmiecha się, a łzy napływają jej do oczu. Dłużej już nie daję rady się jej przyglądać, dlatego odwracam się i kieruję w stronę drzwi, po czym pcham je, by wyjść.
Po chwili zawahania oglądam się za siebie na dwoje dzieci bawiących się na podłodze. Są otoczone klockami; prawdopodobnie ich mama wchodzi teraz na scenę.
Patrzę na zewnątrz, na motel stojący naprzeciwko. Cora Craig opuszcza właśnie pokój, a za nią idzie kierowca ciężarówki, który zmierza do swojego pojazdu. Ona wraca do klubu, jedną ręką poprawiając ubrania, drugą trzymając pieniądze.
Odwracam wzrok, aby nie patrzeć, gdy przechodzi obok, i po chwili głaszcze swoją córkę po głowie. Nagle znów mam pięć lat, tyle że dookoła mnie nie było klocków, a kredki i kolorowanka z syrenkami.
Otwieram usta; czuję, że zaraz zwymiotuję. Wybiegam na zewnątrz i opieram się o stos palet; słyszę jak zatrzaskują się stalowe drzwi. Upuszczam pałkę, pochylam głowę, robiąc wdech i wydech.
Cała się trzęsę. Nie mogę złapać tchu, bo za każdym razem czuję, jak szloch podchodzi mi do gardła. Oczy napełniają się łzami.
Nienawidzę jej. Nienawidzę tego.
Nienawidzę tego wszystkiego, co tu widzę.
Odwracam się i opieram o ścianę; czuję pot na całym ciele i czekam, aż przejdą mi mdłości.
Otwieram oczy i patrzę w górę.
Nocne niebo, czarne i szerokie, usiane jest gwiazdami. Widzę Marsa – najjaśniejszy obiekt tej nocy. Lubię Marsa. Bardziej niż wszystkie inne planety, ponieważ daje najwięcej możliwości. Ludzie kiedyś tam polecą. Może ktoś, kto jest teraz w moim wieku to zrobi, a ja będę to oglądać online.
Oddycham głęboko, wyobrażając sobie, że niebo odwzajemnia moje spojrzenie i chce być czymś, na co warto patrzeć.
Opanowuję się nieco, prostuję ramiona i znowu spokojna, wstaję.
To zawsze pomaga – zadzieranie głowy w górę. Na niebie widzę tylko możliwości. Ten widok nigdy mnie nie rozczarował.
Robię zwrot, żeby wrócić na parking, ale nagle się zatrzymuję, widząc zbliżających się policjanta i policjantkę, rozbawionych, ponieważ właśnie znaleźli dokładnie to, czego szukali.
Kurwa mać.
– Masz przy sobie jakąś broń? – pyta on.
Powoli podnoszę ręce, pokazując, że nic w nich nie mam, bo pałka leży na ziemi, gdzieś za mną.
– Nie, proszę pana – odpowiadam.
– Opróżnij kieszenie.
Opuszczam wzrok na broń w jego kaburze. Kobieta zbliża się i staje za nim. Mówię łagodnym głosem, choć puls przyspieszył jak szalony:
– Nie czuję się z tym komfortowo, proszę pana.
Śmieje mi się w twarz, nachyla się i szepcze:
– Mogę zatrzymać cię na czterdzieści osiem godzin bez postawienia zarzutów. Mogę cię też przeszukać.
Wiem, ale muszę spróbować.
– Proszę pana, nie czuję się z tym komfortowo i nie wyrażam zgody. – Pieniądze, które mam przy sobie w kieszeni, urastają do rozmiarów piłki futbolowej. Na pewno je zauważą. Musi tam być z kilka tysięcy dolców. – Czy mogę już sobie iść? – pytam.
– Nie.
Oczywiście, że nie, ale zawsze warto było spróbować.
Nie mogę jednak spędzić czterdziestu ośmiu godzin zamknięta. Przełykam ślinę.
– Zgadzam się na przeszukanie.
Kobieta robi krok naprzód, popycha mnie, przez co rękami uderzam w ścianę z cegły. Przeszukuje mnie po kolei, sprawdzając moją klatkę piersiową, nogi, ręce, a potem wyrzuca mi wszystko z kieszeni. Zamykam oczy, w żołądku formuje mi się fala mdłości, gdy czuję, jak znika ze mnie ciężar gotówki. Wstrzymuję oddech.
Nie wracaj z pustymi rękami.
Wyrzucają wszystko na wierzch śmietnika i się odsuwają.
– Nie ma broni – oznajmia policjantka. – Mówiła prawdę.
– Oj, nie gniewaj się za to, dzieciaku. – Nachyla się mężczyzna. – Dobrej nocy, okej?
Trzęsie mi się podbródek. Skurwysyn.
Czekam, aż odjadą, ale wcale nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, że nic nie zostało z moich pieniędzy.
Moja portmonetka w białe i czarne kropki, klucze do domu, telefon komórkowy leżą na wierzchu kosza. Gotówka zniknęła.
Kopię w śmietnik, a pusty odgłos odbija się echem w ciszy.
– Sukinsyn!
Wrzeszczę, chwytam się rękoma za głowę i znowu patrzę w górę, próbując odnaleźć Marsa.
Ale nie widzę wyraźnie. Niech to szlag.
Nie wracaj z pustymi rękami. Nie mogę wrócić z niczym. Nie po raz kolejny. Hugo nie da mi żadnej roboty.
Albo zmusi mnie, żebym odpracowała całą kasę w inny sposób.
Zawsze tak samo. Jeśli może coś pójść nie tak, to pójdzie.
Chwytam pałkę i ruszam w kierunku parkingu, dostrzegając oddalające się tylne światła radiowozu. Znajduję stojącą przed cherokee Tommy, popijającą coś z piersiówki, którą musiała mieć cały czas przy sobie.
Sięgam po nią i wypijam łyk alkoholu, jak się okazuje – tequili.
Bolą mnie ręce, ponieważ niewyobrażalnie mocno zaciskam pięści. Gówno mnie obchodzi, czy wrócę z dziesięcioma tysiącami dolców czy z podbitym okiem, ale z czymś wrócę.
– Gdzie Pirates mogliby się dziś kręcić? – zadaję jej pytanie. – Rivertown?
– Pewnie tak. – Potwierdza kiwnięciem głową.
Oddaję jej piersiówkę, obchodzę samochód i rzucam do niej:
– Wsiadaj.
– Aro, ale mi tam nie wolno – stwierdza.
Jak to nie wolno? Unoszę brew, moje wkurwienie sięga zenitu. Pieprzyć to.
Wsiadamy do samochodu, obydwie mamy zapięte pasy, zanim zdążę wyjechać z parkingu.
Pogłaśniam radio na cały regulator, tak bardzo, żeby dzieciak obok nie miał szans odwieść mnie od mojego pomysłu.
Za moich czasów, gdy jeszcze chodziłam do szkoły, rywalizacja Weston z Shelburne Falls urozmaicała nam wieczory.
A przynajmniej kilka z nich. Gdy nie musieliśmy opiekować się dziećmi, pracować czy też martwić się jeszcze o coś, wsiadaliśmy w kilka osób w samochód kumpeli i jechaliśmy sobie powoli na ich terytorium oddalone jedynie o kilka kilometrów. Czekał tam na nas zupełnie inny świat.
W Shelburne Falls mają drużynę pływacką, lodowisko, urocze sklepy i parki. Gdy dzieciaki ścigają się tam samochodami mamuś i tatusiów, policjanci i rodzice udają, że tego nie widzą.
Albo gdy łomem zdemolują samochód swojego chłopaka. Nie mam całkowitej pewności co do prawdziwości tej historii, ale zabawnie jest myśleć, że tak właśnie było.
Falls ma też swoje ciemne strony. Niebezpieczne i biedne zaułki znajdują się tuż obok rezydencji lokalnych celebrytów. Jak chociażby Jareda Trenta – byłego rajdowca, obecnie często występującego w telewizji, i jego bratowej, Juliet, której powieści znajdują się w spisie lektur w liceum.
Falls było zawsze lepsze od nas, i byli tego świadomi.
Istnieją jednak pewne rzeczy, które tylko my potrafimy robić.
Podążam w stronę miasta, kierując się do osiedli, w których pamiętam, że jako dziecko chciałam mieszkać. Zielone trawniki, światła na ganku, zapach burgerów smażonych przez panów domu w ogródku.
Kiedy dorosłam, dotarło do mnie, że między wyobrażeniem a rzeczywistością jest ogromna przepaść. W tych wszystkich pięknych gównianych domach mieszkali kłamcy, dokładnie jak wszędzie indziej. Pierdolić Falls.
Wjeżdżam na główną ulicę i parkuję przy krawężniku, rozglądając się po wszystkich lokalach. Niektóre są jeszcze otwarte, ale większość z nich jest już zamkniętych. Piekarnia Frosted już chyba zakończyła działalność w tym sezonie. Obiło mi się o uszy, że właścicielem jest student college’u, który już prawdopodobnie rozpoczął nowy rok akademicki.
Napis Rivertown świeci; żarówki każdej litery zapalają się jedna po drugiej z góry na dół i z powrotem. Widzę, że w środku palą się światła, a wszyscy Pirates kręcą się po lokalu.
– Aro, nie pozwolą mi wejść – mówi Tommy ponownie.
Dwie kobiety przebiegają obok nas – matki uprawiające jogging z dziećmi w spacerówkach, nie sposób się nie roześmiać. Co to za miejsce…
– Idziemy.
Wysiadam z samochodu. Pałkę zostawiam na tylnym siedzeniu. Oglądam się, bo chcę mieć pewność, że dziewczyna też idzie. Nie wiem, czego się boi, ale dziś wieczorem jest ze mną.
Przechodzimy przez ulicę, naciągam kaptur na głowę. Otwieram drzwi i wchodzę do środka. Muzyka wypełnia to miejsce, jakby to był bar. Dym z papierosów unosi się wokół lamp sufitowych.
Rivertown to taki kontrolowany chaos, ale tutejsze dzieciaki są za głupie, żeby to dostrzec. Rodzice zbudowali dla nich odpowiednie miejsce, żeby mieli gdzie się spotykać, które wygląda jak bar, z boksami i prywatną przestrzenią do siedzenia po obu stronach sali, świetnym menu, stołami bilardowymi i głośną muzyką, ale znajduje się w samym centrum miasta, w pełnym zasięgu kamer drogowych i przecznicę od posterunku policji.
Ludzie kręcą się w środku, jakby władali całym światem. Cóż, wilki urodzone na smyczy chyba nigdy nie będą wiedziały, że nie powinny jej w ogóle nosić.
Rozglądam się i widzę kilka par oczu skierowanych na mnie. Patrzą tak, jak patrzy się na kogoś, kto niespodziewanie wtrącił się do rozmowy. Powstrzymuję swoje rozbawienie. Założę się, że wszyscy tutaj noszą imiona typu Hudson lub Harper.
Podchodząc do baru, czuję, że atmosfera w lokalu nieco się zmienia, rozmowy cichną, a szepty unoszą się nad szafą grającą. Nie pasuję tutaj.
Wiedzą, kim jestem. Zobaczmy więc, co zaraz nastąpi.
Odwróciwszy się, opieram się o mosiężną poręcz i obserwuję pomieszczenie, podczas gdy Tommy zajmuje miejsce obok mnie.
– Jeśli chcesz tu zostać, musisz coś zamówić. – Słyszę za sobą głos.
Odwracam głowę, przyglądam się barmanowi i widzę, że na jego twarz wypływa zrozumienie.
– Nieważne – mówi, wycofując się.
Chyba kupuje od nas trawę.
Zerkam na stoły ustawione wzdłuż ściany, dostrzegam Dylan Trent i wpatruję się w nią tak długo, aż podniesie wzrok i przestanie zachowywać się tak, jakby nie wiedziała, że tu jestem.
Zabawna jest świadomość, że córka Jareda Trenta wisi mi kasę.
Ale ktoś z nią jest i obserwuje nas, a jego pogardę czuć na odległość.
Nie patrzy jednak na mnie. Jego twarde spojrzenie, pełne nietolerancji, skierowane jest nieruchomo na dzieciaka stojącego obok mnie. Patrzę to na nią, to na niego, aż w końcu Tommy spuszcza wzrok, jakby chciała zniknąć.
Nie pozwolą mi tam wejść, przypominam sobie w myślach słowa dziewczyny.
– To twoje miasto – mówię do niej. – Dlaczego cię nienawidzą?
Kręci tylko głową. Patrzę z powrotem na stolik i wściekłość we mnie wzbiera. Ona ma trzynaście lat. Z czym oni, kurwa, mają problem?
– Masz coś? – pyta jakiś koleś, podchodząc do mnie z boku.
– Nie.
Odchodzi, a ja kręcę głową. Zabawne, że lubią mnie tu bardziej niż Tommy. Chyba jestem bardziej przydatna.
Trent wstaje od stolika i rusza wprost do mnie. Zatrzymuje się przy mnie, jakby coś zamawiała.
– Jutro będę miała – mówi przyciszonym głosem. Bierze słomkę i sięga do baru, aby nalać sobie wody sodowej.
– Dylan! – krzyczy barman.
– Teraz – odpowiadam.
– Nie mam – mówi.
– Teraz. – Patrzę na nią, rozkoszując się tym, i mam nadzieję, że będę mieć powód, aby ją uderzyć. – Następnym razem spotkamy się albo w obecności twoich rodziców, albo w szkole.
– Pieprz się. – Upija łyk napoju, trzepocząc rzęsami. – Nie powinnam musieć płacić za zły towar. Rób tak dalej, a nie zostanie wam żaden klient.
I już nie mogę się powstrzymać. Wyrywam jej wodę z ręki i ciągnę za włosy.
– Aaa! – wrzeszczy. – Odwal się ode mnie!
Tłum wyje, ludzie zbierają się wokół nas, a ona łapie mnie za nogę, uderzając jednocześnie ramieniem w brzuch. Wpycha mnie na bar, przez co uderzam o stołki, czując, jak drewno wbija mi się w plecy.
– Uuu! – wrzeszczę, ciągnąc ją za sobą na podłogę. Szarpiemy się. Chwytam ją za kołnierz, przytrzymując, następnie odwracam się i ląduję na niej.
– Złaź z niej! – krzyczy ktoś, wokół nas porusza się tuzin nóg.
Nieznajoma osoba łapie mnie za kurtkę, ale zanim mam jakąkolwiek szansę zareagować, puszcza mnie.
– Pogarszasz sprawę – mówi męski głos.
Dylan uderza mnie w twarz, a ja zaciskam pięść, przeszczęśliwa, że jednak nie ma moich pieniędzy. To jest o wiele bardziej zabawne.
Zanim jednak udaje mi się wymierzyć cios, ktoś ponownie obiema rękami chwyta mnie za tył kurtki i odciąga od dziewczyny. Odrzuca mnie do tyłu i podchodzi do niej, aby podciągnąć ją za ramiona i pomóc jej wstać.
Chłopak ubrany jest w długie czarne spodnie, białą koszulkę i buty do biegania. Sprawdza jej twarz, ona jednak odpycha jego ręce, rozgląda się wokół i patrzy na mnie jak na śmiecia.
Gówniara.
Odpycham chłopaka, zamierzając znów ją zaatakować, ale on zwinnie łapie mnie za kołnierz i odsuwa do tyłu, oddalając mnie w ten sposób od dziewczyny.
– Odsuń się! – krzyczy.
Chłopak robi zwinny obrót – niebieskie oczy ma rozbiegane, ciemne brwi zmarszczone – i zgina mnie, odsuwając mi włosy na bok, by móc spojrzeć na mój kark.
Odpycham jego rękę, szczerząc zęby, ale już zobaczył to, co miał zobaczyć.
Rzuca dziewczynie stojącej za nim spojrzenie. Długa, zielona linia wytatuowana przez słowo RIVER pionowo wzdłuż mojego karku oznacza Green Street.
Teraz już wie, że sama się o to prosiła.
Dziewczyna ucieka wzrokiem przed jego spojrzeniem, jakby miała kłopoty. Jakby…miał ją zbesztać.
Dopiero wtedy do mnie dociera, że to nie jest jej chłopak. To Hawken Trent – jej kuzyn.
No, no, no, Pan Przewodniczący Klasy. Przypomniało mi się, że dopiero co skończył szkołę. Jest wyższy niż wydawał się na zdjęciu w sekcji sportowej lokalnej gazety.
– Wynoś się stąd – rzuca blondyn, który, jak mi się wydaje, nazywa się Kade Caruthers.
Obydwaj są piłkarzami, a przynajmniej Hawke nim był.
Ktoś rusza ku mnie, ale Hawke przeczesuje swoje krótkie, czarne włosy i rzuca przez zęby:
– Poczekaj.
Patrzę na niego, jak wyjmuje swój portfel, widzę, jak napinają mu się mięśnie szczęki.
Wyjmuje trochę gotówki.
– Ile? – pyta, nawet na mnie nie patrząc.
Wtedy Dylan Trent wybucha:
– Hawke, nie dawaj jej ani grosza! Sprzedała mi zepsuty telefon.
– Ty kłamliwa gnido – wrzeszczę, wychylając się zza jej kuzyna, bo cała się gotuję.
Tymczasem Tommy odpowiada na jego pytanie:
– Czterysta – mówi wyraźnie.
Słyszę, jak Hawke głośno odlicza pieniądze, ale ja wpatruję się w pyskującą Dylan.
Chowa się oczywiście za nim, bo jakże by inaczej… Jej przyjaciółki tłoczą się wokół niej, a jakaś blondyna kręci na mnie z dezaprobatą głową.
Hawke wyciąga rękę do Kade’a i mówi:
– Daj mi swoją kasę.
Młody otwiera usta z niedowierzaniem, na co on marszczy brwi.
Kade w końcu wzdycha głośno i wyciąga pieniądze z portfela, po czym wręcza je Hawke’owi, który szybko przelicza banknoty.
Dylan popycha mnie, a ja się uśmiecham, jakby właśnie ktoś zapowiedział dobrą zabawę. Ale cię zaraz pokiereszuję.
Hawke wciska mi pieniądze w rękę. Patrzę na swoją pięść, pod paznokciami mam brud widoczny spod odpryśniętego, trzytygodniowego lakieru na moich paznokciach.
– Słuchaj, jak będziesz mieć jeszcze jakieś problemy z kimś w Falls – oznajmia – przyjdź z tym do mnie. Nie chcę widzieć twoich dragów, twojego gównianego skradzionego towaru ani innych bzdur Weston Rebel w naszym fajnym mieście. Zrozumiałaś?
W pomieszczeniu zapadło milczenie, w tle słychać jedynie muzykę, która wciąż płynie z głośników. Każdy patrzy na Tommy i na mnie. W pewnym momencie słychać czyjś cichy śmiech. Podnoszę wzrok i dostrzegam blondynkę stojącą tuż obok Dylan, która dłonią zakrywa swój szyderczy uśmiech.
Czuję, że nie mam czym oddychać.
Zaraz dam jej powód do radości.
Oddaję mu z powrotem pieniądze, by je potrzymał, i zanim ktokolwiek zdąży się zorientować, co się dzieje, zaciskam pięści, wymachuję nogą, a czubek mojego buta ląduje dokładnie w jej pierdolonej gębie.
Wybucha wrzask, przysiadam, ale Hawken Trent podrywa mnie z ziemi, zanim zdążę dosięgnąć jego kuzynkę jako następną. Przerzuca mnie przez ramię, a ja walczę, usiłując się uwolnić.
Mimo to dobrze widzę moją ofiarę. Jest na podłodze. Krew cieknie między jej palcami, którymi zakrywa usta i krzyczy jak noworodek. Tłum zbiera się wokół niej, próbując jakoś pomóc. To ostatnie, co widzę, bo Hawke wynosi mnie na chodnik.
– Jezu Chryste – cedzi przez zęby, zrzuca mnie na ziemię i się wycofuje.
Wewnątrz ust czuję metaliczny posmak. Podczas walki jego kuzynka wymierzyła mi skutecznie jeden celny cios.
Wpatruje się we mnie, a mój żołądek robi małe salto na widok koloru jego oczu.
– Wiesz w ogóle, jaki procent ludzi w więzieniach to recydywiści? – zadaje mi pytanie. – Takiego życia chcesz dla siebie?
Proszę cię…
Tommy podchodzi i staje przy mnie, a ja naciągam kaptur na głowę.
– Jesienią zabraknie cię tutaj, żeby chronić te twoje dziewczynki, Panie Przewodniczący Klasy.
– Nie będę daleko. – Wygląda, jakby próbował powstrzymać się od uśmiechu, gdy zmierza z powrotem w kierunku klubu. – Trzymajcie swoje tyłki z dala stąd. Już was tu nie ma!
Pociąga za szklane drzwi i ponownie wchodzi do środka, a ja nie mogę się powstrzymać. Uśmiecham się.
Tacy aroganccy. Wszyscy co do jednego.
Nieźle jej przywaliłam. Im obu.
Łapię Tommy i popycham ją w kierunku samochodu, po czym obie wsiadamy do środka.
– Szczerze mówiąc – zaczyna, zapinając pas – nie jestem zachwycona. Jak na razie nie mamy żadnych pieniędzy i dwóm facetom udało się ciebie nastraszyć. Może jednak ja powinnam spróbować?
Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, gdy wyciągam portfel, który wyjęłam Trentowi z tylnej kieszeni, kiedy wynosił mnie z baru.
Trzymam go, następnie otwieram i znajduję dokładnie to, czego szukałam. Karta wejścia do siedziby JT Racing.
Znam wszystkich Pirates. I wiem, do czego mogą się przydać.
– Możesz pomóc. – Trzymam kartę przed jej oczami. – Zainteresowana?
Oczy ma jak spodki, łapie kartę i ze śmiechem mówi:
– Kurde, tak.
Przekręcam klucz w stacyjce i odjeżdżam, jednocześnie wykręcając numer do moich przybranych braci. Odbiera Nicholas.
– Potrzebujemy cię – mówię.
HAWKE
Patrzę, jak dziewczyna z Weston w pośpiechu odjeżdża, co prawda nie w kierunku domu, ale nie mam zamiaru akurat tym się przejmować.
Co ta Dylan sobie myślała? Samo Weston jest wystarczająco złe, lecz tych z Green Street nie zatrzyma absolutnie nic. Raczej nie chciałaby mieć ich na karku.
Widzę, jak Schuyler zasłania usta, z których kapie krew.
Ta rywalizacja kiedyś była nieznośna, lecz tak naprawdę tylko odrobinę niebezpieczna – pojedynki na Pętli pomiędzy Pirates z Falls i Rebels z Weston. Wiele się jednak zmieniło w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Nasze miasteczko się wzbogaciło, a ludziom, takim jak mój ojciec czy moi wujowie, się powiodło. Odwdzięczyli się, dając innym miejsca pracy i organizując wydarzenia przynoszące zyski, podczas gdy Weston zbiedniało jeszcze bardziej.
Walka nie zawsze jest czymś złym. To w desperacji mocniej okopujemy się na swoich pozycjach. Weston też znalazło swoje sposoby, żeby się wzmocnić. Mimo że w haniebnym stylu, to jednak zdołali się podnieść – na wszystkie możliwe nielegalne sposoby.
Podchodzę, kiedy Bella i Socorro podnoszą Schuyler z podłogi.
– W porządku? – pytam.
Odwraca się tylko i z jękiem biegnie do łazienki. Przyjaciółki podążają jej śladem. Mocno krwawi, zapewne będzie potrzebowała szwów. Jestem niemal pewien, że nikt jej nigdy wcześniej nie uderzył. Już mam za nią iść, ale się zatrzymuję. Przecież ze mną zerwała. Poprosi o pomoc, jeśli będzie jej potrzebowała.
Dostrzegam Dylan. Sięgam po krzesło przy jej stoliku, Kade dosiada się obok; w dłoni trzyma nasze pieniądze.
– Musimy wysłać wiadomość – mówi. – Mamy już wystarczająco dużo problemów z St. Matt i, proszę, nie każ mi samemu radzić sobie jeszcze z Weston.
Za parę tygodni zaczynam naukę na uniwersytecie Clarke, dawnej szkole mojego ojca. Kade będzie na ostatnim roku. Niby narzeka na to, co go wkrótce spotka, ale tak naprawdę, to nie może się już doczekać. Uliczne wyścigi samochodowe, ostatni rok studiów, piłka nożna i Tydzień Rywalizacji – tyle się naczekał, żeby przejąć dowództwo.
– Ona nie przyszła tu jako Rebel – odparowuję. – To tylko mała, głupiutka, płytka gnojówa, której domem wkrótce będzie więzienie Stateville. – Patrzę na Dylan. Spod jej bejsbolowej czapki z daszkiem dostrzegam tylko długie, ciemne rzęsy. Zanurza nachosa w sosie serowym. – Gdybyście tak wszyscy przestali od nich kupować…
– Nie miałam wyboru – mówi, podnosząc na mnie wzrok. – Za każdą nieodrobioną pracę w zeszłym roku tata zabierał mi telefon. Muszę zrobić zapasy, zanim zacznie się szkoła.
– A może zaczęłabyś odrabiać lekcje?
– Nie mogę. – Wzrusza ramionami, wpychając chipsa do ust. – Jestem zbyt zajęta poszukiwaniem ciebie, kiedy uciekasz z lekcji.
Kręcę głową i już nic nie dodaję. Zawsze to robi. Dokładnie to, co zwykle robią młodsze kuzynki. Wpatruje się we mnie tymi oczami w kolorze burzowego nieba, oczami swojej matki, i serwuje mi ten ogromny, rozświetlający całą twarz uśmiech swojego ojca. Uśmiech, z którego korzysta znacznie częściej niż on sam. Do tego dodaje, że ona tylko bierze przykład ze mnie i będzie postępować dokładnie tak, jak ja to robię, a nie tak, jak mówię, że powinno się zachowywać. Tyle że ja mam doskonałą średnią ocen i mogę sobie pozwolić na opuszczanie lekcji.
– Masz. – Kade podaje mi moją część pieniędzy, swoją upychając w kieszeni.
Biorę od niego kasę i klepię się po spodniach w poszukiwaniu portfela.
– A całe to gówno z St. Matt to twoja sprawa – rzucam w jego stronę. – Możesz sobie poradzić ze swoim własnym bratem.
Zaciska usta i odwraca wzrok. Dobrze wie, że nie zostawiłbym go samego z syfem, którego to ja narobiłem.
Zmieniam rękę, by sprawdzić drugą kieszeń.
– Cóż, Hawke, jeśli my wszyscy jesteśmy dla ciebie zbyt małomiasteczkowi – wcina się Dylan – to dlaczego wybrałeś college tak blisko domu?
Słowa Dylan zupełnie do mnie nie docierają, bo zdaję sobie sprawę z czegoś zupełnie innego, gdy po przeszukaniu kieszeni, okazuje się, że są puste.
– Co się dzieje? – pyta.
Szybko obrzucam wzrokiem najpierw ją, potem drzwi. Jasna cholera!
Dylan gwałtownie wciąga powietrze.
– Ona chyba nie… – Wpatruje się we mnie, następnie zaś… odrzuca głowę do tyłu i wybucha śmiechem – Mój Boże, to niewiarygodne.
Naprawdę? Po czyjej ona jest stronie?
W moim telefonie odzywa się alarm. Wyciągam go i wpatruję się w powiadomienie.
Alarm JT 08 aktywowany. Potrzebujesz wsparcia?
O nie. Mój portfel. Moja karta dostępu do sklepu wyścigowego.
– Rusz się! – Nakazuję spojrzeniem najpierw Dylan. – Teraz! – mówię, patrząc na Kade’a.
Nie pytają nawet dlaczego. Zrywają się oboje z krzeseł na równe nogi i wybiegają za mną z baru. Biegniemy przez ulicę do samochodu Kade’a. Rzuca mi kluczyki.
– Ty prowadź – nakazuje w pośpiechu. – Mnie nie stać na kolejny mandat.
Wskakujemy do auta, odpalam silnik, przerzucam dźwignię na pozycję drive i odjeżdżamy z piskiem opon. Ignoruję pikanie czujnika niezapiętych pasów, skręcam w lewo, potem w prawo. Sklep jest zaledwie dwie przecznice stąd.
– Piszę do Dirka i Stoli – mówi Kade, stukając w telefon i rozsyłając wiadomości do naszych przyjaciół. – Możemy potrzebować pomocy.
Mam nadzieję, że nie. Lepiej, żeby nie sprowadziła tu tej swojej bandy. Szarpię kierownicą i jak strzała wpadam na parking. Słyszę alarm. Cisnę po hamulcach. Dzwoni telefon Dylan, a ja rozglądam się za włamywaczką. Albo za Tommy. Za jakimś światłem, ruchem, czymkolwiek. Dostrzegam potłuczone szkło, jeden z paneli z przodu sklepu leży roztrzaskany na podłodze wewnątrz. Spoglądam na drugie piętro. Ani śladu dziewczyny.
Ja pierdolę. Wchodzę do środka, nie dbając o to, czy jest uzbrojona.
– Dzień dobry – dobiega mnie głos Dylan – kod numer 9556732, nazwisko Trent, hasło Madman.
Idzie za mną z telefonem przy uchu przyciśniętym do jasnobrązowych włosów. Zatrzymuje ją Kade.
– Dylan, nie. – Wskazuje najpierw na szkło, a potem na jej stopy w klapkach. – Zostań tu.
Ona tylko kiwa głową, słuchając pracownika firmy ochroniarskiej przez telefon.
– Tak, przyślijcie policję.
Rodzice moi i Dylan są dziś wieczorem poza miastem, ale też dostali powiadomienie o alarmie. Lada chwila będą do nas dzwonić.
Rozglądam się, wszędzie tylko ciemność i głucha cisza. Szybko obrzucam wzrokiem parter, w myślach robiąc przegląd sprzętu wuja Jareda, komputerów ojca, motorów i samochodów. Wszystko jest w dokładnie takim stanie, w jakim było, gdy wychodziłem stąd wcześniej.
– Nikogo tu nie widzę – mówi Kade.
– Okej – Dylan zwraca się do kogoś w telefonie. – Dziękuję. – Rozłącza się i patrzy na nas.
– Gliny już jadą.
Oprócz rozbitego okna wszystko wygląda normalnie. Nie widać śladu ani jej, ani tej małej Dietrich. Co do…? Serio przyjechała tu tylko po to, żeby wybić szybę? Po jaką cholerę w takim razie kradła mój portfel?
– Musiała wiedzieć, że włączy się alarm – mówi Dylan. – Mało to bystre.
No niezbyt. Dlaczego…?
Nagle wszystko rozumiem. Jeszcze raz obmacuję wszystkie moje kieszenie. Nadal nie mam portfela i kluczy.
Powietrze uchodzi ze mnie.
– To nie jest bystre – mówię na wydechu. – To przynęta.
Kade i Dylan wymieniają spojrzenia, ale ja już ruszam biegiem.
– Zostańcie tu! – krzyczę, kierując się do auta. – Ogarnijcie tu wszystko z policją.
– Hawke! – woła za mną Dylan.
– Hawke! – wtóruje jej Kade.
Lecz mnie już nie ma. Zatrzaskując drzwiczki, odpalam silnik i jak szalony wyjeżdżam z parkingu, pędząc w kierunku domu. Jebana suka.
Wiedziała, że mamy alarm. Ona nie jest po prostu bystra. To mała, popierdolona diablica, która dokładnie wiedziała, co zrobić, żeby odciągnąć zarówno mnie, jak i policję od miejsca, w którym ona sama miała zamiar się znaleźć.
– Ja pierdolę. – Zaciskam zęby rozczarowany tym, jak dałem się ograć.
Kiedy zabrała mi portfel i klucze? To musiało się stać, gdy ją niosłem. Jak to możliwe, że nic nie poczułem?
– Chryste Panie! – cedzę przez zęby. Czuję się jak ostatni idiota.
Pędzę w dół Fall Away Lane, ale wyłączam światła i parkuję kilka domów wcześniej. Nie chcę, żeby wiedziała, że się zbliżam.
W barze była sama, nie licząc tej małej Tommy Dietrich, której i tak się nie boję. Dopóki ta dziwka z Rebels nie wezwie wsparcia z Weston, dam radę wywalić ją z mojego domu, zanim zdąży coś rozjebać.
Wysiadam z samochodu i rozglądam się, idąc ulicą. Żadnych obcych samochodów. Zapewne ma auto dość blisko, żeby zapewnić sobie ucieczkę, ale raczej nie zostawiła go na widoku.
Zatrzymuję się na chodniku i skręcam w prawo. Mój dom. Obok, po lewej, dom Dylan. Mój ojciec i wuj są w Chicago. Pojechali na spotkanie z inżynierem, którego chcą zatrudnić. Mama, Tate i James są z nimi. Cały dzień wrzucali fotki z wyjazdu w mediach społecznościowych.
Kurwa mać. Wiedziała, że domy stoją puste, kiedy zobaczyła Dylan i mnie w Rivertown.
Zbliżam się do drzewa rosnącego pomiędzy naszymi domami, wypatrując w oknach jakiegokolwiek śladu obecności tych dwóch dziewczyn. Nagły ruch przyciąga mój wzrok, odwracam głowę w lewo i dostrzegam błysk latarki w korytarzu na drugim piętrze domu Dylan.
Wspinam się szybko na drzewo, gałęzie starego klonu rozpościerają się pomiędzy sypialnią moją i Dylan. Wskakuję na gruby konar, który sięga do przeszklonych drzwi jej pokoju i widzę, że są roztrzaskane. Powoli przerzucam nogi przez balustradę i wyciągam telefon. Piszę wiadomość do Kade’a i wyciszam dzwonek.
– Ćśśśśś! – słyszę szept z wnętrza domu.
Wszystko w moim ciele się napina. Wchodzę do pokoju kuzynki i się rozglądam, kierując się do drzwi. Z korytarza dobiega cichy śmiech i mam zaledwie sekundę, by się ukryć przed wchodzącą Tommy Dietrich. Chwytam ją. Zaczyna skomleć, ale zakrywam jej usta. Ściskam ją ramieniem i trzymam mocno. Nie próbuje walczyć. Ledwo oddycha, jak mały, przerażony królik.
– Pójdziesz teraz sobie do domu, zrozumiano? – Pochylam się i szepczę jej do ucha.
W odpowiedzi szybko kiwa głową.
– I przestaniesz wybierać sobie na przyjaciół takich przegrywów, tylko dlatego że dają ci odrobinę uwagi – mówię jej.
Ponownie kiwa głową. Zadaje się z tymi z Weston, bo tylko takich kumpli może mieć.
– Spieprzaj – nakazuję jej. – Tylko po cichu.
Uwalniam ją i odsuwam się powoli. Patrzę, jak wydostaje się przez przeszklone drzwi. Nie ogląda się za siebie. Pospiesznie wchodzi na drzewo, a ja odwracam się, chwytam klamkę i otwieram drzwi sypialni Dylan. Ciszę przerywa wrzask Tommy:
– On jest w domu! – krzyczy.
Kilka razy zaciskam oczy i ledwo udaje mi się powstrzymać cisnące się na usta przekleństwa. Pierdolona gówniara.
Wchodzę do hallu, zamykając za sobą drzwi sypialni Dylan. Na chwilę zamieram. Ona może mieć broń. Zerkam przez balustradę, nigdzie ani śladu dziewczyny. Mój wzrok zatrzymuje się na drzwiach na górnym piętrze. Pokoje wuja i ciotki, Jamesa, wolny pokój, garderoby. To biuro na dole i sypialnie Jareda i Tate stanowią główne cele. To tam znajduje się większość wartościowych rzeczy.
Na palcach schodzę po schodach, wyczulony na wszelki dźwięk i ruch. Trochę się waham, nim otworzę usta, ale przecież ona i tak wie, że tu jestem.
– Skąd wiedziałaś, że tylko okna pokoju mojej kuzynki nie mają alarmu? – wołam głośno. – Długo się do tego przygotowywałaś?
Przyjechała do Rivertown z zamiarem zdobycia moich lub Dylan kluczy i portfela?
– A może po prostu miałaś szczęście? – dodaję.
Zatrzymuję się na dole, zaglądam do pogrążonej w ciemnościach kuchni po lewej i skręcam do salonu po prawej. Telewizor jest zbyt duży, żeby go stąd wynieść, a oni nie kolekcjonują antyków jak Madoc czy Fallon. Robię zwrot przy poręczy i obrzucam wzrokiem korytarz, a następnie gabinet. To jest miejsce warte włamania się, zwłaszcza że Jared nigdy nie miał dość cierpliwości, by chować rzeczy do sejfu, więc wszystko wala się tu i ówdzie. Nieco podręcznej gotówki na domowe wydatki czy utarg, który przynosi ze sobą do domu co wieczór ze sklepu, kiedy nie chce mu się zanieść go do banku. Idę w kierunku gabinetu.
– Mogłaś spokojnie okraść sklep, wiesz? – wołam. – Pozwoliłbym ci gwizdnąć cokolwiek byś chciała. – Podłoga skrzypi mi pod stopami, zatrzymuję się. – Wszystko jest ubezpieczone, więc nie byłoby warto ryzykować.
Robię kolejny krok. I jeszcze jeden.
– Ale błędem było przychodzić do naszych domów, dziewczyno z Rebel. – Podchodzę do drzwi. – Zostaw, cokolwiek wzięłaś. I spieprzaj stąd.
Już wyciągam dłoń, by chwycić klamkę, kiedy słyszę na piętrze nade mną odgłosy kroków i skrzypienie zawiasów u drzwi do pokoju Dylan. Cholera! Pędzę do holu, chwytam się poręczy i ruszam na górę, przeskakując po trzy stopnie naraz. Wpadam do pokoju Dylan i widzę, że dziewczyna wychodzi przez okno i wdrapuje się na drzewo.
– Stój! – wrzeszczę.
Może nie dała rady ukraść zbyt wiele, coś jednak wzięła. Ścigając ją, podskakuję i chwytam konar tuż nade mną. Huśtam się na nim i ląduję na niższej gałęzi, tej, po której wcześniej wspiąłem się na górę. Ona się obraca, ja się zatrzymuję, po czym ona też i obserwujemy się nawzajem. Spoglądam w dół. Upadek nas nie zabije, ale mógłby się skończyć połamaniem nóg.
– Oddawaj to, co wzięłaś – cedzę przez zęby i robię krok do przodu.
Wycofuje się powoli, gdy się przybliżam. Mija pień i wchodzi na gałąź prowadzącą do mojego domu. Do mojego okna. Zaciskam zęby.
– Spróbuj tylko postawić stopę w moim pokoju…
– Wiem – odpowiada. Słyszę, że się uśmiecha, chociaż nie widzę jej twarzy. – Słyszałam o tobie co nieco.
Co do tego nie mam wątpliwości. Ludzie lubią opowiadać bzdury, a większość wierzy w to, co słyszy. Jednak prawdą jest, że nie znoszę, gdy ktoś grzebie mi w rzeczach.
Jej buty – w tym prawy owinięty taśmą izolacyjną w okolicach palców – poruszają się miarowo po konarze, jeden za drugim. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek spoza rodziny kiedykolwiek wszedł na to drzewo. A już na pewno nie w ciągu ostatnich trzydziestu lat.
– W tym domu dorastała mama Dylan – mówię jej. Chcę ją spowolnić, więc próbuję przyciągnąć jej uwagę. Wskazuję głową okno za mną. Potem wyciągam dłoń w kierunku tego okna, do którego dziewczyna się zbliża. – Jej tata dorastał tam. Kiedy byli dzieciakami, to drzewo łączyło ich sypialnie.
Robię krok, ona również.
– Pewnie słyszałaś te opowieści, co? – próbuję ją podejść. – O dziewczynie, która umiała odpłacić pięknym za nadobne? O parze najlepszych przyjaciół z dzieciństwa, którzy najpierw zostali wrogami, a potem kochankami? – Te historie na temat Jareda i Tate nadal krążą w mojej dawnej szkole średniej. Dylan ma tego naprawdę dość. Biedna dziewczyna, zawsze czuła się, jakby musiała łomem wyważyć drzwi auta, żeby udowodnić, czyją jest córką. – Tate była bardzo samotnym dzieckiem – opowiadam. – Tak samo Jared. To drzewo było dla nich obojga jak most, kiedy potrzebowali przyjaciela. Kiedy chcieli odpędzić samotność. Gdy pragnęli innej perspektywy.
Czarną torbę przewiesiła przez ramię, jedną dłoń zaciska na pasku, drugą trzyma się gałęzi. Nie przestaję się do niej zbliżać, powoli, ale systematycznie.
– Przypuszczam, że to dlatego nasi starzy nie założyli nam alarmów w sypialniach – tłumaczę. – Chcieli, żebyśmy mieli siebie nawzajem na wypadek sytuacji, kiedy boisz się porozmawiać o czymś z rodzicami. To drzewo jest członkiem rodziny. Nigdy nie umrze. Ty za to umrzesz, dzieciaku, i to zapewne młodo.
A przynajmniej dopóki postępujesz tak głupio.
Zamiera. Światło z ganku odbija się w jej ciemnych oczach.
– Nie masz ochoty najpierw doświadczyć nieco więcej wolności? – droczę się z nią.
Zanim cię wreszcie aresztują.
Jednak ona się nie uśmiecha. W jej spojrzeniu pojawia się hardość.
– Wolność? – szepcze. – A co to takiego?
Oczy jej lśnią. Nagle zdaję sobie sprawę, że to za sprawą łez. Nieruchomieję.
– Czy wolność to brak jakichkolwiek obowiązków? Brak pracy? – pyta. – Czy raczej posiadanie pracy, która zapewnia ci schronienie na dłużej niż tylko dziś?
Ciarki mnie przechodzą i już otwieram usta, by odpowiedzieć. Nie znajduję jednak żadnych słów.
– Ja nie jestem dzieckiem – chichocze, jakby miała mnie za naiwniaka. – To ty nim jesteś.
Obraca się, szarpnięciem otwiera okno mojej sypialni i nurkuje do środka. Ścigam ją, wpadam do mojego pokoju, wybiegam za nią. Pędzi w dół po schodach jak burza, prosto do holu w domu moich rodziców. Depczę jej po piętach i wreszcie dopadam, gdy już ma chwycić za klamkę frontowych drzwi. Chwytam ją i oboje uderzamy o ścianę. Warczy i próbuje wyrwać się z mojego uścisku. Szarpie się zbyt mocno, upadamy na podłogę. Ból przeszywa mój łokieć. W tym czasie ona już obraca się i ląduje na czworakach. Chwilę później zrywa się na nogi. Chwytam ją za kaptur bluzy i ściągam z powrotem w dół, przygniatam do ziemi i siadam na niej okrakiem.
– Aj! – wrzeszczy. Jej ręce młócą powietrze, próbuje mnie uderzyć.
Łapię za jej torbę, zrywam ją z niej i odrzucam na bok. Ściskam jej ręce nad głową i przyszpilam je do podłogi. Patrzę na nią gniewnie. Otwiera usta, ale nic nie mówi. Obnaża zęby jak do warknięcia i patrzy na mnie spode łba. Prawie się uśmiecham. Miło jest poczuć to gorące uderzenie adrenaliny w klatce piersiowej. Od tygodni w mojej głowie tylko Schuyler albo ojciec wiszący nade mną. A teraz przyjemna odmiana. Schodzi ze mnie więcej ciśnienia niż przez całe popołudnie na siłowni.
– Podrzucić cię do domu? – Przekrzywiam głowę.
Podnosi brodę i cała się napina, a ja niemal wybucham śmiechem. Jej czarne oczy ukryte pod długimi rzęsami wróżą ból i cierpienie, jeśli wkrótce z niej nie zejdę, ale do twarzy jej z tym.
– Podrzucę cię, jeśli chcesz – kpię. – Moi kuzyni nam pomogą. Dostaniesz całą eskortę Pirates aż do tego twojego zadupia w Weston.
Widzę, jak zaciska szczękę, ale jakoś nie pluje we mnie jadem w odpowiedzi. Nie przywykła komukolwiek ustępować. Nauczyła się, że nikt się z nią nie liczy. Kiedy macam jej kurtkę, czuję jakieś wybrzuszenie w kieszeni. Wsuwam tam dłoń, a ona próbuje odepchnąć mnie wolną ręką.
– Złaź ze mnie! – wydziera się.
Udaje mi się wyjąć jej portmonetkę. Otwieram ją i odczytuję dane z prawa jazdy.
– Aro Marquez. 686 East 3rd Street, Weston.
Zamykam i wciskam portfel z powrotem do kieszeni jej kurtki.
– Zapamiętam to sobie na zawsze. – Wskazuję moją głowę i ponownie przyciskam jej drugą rękę do podłogi.
– Trzymaj się z dala od Falls albo narobię ci kłopotów. – Pochylam się nad nią. Szarpie głową na boki, ale nie ma jak ukryć twarzy. – I wcale nie będę do tego potrzebował ani ojca, ani karty kredytowej.
Znam na wylot jej uprzedzenia do Falls. Wszyscy jesteśmy dla niej rozpuszczonymi dzieciakami bogatych rodziców, mimo że teraz leży na podłodze w moim domu i może się na własne oczy przekonać, że to żadna rezydencja.
Zrywam się na nogi i chwytając ją za kurtkę, unoszę w górę. Wpatruję się w nią intensywnie.
– Nie powinnaś była przychodzić tu sama, dziecino.
Tymczasem na zewnątrz rozlega się dźwięk klaksonu i słychać okrzyki.
– Aro!
Obrzucam ją spojrzeniem. Uśmiecha się. O co tu, kurwa, chodzi? Uderza mnie w klatkę piersiową, aż się zataczam, wpadając prosto na stolik przy wyjściu. Pojemnik z kluczami spada na podłogę i roztrzaskuje się w drobny mak.
Potem ogłusza mnie dźwięk wyjącego alarmu. Wzdrygam się, patrząc, jak gówniara wybiega przez frontowe drzwi. Ruszam za nią przez gąszcz aut stojących na ulicy i oślepiających mnie reflektorów. Przeciskam się między nimi, ale widzę tylko jej nogi znikające gdzieś przede mną.
– Hawke! – Słyszę głos Kade’a i jego ciężkie kroki. Zbliża się wraz z Dirk i Stoli po jego obu stronach.
– Gdzie Dylan? – pytam, rozglądając się wokół.
– Z gliniarzami, w sklepie – odpowiada.
Wysłałem mu wiadomość, żeby go tutaj ściągnąć. Chciałem się jednak najpierw upewnić, że Dylan nie jest sama. Niewielka grupka ludzi pojawia się po mojej prawej stronie. Rzucam okiem w ich kierunku, dostrzegam dziewczynę. Teraz, otoczona chłopakami, robi wrażenie wysokiej i odważnej.
Patrzymy sobie w oczy z Hugo Navarre. Był w ostatniej klasie, gdy ja byłem pierwszakiem. Nigdy nie starliśmy się bezpośrednio w terenie, ale miał swój udział w tym całym bajzlu między naszymi miastami.
– No, no, no… – Przechadza się tu i tam ze swoją banda, Nicholas z tyłu, Axel po prawej, podążają za nim trop w trop. – A ty ile już masz lat, Trent?
Wystarczająco dużo, żeby pójść siedzieć, jeśli spuszczę ci manto, jeśli o to pytasz. A dokładnie o to właśnie pyta. Chce się upewnić, że wiem, iż tym razem nie zasłonię się niepełnoletniością.
– Muszę ją przeszukać – mówię.
W jej kieszeni wyczułem coś jeszcze. Obrzuca ją władczym spojrzeniem i się uśmiecha.
– Ukradłaś coś? – zadaje jej pytanie. Brzmi, jakby zwracał się do niewinnego szczeniaczka.
Ona nie odpowiada. Patrzy tylko na mnie z błyskiem rozbawienia w oczach.
– Sorki, stary – śmieje się Hugo.
Ja jednak patrzę wprost na nią.
– Opróżnij kieszenie.
Ona ani myśli mnie posłuchać. Telefon zaczyna wibrować w mojej kieszeni. Wyciągam go i zerkam na ekran.
– Alarm powiadomił firmę ochroniarską, która właśnie do mnie dzwoni – ostrzegam ją. – Jeśli nie odbiorę, wyślą policję. Opróżnij kieszenie i uciekaj. Masz jakieś cztery minuty.
Patrzy na mnie hardo. Robię krok w jej kierunku, Hugo i jego kumple ustawiają się w gotowości.
– Ani się waż ją tknąć – mówi Hugo, a jego banda podchodzi bliżej. – Chyba że zapłacisz – dodaje.
Patrzy na szefa przerażona. Hugo zbliża się do mnie.
– Za właściwą cenę pozwolę ci ją obmacywać całą noc. – Zerka na nią przez ramię. – Co, mała? Jesteś gotowa pracować jak duża dziewczyna?
– Hugo… – To jeden z ich kumpli, Nicholas, wychodzi przed szereg, jakby chciał się wtrącić. To niemal wywołuje mój uśmiech. Jednak nie wszystko gra na Green Street.
Tyle że Hugo wie, kto rządzi.
– Wiem, że nie bardzo jest na czym oko zawiesić – mówi do mnie. – Ale może właśnie taka dziewczyna z ulicy to jest to, czego ci trzeba. Jak się wykąpie wygląda nieco lepiej, serio.
Niektórzy z jego kolesi wybuchają śmiechem. Patrzę na dziewczynę, gdzieś uleciała jej hardość. Z zaciśniętymi ustami wpatruje się w ziemię.
Jesteś gotowa pracować jak dużadziewczyna?
Czy on próbuje ją stręczyć? Ile ona ma lat?
Mój ojciec zabiłby tych typów.
Axel podchodzi do mnie.
– Mamy w Weston bardziej gorące laski niż wy tutaj, wiesz to dobrze.
– Ale jeśli będzie was więcej niż jeden, musicie dopłacić – dodaje Hugo, obrzucając wzrokiem Kade’a, Dirka i Stoli.
– Ja tam podziękuję za wasz towar – odzywa się Stoli.
– Za dużo zachodu, żeby taką wydymać – mówi Dirk.
– Zamknijcie się – cedzę przez zęby.
Zbliżam się do niej.
– Chodź tu.
Obrzuca mnie szybkim spojrzeniem, wyciągam do niej dłoń. Spogląda na nią i chociaż wiem, że jej nie przyjmie, to muszę spróbować. Nie powinna być z tymi ludźmi.
– No chodź tu – zwracam się do niej raz jeszcze.
Ale ona kręci głową.
– Pierdol się.
Wyciągam z kieszeni kasę, którą oddał mi Kade, i podtykam ją Hugo. Unosi brwi, dostrzegam błysk zdziwienia w jego oczach. Bierze pieniądze.
– A teraz chodź tu – nakazuję jej.
Kręci głową, próbuje się wycofać i uciec, ale Hugo chwyta ją za kołnierz.
– Nie! – szarpie się, a ja robię krok, gotowy pomóc, ale tak naprawdę to jest właśnie to, czego chcę. Żeby zmusił ją do podejścia do mnie.
– Mówiłem ci, żebyś nie wracała z pustymi rękami – rzuca jej w twarz.
Popycha ją w moją stronę, ale ona gryzie go w rękę, jego wściekły wrzask przeszywa powietrze. Rzucam się w jej kierunku, jednak ona zatacza się w tył, wyrywa z uchwytu Hugo i próbuje na oślep rzucić się z dala ode mnie.
Syreny wyją, od ulicy widać błyski świateł. Ona patrzy na mnie. Na twarzy wypisany ma strach. Nie, to nie strach. To przerażenie. Boi się mnie. Czy naprawdę pomyślała, że ją kupiłem? Robię krok, a ona odwraca się błyskawicznie i ucieka. Ledwo zdążam dostrzec, że coś zielonego wystaje jej z kieszeni. Policja jest coraz bliżej nas, gdy obserwuję, jak wskakuje do czarnego mercedesa, który odjeżdża z piskiem opon. Obracam się, kiedy mija mnie pospiesznie. Patrzę, jak znika, tryby w mojej głowie obracają się miarowo i przychodzi olśnienie. Coś zielonego…
Hugo pędzi za nią.
– Aro! – wrzeszczy z całych sił.
Wszyscy ruszają jej śladem, ale ona odjeżdża natychmiast, za rogiem skręca w prawo i znika nam z oczu.
– Kurwa! – wścieka się Hugo – Aro!
– Bagażnik! – krzyczy Axel, jakby chciał mu o czymś przypomnieć.
Biegną za nią i nikną w kolejnej uliczce. I nagle już rozumiem… Wzięła samochód Hugo. Z Rivertown odjeżdżała jeepem cherokee. Odwracam głowę i dostrzegam stary, ciemnoniebieski samochód zaparkowany przed domem pana Woodsona. Wzięła nie to auto, co trzeba.
Zalewa mnie fala poczucia winy. Wzięła to, które pozwoliło jej uciec najszybciej.
Znów spływa na mnie olśnienie. Zielony…
– Jasna cholera… – mamroczę pod nosem.
To wstążka wystawała jej z kieszeni. Wystrzępiona. Zielona. Wstążka. Odwracam się do Kade’a i wskazuję na jego auto.
– Jedziemy!
Obaj ruszamy biegiem, Dirk i Stoli za nami. Wciskamy się wszyscy do samochodu. Odpalam silnik i ruszam.
– Zabrała talizman Jareda – wyrzucam z siebie, ślizgając się na zakręcie.
– Ten z odciskiem kciuka? – pyta Kade.
– Był w pokoju Dylan. – Dociskam pedał gazu, mam gdzieś to, czy dostanę mandat. – Rebels daliby wszystko za to pieprzone trofeum.