Kill Switch - Penelope Douglas - ebook
BESTSELLER

Kill Switch ebook

Penelope Douglas

4,6

94 osoby interesują się tą książką

Opis

Winter zrozumiała, że przyczynienie się do tego, że Damon trafił do więzienia, było najgorszą rzeczą, jaką zrobiła w życiu. I nie miało to żadnego związku z tym, czy był winny i zasłużył na karę. Myślała, że kiedy on będzie odsiadywał wyrok, jej uda się ukryć tak, aby nigdy jej nie znalazł. Miała nadzieję, że Damon się uspokoi i opamięta, a może nawet o niej zapomni.
Trzy lata za kratkami minęły zdecydowanie zbyt szybko. Damon powrócił już nie jako chłopak, ale mężczyzna. Wbrew temu, na co liczyła Winter, nie opanował się. W dodatku opracował plan zemsty.
I gdy Winter uświadomiła sobie, że jego zemsta jednak nadejdzie, nie spodziewała się, że będzie ona wyglądała właśnie tak. Nie sądziła, że Damon postanowi odebrać jej wszystko.

Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 786

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (1990 ocen)
1382
412
145
42
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Zaczytana_13

Nie oderwiesz się od lektury

Tej książki nie da się opisać konkretnymi słowami. Ja chyba nie potrafię tego zrobić tak jakbym chciała i nawet nie chce. Tą historię trzeba przeżyć samemu i po swojemu, żyć wydarzeniami które rozgrywają się w tych 645 stronach. Nie będę się rozpisywać, napisze więc pokrótce. Jeśli ktoś myślał, że choć w małym stopniu poznał Damona w dwóch poprzednich tomach to jest to bardzo mylne przypuszczenie. Damona tak naprawdę poznajemy dopiero w "Kill Switch". Wejście w jego głowę i rozłożenie jego toku myślenia, czy postępowania na czynniki pierwsze było niezwykłe. Czy potępiałam go za jego zachowanie? NIE Czy oceniałam jego postępowanie? NIE Po tym co go spotkało, rozumiem dlaczego był taki jaki był, i to właśnie on jak nikt inny zasługiwał na happy end. Czy go dostał? O tym drogie czytelniczki musicie przekonać się same. Mnie ta książka autentycznie poruszyła. Owszem wiele emocji przelało się przeze mnie gdy czytałam Corrupt i Hideaway, ale tutaj było inaczej, bo i historia Damona jest inna,...
180
yvonn83

Nie oderwiesz się od lektury

Długo wyczekiwana 3 część Devils Night i jedno mogę powiedzieć Warto. Polecam😍😍😍
60
Weronika8608

Całkiem niezła

pokręcone te relacje, totalny mindfuck, wiele wątków się wyjaśnia ale nie rozumiem tych motywów homoseksualnych i trójkątów między przyjaciółmi, zdecydowanie bardziej podobała mi się #2 bo tam obyło się bez takich udziwnień - najwyraźniej jestem ograniczona ;)
106
maltal

Nie oderwiesz się od lektury

Współczucie, nie, współodczuwanie. Czytając tę część stajesz się Damonem. Najpierw siebie nienawidzisz, później godzisz się ze wszystkim i zaczynasz tolerować wszystko co dostajesz, a później chcesz szczęścia. Pragniesz by Damon był szczęśliwy. Ta część jest lepsza niż pozostałe. W pierwszej poznajesz Noc Diabła, dostajesz "psikusy". W drugiej uczysz się jak ważne były i są relacje między bohaterami, nie chcesz zemsty, chcesz ulgi. W tym tomie marzysz o przyszłości, o zostawieniu tego co było, marzysz o przyszłości, dostajesz nadzieję. Nie mogę się doczekać co przyniesie opowieść Willa, jak mnie przemieni jego Noc Diabła, czy w końcu przyniesie ukojenie... Penelope Douglas tworzy niesamowite historie. Te książki mają moc empatii. One nie są złe, niegrzeczne, hardcorowe. One są piękne. Wyzwalają ukryte emocje, których się wstydzimy. Przede wszystkim uczą empatii - współodczuwania.
40
IwonaP19884

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna🎉♥️
30

Popularność




Tytuł oryginału

Kill Switch

Copyright © 2019 by Penelope Douglas

All rights reserved

Copyright © for Polish edition

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Magdalena Lisiecka

Korekta:

Agnieszka Nikczyńska-Wojciechowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Przygotowanie okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN:  978-83-8178-950-9

Od autorki

Zwykle nie piszę wstępów, ale ponieważ to już trzeci tom serii „Devil’s Night”, chciałam na początku ostrzec czytelników: chociaż każda z książek stanowi odrębną fabułę, opisującą losy nowej pary bohaterów, to zarazem wszystkie w pewien sposób się ze sobą łączą. Kolejne tomy splatają się w większą opowieść, w której rolę odgrywają poznane wcześniej postaci, stopniowo odsłaniając następne tajemnice. Najlepiej jest zaczynać lekturę serii od Corrupt i Hideaway. To pozwoli poznać wszystkich najważniejszych graczy i połączyć fabularne kropki, co pomoże lepiej zrozumieć całą historię.

Jeśli już macie za sobą Corrupt i Hideaway, to zapraszam i życzę dobrej zabawy!

Przyjemnej lektury!

Lista utworów

37 Stitches – Drowning Pool

And the World Was Gone – Snow Ghosts

Bad Company – FFDP

Beggin for Thread – Banks

Black Magic Woman – VCTRYS

Bloodletting (The Vampire Song) – Concrete Blonde

Cannibal Song – Ministry

Cry Little Sister – Marilyn Manson

Dark Paradise – Lana Del Rey

Deathwish – Red Sun Rising

Don’t Say a Word – Ellie Goulding

Fear the Fever – Digital Daggers

Girls Just Wanna Have Fun – Chromatics

Go to Hell – KMFDM

Go to War – Nothing More

Hater – Korn

Holy Water – LAUREL

Human – Rag’n’Bone Man

Is Your Love Strong Enough – How to Destroy Angels

Me Against the Devil – The Relentless

Mouth – Bush

My Prerogative – Bobby Brown

Nothing Else Matters – Apocalyptica

Plastic Heart – Nostalghia

Season of the Witch – Donovan

Serenity – Godsmack

Seven Nation Army (Glitch Mob Remix) – The White Stripes

Sleep Walk – Santo & Johnny

S.O.S. (Anything But Love) – Apocalyptica (feat. Cristina Scabbia)

Something I Can Never Have – Nine Inch Nails

Then He Kissed Me – The Crystals

Voices – Motionless In White

Rozdział 1

Winter

Moje baletki suną po drewnianym parkiecie, gdy powoli stawiam kroki w długim korytarzu. Nerwowo splatając palce, rozglądam się na lewo i prawo w blasku świec rozstawionych wzdłuż ciemnych ścian. Zerkam na każdą mijaną parę zamkniętych drzwi.

Nie lubię tego domu. Nigdy mi się tu nie podobało.

Ale przynajmniej przyjęcia odbywają się tylko dwa razy do roku – po letnich recitalach w czerwcu i po pierwszym corocznym spektaklu Dziadka do orzechów w grudniu. Madame Delova kocha balet, a jako filantropka wspierająca moją szkołę uważa, że to „dar dla pospólstwa, kiedy raz na jakiś czas zstępuje z wieży, aby zabawiać wieśniaków i wpuścić nas do swojego domu”.

A w każdym razie kiedyś podsłuchałam, jak moja matka tak mówi.

Ten dom jest tak duży, że chyba nigdy nie zwiedzę go w całości, i pełen wspaniałych rzeczy, którymi wszyscy wciąż się zachwycają, wymieniając szeptem uwagi, ale mnie ogarnia tu niepokój. Mam wrażenie, że zaraz coś zniszczę, gdziekolwiek się nie obrócę.

Poza tym jest tu za ciemno, zwłaszcza dzisiaj, kiedy za oświetlenie służą wyłącznie świece. Madame pewnie chciała w ten sposób sprawić, żeby całe to miejsce zdawało się niczym ze snu, podobnie jak ona: nierealna, zbyt doskonała, jakby zrobiona z porcelany.

Przystaję i zaciskam na moment wargi, po czym wołam:

– Mamo?

Gdzie ona jest?

Stąpam cicho. Nie wiem, gdzie jestem ani jak wrócić na przyjęcie, wiem tylko, że widziałam, jak mama wchodzi na piętro. Wyżej jest chyba jeszcze drugie, ale nie jestem pewna, gdzie znajdują się wiodące na nie schody. Po co ona w ogóle tu wchodziła? Wszyscy są na dole.

Z każdym krokiem coraz mocniej zaciskam zęby, stopniowo oddalając się od tłumu gości. Światła, głosy i dźwięki muzyki powoli znikają i pochłania mnie cichy mrok korytarza.

Powinnam zawrócić. I tak będzie zła, że za nią poszłam.

– Mamo? – wołam raz jeszcze. Przez rajstopy swędzą mnie nogi; strój, który mam na sobie od rana, obciera mi skórę. – Mamo?

– Co z tobą, do cholery? – krzyczy ktoś.

Podskakuję spłoszona.

– Wszyscy czują się przy tobie niekomfortowo – ciągnie mężczyzna. – Tylko sterczysz w miejscu jak kołek! Już o tym rozmawialiśmy.

Dostrzegam wąski pasek światła padający z uchylonych drzwi i zbliżam się do nich ostrożnie. Wątpię, żeby moja mama tam była. Na nią nikt nigdy nie krzyczy.

A może jednak?

– Co się dzieje w tej twojej łepetynie? – ryczy mężczyzna. – Nie potrafisz się odezwać? W ogóle? Kiedykolwiek?

Nikt nie odpowiada. Na kogo on się tak wścieka?

Wsparta o framugę zaglądam przez szparę, próbując zobaczyć, kto jest w pokoju.

W pierwszej chwili widzę tylko złoto; złociste światło lampy oświetlające równie złociste biurko. Potem jednak przesuwam się trochę na lewo i serce zaczyna łomotać mi w piersi ze strachu, gdy dostrzegam męża madame, pana Torrance’a. Wstaje zza biurka, oddychając ciężko przez zaciśnięte zęby i spoglądając z góry na osobę stojącą po drugiej stronie.

– Jezu Chryste – wypluwa z siebie z pogardą. – Mój syn. Mój spadkobierca… Kompletnie zapomniałeś pierdolonego języka w gębie? Musisz mówić tylko „dzień dobry” i „dziękujemy za przybycie”. Nie potrafisz nawet odpowiedzieć, kiedy ktoś cię o coś zapyta. Co z tobą, do cholery?

Mój syn. Mój spadkobierca.

Przesuwam się nieznacznie w dół i w górę, próbując wyjrzeć zza krawędzi drzwi, ale nie jestem w stanie zobaczyć drugiej osoby. Madame i pan Torrance mają syna, ale rzadko go widuję. Jest w wieku mojej siostry, ale chodzi do katolickiej szkoły.

– Odezwij się! – wybucha znowu jego ojciec.

Z sykiem wciągam powietrze i odruchowo robię krok – niestety do przodu zamiast do tyłu – i wpadam na drzwi. Zawiasy skrzypią, a drzwi uchylają się nieco szerzej. Cofam się gwałtownie.

O nie.

Szybko odsuwam się i odwracam, gotowa rzucić się do ucieczki. Jednak w tej chwili drzwi się otwierają, rozlewając światło po ciemnym parkiecie, a na mnie pada wysoki cień.

Zaciskam uda, czując palący ból, jakbym miała się zsikać w majtki. Powoli obracam głowę i widzę przed sobą pana Torrance’a ubranego w ciemny garnitur. Grymas na jego twarzy łagodnieje. Mężczyzna wzdycha.

– Cześć – mówi i wygina wargi w lekkim uśmiechu, spoglądając na mnie z góry.

Odruchowo cofam się o krok.

– Zgu… zgubiłam się. – Przełykam ślinę, patrząc w jego ciemne oczy. – Wie pan, gdzie jest moja mama? Nie mogę jej znaleźć.

Jednak w tej samej chwili klamka otwartych z rozmachem drzwi uderza o ścianę i z pokoju wypada chłopiec, omijając w biegu swojego ojca. Głowę ma spuszczoną, czarne włosy opadają mu na oczy, a z szyi zwisa rozwiązany krawat. Przemyka obok, nawet na mnie nie patrząc, i z tupotem zbiega po schodach.

Odgłos jego kroków cichnie, a ja odwracam się z powrotem do pana Torrance’a.

Uśmiecha się i pochyla ku mnie. Odsuwam się nieco.

– Jesteś córką Margot – zauważa. – Winter, zgadza się?

Kiwam głową, gotowa zrobić kolejny krok w tył, on jednak wyciąga rękę i kładzie mi dłoń pod brodą.

– Masz oczy matki.

Wcale nie. Nikt nigdy tak nie mówi. Unoszę głowę, żeby nie dotykać jego dłoni.

– Ile masz lat? – pyta.

Znów chwyta mnie za brodę i przechyla moją głowę na prawo i lewo, przyglądając mi się, po czym spuszcza wzrok z mojej twarzy, obiegając spojrzeniem całe ciało: biały strój baletowy, spódniczkę, rajstopy. W końcu znów spogląda mi w oczy, ale już się nie uśmiecha. Teraz widzę w jego spojrzeniu coś innego i nie wiem, czy to przez jego milczenie, to, jak nade mną góruje, czy to, że nie słyszę już odgłosów przyjęcia, ale niespokojnie robię krok do tyłu, cofając się kolejnych kilka centymetrów.

– Osiem – mamroczę, spuszczając wzrok.

Nie potrzebuję jego pomocy. Sama znajdę mamę. Teraz chcę tylko stąd odejść. On był taki niemiły dla swojego syna. Moi rodzice nie są idealni, ale nigdy tak na mnie nie krzyczą.

– Kiedyś będziesz bardzo piękna – dodaje niemal szeptem. – Tak jak twoja matka.

Czuję ucisk w gardle. Próbuję przełknąć ślinę, ale udaje mi się to dopiero po dłuższej chwili.

– Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem moją żonę – ciągnie – była ubrana bardzo podobnie jak ty teraz.

Nie muszę sobie wyobrażać, jak madame wyglądała w kostiumach. Ten dom oraz studio baletowe całe są obwieszone jej zdjęciami i portretami.

Pan Torrance wisi tak nade mną jeszcze przez chwilę. W końcu opuszcza rękę i bierze głęboki wdech, jakby wybudził się z jakiegoś transu.

– Biegnij się pobawić – mówi.

Odwracam się na pięcie i puszczam biegiem w stronę, z której przyszłam, ale muszę raz jeszcze zerknąć przez ramię, żeby upewnić się, że został daleko w tyle i nie podąża za mną.

Kiedy to robię, widzę, jak odchodzi korytarzem w przeciwnym kierunku, otwiera drzwi i przystaje na moment, jakby kogoś tam zobaczył.

Już mam się odwrócić i biec dalej, ale w tej chwili odchodzi trochę na bok, odsłaniając wejście, i wtedy ją widzę.

Moją mamę.

Mrużę oczy, upewniając się, że to faktycznie ona. Biała sukienka, długie włosy tego samego koloru co moje, figlarny uśmiech na twarzy…

Widzę jeszcze przez moment, jak idzie w jego stronę, a potem drzwi się zamykają. Szczęk zamka niesie się echem po ciemnym korytarzu.

Powinnam stąd iść. Nie wiem, co się dzieje, ale chyba lepiej jej teraz nie przeszkadzać. Zawracam i zbiegam z powrotem schodami, do holu, a potem na tyły domu, gdzie odbywa się przyjęcie.

Jakiś kelner wchodzi tylnym wejściem, niosąc tacę. Wyślizguję się przez otwarte drzwi na kamienne patio, lawirując wśród tłumu dorosłych. Ludzie wokół rozmawiają, śmieją się, piją i jedzą, a daleko na prawo flecistka w jasnoniebieskiej sukni wraz z kwartetem smyczkowym grają Cztery pory roku Vivaldiego, utwór, który znam bardzo dobrze z zajęć tanecznych.

Kelnerzy zbierają zastawę stołową wśród brzęku szklanek i kieliszków. Podnoszę wzrok na ciemniejące niebo i widzę, jak chmury przesłaniają słońce, rzucając cień na taras, dzięki czemu lepiej widać blask świec.

Mój wzrok przykuwa plama bieli. Widzę, jak grupka moich przyjaciółek – ubranych podobnie jak ja, bo wcześniej tego dnia występowałyśmy razem w recitalu – przebiega za żywopłotem. Chichocząc, zbierają się razem wokół mojej starszej o trzy lata siostry. Waham się tylko przez moment, zanim robię krok w ich stronę.

Omijam żywopłot i wybiegam na trawę, po czym przystaję nagle, smagnięta podmuchem wiatru wiejącego spomiędzy drzew. Z zimna cierpnie mi skóra na ramionach. Oglądam się do tyłu na dom i okna na pierwszym piętrze, tam, gdzie byłam przed chwilą. Mama pewnie będzie mnie szukać.

Ale przyjęcie jest nudne, a moje przyjaciółki są tam, tuż przede mną.

Z tyłu za budynkiem rozpościera się rozległy trawnik. Po lewej i prawej widzę liczne kwietniki, a przed sobą w oddali drzewa i pagórki. Widok ciągnie się aż po horyzont i sprawia wrażenie wyjętego prosto z bajki.

Rozglądam się i widzę siostrę w towarzystwie grupki naszych koleżanek ze szkoły. Co one tam robią? Siostra zerka na mnie i uśmiecha się złośliwie, a potem mówi coś szybko do pozostałych i wszystkie prędko wbiegają do labiryntu, znikając za wysokimi ścianami żywopłotu.

– Czekajcie! – wołam. – Ari, poczekaj na mnie!

Zbiegam po łagodnym zboczu w stronę labiryntu. Przy wejściu zatrzymuję się na moment i rozglądam dookoła. Ścieżka biegnie prosto jeszcze co najwyżej dwa metry – potem trzeba skręcić, a ja nie widziałam, w którą stronę pobiegły. Co jeśli się zgubię?

Kręcę głową. Nie. To na pewno nie jest niebezpieczne, bo inaczej zastawiliby wejście do labiryntu. Prawda? Dopiero co weszła tu grupka dzieci. Nic mi nie będzie.

Odbijam się stopami od ziemi i puszczam biegiem, podczas gdy wiatr świszczy w koronach cyprysów, a szare niebo i kłębiące się chmury zwiastują deszcz. Czuję, jak stają mi włoski na ramionach, gdy skręcam w prawo, omijając drzewa. Podążam ścieżką w głąb labiryntu i gubię drogę, coraz bardziej oddalając się od wejścia.

Wdycham zapach ziemi, która choć porośnięta trawą i tak brudzi mi stopy. Wzdrygam się z niepokojem. Wiem, że zniszczę tu baletki.

Niestety madame nalegała, żebyśmy zostały w kostiumach, chociaż przedstawienie już się skończyło.

Z oddali dobiegają mnie śmiechy i krzyki. Szybko podnoszę głowę i przyspieszam kroku, podążając za głosami. Dziewczyny wciąż tu są.

Po chwili jednak dźwięki cichną, a ja przystaję, nadstawiając uszu, żeby usłyszeć, gdzie mogą teraz być.

– Ari? – wołam.

Ale jestem tu całkiem sama.

Niepewnie podążam ścieżką, aż wychodzę na kawałek otwartej przestrzeni z wielką fontanną pośrodku. Trawnik jest dwa razy większy od mojego pokoju i otoczony ze wszystkich stron wysokimi cyprysami, pomiędzy którymi widzę jeszcze trzy inne prowadzące stąd ścieżki. Czy to środek labiryntu?

Fontanna jest ogromna. Składa się z wielkiej misy z szarego kamienia na dole i drugiej, mniejszej na górze. Tryskająca woda wypełnia górną misę, po czym spływa do dolnej potężną kaskadą, wydając przy tym najcudowniejszy dźwięk, podobny do szumu wodospadu. Jest w nim coś uspokajającego.

Zapatrzona na fontannę, nie widzę, gdzie idę, i na kogoś wpadam. Cofam się chwiejnie, zauważając, jak kobieta unosi ręce i odsuwa ode mnie, jakbym była brudna i nie chciała przypadkiem mnie dotknąć.

Zaskoczone spojrzenie madame łagodnieje, a na jej twarz wypływa uśmiech. Porusza się z wdziękiem i gracją, jakby wciąż była na scenie teatru.

– Witaj, skarbie. – Jej głos ocieka słodyczą. – Dobrze się bawisz?

Robię krok do tyłu i spuszczam wzrok, przytakując.

– Widziałaś może mojego syna? – pyta. – Uwielbia przyjęcia i nie chcę, żeby to go ominęło.

Uwielbia przyjęcia?

Marszczę brwi ze zdziwienia. Jego ojciec zdawał się być innego zdania.

Już mam powiedzieć „nie”, ale wtedy dostrzegam coś po mojej prawej. Spoglądam w tamtą stronę i widzę jakąś ciemną sylwetkę.

Ciemną sylwetkę wewnątrzfontanny.

Siedzi w dolnej misie za ścianą wody, niemal w całości ukryta.

Damon. Ich syn, na którego ojciec chwilę temu krzyczał na piętrze domu.

Kłamstwo wypływa z moich ust, zanim zdążę je zatrzymać.

– Nie. – Kręcę głową. – Nie, madame, nie widziałam go. Przykro mi.

Sama nie wiem, czemu nie powiedziałam jej, że tam jest. Chyba po prostu wyglądał, jakby po tej awanturze chciał zostać sam.

Nie patrzę madame w oczy, jakbym obawiała się, że przyłapie mnie na kłamstwie. Zamiast tego przyglądam się jej czarnej sukience sięgającej do połowy łydki i połyskującej małymi klejnotami oraz perłami. Górna część opina ciasno jej smukłe ciało, a dolna kołysze się przy każdym ruchu. Długie, czarne włosy spływają po plecach, proste i lśniące jak strumień chłodnej wody.

Nigdy nie słyszałam, żeby moja mama mówiła o niej cokolwiek miłego. Ludzie się jej boją, ale wobec niej zawsze są uprzejmi. Nie wygląda na dużo starszą od dziewczyny, która przychodzi mnie pilnować, ale ma dziecko starsze od mnie.

Wymija mnie bez słowa, zmierzając w stronę wyjścia z labiryntu, a ja przez chwilę stoję bez ruchu, zastanawiając się, czy nie powinnam pójść za nią i też wyjść.

Ale nie robię tego.

Wiem, że Damon pewnie nie chce się teraz z nikim widzieć, ale trochę mi przykro, że jest tu sam.

Powoli zbliżam się do fontanny.

Siedzi w milczeniu, ukryty. Próbuję wypatrzeć go przez strugi wody. Ręce w rękawach czarnej marynarki spoczywają na kolanach, a ciemne włosy opadają mu na oczy i kleją się do bladych jak porcelana policzków.

Dlaczego siedzi w fontannie?

– Damon? – zagaduję nieśmiało. – Wszystko w porządku?

Nie odpowiada ani się nie rusza, jakby w ogóle mnie nie słyszał.

Odchrząkuję i odzywam się głośniej:

– Dlaczego tu siedzisz? – A potem dodaję: – Mogę też tam wejść?

Nie zamierzałam tego powiedzieć, ale podekscytował mnie ten pomysł. Wydawał mi się fajny, a poza tym w głębi duszy chciałam poprawić Damonowi humor.

Porusza głową, zerkając na bok, ale zaraz wraca do poprzedniej pozycji.

Mrużąc oczy, wpatruję się w wąskie przerwy między strugami wody, patrząc na jego spuszczoną głowę i mokre włosy opadające na twarz. Dostrzegam coś czerwonego; ma na dłoni krew. Skaleczył się?

Może chciałby plaster. Gdy ja się skaleczę, zawsze chcę biec do mamy po plaster.

– Czasami widuję cię w katedrze. Nigdy nie bierzesz hostii, prawda? – pytam. – Kiedy cały rząd idzie przyjąć komunię, ty zostajesz na miejscu, sam jeden.

Siedzi nieruchomo za ścianą wody, tak samo jak w kościele. Wszyscy idą pod ołtarz, a on zostaje na miejscu, chociaż jest już w odpowiednim wieku. Pamiętam, że miał pierwszą komunię razem z moją siostrą.

Wiercę się nerwowo.

– Niedługo będę podchodzić do pierwszej komunii – mówię. – To znaczy powinnam. Najpierw trzeba się wyspowiadać, a to mi się nie podoba.

Może to dlatego Damon nie wstaje z ławki podczas tej części mszy. Nie powinno się przyjmować hostii i wina bez wcześniejszej spowiedzi. Może on nie lubi się spowiadać tak samo jak ja.

Szukam spojrzeniem jego oczu. Wodna mgiełka pryskająca z fontanny pada mi na skórę i kostium, aż dostaję gęsiej skórki na ramionach. Ja też chcę wejść do wody i zobaczyć, jak tam jest.

Ale Damon nie wydaje się przyjaźnie nastawiony. Nie jestem pewna, co zrobi, jeśli wejdę.

– Chcesz, żebym sobie poszła? – Przechylam głowę na bok, próbując spojrzeć mu w oczy. – Jeśli tak, to pójdę. Po prostu nie bardzo mi się tu podoba. Moja głupia siostra wszystko psuje.

Uciekła gdzieś przede mną razem z moimi przyjaciółkami, a mama… jest zajęta. Fajnie byłoby po raz pierwszy zobaczyć, jak to jest siedzieć pośrodku fontanny.

Ale on chyba nie chce mojego towarzystwa. Ani niczyjego innego.

– To ja idę – mówię w końcu i wycofuję się, zostawiając go samego.

Ale kiedy się odwracam, chlupot fontanny nagle się zmienia. Spoglądam w tamtą stronę i widzę, jak Damon powoli sięga przez wodę, zapraszając mnie do środka.

Waham się przez moment, próbując dojrzeć jego twarz, ale wciąż zasłaniają ją przemoczone włosy.

Rozglądam się. Nie widzę nikogo. Mama pewnie się wścieknie, jak zobaczy mnie całą mokrą, ale… chcę to zrobić.

Nie mogąc powstrzymać uśmiechu, wyciągam rękę i ściskam jego chłodne palce, po czym unoszę nogę i wchodzę do fontanny.

***

Tak dawno temu.

To było tak dawno temu, ale tamten dzień wyrył się w mojej pamięci, bo wtedy po raz ostatni widziałam twarz matki. Po raz ostatni mogłam oglądać mój pokój i jej nowe pomysły na zmianę jego wystroju. Po raz ostatni mogłam pobiec, gdzie tylko chciałam, widząc wyraźnie drogę przed sobą i mogąc ocenić, czy jest bezpieczna. Po raz ostatni ludzie nie zachowywali się nerwowo w mojej obecności, a moi rodzice bardziej mnie kochali, niż czuli, że jestem dla nich ciężarem.

Wtedy po raz ostatni moja obecność nie sprawiała nikomu kłopotu i mogłam obejrzeć film, sztukę czy spektakl taneczny, doświadczając ich tak, jak powinno się to robić.

Tamtego dnia po raz ostatni byłam sobą, taką, jaką się znałam, i po raz pierwszy wkroczyłam w nową rzeczywistość, z której nie było już odwrotu. Nie dało się tego naprawić. Nie mogłam cofnąć czasu i nie wejść do tamtego labiryntu, do tamtej fontanny.

A Bóg mi świadkiem, że chciałam móc to zrobić. Niektórych błędów nie da się naprawić.

Kiedy trzynaście lat później wraz z matką stałam u boku mojej starszej siostry w dniu jej ślubu, czując zapach jej perfum i słysząc, jak ksiądz mamrocze słowa przysięgi małżeńskiej, z trudem panowałam nad sobą, starając się nie wspominać, jak przez jedną krótką, piękną chwilę przed laty tamta fontanna rzeczywiście była cudowną kryjówką, i nie myśleć, jak bardzo chciałbym się tam znaleźć teraz, choćby tylko po to, aby uciec z tego miejsca.

Obrączki, pocałunek, błogosławieństwo…

I już po wszystkim. Zawarła święty związek małżeński.

Zapiekły mnie oczy. Zamknęłam je, czując ucisk w żołądku.

Nie.

Stałam tam, słysząc szepty i szelesty, i czekałam, aż matka weźmie mnie za rękę i wyprowadzi schodami z pustej katedry.

Brakowało mi powietrza. Musiałam się stąd wyrwać.

Zamiast tego jednak usłyszałam, jak głosy mamy i siostry oddalają się ode mnie.

A potem moją dłoń musnęły te same chłodne palce, których dotknęłam tam, w fontannie, tak wiele lat temu.

– Teraz… – wyszeptał mi do ucha świeżo upieczony mąż mojej siostry. – Teraz należysz do mnie.

Dla Z. King

Rozdział 2

Winter

Teraźniejszość

Siedziałam bez ruchu, zaciskając palce na włosach. Czułam jego obecność, gdy siedział naprzeciwko mnie wewnątrz limuzyny, którą wracaliśmy po zakończonej ceremonii. Damon Torrance. Chłopiec z fontanny.

Dzieciak w rozchełstanym garniturze, z włosami opadającymi na oczy i zakrwawioną dłonią, który prawie w ogóle się nie odzywał ani nie patrzył w moją stronę.

Tylko że teraz był już mężczyzną, do tego zdecydowanie bardziej wygadanym, wysokim i pewnym siebie. Tam, w kościele, w jego słowach brzmiała groźba, ale wciąż pachniał jak fontanna – czymś zimnym jak płynąca wartko woda.

– Twój ojciec zagwarantował nam bardzo korzystną ugodę pod warunkiem, że pozostanę twoją żoną przez rok – powiedziała moja siostra, siedząca u boku Damona, naprzeciwko mnie i matki. – Zamierzam wywiązać się z umowy, choćbyś nie wiem, co odwalił.

Zwracała się do niego, ale kiedy w końcu odpowiedział, jego głos brzmiał spokojnie i stanowczo.

– Nie rozwiedziemy się, Arion. Nigdy.

Brzmiał tak, jakby miał odwróconą głowę i wyglądał przez okno, a w każdym razie patrzył wszędzie, tylko nie na nią.

Nie będzie rozwodu? Serce zabiło mi mocniej. Oczywiście, że się z nią rozwiedzie. Kiedyś. Prawda? Już i tak nie mogłam uwierzyć, że sprawy zaszły tak daleko. W końcu chodziło tylko o zemstę na mojej rodzinie. Dlaczego miałby chcieć to ciągnąć przez całe życie?

Wszystko robił po to, żeby nas zrujnować. Znalazł dowody, że mój ojciec dopuścił się malwersacji i oszustw podatkowych, zmuszając go do ucieczki z kraju; federalni skonfiskowali niemal cały nasz majątek i zostałyśmy bez grosza przy duszy, a teraz… Sprawca tego całego zamieszania we własnej osobie wkroczył do akcji, aby wykorzystać trzy pozbawione środków do życia kobiety, potrzebujące kogoś, kto je wesprze, pomoże im zatrzymać dom i odzyskać status oraz pozycję społeczną, do jakich były przyzwyczajone.

Ale rozumiałam, o co mu chodzi. Chciałam udawać przed samą sobą, że nie wiem, do czego to zmierza, ale w głębi duszy wiedziałam doskonale.

Wcale nie zamierzał nas zrujnować. Chciał nas dręczyć.

Tak długo, jak będzie mu to sprawiało przyjemność.

– Ty w ogóle chcesz,żebym była twoją żoną? – zapytała moja siostra.

– Nie chcę, żeby ktokolwiek inny nią był – doprecyzował Damon głosem wypranym z emocji i zainteresowania. – Równie dobrze możesz to być ty. Jesteś piękna i młoda. Pochodzisz z Thunder Bay. Masz wykształcenie i obycie w towarzystwie. Jesteś zdrowa, więc nie powinnaś mieć problemu z rodzeniem dzieci…

– Chcesz mieć dzieci?

Zadała to pytanie niemal z nadzieją. Zamknęłam z zażenowaniem oczy za zasłoną ciemnych okularów.

– O Boże – szepnęłam, nie mogąc powstrzymać wzbierających mdłości i obrzydzenia.

W samochodzie zapadła cisza i byłam pewna, że wszyscy słyszeli moje słowa. Nie widziałam Damona, ale wiedziałam, że na mnie patrzy.

Jak ona mogła wciąż go pragnąć? I do tego mieli wplątać w to wszystko dzieci? To, co się stało, kiedy byliśmy mali, nie wystarczyło, aby przekonać ją, jaki jest okropny, podobnie jak to, co zrobił mi w liceum. Wiedziała, że jej nie znosi, a mimo to nadal go pragnęła. Nigdy nie przestała.

Arion nie przejmowała się tym, że musi wyjść za Damona, aby wyplątać się z kłopotów, w które sam ją wpakował. To przez niego straciłyśmy wszystko, ale bez obaw… Oto i on przybył z odsieczą, gotów to wszystko oddać. Biorąc ślub z najstarszą córką, roztaczał nad nami na powrót parasol ochronny i dawał dostęp do konta bankowego swojej rodziny. Oferował nam remedium, które nie byłoby potrzebne, gdyby najpierw sam nie ściągnął na nas zarazy.

Nienawidziłam go. Nowy mąż mojej siostry był jedynym człowiekiem, którego byłabym gotowa zabić.

– Jeśli zamierzasz romansować na boku – ostrzegła go Arion – rób to dyskretnie i nie oczekuj, że będę wierną żoną.

– Ari… – Matka próbowała dać jej znak, żeby siedziała cicho.

Ale ona nie zamierzała zamilknąć.

– Rozumiesz? – naciskała.

Siedziałam z twarzą zwróconą w stronę okna, żeby ukryć ją chociaż w połowie – a może po prostu chciałam udawać, że nie przysłuchuję się ich rozmowie – ale wnętrze auta było zbyt małe, żeby trzymać dystans. Mimo woli słyszałam każde słowo.

Czy takich kwestii nie powinni byli omówić przed ślubem? A może nie był to dla mojej siostry warunek niezbędny?

– Wyjaśnijmy sobie parę kwestii – zaczął ze spokojem Damon – bo chyba zapomniałaś, jak dokładnie wygląda twoje położenie, Arion. – Urwał na moment, po czym ciągnął: – Dostajesz moje nazwisko, wydzielaną regularnie sumę pieniędzy i możliwość zachowania pozycji w towarzystwie. Możesz chodzić na te swoje lunche, robić zakupy i dalej uprawiać pieprzoną działalność charytatywną. – Mówił ostrym tonem, z każdym słowem kopiąc Arion coraz głębszy grób. – Twoja matka i siostra nie wylądują na bruku. Na tym kończą się moje zobowiązania względem ciebie. Nie odzywaj się nieproszona i o nic mnie nie wypytuj. To działa mi na nerwy.

Oddychałam płytko, czując, jak mój żołądek skręca się w ciasny supeł.

Damon mówił dalej:

– Będę się pieprzył z innymi kobietami, ale tobie nie wolno się pieprzyć z innymi mężczyznami, bo nie pozwolę, żebyś rodziła mi cudze dzieci. Proste – dodał z drwiną. – Będę przychodził i odchodził, kiedy mi się żywnie podoba, a kiedy czasem będziemy musieli wystąpić publicznie jako para, oczekuję, że będziesz odpowiednio ubrana i wyszykowana. Może nie będziesz najszczęśliwszą żoną na świecie, Arion, ale ponoć właśnie po to Bóg stworzył Xanax i kliniki odwykowe.

Nikt się nie odezwał. Mięłam w zaciśniętej dłoni spódnicę, nie mogąc znieść tego, że nie miały odwagi mu się sprzeciwić. Ale chociaż nienawidziłam jego brutalnej szczerości, miała ona też dobre strony. W ich małżeństwie nie będzie żadnych złudzeń ani płonnych nadziei. Damon nigdy nie kłamał.

No chyba że akurat zrobił wyjątek.

– A jeśli nie spieszy ci się na tamten świat – ostrzegł – to radzę się jak najszybciej przystosować, bo ten związek małżeński zakończy się jedynie w wypadku twojej śmierci.

– Albo twojej – wymamrotałam.

Na moment zapadło milczenie. Stanęły mi włoski na ramionach, ale w duchu się uśmiechałam. Damon pewnie przeszywał mnie teraz morderczym spojrzeniem czarnych oczu, które tak dobrze pamiętałam, częściowo, ale nie do końca skrytych za zasłoną gładkich, gęstych włosów, których pewnie nikt oprócz mnie nigdy nie dotykał, ale miałam to w nosie. Tak czy siak nie czekało nas nic dobrego. Nie zamierzałam owijać w bawełnę i cackać się z nim i jego rodziną.

– Rozumiemy, Damonie – powiedziała w końcu matka.

Samochód zwolnił i usłyszałam, jak brama naszej posiadłości otwiera się ze skrzypnięciem, po czym znów przyspieszyliśmy. Pozostałam skulona na skraju siedzenia, przyciśnięta do okna, dopóki nie poczułam, jak okrążamy podjazd i zatrzymujemy się przed domem.

Może powinnam być wdzięczna, że wciąż go miałyśmy. Mój ojciec – burmistrz Thunder Bay – zniknął, nasze źródła dochodu, aktywa i nieruchomości zostały zajęte przez służby, i zostałyśmy niemal bez grosza przy duszy. Matka dziękowała losowi, że Ari i ja możemy przynajmniej spać we własnych łóżkach i że rodzinny dom pozostał w naszych rękach.

Ale to były tylko mrzonki. Nic tutaj nie należało do nas. Dom oraz wszystko, co się w nim znajdowało, było własnością ojca Damona. Naprawdę zostałyśmy z niczym.

Można by się spodziewać, że ta świadomość będzie dla mnie bolesna, ale czułam się na swój sposób wolna, wiedząc, że nie mam już nic do stracenia. Damon nigdy dotąd nie mierzył się z kimś, kto nie czuł strachu.

Ktoś otworzył drzwi i usłyszałam, jak pozostali wstają z miejsc.

– Nie idę z wami – oznajmił Damon.

Po chwili milczenia moja siostra zaczęła protestować:

– Ale…

Nie dokończyła. Nie wiedziałam, czy po prostu uznała, że szkoda trudu, czy matka uciszyła ją gestem, czy może przypomniała sobie, że miała go o nic nie pytać, w każdym razie nie powiedziała nic więcej, tylko wysiadła z samochodu, mijając mnie po drodze i roztaczając dookoła zapach perfum Gucci. Tren jej sukni prześlizgnął się po moich butach.

Po niej wysiadła matka, jak zawsze przede mną, żeby móc poprowadzić mnie do drzwi wejściowych.

Zaczęłam się przesuwać na siedzeniu, ale w tej samej chwili poleciałam do tyłu, pociągnięta za kołnierz, i zderzyłam się z twardym ciałem, słysząc huk zatrzaskiwanych drzwi i szczęk zamka.

Złapałam gwałtownie oddech, czując, jakby prąd elektryczny przepływał mi pod skórą, gdy ciepły oddech mężczyzny owiał moje usta.

– Winter? – zawołała mama. – Damonie, co się dzieje?

Ktoś szarpnął od zewnątrz za klamkę, próbując otworzyć drzwi.

– Hej! – Usłyszałam głos siostry, a potem pukanie w szybę.

Uniosłam ręce, żeby go odepchnąć, ale niemal natychmiast ściągnął je z powrotem w dół. Chciał, żebym zaczęła się wyrywać, a ja nie zamierzałam dać mu tej satysfakcji. Jeszcze nie.

– Mądra decyzja – wyszeptał. – Oszczędzaj siły, Winter Ashby. Będziesz ich potrzebować.

Jego oddech muskał moje wargi, łaskocząc kąciki ust, a pierś unosiła mu się i opadała szybciej niż przedtem.

Już nie był spokojny.

Otworzył drzwi i bez wysiłku wypchnął mnie z samochodu, prosto w ramiona matki. Zaraz potem drzwi znowu się zatrzasnęły.

Kiedy tylko stanęłam na nogi, ktoś – pewnie siostra – chwycił mnie za ramię.

– Co to miało być? – warknęła.

– Głupia jesteś? – odburknęłam cicho. Naprawdę nie wiedziała?

To wszystko nie miało nic wspólnego z nią i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Mama poprowadziła mnie w stronę domu. Wchodząc do wyłożonego marmurem holu, poczułam, jak suknia siostry się o mnie ociera. Puściłam dłoń matki i wyciągnęłam rękę przed siebie, szukając schodów. W środku potrafiłam sama znaleźć drogę.

Powyżej zaskrzypiały stopnie. To pewnie Ari szła do pokoju.

Też mi wesele. Żadnych gości, żadnego przyjęcia, żadnej nocy poślubnej… przynajmniej na razie.

– Mamo? – zawołała Ari, gdy skręciłam u szczytu schodów i ruszyłam korytarzem do swojego pokoju. – Będzie nam potrzebna większa sypialnia i więcej prywatności, no i własna łazienka.

Zacisnęłam zęby, delikatnie muskając palcami drewnianą balustradę. Szybkim krokiem dotarłam do pokoju, wpadłam do środka, zatrzasnęłam za sobą drzwi i zamknęłam je na klucz.

Z nerwów mrowiła mnie skóra. Sięgnęłam w prawo, wymacałam krzesło, które ukradłam z jadalni, i zablokowałam nim klamkę dla dodatkowej ochrony.

Damon na razie odjechał, ale mógł wrócić w każdej chwili.

Nie znałam dnia ani godziny. Mógł się zjawić w środku nocy albo za parę minut.

Mikhail trącił mnie w nogę wilgotnym nosem. Kucnęłam, aby go pogłaskać i przytulić, przyciskając jego głowę do mojej i ciesząc się jedynym, co nadal dawało mi szczęście, nie licząc tańca.

Przygarnęłam tego golden retrievera w zeszłym roku i chociaż uwielbiałam jego towarzystwo, trudno byłoby mi zabrać go ze sobą, gdybym miała teraz uciec.

Wstałam, pocierając oczy.

Boże, Ari przekraczała wszelkie granice. Mieli zająć sypialnię matki.

Krew zagotowała mi się ze złości, ale to w sumie dobrze. Nie powinnyśmy żyć złudzeniami. Mieszkałyśmy tu, jadłyśmy i spałyśmy z cudzej łaski. Byłyśmy teraz zaledwie gośćmi we własnym domu.

Jak ojciec mógł nas postawić w takiej sytuacji?

Gdyby go złapali, poszedłby siedzieć, na co z pewnością liczył Damon. Oko za oko. Mały odwet dokonany jego własną bronią.

Ale ojciec w ostatniej chwili zdążył uciec i nikt nie wiedział, gdzie teraz przebywa. Gdyby wykorzystał część majątku, aby nas ukryć, pomóc również nam uciec z kraju albo zapewnić nam ochronę swoich przyjaciół, może dałabym radę mu wybaczyć czy chociaż uwierzyć, że nie ma nas gdzieś.

Ale on po prostu wyjechał, pozostawiając nas na łaskę i niełaskę obcych ludzi. Co Damon z nami zrobi?

Na pewno będzie się dobrze bawił. Moja siostra była prawdziwą pięknością, a matka, sądząc z podsłuchanych komentarzy, wciąż nie straciła urody i zgrabnej sylwetki. Obie zrobią wszystko, czego sobie zażyczy. Gdyby mama spróbowała odmówić, po prostu zagroziłby mi i od razu by mu uległa.

Możliwe nawet, że to z nią by się ożenił, gdyby nie pozostawała wciąż w związku małżeńskim z moim ojcem. Ja z kolei nie byłabym idealną kandydatką, bo nigdy nie przestałabym mu się opierać. Najłatwiej było wybrać Ari.

Ale to nie oznaczało, że jestem bezpieczna. Co, do diabła, miałabym zrobić? Musiałam stąd odejść. Wiedziałam, że czas nadszedł.

Nie powinnam była nigdy tu wracać. Po ukończeniu liceum dwa lata spędziłam na uczelni w Rhode Island, ale rzuciłam studia i wróciłam do domu, aby skupić się na tańcu, treningach i próbach przekonania jakiegoś choreografa albo szefa zespołu, żeby dał mi szansę. Jednak ten rok potoczył się okropnie i było tylko coraz gorzej.

Uklękłam koło łóżka i wsunęłam ręce pod narzutę, macając w poszukiwaniu nylonowego paska, po czym wyciągnęłam stamtąd spakowaną torbę. Chłodny w dotyku, podłużny worek czekał ukryty w mojej szafie, odkąd pięć lat temu posłałam Damona za kratki. Cały czas byłam gotowa do ucieczki, wiedząc, że w przeciwnym razie czekałaby mnie walka, którą z pewnością bym przegrała. W środku znajdowały się dwa komplety ubrań, zapasowa para tenisówek, telefon na kartę razem z ładowarką, czapka, okulary przeciwsłoneczne, apteczka, scyzoryk i wszystkie pieniądze, które udało mi się przez ten czas w tajemnicy uzbierać: dziewięć tysięcy i osiemdziesiąt dwa dolary.

Oczywiście miałam rodzinę i przyjaciół, u których mogłabym się zatrzymać, ale jedyną bezpieczną opcją było całkiem zniknąć. Musiałam uciec za granicę i tam przepaść bez śladu.

Jednak do tego potrzebna mi była czyjaś pomoc. Ktoś, komu ufałam najbardziej na świecie i kto nie obawiał się Damona, jego rodziny ani tutejszej elity. Ktoś zdolny przechytrzyć nowego męża mojej siostry i mnie stąd wydostać.

Ktoś, kogo bardzo nie chciałam stawiać na celowniku Damona, ale obawiałam się, że mogę nie mieć wyboru.

***

– Hej – zawołał z samochodu Ethan. – Wszystko w porządku?

Skinęłam głową, czując, jak drzwi, które otworzył, muskają moje uda.

– Nic mi nie jest.

Dopiero minęła północ. Przeszedł mnie zimny dreszcz, gdy wydychałam chłodne powietrze, stojąc za bramą wjazdową i trzymając przy boku Mikhaila. Rzecz jasna matka mogłaby zobaczyć światła reflektorów, więc poprosiłam przyjaciela, żeby zatrzymał się kawałek dalej i zatrąbił klaksonem dwa razy szybko i raz powoli, dając znak, że na mnie czeka.

Świadomość zagrożenia sprawiła, że stanęły mi wszystkie włoski na ciele. Damon póki co nie wrócił, ale o ile nie zmienił swoich zwyczajów i nadal był nocnym markiem, w dalszym ciągu mógł się tu zjawić. Jeśli chciałam znaleźć się wiele kilometrów od tego miasta, zanim ktokolwiek zauważy moją nieobecność, musiałam się spieszyć.

Powinnam była wyjechać ponad miesiąc temu, kiedy federalni wzięli na celownik mojego ojca. Wiedziałam, że kryje się za tym coś więcej. Albo przynajmniej dwa dni temu, kiedy moja matka i siostra zostały wezwane przez ojca Damona na spotkanie, na którym doszło do zaręczyn. Ale wyjeżdżałam teraz. Nie miałam zamiaru spędzić z tym mężczyzną ani jednej nocy pod tym samym dachem.

Poczułam, jak Ethan wyjmuje mi torbę z rąk, żeby rzucić ją na tylne siedzenie.

– Pospiesz się. Zimno tu – powiedział.

Wsiadłam do auta, wpychając psa na tylne siedzenie, po czym zamknęłam drzwi i zapięłam pasy.

Kosmyk włosów uwolnił się z kucyka, musnął moje wargi i przykleił się do kącika ust, zassany ciężkim oddechem. Odgarnęłam go na bok.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – zapytał Ethan.

– Nie mogę zostać w tym domu – odparłam. – Niech sami grają w te swoje chore gierki.

– On nie pozwoli ci odejść. – Ethan wrzucił bieg. Silnik zwiększył obroty. – Tobie ani żadnej z was. Twoja matka, twoja siostra, ty… W jego głowie wszystkie należycie teraz do niego. A zwłaszcza ty.

Samochód ruszył, a ja przywarłam do oparcia fotela. W miarę jak oddalaliśmy się od rodzinnego domu, w wyobraźni coraz mocniej czułam oddech na karku. Dawno już nie spałam spokojnie, ale od tej chwili miałam stale oglądać się przez ramię.

Zwłaszcza ty. Ethan, jako jeden z moich najlepszych przyjaciół, znał całą historię i wiedział, w jak złym położeniu się znalazłam.

– Ożenił się z Arion tylko dlatego, że z nią było łatwiej. Powiedziała „tak” – ostrzegł. – On chce ciebie.

Milczałam, zaciskając zęby tak mocno, że rozbolała mnie szczęka.

Damon nie chciał mnie, tylko mojego cierpienia. Chciał, żebym co noc słyszała zza ściany, jak pieprzy się z moją siostrą. Chciał widzieć co rano, jak siedzę w milczeniu przy stole, a kolana drżą mi z nerwów, gdy zastanawiam się, czy na mnie patrzy i co teraz zrobi. Chciał zniszczyć wszelki spokój, jaki udało mi się znaleźć przez ostatnie lata, kiedy on siedział w więzieniu.

Odetchnęłam.

– Nie obchodzi mnie, czy będzie mnie ścigał. Mam dwadzieścia jeden lat. To nie on decyduje, czy zostanę w tym domu.

– Ale on decyduje, czy ci na to pozwoli – odparł Ethan. – Wyśle za tobą ludzi, jeśli będzie musiał. Musimy być gotowi.

Wiedziałam, że ma rację. Z punktu widzenia prawa mogłam robić, co chcę, ale Damona to nie obchodziło. Nie potrzebował mojej zgody, żeby zatrzymać mnie tam, gdzie sobie życzył.

Ale i tak będę próbować. Aż do skutku.

– Nie boję się go – mruknęłam. – Już nie.

– A co z twoją mamą i siostrą? Co im zrobi, jeśli nie wrócisz do domu…

Nic ponad to, co i tak zamierza zrobić – odpowiedziałam w myślach.

– Wiedziały, co mnie spotkało w dzieciństwie i co zrobił mi pięć lat temu – zauważyłam. – A mimo to znowu pozwoliły mu wtargnąć w nasze życie. Wystawiły mnie na jego pastwę dla pieniędzy. Nie tylko mnie nie ochroniły, ale naraziły nas wszystkie na kolejne niebezpieczeństwa. Rodzina Damona jest zła.

Zachowanie Arion nie było dla mnie zaskoczeniem. Przez całe życie byłyśmy zamożne, a ona zawsze go pragnęła. Nawet jeśli to on sprowadził na nas niedawne nieszczęścia, możliwość odzyskania majątku i zarazem zostania jego żoną była dla niej spełnieniem najskrytszych marzeń. Może nawet cieszyła się, że wszystko potoczyło się tak a nie inaczej.

Ale matka to co innego. Ona wiedziała, co oznaczała jego obecność w naszym życiu. Wiedziała, do czego dąży, a mimo to mnie nie ochroniła.

Poza tym nawet jeśli ja i Ari nie dogadywałyśmy się najlepiej, nie chciałam, żeby cierpiała.

A Damon zmieni jej życie w piekło. To, co mówił wtedy w samochodzie, było bez wątpienia prawdą. Prędzej czy później doprowadzi ją do stanu, w którym tylko leki uspokajające pozwolą jej jakoś funkcjonować. Jak matka mogła na to pozwolić? Czy naprawdę aż tak bała się stracić dom? Czy tak bardzo martwiła się o naszą przyszłość?

A może to spojrzenie, które wymieniała z ojcem Damona, kiedy byłam małą dziewczynką, w końcu zaczęło nabierać sensu?

Miała z nim romans, prawda? Być może nie tylko strach nią kierował.

Ale bez względu na to, co one były gotowe znieść, nie zamierzałam pozwolić im podjąć tej decyzji za mnie.

– Moglibyśmy się pobrać – zaproponował Ethan, a jego zazwyczaj lekki i niefrasobliwy głos zabrzmiał cicho i zmysłowo.

Pomimo nerwów parsknęłam śmiechem.

– To go nie powstrzyma. Nawet się tym nie przejmie.

Nawet posiadanie męża nie ochroniłoby mnie przed Damonem Torrance’em.

– Szlag by to – szepnął Ethan.

– Co?

– Gliny. Jadą za nami.

Gliny? Jechaliśmy dopiero kilka minut. Nie czułam, żebyśmy skręcali na autostradę, więc musieliśmy wciąż być na drodze nieopodal mojego domu. Nigdy nie było tu policji. Wiedziałam to, bo moja siostra notorycznie przekraczała dozwoloną prędkość, jeżdżąc tu ze mną, i nigdy nie została zatrzymana.

– Mają włączone światła? – zapytałam.

– Tak.

– Dalej jesteśmy na Shadow Point?

– No.

– Nie zatrzymuj się. – Pokręciłam głową. – Jechałeś zgodnie z przepisami. Nie mają powodu nas zatrzymywać.

– Muszę się zatrzymać.

Nie wydawał się zaniepokojony, ale ja wsunęłam dłonie do kieszeni z przodu bluzy i zacisnęłam je w pięści. Gliniarze zjawiali się tu tylko wtedy, kiedy ktoś ich wezwał. Coś było nie tak.

– Proszę, nie stawaj – błagałam.

– Wszystko będzie dobrze, mała. – Poczułam, jak samochód zwalnia. – Jesteśmy dorośli i nie robimy niczego złego. Nic nam nie grozi.

Sięgnęłam tam, gdzie, jak wiedziałam, znajdowało się pokrętło od radia, i wyłączyłam je, wytężając słuch, aby wychwycić wszystkie dźwięki dobiegające z zewnątrz. Żwir zachrzęścił pod oponami i wiedziałam, że Ethan zjeżdża na pobocze. Gdy nacisnął hamulec, szarpnęło mną lekko do przodu i oparłam się rękami o deskę rozdzielczą, aby złapać równowagę.

Cholera. Dotąd tylko raz w moim życiu policja zatrzymała samochód, którym jechałam. Żeby akurat tej nocy…

Trzasnęły drzwi samochodu, a cichy szmer zdradził mi, że Ethan opuszcza szybę. Słyszałam jego płytki oddech. On też się denerwował.

– Dobry wieczór – rozległ się męski głos. – Jak się macie?

Rozpoznałam ten głos. W tak małej miejscowości nie było zbyt wielu gliniarzy, ale nie miałam z nim do czynienia na tyle często, żeby kojarzyć go z nazwiska.

– Dobrze, dziękuję – odparł Ethan, obracając się w fotelu. – Czy coś się stało? Chyba nie jechałem za szybko?

Zapadło milczenie. Wyobraziłam sobie, jak policjant pochyla się, aby zajrzeć do wnętrza auta przez okno. Siedziałam bez ruchu.

– Dosyć późna pora na przejażdżkę, co? – powiedział w końcu, ignorując pytanie.

Stanęły mi włoski na rękach. Co go to obchodzi?

Ethan zaśmiał się nerwowo.

– No wie pan co. Gada pan jak moja mama.

– Winter? – odezwał się do mnie gliniarz. – Wszystko w porządku?

Poczułam dotyk ciepła na policzku. Skierował na mnie latarkę.

Szybko skinęłam głową.

– Tak, wszystko dobrze.

Ale ręce zaczęły mi drżeć. Nie powinniśmy byli się zatrzymywać. Gdybyśmy tylko zdążyli dojechać do miasteczka, pomiędzy ludzi…

– Mógłbyś otworzyć dla nas bagażnik? – zapytał krótko policjant. – Masz przepaloną żarówkę. Zerknę na nią.

Nas. Było ich dwóch.

– Tak? – Ethan znów poruszył się w fotelu. – Dziwne.

Pokrywa bagażnika odskoczyła. Ethan odetchnął, a ja czekałam bez słowa, wciąż czując na twarzy ciepło latarki.

– Jeśli znajdziecie tam jakieś zwłoki, nie mam z tym nic wspólnego! – zawołał żartobliwie Ethan do drugiego gliniarza, stojącego przy bagażniku.

Samochód drgnął lekko, gdy tamten zaczął grzebać z tyłu. Zacisnęłam mocno dłonie.

– Gratulacje dla twojej siostry, Winter – powiedział pierwszy policjant. – Wygląda na to, że twojej rodzinie zaczyna się lepiej powodzić. Na pewno jesteś za to wdzięczna.

Zacisnęłam wargi.

– To gdzie się wybieracie? – zapytał.

– Do mojego mieszkania w mieście – odparł Ethan.

Na moment zapadło milczenie, a ja przestałam czuć ciepło na policzku, zanim gliniarz podjął:

– Planujesz tam zostać na dłużej, Winter? To twoja torba leży na tylnym siedzeniu?

Przełknęłam ślinę, a serce nagle załomotało mi w piersi.

Tymczasem on mówił dalej, cichym, drwiącym głosem:

– Oj, oj… Damonowi się to nie spodoba.

Odwróciłam twarz do okna. Cholera. Wiedziałam.

– Słucham? – wtrącił się Ethan, jednak przerwał mu policjant stojący za samochodem, wołając:

– Coś znalazłem!

– Co? – wypalił Ethan.

Odwróciłam głowę w ich stronę.

Znaleźli coś? W jego bagażniku?

– Proszę wysiąść z samochodu, panie Belmont.

Nie.

– O co chodzi? Co się dzieje? – protestował Ethan.

Jednak zanim się obejrzałam, drzwi po jego stronie już się otwierały i poczułam, jak wysiada. Nie wiedziałam, czy zrobił to z własnej woli, czy może pomógł mu policjant. Rozchyliłam usta, chcąc się odezwać.

– Ethan… – Ale nie wiedziałam, co powiedzieć. Już był w ich rękach.

Słyszałam szuranie i pomruki, a auto uginało się pode mną, kiedy znów zaczęli grzebać w bagażniku.

Nagle…

– Co? – wykrzyknął Ethan. – To nie moje!

Obróciłam się w fotelu, słysząc, jak Mikhail cicho skomle, i próbując wyłapać, o czym mówią.

– Kokaina – stwierdził jeden z policjantów. – To ciężkie przestępstwo.

Uniosłam wysoko brwi. Kokaina? W sensie… prawdziwa kokaina? Odpięłam pas i otworzyłam drzwi.

Nie.

Wysiadłam, zostawiając drzwi otwarte i sunąc dłonią po brzegu samochodu, ruszyłam w stronę tyłu pojazdu. Nie miałam wysiadać. Będą na mnie krzyczeć, ale…

– To chyba jakieś żarty? – warczał Ethan. – Wy to podłożyliście!

Odetchnęłam gwałtownie, słysząc odgłosy przepychanki i czyjś jęk.

– Hola, hola – rzucił jeden z policjantów. – Czyżbyś już teraz był pod wpływem?

Co się tam działo?

Więcej jęków, chrzęst żwiru pod stopami. Wiedziałam, że trzymają go siłą.

– Przestańcie! – zawołałam, docierając do otwartego bagażnika. – On na pewno nie bierze narkotyków. Co wy robicie?

Słyszałam czyjś ciężki oddech, pewnie Ethana. Chłodne wieczorne powietrze szczypało mnie w nos.

– Mamy tu co najmniej piętnaście woreczków – stwierdził któryś glina.

– To oznacza zamiar dystrybucji – dodał ten drugi.

Zamiar dystrybucji. Dwa potencjalne zarzuty, i to poważne? Zakręciło mi się w głowie.

– Ty sukin… – warknął Ethan, ale uciszyli go, zanim mógł dokończyć.

– Czekajcie! – wyrzuciłam z siebie. – Proszę, przestańcie. To moja wina.

To była pułapka. Nie ma mowy, żeby przewoził narkotyki w bagażniku. Ci gliniarze mieli powód, żeby nas zatrzymać, i nie chodziło o popsute światło.

Podeszłam bliżej, ostrożnie stawiając stopy.

– To jago tu ściągnęłam – oznajmiłam, biorąc winę na siebie. – Czego chcecie? Zrobię wszystko, tylko proszę… proszę, nie róbcie mu nic złego.

Na moment zapadło milczenie, a potem usłyszałam parę kliknięć. Ktoś telefonował.

– Proszę pana? – powiedział jeden z gliniarzy. – Mam ją tutaj.

Damon. To był on. To do niego dzwonił ten glina.

Wzdrygnęłam się, czując, jak czyjaś chłodna dłoń dotyka mojej, zaraz jednak zrozumiałam, że policjant włożył mi do ręki komórkę. Mój strach i dezorientacja ustąpiły miejsca złości. Oddychałam gwałtownie, zaciskając ze wściekłości zęby.

Uniosłam telefon do ucha.

– Jestem głęboko rozczarowany faktem, że naprawdę wierzyłaś, że to się uda – zabrzmiał w słuchawce surowy głos. – Chociaż zaskoczyło mnie, że w ogóle wydostałaś się z domu.

To nie był Damon.

– Gabriel? – zszokowana ledwie zdołałam wymamrotać.

Ojciec Damona za tym stał? Byłam praktycznie pewna, że nie zjawił się na ślubie. Wiedziałam, że musiał w pełni popierać działania syna, ale nie przyszło mi do głowy, że będzie mu też pomagał. Obserwował mnie.

– Postaraj się za bardzo nie martwić – ciągnął. – Wypuszczą go rano.

– Wypuszczą go w tej chwili! – warknęłam.

Nie zamierzałam pozwolić, żeby przyjaciel choć trochę ucierpiał z mojej winy. To było głupie. Powinnam była dostrzec to wcześniej. Nawet gdyby udało mi się uciec, i tak wplątałabym w to Ethana, wystawiając go na pastwę Damona.

– Albo możemy go trzymać za kratkami aż do procesu – ciągnął pan Torrance. – Twój wybór.

Zazgrzytałam zębami zbyt wściekła, aby myśleć. Ethan nie był twardzielem. Uwielbiałam go, ale ciężko zniósłby noc w areszcie, nie wspominając już o tygodniach, miesiącach czy latach. Łzy napłynęły mi do oczu, ale powstrzymałam się od płaczu.

– Czego chcesz?

– Chcę, żebyś zawlokła swój cholerny tyłeczek z powrotem do domu i położyła się grzecznie do łóżka – wycedził.

Pokręciłam głową, wiedząc, że ma mnie w garści – póki co.

Ale nie na zawsze.

– Myślisz, że pójdzie wam ze mną łatwo? – rzuciłam wyzywająco.

– Oczywiście, że nie. – Jego ton złagodniał i zabrzmiało w nim rozbawienie. – To właśnie go w tobie pociąga, Winter. Ale postaraj się następnym razem nie być taka przewidywalna.

– Co was to w ogóle obchodzi? Macie Arion.

– Arion to pani Torrance – doprecyzował. – Twarz jego rodziny i kobieta, która będzie wychowywać jego dzieci. Ale ty? – Urwał na moment, a gdy znów zaczął mówić, jakaś groźna nuta w jego głosie sprawiła, że po ramionach przeszły mi ciarki. – Ty jesteś jego wisienką na torcie.

Rozdział 3

Damon

Siedem lat temu

Oplatam ją ramieniem i przyciągam do siebie, zanurzając nos w jej włosach. Małe, ostre klejnociki przyklejone do jej stroju wrzynają mi się w skórę. W moim uścisku wydaje się drobna i krucha jak wykałaczka.

Woda tryskająca z fontanny rozlewa się wokół nas, gdy zatapia zęby w mojej dłoni. Nie cofam ręki; ból, jaki przynoszą mi jej ostre, małe ząbki, sprawia, że ciepło rozlewa się po moim ciele. Mimo woli mrugam powiekami, czując na skórze ciarki, i wypuszczam powietrze z płuc, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że wstrzymywałem oddech.

Nie jest to nieprzyjemne uczucie. Nie boli tak, jak powinno.

Spoglądam w jej drobną twarzyczkę. Nie opieram się, kiedy zaciska zęby mocniej, z pewnością przebijając skórę.

Tak.

Nie wycofam się.

Nigdy.

Objąłem ją mocniej ramieniem, czując, jak jej ciało przylega idealnie do mojego. Nie miałem zamiaru puszczać; nawet kiedy moja świadomość zaczęła się budzić, wizja fontanny zbladła, a ona zaczęła pachnieć inaczej – zamiast woni kwiatów czułem teraz zapach mojego mydła. Jej strój stał się miękki, jak uszyty z bawełny, a gołe nogi, uwolnione z białych rajstop, spoczywały ułożone wzdłuż moich.

Coś się zmieniło. Wszystko było inaczej.

Zamrugałem, otwierając oczy, z głową wciąż ociężałą od snu. Senne wizje odpłynęły, a ich miejsce zajął mój pokój i leżące obok mnie ciało.

Niestety nie była to dziewczyna, o której śniłem.

Wpatrywałem się w tył głowy mojej siostry. Jej włosy, rozsypane na poduszce, były niemal tak ciemne jak moje. Czułem, jak oddycha przez sen w moich objęciach. Zacisnąłem w pięść dłoń spoczywającą na jej brzuchu.

Objąłem ją przez sen.

Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Dzieliliśmy łóżko od czterech lat i do tej pory wystarczała mi świadomość, że jest obok.

Rozluźniłem palce, przypadkowo muskając jej skórę w miejscu, gdzie koszulka podjechała do góry, odsłaniając część brzucha. Zamarłem, mrużąc oczy i czując pod skórą palący niepokój.

Uniosłem koc i spojrzałem na jej ciało: wyraźne wcięcie w talii, głębsze niż pamiętałem, i krągłe pośladki przyciśnięte do mojego krocza.

Mięśnie jej ud były teraz mocniej zarysowane, a skóra zdawała się taka gładka…

Cholera.

Zamknąłem oczy. Ulga, jaką przyniósł mi dzisiejszy sen, dawno wyparowała.

Moja siostra zaczynała wyglądać jak inne dziewczyny, dostatecznie dorosłe, żeby można było robić z nimi różne rzeczy. Dotyk jej ciała przywodził na myśl laski, z którymi się umawiałem.

– Damon – powiedziała nagle, już rozbudzona. – To ja, Banks.

Pewnie obudził ją mój dotyk. Musiała pomyśleć, że wziąłem ją za kogoś innego.

Otworzyłem z powrotem oczy, zaciskając zęby i odsuwając się od niej.

– Tak, wiem.

Zrzuciłem z siebie koc i wstałem z łóżka, odłączając telefon od ładowarki.

– Chyba mówiłem ci, żebyś obwiązywała piersi – mruknąłem, odblokowując ekran i przeglądając powiadomienia.

Nie odpowiedziała, ale usłyszałem, jak siada na łóżku.

– Do spania też? – jęknęła w końcu. – Damon, ten bandaż jest jak gorset. Nie mogę w nim oddychać.

Przyzwyczaisz się.

Przejrzałem parę wiadomości od Willa i kilka komentarzy pod postami, po czym rzuciłem telefon z powrotem na biurko i odpaliłem z komputera jakąś muzykę. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej parę spodni oraz białą koszulę. Nagle zatrzymałem się, spoglądając na parę dżinsów wiszących obok mojej czarnej bluzy z kapturem. Noc Diabła już w przyszłym tygodniu. Poczułem w żyłach znajomy zastrzyk adrenaliny.

Wyjąłem z szafy również dżinsy i skręciłem w lewo do łazienki. Miałem potrzebę, którą musiałem zaspokoić.

– Może… – usłyszałem głos Banks. – Może nie powinnam już więcej tutaj spać, wiesz?

Zatrzymałem się i spojrzałem na nią, mrużąc oczy.

Natychmiast spuściła wzrok. Wiedziała, że nie lubię o tym rozmawiać.

Banks była córką mojego ojca, ale należała do mnie od chwili, kiedy tutaj zamieszkała. Jej matką była jakaś nędzna dziwka, jedna z wielu opłacanych przez ojca. Gdyby cztery lata temu nie zapukała do naszych drzwi, prosząc o pieniądze, pewnie w ogóle nie dowiedziałbym się, że mam siostrę. Ojciec nigdy nie przyjmował do wiadomości jej istnienia i nawet teraz ledwie zwracał na nią uwagę.

Ale nic nie szkodzi. Ona nie należała od niego. Nikt nie mógł mi jej odebrać.

Po naszym pierwszym spotkaniu kilka dni przeszukiwałem dom, zbierając wszystkie pieniądze, jakie dałem radę znaleźć, i kosztowności, których braku matka by nie zauważyła. Udało mi się uzbierać równowartość kilku tysięcy dolarów; matka Banks udawała, że zmaga się z decyzją przez całe dwanaście sekund, zanim wzięła gotówkę oraz biżuterię i oddała mi córkę. Zabrałem ją ze sobą do domu. Nikt nie protestował. Moja matka, kiedy jeszcze tutaj mieszkała, nie pozwalała, aby cokolwiek niepożądanego wdarło się do jej małej, szczęśliwej krainy marzeń, a ojciec zgadzał się na wszystko, bylebym tylko ja był zadowolony.

Banks mieszkała ze mną w jednym pokoju i opiekowała się mną, a ja chroniłem ją i dbałem, żeby miała wszystko, czego jej trzeba. Miała własny materac w niewielkiej kryjówce na szczycie wieży przylegającej do mojego pokoju, ale prawie nigdy tam nie sypiała.

– Chodziło mi tylko o łóżko – wyjaśniła. – O spanie w… twoim łóżku. Może powinnam znowu zacząć spędzać noce w mojej kryjówce. Nie mamy już dwunastu i trzynastu lat. Urosłeś. Potrzebujesz więcej przestrzeni.

Rozgniewany uniosłem brew, chociaż wiedziałem, że niepotrzebnie się złoszczę. Nie bez powodu trzymałem ją w tajemnicy, nie wpuszczając do swojego pokoju innych dziewczyn, zmuszałem ją, żeby nosiła moje stare ubrania i obwiązywała piersi, i nigdy nie przyznałbym się przed przyjaciółmi, że moja siostra jest jedyną kobietą, której kiedykolwiek pozwolę spać w moim łóżku.

Wiedziałem, że jestem popieprzony.

Ale nic mnie to nie obchodziło. Dopóki byłem szczęśliwy, przed nikim się nie tłumaczyłem.

Odwróciła się i wiedziałem, że odpuściła. Poszedłem do łazienki, gdzie odkręciłem wodę, rozebrałem się z piżamy i wszedłem pod prysznic. Umyłem się, po czym spłukałem mydło i szampon, pochylając głowę i pozwalając, aby gorąca woda spływała mi po karku.

Zamknąłem oczy, przyciskając palce do ściany.

To już tylko kwestia czasu.

Zacząłem ostatnią klasę dopiero w zeszłym miesiącu, ale to był mój ostatni rok w domu. Latem wyjadę na studia, a Banks zostanie tutaj. Powinienem pozwolić jej zamieszkać we własnym pokoju, żebyśmy oboje przyzwyczaili się do przebywania osobno. W końcu wolnych sypialni nam nie brakowało.

Nie wątpiłem też, że łatwo przystosowałaby się do nowej sytuacji i nawet ucieszyła, że ma trochę przestrzeni tylko dla siebie.

Problem tkwił we mnie. Banks była moja. Jako jedyna osoba wiedziała o wszystkim. Ale dorastaliśmy i miałem świadomość, że w końcu mnie opuści.

Naparłem palcami na ścianę, wyobrażając sobie, że ściskam w nich twarz – nieważne czyją, po prostu twarz – próbując zmiażdżyć ją w rękach. Poczułem na karku znajomy żar, pełznący w górę, ku głowie, a fala gorąca przelała się przez mojego kutasa. Każdy skrawek skóry na moim ciele zdawał się błagać o ulgę od tego wszystkiego, co w tej chwili czułem.

Musiałem stąd wyjść.

Spłukałem z siebie resztki mydła, zakręciłem wodę i wyszedłem spod prysznica, sięgając po ręcznik z półki po lewej stronie. Wytarłem się, założyłem dżinsy i koszulkę, a potem wróciłem do pokoju, po drodze susząc włosy.

– Rozwiązałam zadania z matematyki i uzupełniłam twój dziennik badań – powiedziała Banks, przeglądając papiery leżące na biurku, którego nigdy nie używałem, i wkładając mi teczki do torby. – Ale tę matmę musisz przepisać swoim charakterem pisma. I nie zapomnij przeczytać tematu z fizyki przed testem. Przyswój chociaż tyle, żeby zdać.

Rzuciłem ręczniki i podniosłem czarną bluzę, wsuwając ramiona w rękawy.

– Zawsze zdaję, nie zauważyłaś? – Zerknąłem na nią, zanim przeciągnąłem bluzę przez głowę. – Mógłbym dosłownie olać ten test ciepłym moczem, a i tak bym zdał.

Usłyszałem, jak śmieje się pod nosem.

– No, prawie jakby nie chcieli zrobić nic, co zatrzymałoby cię w tej szkole dłużej niż to konieczne.

Nie, ja nigdy nie obleję testu, a tym bardziej całego przedmiotu. Dyrekcja praktycznie odliczała dni do momentu, kiedy opuszczę szkołę. Nigdy by mi tego nie utrudnili.

Na lekcjach robiłem tyle, ile uznałem za stosowne, żeby ludzie się nie czepiali, ale to Banks odrabiała za mnie prace domowe, robiła projekty i pisała wypracowania. Nie żebym był leniwy – grając w drużynie koszykarskiej, wyciskałem z siebie siódme poty – po prostu miałem gdzieś szkołę, a cholernie trudno było mi zmusić się do robienia czegoś, co mnie nie interesowało. Byłem egoistą i kompletnie mi to nie przeszkadzało.

Banks podała mi torbę, w której znajdował się też mój mundurek. Zarzuciłem ją na ramię, a do kieszeni wepchnąłem portfel, telefon i klucze. Wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Nie byłem jeszcze nawet w połowie krótkich, ukrytych schodów, kiedy usłyszałem za plecami szczęk zamka. Banks znała zasady.

Normalnie nie przyszłoby mi do głowy martwić się tym, że mój dom nie był najbezpieczniejszym miejscem na świecie dla młodej, ładnej dziewczyny, ale nie chciałem, żeby ktokolwiek dobrał się do mojej siostry. Drzwi pokoju pozostawały zamknięte, dopóki nie była w pełni ubrania i gotowa do natychmiastowej reakcji.

Ruszyłem na dół i przeszedłem przez hol do jadalni, zmierzając prosto do stołu.

– Dzień dobry – zaświergotał czyjś głos.

Zamrugałem z poirytowaniem. Jakaś dziewczyna stała na krawędzi mojego pola widzenia, ubrana w typowy strój służącej, ale musiała być tu nowa. Wziąłem kromkę chleba z tacy i nałożyłem na nią jajecznicę z bekonem, po czym zgarnąłem ze stołku kilka butelek wody i wsadziłem do torby, żeby zabrać je ze sobą.

Nasza kucharka Marina postawiła na stole srebrną misę z owocami.

– Kiedy wraca ojciec? – zapytałem, odrywając skórkę od chleba.

– Jutro wieczorem, proszę pana.

– Czy życzyłby pan sobie czegoś konkretnego na dzisiejszy obiad, panie Torrance? – odezwała się znów dziewczyna.

Jezu Chryste.

Złożyłem chleb z jajecznicą na pół i odgryzłem kęs, podczas gdy ona czekała na odpowiedź. Rzuciłem Marinie spojrzenie i wyszedłem, na odchodnym słysząc jeszcze, jak karci nową służącą.

***

„Nasze życie przypomina piekło, bo oczekujemy, że będzie nam jak w niebie”1. Dawno temu przeczytałem coś w tym stylu, ale to stwierdzenie zawsze wydawało mi się pozbawione sensu. Jeśli twoje życie to ciągła walka i musisz brnąć przez nie w sposób, który, jak w końcu się orientujesz, w niczym nie przypomina doświadczeń innych ludzi, uczysz się żywić ogniem i spać spokojnie pośród płomieni, aż któregoś dnia niczego więcej już ci nie trzeba.

To niebo nie budziło mojego zaufania. Same wielkie, ale złudne nadzieje…

Nie, ja potrzebowałem kłopotów.

Ścisnąłem papierosa w palcach i uniosłem go do ust, aby jeszcze raz się zaciągnąć, czując, jak telefon w mojej kieszeni wibruje po raz drugi. Dopalający się papier zaskwierczał cicho, a ja wciągnąłem do płuc gorące powietrze, po czym wydmuchałem je z powrotem, opierając się o kolumnę obok tablicy ogłoszeń.

W szkole wciąż było prawie pusto. Do dzwonka pozostało jeszcze co najmniej czterdzieści pięć minut.

Drugie piętro było moją ulubioną częścią budynku. Gwar stołówki i sali gimnastycznej ginął daleko w dole, a że znajdowało się tu niewiele sal lekcyjnych, było tak cicho, że dało się usłyszeć każdy krok. Każde skrzypnięcie drzwi. Każdy upuszczony długopis… Zawsze byłem w stanie poznać, że nie jestem sam.

A ona nie była. Zastanawiałem się, czy już to zauważyła.

Odwróciłem głowę i wyjrzałem zza kolumny. Przez okno wychodzące na dziedziniec w dole widziałem szybę okna naprzeciwko, a za nią rozmytą sylwetkę. Zaczęła trochę za bardzo zadzierać nosa, ale to typowe u nowych nauczycieli, zwłaszcza tych młodych. Myślą, że studia przygotowały ich do tej pracy, ale nawet jeśli, to na pewno nie przygotowały ich na Thunder Bay. Tutaj wszystko działało trochę inaczej, a ona nie była szefem, bo nade mną nie dało się zapanować. Przyszła pora nauczyć ją, że to nauczyciele, a nie uczniowie, muszą się podporządkować.

Widziałem, jak się porusza, kserując jakieś papiery. Oblizałem wargi, czując, że zaschło mi w ustach.

No już. Idź gdzieś, gdzie jest cicho, albo wezmę cię tu i teraz.

Oczami wyobraźni widziałem, jak jej mały, luźny koczek rozplata się, a włosy opadają. Widziałem ją zgiętą wpół nad stołem, jej nogi w szpilkach…

Mój telefon znów zawibrował. Zamrugałem i przełknąłem ślinę, aby zwilżyć wyschnięte gardło.

Niech go diabli.

Zgrzytając zębami wygrzebałem komórkę z kieszeni, odblokowałem ekran i przystawiłem do ucha.

– Pierdol się.

– Też życzę ci w chuj miłego dnia, Panie Marudo – oznajmił Will. – Co znowu masz za problem?

Jeszcze raz przełknąłem ślinę, z powrotem przenosząc wzrok na upatrzoną zdobycz.

– Żadnych problemów, których mój fiut nie da rady rozwiązać, jeśli tylko dasz mi spokój na dziesięć minut – odparłem, wpatrując się w kobietę. – Czego chcesz?

– Wywołać uśmiech na twojej twarzy.

Zmarszczyłem brwi. Wywołać uśmiech… Chryste Panie. Przewróciłem oczami, ale zarazem o mało mu nie uległem. Miał talent do łagodzenia moich obyczajów, i to w mgnieniu oka.

– Ha, ha. Słyszę, że się uśmiechasz. – W głosie Willa zabrzmiało rozbawienie. Jego słowa zawsze były podszyte śmiechem.

– Słyszysz, hm?

Will był jedynym – naprawdę jedynym – człowiekiem, który nie chodził wokół mnie na paluszkach, i parę razy o mało go za to nie zatłukłem, ale teraz prawie wszystko robiliśmy razem.

– Mówiłem ci – zauważył. – Łączy nas więź. No wiesz, taka duchowa.

Nie mógł tego zobaczyć, ale uśmiechnąłem się nieznacznie.

– Jak ja cię, kurwa, nie znoszę.

Kretyn.

Will, Michael i Kai byli moimi przyjaciółmi i rzuciłbym się dla nich w ogień, ale Will był jedynym, co do którego miałem pewność, że rzuciłby się w ogień dla mnie.

– To co ona ma na sobie? – zapytał.

Nauczycielka wyszła z pokoju ksero i ruszyła korytarzem. Nie spuszczając z niej wzroku, podążyłem za nią.

– Pierścionek zaręczynowy.

– Seksownie.

Zaśmiałem się pod nosem. Zrobiłem krok, a potem następny, naśladując jej rytm i tempo, kiedy ona szła jednym korytarzem, a ja drugim.

– Byłoby jeszcze bardziej seksownie, gdyby miała na sobie też suknię ślubną.

– Ruchałbym.

– Nie krępuj się. Zawsze chętnie się dzielę.

Czasem dzielenie się było wręcz konieczne. W kwestii kobiet zdarzało mi się nie dotrzymywać obietnic. Jeśli straciłem zainteresowanie, Will doprowadzał sprawę do końca.

Zbliżała się do rogu korytarza, zamierzając skręcić w lewo. Jeszcze tylko chwila…

– Muszę lecieć – rzuciłem. – Widzimy się na parkingu o siódmej trzydzieści.

– No. Zostawiłem torbę sportową w twoim aucie, więc będę musiał ją odebrać przed treningiem. Do zo…

Nie dałem mu dokończyć. Odjąłem telefon od ucha i rozłączyłem się, ani na moment nie odrywając od niej wzroku. Skręciła za róg, znów pojawiając się w oknie, tym razem położonym prostopadle do mnie. Była coraz bliżej i bliżej. Przystanąłem, schowałem telefon, oparłem się ramieniem o ścianę i wsunąłem ręce do kieszeni bluzy, czekając na nią.

Skręciła raz jeszcze, na moment znikając mi z oczu, po czym pojawiła się z powrotem. Na mój widok natychmiast się zatrzymała.

– Pan Torrance – powiedziała.

Skinąłem głową.

– Pani Jennings. Chciała się pani ze mną widzieć?

Zrobiła krok w tył, rozglądając się dookoła – nie byłem pewny, czy to instynktowny odruch, czy po prostu była zdziwiona, ale rozbawiło mnie to. Miała na sobie czarną sukienkę z krótkim rękawem i dekoltem w serek, opinającą wszystkie jej krągłości; spora zmiana od zapinanych sweterków i kwiecistych spódnic za kolano, które nosiła na początku roku szkolnego. Wyglądało na to, że tej świeżo upieczonej nauczycielce, początkowo wyglądającej niczym żona pastora, przypadły do gustu pożądliwe spojrzenia nastoletnich uczniów i zaczęła ubierać się tak, aby przyciągać ich jeszcze więcej. Wciąż jednak nosiła okulary i upinała włosy w małe, ciasne koczki.

Przełknęła ślinę, rumieniąc się.

– Eee, tak, między lekcjami. Ja, eee… – Spuściła wzrok, nerwowo przestawiając stopy w czarnych szpilkach, a ja powstrzymałem cisnący się na usta uśmieszek. Co prawda ubierała się teraz seksowniej, ale nadal była nieśmiała.

I właśnie to było w niej cudowne. Pewność siebie działała mi na nerwy. Lubiłem być łowcą, nie zwierzyną.

– Cóż, skoro już tu jesteś… – Posłała mi zdawkowy uśmiech. – Wejdź.

Podążyłem za nią do sali, czując, jak krew zaczyna mi szybciej krążyć w żyłach.

To było to, czego potrzebowałem.

Na niższych piętrach roiło się od dziewczyn w moim wieku – cheerleaderek, gimnastyczek, studentek pracujących na stołówce… Gdybym chciał, mógłbym którąś przelecieć od ręki, ale dla mnie seks miał niewiele wspólnego z moim ciałem.