Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Nowelka ze świata serii „Fall Away”.
Wydaje się, że nikt tak naprawdę nie rozgryzł Quinn Caruthers. Szczególnie jej bracia Jared, Madoc oraz Jaxon. Żaden z nich nie ma pojęcia, o czym marzy ich mała siostrzyczka, a co gorsza, żaden nie pozwala jej ich spełniać. Wszyscy z rodziny postanowili roztoczyć nad nią parasol ochronny.
Dziewczyna nie może rozwijać skrzydeł, realizować swoich pasji ani tym bardziej chodzić na randki. Nikt też oczywiście nie wie, że serce Quinn od dawna już do kogoś należy.
Lucas Morrow to ktoś, kogo Quinn nie widziała od trzech lat. Ten starszy od niej o kilka lat mężczyzna wyjechał do Nowego Jorku, a teraz na zlecenie swojej firmy realizuje projekt architektoniczny w Dubaju.
Dziewczyna zna go od wczesnego dzieciństwa i skrycie go kocha, chociaż jest pewna, że on nigdy nie wróci.
Ta powieść jest nowelką ze świata serii „Fall Away”. Historia została poprowadzona z perspektywy Quinn. Jednak ta książka nie opowiada o losach tej bohaterki, ale przedstawia, co dzieje się w świecie wszystkich bohaterów serii. Quinn otrzyma własną opowieść.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Next to Never
Copyright © 2017 by Penelope Douglas
All rights reserved
Copyright © for Polish edition
Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne
Oświęcim 2023
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Sandra Pętecka
Korekta:
Katarzyna Chybińska
Edyta Giersz
Katarzyna Olchowy
Redakcja techniczna:
Paulina Romanek
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-106-7
– Ruchy, Quinn! – woła Jax, klaszcząc w dłonie. – No dalej!
Drybluję między dwoma innymi zawodniczkami, czując, jak czarno-pomarańczowa koszulka przykleja mi się do pleców.
Kocham piłkę nożną. Kocham piłkę nożną. Kocham piłkę nożną.
Nie, wcale jej nie kocham. Nienawidzę piłki nożnej. Tak bardzo cieszę się z tego, że wkrótce kończę liceum i jest to mój ostatni mecz.
– Tutaj! – Kątem oka dostrzegam wołającą do mnie Mayę Velasquez.
Wyrzucam do tyłu prawą nogę, po czym uderzam stopą w piłkę, żeby ją jej podać i właśnie w tym momencie widzę, jak ktoś na mnie naciera.
– Żryj piach, Caruthers. – I wtedy wszystko przesłania mi zielona koszulka. Ktoś zderza się ze mną i popycha mnie na ziemię.
– Uch – wyrywa się ze mnie pomruk i się krzywię.
Cholera! Mój tyłek i plecy przeszywa ostry ból, a gdy podnoszę wzrok, mrużąc oczy w ostrym słońcu, widzę stojącą nade mną Simone Feldman z drużyny Weston. Posyła mi przebiegły uśmieszek, patrząc na mnie z błyskiem złośliwości w oczach.
Ale wtedy, ku mojej wielkiej radości, ktoś wpada na nią i teraz to ona zatacza się do tyłu. Choć nie upada, to ja i tak się śmieję, zadowolona z tego, że została zrzucona z piedestału. Dzięki, Dylan.
Zerkam na lewo i widzę dokładnie tę osobę, której się spodziewałam. Dylan, córka mojego brata, Jareda, jest tylko dwa lata młodsza ode mnie i gra w tej samej drużynie co ja. Właśnie biegnie tyłem w kierunku bramki, posyłając mi szeroki uśmiech.
Simone i reszta dziewczyn też biegnie dalej, zostawiając mnie za sobą.
– Wstawaj, Quinn!
Przesłaniam oczy dłonią i stękam, rozpoznając głos dochodzący zza moich pleców. Wstaję, okręcam się w tamtą stronę i widzę Madoca, który właśnie rzuca swoją czarną marynarkę na ławkę i poluzowuje błękitny krawat. Najwyraźniej przyjechał tu zaraz po pracy, żeby obejrzeć mój mecz.
– Otrząśnij się! – rozkazuje, klaszcząc tak samo jak Jax. – No dalej!
Przewracam oczami i odwracam się od niego, postanawiając przyłączyć się ponownie do gry. Jednakże istnieje milion innych rzeczy, które wolałabym teraz robić – pisać w pamiętniku, gotować, pływać… odrabiać lekcje, robić pranie, mieć kanałowe – ale Madoc, Jax, i z resztą także mój tata, uwielbiają, gdy ich dzieci uprawiają jakiś sport. Według moich braci to dobry sposób na ćwiczenia połączone z zabawą. Z kolei dla mojego taty liczą się trofea na ścianie oraz dodatkowe zajęcie, które można dodać do podania na studia.
Chociaż ja nie potrzebuję do tego piłki nożnej. Zostałam już przyjęta na studia do Notre Dame i jesienią zaczynam zajęcia.
– Więc… – Madoc podchodzi do mnie po naszej wygranej, obejmuje mnie i całuje w czubek głowy – …wpadłem na świetny pomysł. Mogłabyś tego lata odbyć u mnie staż i pomóc mi w mojej kampanii.
– Czyli mówiąc „świetny pomysł” masz na myśli darmową robotę.
Na moje słowa Madoc mlaska z niezadowoleniem, jakby w ogóle nawet o tym nie pomyślał, ale ja znam swojego brata. On z nich wszystkich najbardziej kocha się bawić, łatwo się z nim rozmawia i zawsze czuję się przy nim swobodnie, lecz jest także przyzwyczajony do tego, że zwykle dostaje to, czego chce.
I chociaż z pewnością nie miałby nic przeciwko temu, żeby zapłacić komuś za pracę nad jego kampanią, to mną łatwiej by mu się dyrygowało niż kimś, kogo mało zna.
– No weź – mówi, już próbując mnie zmiękczyć. – Jesteś grzeczna, wygadana i dobrze wykonujesz polecenia. A poza tym jesteś członkiem rodziny. Nikt nie będzie mógł mnie posądzić o to, że robiłem coś nieprzyzwoitego ze stażystką.
Śmieję się wbrew sobie. Madoc zawsze potrafi mnie rozśmieszyć.
– Mam inne, znacznie fajniejsze plany na lato, więc nie zamierzam całymi dniami siedzieć w boksie biurowym i wydzwaniać do wyborców, błagając ich, żeby wybrali cię na burmistrza – mówię.
– Plany? Niby jakie?
Wzruszam ramionami i zdejmuję gumkę z włosów oraz elastyczną opaskę.
– Myślałam o podróżowaniu.
Nie patrzę na niego; Madoc odpowiada dopiero po chwili.
– Czemu słyszę o tym dopiero teraz?
Ponieważ moje plany nie są jeszcze ostateczne. Ponieważ nikomu o tym nie mówiłam. Ponieważ nie mam pojęcia, dokąd chcę się udać, ani co chciałabym zobaczyć.
Ponieważ tata nigdy mnie nie puści.
– Rozmawiałaś o tym z tatą? – pyta.
Wpycham ręcznik oraz gumkę i opaskę do plecaka, ignorując jego pytanie.
– Quinn, chociaż bardzo chciałbym, żebyś się rozwijała, to on z pewnością ci na to nie pozwoli. – Wręcza mi moją butelkę z wodą. – Wiesz, że musiałabyś zacząć oswajać go z tą myślą już kilka miesięcy wcześniej, a on z resztą i tak nie pozwoliłby ci pojechać nigdzie samej. – A potem dodaje surowszym tonem: – A gdyby on się zgodził, to ja bym ci zabronił. Poza tym myślałem, że oboje już postanowiliście, że latem zapiszesz się na kilka kursów na uniwersytecie Clarke, jeszcze przed rozpoczęciem studiów na Notre Dame.
Jezu.
Zachowuję obojętny wyraz twarzy, starając się nie wyglądać na zirytowaną. Za kilka miesięcy stąd wyjadę i wtedy zatęsknię za Madokiem – oraz całą resztą – więc staram się nie zachowywać jak rozpieszczony bachor.
Zarzucam sobie plecak na ramię.
– Tak, wiem. Zapomnij, że to powiedziałam. To był tylko taki pomysł. – Patrzę na niego i przewracam oczami, postanawiając obrócić to w żart. – Pewnie i tak dopiero po college’u zacznę żyć własnym życiem.
– Mądra dziewczynka. – Uderza mnie delikatnie w ramię, uśmiechając się od ucha do ucha. – A poza tym, jak wiesz, Jared organizuje latem mnóstwo wydarzeń, a ponieważ Pasha jest zajęta tworzeniem linii produkcyjnej w Toronto, to jemu przyda się ktoś, kto pomoże mu w zaplanowaniu wszystkiego. A Jax i Juliet będą potrzebowali twojej pomocy w przygotowaniu pokazu fajerwerków z okazji czwartego lipca w ich obozie, i…
– I tak dalej, i tak dalej… wiem – mówię burkliwie. – Jestem niezastąpiona. Nikt inny nie może zrobić tego, co ja, tak?
– Oczywiście, że nie, Quinn-tesencjo zwycięzcy. Potrzebujemy ciebie.
Kręcąc głową, wymijam go, ruszając w kierunku szatni.
Boże, kocham go. Kocham całą swoją rodzinę. Ale każdy z nich potrafi mną manipulować.
Nikt nie powiedziałby mi, żebym gdzieś pojechała. Od nikogo nie usłyszałabym słów „Po prostu to zrób!” ani „Co ty chciałabyś robić tego lata, Quinn?”.
Jax i Jared zakładają, że mi to po prostu odpowiada. Madoc chce, by jego rodzina zawsze była przy nim. Moje bratanice i bratankowie są zbyt pochłonięci swoimi życiami, by przejmować się tym, co robię ja, a moi rodzice… cóż, oni chcą mojego szczęścia. Ale też nie chcieli widzieć, jak popełniam jakiekolwiek błędy. Cholera, przed swoją pierwszą randką przez dwa dni wysłuchiwałam wykładów na temat seksu.
Jestem ich najmłodszym dzieckiem. Ich drugą szansą.
Nie to, że z moimi braćmi było cokolwiek nie tak. Wyrośli na ludzi. Chociaż, z tego, co się domyślałam, moi rodzice nie mieli z tym za wiele wspólnego.
Nikt nie wie, czego chcę. Nikt nie skupia się na mnie wystarczająco bardzo, by to wiedzieć.
Nikt poza Lucasem.
Po prysznicu szybko zakładam jeansowe szorty oraz szary T-shirt z dekoltem w serek i suszę włosy. Odpinam z plecaka bejsbolówkę Lucasa, którą dał mi trzy lata temu przed swoim wyjazdem. Zawsze noszę ją przy sobie.
Minęły już trzy lata, a ja przez ten cały czas go nie widziałam ani z nim nie rozmawiałam. Po zakończeniu uzupełniających studiów magisterskich przeniósł się do Nowego Jorku, ponieważ dostał tam posadę w firmie architektonicznej, a ta powierzyła mu projekt w Dubaju. Po wyjeździe z Shelburne Falls przez większość czasu mieszkał na Bliskim Wschodzie. I wygląda na to, że nie zamierza wracać.
Tak naprawdę nie jest członkiem rodziny, lecz Madoc był jego mentorem, od kiedy Lucas skończył osiem lat, a więc był częścią mojego życia od moich narodzin.
Po tym, jak wyjechał, kilka razy próbowałam do niego napisać – list, maila, wiadomość na Facebooku – ale coś zawsze mnie powstrzymywało przed wysłaniem jakiejkolwiek wiadomości. Chyba po prostu bałam się, że nie odpisze.
Może tolerował irytującą Quinn Caruthers oraz jej wszystkie głupie pytania, ponieważ nie miał wyboru, kiedy tu był, lecz teraz już nie musi tego robić. Czemu miałby się w ogóle mną przejmować, prawda? Nie pasuję do jego życia. Ma dwadzieścia dziewięć lat, jest wpływowy, zajęty, obyty…
I on też do mnie nie pisał, więc…
Naciągając daszek jasnoniebieskiej czapki z logiem Chicago Cubs na oczy, by osłonić je przed słońcem, ruszam w kierunku stojaka na rowery znajdującego się pod szkołą.
– A wiesz, nadal nie mogę uwierzyć, że nie masz samochodu! – krzyczy ktoś znajdujący się za mną, kiedy odpinam rower. – To znak rozpoznawczy naszej rodziny, Quinn!
Śmieję się do siebie, rozpoznając głos Dylan. Tak, miłość do samochodów jest pewnego rodzaju cechą rodzinną. Do tego stopnia, że jeden z moich braci – jej ojciec – jest właścicielem firmy projektującej i tworzącej części do sportowych samochodów, podczas gdy drugi prowadzi tor wyścigowy w naszym mieście.
Zerkając znad ramienia, widzę, jak podjeżdża do mnie starym mustangiem bossem 302 swojego ojca – który ten dał jej, kiedy sam kupił sobie najnowszego mustanga shelby.
Dylan posyła mi szeroki uśmiech przez otwarte okno od strony kierowcy.
– Zanieczyszczone powietrze to jeden z największych zabójców na Ziemi – tłumaczę jej, wysuwając zapięcie rowerowe spomiędzy barierek. – Tysiące ludzi w tym kraju ginie co roku z powodu zanieczyszczonego powietrza, a najlepszym sposobem na zmniejszenie tej liczby jest chodzenie albo jeżdżenie rowerem. – Uśmiecham się, starając się nie wyglądać na zbyt zadowoloną z siebie i wpycham zapięcie do plecaka. – Po prostu dokładam swoją cegiełkę.
– Mogłabyś dołożyć też moją? – Kade, mój bratanek, podchodzi pewnym siebie krokiem do swojego pikapa i wrzuca torbę na jego pakę, śmiejąc się do siebie.
– I moją – wtrąca Hunter, jego brat bliźniak, robiąc to samo. Najwyraźniej obaj właśnie skończyli ćwiczyć w szkolnej siłowni. Pakują przed swoją przedostatnią klasą liceum.
Wykrzywiam usta w obrzydzeniu na widok tego pożerającego paliwo powiększacza penisów, który Madoc kupił swoim synom. Jednakże wbrew temu, co myśleli licealiści, samochód nie mógł powiększyć ich sprzętu. Mój brat zakupił tego dużego czarnego pikapa w nadziei, że jego synowie nauczą się dzielić – i zostaną zmuszeni do spędzania większej ilości czasu razem, ponieważ często się kłócili.
Substancje zanieczyszczające powietrze, jakie to monstrum generuje, zapewne są na tyle silne, by zabić karaluchy… pod ziemią… w Antarktyce.
Tak właściwie, to zanieczyszczenie środowiska nie martwi mnie aż tak bardzo. Po prostu lubię jeździć na rowerze, ponieważ przynajmniej w ten sposób nie podporządkowuję się swojej rodzinie, a poza tym dzięki temu mam wymówkę, by później wracać do domu. Mam więcej czasu dla siebie i tak dalej.
Dylan uśmiecha się do mnie, patrząc na mnie swoimi dobrodusznymi niebieskimi oczami.
– Widzimy się dzisiaj wieczorem, tak?
Kiwam głową i zakładam plecak. Wyciągając rower, słyszę, jak znajdujący się za mną pikap Kade’a i Huntera odpala, i bliźniacy prędko opuszczają za Dylan szkolny parking, który teraz jest prawie pusty, ponieważ lekcje skończyły się dwie godziny temu.
Wsiadam na rower, odpycham się i zaczynam pedałować. Wkrótce ja także wyjeżdżam z parkingu, wdychając niesiony przez lekki wiatr świeży zapach otaczającego szkołę bzu.
Uwielbiam tę porę dnia, tuż przed tym, jak dorośli kończą pracę, ale po zakończeniu lekcji. Na ulicach panuje cisza, a słońce osuwa się coraz niżej na zachód. Jest ciepło, lecz słońce nie pali mnie w ramiona i szyję tak jak w środku dnia. Przez liście nad głową prześwitują połyskliwe złote promienie, a ja pędzę ulicą z ustawionymi przy niej samochodami, słysząc dzieci grające w hokeja na rolkach na jednym z podjazdów.
Jest piątkowe popołudnie, więc nie muszę martwić się o to, by szybko wrócić do domu. Nie muszę odrabiać lekcji ani się uczyć. Bo przecież jest już niemal koniec roku. Ostatnie eseje i referaty zostały oddane, daty egzaminów końcowych zostały wyznaczone, a próby przed końcem roku trwają w najlepsze. Jestem na ostatniej prostej.
To także wielka noc Dylan. Kilka miesięcy temu zdała egzamin na prawo jazdy i dostała od swojego ojca jego stary samochód, a dzisiaj miała zadebiutować na torze. Musiałam tam być.
Ale najpierw… pokonuję zakręt i jadę dalej, w kierunku centrum miasta. Uwielbiam czuć na sobie pęd wiatru, to, jak włosy trzepoczą za mną. Uśmiecham się do siebie na myśl o tym, że moi bracia wciąż błagają mnie, żebym pozwoliła im kupić mi samochód, więc pewnie by się wściekli, gdyby się dowiedzieli, że tak właściwie, to bardziej byłabym zainteresowana kupnem motoru.
Pędząc w kierunku High Street, skręcam w prawo, po czym powoli naciskam hamulec, zatrzymując się przy chodniku przed sklepem znajdującym się na rogu Sutton, i zsiadam z roweru.
Staję przy starych obdrapanych drewnianych drzwiach francuskich, zaglądam przez nie do środka i widzę, że wszystko wygląda tak jak wczoraj. Pajęczyny zasłaniają mi widok, ale i tak dostrzegam walący się blat starej kawiarni, stołki barowe z ich popękanym winylowym obiciem, puste, zakurzone półki oraz jedno samotne krzesło leżące na podłodze z jakimś gruzem walającym się w pobliżu.
Stając na lewo od drzwi, spoglądam w okno wystawy przesłonięte szafkami, także pokrytymi grubą warstwą kurzu.
Pozbyłabym się tych szafek. Potencjalni klienci chcą widzieć wnętrze sklepu, zanim do niego wejdą, więc tak… zdemontowałabym szafki, żeby ludzie od razu wiedzieli, co to za miejsce.
Przygryzam dolną wargę, czując motylki w brzuchu z ekscytacji.
Cegły na zewnątrz pomalowałabym na kremowo, kolor kojarzący się z wypiekami, a drzwi pokryłabym farbą w swoim ulubionym kolorze – turkusowym. Dzięki temu to miejsce by ożyło, kojarzyłoby się z latem.
Idealne na biznes na lato.
Na zewnątrz postawiłabym kilka stolików z parasolami, a w menu byłyby nie tylko ciasta i wypieki, ale także zimne napoje i może nawet jakieś lody.
I drzwi byłyby otwarte przez cały dzień, żeby cała okolica pachniała chlebem i słodkościami.
– Hej – woła ktoś do mnie.
Odwracam głowę i widzę, jak podchodzi do mnie jakiś chłopak. Ubrany jest w jeansy i biały T-shirt z jakimś napisem. Jest młody, pewnie w moim wieku, lecz nigdy nie spotkałam go w szkole.
– Jak masz na imię? – pyta i wtedy dostrzegam grupkę chłopaków stojącą kawałek dalej, w kierunku, z którego przyszedł. Rozmawiają i się śmieją.
Odwracam głowę i znów spoglądam na dawną kawiarnię. Na tabliczce z napisem NA SPRZEDAŻ podany został numer telefonu. Nie chcę być niemiła dla tego chłopaka tak po prostu, ale nie zamierzam podawać mu swoich danych osobowych tylko dlatego, że ma się za ładnego. Tym bardziej, że go nie znam.
– Chodzisz do Falls High, nie?
Znów go ignoruję i odwracam się do swojego roweru, żeby wrócić na nim do domu.
Ale wtedy ktoś ściąga mi czapkę z głowy. Odwracam się szybko do tyłu i widzę, że chłopak trzyma ją w wyciągniętej wysoko nad głową dłoni, uśmiechając się szeroko.
Po chwili nią macha.
– Co muszę zrobić, żebyś chciała coś do mnie powiedzieć?
– Dupek – mówię. – Proszę bardzo. Powiedziałam coś. A teraz oddaj mi czapkę.
Ale on się tylko śmieje.
Ja wyciągam prędko rękę, próbując odzyskać czapkę.
– Oddaj mi ją!
Od czterech lat noszę wszędzie ze sobą tę bejsbolówkę. Jeśli nie mam jej na głowie, to jest przypięta do mojego plecaka. Lucas pewnego dnia tu wróci i wtedy z pewnością będzie chciał ją odzyskać. Na myśl o tym, że mogłabym ją stracić, czuję nieprzyjemny ucisk w żołądku.
– Jest całkiem stara i znoszona, co? – komentuje chłopak, którego imienia nie mam ochoty poznawać. – Mogę zabrać cię na mecz Cubsów i kupić ci nową.
Znów wyskakuję w kierunku czapki, ale on w tym samym momencie cofa rękę, więc nie udaje mi się jej złapać.
– Nadal nie powiedziałaś mi, jak masz na imię – stwierdza z udawanym niezadowoleniem, uśmiechając się tak, jakby uwielbiał tę wymyśloną przez siebie grę.
Zaciskam zęby, dysząc ciężko. Robię kilka kroków do przodu i uderzam go otwartą dłonią w klatkę piersiową, przez co on zatacza się do tyłu. Korzystając z chwili jego nieuwagi, wyciągam rękę i odbieram mu czapkę.
On patrzy na mnie, trzęsąc się ze śmiechu, a ja zaciskam dłoń z czapką w pięść.
Ale wtedy chłopak dostrzega coś znajdującego się za mną i od razu poważnieje.
– Mogę ci w czymś pomóc? – pyta z podirytowaniem.
Pada na mnie cień i czuję, że ktoś staje tuż za mną. Odwracam głowę do tyłu i widzę za sobą Jareda, mojego najstarszego brata. Patrzy na Kretyna, jakby tylko czekał, żeby ten dał mu powód do bójki.
– O nie – mówi ktoś i gdy spoglądam przed siebie, dostrzegam drugiego chłopaka idącego w kierunku typka, który mnie męczył. Ten drugi obejmuje kolegę i go odciąga. – Przepraszam, Jared. On jest nowy w mieście. – Po chwili wreszcie się odwracają i odchodzą, a ten przestraszony mamrocze coś Kretynowi do ucha.
I zaraz ich nie ma.
Wzdycham i odwracam się do Jareda.
– Świetnie sobie sama poradziłam – mówię mu. – Czasami naprawdę jesteś żenujący.
On unosi brew.
– Wiesz, co jest żenujące? To, że siostra szefa JT Racing jeździ na rowerze.
Stękam cicho i znów zakładam czapkę na głowę. Nie zamierzam teraz o tym rozmawiać. Jared, Madoc i Jax tylko czekali, aż skończę szesnasty rok życia, zrobię sobie prawko i wybiorę samochód. Nie mogli się doczekać, żeby móc w nim grzebać, poprawiać go, czy co tam jeszcze…
Nadal liczą na to, że zmienię zdanie.
– Odwieźć cię do domu? – pyta. – I tak tam jechałem.
Zerkam na jego zaparkowany na krawężniku pikap. W środku siedzą jego ośmioletni syn, James i córka Madoca, A.J.
Odwracam się z powrotem do Jareda.
– Nie trzeba. Najpierw pojadę do jednego z barów, w którym spotykają się członkowie gangów motocyklowych – stwierdzam od niechcenia, wsiadając na rower. – Może wciągnę jakąś krechę. I będę uprawiała seks bez zabezpieczenia.
– Chwila! – woła za mną.
Kiedy znów się do niego odwracam, on podchodzi niespiesznie do swojego pikapa.
– Ktoś przez przypadek przysłał coś dla ciebie do naszego domu. – Sięga do samochodu przez okno od strony pasażera i wyciąga z niego żółtą przesyłkę.
Podchodzi i rzuca do mnie kopertę z folią bąbelkową, a ja ją łapię i od razu wyczuwam w niej coś twardego. Przekręcam ją na drugą stronę i widzę, że rzeczywiście została zaadresowana do mnie, ale lewy górny róg jest pusty.
– Nie ma tu adresu zwrotnego. – Spoglądam na swojego brata i wyciągam paczkę w jego stronę. – Nie chcesz najpierw sprawdzić, czy to nie paczka z wąglikiem?
Jared przewraca oczami i podchodzi do drzwi kierowcy. Z wnętrza samochodu dobiega piosenka Remedy zespołu Seether.
Widzę, że mój brat powstrzymuje uśmiech.
– Widzimy się dzisiaj wieczorem – mówi do mnie, po czym spogląda na chodnik, tam, gdzie wciąż stoi grupka chłopaków. – A co do ciebie! – Wskazuje dupka, który mnie zaczepiał. – Jest tu jeszcze dwóch takich jak ja. Nie zapominaj o tym!
Chłopak od razu się spina i odwraca wzrok, udając, że Jared nie mówił do niego. Ja śmieję się do siebie, wpychając przesyłkę do plecaka.
Czasami nienawidzę tego, że moi bracia wciąż kręcą się gdzieś w pobliżu. A czasami to uwielbiam.
Po dotarciu do domu zostawiam rower w garażu i idę prosto do kuchni.
Tata pewnie nadal jest w mieście, a mama ostatnimi czasy ciągle gdzieś biega i załatwia jakieś sprawy. Po tym, jak Madoc postanowił kandydować na burmistrza, ona mianowała się jego koordynatorem wydarzeń i teraz ciągle spotyka się z właścicielami lokali, firmami cateringowymi, muzykami…
Właśnie tę porę dnia lubię najbardziej. Nikogo nie ma w domu, nie czuję żadnej presji i przez krótką chwilę mogę się zrelaksować.
Kładę plecak na blacie kuchennym, wyjmuję z lodówki napój gazowany o smaku grejpfruta z limonką i kładę go obok plecaka, a po tym biegnę na górę do pokoju. Chcę wejść do basenu, zanim ktokolwiek tu przyjdzie i wyznaczy mi jakieś zadanie.
Zakładam białe bikini i biorę ręcznik z łazienki, a następnie zdejmuję plecak z blatu w kuchni oraz zgarniam napój, po czym zanoszę wszystko na tył domu.
Szum wodospadu uderzającego o kamienie i wpadającego do basenu od razu mnie rozluźnia i się uśmiecham. Kiedy rodzice przeprowadzili się z nami z Chicago z powrotem do Shelburne Falls i postanowili wybudować basen, wodospad był jedną z rzeczy na mojej liście życzeń. Kojarzył mi się z naszym wypadem do Parku Narodowego Yosemite, gdy miałam jedenaście lat. Prawie wszyscy postanowili wtedy zostać w obozowisku i pływać albo łowić ryby, ale Jax, Lucas i ja postanowiliśmy przejść się szlakiem Mist Trail, który prowadził w pobliżu dwóch wodospadów.
Wciąż czuję na rękach i nogach te maleńkie kropelki chłodnej wody, kiedy wchodziliśmy po schodach. Nadal słyszę huk wody i czuję ogrom jej mocy, gdy spływa obok nas. A ten zapach…
Zieleni, wody i ziemi. Niczym wschód słońca w jaskini.
Mój tata wiedział, jak bardzo podobała mi się ta wycieczka i postanowił dodać do basenu wodospad, chociaż wspomniałam o tym tylko raz. Robi tak wiele, by mnie uszczęśliwić. I choć nadal mamy mieszkanie w Chicago, ponieważ moi rodzice muszą tam często jeździć i to jest lepsze wyjście od mieszkania na walizkach w pokojach hotelowych, to ja praktycznie wcale tam nie wracałam, od kiedy przeprowadziliśmy się tutaj przed tym, jak rozpoczęłam liceum. Nie przepadam za miastem.
Upijam kolejny łyk napoju i kładę swoje rzeczy na jednym ze stołów stojących na tarasie, czując na ramionach promienie popołudniowego słońca. Zaczynam grzebać w plecaku, żeby wyjąć z niego iPada, ale wtedy zamieram, ponieważ dostrzegam kopertę, którą dostałam od Jareda.
Prawie o niej zapomniałam. Wyciągam ją i znów spoglądam na przednią część przesyłki. Widnieje na niej moje imię i nazwisko, lecz nadano ją na adres Jareda i Tate. Dziwne. Nigdy nie zamawiałam niczego do ich domu. No i nie ma na kopercie adresu zwrotnego, jednakże na stemplu pocztowym widnieje napis „Toronto”. Przyglądam się z zaciekawieniem paczce. Nie znam nikogo, kto mieszka w Kanadzie.
Rozrywam kopertę i zaglądam do środka, po czym szybko wsuwam do niej dłoń, by wyciągnąć znajdującą się w środku książkę.
Używaną książkę.
Jest w twardej oprawie, ma papierową obwolutę, a krawędzie są nieco wytarte i zawinięte do góry. Zaglądam znów do koperty i nie znajduję w niej nic więcej. Żadnego liścika. Żadnej wizytówki. Niczego.
Odkładając z zaskoczeniem kopertę, zastanawiam się, kto wysłałby mi jakąś starą książkę.
Szukając jakichkolwiek wskazówek, przeglądam kartki i wdycham woń starego papieru. Książka jest w niezłym stanie, ale rogi są nieco podniszczone, a grzbiet jest pomarszczony.
Zamykam książkę i oglądam okładkę. Next to Never. Nie ma autora. Dziwne.
Przekręcam książkę i czytam streszczenie zamieszczone na tyle.
Szybko przerywam, by przewrócić oczami. Rzucam książkę z powrotem na stolik.
Romans. Chociaż ciekawi mnie to, kto przysłałby mi jakąś przypadkową książkę, to nie chce mi się marnować na nią czasu.
Zamiast tego podchodzę do krawędzi basenu i zaczynam powoli do niego wchodzić, najpierw do łydek, a następnie ud i talii. Odpycham się od dna i nurkuję pod powierzchnię, by całkowicie się w niej zanurzyć. Chłodna woda koi moje ciało i gładzi mnie po głowie. Wypływam na powierzchnię, odgarniam włosy z twarzy, po czym podpływam do krawędzi basenu i wyciągam rękę do góry, żeby zdjąć ze stołu kopertę.
Toronto.
Pasha jest w Toronto. Ale nie jestem z nią blisko i nie sądzę, by ckliwe książki dla bab były w jej stylu. A nie znam nikogo innego, kto by tam mieszkał, więc…
Tak właściwie, to jedyną inną znaną mi osobą, która mieszka poza tym stanem jest Lucas. Jednakże raczej to nie on wysłał mi ten romans. Tym bardziej, że nie utrzymywał ze mną kontaktu.
Rzucam kopertę na ziemię i znów wyciągam rękę do góry, tym razem, żeby podnieść iPada, po czym uderzam palcem w ikonę lupy i po prostu wpatruję się w mrugający kursor. Przez chwilę waham się tak z drżącymi dłońmi, ale wtedy po prostu zaczynam pisać.
Lucas Evan Morrow.
Niebieskie kółko zaczyna się kręcić i mam wrażenie, jakby serce robiło mi fikołki, podczas gdy w żołądku czuję kompletną pustkę. Nie chcę zobaczyć wyników wyszukiwania, lecz po części chcę też, żeby pojawiły się szybko, bo chciałabym mieć to już za sobą.
Nadal mam czas. Mogę w tej chwili wyłączyć iPada, ponieważ jedyną rzeczą lepszą od posiadania wiedzy jest zastanawianie się, prawda? Z natury jestem ciekawska, ale co, jeśli nie spodoba mi się to, co znajdę? Tak długo udało mi się powstrzymać od googlowania go. I tak jest lepiej. Co, jeśli wziął ślub? Co, jeśli spotyka się z kimś na poważnie? Może zmienił się w dupka z łysiną na czubku głowy i brzuchem piwnym? Ma już prawie trzydzieści lat, więc jaki sens ma obsesja…
I wtedy… czuję motylki w brzuchu, kiedy załadowują się kolejne zdjęcia.
O Boże.
Zwilżam wargi i wszystkie moje wątpliwości odchodzą w zapomnienie; nagle jestem zagubiona.
Oto on.
Zdjęcie za zdjęciem. On na spotkaniach, wielkich otwarciach, przyjęciach… część z nich jest oficjalna – Lucas wymienia uściski dłoni z biznesmenami oraz zagranicznymi szejkami – a z kolei na niektórych wygląda, jakby nie wiedział, że jest fotografowany. Ma pochyloną głowę i zmarszczone brwi, a jego wyraz twarzy wyraża surową koncentrację, którą tak dobrze pamiętam.
Jest piękny. Widząc go, prawie zaczynam płakać, ale powstrzymuję się w ostatnim momencie.
Tęskniłam za nim. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bardzo i wreszcie rozumiem, czemu tak długo nie sprawdzałam, co u niego. To jest zbyt bolesne.
Dorastałam z nim, rozmawiałam i widywałam się z nim regularnie, a on przez ten cały czas nie napisał ani nie wrócił choćby na chwilę do domu. Zapomniał o nas wszystkich, tak jak przewidywałam przed jego wyjazdem.
Nie. Nie chcę oglądać jego życia, gdy nie mogę w nim uczestniczyć.
Ale kiedy spoglądam w jego oczy, kolorem przypominające Pacyfik dziesięć minut po zachodzie słońca, zdaję sobie sprawę, że chodzi także o coś jeszcze. Kiedy serce łomocze mi w piersi, oczy pieką mnie od powstrzymywanych łez i każdy mięsień w mojej klatce piersiowej zaciska się na widok jego pięknej twarzy, uświadamiam sobie, że to nie jest zwyczajne tęsknienie za kimś, kogo się długo znało.
To jest utęsknienie.
Jego ubiór się zmienił – prawie na każdym zdjęciu ma na sobie garnitur, wygląda na wyższego i starszego, ma ciasno zawiązany krawat oraz zaciśnięte szczęki, jakby stale przygotowywał się na konfrontację.
Gdzie jest ten facet z dłońmi ubrudzonymi smarem, który pomagał moim braciom w pracach w garażu i uczył mnie, jak bawić się w błocie?
– Hej.
Podnoszę głowę, słysząc to przywitanie. Przez drzwi prowadzące do kuchni wychodzi Hawke, więc przekręcam iPada, by ukryć ekran.
Hawke rzuca ręcznik na krzesło i podchodzi do basenu, ściągając koszulkę przez głowę.
– Odwróć się – ostrzega.
Przewracam oczami, ale wypełniam jego polecenie, ponieważ wiem, czemu to powiedział. Słyszę szelest ubrań, kiedy zdejmuje szorty i buty, rozbierając się do naga, a następnie, bez wątpienia, wciąga na siebie kąpielówki. Hawke to mój bratanek i choć jesteśmy spokrewnieni, to on wykorzystuje ten fakt, by sprawdzać granice w naszej rodzinie. Nigdy nic by między nami nie zaszło, jednakże on lubi mi przypominać o tym, że mogłoby, gdybyśmy chcieli. Wiadomo… „żeby poćwiczyć”.
Jak tylko słyszę plusk wody, odwracam się i widzę jego ciemną sylwetkę sunącą w moją stronę. Wkrótce Hawke wynurza się na powierzchnię i odgarnia z czoła włosy, które są dłuższe na górze, a wygolone po bokach. Jego kolczyki w wardze i brwi lśnią w słońcu.
– Hej – mówię. – Nie było cię dzisiaj w szkole.
– Musiałem załatwić parę spraw.
Zaczyna pływać na plecach i widzę, że więcej z niego nie wyciągnę. Hawke rzadko kiedy opuszcza lekcje, ale ostatnimi czasy dzieje się to coraz częściej.
I choć jestem ciekawa, co takiego robi, to też tak naprawdę się o to nie martwię. Wciąż ma dobre oceny i nie wygląda na to, żeby wpadał w jakieś tarapaty. Hawke wie, jak o siebie zadbać. Po prostu liczę na to, że jego mama się o tym nie dowie. Edukacja jest dla niej ważna. Bardzo ważna.
Gdy byliśmy młodsi, w naszym domu nie prowadziło się rozmów pod tytułem „jeśli pójdziemy do college’u”, tylko „kiedy pójdziemy do college’u”.
– Będziesz dzisiaj off-roadował?
Hawke znów wstaje i, kręcąc głową, podchodzi do mnie.
– Nie, ale gdybyś do mnie dołączyła, to mógłbym zmienić plany – droczy się ze mną. – Pozwoliłbym ci prowadzić.
– Nie umiem prowadzić.
Zbliża się jeszcze bardziej, patrząc na mnie zadziornie.
– To najwyższy czas, żebyś się nauczyła. – Kładzie dłonie na krawędzi basenu po obu stronach mojego ciała. – Dość tego pieprzenia. Jeśli nie będziesz ćwiczyć na mnie, to na kim?
Prawie wybucham śmiechem.
– Masz na myśli ćwiczyć z tobą?
On wzrusza ramionami.
– Albo-albo. – I po tym podnosi leżący za mną iPad, a następnie przekręca go ekranem do góry. – Na co patrzyłaś?
– Na nic – odpowiadam szybko, od razu się spinając, i wyciągam rękę, by odebrać mu urządzenie.
Ale wtedy Hawke unosi brwi, ponieważ najwyraźniej dostrzega to, co z pewnością nadal jest wyświetlone na ekranie. Spogląda mi w oczy i kropla wody wypływa z jego włosów i spływa po boku jego twarzy.
– Nadal? – pyta.
Ja się spinam i od razu nabieram dystansu. Wyrywam mu z ręki urządzenie i znów go wyłączam.
– Oni nigdy by się na to nie zgodzili – stwierdza Hawke.
Jego słowa spadają na mnie niczym klosz i mój bratanek nie musi wyjaśniać, o co mu chodzi. Wiem, co ma na myśli.
Kiedy miałam czternaście lat, moje zaciekawienie Lucasem przemieniło się w zauroczenie. A teraz mam siedemnaście i wciąż to czuję, ten niewielki, lecz niegasnący płomień utrzymujący się gdzieś z tyłu mojego serca. Pomimo dystansu, pomimo utraty kontaktu, pomimo tego, że on ma dwadzieścia dziewięć lat i jest dorosłym mężczyzną…