Bociany na start - Agnieszka Olszanowska - ebook

Bociany na start ebook

Agnieszka Olszanowska

0,0
38,40 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ostatnia część czterotomowej serii o polskich babkach wiejskich, akuszerkach i położnych wprowadza w świat współczesnego położnictwa, wirtualnych relacji i trudnych miłości.

Sylwia Miętowska chce studiować dziennikarstwo, ale rodzice marzą o innej przyszłości dla córki. Pragną, aby została położną, gdyż w ich mniemaniu ten zawód zapewni jej dobrą pracę i życiową stabilizację. W efekcie narastającego konfliktu dziewczyna wyprowadza się z domu. Los jej sprzyja, kontynuuje upragnione studia, wychodzi za mąż, rodzi córkę. Ma wiele planów i marzeń, niestety, nagle jej życie wywraca się do góry nogami.

Dwadzieścia lat później córka Sylwii, Kornelia, zostaje położną i zaczyna pracować w gadowickim szpitalu. Pełna zapału i wiary, że jej zawód jest misją, zderza się z niełatwą rzeczywistością powiatowej służby zdrowia. Rozgoryczona sytuacją zaczyna nagrywać podcasty, w których opowiada o drodze, jaką przeszła, aby spełnić swoje marzenie.

Tymczasem, po latach spędzonych za granicą, do pałacu w Cyprysowie wracają potomkowie dawnych właścicieli. Młodzi Żarscy muszą odnaleźć się w świecie, który znają tylko z opowieści, i zmierzyć się z jego wyzwaniami.

Agnieszka Olszanowska – autorka kilkunastu książek dla dorosłych, dzieci i młodzieży. W swych powieściach porusza niebanalne tematy, a jej bohaterowie to ludzie ukształtowani przez trudne doświadczenia życiowe. Bibliotekarka z powołania i wykształcenia. Mama trójki dorosłych dzieci. Czas wolny spędza na łonie natury, pielęgnując ogród w rustykalnym stylu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 316

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Agnieszka Olszanowska, 2025

Projekt okładki

Agata Wawryniuk

Zdjęcia na okładce

AI by Freepik

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8391-655-2

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Karinie – mojej córce położnej

Za każdym razem,

gdy na świat przychodzi dziecko,

świat jest tworzony od nowa.

Jostein Gaarder, W zwierciadle, niejasno

–1–

Sylwia Miętowska była oczkiem w głowie całej rodziny. Wesoła i rezolutna, a do tego jedyna dziewczynka pośród gromady rodzonych i ciotecznych braci, kuzynów i pociotków, od wczesnego dzieciństwa została otoczona szczególną uwagą i licznymi przywilejami. To dla niej nie tylko babcia, ale również i mieszkające w pobliżu ciotki odkładały najlepsze słodycze, którymi potem w tajemnicy przed braćmi Sylwii obdarowywały dziewczynkę.

Wszystkie kobiety, zarówno ze strony ojca, jak i matki, darzyły ją niezwykłą sympatią i podświadomie postrzegały jako jedyną spadkobierczynię przekazywanych z pokolenia na pokolenie kobiecych doświadczeń i umiejętności. Jedna przez drugą, przy każdej możliwej okazji, starały się dużo z nią rozmawiać, uczyć najpierw drobnych, a potem coraz trudniejszych prac, od wieków przypisanych kobietom, i ukierunkowywać tak, aby w przyszłości jak najwięcej potrafiła samodzielnie zrobić.

W efekcie takich rodzinnych zabiegów wychowawczych dziewczynka w wieku lat dwunastu potrafiła dość dobrze gotować, a jeszcze lepiej piec różnorodne ciasta, a domowe porządki nie sprawiały jej trudności. Podobnie było z pracami w przydomowym warzywniku. Sylwia potrafiła również, co prawda tylko w stopniu podstawowym, obsługiwać maszynę Singera i prostymi ściegami obszywać kuchenne ściereczki. Podstawy krawiectwa przekazywała jej babcia ze strony matki. Natomiast jedna z sióstr ojca uczyła ją przygotowywania różnych weków, od prostych kompotów z wiśni i truskawek, poprzez bardziej skomplikowane ogórki w occie i ogórki kiszone, aż po robienie bardzo pracochłonnych marmolad ze śliwek węgierek i jabłek antonówek.

Wszystkie te zabiegi wychowawcze nadzorowała mama Sylwii. Oczywiście bez jej aprobaty ani babcia, ani żadna z ciotek nie miałaby możliwości zapełniania głowy i rąk dziewczynki tyloma różnorodnymi zajęciami. Ale jej to bardzo odpowiadało. Po pierwsze, otoczona kobiecym towarzystwem Sylwia mniej odczuwała brak siostry, o której często marzyła i prosiła matkę, aby ją urodziła, na co Anna Miętowska absolutnie nie miała ochoty. Po drugie, zawsze była pod czyjąś opieką, a do tego wykonywała bardzo przydatne domowe prace. Pochłonięta ciężką pracą w polu i oborze Anna nie miała zbyt dużo czasu na zajmowanie się domem, dlatego każde kolejne ciasto, które najpierw z pomocą ciotek, a potem już samodzielnie Sylwia upiekła, przynosiło Miętowskim dużo radości i zapełniało ich wiecznie spragnione słodyczy brzuchy.

Sprzątanie i pranie z biegiem czasu też stały się obowiązkiem dziewczynki. Jej zaangażowanie w prowadzenie domu bardzo odciążało matkę i powodowało, że przede wszystkim dla Anny córka była największym i bezcennym skarbem.

Oczywiście starsi synowie widzieli, że siostra jest faworyzowana przez matkę, babkę i ciotki, i przy każdej możliwej okazji było to zarzewiem licznych kłótni. Marek i Arek często się odgrażali, że w końcu zrobią porządek z rodzinnymi niesprawiedliwościami, lecz na szczęście tylko na pyskówkach się kończyło, a ostrzejsze spory Sylwia zażegnywała brytfanną smakowitych fal Dunaju albo tortem makowym.

Choć była rozpieszczana, to ani nie stała się zarozumiała, ani na nikogo nie patrzyła z góry. A że z natury była wygadana, więc mówiła dużo i o wszystkim. Wystarczyło, aby tylko miała słuchacza albo rozmówcę, a już buzia jej się nie zamykała. Potrafiła jednocześnie przebierać szczaw i relacjonować babci, ze wszystkimi szczegółami, co się wydarzyło w szkole, albo streszczać braciom ich lektury, które zazwyczaj to ona, choć młodsza, czytała, a im opowiadała najważniejsze wątki. Taka właśnie w dzieciństwie była Sylwia: pracowita, wygadana i mądra. Do tego miała głowę pełną marzeń. I właśnie z tego powodu w końcu pojawiła się rysa w relacjach dziewczynki z matką.

Pani Anna Miętowska była bardzo dumna z jedynej córki i pokładała w niej wielkie nadzieje. Sama nie miała zbyt dużego wpływu na własne życie, najpierw całkiem uzależnione od decyzji rodziców, a potem od woli męża. Wyszła za mąż w wieku lat osiemnastu, więc tak naprawdę ani przez chwilę nie żyła po swojemu. Im była starsza, tym bardziej żałowała swej uległości wobec rodziców i męża. Była od niego całkiem zależna. Szczególnie finansowo. Uważała to za niesprawiedliwość, ale nie potrafiła walczyć o swoje prawa. Wolała skupić się na córce i pragnęła, aby Sylwia żyła inaczej. Lepiej, lżej, a przede wszystkim z daleka od pracy w gospodarstwie.

Dlatego w czasie, gdy bracia Sylwii od najmłodszych lat uganiali się za krowami po pastwiskach i uczyli obsługi najpierw traktora, a potem innych maszyn rolniczych, Sylwia wykonywała prace w obrębie domu i podwórka. Taki był plan pani Miętowskiej; nie chciała, aby jej córka chodziła do robót polowych. Jedynym miejscem, gdzie miała kontakt z ziemią, był przydomowy ogródek. Zdaniem Anny nie była to ciężka praca, więc tam Sylwia uczyła się uprawy warzyw i kwiatów. Co prawda pan Miętowski często kłócił się z żoną o faworyzowanie córki i żądał, aby i ona, tak jak jej bracia, zbierała kartofle, pieliła buraki czy ręcznie doiła krowy, jednak zazwyczaj spokojna i uległa Anna w tej kwestii była nieugięta. Wolała tydzień nie odzywać się do męża niż zagonić córkę do ciężkiej i brudnej roboty w polu. Jej zdaniem Sylwia była za mądra, aby tracić czas i zdrowie na w sumie nieprzynoszącą zbyt dużych dochodów pracę w rolnictwie. I dlatego najpierw miała się nauczyć zajęć domowych, przydatnych każdej kobiecie, bez względu na to, gdzie w przyszłości będzie żyła, a potem skupić się na nauce… pielęgniarstwa albo położnictwa.

Narodziny Sylwii podczas pierwszej zamieci śnieżnej niezapomnianej zimy stulecia miały ogromny wpływ na sposób myślenia jej matki. Położna, która w ostatniej chwili dojechała do zasypanego śniegiem domu w Górce niedaleko Skrzypowa i na miejscu przyjęła poród, na zawsze pozostała w sercu pani Miętowskiej. Na każdej rodzinnej uroczystości poruszano temat narodzin Sylwii. Poród podczas zamieci śnieżnej, w wyziębionej izbie, a potem długa i niebezpieczna jazda karetką pogotowia do szpitala w Gadowicach urosły do rangi rodzinnej legendy.

Sylwia znała na pamięć każdy, oczywiście zrozumiały dla niej, szczegół tego wydarzenia. Wiedziała, jak bardzo odważna była pani położna. Jak z narażeniem swego życia opiekowała się i nią, i jej mamą. I że groziło im straszne niebezpieczeństwo, gdy karetka pogotowia ugrzęzła w śniegowej zaspie w środku lasu. Ale ponieważ wszystko dobrze się skończyło, a na pamiątkę urodzenia w ostatnim dniu roku otrzymała imię Sylwia, dlatego powinna iść w ślady tej odważnej i mądrej położnej i uczyć się przydatnego społecznie zawodu, aby w przyszłości nieść pomoc innym potrzebującym.

Na początku, kiedy dziewczynka jeszcze nie rozumiała, na czym polega praca położnej, a pracę pielęgniarki kojarzyła głównie z zabawą, potakiwała matce i mówiła, że chce robić zastrzyki i opiekować się pacjentami w szpitalu. Zestaw małej pielęgniarki, podarowany pod choinkę, sprawił Sylwii ogromną radość i często się nim bawiła, udając, że robi zastrzyki lalkom i misiom, a czasami nawet braciom, o ile mieli ochotę poświęcić jej trochę czasu. Ubrana w czepek położnej, biały z czerwonym paskiem, który na prośbę mamy podarowała jej położna środowiskowa z pobliskiego ośrodka zdrowia, i z zabawkową strzykawką w ręku, jasnowłosa dziewczynka prezentowała się tak słodko, że każdy, kto ją w takim momencie widział, od razu się nią zachwycał i zapewniał, że wygląda jak urodzona pielęgniarka.

Dla większości członków rodziny Miętowskich pielęgniarka i położna to był ten sam zawód. Obie robiły zastrzyki i obie pracowały w szpitalu albo ośrodku zdrowia. Dlatego Sylwia przez długi czas nie rozumiała, na czym polega różnica pomiędzy nimi. Lecz zanim się dowiedziała, czym różni się położna od pielęgniarki, najpierw dotarło do niej, że ani jedną, ani drugą absolutnie nie chce i nie może w przyszłości zostać.

Gdy dziadek ze strony taty zachorował i leżał w szpitalu, rodzice Sylwii pojechali go odwiedzić i przy okazji zabrali również córkę. Nie było to planowe działanie, jednak miało ogromny wpływ na kolejne wydarzenia w rodzinie. Kiedy wszyscy weszli do szpitalnej sali i zgromadzili się przy łóżku chorego, nie minęło nawet pięć minut, gdy Sylwii zrobiło się najpierw niedobrze, a potem zasłabła i trzeba ją było wynieść na zewnątrz, na świeże powietrze.

Kiedy rodzice już ją docucili i dopytywali się, co się stało, dziewczynka zgodnie z prawdą odpowiedziała, że nie mogła oddychać, bo smród szpitala ją dusił. W tamtych czasach w szpitalach powszechnie używano w dużych ilościach lizolu i prawdopodobnie zapach tego środka, pomieszany z potem i wydzielinami pacjentów, spowodował taką reakcję dziewczynki. A ponieważ wywołał tak gwałtowne i nieprzyjemne doznania, to wydarzenie utkwiło jej w pamięci i pomysł pracy w szpitalu przestał jej się podobać. O czym oczywiście zaczęła opowiadać wkrótce wszystkim dookoła, a przede wszystkim matce. Ta, owszem, słuchała córki, ale jej nie rozumiała.

Sposób myślenia pani Anny był bardzo prosty: ona harowała w rolnictwie, ciągle była brudna, zmęczona, niewyspana i nigdy nie miała urlopu, a jej rówieśniczki, które pracowały w szpitalu, miały czyste ręce i czyste ubrania. Może i one też wykonywały ciężką pracę, jednak otrzymywały regularne wypłaty, dostawały urlop i liczne upominki od wdzięcznych pacjentów albo tych, którzy jeszcze nie byli wdzięczni, ale chcieli być lepiej traktowani. Zatem mamie Sylwii praca w szpitalu lub przychodni i tak wydawała się lepsza niż niekończąca się robota w gospodarstwie. Innej przyszłości dla córki nie widziała. I dlatego wkrótce zaczęły się kłótnie.

– W szpitalu śmierdzi, nie będę tam pracowała! – wykrzykiwała Sylwia tuż przed końcem siódmej klasy. – A do tego nie znoszę widoku krwi. Brzydzę się nią i ledwie daję radę zmieniać sobie podpaski. Nie wiem, jak ci się może wydawać, że będę tam coś robiła kobietom. Nie ma takiej możliwości! Nawet o tym nie myśl! – zapewniała rozzłoszczona do granic możliwości, gdy matka kolejny raz próbowała rozmawiać z nią o bliskim już wyborze szkoły.

Sylwia, mając lat czternaście, zrozumiała, na czym polega różnica pomiędzy zawodem pielęgniarki a położnej, jednak ani jedna, ani druga praca absolutnie jej się nie podobała. Odkąd zaczęła miesiączkować, obiecała sobie, że nie zostanie położną, ponieważ krew w TYM miejscu jest tak strasznie obrzydliwa, a do tego ma okropny zapach, że woli nauczyć się doić krowy niż dotknąć innej kobiety tam, skąd miesiączkowa krew wypływa. Natomiast argumenty matki, że skoro nie chce być położną, to może zostać pielęgniarką, na przykład zajmującą się dziećmi w szkołach, też do niej nie przemawiały.

– Nie będę sprawdzać żadnym bachorom, czy mają wszy we włosach, i oglądać ich brudnych pazurów! Zapomnij o tym, mamo! Nie chcę i moja noga w liceum pielęgniarskim na pewno nie postanie!

Podczas takich rozmów, a właściwie awantur, gdyż dorastająca Sylwia zrobiła się bardzo krzykliwa i często nie hamowała swych emocji, podniesiony głos, a nawet wrzaski dziewczyny słychać było nie tylko w domu, ale i na podwórku. W takich momentach pan Miętowski miał dziką satysfakcję i dogryzał żonie, że wychowała sobie córeczkę, która ani krów nie umie doić, ani uczyć się nie chce. Co oczywiście nie było prawdą, gdyż Sylwia pragnęła się uczyć, i to nawet bardzo. Tylko nie chciała niczego związanego z medycyną.

Jej marzeniem było zostać dziennikarką. Odkąd nauczyła się czytać, uwielbiała gazety i czasopisma. Od deski do deski czytała najpierw „Misia”, potem „Świat Młodych”, a w końcu i „Bravo”. Uwielbiała też „Przyjaciółkę”, a w niej szczególnie Przeminęło z wiatrem drukowane w odcinkach oraz rubrykę Czytelniczki piszą, Przyjaciółka odpowiada. Zamieszczane tam listy bardzo ją interesowały. Najbardziej te, w których czytelniczki zwierzały się ze swych intymnych problemów. Co prawda młodziutka Sylwia jeszcze ich nie rozumiała, ale czytała o nich z wypiekami na twarzy, czując, że w przyszłości mogą się stać też jej problemami. Najbardziej utkwiły jej w pamięci listy młodych czytelniczek, proszących redakcję czasopisma o pomoc w rozwiązaniu dylematów natury seksualnej. Jedna żaliła się, że ukochany domaga się dowodu miłości i grozi odejściem, jeśli ona nie spełni jego oczekiwań, a druga pisała, iż chłopak chce całować ją w TO miejsce, a ona nie wie, czy powinna się zgodzić.

Odpowiedzi na listy Sylwia też czytała, ale bardziej interesowały ją pytania czytelniczek. Wracała do nich po kilka razy, zanim ostatecznie „Przyjaciółka” trafiała do kuchni jako papier na rozpałkę. Dziewczyna zastanawiała się, jak to jest możliwe, że dorosłe kobiety piszą do całkiem obcych ludzi o takich sprawach. W tamtych czasach pojęcie seksualności było jeszcze dla Sylwii bardzo mgliste i raczej ograniczało się do romantycznych wyobrażeń o tym jednym jedynym, który najpierw będzie o nią zabiegał, a potem wydarzy się coś niezwykłego, co odmieni jej życie. Tak to sobie wyobrażała. I choć z wypiekami na twarzy czytywała listy do „Przyjaciółki”, to nie do końca zdawała sobie sprawę, jaką wagę miały opisywane przez kobiety problemy.

Oprócz prasy dziecięcej, młodzieżowej i kobiecej przeglądała również rolniczą, kupowaną przez ojca. „Gromada Rolnik Polski” oraz „Chłopska Droga” zawierały mniej istotnych dla niej treści, ale zawsze je wertowała, a niektóre, jej zdaniem, ciekawsze i bardziej zrozumiałe artykuły, choć pobieżnie, ale czytała. W „Gromadzie Rolnik Polski” też była rubryka, gdzie drukowano listy od czytelników, i ta również należała do jej ulubionych. W czerwcu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku zrozpaczona przyszła panna młoda błagała w liście, aby ktoś odstąpił jej przydział cukru, gdyż pod koniec lata ma zaplanowane wesele, a rodzicom tej przyszłej panny młodej nie udało się dotąd zaoszczędzić nawet kilograma cukru z przeznaczeniem na weselne wypieki. Sylwia, mająca w chwili czytania tego listu lat dziesięć i pół, poczuła się wstrząśnięta sytuacją czytelniczki. Była już kilka razy na wiejskich weselach i najbardziej zachwycały ją na stołach słodkie szyszki z preparowanego ryżu, kolorowe galaretki w szklankach i różne słodkie babeczki. Dlatego popłakała się wtedy, gdyż myśl, iż na weselu nie będzie słodkości, po prostu ją przerażała. A że i jej rodzina odczuwała brak cukru w sklepach i często pili gorzką herbatę, więc wesele bez cukru wydawało się sprawą o wiele większej wagi niż problem czytelniczki, która nie wiedziała, czy dać się pocałować chłopakowi w TO miejsce. I dlatego Sylwia marzyła o pracy w gazecie, aby pomagać czytelnikom i organizować zbiórkę cukru albo podpowiadać innym, jak mają żyć, skoro sami tego nie wiedzieli.

–2–

– Chcę iść do normalnego liceum – zakomunikowała matce na początku ósmej klasy. – Do pielęgniarskiego nie pójdę.

– No nie pójdziesz – odparła dziwnie zrezygnowana matka.

Sylwia na początku miała wrażenie, że się przesłyszała albo że szykowano jakiś podstęp, aby ją ugłaskać i namówić do dodatkowej nauki, bez której może nie zdać egzaminów wstępnych do liceum pielęgniarskiego. Jednak mina mamy, a potem dalsze słowa pani Anny potwierdziły, że los sprzyja dziewczynce i na razie wizja pracy w szpitalu się oddala.

– Nie rozumiem dlaczego, ale podobno nie ma już naboru do liceum dla pielęgniarek. Byłam w medyku w Gadowicach i tam mi powiedzieli, że wprowadzono prawo, iż dziewczyny w twoim wieku nie mogą uczyć się pielęgniarstwa.

– Naprawdę? – Sylwia nie posiadała się z radości. – Ale jak to? Już nie będzie nowych pielęgniarek? – dopytywała się na wszelki wypadek, aby być pewną, że w przyszłości też jej to nie grozi.

– Nie do końca zrozumiałam, ale sekretarka w szkole tłumaczyła mi, że te dziewczyny, które rok temu przyjęto do pierwszej klasy pielęgniarskiej, nadal będą się uczyły i zostaną pielęgniarkami. A młodsze kandydatki, takie jak ty, muszą najpierw skończyć liceum, zdać maturę i później mogą się uczyć w policealnej szkole dla pielęgniarek albo położnych. Czyli na razie idziesz do ogólniaka, a potem…

– …potem zostanę dziennikarką! – zawołała entuzjastycznie Sylwia i nie zwracając uwagi na niezadowoloną matkę, zostawiła ją samą w pokoju i pobiegła przekazać radosną nowinę babci ze strony matki, potem braciom, a w kolejnych dniach wszystkim ciotkom, które chciały jej słuchać.

–3–

Szybciej by się nagłej śmierci spodziewała niż widoku matki w małej sali gimnastycznej, gdzie wszystkie klasy maturalne miały spotkanie z przedstawicielką gadowickiego medyka. Sylwia bardzo się cieszyła z tego spotkania, gdyż dzięki niemu została odwołana lekcja matematyki, której szczerze nie znosiła. Uśmiechnięta i zadowolona weszła wraz z innymi uczennicami do sali i już chciała zająć miejsce na niskiej ławce obok jednego z trzech okien, gdy zauważyła, że w rogu, tuż obok wychowawczyni, siedzi nie kto inny, tylko jej mama.

– O Boże! – wyszeptała do Agnieszki. – Tylko nie to!

– Co się stało? – Koleżanka z ławki nie znała zbyt dobrze mamy Sylwii i nie skojarzyła, że kobieta siedząca obok wychowawczyni czwartej b to właśnie ona.

– Moja mama tu jest.

– No i?

– Nic nie rozumiesz, bo nic nie wiesz. Zaraz mamy spotkanie z nauczycielką z medyka. Będzie nas namawiała na naukę w policealnej szkole dla pielęgniarek albo położnych. A mama na siłę chce ze mnie zrobić położną. I pewnie dlatego tu jest, żeby się wszystkiego dowiedzieć.

– Ale kto jej powiedział?

– No jak to kto? Wiadomo, że ona. – Sylwia mało dyskretnie wskazała palcem wychowawczynię, która wyjątkowo jej nie lubiła, za to bardzo lubiła jej mamę, należącą do rady rodziców liceum i trójki klasowej.

Miała jeszcze coś dodać, ale w tym momencie dyrektor szkoły wprowadził nauczycielkę z medyka i poprosił uczniów o ciszę i skupienie, tak aby miły gość mógł zapoznać maturzystów z ofertą edukacyjną.

– Drodzy uczniowie, zarówno dziewczęta, jak i chłopcy. – Kobieta taktownie zwróciła się też do męskiej części uczestników spotkania. – Tak jak wasz pan dyrektor mnie przedstawił, jestem nauczycielką, ale też z wykształcenia położną, i moim celem jest tu dziś zapoznać was z ofertą medyka i zachęcić do podjęcia decyzji o dalszej edukacji w naszej szkole policealnej. Jak sami wiecie, bez pielęgniarek i położnych nie może istnieć służba zdrowia, zatem…

Nauczycielka zaczęła dokładnie przedstawiać współczesny wizerunek i perspektywy pracy pielęgniarek i położnych. Potem omówiła zasady rekrutacji i siatkę godzin w pierwszym i drugim roku nauki. Sylwia w ogóle jej nie słuchała. Po pierwsze dlatego, że wcale jej to nie interesowało, a po drugie była pewna, iż skoro jej mama zostawiła krowy i pole po to, aby tu dziś przyjechać, to znaczy tylko jedno – kolejny i zapewne bardziej zmasowany atak na jej marzenia i plany edukacyjne.

– Za dwa miesiące przystępujecie do egzaminu maturalnego i kończycie liceum. To ostatni dzwonek, aby się zastanowić, co jest waszym życiowym powołaniem. I jeśli moje słowa w jakikolwiek sposób przekonały was do złożenia dokumentów w naszej szkole, to z radością spotkam się z wami po wakacjach w murach medyka.

– Nigdy w życiu i za żadne skarby świata – szepnęła Sylwia do Agnieszki i najszybciej, jak mogła, tak aby nie spotkać się z matką na korytarzu, zaczęła przepychać się pomiędzy innymi maturzystami w kierunku wyjścia z sali gimnastycznej.

–4–

– Ty wiesz, że ona tu mieszka? – Pani Miętowska odezwała się po raz pierwszy, odkąd usiadła obok córki w autobusie jadącym z Gadowic do Górki. – Podobno niedawno wróciła z Ameryki.

– Kto? – zapytała zdziwiona Sylwia, widząc, że matka wskazuje dłonią właśnie mijany przez autobus widoczny w oddali pałac w Cyprysowie.

– Jak to kto? Ta położna, która nas uratowała, jak się rodziłaś.

– Położna? W pałacu mieszka?

– A dlaczego nie? – Teraz to mama była zdziwiona zdziwieniem Sylwii. – Bo ty nic nie wiesz, ale…

Sylwii nie było dane dowiedzieć się, dlaczego tamta, zapewne już wiekowa położna wróciła z Ameryki i zamieszkała w bardzo zniszczonym pałacu. Ich rozmowę przerwała znajoma ze wsi. Dawno nie miała okazji porozmawiać z panią Miętowską, a spotkanie w autobusie stanowiło idealną okazję do swobodnej pogawędki z dużą ilością plotek. Co prawda mogła się potem dopytać, co jej mama chciała powiedzieć o tej słynnej położnej, ale gdy dojechały do Górki i wróciły do domu, zaraz po wejściu do sieni strasznie się pokłóciły. Oczywiście o dalszą edukację Sylwii.

– Jak to sobie wyobrażasz, mamo?!

Sylwia, zaledwie usłyszała, że to było bardzo mądre spotkanie i powinna złożyć papiery do szkoły położnych, od razu przystąpiła do głośnego ataku, licząc na to, że gdy zacznie krzyczeć, to matka będzie się starała ją uciszać, aby nie obudziła maleńkich synków obu braci, którzy całkiem niedawno się ożenili i obaj ze swoimi rodzinami mieszkali pod jednym dachem z Sylwią i rodzicami. A wtedy ów drażliwy temat przynajmniej na jakiś czas się skończy. Tym razem jednak się pomyliła, gdyż matka nie próbowała jej uciszać. Wręcz przeciwnie, sama podniosła głos.

– Normalnie. Będzie tak jak do tej pory. Skończysz liceum, przez wakacje trochę odpoczniesz od nauki, trochę zajmiesz się domem, tak jak to robisz teraz, a po wakacjach zaczniesz naukę w medyku. A jeśli chcesz więcej szczegółów, to ci powiem, jak to widzę. Otóż od poniedziałku do piątku będziesz wstawała rano, robiła sobie kanapki, żebyś nie była w szkole głodna, potem pojedziesz autobusem do Gadowic, odsiedzisz co swoje w szkole, a po południu wrócisz do domu i będziesz miała czas na naukę. W sobotę zajmiesz się porządkami i gotowaniem na niedzielę, a w niedzielę odpoczniesz. Tak ci miną dwa lata. Zdobędziesz dyplom położnej i pójdziesz do pracy w gadowickim szpitalu. To chyba jest logiczne, prawda?

– Nie! Nic nie jest logiczne! Jest całkiem pozbawione sensu! – Sylwia już nie krzyczała, tylko się darła wniebogłosy. – Ty nic, mamo, nie rozumiesz! Ja nie chcę być ani położną, ani tym bardziej pielęgniarką. Mówiłam to już tysiąc razy, zanim poszłam do liceum, a ty powtarzasz swoje, jakbyś była jakaś taka… – chciała powiedzieć, że głupia, ale ugryzła się w język i tylko dodała: – …bez rozumu. Brzydzę się dotykać innych ludzi, do tego mdleję w szpitalu już od samego zapachu. Nie znoszę widoku własnej krwi, a co dopiero innych. Ja po prostu się do tego zwyczajnie nie nadaję i zupełnie nie rozumiem, dlaczego uparłaś się na te dwa zawody, jakby innych na świecie nie było. Możesz mi to wytłumaczyć?

– Mogę.

Mama już trochę cichszym głosem zaczęła jej tłumaczyć, że pielęgniarka i położna to zawody, bez których społeczeństwo nie jest w stanie funkcjonować. Nawet jak wybuchnie wojna albo zdarzy się inny kataklizm, to dzieci i tak będą się rodziły, a ludzie zawsze potrzebują pomocy medycznej. I szkoły, kościoły czy fabryki mogą być zamknięte, ale położna i pielęgniarka zawsze coś zarobią. Tak jak kiedyś babka wiejska czy akuszerka albo znachorka. One nigdy nie przymierały głodem. Lecz choć matczyne słowa miały sens, Sylwia i tak mówiła „nie” i ciągle, raz za razem powtarzała, że się do tego nie nadaje.

– To w takim razie do czego się nadajesz, skoro mój pomysł uważasz za głupi?

Anna była już tak zmęczona awanturą z córką, że wyczerpana położyła się na wersalce i patrząc w sufit, kontynuowała trudną rozmowę.

– Powiedziałam ci już, jak kończyłam ósmą klasę, że chcę być dziennikarką i pracować w gazecie. Chcę po prostu pisać.

– O czym chcesz pisać? – Głos matki stracił barwę, był znużony i obojętny, tak jakby nie miała już ochoty na dalszą dyskusję.

– No o czym? O ludziach. Ich sprawach… Albo odpisywać na listy, w których czytelnicy przedstawiają swoje problemy. Albo będę jeździła po kraju i zbierała ciekawe informacje. Możliwości jest dużo, tylko muszę skończyć studia…

– Gdzie?

– Najlepiej w Warszawie. Na uniwersytecie. Muszę tylko zdać egzaminy wstępne, ale moja polonistka uważa, że świetnie sobie z nimi poradzę i mam talent do pisania. I nie powinnam go marnować.

– Polonistka tak ci powiedziała?

– Tak. A co?

– Niby nic, ale za to twoja wychowawczyni mi powiedziała, że jesteś marzycielką, chodzisz, jakbyś miała głowę w chmurach, i wydaje ci się, że jesteś nie wiadomo kim. I muszę jej przyznać rację, taka właśnie jesteś. Nawet Agata i Kaśka, choć od niedawna z nami mieszkają, też tak myślą.

Sylwię zatkało. Nie spodziewała się takich słów z ust matki. Owszem, odczuła już nieco zmienioną sytuację rodzinną, gdyż w ciągu tych czterech lat nauki w liceum zmarła babcia, a synowie mieszkających w pobliżu ciotek już się pożenili, więc zamiast z nią ciotki spędzały więcej czasu z synowymi i wnukami. No i jej bracia też się ożenili, ale do tej pory mama jeszcze nigdy nie powiedziała wprost, że liczy się ze zdaniem synowych, a nie jej, jedynej córki.

– Co tak zamilkłaś? Nie masz już nic do powiedzenia? – zapytała matka monotonnym i bezbarwnym głosem, ale Sylwia milczała uparcie. – Skoro tak się obraziłaś, to jeszcze ci coś powiem. Gdybyś zgodziła się na naukę w medyku, wszystko jedno, czy na pielęgniarkę, czy położną, to z ojcem byśmy chleb od ust sobie odejmowali, żebyś tylko ty miała pieniądze na dojazd do szkoły, na książki i ubranie. Ale tobie się marzy wielki świat i nauka nie wiadomo gdzie i nie wiadomo za ile, bo chyba sama nie wiesz, ile będzie to kosztowało?

– Nauka jest za darmo – wtrąciła Sylwia.

– A mieszkanie też za darmo? A jedzenie? Książki? Ubranie? To wszystko za darmo?

– To nie.

– No widzisz. Do tego studia są chyba dłuższe niż nauka w medyku. A po nich nie wiadomo, gdzie i czy w ogóle znajdziesz pracę, bo ja jestem głupia baba ze wsi, ale mi się zdaje, że to nie takie proste zostać dziennikarką i pracować w gazecie. Dlatego powiem ci szczerze, że jeśli nie zmienisz zdania i nie pójdziesz po wakacjach do medyka, to ani ja, ani tata nie damy ci złamanego grosza na inną naukę. Mało tego, nie damy ci na nic. Rozumiesz?

– Ale dlaczego?

– Nie damy, bo twoje pomysły nie mają najmniejszego sensu.

– Za to twoje mają – nieopatrznie zakpiła Sylwia.

– Żebyś wiedziała, że mają! – Matka nagle poderwała się z wersalki. – Od lat rozmyślałam, co zrobić, żebyś miała w życiu lżej niż ja. Bo ty nawet chłopaka nie potrafisz sobie znaleźć, żeby się z tobą ożenił. A niby taka mądra jesteś! Przecież ja ci tę naukę wymyśliłam, gdyż to dla ciebie najlepsza przyszłość. W Gadowicach za szpitalem niedawno pobudowano bloki dla personelu medycznego. Ty wiesz, że jakbyś w szpitalu pracowała, to miałabyś szansę na służbowe mieszkanie? A jak będziesz robiła coś innego, to kto ci da mieszkanie? Przecież tu na kupie niedługo się podusimy! Nie widzisz tego?

– To dlaczego oni tu mieszkają? – Nawet nie wymówiła imion braci, z którymi, odkąd się pożenili, miała coraz gorsze relacje.

– Bo oni pracują w gospodarstwie, a ty nie. I to ty musisz ten dom opuścić, więc albo zamieszkasz po ślubie u męża, albo znajdziesz sobie pracę z mieszkaniem. Rozumiesz? Nie, ty nic nie rozumiesz! Tak w ciebie wierzyłam! Tak cię rozpieszczałam, a ty… a ty…

– Co ja? Zawiodłam cię pewnie?

– Żebyś wiedziała, że tak, i to bardzo!

–5–

– Myślałem, że nigdy nie skończycie gadać. Nie wiem, po co zapraszasz mnie na święta, skoro muszę siedzieć zamknięty w pokoju, a ty sobie urządzasz pogawędki z jakąś małolatą.

Dominik Kluczek był bardzo głodny i dlatego mocno poirytowany, że jego matka najpierw od rana zajmowała się organizacją wielkosobotniego święcenia pokarmów dla mieszkańców Górki, które, odkąd pamiętał, co roku odbywało się właśnie w ich domu i powodowało spore zamieszanie. A potem, jak już ksiądz poświęcił koszyczki ze święconkami i prawie wszyscy rozeszli się do domów, zaproponowała właśnie tej małolacie, by wspólnie wypiły herbatę i spróbowały świątecznego mazurka. On nie brał udziału ani w święceniu pokarmów, ani w piciu herbaty, ponieważ w tym czasie wolał zająć się porządkowaniem stosu dokumentów, które zaraz po Wielkanocy miał dostarczyć księgowej zajmującej się rozliczaniem jego kwiaciarni.

– Przypominam ci, że na własne życzenie zamknąłeś się w pokoju. Nie moja wina, że nie wziąłeś ze sobą nic do jedzenia. Zresztą skoro byłeś taki głodny, mogłeś przyjść do kuchni i coś zjeść. Sylwia to miła dziewczyna i na pewno nic by ci się nie stało, gdybyś tu razem z nami posiedział.

Pani Halina Kluczek niespecjalnie przejmowała się wymówkami syna, a że lubiła Sylwię Miętowską, więc nie widziała powodu, dla którego w Wielką Sobotę nie miałaby jej ugościć świątecznym mazurkiem. Tym bardziej że dziewczyna ostatnio miała sporo problemów i potrzebowała wsparcia przyjaznej osoby. A za taką mama Dominika się uważała.

– Przyszedłbym, gdyby ta twoja Sylwia tak dużo i głośno nie gadała. Wiesz, mamo, że mam już swoje lata i bardzo mnie irytują takie smarkule. Na niczym to się jeszcze nie zna, a mądrzy się, jakby wszystkie rozumy świata pozjadała. Może wszystkiego dobrze nie usłyszałem, ale i to, co do mnie dotarło, stawia ją w bardzo złym świetle. Kto to widział, żeby do obcej osoby, bo ty, mamo, jesteś dla niej obcą osobą, tak narzekać na swoją rodzinę?

– A ty, synku, byłeś inny w jej wieku? Ciągle się z nami kłóciłeś. Naprawdę tego nie pamiętasz? Bo ja tak i dlatego dobrze rozumiem Sylwię. Ona po prostu się miota. Ma przed sobą trudny czas podejmowania ważnych decyzji i nie wie, co zrobić. A rodzice, zamiast jej pomóc, próbują na niej wymusić coś, do czego ona się kompletnie nie nadaje.

– I tu, mamo, muszę się z nią zgodzić. Ja tylko posłuchałem jej przez zamknięte drzwi i miałem dość, a co by zrobili biedni pacjenci, gdyby ich tą swoją nieustanną gadaniną dręczyła w szpitalu? Chybaby woleli wypisać się na żądanie albo szybko umrzeć niż znosić taką pielęgniarkę. He, he, he… – zaśmiał się głośno.

– Uważam, Dominiku, że jesteś bardzo niesprawied­liwy. Sylwia to naprawdę dobra dziewczyna. Bardzo pracowita i świetnie się uczy. Jej matka powinna być z niej dumna, a nie szantażować ją i straszyć, że jak nie zrobi tego czy tamtego, to nie dostanie jeść. To jest moim zdaniem bardzo nie w porządku. Smakuje ci mój sernik?

Podsunęła synowi jeszcze bliżej paterę z ciastem i z miłością w oczach wpatrywała się w niego, gdy raz za razem sięgał po kolejne kawałki ciasta. Wiedziała, że jak się naje, to będzie miał lepszy humor. A bardzo jej zależało, aby w dobrym nastroju spędzili święta. Tym bardziej że obawiała się, iż może to być ich ostatnia wspólna Wielkanoc. Na razie jednak wolała mu o niczym nie mówić. Dlatego zastępczy temat dotyczący problemów Sylwii Miętowskiej bardzo jej odpowiadał. Dzięki temu miała o czym porozmawiać z synem i nie skupiali się na sprawach, które mogły być dla nich obojga bolesne.

– Bardzo dobry sernik. Bardzo. Mazurek też. Ale skąd wiesz, że ta dziewczyna nie zmyśla i cię nie okłamuje? Teraz te małolaty, wychowane na gazetkach typu „Bravo”, mają sieczkę zamiast mózgu, a do tego są bardzo zapatrzone w siebie i leniwe. Wiem, bo nieraz je obserwuję w kwiaciarni, kiedy przychodzą, żeby coś kupić, a zachowują się tak, jak za moich czasów nikt się nie zachowywał.

– Nie wiem, jakie są dziewczyny w Gadowicach, ale Sylwia ani nie kłamie, ani nie jest leniwa. Znam ją od urodzenia. Co roku przychodzi do mnie ze święconką, a odkąd się uczy w liceum w Gadowicach, to często się widujemy, bo wsiada do autobusu z naszego przystanku. – Pani Kluczek machnęła ręką w stronę kuchennego okna, z którego widać było przystanek. – Prawie codziennie z nią rozmawiam i bardzo dużo wiem o jej nauce, ocenach i planach życiowych. I moim zdaniem to bardzo niesprawiedliwe, że jest tak traktowana przez rodzinę. Gdybym miała córkę albo wnuczkę… – urwała w pół zdania, sięgnęła po szklankę z herbatą i wypiła duży łyk.

– No właśnie, mamo, gdybyś miała, ale nie masz. A my byliśmy zupełnie inni niż ta małolata. Dlatego chyba zbyt pochopnie oceniasz jej rodzinę. Zresztą ja nie widzę nic dziwnego w tym, że oczekują od niej albo dostosowania się do ich planów, albo wyjścia za mąż. Właściwie to chyba każda dziewczyna w jej wieku chce wyjść za mąż? Mam rację?

– Nie wiem, czy masz rację, ale z tego, co wiem, Sylwia nie miała i nie ma chłopaka. Zatem nawet jakby chciała, to nie ma za kogo wyjść za mąż. A plany jej rodziców nie są dla niej dobre. Stąd te ich kłótnie. I myślę, że będzie jeszcze gorzej, gdyż za miesiąc zdaje maturę i kończy szkołę, i jeśli albo Sylwia, albo jej rodzice nie ustąpią, to dojdzie do rodzinnej katastrofy. Tym bardziej że tam zaczyna się robić prawdziwy kocioł. Dom nie jest zbyt duży, a obaj jej bracia mają już żony i urodziły im się dzieci. Dlatego myślę, że wszystkim, oprócz oczywiście Sylwii, zależy, aby jak najszybciej wyprowadziła się z domu i nie zajmowała im miejsca.

– To może niech zamieszka u ciebie, skoro tak ją lubisz? – Dominik się zaśmiał. – Ty nie będziesz taka samotna, a ona będzie miała nie tylko spokój od rodziny, ale również stałą słuchaczkę tej swojej nieustannej paplaniny.

– Co w tym złego, że dziewczyna lubi dużo mówić? Ona zawsze taka była. Od małego. Pamiętam, że jeszcze dobrze nie nauczyła się chodzić, a już sporo mówiła. I tak jej zostało. Dlatego może powinna się uczyć na dziennikarkę. Jak myślisz?

– Myślę, mamo, że ona ma takie fiu-bździu w głowie, że zanim zda maturę, to jeszcze kilka razy zmieni jej się pomysł na życie. Ale faktycznie, w szpitalu to ja jej sobie nie wyobrażam. To nie jest dobry pomysł.

– Może powinnam porozmawiać z jej mamą, jak uważasz? – Pani Kluczek biła się z myślami, gdyż było jej bardzo szkoda Sylwii.

– Absolutnie nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! Nie pchaj się do tych ludzi! Jeszcze ci mało tego, co na nas kiedyś gadali? Masz teraz święty spokój, więc nie ładuj się w tarapaty. Zresztą w lany poniedziałek jest zabawa w Cyprysowie, to może małolata kogoś tam poderwie i problem sam się rozwiąże.

– A może i ty się tam wybierzesz? Może też kogoś poznasz i się zakochasz? Ile jeszcze będziesz żył w samotności?

– Do końca życia. Już ci to tysiąc razy mówiłem… Mam dość tych ciast. Może byś w końcu dała mi kiełbasy albo kawałek pasztetu? – Dominik zmienił temat, widząc łzy napływające do oczu matki.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI