Wianek z pawich piór - Agnieszka Olszanowska - ebook + książka

Wianek z pawich piór ebook

Agnieszka Olszanowska

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ostatnia część czterotomowej opowieści o mieszkańcach Gradowa, ich radościach i smutkach, niespełnionych marzeniach i zawiedzionych nadziejach, rodzących się lub gasnących uczuciach, o na pozór spokojnym, zwyczajnym życiu, które w rzeczywistości wcale takie nie jest.

Przerażony wizją utraty żony Marcin Guzik wyrusza w długą podróż za Lukrecją. Skłócona z rodzicami Julia wyprowadza się z domu, by rozpocząć samodzielne dorosłe życie, lecz nieustannie prześladuje ją pech. Na Jagodę Maciejkę spada kolejne nieszczęście, z którym młoda wdowa nie potrafi sama sobie poradzić. Pomaga jej Michał Funcia. Wójt Gradowa od lat jest wierny swej młodzieńczej miłości i korzystając z dobrych rad mądrej babci postanawia sprawdzić się w nowej roli. Jarek Pokora staje się ofiarą spisku, a przyszłość gradowskiej biblioteki znów jawi się pod znakiem zapytania. Na cmentarzu pojawia się ktoś, komu stara kościelna oddaje cenny sznur do opuszczania trumien.
Czy Marcin odzyska miłość Lukrecji? Kto uwolni Julię od pecha? Jak potoczą się dalsze losy Jagody i Michała? I czy biblioteka przetrwa kolejne zawirowania, a pani Blanż zakończy wreszcie swą długoletnią misję?

Agnieszka Olszanowska - bibliotekarka z wykształcenia i powołania, absolwentka Bibliotekoznawstwa i Informacji Naukowej na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książek dla dzieci, młodzieży i dorosłych, a także scenariuszy oraz felietonów publikowanych na łamach czasopism "Gospodyni" i "Biblioteka w szkole". Jej pasją jest domowa inkubacja ptaków i kwiaciarstwo. Mama trójki nastolatków. Autorka powieści Tajemnica dziesiątej wsi, Listy z dziesiątej wsi i Miłość na dziesiątej wsi, a także czterotomowego cyklu "Wianek z dmuchawców", "Wianek z lauru" i "Wianek z róż".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 359

Oceny
4,3 (56 ocen)
28
18
7
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
asiak44

Nie oderwiesz się od lektury

Super! Nie mogłam się od niej oderwać. Zabieram się od razu za ostatnią część!
00

Popularność




 

 

Copyright © Agnieszka Olszanowska, 2021

 

Projekt okładki

Agata Wawryniuk

 

Zdjęcie na okładce

© LightField Studios/Shutterstock.com;

Vitalii Bashkatov/Shutterstock.com

 

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

 

Redakcja

Ewa Witan

 

Korekta

Katarzyna Kusojć

Bożena Hulewicz

 

ISBN 978-83-8234-739-5

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

*1*

Cześć, babciu, to ja, twoja jedyna i ukochana wnusia. Masz chwilę, żeby porozmawiać?

– Cześć, Juleczko. – Głos babci w telefonie był pełen radości.

Julia Guzik, choć dla rodziców potrafiła być bardzo niemiła, to w kontaktach z babcią i dziadkiem zawsze była czarująca i słodka, a do tego tak pięknie opowiadała o tym, co robi, że każda z nią rozmowa od zawsze stanowiła dla nich wyjątkowy moment. Dlatego kiedy tego dnia mamie Lukrecji wyświetlił się numer wnuczki, starsza pani od razu się ucieszyła i z ciekawością słuchała, co tym razem Julia jej powie.

– To dobrze, babciu, bo ja mam do ciebie bardzo ważne pytanie.

– Tak? A o co chodzi, kochanie?

– Babciu, a pamiętasz, czym trzeba karmić małe indyczki? Takie, co właśnie wykluły się z jajek.

– Małe indyczki? – Babcia nie ukrywała zaskoczenia. – A co ty masz wspólnego z indyczkami?

– Zaraz ci powiem, tylko najpierw muszę wiedzieć, co one jedzą, bo w internecie zalazłam różne informacje, ale wolę się upewnić. A ty, babciu, hodowałaś kiedyś indyki, prawda? Dobrze pamiętam?

– Tak, tak, Juleczko. Miałam indyki przez kilka sezonów. Tylko zaraz, zaraz… Jak to z nimi było? Daj mi chwilę, muszę sobie przypomnieć.

Julia cierpliwie milczała w oczekiwaniu na odpowiedź. W telefonie wyraźnie słyszała, jak babcia mruczy coś pod nosem, jakby pośpiesznie próbowała przywołać wspomnienia związane z indykami. W końcu jej się udało.

– O ile dobrze pamiętam, kiedyś, zanim zaczęli produkować te gotowe karmy dla piskląt, to takie stare gospodynie jak ja na początku karmiły pisklaki płatkami owsianymi i gotowanym na twardo jajkiem, drobno posiekanym, z młodymi pokrzywami. Albo czekaj, czekaj… małe indyczki wolały jeść jajko posiekane z krwawnikiem, który wzmacniał ich odporność. Tak! Właśnie tak! Jak miałam małe indyczki, to specjalnie dla nich chodziłam po łące i szukałam krwawnika, a potem bardzo drobno siekałam go z jajkiem na twardo i tym je karmiłam. No i oczywiście paszą dla kurczaków, bo innej jeszcze nie było. I twarogiem domowej roboty. Musiałam też uważać, żeby ich deszcz nie zmoczył, bo jak zmokły, to szybko się przeziębiały i zdychały. Indyki są bardzo wrażliwe, szczególnie te małe. Potem, jak już się je odchowa, mniej jest z nimi kłopotu niż z kurami czy kaczkami.

– Aha… a co to jest ten krwawnik?

Odpowiedź babci chyba nie do końca była jasna dla Julii.

– Wiem, jak wyglądają pokrzywy, ale tego krwawnika na oczy nie widziałam.

– To trudno wytłumaczyć przez telefon. Musiałabym znaleźć i ci pokazać. Łodyżki ma podobne do gałązek świerku, ale oczywiście dużo mniejsze i bardziej wiotkie. I chyba szybko więdnie. Tak mi się coś wydaje, że właśnie teraz kwitnie na biało. Ale powiedz mi, Juleczko, dlaczego o to pytasz? Czyżbyś pod nieobecność rodziców kupiła małe indyki? Naprawdę wpadłaś na taki pomysł? Będziesz je hodowała na handel czy dla siebie na rosołek? – Ciekawość babci wzrastała z każdą chwilą, ale Julia odpowiadała wymijająco, jakby się bała wyjawić prawdę.

– No… nie tak do końca kupiłam… i nie indyczki… tylko wiesz, babciu, ja tak się zastanawiam…

– Nad czym się, Juleczko, zastanawiasz? To w końcu masz te pisklaki czy nie? Nic nie rozumiem z tego, co mówisz.

– Babciu, to nie takie proste, jak ci się wydaje. Cała sprawa jest trochę zagmatwana i nie bardzo wiem, co z nią zrobić.

– Ale w końcu masz te pisklaki czy nie? No mów. Jeśli ukrywasz coś przed rodzicami, to obiecuję, że nie zadzwonię do mamy. Zresztą nie stać mnie, żeby dzwonić do niej na Syberię, więc nic nikomu nie powiem. No i jesteś dorosła, to nie moja sprawa, co robisz, tylko skoro sama telefonujesz i pytasz…

– A masz, babciu, trochę czasu, żeby przyjechać do Gradowa? I to jak najszybciej?

– Czasu to ja mam całkiem sporo, odkąd dziadek umarł. Tylko nie dam rady rowerem do ciebie jechać, a wujka nie ma w domu, więc rozumiesz?

– Zaraz po ciebie przyjadę! – Głos wnuczki wydawał się bardzo radosny i podekscytowany.

Kiedy babcia wyraziła zgodę na odwiedziny, Julia natychmiast wybiegła z biura rzeźni, w którym od rana siedziała, i krzyknąwszy w stronę pana Jacka, najbardziej zaufanego pracownika ojca, że zaraz wróci, tylko musi coś załatwić, wsiadła do samochodu i z piskiem opon ruszyła z podwórka.

*

– Co to jest? Nigdy takiego ptaka nie widziałam. Na kurę za duży, na indyczkę za mały. No, pisklaki trochę do indycząt podobne, ale nie takie same. I jest ich za mało. Dziwne masz, Juleczko, pomysły, że coś takiego chcesz hodować.

Babcia nie ukrywała zdziwienia na widok szarego ptaka z zielonkawą szyją i czubem na głowie, za którym radośnie podskakiwało siedem pisklaków z żółtymi brzuszkami i brązowymi skrzydełkami nakrapianymi czarnymi i białymi plamkami. Jasnobrązowe główki i czarne oczka maluchów oraz dłuższe niż u kurcząt dzioby sprawiały, że wyglądały na smutne, choć każdy ich ruch, głównie polegający na podskokach we wszystkie strony, temu smutkowi zaprzeczał.

– Powiesz mi w końcu, co to za dziwadło?

– Nie uwierzysz, babciu, to małe pawie, a ta duża to ich matka, kura pawica.

– Czyś ty, dziecko, zwariowała?!

Mama Lukrecji, zamiast okazać zachwyt, jak wszyscy pracownicy ojca, którym Julia pokazała niespodziewanych mieszkańców ogródka za budynkiem rzeźni, zaczęła głośno okazywać niezadowolenie i straszyć wnuczkę tym, co jej grozi, jeśli szybko się nie pozbędzie pawicy i jej piskląt.

– Czy ty wiesz, Juleczko, że paw przynosi pecha? Kiedyś czytałam w jakimś kolorowym czasopiśmie, tylko nie pamiętam już w jakim, że sama Hanka Ordonówna, kiedy przed wyjściem na scenę znalazła w swojej garderobie pawie pióro, odmówiła występu, bo się obawiała, że ktoś, kto jej źle życzył, specjalnie je podrzucił, aby przynios­ło jej pecha. A jeden znajomy dziadka, och, już bardzo dawno temu, pewnie ze trzydzieści albo czterdzieści lat minęło, opowiadał, że brał udział w kolizji pod Krakowem, której głównym sprawcą był kierowca samochodu przewożącego dużą ilość pawich piór na handel. Zatem posłuchaj starej babki i pozbądź się tych ptaszysk, póki czas i zanim stanie się coś bardzo złego.

– Babciu, chyba nie wierzysz w zabobony? Chodzisz do kościoła, a takie bzdury opowiadasz? Przecież to nielogiczne.

– Kościół nie ma z tym nic wspólnego! – oburzyła się babcia, ale widocznie zależało jej na przekonaniu wnuczki, by ta usunęła z ogrodu zagrożenie, jakim w jej mniemaniu była pawia rodzinka, tak więc dodała jeszcze, że oko w pawim piórze przypomina oko diabła i choćby dlatego Julia nie powinna zajmować się tymi ptakami, bo nic dobrego z tego nie wyniknie.

– Babciu, a nie wiesz, skąd mama miała pieniądze na wycieczkę nad Bajkał? Bardzo jestem ciekawa. Jak ją pytałam, to mi powiedziała, że dostała od dziadka przed śmiercią, ale ja wiem, że to raczej nieprawda, bo z waszych rolniczych emerytur nie dałoby się tyle odłożyć.

Julia jak zwykle odwróciła kota ogonem i poruszyła zupełnie inny temat, żeby babcia przestała mówić o ściąganych przez pawie nieszczęściach. Po trosze też była ciekawa, skąd naprawdę mama miała tyle kasy, ale babcia zrobiła dziwną minę i nic nie chciała powiedzieć.

*

Kilka tygodni po śmierci męża mama Lukrecji zadzwoniła do córki i poprosiła, żeby ta jak najszybciej ją odwiedziła. Nie chciała powiedzieć, o co chodzi i dlaczego ta ma się pośpieszyć z wizytą, zaznaczyła tylko, że to sprawa dużej wagi. Kiedy jeszcze tego samego dnia późnym popołudniem Lukrecja zapukała do drzwi rodzinnego domu, mama już na nią czekała i poprosiła szeptem, aby była cicho i cokolwiek zaraz pomyśli, niech niczego na głos nie mówi, gdyż ściany mają uszy, a ona nie chce, żeby syn z synową coś usłyszeli.

Jak się okazało, sprawa dużej wagi warta była pięćdziesiąt pięć tysięcy złotych, gdyż na tyle opiewała polisa na życie, którą przez ostatnich kilka lat opłacał zmarły ojciec Lukrecji. A osobą uposażoną okazała się właśnie ona, tak przynajmniej było napisane w dokumencie, który wcisnęła jej w dłoń matka.

– Tata uważał, że tobie te pieniądze będą potrzebne najbardziej. Andrzej dostał całe gospodarstwo z zabudowaniami. Dobrze, że choć przed śmiercią ojca się do nas sprowadził i tata mógł umrzeć spokojny o ukochaną gospodarkę. Na szczęście Andrzejowi wywietrzały już malarskie pomysły z głowy i wziął się do uczciwej pracy. A ty masz od nas tylko mały pusty kawałek ziemi, ten, co to na nim od lat budujesz swój wymarzony domek. Będziesz teraz miała za co go wykończyć.

– Ale jak to? Nie chce mi się wierzyć, że tata, tak nieufny wobec wszelkich banków i firm ubezpieczeniowych, nagle wykupił polisę na życie?

– Hmmm, masz rację, zrobił to w sposób nie do końca przemyślany. To było wtedy, kiedy wyjechałam do sanatorium do Kołobrzegu. Któregoś dnia, gdy Andrzej i jego żona pojechali do pracy, do drzwi zapukał agent ubezpieczeniowy i tak tacie zawrócił w głowie, że ten podpisał zgodę na opłacanie składek, a ciebie podał jako osobę uposażoną. Wybór padł na ciebie dlatego, że ten człowiek, jak tata go zapytał, po co komu po śmierci pieniądze, odpowiedział sprytnie, że zmarłemu się nie przydadzą, ale dzieciom albo żonie na pewno. I zapytał się, czy któreś jego dziecko nie ma problemów finansowych albo czy nie buduje domu. Oczywiście to było typowe postępowanie agenta mającego sprzedać polisę i wziąć za to prowizję, ale widać ten człowiek miał taki dar przekonywania, że w końcu przekonał tatę, no i teraz proszę, to ci się należy – powiedziała bardzo cichym głosem. – Tylko nie mów Andrzejowi ani Pieśkowi. Jak się dowiedzą, będą mieli pretensję, że oni nic nie dostali. Marcinowi też lepiej nie wspominaj. No i, broń Boże, Julii, bo to trzpiotka i jeszcze się przed kimś wygada.

– No dobrze, ale co ja mam z tym teraz zrobić? – szeptem zapytała Lukrecja.

– Nie wiem. Wydaje mi się, że musisz znaleźć tę ubezpieczalnię i zgłosić śmierć taty. Jego akt zgonu masz, prawda?

– Tak, mam. Dałaś mi go, jak załatwiałyśmy pogrzeb.

– No właśnie. To jedź, najlepiej jutro, tam, gdzie trzeba, i niech ci wypłacą te pieniądze, bo tata wiele razy się irytował, jak musiał płacić kolejną składkę, i byłby teraz zły, gdyby jego pieniądze przepadły. Sama wiesz, jaki był tata. Najpierw coś zrobił, na coś się zgodził, a potem żałował.

– Dobrze, mamo. Zajmę się tym, ale pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Że się podzielimy tymi pieniędzmi.

– Broń Boże! Ja ich nie chcę. Mam emeryturę, małą, bo małą, ale mi wystarcza. Andrzej utrzymuje cały dom. A Piesiek, skoro nie umarł w więzieniu i chce tu ze mną mieszkać, musi iść do pracy i złamanej złotówki z tych pieniędzy nie może widzieć. Koniec i kropka! Tak ma być!

Następnego dnia Lukrecja pojechała z dokumentami do agencji ubezpieczeniowej, w której miał polisę ojciec. Nie do końca wierzyła, że to, co mówiła mama, jest prawdą, ale rzeczywiście, po dopełnieniu formalności otrzymała przelew na całą sumę wymienioną w umowie. Jedną piątą tych pieniędzy wydała na wykonanie nowego nagrobka na grobie taty i dziadków, a z resztą nie wiedziała, co zrobić. Najpierw pomyślała o całkowitym wykończeniu domu, ale z tego zrezygnowała, gdyż wtedy definitywnie powinna odejść od męża, a ciągle miała wątpliwości, czy naprawdę o to jej chodzi.

W końcu postanowiła wydać pieniądze na coś związanego z niezrealizowanymi marzeniami taty i pewnej bezsennej nocy przypomniała sobie o jego książkowej fascynacji Syberią. Po długich rozmyślaniach wykupiła wakacyjną wycieczkę Koleją Transsyberyjską nad Bajkał. A że w tym czasie relacje Lukrecji z Marcinem i Julią bardzo się pogorszyły i coraz trudniej było jej z obojgiem wytrzymać na co dzień, resztę pieniędzy wydała na skromne wykończenie jednego pokoju, kuchni i łazienki w jej nowym domu. Tak więc tydzień przed wyjazdem nad Bajkał wyprowadziła się do własnego mieszkania.

*

– Nie tak się umawialiśmy! Mieliśmy go razem wykończyć! Wszystko już było ustalone. Z ludźmi się ugadałem, a tobie nagle wakacji z mężem się zachciało! W co ty, Marta, ze mną grasz! – Lech Dusza, komendant miejscowego posterunku policji, nie krył złości przed swą ukochaną.

Marta ciągle z jakiegoś powodu odsuwała ostateczne posunięcie, jakim było doprowadzenie Jarka albo do samobójstwa, albo do popełnienia jakiegoś przestępstwa, które pozwoliłoby go chociaż czasowo usunąć z jej otoczenia.

– Ja z miłości do ciebie od zmysłów odchodzę, co mi się jeszcze z żadną babą nie zdarzyło, a ty mi tu taki numer wykręcasz i za granicę z mężusiem wyjeżdżasz? Może jeszcze razem bara-bara będziecie robili, co? Marta, ty się lepiej zastanów, co robisz, bo ze mną tak się nie pogrywa. Albo wóz, albo przewóz. Jak mamy być razem, to odwołaj ten wyjazd! Inaczej nici z naszych planów i do końca życia będziesz niańczyła tego maminsynka.

– Nie mogę inaczej. Uwierz mi, skarbeczku, że nie mogę inaczej. Teściowie nas oboje przymusili, pod groźbą… no, mają na nas haki, ale na razie nie będę o tym mówić. Choć Jarek też tego nie chce, musimy razem pojechać do Grecji. W ramach niby ratowania naszego małżeństwa. Moja wielce oczytana teściowa gdzieś się dowiedziała, że jak jest kryzys w związku, to trzeba go albo u psychologów, albo w jakimś romantycznym miejscu ratować. No i z dwojga złego wybrałam ten wyjazd. Przecież nigdy w życiu z Jarkiem się nie pogodzę, ale ostatni raz na koszt teściowej mogę dokądś pojechać. Co mi szkodzi? Prawda, pieseczku? A jak wrócę, pewnie jeszcze gorzej z nim pokłócona, co ci, skarbeczku, obiecuję, to wtedy zajmiemy się naszą sprawą. Wykorzystam ten czas sam na sam, tak że jak wrócimy, Jarek będzie jednym wielkim kłębkiem nerwów.

– No, ja myślę. Tylko mi z nim nie śpij! Ostrzegam, że jak się dowiem o…

– Pieseczku, no a gdzie mam spać, jak jeden pokój mamy zamówiony? Przecież w łazience nie będę się zamykała, skarbeczku, to głupie by było, co nie?

– No a jak będzie chciał z okazji skorzystać, to co, nie dasz mu? W końcu jeszcze jest twoim mężem…

– …to mu wmówię, że mam okres albo źle się czuję. Coś wymyślę – świergotała Lechowi do ucha Marta, zapewniając go o swym wielkim uczuciu i nienawiści do Jarka.

Cały czas miała na uwadze fakt, że jej nowy ukochany jest policjantem i ma broń. A broń w ręku takiego zazdrośnika, w jakiego Lech ostatnimi czasy się przemienił, mogła się okazać bardzo niebezpieczna. Dlatego też szczebiotała, mruczała i całowała go raz za razem, żeby tylko uwierzył w jej miłość i lojalność.

– A ty też będziesz mi wierny, jak wyjadę? – Zatroskała się nagle, przypominając sobie, że do niedawna Lech był uważany za największego rozpustnika w Gradowie i na koncie swych miłosnych podbojów miał wiele z pozoru statecznych mieszkanek gminy.

– Jesteś prawdziwą miłością mojego życia i nie mogę się doczekać, kiedy w końcu uwolnię cię od tego barana. Dobra, to jedź, ale pamiętaj, masz go wykończyć psychicznie. Żeby za dwa tygodnie był wrakiem człowieka, a resztą już ja się zajmę. Kochanie…

*

Autorem pomysłu wysłania zwaśnionych małżonków na romantyczny urlop z dala od codziennych spraw i trosk był Wiesław. Drugi mąż matki Jarka tak bardzo przeżywał małżeńskie kłopoty pasierba, że postanowił namówić żonę, aby podjęła się mediacji pomiędzy skłóconym stadłem i zachęciła ich do spędzenia czasu tylko we dwoje. I choć pani Ula bardzo niechętnie, gdyż uważała, że wina leży tylko i wyłącznie po stronie nielubianej synowej, podjęła się tej roli, efekty jej działania zaskoczyły wszystkich. Nie tylko Wiesia, który z własnej kieszeni sfinansował dwutygodniowy pobyt małżonków na Riwierze Olimpijskiej, ale i samych małżonków.

Pani Ula po wielu latach zdrad, poniżania, a nawet przemocy ze strony ojca Jarka w końcu zdecydowała się na rozwód. Właśnie dlatego doskonale rozumiała, że przychodzi taki moment, iż rozwiązanie małżeństwa to jedyne wyjście, kiedy już wykorzysta się wszystkie możliwości utrzymania związku. Choć sama miała dużo wątpliwości, czy w tym wypadku warto jeszcze cokolwiek ratować, posłuchała jednak argumentów drugiego męża i spokojnie, acz stanowczo wytłumaczyła Jarkowi i Marcie, że dla dobra ich rodziny, a zwłaszcza córek, powinni dać sobie jeszcze jedną szansę i spróbować zacząć wszystko od nowa.

– Nie mieliście miesiąca miodowego i zaraz po ślubie wpadliście w pieluchy. Co ja mówię! Nie w pieluchy, tylko w kupę pieluch, które przy bliźniaczkach musieliście zmieniać dwa razy częściej niż przeciętni młodzi rodzice. Dlatego teraz, kiedy dziewczynki są już duże i mogą, a nawet chcą zostać pod naszą opieką, moją i Wiesia, nie opierajcie się, nie pielęgnujcie wzajemnej urazy, tylko przyjmijcie od nas w prezencie tę wycieczkę i lećcie do Grecji. Może nad brzegiem pięknego morza odnajdziecie się na nowo i wasza miłość powróci. Dajcie sobie szansę! Proszę was, spróbujcie, moje dzieci!

Kiedy pani Ula wypowiadała ostatnie słowa, głos jej zadrżał, ale nie ze wzruszenia, tylko z niechęci do samej siebie. Emerytowana bibliotekarka, po której stanowisko objął jej syn Jarek, w tym właśnie momencie czuła do siebie wstręt za to, na co się zgodziła dla dobra wszystkich. Gdyby nie spokojne i dojrzałe uczucie do drugiego męża, będącego dla niej najlepszym przyjacielem i wsparciem, z pewnością innymi słowami zwróciłaby się do synowej. Ale czuła do Wiesia wielką wdzięczność za to, że w najgorszym momencie jej życia zaopiekował się nią i Jarkiem, wiedziała także, jak wielkim uczuciem jej mąż darzył przyszywane wnuczki, zmierzała więc zrobić wszystko, aby ich nie stracił. Bo że po rozwodzie Marta ograniczyłaby kontakt dziadków z bliźniaczkami, tego pani Ula była więcej niż pewna.

Dlatego też zamiast wygarnąć synowej, że jest zwyk­łym garkotłukiem i nie rozumie potrzeb wykształconego małżonka, a nad wiedzę i studia bardziej ceni sobie pieniądze, no i że powinna Jarka po nogach całować za to, że się z nią ożenił, powiedziała coś zupełnie innego.

– Myślę, Martusiu, że ten wypoczynek bardzo dobrze ci zrobi. Od lat tak ciężko pracujesz i tyle osiągnęłaś, że nadszedł moment, abyś pomyślała o swoim bolącym kręgosłupie i znalazła czas na relaks. Czy to w morzu, czy w hotelowym spa, bliski kontakt z morską wodą dobrze ci zrobi.

– A nad jakie morze jedziemy?

Najwidoczniej nieco już zainteresowana Marta postanowiła poznać trochę więcej szczegółów proponowanego wyjazdu, ale ironiczna uwaga męża, który zaproponował, by zajrzała do atlasu, jeśli oczywiście wie, że coś takiego istnieje, o mało nie zniweczyła heroicznych wysiłków matki Jarka.

– Ale ty jesteś dowcipny, Jarku! – Pani Ula natychmiast go uciszyła i żeby zapobiec kolejnemu fochowi Marty, szybko dodała: – Nad Egejskie. Tam jest Morze Egejskie. Będziecie mieszkali w pięknym hotelu nad samym brzegiem morza, z niemalże białą plażą i miałkim piaskiem. Ta miejscowość nazywa się Leptokaria. A żeby wam się nie nudziło, w pakiecie macie kilka wycieczek do fantastycznych miejsc. Na pewno będziesz tym wszystkim zachwycona, kochana. Zasługujesz na odrobinę luksusu. – Czarowała synową, jak tylko potrafiła, choć każde kolejne słowo niemalże paliło ją w gardle. – No to jak? Rozumiem, że wszystko już uzgodniliśmy i zaraz na początku sierpnia oboje bierzecie urlop i lecicie do Grecji? Tak, Jarku? – Teraz zwróciła się bezpośrednio do syna.

– Jak ona chce, to mogę lecieć. Pod warunkiem że tam na miejscu nie będzie na mnie policji nasyłała, kiedy tylko wypiję kieliszek uzo albo innego miejscowego specjału z procentami. – Zrobił aluzję do zachowania Marty, która parę miesięcy wcześniej regularnie wzywała do domu gradowskich funkcjonariuszy, twierdząc, że mąż po pijanemu stosuje wobec niej przemoc. Co oczywiście było nieprawdą. Przynajmniej on tak uważał. – Tutaj mogę od czasu do czasu dla jej kaprysu przespać noc na komendzie, ale za granicą wolałbym inaczej spędzać czas.

– Jak będziesz grzeczny i robił to, na co będę miała ochotę, to nic ci z mojej strony nie grozi. – Marta złośliwie się zaśmiała, ale po chwili nieco złagodniała i zapewniła teściową, że dla dobra rodziny postara się nie stwarzać Jarkowi powodów do złości i da mu szansę na poprawienie ich relacji.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI