Sekretne schronisko - Agnieszka Olszanowska - ebook + audiobook + książka

Sekretne schronisko ebook

Agnieszka Olszanowska

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwsza część czterotomowej serii o polskich babkach wiejskich, akuszerkach i położnych. Świat dawno już zapomniany, w którym gusła i zabobony walczą z postępem medycyny, a kobiety wszystkich klas społecznych są równe w obliczu cudu narodzin, przeplatającego się z dramatem śmierci. Początek XIX wieku. Opętana nienawiścią do podopiecznych teściowej hrabina Luiza Skrzypowska wygania z pałacu Polę i jej matkę, kucharkę Elżbietę. Pozbawione dachu nad głową kobiety trafiają pod opiekę doktora Wacława, który postanawia wysłać Polę na kurs wiejskich położnych, aby zapewnić jej pracę i pewne utrzymanie. Dziewczyna nie wie, że zakochany w niej mężczyzna pod przykrywką praktyki lekarskiej prowadzi schronisko, gdzie zamożne damy potajemnie rodzą niechciane dzieci. Kilkadziesiąt lat wcześniej Malwina Skrzypowska, teściowa Luizy, zakochuje się w stajennym, co daje początek lawinie niefortunnych zdarzeń, mających wpływ na losy czterech bohaterek. Malwina, Elżbieta, Pola i Luiza muszą się zmierzyć z przeciwnościami, które uwikłanym w osiemnasto- i dziewiętnastowieczne konwenanse kobietom nie dają możliwości wyboru życia według własnych zasad. Czy więź, która łączy hrabinę Malwinę z Elżbietą i jej córką Polą, jest na tyle silna, aby pomogła im przetrwać najtrudniejsze chwile? Czy w czasach, gdy strach, zło i bieda popychają kobiety do najgorszych czynów, bohaterki zachowają ludzką twarz?

Agnieszka Olszanowska- autorka kilkunastu książek dla dorosłych, dzieci i młodzieży. W swych powieściach porusza niebanalne tematy, a jej bohaterowie to ludzie ukształtowani przez trudne doświadczenia życiowe. Bibliotekarka z powołania i wykształcenia. Mama trójki dorosłych dzieci. Czas wolny spędza na łonie natury, pielęgnując ogród w rustykalnym stylu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 258

Oceny
4,2 (98 ocen)
42
39
14
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mpawlik88

Nie oderwiesz się od lektury

Sekretne schronisko to historia Poli, która z nieznanego powodu zostaje wyrzucona wraz z matką z pracy w pałacu. Kobiety znajdują schronienie u doktora Wacława, który zauważa potencjał młodej dziewczyny i wysyła ją na kurs wiejskich położnych. Po zakończeniu nauk w mieście Pola trafia na wieś, gdzie z pomocą wiedzy walczy o przetrwanie rodzących i ich dzieci, gdzie walczy z zabobonami, brakiem higieny i biedą. W wyniku ciężkiej choroby dziewczyna wraca pod skrzydła doktora Wacława i rozpoczyna pracę w tajemniczym schronisku dla bogatych kobiet, które borykają się z niechcianą ciążą. Co dzieje się z dziećmi po porodzie? Czym zajmowały się Fabryki Aniołków? Czy Pola odnajdzie się w roli położnej? Jaka tajemnica stoi za jej pochodzeniem? Dlaczego musiała opuścić pałac? Czy odnajdzie w życiu bezpieczeństwo, stabilizację i prawdziwą miłość? Po lekturze “Akuszerek” byłam zafascynowana rolą wiejskich położnych w XIX wieku i z ogromną ciekawością sięgnęłam po Sekretne schronisko Agnieszki Ols...
10
aniasas390

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
MaBy123

Całkiem niezła

Trochę chaotyczna, ale porusza ciekawy temat. Nie można co prawda porównać do Akuszerek , które są mistrzostwem, ale mimo wszystko z ciekawości przeczytam drugi tom.
00
Pyza4321

Dobrze spędzony czas

Całkiem ciekawa historia. Kobiety nie mają lekko w życiu.
00
beataw74

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo przyjemnie sie czyta
00

Popularność




Copyright © Agnieszka Olszanowska, 2023

Projekt okładki

Agata Wawryniuk

Zdjęcia na okładce

© Dina Belenko / Alamy Stock Photo/BE&W

© Alpgiray Kelem/Getty Images

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8295-464-7

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

–1–

– Zupełnie nie wiem, jak mam z tą ladacznicą postąpić. Zupełnie. Mamcia mi podpowie, czy z przewinieniem oddalić czy bez?

Hrabina Luiza Skrzypowska, pomimo kilkunastu lat małżeństwa z hrabią Edmundem Skrzypowskim, nadal nie czuła się pewnie w roli właścicielki pałacu i przynależnej do niego służby, dlatego z każdym kłopotem zwracała się do matki, wierząc, że ta z racji wieku i dużego doświadczenia da jej właściwą radę. A że tym razem problem był dość skomplikowany, gdyż wspomniana ladacznica należała do ulubienic jej teściowej, zatem i sposób postępowania powinien być właściwy, stosowny do sytuacji.

– Z przewinieniem. Zawsze oddalaj z przewinieniem, żeby twoja krzywda była większa, a łaska, którą tym małym i dużym popychadłom świadczysz, żywiąc je i dając opiekę, mocniej jaśniała.

Mama hrabiny, jak wszystkie damy jej stanu, za nic miała służbę wszelkiego stopnia i niewiele życzliwiej na nią spoglądała niż na karaluchy. Dlatego też, słuchając dramatycznych i pełnych egzaltacji opowieści córki, jak to niewdzięczny bękart starej kucharki niemoralnie się prowadzi i guwernera hrabiowskich dzieci w parkowych zakamarkach uwodzi, szukała sposobu, jak doradzić jej, aby szybko i po cichu pozbyła się z pałacu podłej dziewuchy.

– Tylko mamcia wie, że to straszydło i jej matka od dawna są pod wyjątkową opieką starej hrabiny?

– A czemu to, moja ptaszyno? Skoro powiadasz, że młoda to bękart starej? Toż to niemoralne! Jakże to? I hrabina takie grzesznice pod swym dachem trzyma? Toż to grzech! Straszny grzech!

Młoda hrabina zmieszała się lekko i przez chwilę z uwagą podziwiała przepiękną fakturę filiżanki z sas­kiej porcelany, a następnie, delikatnie i z gracją wypiwszy łyk doskonałej herbaty, ściszonym głosem wyznała, że matka Edmunda wierzy, iż za starą kucharką stoją niezwykłe moce, a do tego znienawidzona ladacznica niby nie jest bękartem, gdyż w stosowną porę stajenny, oczywiście za sowitą zapłatą, za żonę ją wziął przed Bogiem. Tylko nim ta dziecko powiła, ów Bartek dziwnym trafem ataku serca doznał, a gdy upadł, któryś z koni go tak mocno kopytami uderzył, że biedak zmarł na miejscu wskutek zmiażdżenia czaszki. A jakby tego było mało, kilka dni później kuchenna dziewucha, na miejsce tamtej do pałacowej kuchni przyjęta, w płomieniach stanęła.

– Jak to, w płomieniach? – Zdziwienie i zaciekawienie matki młodej hrabiny nie miało granic. – Tak sama z siebie się zapaliła?

– Kamerdyner mi powiadał, że nieszczęsna chciała szybko ogień w kuchni rozpalić i tak niefortunnie, oczywiście w tajemnicy przed wszystkimi, bo to przecież zakazane, naftą drewno polała, że gdy ogień buchnął, to od razu i ją całą zajął. Jak żywa pochodnia, cała w ogniu, z kuchni wybiegła i do ogrodowej sadzawki wskoczyła, ale za późno już było i nawet woda życia jej nie ocaliła. Jak doktor przyjechał, trupem już była.

– Straszna to historia. Straszna!

– Widzi więc mamcia, że stara hrabina obu ich broni w obawie, że jeśli je z pałacu oddali, to znów jakieś nieszczęścia na nas lub służbę spadną. Bo od owego wybuchu i cała kuchnia się spaliła. Takie to konszachty owe nędznice mają z samym diabłem.

– Zatem przewinienie musi być jasne i pewne, żeby nikt nie miał wątpliwości, iż zło i niemoralność pałac opuścić muszą.

Młoda hrabina, najwidoczniej zadowolona z aprobaty matki, która rozumiała słuszną złość Luizy na uwodzicielkę guwernera, zaraz jej do ucha, aby nikt ze służby niczego nie podsłuchał, szeptać zaczęła, co zamierza uczynić, aby się Apolonii, córki stajennego, na zawsze pozbyć.

A niczego nieświadoma dziewczyna, przez wszystkich w pałacu zwana Polą, jak co dzień od samego świtu matce w kuchni pomagała i tylko od czasu do czasu przez zamglone okienko do ogrodu zerknęła, czy guwernera z małymi hrabiankami na spacerze nie zobaczy. Obiecał jej pożyczyć książkę o budowie ludzkiego ciała, o tajemniczo brzmiącym tytule Anatomija człowieka.

*

Hrabina Malwina, z racji wieku nazywana w pałacu starą hrabiną, tak bardzo nie lubiła wspominać czasów swej młodości, że ze wszystkich sił starała się wypierać z pamięci strzępki natrętnych obrazów, które od czasu do czasu w najmniej spodziewanych momentach do niej wracały. Niestety, niektórych wydarzeń z przeszłości nie udało się jej ani całkiem zapomnieć, ani tym bardziej sprawić, aby nie miały wpływu na teraźniejszość. Dlatego kiedy synowa Malwiny z oburzeniem w głosie zaczęła się domagać przyzwolenia na odprawienie z pałacu kucharki Bartkowej i jej córki Poli, pod pretekstem jawnej demoralizacji młodszej z nich, do starej hrabiny nagle wróciło jedno z najbardziej sekretnych, ale też i najpiękniejszych wspomnień jej życia – zakazana miłość do dziadka Poli.

Toteż im głośniej i dobitniej jej synowa argumentowała, że dalsze przebywanie dziewczyny w pałacu jest niemożliwe i wręcz niestosowne, chociażby z tej racji, że młodziutkie hrabianki zaczynają się dopytywać, dlaczego ich guwerner tak dziwnie się uśmiecha na widok kuchennego popychadła, jak miały w zwyczaju nazywać Polę, tym bardziej Malwina wracała pamięcią do chwil, kiedy przez bardzo krótki czas była naprawdę szczęśliwa. W końcu całkiem przestała słuchać Luizy. Ta, widząc, że teściowa myślami jest w innym świecie, ze złością obróciła się na pięcie i z okrzykiem, że ona i tak zrobi z tym bękartem porządek, wybiegła z salonu należącego do teściowej.

Stara hrabina odetchnęła z ulgą, gdy drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a dowodem wizyty nielubianej synowej pozostał tylko zapach jej ciężkich kwiatowych perfum, jakimi młodsza z hrabin skrapiała się zbyt często i zbyt mocno. Z dwojga złego wszakże Malwina wolała wdychać sztuczny różany aromat niż znosić męczące towarzystwo wykrzykującej pretensje żony syna. Kiedy wezwana dzwoneczkiem pokojówka otworzyła wszystkie okna i zaczęła wietrzyć salon, stara hrabina rozsiadła się wygodnie w fotelu tuż obok alabastrowego kominka i już nie broniąc się przed nagle obudzonymi wspomnieniami, pogrążyła się w nich bez reszty. Wspominając dziecięce lata, wczesne zamążpójście za niekochanego człowieka, gorycz pierwszych lat macierzyństwa, a w końcu gorący romans z dziadkiem Poli, powróciła myślami do momentu, który wywołał lawinę niefortunnych wydarzeń i spowodował, że jej losy na zawsze splotły się z losami dwóch znienawidzonych przez młodą hrabinę kobiet.

Rodzicami Malwiny byli starosta grzybowski Jan Stefan Malinowski herbu Malina i jego trzecia żona, Wiktoria ze Zbijewskich. Z dwóch poprzednich małżeństw ojca miała trzech przyrodnich braci, ale z racji niechęci jej matki do pasierbów nie utrzymywano z nimi bliskich relacji. Dopiero po śmierci matki, gdy ojciec ożenił się po raz czwarty, a ona doświadczyła gorzkiego smaku sieroctwa i z woli macochy została pozbawiona ojcowskiej miłości, zaczęła szukać kontaktu z braćmi, pisząc do nich rzewne listy, w których żaliła się na kolejną żonę ojca.

Niestety, wszyscy trzej byli już wtedy dorośli i rozjechali się po kraju, obejmując nadane im przez ojca majątki, a dla nastoletniej siostry nie mieli ani czasu, ani serca. Odpisywali jej z rzadka, i to najczęściej w tonie bardzo pouczającym, że ma macochę tak szanować, jak oni szanowali jej matkę. W taki to sposób Malwina została sama. Może nie opuszczona, gdyż z racji urodzenia i ojcowskiej zamożności otaczał ją tłum dawnych mamek, nianiek, bon i pokojówek, ale bardzo samotna.

Wkrótce po czwartym ożenku Jan Stefan Malinowski zaczął chorować i wszystkie sprawy związane z wprowadzeniem w świat piętnastoletniej córki scedował na swą małżonkę. Ta, aby jak najszybciej uwolnić się od obowiązku opieki nad pasierbicą, postanowiła niezwłocznie znaleźć jej odpowiedniego kandydata na męża i raz na zawsze pozbyć się dziewczyny ze swojego otoczenia.

Malwina była ładną, powabną panną. Oprócz walorów zewnętrznych, to jest wysokiej, smukłej sylwetki, długich czarnych warkoczy i czarnych oczu, oraz wrodzonej figlarności miała również sporo zalet duchowych, lecz te, niestety, nie zostały w procesie wprowadzania jej na salony w żaden sposób wyeksponowane. Zdaniem macochy, o czym dziewczyna musiała często słuchać, kandydatka na żonę powinna dobrze tańczyć, ładnie się prezentować podczas balów karnawałowych organizowanych przez arystokrację w Warszawie oraz sprawiać wrażenie całkowicie przygotowanej do bycia potulną, słodką żoną.

Brak jakiegokolwiek życiowego doświadczenia zamkniętej od urodzenia w pałacowej przestrzeni Malwiny spowodował, że pomimo niechęci do macochy jednak uwierzyła w jej słowa. A ponieważ wyjście za mąż i dla niej było bardzo ważne, dlatego bez protestów poddała się wszelkim zabiegom mającym przyspieszyć wyczekiwane małżeństwo. Pan starosta z dnia na dzień był coraz bardziej chory i doktorzy nie dawali mu dużych szans na powrót do zdrowia. Malwina może nie miała pojęcia o życiu poza grzybowskim pałacem i jego najbliższą okolicą, ale domyślała się, że po śmierci ojca jej los będzie już całkowicie uzależniony od woli macochy. Dlatego starała się zachowywać wzorowo podczas kolejnych balów, na które tamta ją zabierała, i sprawiać wrażenie doskonałej kandydatki na żonę.

Dla młodziutkiej dziewczyny szansa na szybkie wyjście za mąż była najlepszym sposobem na uwolnienie się spod kurateli czwartej żony ojca i w pewnym stopniu jedyną możliwością, by stać się samodzielną. Kwestia miłości do przyszłego małżonka oraz uczucia z jego strony była całkiem pomijana. I choć Malwina często czytała francuskie i angielskie romanse, których bohaterki doświadczały miłosnych uniesień, wszakże w żaden sposób nie mogła sobie wyobrazić, jak ona sama mogłaby przeżyć coś takiego. Z braku wewnętrznej tęsknoty za miłością poddała się woli macochy i wyraziła zgodę na poślubienie hrabiego Ludwika Skrzypowskiego herbu Skrzyp, którego w okresie narzeczeństwa widziała zaledwie kilka razy, wymieniła z nim kilkanaście konwencjonalnych zdań, zatańczyła kilkadziesiąt walców i nie miała bladego pojęcia, kim był i jaką przyszłość zamierzał jej zgotować.

Tego dnia, kiedy przedstawiono jej kandydata na męża, odbywał się wielki bal zorganizowany w Warszawie przez francuskiego posła. Macocha od samego rana była bardzo podekscytowana. Stan ojca Malwiny nie pozwalał, aby pan starosta mógł towarzyszyć swoim paniom, ale ze względu na dobro córki wyraził zgodę, by obie wzięły udział w tym szczególnym wydarzeniu towarzyskim.

Od rana Malwina była poddawana zabiegom upiększającym, które miały sprawić, że będzie się prezentowała wspaniale. Specjalnie na tę okazję macocha postarała się o świeże kwiaty z oranżerii, aby pomimo zimowej pory pasierbica sprawiała wrażenie panny otoczonej bogactwem i zbytkiem. Kwiaty, umiejętnie wplecione we włosy dziewczyny, nie tylko dodawały jej uroku, ale również sprawiały, że przepięknie pachniała. Kiedy w białej muś­linowej sukni pojawiła się w sali balowej, przez chwilę wszyscy tam zgromadzeni przyglądali jej się uważnie i z aprobatą szeptali po kątach, że córka starosty grzybowskiego wygląda cudownie.

Malwina, choć nieco speszona, zgodnie z radą macochy przywołała na twarz grzeczny uśmiech i szybko poddała się magii wieczoru. Tłum gości, blask świateł, przepiękna muzyka i komplementy, które docierały do jej uszu, wszystko to razem sprawiło, że czuła się jak w zaczarowanym świecie. A kiedy przedstawiono jej przyszłego męża, sporo od niej starszego hrabiego Ludwika Skrzypowskiego, bez wahania podała mu dłoń i z uśmiechem na ustach pozwoliła, by zaprowadził ją do sali balowej. W tańcu uważała, aby nie pomylić figur, a tym samym nie popsuć dobrego wrażenia, jakie zrobiła na obecnych.

Tak bardzo była na tym skupiona, że nie dostrzegła pełnych współczucia spojrzeń niektórych pań z towarzystwa ani ironicznych uśmieszków panów sączących z kryształowych kieliszków mocne alkohole. Nawet do głowy jej nie przyszło, że kandydat na męża, w którego objęciach przetańczyła prawie całą noc, jest złym człowiekiem, a o jego niecnych sprawkach wiedzą wszyscy oprócz niej.

Hrabia Ludwik Skrzypowski ani nie zakochał się w młodziutkiej Malwinie, ani nawet nie zauważył jej piękności. Po prostu poddał się woli rodziny i poślubił wybraną przez ojca i matkę pannę. W dniu uroczystości była mu tak obojętna, że składając małżeńską przysięgę, nawet nie spojrzał na swą przyszłą żonę. Jeśli w tym ważnym momencie miał jakiekolwiek marzenie lub pragnienie, to w żaden sposób nie było ono związane ze stojącą obok niego piękną panną. Wizja nocy poślubnej również była mu całkowicie obojętna. Lista kochanek, z którymi od czasów pierwszej młodości spędził upojne chwile, była bardzo długa, a liczba branych siłą służących, pokojówek czy nawet chłopskich dziewuch również była bardzo duża, choć nikomu oprócz niego nieznana.

Dlatego konieczność skonsumowania związku nie była dlań ani ekscytująca, ani zbyt oczekiwana. Ot, po prostu, kiedy nadszedł moment udania się do świeżo poślubionej małżonki, hrabia zjawił się w sypialni i nie siląc na żadne czułe słowa ani nie myśląc o sprawieniu najmniejszej choćby przyjemności niewinnej dziewczynie, w sposób może nie brutalny, ale raczej bez wszelkich emocji pozbawił ją dziewictwa, a potem szybko zasnął, nie słysząc jej cichego szlochu.

Podczas kilku kolejnych miesięcy od czasu do czasu wypełniał mężowskie obowiązki, bardziej z konieczności spłodzenia kolejnego hrabiego lub hrabianki niż z włas­nych potrzeb, które oczywiście miał, ale przekraczały one granice przyjęte w małżeńskiej sypialni. Uległa żona ani go nie podniecała, ani nie pociągała, choć była młoda i bardzo ładna. Hrabia miał bogate doświadczenia erotyczne i jeszcze bardziej wybujałe fantazje, zatem szkoda mu było czasu na dłuższe przebywanie w małżeńskim łożu, gdzie nie spodziewał się otrzymać tego, czego potrzebował od kobiet. Dlatego też z ulgą przyjął wiadomość, że żona spodziewa się dziecka, i od tego momentu przez kolejny rok ani razu się do niej nie zbliżył na odległość mniejszą niż szerokość stołu, przy którym spożywali posiłki. Co w tej sytuacji czuła Malwina, to nikogo naprawdę nie interesowało.

Rodzice Ludwika byli zadowoleni, że syn wypełnił swe zadanie, ożenił się i spłodził spadkobiercę rodu, a macocha Malwiny była tak zajęta organizacją własnego życia, które po śmierci ojca pasierbicy od razu stało się bardziej atrakcyjne, że prawie zapomniała o tym, iż jeszcze niedawno miała pod swą opieką młodziutką, niedoświadczoną dziewczynę. Kiedy całkiem osamotniona i zrozpaczona swą sytuacją Malwina napisała do macochy rzewny list z pytaniami, jak ma wejść w rolę matki, do czego również jej nie przygotowano, ta udzieliła jej jednej jedynej rady, brzmiącej mniej więcej tak: żeby skupiła się na duchowym przygotowaniu, czyli na przyjęciu sakramentów świętych tuż przed porodem, aby w chwili ewentualnej śmierci w trakcie lub po nim była gotowa stanąć przed obliczem Pana.

Nic więcej nie miała do powiedzenia. Być może naprawdę liczyła, że pasierbica umrze w trakcie porodu i sprawa ich kontaktów na zawsze się rozwiąże.

Jednak wbrew oczekiwaniom być może nie tylko macochy, ale i samego hrabiego Ludwika, Malwina nie tylko przeżyła pierwszy poród, lecz także dwa kolejne, po których mąż ostatecznie przestał odwiedzać ją w sypialni. Dzieci przez nią urodzone oddał pod opiekę wybranych przez jego matkę mamek, a potem nianiek, ograniczając tym samym kontakt Malwiny z synami i córką. Na gorzkie pytanie żony, co w takim razie powinna ze sobą zrobić, skoro ani jemu na niej nie zależy, ani nie ma prawa wychowywać własnych dzieci, dał jej dobrą, bardzo w tym czasie modną radę – polecił małżonce zainteresować się filantropią.

*

Długo opierała się przed dołączeniem do grona dam zajmujących się dobroczynnością. Niechęć do podjęcia działań na rzecz najuboższych nie wynikała z faktu, że Malwina nie chciała pomagać potrzebującym, tylko była jedyną formą buntu przeciwko decyzjom męża, na którą mogła się zdobyć. Im bardziej Ludwik nalegał, żeby w końcu zaczęła brać udział w organizowaniu balów charytatywnych lub loterii fantowych na rzecz tworzonych dla warszawskiej biedoty szpitali, tym mocniej się opierała. Widziała, jak bardzo go swym uporem denerwuje i wyprowadza z równowagi, i w takich momentach czuła nad nim pewną przewagę. Miała poczucie choć chwilowej wolności w podejmowaniu decyzji, a każdy taki moment był dla niej bezcenny. I dlatego odmawiała pod byle pretekstem, gdy podczas spotkań towarzyskich zapraszano ją do udziału w filantropijnej działalności. Mężowi zaś tłumaczyła ze złośliwym uśmiechem na ustach, że owszem, chętnie by się podjęła tej pracy, ale niestety jej kobiece dolegliwości na to nie pozwalają. A jeśli jej nie wierzy, to niech zapyta doktora, czy powinna ryzykować własne zdrowie, nawet dla tak szlachetnej sprawy jak pomoc bliźnim pokrzywdzonym przez los.

Hrabia Skrzypowski doskonale wiedział, że jego żona jest okazem zdrowia i na żadne kobiece dolegliwości nie cierpi oprócz dokuczliwych comiesięcznych krwawień, ale był na tyle dumny, że wstydził się podjąć ów temat z doktorem. Sama myśl, że ktoś obcy mógłby się dowiedzieć, jak bardzo żona go lekceważy, była dlań tak trudna do zniesienia, iż wolał przez jakiś czas nie podnosić tematu dobroczynności i poczekać na chwilę, gdy Malwina będzie czegoś odeń potrzebowała. Wtedy on postawi jej warunki, na które w końcu będzie musiała się zgodzić.

Zatem Malwina spędzała wolny czas, spacerując po skrzypowskim parku, z trzech stron otaczającym pałac. Zazwyczaj w wędrówkach pośród okazałych drzew towarzyszyła jej pokojówka, wszakże czasami, gdy zdołała pozbyć się Antośki, delektowała się szumem wiatru i śpiewem ptaków zamieszkujących park. W takich momentach myślała też o życiu, jakie znała tylko z książek. Czytywane przez nią powieści pełne były dramatycznych historii miłosnych, które zazwyczaj, pomimo złego początku, dobrze się kończyły, a kochankowie mogli po wsze czasy cieszyć się miłością. Z braku konkretnego zajęcia młoda kobieta zaczęła uciekać w świat fantazji.

Spacerując powoli pomiędzy rabatami róż, wyobrażała sobie, że wkrótce zostanie wdową, a po zakończeniu przymusowej żałoby o jej rękę zacznie się ubiegać nie żaden podstarzały hrabia, tylko młody książę, pałający płomiennym uczuciem. Nie mając bliskiej więzi z dziećmi, Malwina w swych fantazjach nie brała ich pod uwagę. Raczej wyobrażała sobie, jak podczas kolejnej, tym razem udanej nocy poślubnej pocznie słodkiego księcia lub księżniczkę. W jej marzeniach dziecko narodzone z wielkiej miłości miało pozostać przy niej i być wychowywane tak, jak tego pragnęła. W miłości i ciągłej blis­kości matki.

Niestety, hrabia Ludwik, podobnie jak ona, cieszył się doskonałym zdrowiem i za nic nie chciał spełnić ukrytych pragnień żony. Pewnie nawet nie przyszło mu do głowy, że Malwina mogłaby myśleć o jego śmierci. Żeniąc się z nią, dał jej to, czego każda kobieta z ich sfery potrzebowała. Uchronił ją przed staropanieństwem czy też ewentualnym pójściem do klasztoru, gdzie trafiała większość panien bez szansy na zamążpójście. Zabrał Malwinę spod kurateli nielubianej macochy. Spłodził dzieci, a po ich narodzinach od razu zaczął planować, z kim po osiągnięciu dorosłości powinny się związać.

Malwina zatem nie musiała o nic ani o nikogo się troszczyć. Nie obchodziło jej zarządzanie pałacem, gdyż matka Ludwika nadal żyła i nie zamierzała oddać synowej prawa dyrygowania licznym gronem służby. Nie wychowywała dzieci, bo od tego najpierw były niańki, a potem bony i guwernerzy.

Nie musiała więc nic robić, oprócz wypełniania oficjalnych obowiązków wynikających z faktu bycia żoną hrabiego. A do nich należała dobroczynność, której Malwina nie chciała się podjąć, woląc fantazjować o miłości silniejszej od wszelkich uprzedzeń i wbrew całemu światu. Oczywiście rodzina jej wymarzonego księcia zapewne byłaby przeciwna jego miłości do owdowiałej hrabiny, ale Malwina oczami wyobraźni widziała, jak książę, nieznanego jeszcze imienia, z miłości do niej rzucał do jej stóp cały świat, nie zważając na konwenanse i opinię bliskich z jego towarzystwa.

Mijały długie, nudne miesiące, potem i lata, a w życiu młodej kobiety nic się nie zmieniało. Dzieci rosły, lecz była im obca i nie chciały spędzać z nią czasu. Ludwik uparcie żył i całkiem jawnie uganiał się za młodymi służącymi i okolicznymi chłopkami, na które niemalże polował podczas codziennych konnych przejażdżek. Wreszcie do Malwiny dotarło, że już nic się w jej życiu nie wydarzy i żaden wymarzony książę nie odmieni jej losu. A że obrzydło jej spacerowanie tam i z powrotem po skrzypowskim parku, w końcu postanowiła więc zająć się czymś ciekawszym.

Uległa kolejnym namowom męża i zgodziła się po raz pierwszy w życiu wziąć udział w kweście, mającej się odbyć w Warszawie podczas karnawału.

Ludwik i jego matka odetchnęli z ulgą. Każde z innego powodu. Hrabia dopiął swego i postawił żonę tam, gdzie do tej pory nie chciała się znaleźć, a teściowa Malwiny po cichu liczyła, że synowa dzięki udziałowi w akcjach dobroczynnych zbliży się do trójcy pań świętych, jak powszechnie mówiono o księżnej Barbarze z Duninów Sanguszkowej, kasztelanowej Marii Lanckorońskiej i wojewodzinie rawskiej Bonie ze Świdzińskich Granowskiej.

Splendor wynikający z poznania ówczesnych najznamienitszych filantropek był dla matki Ludwika tak ważny, że długie godziny tłumaczyła synowej, w jaki sposób powinna podczas karnawału zbliżyć się do tych wielkich dam. Malwina słuchała cierpliwie wywodów teściowej, lecz w żadnym wypadku nie zamierzała owych rad wdrażać w życie. Ot, po prostu, z nudów postanowiła dołączyć do kwestarek i w towarzystwie ciągle paplającej Antośki odwiedzić wyznaczone domy, prosząc ich mieszkańców o datek na rzecz ubogich. A że z racji własnej pozycji społecznej daleko jej było do księżnej czy kasztelanowej, więc nie zaprzątała sobie głowy sprawami, o których matka Ludwika tyle mówiła.

Gdy planowano kwestę, Malwinie, z racji braku doświadczenia w podobnych działaniach, przydzielono zaledwie kilka ulic i kościół, gdzie w łatwy sposób miała szansę zebrać jak najwięcej datków. Oczywiście damie nie wypadało samej chodzić od kamienicy do kamienicy, więc obowiązkowo musiała zabrać ze sobą pokojówkę.

W wyznaczony dzień obie ubrały się w ciepłe płaszcze i solidne zimowe trzewiki, a Malwina zabrała ze sobą woreczek uszyty z aksamitu, i tak przygotowane zaczęły wędrować od domu do domu, wymieniając między sobą uwagi na temat osób, które odwiedziły.

Hrabina była zaskoczona, że starsi panowie na jej widok chętnie sięgali po złote monety, a młodsi raczej uśmiechali się do milczącej w takich momentach Antośki, lecz od datków na rzecz sierot i ubogich wdów raczej się wykręcali. Służąca dość pogardliwie komentowała zachowanie tych drugich, Malwina zaś wyjątkowo przyznawała jej rację, że młodzi wszystko chcieliby za darmo, nawet uśmiech dwóch dzielnych kwestarek, jak mówiła o sobie i pokojówce.

W głębi serca marzyła, żeby tak podczas tej kwesty poznać kogoś, kto obdarzy ją prawdziwym, namiętnym uczuciem. I oto jej marzenie się spełniło, choć w zupełnie inny sposób, niż sobie wyobrażała.

Właśnie rozpoczęły kwestę w małej, wąskiej uliczce, zabudowanej trzypiętrowymi kamienicami, pamiętającymi jeszcze dobre czasy, kiedy zamożni warszawscy kupcy je postawili. Chodząc od mieszkania do miesz­kania, Malwina raz za razem, ze słodkim uśmiechem na ustach, powtarzała te same słowa, że zbiera datki na ubogich i na budowę szpitala, żeby biedacy mieli gdzie się zwracać po pomoc medyczną. A Antośka całym swym ciałem i żywą gestykulacją potwierdzała prawdziwość słów swej pani, czym wzbudzała spore zainteresowanie mieszkańców kamienic, którzy dość chętnie sięgali do skrytek po choćby drobne pieniądze lub mniej cenne kosztowności.

Gdy miały wejść do kolejnej kamienicy, Antośce zachciało się na stronę, o czym dyskretnie poinformowała hrabinę, tłumacząc się z tej zapewne niestosownej, ale koniecznej potrzeby nadmiarem wypitej rano bawarki. Malwina, rozumiejąc sytuację, pozwoliła dziewczynie oddalić się nieco w głąb podwórka, gdzie w ustronnym miejscu za drewnianą szopą Antośka mogła załatwić pilną sprawę.

Kiedy dziewczyna zniknęła z pola widzenia, nagle koło Malwiny pojawił się jakiś człowiek i nie bacząc na jej ważną misję, najpierw z całej siły uderzył ją kawałkiem drewna w głowę, a potem wyrwał z rąk aksamitny worek. Jakby tego było mało, popchnął zszokowaną i led­wie trzymającą się na nogach damę prosto w rynsztok, który pomimo zimowej pory wypełniony był płynącymi brudami wszystkich mieszkańców małej ulicy.

Nie wiadomo, jak ta historia by się skończyła, gdyby na pomoc Malwinie nie ruszył przechodzący w pobliżu młody mężczyzna w chłopskim odzieniu. Podbiegł do leżącej w rynsztoku kobiety i bez śladu obrzydzenia podniósł i postawił biedaczkę na nogi, a potem, gdy zza szopy wyszła zdumiona sytuacją Antośka, wcisnął dziewczynie w ramiona jej ociekającą fekaliami panią, a sam pobiegł za złodziejaszkiem.

Nie dogonił go niestety ani nie zabrał mu skradzionych datków, za to po kilku minutach wrócił do nadal wstrząśniętej Malwiny i szlochającej ze strachu Antośki, trzymając w dłoniach porwane resztki aksamitnego worka, którego złoczyńca szybko się pozbył. Staszek, bo tak miał na imię wybawca hrabiny, zapytał tylko pokojówkę, gdzie ma je odprowadzić, a kiedy rozszlochana dziewczyna podała mu adres warszawskiego pałacyku Skrzypowskich, wziął na ręce brudną i poobijaną Malwinę, która z braku sił nawet się nie broniła, i zaniósł ją aż do pierwszej napotkanej furmanki. Potem za radą woźnicy ostrożnie ułożył półprzytomną damę w głębi wozu, posadził Antośkę na koźle obok furmana, sam zaś szedł obok konia, prowadząc go za uzdę, tak aby zwierzę nie wykonywało żadnych gwałtownych ruchów, mogących jeszcze bardziej zaszkodzić poturbowanej Malwinie.

Kiedy do hrabiego Ludwika dotarła wiadomość, że jego żona została napadnięta i okradziona, najpierw nieco się zmartwił i zdenerwował. Zaraz jednak przyszła mu do głowy myśl, że może Malwina doznała poważnego urazu głowy i w jego efekcie umrze. Wizja zgonu niekochanej żony nie była dlań przykra, a wręcz przeciwnie, całkiem radosna. Ale jako że przyszły wdowiec powinien sprawiać wrażenie zmartwionego, więc na spotkanie ze Staszkiem przybrał smutną minę i grobowym głosem zapytał przypadkowego wybawcę, jakiej nagrody oczekuje za okazaną pani hrabinie pomoc. Staszek najpierw nie chciał żadnej nagrody, bo nie wiedział, czego może chcieć od bogatego pana. Hrabia jednak nalegał, żeby ten powiedział, ile się należy za przywiezienie pani i pokojówki chłopską furmanką, więc młody człowiek poprosił o pracę, choćby w stajni przy koniach, ponieważ od kilku dni szuka zajęcia w Warszawie, ale nikt go nie chce przyjąć na służbę, gdyż z racji urodzenia przynależał do dóbr księżnej Barbary Sanguszkowej, skąd oddalił się bez jej zgody w poszukiwaniu lepszego bytu dla siebie i swej rodziny. Wszyscy, których prosił o pracę, odmawiali mu jej, w obawie, że narażą się na niechęć lub wręcz gniew wielkiej damy. Hrabia Ludwik, gdy usłyszał historię wiejskiego chłopaka, który wyznał, że źle mu i nudno w rodzinnej wsi, i nawet nie miał za co własnej chaty wybudować, postanowił na próbę przyjąć go do pracy przy koniach, a jeśli okaże się dobrym nabytkiem, dyplomatycznie poinformować księżnę Sanguszkową o całej sprawie i zaproponować, aby w zamian przyjęła na służbę jednego z jemu podległych chłopów. Chcąc uchodzić za hojnego pana, czekającemu przy pałacowej bramie woźnicy polecił dać kilka rubli za stratę czasu, a Staszka wysłał do stajennego Bartka, nakazując, by ten wskazał przybyłemu miejsce do spania, a następnego dnia wyznaczył mu obowiązki w stajni.

Malwina jednak nie zmarła wskutek urazu głowy. Po kilku tygodniach wróciła do zdrowia i na salony, gdzie przez długi czas traktowano ją jak bohaterkę. Paplająca na lewo i prawo Antośka zmyśliła historię, że jej pani została pobita za to, że dzielnie broniła aksamitnego worka pełnego datków dla ubogich. Na dowód pomysłowa dziewczyna pokazywała innym służącym szczątki owego worka. Wieści szybko się rozniosły i dotarły do uszu trójcy pań świętych. Jedna z nich zapragnęła bliżej poznać hrabinę Skrzypowską i zaprosiła ją do swojego pałacu. Zaskoczona siłą oddziaływania gadaniny Antośki Malwina nie miała odwagi wyznać, że cała sytuacja wyglądała nieco inaczej, i przyjęła wersję zdarzeń wymyśloną przez pokojówkę.

Tylko Staszek znał prawdę, ale on nie miał pojęcia, że piękna pani, którą podniósł z rynsztoka i być może ocalił jej życie, nieco mijała się z prawdą. Widywał ją rzadko i tylko z daleka, i nawet nie miał odwagi na nią spojrzeć. Za to ona patrzyła na niego często i z dużą przyjemnością. Stał się jej wybawcą, a choć daleko mu było do księcia, i tak się w nim zakochała. 

*

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI