Bóg z innej parafii - Michał Zabłocki - ebook

Bóg z innej parafii ebook

Michał Zabłocki

0,0

Opis

Wybór wierszy Michała Zabłockiego "Bóg z innej parafii" obejmuje utwory z lat 1979 - 2022. Zabłocki to nie tylko poeta, ale także autor tekstów piosenek, scenarzysta, reżyser i producent spektakli oraz widowisk muzycznych. Współpracował z  „Piwnicą pod Baranami”, przede wszystkim z Grzegorzem Turnauem, Anną Szałapak, Beatą Rybotycką, Agnieszką Chrzanowską i Jackiem Wójcickim. Jego teksty śpiewa Czesław Mozil, Kuba Badach, Sławek Uniatowski, zespoły Dżem, Co-opera i wielu innych artystów. Autor nagrodzonej piosenki "Cichosza" w wykonaniu Grzegorza Turnaua i "Zaklinanie czarowanie" Jana Kantego Pawluśkiewicza w wykonaniu Anny Szałapak.   
"Bóg z innej parafii" prezentuje całą paletę literackich talentów autora. Przynosi wiersze niezwykle refleksyjne, obejmujące głębię egzystencjalnych przeżyć, po wiersze buntownicze, a także liryki - piosenki. Dużo w tej twórczości błyskotliwego humoru, słownych gier i prawdziwej umiejętności wzruszania czytelnika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 124

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redaktor prowadząca: Anna Piwkowska

Opracowanie redakcyjne i korekta: Aleksandra Nizioł

Projekt okładki i ilustracja: Piotr Kieżun

© Copyright for this edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023

© Copyright by Michał Zabłocki, Warszawa 2023

Wydanie pierwsze, Warszawa 2023

ISBN 978-83-8196-710-5

Księgarnia internetowa www.piw.pl

Polub PIW na Facebooku:

www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy

Państwowy Instytut Wydawniczy

ul. Foksal 17, 00-037 Warszawa

tel. 22 826 02 01

e-mail: [email protected]

Z tomu Coś z Niczego(1979–1983)

***

1.

W nicu – cosiu

coś z niczego:

w pustkę życia człowieczego

mały zastrzyk wierszowany.

Balsam miękki.

Sól na rany.

2.

W nicu – cosiu

coś z niczego.

Wciąż gorszego,

nie lepszego.

Zaklinanie, czarowanie,

dotykanie, wytwarzanie

tego

bytu człowieczego.

3.

Ośmiodzienny tydzień stwórczy.

Bosko – ludzki.

Z poprawkami.

Lepiej – gorzej

z roku na rok się stwarzamy.

REPUBLIKA TESTAMENTÓW

Więcej życia, więcej życia w wierszu,

więcej szokliwości, spazmatyzmów!

Centrum świata sprowadzić tu –

na poetycki wygwizdów!

Bełtanie słówek w krainie znudzeń.

Tak, to potrafi tutaj każdy.

Czego innego potrzebują

żyjący światem wyobraźni.

Proklamuję Republikę Wieloznaczeń,

Krótkich Spowiedzi, Testamentów Chwili.

W tej Republice, Boże drogi,

dopiero będziemy żyli!

***

Ulepię sobie piękną twarz.

Twarz smutną, poważną.

Wyciosam ręce – toporne, mocne.

Dla kontrastu z twarzą.

Usta wykuję od pocałunków.

Nogi do marszu przymuszę.

I pójdę w konkretnym kierunku

ściśle określonych wzruszeń.

***

Skuczkowała saradelę,

poszła do chałupy.

Na jutrzejszą, na niedzielę

wyczyściła buty.

Na przypiecku brudnym siadła,

ujrzała przez okno,

że na sznurze zawieszone

jej marzenia mokną.

Dała świniom żreć do chlewa

z płaczem albo bez;

umodliła kawał nieba

na otarcie łez.

***

Wam w te pyski chamskie powciskać

róże nie lada jakie

bym chciał.

Zatkać te mordy głupie

cudem rozkwitłym w ogrody.

A powyciskać te chucie

rozdęte

z waszych ciał.

I posrebrzyste samochody.

***

Annie Piaseckiej

Ty sobie Boga powiesisz na piersi.

Przytulisz sobie Pana Boga.

On się na pewno w Tobie zmieści

przez serce, nie przez słowa.

Z rana go sobie pocałujesz

w stopy zmęczone umieraniem.

Ujrzysz, jak w górę ulatuje,

i cieplej Ci się stanie.

A ja swego Boga w geście trwogi

oszukam słowem dobrej woli.

Więc mnie przygwoździ do podłogi.

Odetchnąć nawet nie pozwoli.

***

Czy zdanie okrągłe wypowiesz,

czy księgę mądrą napiszesz,

będziesz zawsze mieć w głowie

tę samą pustkę i ciszę.

Słowo to zimny powiew

nagłego wiatru w przestworze,

może orzeźwi cię, ale

donikąd dojść nie pomoże.

Zaufaj tylko warg splotom,

bełkotom niezrozumiałym.

Gestom w próżni zawisłym,

niedoskonałym.

***

Z językiem za pan,

czy za brat?

Za gość,

czy za W.K. Mość?

Z językiem za coś,

czy za udawanie, że niby nic?

***

Budować trzeba, aby burzyć.

Nie każdy może być zdobywcą.

Czasem też obrońcą trzeba być.

Bronię myśli, która się nie dłuży,

przejrzystości, której nigdzie nie chcą,

i warunków zrozumiałej gry.

***

A więc jednak: nie dzieje się nic!

Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum,

wódka w parku wypita albo zachód słońca,

ale wiedz i pamiętaj: nie dzieje się nic

i nie stanie się nic aż do końca.

Z tomu Przepisywanie przez przeżywanie (1984–1988)

***

Przepisywanie

przez przeżywanie.

Zapisywanie

własnych zużyć.

Żyć należyte spamiętywanie:

nie żyć, to nużyć.

Nie żyć, to nie mieć nic, by powiedzieć.

Nie żyć, to nie mieć po co umierać.

By móc to potem

albo zostawiać,

albo zabierać.

***

Jest coś we mnie

z przestrzeni

dudniącego stepu.

Z tamtych –

tłukących kamienie

trzonkami czerepów.

I choć już nie mam

– być może –

przekłutych nozdrzy i uszu,

jestem tylko pasem transmisyjnym

w kosmos prącego

buszu.

***

Natężenie świadomości

w zmianie swej osobowości.

Od młodości do starości

coraz łatwiej,

coraz prościej.

Naprężenie chceń wzmożonych

i nieumień poronionych.

Rozrywanie własnej jaźni

realizmem wyobraźni.

Z kogoś całkiem przeinnego –

w kogoś całkiem przeinnego.

Z wychowania –

w zachowanie.

Z wyuczenia –

w wydumanie.

Natężenie świadomości

w zmianie swej osobowości.

BURZA NAD ATLANTYKIEM

Cisza przed ciszą

i po pustce pustka.

Burza zawisła

gdzieś nad Atlantykiem.

I pójdzie bokiem –

cicho i na palcach.

Coś się przesmyknie,

jak zwykle, jak zwykle.

Ale kanałem

tak niecenzuralnym,

zamkniętym, spiętym,

zestrachanym, tajnym,

że trudno będzie

tak nadstawić ucha,

żeby rozdmuchać,

znowu napiąć żagle,

i znów popłynąć,

i utonąć nagle.

ACH, GDZIEŻ TAM JA MIĘDZY WAMI!

– rzeczywiście

– oczywiście

– niewyraźnie, nieprzejrzyście

wyście rzeczy –

wyście oczy –

a ja sobie sen proroczy –

– wyście co usłyszeliście

– wyście coście zbadaliście

– a ja coście rozgnietliście

czego życia zbawiliście,

Amen

CICHOSZA

Po cichu.

Po wielkiemu cichu.

Idu sobie ku miastu

na zwiadu.

Idu i patrzu:

Na ulicach cichosza.

Na chodnikach cichosza.

Nie ma Mickiewicza.

Nie ma Miłosza.

***

Gówno poezja, jeśli nie sonetem,

albo co najmniej zwrotkowcem rymowym.

Gówno poezja, bo już można mówić

wszystko, jak leci, przez otchłanie głowy.

Gówno poezja pozbawiona słuchu,

rozlazła w sobie tak, że Boże broń.

Gówno poezja, co jej siadł na uchu

logiczny, ciężki, kluchowaty słoń.

***

Wywariujemy im przez okna

na pola, na ogrody.

Będziemy przytulać drzewa,

całować samochody.

Wysypiemy się im przez śmierci

na usta, na umysły.

I będą nas wspominać

przez cały wszechczas przyszły.

***

Jak teraz myślę,

och, jak myślę!

Czuć starania znikają

jak dym.

Wiersz się tworzy

skuwany w twardym umyśle.

Niskie uloty,

mocny rym.

A może to człowiek

twardnieje z dnia na dzień.

Skalkulowuje dziwność,

zamiast wczuwać byty.

A może to tylko człowiek

zwolna, zwolna

zmienia w mordęgi

swe zachwyty.

Z tomu Temat na życie (1989–1992)

***

Lampa się chwieje.

Ale to nie jest temat na życie.

Cień się układa na ścianie.

Ale to nie jest temat

ani na nieśmiertelność,

ani na wieczność.

To są tematy tylko na tę krótką chwilę.

Ale za to jakie proste w użyciu:

nie trzeba poruszać nieba.

Wystarczy odpowiednio popchnąć lampę.

WYBUDOWAŁEM I JA

Wybudowałem sobie pomnik

z nieświeżych skarpetek.

Na pewno będzie trwalszy

niż pomnik ze świeżych skarpetek.

A już bez wątpienia –

niż piramida ze skarpetek

(i tutaj bez znaczenia,

czy z czystych, czy z brudnych).

Sądzę, że ten pomnik

trwać będzie wiecznie.

Mam poważne przesłanki,

by tak sądzić.

Za przykład niech posłuży

wiele innych pomników

z nieświeżych skarpetek,

które wybudowali moi poprzednicy.

Wieczność.

Oto, co mnie interesuje.

Gardzę bogatą i czystą gawiedzią

walczącą ciągle o białe skarpety.

Mnie wystarczą skarpety brudne i dziurawe.

Bo tylko z nich można zlepić pomnik.

A potem wysłać go statkiem w kosmos,

aby wisiał tam sobie w próżni –

spokojny i nieśmiertelny.

LODÓWKA

Lodówko,

ty oswojona Syberio,

mroźny grobowcu

wymordowanych zwierząt.

Pociętych w plastry.

Zafoliowanych.

Rozpromienionych w zachęcającym:

żryj, nim wypełni się termin ważności.

Jestem zachłanny

i cieknie mi ślinka.

BOŻE TY MÓJ

Oddajcie mi, co możecie,

abym miał, co chciałem.

Boże Ty Mój Najmilszy,

namów ich do tego.

Odkup mnie i wyratuj

swoją krwią i ciałem.

A im zabierz ich byty,

wrogom bytu mego.

JUŻ NIE POTRAFIĘ...

Już nie potrafię się wkłamywać w pejzaż,

nastrój liryczny,

albo w atmosferę.

Już nie potrafię wyszukiwać sensów

z okiem lunety

wbitym w puste niebo.

Już nie potrafię naiwnie jak ważka

lecieć łagodnie

nad krajobrazami.

Potrafię tylko zarabiać pieniądze;

odbijać kapsle; spijać piwo nudy.

HIBERNATUS

Tego dnia

Na przejściu dla pieszych

Na środku jezdni

Na pasach

Mimo dość łagodnej pogody

I lekkiego, ciepłego wiatru

Mimo że ten dzień i ta godzina

Nie odznaczały się niczym specjalnym

Na przekór własnym chęciom i dążeniom

Nagle

Niespodziewanie

Raptownie

Bez zapowiedzi

I choć niczego nie przeczuwałem

A tym bardziej nie planowałem

Właśnie tam

Właśnie wtedy

– I niech ktoś mi wytłumaczy dlaczego –

Wśród obcych ludzi

I wobec całego wścibskiego świata

Nie w ukryciu

I nie w samotności

Nie w odosobnieniu

I nie w skupieniu

Nie podczas modlitwy

Ale też i nie podczas konsumpcji

Ani defekacji

Pod niebem szarym

I lekko zachmurzonym

Poczułem

Jakby ukłucie

Sopel wbity w przeponę

Jakbym nagle zamarzł

Zastygł

Zlodowaciał

Poczułem

Że to koniec

Że już się nie zmienię

Że nic na siebie nie poradzę

Że na nic wszystkie chęci

I wszystkie starania

Że jestem jaki jestem

Że pozostanę taki na zawsze

A więc – pomyślałem –

Wreszcie mogę odpocząć

I uśmiechnąłem się

I poszedłem dalej.

***

Którzy mają oczy

Niech patrzą

Którzy mają uszy

Niech słuchają

I tak nie zobaczą

I tak nie usłyszą

***

Znowu zacząłem pisać

Kompletny idiotyzm

Bezsensowna działalność

Już tak długo mi się udawało

Powstrzymać

I nic

Znowu te przeklęte drgawki

Dniami i nocami

Dniami i nocami

Wstyd

Więc chciałbym żeby wszystko było jasne

Nie piszę ani dlatego że chcę

Ani dlatego że muszę

Nie piszę ani dla was

Ani dla siebie

Piszę żeby dosunąć temu Skurczybykowi

NA MIĘDZYNARODOWYM LOTNISKU W W.

Na międzynarodowym lotnisku w W.

czekam na samolot,

który odtransportuje mnie do L.

Za parę godzin wyląduję

w centrum czegoś,

co w ogóle mnie nie obchodzi.

Będę oglądał wiele wspaniałych rzeczy,

które nie zrobią na mnie

żadnego wrażenia.

Będę siedział w kilku

całkiem obojętnych mi miejscach

i sprzedawał za ciężkie pieniądze

moją wątpliwą wiedzę

na temat spraw, za które sam

nie dałbym złamanego grosza.

Nie wiem, kiedy to wszystko

się zaczęło,

i nie wiem, jak długo może potrwać.

Niektórzy nazywają to życiem.

Z tomu Znikam (1993–1994)

***

W tych paru zdaniach,

w tych paru słowach,

gdyby udało się zewrzeć,

spiąć,

skoncentrować

coś.

Coś jak podniecenie,

coś jak pożądanie,

coś jak zaspokojenie,

coś jak niedopowiedzenie.

Ach, to coś –

to byłby już chyba wiersz!

ZNIKAM

Zlekceważony przez siebie samego,

sklęty, opluty, odrzucony w kąt,

wznoszę się cicho i na palcach idę;

znikam, uciekam i wychodzę stąd.

***

Zachłannie przebieram palcami

w otchłani czasu.

A nóż jeszcze się uda

wejść, przejść, dojść, odnaleźć

te słowa,

te usta,

te znaki,

te oczy,

te piersi,

te uda.

Coś mija,

ale to nie ja.

POD KONIEC ŻYCIA

Pod koniec życia,

o północy chłodu

ktoś mnie zaczepił

i powiedział: Jestem.

Ja się zaśmiałem: