Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Istnieje szansa, że te absurdalne wytwory będą najsensowniejszą rzeczą, jaką przeczytacie w tym tygodniu, a może i miesiącu. Pojawiają się nawet głosy fachowców, którzy twierdzą, że ta prowizoryczna robota literacka wykonana jest tak porządnie, iż postoi kolejne sto lat. A wtedy włączą ją do kanonu lektur.
Gdy po raz pierwszy przeczytałem wiersz „Ucieczka z wesołego miasteczka”, pomyślałem, że brzmi on tak, jakby dorosły mówił ustami dziecka. Że też można umieścić tyle obrazów, emocji i kolorów w jednym tekście!
Czesław MozilŚpiewa te teksty Czesław Mozil i śpiewam je od niedawna także sam. I muszę powiedzieć, że są świetnym materiałem scenicznym. Dlaczego? Bo operują specyficzną dramaturgią.
Michał Zabłocki
Pachną wiatrem!
Dob BylanJestem zaskoczony, że Polska prześcignęła Anglię w dziedzinie absurdu.
Levis CorallJedno jest pewne. To nie są wiersze dla dzieci. Dlatego dzieci tak je uwielbiają.
Wanna HotomskaSama bym tego lepiej nie napisała, ale gdybym miała taki czarodziejski czat, to Nobel by przyszedł na większym luziku.
Wiesława SzeborskaWszyscy wiedzą, że od pewnego czasu czuję się słabo. A te wiersze podtrzymują mnie na duchu
Jerzy PliszkaRzecz w tym, że trudno mi to teraz w ogóle skomentować. Przy okazji chciałbym tylko powiedzieć, że jest dobrze.
Czesaw Miłoszewski
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 63
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024 by IWR WE sp. z o.o. Copyright © 2024 by Michał Zabłocki
Redakcja: Damian Strączek,Magdalena Kędzierska-Zaporowska Redakcja techniczna: Paweł Kremer Projekt okładki i ilustracje: Agata Dębicka
Wydanie I | Kraków 2024
ISBN EBOOK: 978-83-68031-91-1
Projekt zrealizowany przy wsparciu finansowym Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO, realizowanej przez Krakowskie Biuro Festiwalowe ze środków Gminy Miejskiej Kraków.
Emocje Plus Minus, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków Dział sprzedaży: [email protected]
Plik przygotował Woblinkwoblink.com
Około roku 2000 zorientowałem się, że tomik nie wystarczy. Że wierszy w książkach nikt już nie czyta. Że współczesna poezja to festiwal nazwisk, które lansuje się na festiwalach. A wiersz jednak prosi się o życie, o jakieś życie po życiu, o nową formułę – nawet więcej niż jedną, o wiele formuł.
I stąd wzięła się Multipoezja – cała paleta nowych patentów na pisanie, na kontakt z odbiorcą, którego w ten czy inny sposób trzeba zaskoczyć, złapać, zachęcić do współdziałania. Jeden z nich to tworzenie wierszy na czacie, które wystartowało w roku 2001, trwało (uwaga!) dwadzieścia lat i przyniosło aż osiemset pięćdziesiąt tekstów, które stały się podstawą tego wyboru. Zaczynaliśmy od głównej strony portalu Onet.pl, a w 2009 roku przenieśliśmy się na specjalnie w tym celu skonstruowany czat na własnym portalu Emultipoetry.eu.
Dlaczego te wiersze są tak inne, tak specyficzne, tak – często – zaskakujące i w formie, i w treści? Bo powstawały dzięki niepowtarzalnej formule i według bardzo ściśle realizowanego scenariusza. Spotykałem się z internautami raz w tygodniu, w czwartek o dwudziestej pierwszej i rozpoczynaliśmy wspólne pisanie.
Najpierw każdy mógł zaproponować tytuł. Spośród wygenerowanych propozycji wybierałem maksymalnie trzy i następowało głosowanie. Wybrany tytuł stanowił odniesienie dla całości powstającego utworu. Widząc tytuł, wszyscy proponowali pierwszy wers. Ja wybierałem, a w razie czego poprawiałem, zmieniałem i publikowałem. Po pierwszej linijce wszyscy proponowali kolejną. I tak dalej, aż do końca.
Wszystkie wiersze widniały i nadal widnieją na portalu Emultipoetry.eu, ale – jak to z internetem bywa – do czasu. A poza tym ich liczba deprymuje i onieśmiela. Są jak ocean „nie do objęcia”. Stąd idea tego wyboru, selekcji, próby systematyzacji, za które jestem wdzięczny wydawnictwu Emocje Plus Minus.
Ale nie byłoby być może tej próby uwiecznienia, gdyby nie fakt, że część tych wierszy zaistniała jeszcze na kolejnym nietypowym polu, bo w piosenkach. Śpiewa je Czesław Mozil, śpiewam je od niedawna także ja. I muszę powiedzieć, że są świetnym materiałem scenicznym. Dlaczego? Bo operują specyficzną dramaturgią i rozwijają się w dość niepowtarzalnej dynamice, podyktowanej odmiennym niż zwykle procesem pisania oraz formułą zaskoczenia, która była mi jako moderatorowi potrzebna, aby stale podsycać zainteresowanie piszących i nigdy nie zamykać się na nowe propozycje. Piosenka i scena uwielbiają taką dynamikę. W efekcie otrzymaliśmy serię tekstów gotową do różnych wyborów, scenariuszy, koncertów. I wierzę, że doczekamy się ich jeszcze wielu, także na podstawie tej niepowtarzalnej książeczki, która ukazuje dobitnie, co czat jako swego rodzaju Maszynka… jest w stanie zrobić… z wierszami.
*
A jak to się stało, że powstały z tego piosenki? Podszedłem do Czesława po jednym z jego koncertów. Śpiewał wówczas po angielsku w krakowskiej Alchemii w towarzystwie zespołu Tesco Value i był w Polsce kompletnie nieznany. Zaproponowałem mu współpracę i przesłałem wybrane teksty. Tak powstał projekt Czesław Śpiewa Debiut – w całości złożony z mulitpoetyckiego programu.
Sama piosenka Maszynka do świerkania stała się przebojem jeszcze przed wydaniem płyty, a album trafił na listę bestsellerów już w pierwszym tygodniu sprzedaży. Wśród entuzjastów twórczości Czesława była m.in. Kasia Nosowska, która zaprosiła go do udziału w koncercie Unplugged Hey.
Podczas gali rozdania Fryderyków artysta w kwietniu 2009 roku zdobył trzy nagrody w kategoriach: nowa twarz fonografii, album roku (pop) oraz – co szczególnie dla mnie cenne – piosenka roku (wybierali słuchacze w głosowaniu esemesowym). Maszynka do świerkania pokonała kilku murowanych faworytów.
A nasza współpraca trwa – właśnie wydajemy płytę, na której razem występujemy. Być może jeszcze Czesław zaśpiewa inne teksty z tej książki, być może… Na razie, możesz się, Czytelniku, sam przekonać, jak ta ich niezwykła śpiewność działa.
Ważne jest także to, że bardzo często tematyka, a nieustannie atmosfera tych tekstów zapraszają do wyprawy w krainę absurdu. Przecież jest to świetny wytrych do czytania nowoczesności.
Znalazła raz pewna pani
aparat do bani.
Sentymentem ruszona
wzięła go w ramiona
i czule do niego rzekła:
„Ty jesteś rodem z piekła,
ja jestem rodem z nieba:
nic więcej nie potrzeba.
Ty jesteś starym gratem,
ja cię naprawię zatem.
Zmienię Ci obudowę
i wstawię części nowe.
Będziesz piękny jak dawniej
i będziesz działał sprawnie.
Znowu pokażesz klasę
i zaświergolisz czasem.
A ja cię wsadzę w klatkę,
byś nie odleciał przypadkiem”.
Umarła. Zdarza się.
Po prostu zasnęła.
Tak tłumaczy się małym dzieciom
odejście ukochanego zwierzaczka.
Spadła bezszelestnie.
Wzięła tabletki –
te niebieskie –
na wieczność.
W innej galaktyce,
na innym nieboskłonie –
nie mogli uwierzyć,
kiedy w szeleście purpurowej pasji
mignął jej świetlisty ogon.
Najwyższa pora zmienić image.
Nie można wiecznie świecić w jednej konstelacji!
To jest fenomen. Tak, proszę pana
Kula podstawą jest dla bałwana:
u nogi kula
kula na brzuchu
i kula w głowie
z białego puchu
garnek na głowie
z dziurą po kuli
Całość na śniegu z zimna się kuli
Dotrwałby wiosny, dotrwałby trawy
Gdy byłby nie był taki kulawy
moja przyjaciółka ma od wczoraj wąsy
a mimo to nadal nie umie naprawić mi kranu
dopóki nie założy kiecki
kocha się już prawie jak facet
i fachowo nie zamyka klapy sedesu
ale wciąż gra w brydża jak typowa baba
wczoraj oznajmiła że wychodzi na piwo
z kolegami z pracy
choć zawsze była abstynentem
popołudniami nie ma już dla mnie czasu
woli mecz
i papierochy bez filtra
przestała nawet gotować obiady
i brutalnie zajęła mój komputer
a mimo to ją kocham
za to że jest
facetem z jajami
ta moja przyjaciółka
Józek
Wieczorową porą miał wykonać pracę
nie brunet
nie blondyn
nie szatyn
i w ogóle nie facet.
Więc jak zwykle ruszył w trasę
lecz niestety lewym pasem.
Miał przed sobą długą drogę
nie prostą
nie płaską
nie równą
nie główną.
Po prostu boczną odnogę.
W czapce z daszkiem na oczach
tak jechał po poboczach.
Turlał się powolutku
co rusz po jakimś ogródku.
Nie zwracał uwagi na znaki,
zbił światła dla niepoznaki,
bo niezbyt był ochoczy
żeby się rzucać w oczy.
Szyby miał zaparowane
kiedy dojeżdżał nad ranem
i deszczem nasiąknięty
robił z wysiłkiem zakręty.
W siedem i pół godziny
przejechał tylko pół gminy
i nieźle był już spóźniony
bo siadły mu cztery opony.
Tak ranny we wszystkie kalosze
powiedział tylko: „No proszę,
chodziło przecież nie o to!”
I dalej poszedł piechotą.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej