Bohaterowie dawnych Słowian - Tomasz Kosiński - ebook

Bohaterowie dawnych Słowian ebook

Tomasz Kosiński

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Słowianie obdarzali wielką czcią swoich władców, junaków (herosów) i wieszczów. Kult przodków był bowiem podstawą słowiańskich wierzeń. Polacy – Lechici wielbili takie postacie jak: Lech, Krak, Wanda czy Piast. Obecnie środowisko naukowe uznaje je za zmyślone przez kronikarzy, co pozostaje przedmiotem sporu z niezależnymi badaczami, broniącymi ich autentyczności. Tymczasem Czesi nie mają problemu z gloryfikowaniem Bohemusa, utożsamiając go z Czechem, założycielem swego państwa. Podtrzymują też pamięć o dziejach Przemysła i Libuszy czy słowiańskich Amazonkach walczących pod wodzą Własty. Z kolei Rosjanie chwalą niezwykłe czyny bohaterów bylin. Część z nich wciąż jest przekonana o słowiańskości Ruryka, założyciela dynastii panującej na Rusi Kijowskiej, a do słowiańskiego panteonu wciąż dodają nowe postacie. Tomasz J. Kosiński, znawca dziejów Słowian i Słowiańszczyzny, przybliża legendarnych władców i bohaterów z Polski, Połabia, Pomorza, Czech, Moraw, Bałkanów czy Rusi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 531

Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Wstęp

Sło­wia­nie obda­rzali wielką czcią swo­ich wład­ców, juna­ków (hero­sów) i wiesz­czów. Kult przod­ków był bowiem pod­stawą sło­wiań­skich wie­rzeń. Polacy – Lechici – wiel­bili takie posta­cie jak Lech, Krak, Wanda czy Piast, choć obec­nie uzna­wane są one przez śro­do­wi­sko naukowe za zmy­ślone przez naszych kro­ni­ka­rzy, co pozo­staje punk­tem sporu z nie­za­leż­nymi bada­czami, bro­nią­cymi ich auten­tycz­no­ści. Tym­cza­sem Czesi nie mają pro­blemu z glo­ry­fi­ko­wa­niem Bohe­musa, utoż­sa­mia­jąc go z Cze­chem, zało­ży­cie­lem swego pań­stwa. Przy tym wciąż pod­trzy­mują pamięć o dzie­jach Prze­my­sła i Libu­szy czy też sło­wiań­skich Ama­zon­kach wal­czą­cych pod wodzą Wła­sty. Z kolei Rosja­nie chwalą nie­zwy­kłe czyny na poły zmy­ślo­nych boha­te­rów bylin. Część z nich wciąż jest też prze­ko­nana o sło­wiań­sko­ści Ruryka, a do sło­wiań­skiego pan­te­onu wciąż dodają nowe posta­cie.

O Lechu i Lechi­tach, Kraku, Wan­dzie, Popielu i Pia­ście oraz innych zna­czą­cych posta­ciach wspo­mi­na­łem już co nieco w mojej książce Rodo­wód Sło­wian (2017). Wiele syl­we­tek sło­wiań­skich boha­te­rów przed­sta­wi­łem też pokrótce w pracy Bogo­wie Sło­wian. Bóstwa, biesy i junacy (2019). Teraz czas na szer­sze opra­co­wa­nie, które będzie obej­mo­wać praw­do­po­dob­nie trzy czę­ści, gdyż nasi boha­ter­scy, wielcy przod­ko­wie na to zasłu­gują. Pamięć o nich nie może zagi­nąć.

Chciał­bym tu też przy­po­mnieć, że sło­wiań­ski boha­ter to:

junak

(od *

junyj

– młody, choć moż­liwe, że to słowo wła­ści­wie ozna­cza potomka Juna

1

, czyli boga naj­wyż­szego o imie­niu

On

/Un

, utoż­sa­mia­nego przeze mnie ze Swa­ro­giem

2

),

gar­dzina

(od *

gard

– obrońca, straż­nik),

gie­roj

(zwią­zane z gr *

hero

– boha­ter, przy zna­nej w języku rosyj­skim obocz­no­ści

g=h

),

chwat

(od *

хватать

– chwy­tać),

zuch

(od „zuchwały”, czyli „z chwałą”).

Ist­nieje też wiele innych okre­śleń boha­tera w róż­nych języ­kach sło­wiań­skich, np. buł­gar­ski sto­pan czy serbo-chor­wacki krsna slava. W chrze­ści­jań­stwie sta­ro­żytny kult hero­sów przy­brał formę czci świę­tych.

Słowo boha­ter Glinka raczej słusz­nie wywo­dzi od sar­mac­kiego *tir (titar) – dru­żyn­nik, bojar ksią­żęcy. Rosyj­ski boha­tir tłu­ma­czy się jako „wojow­nik boga”, choć moim zda­niem to „potężny wojow­nik”, bo ter­min boh/bog ozna­czał pier­wot­nie u Sło­wian „bogaty”, „silny”. W każ­dym razie wszystko wska­zuje na to, że od niego powstał tatar­ski batyr3. Nato­miast słowo bojar ozna­czać może „boskiego jara” (wodza) czy też, o podob­nym zna­cze­niu, „bojo­wego Aria” – szla­chet­nego wojow­nika.

Boha­ter to gr. ήρωας íroas – aryj­ski (irań­ski) As. Typowo grecka koń­cówka w imio­nach -as, -es mogła po pro­stu ozna­czać Asa. Imię Achil­les przy­kła­dowo to [L]ach (pan) + ill (jasny) + as (As), czyli Jaśnie Pan z Asów. Od *iros pocho­dzi łac. heros, sł. jero (jaro, jur), ang. hero. Koń­cówka -is/-as, jak Vytau­tas (ros. Witowt, niem. Witold, pol. Wito­sław) Lands­ber­gis (Gór­ski) w bał­tyj­skich nazwi­skach może mieć podobny rodo­wód.

W książce przed­sta­wiam syl­wetki boha­te­rów, juna­ków, zacnych i szla­chet­nych sło­wiań­skich wład­ców, zna­nych z kro­nik lub legend, takich jak Piast, Prze­mysł, Ruryk, Sław, Samo itp. Pomi­jam tutaj jed­nak celowo posta­cie znane z prze­ka­zów kro­nikarskich, ale będące raczej anty­bo­ha­te­rami, jak Popiel II. W tej czę­ści sku­piam się głów­nie na wład­cach przed­chrze­ści­jań­skich. Jest to i tak spora rze­sza postaci, nie­kiedy dobrze zna­nych z kro­nik i tra­dy­cji ludo­wej, dla­tego ogra­ni­czam się w ich przy­padku do poda­nia pod­sta­wo­wych infor­ma­cji oraz ewen­tu­al­nie cie­ka­wo­stek. Roz­wi­jam jed­nak spe­cjal­nie opisy syl­we­tek Kraka i Lecha oraz kilku innych waż­nych boha­te­rów naszej naj­daw­niej­szej histo­rii, nazy­wa­nej czę­sto przez aka­de­mi­ków „dzie­jami bajecz­nymi”, gdyż uwa­żam, że zasłu­gują oni na przy­po­mnie­nie i poważ­niej­sze potrak­to­wa­nie, niż to pre­zen­tują nasi histo­rycy ostat­nimi czasy. To nasze dzie­dzic­two, czy to się komuś podoba, czy nie. I choć więk­szość z nich jest uzna­wana przez świat naukowy, a tym samym i przez opi­nię publiczną, za posta­cie legen­darne, to według mnie temat wia­ry­god­no­ści ich ist­nie­nia w wielu wypad­kach jest wciąż otwarty.

Niniej­sze opra­co­wa­nie ma cha­rak­ter lek­sy­konu oso­bo­wego, obej­mu­ją­cego opisy ponad 100 syl­we­tek sło­wiań­skich boha­te­rów, wład­ców i innych waż­nych postaci, zarówno histo­rycz­nie potwier­dzo­nych, jak i tych uzna­wa­nych za posta­cie mityczne, choć nie będziemy tutaj jed­no­znacz­nie roz­strzy­gać tego, która postać jest auten­tyczna, a która nie.

Cezurą cza­sową jest okres od cza­sów sta­ro­żyt­nych do mniej wię­cej prze­łomu X i XI wieku, kiedy to nastą­piło wpro­wa­dze­nie i utrwa­le­nie chrze­ści­jań­stwa oraz roz­wój piśmien­nic­twa. Oczy­wi­ście prze­kazy z tam­tych lat są obar­czone inter­pre­ta­tio chri­stiana, ale więk­szość postaci od tego okresu jest dobrze opi­sana w histo­rio­gra­fii, i trudno tutaj wnieść do niej wiele nowego, może poza wła­ściwą inter­pre­ta­cją zna­nych fak­tów z życia wład­ców i innych waż­nych postaci tam­tych lat.

W przy­padku opisu legen­dar­nych postaci zwią­za­nych z tere­nami obec­nej Pol­ski (nazy­wa­nej w wielu kro­ni­kach Lechią) się­gam także do postaci mitycz­nych, takich jak: Sar­mata, Alan, Wan­dal, Lech czy Krak, koń­cząc na cza­sach przed Miesz­kiem i Sie­mo­my­śle, który wciąż nie jest uzna­wany za postać histo­rycz­nie potwier­dzoną. Oma­wiam też syl­wetki tzw. bar­ba­rzyń­skich wład­ców, co prawda potwier­dzo­nych histo­rycz­nie, ale dość swo­bod­nie i chyba nazbyt pochop­nie ze wzglę­dów poli­tycz­nych uwa­ża­nych przez więk­szość współ­cze­snych uczo­nych za wodzów ple­mion: ger­mań­skich, takich jak Ario­wist czy Cor­sico. Chro­no­lo­gicz­nie zatrzy­muję się na Sie­mo­my­śle, gdyż Mieszko I jest już dobrze opi­saną posta­cią i choć można go doce­nić za pro­ces budowy i jed­no­cze­nia pań­stwa Polan, to jed­nak jest więk­szym boha­te­rem dla chrze­ści­jan ani­żeli daw­nych Sło­wian, któ­rych wiary się wyrzekł.

Jeśli cho­dzi o Poła­bie, Łużyce i Pomo­rze, to oprócz pro­to­pla­stów ple­mion pomor­skich, wie­lec­kich, obo­dryc­kich, rugij­skich czy wagryj­skich opi­suję także wład­ców i boha­te­rów walk na tym tere­nie lub stąd pocho­dzą­cych, czyli Wan­da­lów, Heru­lów i innych ple­mion zaodrzań­skich, uzna­wa­nych przez aka­de­micką naukę za cel­tyc­kie lub ger­mań­skie, choć ist­nieje wiele prze­sła­nek, że były to wspól­noty sło­wiań­skie, ewen­tu­al­nie mie­szane – sar­macko-sło­wiań­skie lub ger­mań­sko-sło­wiań­sko-sar­mac­kie. Dla­tego tak trudno jed­no­znacz­nie okre­ślić rodo­wód Armi­niu­sza, Gęsie­rzyka (Gen­se­ryka), Godzi­sława (Gode­gi­sla) czy Rada­ga­isa.

Przed­sta­wiam tutaj syl­wetki wybra­nych wład­ców i boha­te­rów do cza­sów zbu­rze­nia Arkony, głów­nie tych, któ­rzy słu­żyli sło­wiań­skiej spra­wie, nie przy­jęli chrze­ści­jań­stwa, a tym samym pod­dań­stwa wobec Cesar­stwa, albo byli kryp­to­po­ga­nami, by wobec prze­wagi wroga chro­nić wła­sny lud i jego tra­dy­cje. Poja­wiają się tu: Nakon, Raci­bor, Burzy­sław i wielu innych, a ostat­nim oma­wia­nym przeze mnie boha­te­rem tam­tych cza­sów na Poła­biu jest Niklot, który powstrzy­mał wyprawę krzy­żową w 1147 roku i do końca bro­nił sło­wiań­skiej wol­no­ści, choć musiał ulec napo­rowi Sasów i Duń­czy­ków, ginąc w bitwie w roku 1160. Bra­kuje tu nato­miast takich postaci jak Tesław czy Jaro­mir I, któ­rzy pod­dali Rugię bez walki i zło­żyli hołd Wal­de­ma­rowi I po zbu­rze­niu przez niego Arkony w roku 1168. Nie odzna­czyli się oni bowiem moim zda­niem żadną formą boha­ter­stwa, a byli jedy­nie bier­nymi świad­kami upadku ich pań­stwa i kul­tury, sprze­da­jąc je w zamian za oca­le­nie życia i prawo do spra­wo­wa­nia wasal­nych rzą­dów w imie­niu najeźdź­ców i burzy­cieli daw­nego porządku na ich rodzi­mych zie­miach. Ta data jest według mnie sym­bo­lem końca sło­wiań­skiej nie­za­leż­no­ści na zachód od Odry. Z podob­nych powo­dów pomi­ną­łem chrze­ści­jań­skich ksią­żąt obo­dryc­kich, wie­lec­kich czy sto­do­rań­skich, któ­rzy byli posłusz­nymi len­ni­kami Cesar­stwa, wpro­wa­dza­jąc na siłę nową wiarę. Nie­stety do tra­ge­dii Poła­bian przy­czy­nili się też i pol­scy władcy, a taki Chro­bry mimo innych zasług brał udział w pacy­fi­ka­cji swo­ich sło­wiań­skich braci Wie­le­tów, sprzy­mie­rza­jąc się z Cesar­stwem prze­ciwko nim i krwawo tłu­miąc bunty na Zaodrzu.

Sporo miej­sca poświę­cam też legen­dar­nym boha­te­rom cze­skim i moraw­skim oraz posta­ciom o spor­nym rodo­wo­dzie, takim jak Mar­bod czy Samon, wła­da­ją­cym na dużych obsza­rach, zasie­dla­nych przez liczne ple­miona sło­wiań­skie. Chro­no­lo­gicz­nie docho­dzę tu do Gości­wita – ostat­niego pogań­skiego władcy przed Borzy­wo­jem I; nazwany został pierw­szym chrze­ści­jań­skim władcą Czech w Żywo­cie świę­tego Wacława, w naj­star­szym Żywo­cie świę­tej Lud­miły (Fuit in pro­vin­cia Boemo­rum) oraz w Kro­nice Kosmasa z Pragi. Osobne miej­sce poświę­cam także Dra­ho­mi­rze, która kie­ro­wała reak­cją pogań­ską, a wydała na świat Wacława I Świę­tego, męczen­nika. Pomi­jam wład­ców Wiel­kiej Morawy (Moj­mir, Świę­to­pełk, Rości­sław), któ­rzy jako ochrzczeni docze­kali się mnó­stwa opra­co­wań histo­rycz­nych i są dobrze znani opi­nii publicz­nej. Poza tym swoją sło­wiań­ską wiarę zamie­nili na reli­gię znad Jor­danu, pozo­sta­jąc co prawda przy litur­gii i języku sło­wiań­skim dzięki upo­rowi i dobrej woli misjo­na­rzy Cyryla i Meto­dego, ale mając na uwa­dze odrzu­ce­nie przez nich sło­wiań­skiego dzie­dzic­twa reli­gijno-kul­tu­ro­wego uzna­łem, że nie miesz­czą się oni w kon­wen­cji niniej­szego opra­co­wa­nia.

Pre­zen­tuję też kil­ka­na­ście postaci z połu­dnio­wej Sło­wiańsz­czy­zny, umac­nia­ją­cych lub roz­sze­rza­ją­cych tam sło­wiań­skie pano­wa­nie. Nie zabra­kło tu opi­sów: Swew­lada, Rato­mira Dobręty czy Arda­ga­sta. Tra­dy­cyj­nie pomi­jam tych wład­ców i wodzów, któ­rzy byli wasa­lami Cesar­stwa, Bizan­cjum, Awa­rów lub Buł­ga­rów, trudno bowiem ich nazwać boha­te­rami, gdyż czę­sto bar­dziej dbali o zacho­wa­nie swo­ich wpły­wów ani­żeli o obronę swego ludu i sło­wiań­skich tra­dy­cji. Na połu­dniu sto­sun­kowo wcze­śnie schry­stia­ni­zo­wano Sło­wian, co wią­zało się oczy­wi­ście z utratą nie­za­leż­no­ści tam­tej­szych ksią­żąt. Potrzeba obrony przed Awa­rami, Węgrami, Buł­ga­rami czy Ara­bami wią­zała się z koniecz­no­ścią zawie­ra­nia przez południowosło­wiań­skich wład­ców pod­dań­czych soju­szy z Fran­kami lub Bizan­cjum. Czas sło­wiań­skich boha­te­rów mijał, a w ich miej­sce poja­wiali się sło­wiań­scy obrońcy nowej wiary, budow­ni­czo­wie kościo­łów i chrze­ści­jań­scy męczen­nicy, któ­rym poświę­cono wiele uwagi zarówno w histo­rio­gra­fii, jak i opra­co­wa­niach nauko­wych, więc nie ma potrzeby tutaj się powta­rzać.

Na koniec przy­bli­żam całą rze­szę boha­te­rów ruskich bylin oraz legen­dar­nych pro­to­pla­stów Rusi­nów – Rusa, Ruryka i Kija. Pomi­jam tu nato­miast dobrze opi­sane w histo­rio­gra­fii doko­na­nia Wło­dzi­mie­rza I, który w pew­nym sen­sie był odpo­wied­ni­kiem pol­skiego Mieszka I, zbu­rzył wcze­śniej posta­wione przez sie­bie idole pogań­skie w Kijo­wie i urzą­dził kon­kurs na nową wiarę, wybie­ra­jąc chrze­ści­jań­stwo w obrządku bizan­tyj­skim. Jego postać prze­wija się jed­nak w sze­regu bylin cyklu kijow­skiego (jako Wło­dzi­mierz Jasne Sło­neczko), a wielu opi­sa­nych w skaz­kach (baj­kach) boha­te­rów jest zwią­zana z jego dwo­rem. Nie­mało z nich wal­czy ze złem (np. zde­mo­ni­zo­wa­nym Pogań­skim Ido­lisz­czem, Soło­wie­jem Roz­bój­ni­kiem czy Żmie­jem Gory­ny­czem), poma­ga­jąc Wło­dzi­mie­rzowi w trud­nych spra­wach, w tym i umac­nia­niu nowej reli­gii. Mimo odej­ścia Rusi w tym okre­sie od sło­wiań­skiej wiary w byli­nach zacho­wało się sporo z daw­nej tra­dy­cji, a boha­te­ro­wie wyobra­żają nie tylko kon­kretne posta­cie histo­ryczne czy mityczne, ale sku­piają w sobie także wiele moty­wów ze sło­wiań­skiej sym­bo­liki, np. kniaź Wło­dzi­mierz jest uoso­bie­niem Słońca. W przy­padku ruskich boha­te­rów epic­kich czę­sto trudno uchwy­cić kon­kretny okres wyda­rzeń. Z reguły jed­nak odrzu­ca­łem tutaj posta­cie wal­czące z Mon­go­łami, wzo­ro­wane na posta­ciach XIV-wiecz­nych i póź­niej­szych (np. pier­wo­wzo­rem dla bylin­nego Sam­sona, syna Sama/Samo, i Koły­wana według W. Mil­lera i A. Mar­kowa był nowo­grodzki przy­wódca Sam­son Koły­wa­now, poko­nany w Ugrze przez tubyl­ców w 1357 roku), czy zwią­zane z pano­wa­niem Pio­tra I. Moim zda­niem wykra­czają one bowiem już znacz­nie poza ramy cza­sowe przy­jęte w tym opra­co­wa­niu dla innych rejo­nów Sło­wiańsz­czy­zny.

Moż­liwe, że pomi­nięte tutaj posta­cie, nie­pa­su­jące do przy­ję­tych przeze mnie zało­żeń i ram cza­so­wych, znajdą się w kolej­nym tomie, który już teraz powoli wypeł­nia się bio­gra­mami pro­to­pla­stów róż­nych ludów, z któ­rymi wiąże się Sło­wian (Asz­ke­naz, As, Wan, Scyta), a także mniej zna­nych wład­ców i juna­ków zwią­za­nych z dawną Sło­wiańsz­czy­zną, cza­sem uzna­wa­nych, chyba nie­słusz­nie, za Ger­ma­nów, choć ich rodo­wód możemy uznać co naj­mniej za nie­pewny, a ist­nieje wiele prze­sła­nek, by łączyć ich z ludami sar­macko-sło­wiań­skimi. W dru­giej czę­ści znaj­dzie się głów­nie miej­sce dla tych, któ­rzy zde­cy­do­wali się przy­jąć chrze­ści­jań­stwo, a jed­nak nie zawsze z tym wybo­rem było im po dro­dze. Nie­stety nisz­czyli oni nie­kiedy dzie­dzic­two przod­ków, ale są boha­te­rami dla sło­wiań­skich chrze­ści­jan.

Praca ma cha­rak­ter popu­lar­no­nau­kowy, ale sta­ram się opa­try­wać waż­niej­sze kwe­stie przy­pi­sami, cho­ciaż dla zacho­wa­nia lep­szej przej­rzy­sto­ści i z oszczęd­no­ści miej­sca pomi­jam tu ogól­nie znane i dostępne źró­dła, takie jak wyda­nia prac naszych kro­ni­ka­rzy, które można bez pro­blemu zna­leźć w każ­dej biblio­tece czy nawet w zbio­rach cyfro­wych.

Zamiesz­czam też bogatą biblio­gra­fię, choć zdaję sobie sprawę, że jej roz­miar może prze­ra­żać więk­szość osób nie­bę­dą­cych histo­ry­kami. Moim zda­niem dobrze jed­nak wie­dzieć, gdzie szu­kać szer­szych infor­ma­cji o danym tema­cie.

Przy wyszu­ki­wa­niu poszcze­gól­nych postaci powi­nien być przy­datny indeks, który obej­muje imiona i nazwi­ska boha­te­rów, wspo­mi­na­nych w bio­gra­mach (nazwy oso­bowe zapi­sane są tylko w alfa­be­cie łaciń­skim, a miana w grece, cyry­licy itd. kon­wer­to­wane na język pol­ski) z pomi­nię­ciem kro­ni­ka­rzy i histo­ry­ków, chyba że są oni aktyw­nymi uczest­ni­kami oma­wia­nych wyda­rzeń.

Chciał­bym wyra­zić swoją wdzięcz­ność wszyst­kim oso­bom, które wspie­rały mnie pod­czas przy­go­to­wy­wa­nia tej publi­ka­cji, a zwłasz­cza mojej part­nerce Joan­nie Klich i mojemu synowi Jasiowi Kosiń­skiemu. Czę­sto sie­dzia­łem bowiem godzi­nami przed kom­pu­te­rem, zbie­ra­jąc dane lub pra­cu­jąc nad tek­stem książki, a wszystko to odby­wało się kosz­tem życia rodzin­nego. Ich zro­zu­mie­nie i tro­ska stwo­rzyły mi kom­for­towe warunki do tej żmud­nej pracy. Kocham ich bar­dzo, nie tylko za to. Są oni bowiem naj­więk­szymi boha­te­rami mojego życia.

Jesz­cze przed wyda­niem dru­kiem tej publi­ka­cji tra­fiła ona w for­mie PDF do kil­ku­dzie­się­ciu osób, które zde­cy­do­wały się na wspar­cie przy­go­to­wa­nia jej elek­tro­nicz­nej wer­sji, kiedy jesz­cze nie wia­domo było, że ukaże się ona w tra­dy­cyj­nej for­mie w tak zna­nym wydaw­nic­twie, jakim jest Bel­lona. Za taką formę wspo­mo­że­nia autora rów­nież jestem im nie­zmier­nie wdzięczny, a mobi­li­za­cja, by speł­nić daną im obiet­nicę opra­co­wa­nia tej książki w moż­li­wie krót­kim cza­sie, przy­czy­niła się do odło­że­nia moich innych pla­nów wydaw­ni­czych. Ale mam nadzieję, że zarówno ta pozy­cja, jak i inne, które ukażą się w póź­niej­szym cza­sie, zaspo­koją ocze­ki­wa­nia moich Czy­tel­ni­ków i będą cie­kawą lek­turą dla każ­dego fana naszej naj­daw­niej­szej histo­rii.

Osobno chciał­bym wyra­zić swoją wdzięcz­ność „Fun­da­cji Lep­sze jutro, lep­sza przy­szłość” za finan­sowe wspar­cie, dzięki czemu mogę pokryć pod­sta­wowe koszty zwią­zane z dzia­łal­no­ścią autor­ską.

Szcze­gólne podzię­ko­wa­nia kie­ruję także na ręce Kamila Dud­kow­skiego – autora bloga Wspa­niała Rzecz­po­spo­lita, gdzie pierw­szy raz przed 7–8 laty zetkną­łem się z intry­gu­ją­cymi wyja­śnie­niami wielu słów, etno­ni­mów i nazw wła­snych, które wbrew ofi­cjal­nemu sta­no­wi­sku języ­ko­znaw­ców mają sło­wiań­skie ety­mo­lo­gie. Mam także wielki sza­cu­nek do mrów­czej pracy Janu­sza Bieszka, odkry­wa­ją­cego i przy­bli­ża­ją­cego nam tre­ści daw­nych kro­nik i doku­men­tów, choć nie ze wszyst­kimi jego tezami się zga­dzam. Słowa uzna­nia należą się rów­nież Cze­sła­wowi Biał­czyń­skiemu, który od lat pro­muje Sło­wiańsz­czy­znę i jej boha­te­rów. Na osobną wzmiankę zasłu­guje też osoba Adriana Lesz­czyń­skiego, któ­rego arty­kuły zain­spi­ro­wały mnie do szu­ka­nia sło­wiań­skich ety­mo­lo­gii ger­mań­skich imion, a jego wie­dza doty­cząca naszej zakła­ma­nej histo­rii lub z zakresu arche­oge­ne­tyki poka­zuje, że nie trzeba być naukow­cem, by odkry­wać prawdę o naszych dzie­jach i prze­ka­zy­wać ją innym. Na koniec chciał­bym podzię­ko­wać Wal­de­ma­rowi Wróż­kowi, mło­demu pasjo­na­towi histo­rii, za pomoc w opra­co­wa­niu pocz­tów wład­ców róż­nych ludów, o któ­rych tu wspo­mi­nam.

Swoją pracę dedy­kuję Paw­łowi Stal­ma­chowi, auto­rowi zapo­mnia­nego, a jakże waż­nego dzieła Księgi rodu sło­wiań­skiego (1899). Poza omó­wie­niem sło­wiań­skich wie­rzeń zajął się on w swej pracy także etno­ge­nezą i dzie­jami naszych przod­ków. Zwraca Sło­wia­nom m.in.: Ario­wi­sta, Mar­boda i innych boha­te­rów ludów sław­skich (swew­skich), mar­ko­mań­skich, lugij­skich, kwadz­kich, trac­kich, dac­kich, sar­mac­kich itp., uzna­wa­nych w nauce za nie­sło­wiań­skie. Iden­ty­fi­ko­wał on co prawda Armi­niu­sza i Che­ru­sków jako przed­sta­wi­cieli ludów ger­mań­skich, z czym można dys­ku­to­wać, ale i tak wyka­zał się w tema­cie pocho­dze­nia Sło­wian nie tylko wyjąt­ko­wym patrio­ty­zmem, ale i olbrzy­mią wie­dzą, eru­dy­cją, a nawet odwagą, gdyż pisał w cza­sach zabo­rów Pol­ski i domi­na­cji tur­bo­ger­mań­skiej wer­sji histo­rii.

Wyrazy wdzięcz­no­ści prze­ka­zuję rów­nież kie­row­nic­twu Wydaw­nic­twa Bel­lona za przy­chylne podej­ście do moich pomy­słów wydaw­ni­czych i otwar­tość na przed­sta­wiane przeze mnie i innych auto­rów tre­ści, czę­sto wykra­cza­jące poza aka­de­micką nar­ra­cję.

Na koniec pozo­staje mi tylko żywić nadzieję, że ta praca przy­czyni się do lep­szego pozna­nia naszego sło­wiań­skiego dzie­dzic­twa, a więk­szość wiel­kich przod­ków-boha­te­rów Sło­wian ożyje na nowo, przy­naj­mniej w naszej pamięci.

Autor Puerto Prin­cesa, Fili­piny, gru­dzień 2021

Pol­ska (Lechia)

Pol­ska (Lechia)

Zasta­na­wia­jący jest fakt, że nasi histo­rycy pod­wa­żają rela­cje kro­ni­ka­rzy, takich jak: Kadłu­bek, Dłu­gosz czy autor tzw. Kro­niki wiel­ko­pol­skiej4 (wła­ści­wie Kro­nika Pola­ków i Lechi­tów) i innych, a sami nie potra­fią przed­sta­wić rodo­wodu Mieszka, tak jakby ten książę, uzna­wany za pierw­szego chrze­ści­jań­skiego władcę Pol­ski, nie miał rodzi­ców, spadł z nieba albo, co gor­sza, przy­pły­nął ze Skan­dy­na­wii, bo tam rze­komo wtedy były roz­wi­nięte pań­stwo­wość i wyż­sza kul­tura orga­ni­za­cyjno-poli­tyczna. Oczy­wi­ście to nie­prawda, bo pań­stwa skan­dy­naw­skie w rze­czy­wi­sto­ści powstały nawet póź­niej niż pol­skie czy cze­skie, jed­nak wpi­sy­wa­nie się w filo­ger­mań­ski, a tym samym czę­sto anty­sło­wiań­ski trend, to od dłuż­szego czasu norma wśród naszych aka­de­mi­ków.

Trudno jest nam zro­zu­mieć, dla­czego aku­rat nasi przed­chrze­ści­jań­scy władcy wciąż są trak­to­wani po maco­szemu jako fik­cyjne osoby, zmy­ślone przez kro­ni­ka­rzy-baja­rzy.

Poczet wład­ców pogań­skiej Pol­ski według Arnolda Myliusa, cz. I, repr. [za:] Daniel Edward Frie­dlein,Wize­runki ksią­żąt i kró­lów pol­skich…, Kra­ków–War­szawa 1852

A prze­cież nie tylko Mistrz Kadłu­bek pisał o naszych wład­cach z cza­sów przed chrztem Mieszka I. W powszech­nie sza­no­wa­nym Gesta prin­ci­pum Polo­no­rum, ukoń­czo­nym w latach 1112–1118 przez Galla Ano­nima, wspo­mniany został Lestko (także Lestek, Leszek), książę Pol­ski i syn Sie­mo­wita, uro­dzony ok. 870–880 roku.

Wzmianka o przod­kach Mieszka I znaj­duje się też w Res gestae saxo­ni­cae sive anna­lium libri tres, kro­nice X-wiecz­nego pań­stwa Fran­ków, napi­sa­nej przez Widu­kinda z Kor­bei. Pisał on, że Mieszko był władcą Lici­ca­vi­ków5, któ­rych część histo­ry­ków tłu­ma­czy jako Lest­ko­wi­czów/Lesz­ko­wi­ców, czyli potom­ków Lestka/Leszka.

Poczet wład­ców pogań­skiej Pol­ski według A. Myliusa, cz. II

Zwo­len­ni­kiem auten­tycz­no­ści tzw. Kro­niki Pro­ko­sza i innych mało wia­ry­god­nych „dzieł” Przy­by­sława Dyamen­tow­skiego6 jest Janusz Bieszk, który na pod­sta­wie ponad 50 innych kro­nik i mate­ria­łów źró­dło­wych, pol­skich i zagra­nicz­nych, oraz 36 sta­rych map cudzo­ziem­skich opra­co­wał w 2015 roku poczet sło­wiań­skich kró­lów w okre­sie od XVIII wieku p.n.e. do X wieku n.e.7. W następ­nych publi­ka­cjach autor na pod­sta­wie nowo pozna­wa­nych przez niego źró­deł wery­fi­ko­wał ten wykaz, doda­jąc kolejne posta­cie, zmie­nia­jąc układ i chro­no­lo­gię oraz roz­sze­rza­jąc poję­cie Lechii na czasy do Kazi­mie­rza Wiel­kiego. W ostat­niej książce pt. Sta­ro­żytne Kró­le­stwo Lehii II. Zapo­mniane dowody, wyda­nej w sierp­niu 2020 roku, ten nie­za­leżny badacz histo­rii podaje zak­tu­ali­zo­wany poczet wład­ców Lehii po kolej­nych popraw­kach.

O ile kilka kro­nik z tzw. kufra Dyamen­tow­skiego może budzić uza­sad­nione wąt­pli­wo­ści, o tyle trudno zro­zu­mieć, dla­czego lek­ce­wa­żone są zapi­ski np. powszech­nie sza­no­wa­nego Galla o dziadku Mieszka – Leszku (Lestku) i jego ojcu Zie­mo­my­śle. Histo­rycy nie rozu­mieją też zapi­sów Widu­kinda o Lici­ca­vi­kach, a poda­nia o: Zie­mo­wi­cie, Pia­ście, Popielu, Wan­dzie i Kraku uwa­żają za zmy­ślone. Wtó­rują im w tym media, dla­tego w takiej Wiki­pe­dii nie prze­czy­ta­cie bio­gramu Janu­sza Bieszka ani nie pozna­cie pocztu wład­ców lechic­kich, abs­tra­hu­jąc od tego, czy jest on poprawny, czy nie (wielu z nich pocho­dzi z wąt­pli­wej Kro­niki Pro­ko­sza). Odbie­rana lub ogra­ni­czana jest ludziom moż­li­wość nawet pozna­nia kon­cep­cji tego autora, jakby jej w ogóle nie było. Wiki­pe­dy­ści ser­wują nam za to obszerne opisy zmy­ślo­nej przez Tol­kiena histo­rii Śród­zie­mia i syl­we­tek nie­ist­nie­ją­cych wład­ców i boha­te­rów Gon­doru czy Rohanu (w tym także nazew­ni­czo zwią­za­nych ze Sło­wiańsz­czy­zną, jak Boro­mir, Fara­mir czy Rade­gast).

Wygląda to na celowe odci­na­nie Pola­ków od wła­snej kul­tury, tra­dy­cji i dzie­dzic­twa. Nar­ra­cja ta ogra­ni­cza się do uprosz­czo­nych twier­dzeń, że przed chrze­ści­jań­stwem Sło­wia­nie byli bar­ba­rzyń­skimi ple­mio­nami, niżej roz­wi­nię­tymi kul­tu­rowo od Ger­ma­nów – pogrom­ców samego Rzymu, ustę­pu­ją­cych miej­sca tej sło­wiań­skiej hor­dzie, która przy­szła ze Wschodu w VI wieku n.e. na opusz­czone przez nich tereny. Aż dziw bie­rze, jak wiele osób wciąż w to wie­rzy.

Zamiast więc tzw. dzie­jów bajecz­nych, jak to nazwał Lele­wel, histo­rycy ofe­rują nam dzie­jową pustkę, uza­sad­nia­jąc to tym, że o przed­chrze­ści­jań­skiej histo­rii Pol­ski nic pew­nego nie da się powie­dzieć i koniec tematu, jak to pisał Gall: […] dajmy pokój roz­pa­mię­ty­wa­niu dzie­jów ludzi, któ­rych wspo­mnie­nie zagi­nęło w nie­pa­mięci wie­ków i któ­rych ska­ziły błędy bał­wo­chwal­stwa.

Oso­bi­ście mam inne zda­nie w tej kwe­stii i sta­ram się wydo­być z dostęp­nych źró­deł, jak i z tra­dy­cji ludo­wej, posta­cie naszych wład­ców i boha­te­rów, któ­rzy nie zgi­nęli w pomroce dzie­jów. Uwa­żam, że na nas jako ich potom­kach spo­czywa obo­wią­zek zacho­wa­nia ich w pamięci i prze­ka­zy­wa­nia wie­dzy o ich czy­nach następ­nym poko­le­niom. Uwa­żam, że jest to nie­zwy­kle ważne dla zacho­wa­nia zbio­ro­wej świa­do­mo­ści, boga­tej i sil­nej naszym dzie­dzic­twem, która pozwala na praw­dziw­sze i moc­niej­sze kształ­to­wa­nie poczu­cia wła­snej toż­sa­mo­ści, ale też ugrun­to­wa­nie wiary we wła­sne moż­li­wo­ści i nadziei na lep­szą przy­szłość. I nie wynika to z żad­nych kom­plek­sów naro­do­wych, jak nam to sta­rają się wma­wiać anty­sło­wiań­scy ide­olo­dzy, ale z prawa do prawdy i należ­nego sza­cunku dla przod­ków, z któ­rymi więź nie powinna być ni­gdy zerwana.

Dla­tego na powrót przy­po­mi­nam syl­wetki: Lecha, Kraka, Wandy, Lesz­ków, Pia­sta, Sie­mo­wita czy Sie­mo­my­sła. Miej­scami odwo­łuję się także do bio­gra­mów z wykazu Bieszka, choć sta­ram się zacho­wać chro­no­lo­gię i kolej­ność wład­ców zgodną z waż­niej­szymi zapi­sami pol­skich i zagra­nicz­nych kro­nik, z pomi­nię­ciem jed­nak tych, któ­rzy poja­wiają się tylko w tzw. Kro­nice Pro­ko­sza.

Zde­cy­do­wa­łem się tu rów­nież umie­ścić kilka postaci, które mogą nie­któ­rych zaska­ki­wać, gdyż ich ist­nie­nie jest tylko hipo­te­tyczne, jak Sław, Sar­mata, Alan czy Wan­dal, a jedy­nymi poświad­cze­niami o nich są wzmianki u poje­dyn­czych kro­ni­ka­rzy, bez opar­cia w innych źró­dłach, jed­nak w pew­nych okre­sach były to posta­cie powszech­nie uzna­wane za pro­to­pla­stów Sło­wian i/lub Pola­ków. Można więc ich śmiało nazy­wać legen­dar­nymi boha­te­rami Sło­wian, przez co wpi­sują się jak naj­bar­dziej w zało­że­nia niniej­szego opra­co­wa­nia. Oczy­wi­ście takich postaci jest dużo wię­cej, ale ze względu na ogra­ni­cze­nia obję­to­ściowe musia­łem doko­nać tu selek­cji. Z pew­no­ścią część z nich znaj­dzie się w kolej­nych czę­ściach, które wkrótce pla­nuję przy­go­to­wać do wyda­nia.

Są za to posta­cie potwier­dzone histo­rycz­nie, ale uzna­wane przez histo­ry­ków za ger­mań­skich hero­sów, a nie sło­wiań­skich, jak cho­ciażby Ario­wist i kilku innych (np. Armi­niusz, Gen­se­ryk czy Odo­aker), pre­zen­to­wani przeze mnie w roz­dziale o boha­te­rach z tere­nów Poła­bia, Pomo­rza i Łużyc, któ­rych naj­wyż­sza pora przy­wró­cić potom­no­ści.

Wiem, że wiele osób, zwłasz­cza histo­ry­ków aka­de­mic­kich i ich sym­pa­ty­ków, może poczuć nie­smak, patrząc na pre­zen­to­wany przeze mnie zestaw bio­gra­mów, co im będzie trą­cić lechi­zmem i tur­bo­sło­wiań­stwem. Pomi­jają oni fakt, że, jak wyli­czył Janusz Bieszk: Na 23 zacho­wane śre­dnio­wieczne pol­skie kro­niki o pozna­nej tre­ści aż 13 opi­suje dzieje Lechii i jej wład­ców w okre­sie przed naszą erą8.

Moja praca ma jed­nak cha­rak­ter popu­lar­no­nau­kowy i jest wyni­kiem wła­snych badań histo­rycz­nych oraz takich a nie innych prze­my­śleń i wybo­rów. Wydaje mi się, że warto przy­po­mnieć Czy­tel­ni­kom wiele zapo­mnia­nych syl­we­tek, pomi­ja­nych w opra­co­wa­niach histo­rycz­nych, przed­sta­wić wła­sne inter­pre­ta­cje fak­tów, nawet gdy się nie jest histo­ry­kiem. Uwa­żam, że aka­de­micy nie mają mono­polu na wie­dzę, a tym bar­dziej na mówie­nie nam, co jest prawdą, a co nie, choć może im się tak wyda­wać.

Chwała Janu­szowi Biesz­kowi, że odkrył na nowo nasze dzieje i zain­te­re­so­wał wielu ludzi naszą histo­rią. A uczeni niech robią swoje, byle tylko poma­gali nam, a nie prze­szka­dzali w pozna­wa­niu prawdy o naszych dzie­jach i nie prze­krę­cali fak­tów na uży­tek doraź­nej poli­tyki histo­rycz­nej.

Sław

Kro­nika wiel­ko­pol­ska podaje, że pro­to­pla­stą Sło­wian był Sław. W pro­logu do tego histo­rycz­nego dzieła czy­tamy rów­nież, że swo­ich braci, pocho­dzą­cych od tegoż Sława, miał znie­wo­lić Nem­rod, który był tyra­nem w Pano­nii. Nim­rod poja­wia się w Biblii, gdzie jest przed­sta­wiany w nie­zbyt korzyst­nym świe­tle, a wspo­mina o nim też Izy­dor z Sewilli w VII wieku, który zasły­nął m.in. z poda­wa­nia dzi­wacz­nych ety­mo­lo­gii imion postaci histo­rycz­nych i legen­dar­nych, oczy­wi­ście tłu­ma­czo­nych na kościelną modłę.

Pomi­ja­jąc filo­ro­mań­skie i pro­fran­kij­skie wyja­śnie­nia Izy­dora oraz rze­szy jego apo­lo­ge­tów, należy zwró­cić uwagę, że inne imię, a raczej przy­do­mek Nem­roda to Nie­mir. Rdzeń *mir jest bowiem syno­ni­mem słowa rod, zatem moż­liwe wydaje się, że Nem­rod to „nie­mi­łu­jący rodu” lub „nie­dba­jący o pokój”. Kto wie, czy to nie od niego wywo­dzi się nazwa Niem­ców jako tych „nie z mie­cza”9 – nie z rodu (nem + rod). Nie­wy­klu­czone też, że jeśli nawet nale­żał on do „sław­skiego rodu”, to mógł za swoje pod­ło­ści wobec krew­nych zostać z niego wyklu­czony. Inną opcją jest też moż­li­wość, że był synem lub potom­kiem Sława z nie­pra­wego łoża, czyli bez rodo­wodu (ne + ma + rod), albo sam wyparł się rodziny. Taki sce­na­riusz zda­rzeń w pew­nym sen­sie byłby swego rodzaju genezą ist­nie­ją­cych związ­ków Sło­wian z Teu­to­nami i ich wiecz­nych wza­jem­nych waśni. Zresztą o pocho­dze­niu z jed­nego pnia Sło­wian, Scyto-Sar­ma­tów i Ger­ma­nów mówi wielu uczo­nych. Autor Kro­niki wiel­ko­pol­skiej poda­wał jed­nak pewne roz­róż­nie­nie pocho­dze­nia tych ludów, wyja­śnia­jąc, że Sło­wia­nie wywo­dzą się od synów Jafeta – Jana (Iwana), a Niemcy od Kusa. W Księ­dze Rodzaju zapi­sano bowiem, że Nim­rod był pra­wnu­kiem Noego, wnu­kiem Chama i synem Kusza, a nie Sława.

Pewne wąt­pli­wo­ści takiej gene­alo­gii poja­wiają się nam, gdy weź­miemy pod uwagę inny zapis biblijny o tym, że synem nie­ja­kiego Kisza (brata m.in. Sura i Baala) był Saul (hebr. שָׁאוּל; wymowa: Szaul – Sza­weł), według Biblii pierw­szy król Izra­ela (ok. XI wieku p.n.e.). To poprzed­nik Dawida („dają­cego wie­dzę”, bo *wid to „widzieć”, „wie­dzieć”). Powo­łany przez pro­roka Samu­ela („samego boga”, bo *samu to „sam”, a *el to „bóg”; podobne imię do Samona) na wodza, zjed­no­czył pod swą wła­dzą ple­miona izra­el­skie. Jakoś dziw­nie imię tego pro­to­pla­sty narodu izra­el­skiego układa nam się w ana­gram Slau – Sław. Może to przy­pa­dek, a może nie. Z pew­no­ścią jest to jed­nak kolejny trop do badań dla nie­za­leż­nych bibli­stów, sla­wi­stów i pasjo­na­tów histo­rii.

Szu­ka­jąc podo­bieństw do imie­nia Sław, natkną­łem się także na scy­tyj­skiego króla Savliusa, syna Gnura, a ojca Idan­thir­sosa (Ιδανθιρσος). Popro­wa­dził on zjed­no­czoną armię scy­tyj­ską (w soju­szu z Sau­ro­ma­tami, Budy­nami i Gelo­nami10) w 514 roku p.n.e. prze­ciwko Per­som (według Hero­dota, Justina i Tro­gusa). Savlius po podob­nej prze­stawce jak w przy­padku Saula daje nam Sla­vius.

Wra­ca­jąc jed­nak do Nem­roda, to trzeba przy­znać, że obie­gowa opi­nia o nim spro­wa­dza się do wize­runku tyrana wal­czą­cego z Bogiem (israel11), bo zbu­do­wał wieżę Babel mającą zapew­nić prze­trwa­nie na wypa­dek kolej­nego potopu jako kary bożej dla nie­po­kor­nych ludzi.

Zresztą sam rodo­wód od Chama, czyli wyrod­nego syna Noego, nie był zbyt szla­chetny według inter­pre­ta­cji juda­istów, a tym samym i chrze­ści­jań­skich teo­lo­gów. Dla­tego Żydzi stwo­rzyli pro­pa­gan­dowy mit o Sło­wia­nach jako o ludziach gor­szej krwi, któ­rzy powinni słu­żyć tym lep­szym, wywo­dzą­cym się z rodu Jafeta i Sema. Szlachta pol­ska usi­ło­wała się odciąć od tego pejo­ra­tyw­nego postrze­ga­nia jej rodo­wodu i pró­bo­wała wypro­wa­dzać pocho­dze­nie pol­skiego rycer­stwa od Jafeta, a nie Chama. Za potom­ków Chama uzna­wano za to chło­pów jako miej­sco­wych auto­chto­nów, a okre­śle­nie „cham” stało się syno­ni­mem wie­śniaka, pra­cu­ją­cego na rzecz szla­chet­nych panów.

Co cie­kawe, w tra­dy­cji żydow­skiej ist­niało też prze­ko­na­nie o wystę­po­wa­niu mistycz­nych połą­czeń prze­strzen­nych pomię­dzy Pol­ską a Izra­elem12. Szlomo ben Icchak, zwany Rashi, jeden z naj­bar­dziej sza­no­wa­nych przez Żydów komen­ta­to­rów Biblii i Tal­mudu, w XI wieku pisał o Olku­szu, który mieli zało­żyć kana­nej­scy Feni­cja­nie. Nazwa tego pol­skiego mia­sta miała według niego jakoby pocho­dzić od fenic­kiego El-Kusz13. Rashi pisał w Sod Mesha­rim, że: Olkusz jest to mia­sto w pań­stwie Polo­nia, które należy do Ziemi Izra­ela, choć leży poza gra­ni­cami Ziemi Izra­ela. I wiedz, że są tam rudy złota, sre­bra i że w pobliżu niego znaj­duje się sól, ponie­waż Morze Solne (Mar­twe) bli­skie Ziemi Izra­ela docho­dzi pod zie­mią do tego miej­sca14. Wspo­mniany przez niego El-Kusz zapewne został nazwany na cześć ojca Nem­roda, o któ­rym wyżej była mowa. Te wszyst­kie dziwne inter­pre­ta­cje żydow­skie w tej kwe­stii mogą wska­zy­wać na związki Kusza ze Sło­wia­nami, a tym samym i z Pola­kami.

Znana jest też teza żydow­skich rabi­nów o pocho­dze­niu Sło­wian od znie­na­wi­dzo­nych przez nich Kana­nej­czy­ków, któ­rzy mieli zaj­mo­wać „żydow­ską zie­mię obie­caną”. Przez długi okres zresztą Sło­wian nazy­wano Kana­nej­czy­kami, zakła­da­jąc w tra­dy­cji żydow­skiej, że opu­ścili oni Kanaan jesz­cze przed cza­sami Jozu­ego. W póź­niej­szym okre­sie Pol­ska stała się dla nich drugą zie­mią obie­caną, ale nie­stety wielu żydow­skich nauczy­cieli twier­dziło, że zaj­mują oni żydow­ską zie­mię i należy ich jej pozba­wić. Tak jak wcze­śniej żydow­scy kupcy czer­pali zyski z han­dlu sło­wiań­skimi nie­wol­ni­kami, celowo wpro­wa­dza­jąc do obiegu okre­śle­nie scla­vus – nie­wol­nik, co szybko pod­chwy­cili i spo­pu­la­ry­zo­wali w Euro­pie Fran­ko­wie, tak po ogra­ni­cze­niu tego nie­cnego pro­ce­deru zaczęli oni udzie­lać poży­czek pod zastaw, w tym także ziemi. Plan był pro­sty, prze­jąć nowy Kanaan bez walki.

Mimo że Ara­bo­wie byli głów­nymi odbior­cami sło­wiań­skich nie­wol­ni­ków od żydow­skich kup­ców i prze­jęli od nich okre­śle­nie saqlab (sław) – nie­wol­nik, to jed­nak nie uzna­wali oni pocho­dze­nia Sło­wian od Chama. Ich uczeni, jak Abū Muḥammad Ibn Qutay­bah (829–889), twier­dzili, że Sło­wianie są potom­kami Madaja, syna Jafeta15. Podob­nie uwa­żał Al-Masudi, „ojciec histo­ry­ków arab­skich”, który pisał, że wszyst­kie narody sło­wiań­skie wywo­dzą się od Madaja, doda­jąc, iż „takie jest poda­nie wielu ludzi, któ­rzy tru­dzili się w tej spra­wie”16. Nie ozna­czało to jed­nak tego sta­tusu, jaki posia­dali Ara­bo­wie, potom­ko­wie Sema, ani nawet inne ludy wywo­dzone od Jafeta, gdyż według arab­skiej tra­dy­cji Saqlab (Sław) – przo­dek Sło­wian, który wal­czył o zie­mię z braćmi, został przez nich pobity i musiał zado­wo­lić się chłod­nymi zie­miami na pół­nocy Europy17.

Co gor­sza, pogląd o niż­szo­ści Sło­wian pocho­dzą­cych od mitycz­nego Sława (Saqlaba) miał także opar­cie w praw­do­po­dob­nie zmy­ślo­nej dla celów pro­pa­gan­do­wych legen­dzie zna­nej z ano­ni­mo­wego dzieła z XII wieku Zbiór histo­rii i opo­wie­ści, powsta­łego w pań­stwie Gha­zna­wi­dów. Według niej ojciec Saqlaba (Sława), któ­rego matka zmarła zaraz po jego naro­dzi­nach, został wykar­miony mle­kiem suki, co było przy­czyną jego „psiej” natury. Z tego też powodu jego syn został nazwany Sagla­bem (Saqla­bem), co według ety­mo­lo­gii poda­nej przez per­skiego uczo­nego z XI wieku Abu Sa’id Gar­dezi miało ozna­czać psa (pers. sag)18.

Al-Masudi pisał też o potęż­nym sło­wiań­skim władcy Madżaku, rzą­dzą­cym Walin­ja­nami, o któ­rym będzie dalej mowa. Wspo­mi­nał także o innych ple­mio­nach i ich wład­cach, takich jak: Osto­trana (Sto­do­ra­nie) z kró­lem o imie­niu Baskla­bić (Wasła­wić), Dulaba (Dulę­bo­wie) – król Wanić­slaf (Wień­czy­sław), Nem­czin („naj­bar­dziej dzielny i przed­się­bior­czy wśród ple­mion sło­wiań­skich” – dla­tego nasi histo­rycy utoż­sa­miają go z… Niem­cami, a nie np. z Niem­cza­nami spod ślę­żań­skiej Niem­czy) – król Girana (według aka­de­mi­ków to Geron, wymie­niony tu jako zacny nem­czyń­ski Sło­wia­nin), Mana­bin (Mano­wie) – Rati­mir, Sur­bin (Ser­bin, któ­rego boją się inni Sło­wia­nie). Pisał także o ple­mio­nach: Morawa (Mora­wia­nie), Chor­wa­tin (Chor­waci), Sachin (Sasin – Sasi), Gusa­nin (Gęsia­nie) i Bra­ni­ća­bin (Bra­ni­cza­nie). Pierw­szym z państw sło­wiań­skich jest al-Dir (Kraj Dira – Ruś Kijow­ska), a kolej­nym al-Firag (Macierz – Biała Chro­ba­cja), któ­rego naród jest naj­pięk­niej­szy, naj­licz­niej­szy i naj­dziel­niej­szy mię­dzy Sło­wia­nami19.

Jeśli Nem­czin to Niemcy, a Sachin to Sasi, to widocz­nie dla arab­skiego szpiega, podróż­nika i kro­ni­ka­rza – raczej dość dobrze roze­zna­nego w tym, kto jest kim w kra­jach, z któ­rymi han­dlo­wał – są to odłamy Sło­wian. Co cie­kawe, także Kraj Dira, opi­sy­wany przez innych arab­skich i żydow­skich kro­ni­ka­rzy jako Al-Rus (Kraj Rusów – Ruś), u Al-Masu­diego jest pań­stwem sło­wiań­skim, a nie ruskim, co wielu histo­ry­ków rozu­mie jako rzą­dzo­nym przez wikin­gów.

Żydow­scy pisa­rze śre­dnio­wieczni także wydają się nie za bar­dzo odróż­niać Sło­wian od Teu­to­nów, gdyż wymien­nie nazy­wają obie grupy etniczne – Asz­ke­nazi. Dla śred­nio zorien­to­wa­nego Araba czy Żyda w okre­sie śred­niowiecza roz­po­zna­nie róż­nic naro­do­wo­ścio­wych mię­dzy Sło­wia­nami a Ger­ma­nami w rozu­mie­niu – Pro­to­niem­ców, jak widać, sta­no­wiło nie lada wyzwa­nie. Tak jak dla nas Żydzi i Ara­bo­wie to Semici, a róż­nice etniczne mię­dzy tymi etno­sami w X wieku, kiedy pisali: Al-Masudi, Al-Bekri, Ibn-Rosteh czy Ibn Jakub, były trudne do uchwy­ce­nia, tym bar­dziej że wielu żydow­skich kup­ców pra­co­wało dla arab­skiego Kali­fatu Kor­doby. Co jed­nak zna­mienne, podob­nie jak Rzy­mia­nie pod jed­nym geo­gra­ficz­nym poję­ciem Ger­ma­nów ujmo­wali miesz­kań­ców Ger­ma­nii, bez względu na ich teu­toń­skie, sło­wiań­skie, sar­mac­kie czy cel­tyc­kie pocho­dze­nie, tak w tym przy­padku dla arab­skiego pisa­rza Niemcy to czę­sto Sło­wia­nie. Moż­liwe, że wyni­kało to z powodu wywo­dze­nia ich ze wspól­nego pnia, czyli od Saków (Scy­tów), skąd się mogło wziąć okre­śle­nie Saqa­liba (Saka­liba/Saka­liwa), jak w świe­cie arab­skim i u Żydów nazy­wano ludy sło­wiań­skie, czyli scy­tyj­skiego pocho­dze­nia (pocho­dzące od Saków). Zmiana zna­cze­niowa tej nazwy na „nie­wol­nik” to zresztą nie­chlubna „zasługa” żydow­skich kup­ców, któ­rzy przy­by­wali do Europy głów­nie po ger­mań­skich i sło­wiań­skich nie­wol­ników.

Wróćmy jed­nak do Nem­roda. Jak dowia­du­jemy się z Kro­niki Pola­ków i Lechi­tów: Nay­daw­niey­szym ich Sarno władzcą miał bydź ów potężny Nem­roth, co pierw­szy odwa­żył się rów­nych sobie pod­biiać i do posłu­szeń­stwa przy­mu­szać. Tak więc w 1635 roku p.n.e. było już pierw­sze Sarno (Ziarno – rozu­miane jako „zie­mia rodzinna”) Lechi­tów, w któ­rym pano­wał Nem­rod. W now­szych cza­sach mie­li­śmy zapis u Geo­grafa Bawar­skiego Zeru­iani, co część języ­ko­znaw­ców tłu­ma­czy jako „Ziar­nia­nie”. Podob­nie jak wzmian­ko­wany w histo­rio­gra­fii lud Sem­no­nes – Sie­mia­nie i władca ludu Lugio­nes Semno, od „sie­mie­nia”, czyli ziarna. Nie muszę chyba tu przy­po­mi­nać, co ozna­cza męskie nasie­nie i tłu­ma­czyć jego związ­ków z rodze­niem, rodem, pocho­dze­niem. Wystar­czy dodać, że ros. sjemja to rodzina, a psł. sema/semlja – zie­mia, i wszystko nam się łączy w pewną logiczną całość.

Nie można jed­nak wyklu­czyć, że w przy­to­czo­nym frag­men­cie kro­niki wkradł się błąd i poprawny zapis to Samo, a nie Sarno. Wów­czas pierw­szym Samo­władcą (Swe­wła­dem – Sobie­wła­dem), byłby Nem­rod, a nie Sław, jego przo­dek. Wyni­ka­łoby z tego, że Sław nie był nie­za­leż­nym władcą i dla­tego to nie on jest nazy­wany „pierw­szym Sarno (Samo) władcą”.

Nim­rod wystę­puje też w legen­dzie armeń­skiej. Moj­żesz z Cho­renu w swo­jej pracy Histo­ria Arme­nii opi­suje legendę o tytule „Hajk i Bel”, w któ­rej mityczny heros Hajk, uzna­wany za pro­to­pla­stę narodu ormiań­skiego, wywo­dzący się z rodu Gomera, poko­nuje i zabija Nim­roda w bitwie nad jezio­rem Van. Do nazwy tego jeziora i jego związ­ków z Wanami i Wan­da­lami jesz­cze wró­cimy.

Prze­krę­ca­nie sło­wiań­skich nazw, imion i topo­ni­mów to norma w sta­ro­żyt­no­ści i śre­dnio­wie­czu. Tak było aż do czasu wpro­wa­dze­nia w pisowni naro­do­wych zna­ków dia­kry­tycz­nych w łaciń­skim alfa­be­cie na potrzeby języ­ków sło­wiań­skich (Cze­chy – XV wiek, Pol­ska – XVI wiek). Mniej powszechne piśmien­nic­two u Sło­wian ze względu na prze­ka­zy­wa­nie wie­dzy w for­mie ust­nej „z ojca na syna” lub „od mistrza do ucznia” (podob­nie jak u Cel­tów) skut­ko­wało zacho­wa­niem doku­men­ta­cji pisa­nej z uży­ciem łaciń­skiego alfa­betu, a na tere­nach Bizan­cjum – greki. Nie­do­sto­so­wa­nie jed­nak tych alfa­be­tów do sło­wiań­skiego języka, pisa­nie przez nie­miec­kich misjo­na­rzy lub arab­skich kup­ców ze słu­chu i porów­ny­wa­nie zasły­sza­nych wyra­zów do podob­nych w rodzi­mym języku skryby skut­ko­wało masą prze­kła­mań i nie­ści­sło­ści.

Pro­blem z popraw­nym odwzo­ro­wy­wa­niem wyra­zów sło­wiań­skich pogłę­bił się jesz­cze bar­dziej wraz z odej­ściem na tere­nie zachod­niej i czę­ści połu­dnio­wej Sło­wiańsz­czy­zny od gła­go­licy w IX wieku i wpro­wa­dze­niem tam łaciny. Zależ­ność nowo powsta­łych sło­wiań­skich państw od wpły­wów papie­stwa i państw pra­nie­miec­kich (Kró­le­stwo Fran­ków, Święte Cesar­stwo Rzym­skie), nie­ustanne misje chry­stia­ni­za­cyjne i powszechna pro­pa­ganda nie sprzy­jały ani doku­men­to­wa­niu prawdy histo­rycz­nej, ani tym bar­dziej dba­ło­ści o popraw­ność zapi­sów wyra­zów sło­wiań­skich, gdy ist­niała taka potrzeba, gdyż uzna­wano je za bar­ba­rzyń­skie i po pro­stu ich nie znano. Taki waty­kań­ski skryba spo­rzą­dza­jąc słynne Dagome iudex, nie wie­dział nawet, kogo ten doku­ment doty­czy i przy­pusz­czał, że cho­dzi o Sar­dyń­czy­ków, co poka­zuje stan ówcze­snej wie­dzy poli­tyczno-geo­gra­ficz­nej u oświe­co­nych prze­cież ludzi, jakimi powinni być rzym­scy zakon­nicy.

Nawet roz­wój i adap­ta­cja cyry­licy na wschod­niej Sło­wiańsz­czyź­nie nie zmie­niły tego stanu rze­czy, choć wła­śnie tam chyba naj­le­piej zacho­wano pier­wotne słowa i nazwy języka sło­wiań­skiego.

Jed­nym z obra­zu­ją­cych ten pro­blem przy­kła­dów może być śre­dnio­wieczna pisow­nia imie­nia zna­nego histo­ry­kom Świę­to­pełka moraw­skiego. Znamy m.in. nastę­pu­jące wer­sje zapisu jego miana: Zestawu, Zwen­ti­bald, Zuen­di­bolch, Suato­pluk, grecki Σφενδοπλόκος (Sphendoplόkos), Σφεντοπλικος (Sphen­to­pli­kos). Jak widać, na pierw­szy rzut oka nie wyglą­dają te słowa na sło­wiań­skie, a prze­cież bez wąt­pie­nia doty­czą one sło­wiań­skiego imie­nia.

Może przy­to­czone tu przeze mnie przy­kłady otwo­rzą oczy nie­do­wiar­kom, któ­rzy powąt­pie­wają w sło­wiań­skie ety­mo­lo­gie imion: Swe­wów (Sła­wów), Lugiów (Łęgów), Che­ru­sków, Wan­da­lów, Heru­lów, Lon­go­bar­dów, Bur­gun­dów, Bastar­nów (Peł­ków), Mar­ko­ma­nów i innych ludów, z mar­szu uzna­wa­nych za ger­mań­skie (w rozu­mie­niu pra­nie­miec­kie) lub cel­tyc­kie. Moim zda­niem, o czym wie­lo­krot­nie pisa­łem już w swo­ich książ­kach, były to jed­nak soju­sze róż­nych odła­mów Gotów (Scy­tów), Sar­ma­tów (Ala­nów), Wene­dów (Pra­sło­wian) i Bał­tów. Dla­tego nie można tu mówić o etnicz­no­ści, tak jak nie była poję­ciem etnicz­nym nazwa Ger­ma­nia, Sar­ma­cja czy póź­niej­sza Jugo­sła­wia, a obec­nie Europa (Unia Euro­pej­ska).

Oczy­wi­ście nie można na pod­sta­wie samych wyja­śnień nazw i ety­mo­lo­gii wycią­gać zde­cy­do­wa­nych wnio­sków, ale mając na uwa­dze wła­ści­wie inter­pre­to­wane dane z innych dzie­dzin (histo­ria, arche­olo­gia, etno­gra­fia, arche­oge­ne­tyka itd.) – z wyko­rzy­sta­niem zwy­kłej logiki i koja­rze­nia fak­tów – nawet śred­nio inte­li­gentny czło­wiek powi­nien zauwa­żyć, że coś z tą naszą histo­rią jest nie tak.

Pamię­tajmy, że ekwi­li­bry­styka języ­kowa to narzę­dzie pro­pa­gandy i nie­stety lin­gwi­ści powinni się tu ude­rzyć w piersi, bo do tej pory domi­nuje wśród nich nie­chlubny para­dyg­mat naukowy, że przy wypro­wa­dza­niu ety­mo­lo­gii słów doty­czą­cych okresu sprzed rze­ko­mego przy­by­cia Sło­wian do środ­ko­wej Europy w VI wieku n.e. (teo­ria Kos­sinny) należy lek­ce­wa­żyć moż­liwe sło­wiań­skie źró­dło­słowy. Stąd tyle prze­kła­mań i mani­pu­la­cji, szko­dzą­cych praw­dzie i urą­ga­ją­cych nauce.

Należy też mieć na uwa­dze, że więk­szość tzw. pro­to­ger­mań­skich słów to formy zre­kon­stru­owane przez lin­gwi­stów pod koniec XIX wieku, a nie znane z jakichś napi­sów runicz­nych na zna­le­zio­nych arte­fak­tach czy zna­le­zione w jakich­kol­wiek doku­men­tach, dla­tego ich wia­ry­god­ność stoi pod zna­kiem zapy­ta­nia.

Chyba naj­wyż­szy czas na uczciwe podej­ście do tematu. Szkoda tylko, że muszą to robić nie­za­leżni pasjo­naci, a nie aka­de­micy, wciąż oko­pani na swo­ich tur­bo­ger­mań­skich pozy­cjach świa­to­po­glą­do­wych. Miejmy nadzieję, że może i dzięki takim opra­co­wa­niom jak niniej­sze, oraz innym publi­ka­cjom i arty­ku­łom takich auto­rów jak: Adrian Lesz­czyń­ski, Bogu­sław A. Dębek, Janusz Bieszk czy Mariusz Kowal­ski coś się zmieni w tej kwe­stii.

Gdy patrzymy na imiona suew­skich (słew­skich) wład­ców, to nie powin­ni­śmy mieć wąt­pli­wo­ści, jaki jest rodo­wód tego ludu. Mamy wśród nich przy­kła­dowo takie nazwy oso­bowe, jak: Rechila (438–448), czyli „Gada­jąca woda” (Wiesz­czyca), bo *rechi<reci to ryczeć, mówić, rzec, ale i „ryczący” rycerz, a *la to woda, może to być też skrót od Reczila(h), tj. „Ryczą­cego (Mówią­cego) Lacha”. Zdaje się to potwier­dzać także inne imię suew­skiego króla – Rechiar (Rechi + Ar, czyli „Mówiący Aria”); Rechi­mund – Mówiący (Rycer­ski) Mędrzec (*mund – mun­dry); Miro, czyli po pro­stu Pokój; Ebo­ryk – skrót od [Ł]ebo­ryk, czyli Łeb­ski (Mądry).

Chyba jasno widać, że sam etno­nim Sła­wo­wie (Suewo­wie), jak twier­dził Jakub Grimm, a także imiona sław­skich wład­ców, są sło­wiań­skie.

W for­mie Swe­wo­wie od razu łączy nam się ten etno­nim z zapi­sem imie­nia Swe­wład, ozna­cza­ją­cym Samo­włada (Samo), czyli „sobie pana” – samo­władcę.

Dla mnie, jak i dla wielu uczo­nych, Suewo­wie to Sła­wo­wie ewen­tu­al­nie Słe­bo­wie (Poła­bia­nie), czego nie potrafi wciąż zaak­cep­to­wać grono aka­de­mi­ków, wycho­wa­nych i wyedu­ko­wa­nych na filo­ger­mań­skich hasłach oraz utrzy­ma­nej w tym tonie „jedy­nie słusz­nej wer­sji histo­rii”.

Sar­mata (Asar­mot)

Maciej z Mie­chowa, żyjący w XV wieku, wywo­dził Pola­ków od Sar­ma­tów. Nie­długo po nim Mar­cin Kro­mer twier­dził, że Sar­maci pocho­dzili od biblij­nego Asar­mota (Sar­maty), potomka brata Jafeta – Sema. Ten pol­ski kro­ni­karz pod­wa­żył tym samym przy­jęty dotych­czas rodo­wód Pola­ków wypro­wa­dza­nych od Wan­da­lów. Taką teo­rię powtó­rzył za nim Sta­ni­sław Sar­nicki (XVI wiek). Także Maciej Stryj­kow­ski, powo­łu­jąc się na Kro­mera, wywo­dził Scy­tów, ale i Sło­wian oraz Żmu­dzi­nów i Litwi­nów od Sar­ma­tów, a za ich pro­to­pla­stę uwa­żał Asar­mota.

Od tam­tej pory zaczęto uwa­żać, że nasi rodacy to potom­ko­wie Sar­ma­tów. Tak roz­wi­nął się sar­ma­tyzm, czyli de facto powrót do korzeni, któ­rego efek­tem było m.in. stwo­rze­nie naj­więk­szego pań­stwa ówcze­snej Europy, czyli Rze­czy­po­spo­li­tej Obojga Naro­dów. Ta mega­fe­de­ra­cja przy­po­mi­nała dawną Sar­ma­cję, sta­czała zwy­cię­skie bitwy z udzia­łem sław­nej husa­rii, jak cho­ciażby pod Cho­ci­miem czy Wied­niem, dzięki czemu nastą­pił wzrost dumy naro­do­wej i patrio­ty­zmu, a także dbała o utrzy­ma­nie i roz­wój demo­kra­cji szla­chec­kiej w cza­sach, gdy w innych kra­jach Europy pano­wały monar­chie czę­sto oparte na despo­ty­zmie władcy.

Wojna Sar­ma­tów ze Scy­tami, rys. M.V. Gore­lik

Jed­nym z sar­mac­kich ple­mion, które miały odci­snąć swoje piętno na naszych przod­ków, byli Ala­no­wie. Dla­tego zaczęto się­gać do biblij­nych rodo­wo­dów, doszu­ku­jąc się tam Alana i jego wnuka Wan­dala, by jakoś pogo­dzić te obie teo­rie etno-gene­tyczne o pocho­dze­niu naszego narodu (wan­dal­ską i sar­macką). W końcu z Wan­dala uczy­niono sar­mac­kiego boha­tera i tym samym zna­le­ziono kom­pro­mis, który ist­niał w publicz­nej świa­do­mo­ści od XVI do XVIII wieku.

Uwa­żano, że Sar­maci to lud o scy­tyj­skim rodo­wo­dzie, który wyod­ręb­nił się z tej dużej grupy koczow­ni­ków i wywal­czył sobie nie­za­leż­ność. Zde­cy­do­wali się też oni zmie­nić spo­sób życia z noma­dycz­nego na osia­dły. Wal­cząc ze Scy­tami i pod­bi­ja­jąc ich zie­mie we wschod­niej Euro­pie, Sar­maci mieli na celu stwo­rze­nie wła­snego pań­stwa – Sar­ma­cji, co, jak wiemy, im się udało. Na tere­nie zaję­tym przez Sło­wian, para­ją­cych się głów­nie rol­nic­twem, stwo­rzyli klasę rycer­sko-szla­checką. W ten spo­sób powstał układ spo­łeczny oparty na wza­jem­nych korzy­ściach. Mia­no­wi­cie sar­mac­kie rycer­stwo nad­sta­wiało karku i prze­le­wało swoją krew w bitwach w obro­nie ziemi i ludzi, a sło­wiań­scy chłopi zapew­niali mu żyw­ność i dostar­czali wyroby rze­mieśl­ni­cze.

Janusz Bieszk poszedł jesz­cze dalej i w swoim poczcie lechic­kich kró­lów (2015), opie­ra­jąc się na dość mało wia­ry­god­nej Kro­nice Pro­ko­sza, umie­ścił także króla Sar­matę, który miał pano­wać w 1800 roku przed naszą erą. Według tego autora po przy­by­ciu na nasze zie­mie został on wybrany na króla na pra­wo­moc­nym wiecu sło­wiań­skim. Był Aryj­czy­kiem – Sar­matą pocho­dzą­cym z Per­sji – ziemi ludzi szla­chet­nych „Airy-an” (dziś Iran). Jako wielki i sza­no­wany wojow­nik wpro­wa­dził szla­chetne normy i zasady, co było zaląż­kiem pierw­szej pań­stwo­wo­ści na naszych zie­miach. Sar­maci sły­nęli z trzech rze­czy: talentu do wojaczki, jazdy kon­nej i praw­do­mów­no­ści. Według Hero­dota uczyli tego od małego swoje dzieci. Król Sar­mata zmarł w pierw­szej poło­wie XVIII wieku przed naszą erą21.

Wal­de­mar Wró­żek, który współ­pra­cuje z Janu­szem Biesz­kiem i przy­go­to­wuje wła­sną książkę o histo­rii Lehii, w jed­nej z inter­ne­to­wych dys­ku­sji zwró­cił uwagę, że: Nie­któ­rzy utoż­sa­miają Sar­matę z biblij­nym Cha­dar­ma­wetą, potom­kiem Sema. Tak podają Aven­ti­nus, Mes­seni, Stryj­kow­ski, Sar­nicki. Šar (Sar­mat) wyszedł z Arme­nii i zajął zie­mie Scy­tów (Mago­gej­czy­ków – od Magoga).

Warto też wyja­śnić nazwę Sar­mat, która według mnie ozna­cza S + ar + mat, czyli „z aryj­skiej macie­rzy”. Sar­maci są bowiem Ariami, a według uczo­nych ich ojczy­zną (macie­rzą) są rejony w oko­li­cach Morza Kaspij­skiego i Morza Czar­nego, choć przy­bywa zwo­len­ni­ków tezy, że ich pier­wotną kolebką były zie­mie mię­dzy Wisłą i Wartą, Kujawy lub ewen­tu­al­nie Pano­nia, czyli koniec Wiel­kiego Stepu eura­zja­tyc­kiego. Szla­kiem łąk22 mieli migro­wać wraz z bydłem naj­pierw na połu­dniowy wschód, ucie­ka­jąc przed zmia­nami kli­ma­tycz­nymi i ochło­dze­niem, a potem wra­cali na rodzinne zie­mie, gdy pogoda się popra­wiała.

Wielu auto­rów pró­bo­wało przed­sta­wić związki Sło­wian, a w szcze­gól­no­ści Pola­ków, z Sar­ma­tami. Jedną z waż­niej­szych prac na ten temat jest moim zda­niem książka Tade­usza Suli­mir­skiego pt. Sar­maci23.

Są i tacy jak Cze­sław Biał­czyń­ski, któ­rzy uwa­żają, że Sło­wia­nie pocho­dzą od Scy­tów, co spo­tyka się nie tylko z kry­tyką śro­do­wi­ska nauko­wego, ale też sta­nowi oś sporu w krę­gach nie­za­leż­nych bada­czy. Przyj­muje się, że Sar­maci to odłam Scy­tów, ale mając na uwa­dze zapi­ski grec­kich histo­ry­ków, że kie­dyś ist­niał jeden wielki naród, od któ­rego pocho­dzą wszyst­kie inne, trudno się dzi­wić takim teo­riom i wśród współ­cze­snych auto­rów. Sar­maci jed­nak nie tylko oddzie­lili się od Scy­tów, ale toczyli z nimi zwy­cię­skie wojny, zaj­mu­jąc ich tereny m.in. we wschod­niej Euro­pie. Na pod­sta­wie źró­deł histo­rycz­nych, arche­olo­gicz­nych i badań etno­lo­gicz­nych można wysnuć przy­pusz­cze­nie, że Sar­maci (Ala­no­wie, Jazy­go­wie, Aorsi, Rok­so­la­no­wie, a według Tade­usza Suli­mir­skiego także Chor­waci, Ser­bo­wie i Anto­wie) odci­snęli wyraźne piętno na ple­mio­nach sło­wiań­skich, two­rząc razem z nimi mie­szane wspól­noty spo­łeczne, jak Ala­no­wie z Gotami nad Morzem Czar­nym24. Kul­tu­rowy udział Scy­tów wydaje się tutaj zni­komy, a wię­cej im się zdają zawdzię­czać ludy goc­kie, pół­noc­no­ger­mań­skie i nor­mań­skie. Wiele wska­zuje bowiem na to, że weszli oni na tereny mię­dzy Łabą a Wisłą od pół­nocy, tj. ze Skan­dy­na­wii, wystę­pu­jąc pod nazwą kilku ple­mion, uzna­wa­nych obec­nie za ger­mań­skie.

Ich wcze­śniej­sze pod­boje, które według arche­olo­gów i histo­ry­ków mogły dopro­wa­dzić do upadku kul­tury łużyc­kiej (m.in. najazd na Bisku­pin), nie pozo­sta­wiły po sobie jakichś trwal­szych śla­dów kul­tu­ro­wych u ludów auto­chto­nicz­nych. Można przy­pusz­czać zresztą, że dość dzika spo­łecz­ność, co znamy z opi­sów histo­rycz­nych, nie miała kul­tu­rowo zbyt wiele do zaofe­ro­wa­nia, poza może umie­jęt­no­ścią jazdy kon­nej i zna­jo­mo­ścią sztuki bojo­wej z uży­ciem kon­nicy. Zada­niem dla arche­olo­gów i histo­ry­ków jest wia­ry­godne usta­le­nie, czy znane zna­le­zi­ska zło­tych ozdób i innych skar­bów rze­czy­wi­ście należą do Scy­tów – koczow­ni­ków, czy też może są to wyroby sar­mac­kie. Być może Sar­maci wyod­ręb­nili się ze spo­łecz­no­ści zwa­nej Scy­tami Kró­lew­skimi, ale to już temat do szer­szych i dokład­niej­szych badań.

Nato­miast sar­maccy Ala­no­wie wraz z Wan­da­lami, Słe­wami (Słe­bami) i innymi ludami schyłku sta­ro­żyt­no­ści pod­bili pół Europy, w tym także kul­tu­rowo, i to ich język, sztuka wojenna, oby­czaje, wie­rze­nia pozo­stały tutaj na dłu­gie czasy. Przy­kła­dowo we Fran­cji (daw­nej Galii) imię Alan do dziś cie­szy się wielką popu­lar­no­ścią.

Alan

W naj­star­szej pol­skiej histo­rio­gra­fii Sło­wian poprzez utoż­sa­mia­nie ich z alań­skim odła­mem Sar­ma­tów wywo­dzono od Alana. Jego potom­kiem miał być Wan­dal, dla­tego Kadłu­bek łączy Pola­ków nie tylko z Lechi­tami, ale i z Wan­da­lami.

Podobny rodo­wód naszych przod­ków przed­sta­wiono w tzw. Kro­nice Dzierzwy, spi­sa­nej na początku XIV wieku (choć nie­któ­rzy datują ją jako wcze­śniej­sze dzieło), gdzie czy­tamy, że: […] przede wszyst­kim należy wie­dzieć, że Polacy pocho­dzą z rodu Jafeta, syna Noego. […] Ala­nus, który jako pierw­szy przy­był do Europy, zro­dziłNegnona, Negnon zaś zro­dził czte­rech synów, z któ­rych pier­wo­rod­nym byłWan­dal, od któ­rego wywo­dzą się Wan­da­lici, zwani obec­nie Pola­kami.

Do takiej wer­sji przy­chy­lał się także Dłu­gosz, który poda­wał, że zro­dzony z Alana Negnon25 miał czte­rech synów: Wan­dala, Thar­gusa, Sak­sona i Bogo­rusa26. Polacy mają być potom­kami Wan­dala, a od jego braci pocho­dzą inne ludy sło­wiań­skie. Kro­ni­karz zapi­sał to sło­wami: Siódmy syn Jafeta, Magog, od któ­rego idą Scy­to­wie, zwani także Mas­sa­ge­tami, Goto­wie, Swe­wo­wie, Ala­no­wie i Hun­no­wie. Ci są synami Jafeta, któ­rego ojcem był Noe, a tego zro­dził Lamech. Pierw­szy zaś czło­wiek z rodu Jafeta, imie­niem Alan, przy­był do Europy z trzema synami, któ­rych nazwi­ska są: Isy­cyon, Arme­non, Negno. Isy­cyon miał czte­rech synów, Franka, Romana, Momaura i Bryta, który Bry­ta­nią pierw­szy nazwał i posiadł. Wtóry zaś syn Alana, Arme­non, miał synów pię­ciu: Socha, Wal­gota, Cebida, Bur­gunda, Lon­go­barda. Trzeci na koniec syn Alana, Negno, czte­rech synów był ojcem, a tych imiona są: Wan­dal, od któ­rego nazwi­sko wzięli Wan­dalowie, teraz Pola­kami zwani, i który rzekę dziś Wisłą pospo­li­cie zwaną chciał mieć rze­czoną Wan­dalem. Drugi syn Negnona Targ, trzeci Saxo, czwarty Bogor. Od Isy­cyona więc, pier­wo­rod­nego syna Alana, poszli Fran­ko­wie, Rzy­mia­nie, tudzież inne narody Laty­nów i Ale­ma­nów. Od dru­giego syna Alana Goto­wie i Lon­go­bar­do­wie. Od Negnona zaś, trze­ciego syna, roze­szły się roz­ma­ite narody po całej Euro­pie, jako to: Ruś cała aż po krańce wschodu, Pol­ska z ziem wszyst­kich naj­ob­szer­niej­sza, Pomo­rza­nie, Kaszuby, ludy Szwe­cyi, Sar­nii (która teraz Saxo­nią się zowie) i Nor­we­gii. A od trze­ciego syna Negnona, zwa­nego Saxo, Cze­chy i Morawa, Sty­rya, Karyn­tya, Kar­niola, teraz Dal­ma­cyą zwana, Lissa (Lisna), Kro­acya, Ser­bia, Pan­no­nia, Bul­ga­rya, Eliza27.

Dodaje też, że poto­mek więc synów Jafeta, Negno, ojciec wszyst­kich Sła­wian, miał dotrzeć na zie­mie nazwane Pano­nią, które stały się nową kolebką tego ludu, skąd jego syno­wie mieli wyru­szyć dalej, stop­niowo zasie­dla­jąc inne kra­iny.

Ala­no­wie wraz z Wan­da­lami i Suewami (Sła­wami) wkra­czają do Galii na początku V wieku, rycina z książkiLa France et les Français à Tra­vers les Siècles, vol. I, 1882–1884

Nato­miast Ber­nard Wapow­ski w XV wieku wypro­wa­dzał Pola­ków od Moso­cha (inna linia Jafe­ty­dów), co przyj­mo­wali też Biel­ski i Stryj­kow­ski. Mosoch był wnu­kiem Noego i potom­kiem Sar­maty, który w cza­sach babi­loń­skich miał ruszyć ze swym ludem na zachód. Trasa jego wędrówki prze­bie­gała przez góry armeń­skie i scy­tyj­skie, po czym dotarł nad Morze Czarne, zwane także Ponc­kim. To tam miało dość do ukształ­to­wa­nia się pra­sło­wiań­skiego etnosu. Stryj­kow­ski zakłada, że to tę spo­łecz­ność należy wią­zać z powsta­niem Zło­tej Kol­chidy.

Z kolei Biel­ski i Gwa­gnin wypro­wa­dzali Sar­ma­tów, utoż­sa­mia­nych przez nich ze Sło­wia­nami, od Asz­ke­naza, brata Rifata (wnuka Jafeta, potomka Gomera), od któ­rego za to mieli pocho­dzić Wene­to­wie, rów­nież uzna­wani przez wielu auto­rów za Pra­sło­wian. Homer zapi­sy­wał ich nazwę jako Ene­toi i wywo­dził ich od miesz­kań­ców Pafla­go­nii, któ­rych Grecy uzna­wali za lud scy­tyj­ski, jak zresztą więk­szość obcych im ludów z tam­tej czę­ści świata. Być może był to jed­nak już kul­tu­rowy odłam Scy­tów, lud osia­dły, a nie koczow­ni­czy, który możemy umow­nie nazy­wać „sta­ro­sar­mac­kim” lub może bar­dziej pre­cy­zyj­nie – wenedz­kim.

Ala­no­wie jako lud sar­macki weszli w pierw­szych wie­kach nowej ery do Europy Środ­ko­wej i zajęli obszary na pół­noc­nym wybrzeżu Morza Czar­nego, gdzie w okre­sie naporu Gotów (zapewne innego odłamu Scy­tów) stwo­rzyli wraz z nimi mie­szaną spo­łecz­ność. Nie­ba­wem jed­nak musieli wyco­fać się na zachód, ucie­ka­jąc przed falą huń­skich koczow­ni­ków, która wlała się do Europy w IV wieku n.e.

Wspo­mi­na­łem wcze­śniej, że wraz z Wan­da­lami, Słe­wami i innymi ple­mio­nami ruszyli oni do Galii, gdzie pozo­sta­wili po sobie istotny wkład kul­tu­rowy, w tym moim zda­niem także języ­kowy, co widać po spo­ty­ka­nych tam nazwach wła­snych, imio­nach i innych sło­wach, które według nie­miec­kich, a za nimi świa­to­wych lin­gwi­stów, mają pra­in­do­ger­mań­ski rodo­wód, a w rze­czy­wi­sto­ści wyglą­dają one bar­dziej na dzie­dzic­two sar­mac­kie.

Myślę, że wszel­kie języ­kowe podo­bień­stwa mię­dzy języ­kami sło­wiań­skimi, skan­dy­naw­skimi, geto-dac­kimi, goc­kim czy pra­nie­miec­kim wyni­kają nie tylko ze wza­jem­nych zapo­ży­czeń, ale mogą być wła­śnie spad­kiem po Sar­ma­tach i Scy­tach oraz Wędach (Wen­dach, Wene­tach). któ­rych mowa zapewne nie­wiele się róż­niła.

Michał Sta­cho­wicz, Sar­maci pół­noc­nych Sło­wian, zstę­pu­jący z gór Kau­kazu na niziny rok­so­lań­skie pod wodzem Ala­nem, przy­cho­dzą do Europy. Repr. Archi­wum Naro­dowe w Kra­ko­wie

Nie ma tu miej­sca na roz­trzą­sa­nie spraw etno­ge­ne­tycz­nych, o czym wię­cej pisali ostat­nio M. Kowal­ski i B.A. Dębek oraz w kilku arty­ku­łach A. Lesz­czyń­ski. Należy jed­nak chyba bar­dziej poważ­nie podejść do tematu sar­mac­kiego wpływu kul­tu­ro­wego na ludy euro­pej­skie u schyłku sta­ro­żyt­no­ści, niż robią to obec­nie nasi uczeni, któ­rzy na hasło „Sar­maci” pukają się w czoło i twier­dzą, że to pseu­do­nau­kowe teo­rie zakom­plek­sio­nych pol­skich nacjo­na­li­stów, marzą­cych o Wiel­kiej Lechii, jakimś impe­rium i kto wie, czym tam jesz­cze. Na szczę­ście na Zacho­dzie oraz w Rosji coraz wię­cej mówi się i pisze o Scy­tach i Sar­ma­tach, więc być może nie­ba­wem i u nas histo­rycy i etno­lo­dzy zaczną postrze­gać ten temat nie jako tur­bo­sło­wiań­skie dyr­dy­mały, ale fakty, które mogą wyja­śnić wiele nie­zbyt czy­tel­nych kart histo­rii.

Bieszk pisał w swej książce z 2015 roku, że Alan II miał zakoń­czyć swój żywot w 1272 roku p.n.e. Autor powo­łuje się przy tym na pięć róż­nych kro­nik, jed­no­cze­śnie poda­jąc rów­nież imiona: Kodana, Filana, Cara, Lasoty, Szczyta, któ­rzy mieli pano­wać w Lechii przed Ala­nem II28. Jed­nak w kolej­nej swo­jej publi­ka­cji z 2020 roku rządy Alana II datuje on na okres od 1587 do 1534 roku p.n.e. Podaje też czas pano­wa­nia Alana I, które przy­pa­dać miało na lata 1878–1853? p.n.e.29. Jak widać, pozna­wa­nie prawdy o naszych dzie­jach to trudny pro­ces i wraz z dostę­pem do kolej­nych źró­deł posze­rza się nasza wie­dza, która wymaga wery­fi­ka­cji poprzed­nich twier­dzeń.

Co cie­kawe, ist­nieje też teo­ria, że nazwa Litwy pocho­dzi od Lita­la­nusa, z któ­rego zro­biono potem Litwosa, syna Wej­de­wuta.

Są i tacy, któ­rzy za Alek­san­drem Tyszyń­skim twier­dzą, że etno­nim Pola­nie ozna­cza Po-Ala­nie, tak jak Polacy to Po-Lacy//Po-Lachy. Jed­nak w naszej tra­dy­cji histo­rio­gra­ficz­nej w kwe­stii pocho­dze­nia Pola­ków chyba moc­niej utrwa­liła się kon­cep­cja wan­dal­ska ani­żeli alań­ska. Być może dla­tego że Wan­da­lo­wie znani byli prak­tycz­nie przez całe śre­dnio­wie­cze, gdy o Ala­nie i Ala­nach dawno już zapo­mniano.

Oczy nam się otwie­rają i wszystko zaczyna być bar­dziej zro­zu­miałe, gdy w naszych roz­wa­ża­niach weź­miemy także pod uwagę zda­nie nie­zna­nych naszej nauce uczo­nych. Taki na przy­kład hisz­pań­ski histo­ryk Agu­sti Ale­many twier­dzi, że Alan z tur­kij­ska zna­czy step30. W słow­niku języka turec­kiego znaj­dziemy też, co zadzi­wia­jące, że to słowo ozna­cza pole. Alani (Ala­no­wie) to zatem ludzie stepu, pól, czyli ina­czej Pola­nie, któ­rzy byli znani pod taką nazwą, gdy pano­wali na obsza­rze wokół Kijowa. Z języ­ko­wego punktu widze­nia etno­nim A + lan można obja­śnić jako wyraz zło­żony z a- (od) i -lan (łan). Przed­ro­stek a- jest także rów­no­znaczny z po-, co de facto ozna­cza toż­sa­mość obu nazw Ala­nie = Pola­nie.

Drą­żąc ten trop w zna­nej wszyst­kim Wiki­pe­dii, znaj­du­jemy, jak zwy­kle, filo­ro­ma­no­ger­mań­skie wytłu­ma­cze­nie słowa łan (tak się jakoś dziw­nie składa, że to w angiel­skim fone­tyczny odpo­wied­nik słowa wan (pan). Zapi­sano tam bowiem, że to dawna jed­nostka podziału pól, uży­wana w Pol­sce, która w innych języ­kach ma formy: ang. lan, łac. laneus, niem. Lahn. A co już jest co naj­mniej zabawne, ter­min ten ma się wywo­dzić według kilku języ­ko­znaw­ców, a za nimi wiki­pe­dy­stów, z… niem. Lehen/Lehn (co od razu koja­rzy się z Lehem), mają­cych ozna­czać opłatę lenną należną według prawa feu­dal­nego lub gospo­dar­stwo wiej­skie.

Jak dodają cyto­wani tam „uczeni”, w Pol­sce i w Cze­chach od XIII wieku była to jed­nostka mier­ni­cza sto­so­wana do okre­śla­nia roz­mia­rów pod­stawy upo­sa­że­nia chłopa osa­dzo­nego na wsi na pra­wie mag­de­bur­skim. Obszar jed­nego łana odpo­wia­dał powierzchni śred­niej wiel­ko­ści chłop­skiego gospo­dar­stwa feu­dal­nego. Łan dzie­lił się na zagony, a te z kolei na skiby31. Czyli pró­buje się nam tym samym wmó­wić, że poję­cia doty­czące podziału ziemi, gospo­dar­stwa i uprawy roli, nawet brzmiące ewi­dent­nie po sło­wiań­sku, jak łan i łach (lach), rze­komo przy­nie­śli nam w XIII wieku Niemcy, któ­rych rol­nic­two stało od zawsze na niż­szym pozio­mie niż u Sło­wian. Tak się robi ludziom wodę z mózgu. Aż dziw bie­rze, że w podobny spo­sób do tej pory nie przy­jęto nauko­wego para­dyg­matu, że Lechici to Niemcy, choć teza Macie­jow­skiego i paru innych jest temu bli­ska.

Warto tu jesz­cze dodać, że w chiń­skich źró­dłach z ok. 300 roku p.n.e. Ala­no­wie są wymie­niani jako jedno z czte­rech huń­skich ple­mion pod nazwą Lan, co przy­po­mina pol­skie Łan. Z turk. alan, yalan – step, syno­nim turk. yaziq – rów­nina, pła­sko­wyż (Jazy­go­wie – Jazy­ko­wie, od ‚jazyk’ – język, ale i ros. ‚jazy­cze­stwo’ – sta­ro­wie­rze, w tym przy­padku to raczej ludzie uży­wa­jący ‚języka’, czyli ‚słów’, co jest syno­ni­mem etno­nimu Sło­wia­nie). Obie nazwy odno­szą się do ludów żyją­cych na ste­pie. Alan to etnos będący czę­ścią nad­ka­spij­skich ludów zna­nych też jako Mas­sa­geci32.

Pod­su­mo­wu­jąc, wiele wska­zuje na to, że etno­nimy Ala­no­wie i Pola­nie oraz, co wię­cej, Lacho­wie z ety­mo­lo­gicz­nego punktu widze­nia ozna­czają prak­tycz­nie to samo, zatem doszu­ki­wa­nie się związ­ków etno­ge­ne­tycz­nych mię­dzy tymi ludami nie jest pozba­wione pod­staw.

Wan­dal

Win­centy Kadłu­bek w swo­jej Kro­nice Pol­ski, spi­sa­nej na prze­ło­mie XII i XIII wieku, zawarł legendę o Wan­dzie. Uczy­nił przy niej przy­pis, że od Wandy pocho­dzi nazwa rzeki Wan­da­lus (tj. Wisły), która znaj­do­wała się pośrodku jej kró­le­stwa, nato­miast jej pod­dani nazwani zostali Wan­da­lami. Nic nie wspo­mi­nał o Wan­dalu i za pra­ojca Pola­ków uzna­wał Kraka, choć zarówno Wan­da­lów, jak i Lechi­tów utoż­sa­miał z Pola­kami. Kro­nika Dzierzwy wymie­nia za to Wan­da­lusa już per­so­nal­nie, czy­niąc z niego jed­nego z pierw­szych wład­ców Polan.

Ahmed ibn Moham­med al-Maqqari podaje infor­ma­cję, że Wan­dal był wnu­kiem Jafeta33, choć może tu cho­dzić też o ogól­niej­sze poję­cie potomka, gdyż z kolei według kro­nik Wan­dal był wnu­kiem Alana, który wywo­dził się z Jafe­to­wego pnia.

Zda­niem Bieszka Wan­dal pano­wał około 1272 roku przed naszą erą. Był naj­star­szym synem króla Alana II i został wybrany na króla na wiecu sło­wiań­skim. Pano­wał nad wszyst­kimi ple­mio­nami Ariów – Sło­wian zamiesz­ku­ją­cych wów­czas Lechię: Wan­da­lami, Indo­scy­tami, Scy­tami, Sar­ma­tami – mówiący-mi oczy­wi­ście jed­nym wspól­nym prasło­wiań­skim języ­kiem. Od nazwi­ska tego króla Wisłę zaczęto nazy­wać Wan­dala34.

Pseu­do­hi­sto­ryczny mit o ger­mań­sko­ści Wan­da­lów trudno obro­nić. Nasi naukowcy jed­nak jak man­trę powta­rzają ten dogmat, opie­ra­jąc się na mało prze­ko­nu­ją­cych prze­słan­kach, jed­no­cze­śnie wyśmie­wa­jąc dość solidne argu­menty prze­ma­wia­jące za ich sło­wiań­sko­ścią. Lek­ce­ważą oni zapi­ski kro­ni­kar­skie o powią­za­niach Sło­wian i Lechi­tów z Wan­da­lami, jak i nazy­wa­nie w nie­miec­kiej histo­rio­gra­fii Mieszka I kró­lem Wan­da­lów czy sko­ja­rze­nia nazew­ni­cze ze sło­wiań­skimi Wen­dami (niem. Wen­den).

W zamian podają argu­ment, że w kul­tu­rze prze­wor­skiej koja­rzo­nej z Wan­da­lami domi­nują przed­mioty żela­zne, a u Sło­wian, jak niby wia­domo, miały być tylko przed­mioty drew­niane. Czyli mamy tu typowy zabieg mani­pu­la­cyjny – two­rze­nie jed­nego para­dyg­matu (a wła­ści­wie dogmatu nauko­wego) opie­ra­jąc się na innym para­dyg­ma­cie, w tym przy­padku, że Wan­da­lo­wie to Ger­ma­nie, bo Sło­wianie prze­cież nie znali wytopu żelaza, co jest wie­rutną bzdurą. I na tej bazie myślo­wej przy­pi­suje się jakieś zna­le­zi­sko z żela­znymi wytwo­rami, co gor­sza, całą kul­turę prze­wor­ską lud­no­ści ger­mań­skiej, która według tego pro­pa­gan­do­wego zało­że­nia miała stać na wyż­szym pozio­mie cywi­li­za­cyj­nym niż ludy sło­wiań­skie. Gdy­by­śmy jed­nak przy­jęli, że Sło­wianie znali wów­czas wytop żelaza, to można by rów­nie dobrze na tej pod­sta­wie przy­pi­sać kul­turę jej przed­sta­wi­cie­lom.

Uczeni nie chcą jed­nak uwie­rzyć w to, że 700 tysięcy sta­no­wisk dymar­ko­wych z początku naszej ery na naszych zie­miach to świa­dec­twa obec­no­ści Sło­wian. No bo prze­cież ktoś powie­dział, że Sło­wianie nie znali się na tym. Efekt kłam­li­wego domina zata­cza coraz więk­sze kręgi i pro­wa­dzi do wycią­ga­nia bzdur­nych wnio­sków z odkryć.

Co by mogło być dowo­dem, że Sło­wia­nie znali się na wyro­bie żelaza w okre­sie kul­tury prze­wor­skiej? Na przy­kład zna­le­zie­nie takich wyro­bów na któ­rymś ze sta­no­wisk. Ale arche­olo­dzy nie mogą takich zna­leźć, bo wszyst­kie żela­zne przed­mioty… uwa­żają za ger­mań­skie zgod­nie z przy­ję­tym dogma­tem. Błędne koło? Nie, to wygląda na pla­nowe dzia­ła­nie.

Arche­olo­gia i histo­ria są dys­cy­pli­nami naj­bar­dziej nara­żo­nymi na tego typu mani­pu­la­cje i fał­szer­stwa. Na szczę­ście nauki przy­rod­ni­cze, takie jak antro­po­lo­gia i arche­oge­ne­tyka, są na to bar­dziej odporne, bo pole mani­pu­la­cji jest tam mniej­sze. Dla­tego histo­rycy lek­ce­ważą odkry­cia z tych dzie­dzin, bo oba­lają one ich nacią­gane lub prze­kła­mane tezy, jak ta o ger­mań­skiej kul­tu­rze prze­wor­skiej.

Wan­dal, król Wen­dów, rycina Bur­kharda Wal­disa wyko­nana w Norym­ber­dze w 1543 roku (z serii dwu­na­stu przed­sta­wień wcze­snych kró­lów ger­mań­skich). Repr. ze zbio­rów Bri­tish Museum

W obro­nie ger­mań­sko­ści Wan­da­lów sięga się też po argu­menty języ­kowe, poda­jąc rze­komo ger­mań­sko brzmiące imiona Wan­da­lów. A jakież to imiona nosili ich wodzo­wie? Mię­dzy innymi takie jak: Wislaus (Wisław), Witi­slaus (Wito­sław), Wisi­mar (Wyszo­mir), Mice­slaus (Mie­czy­sław), Rada­gais (Rado­gość). Czy brzmią one z ger­mań­ska?

Część sło­wiań­skich imion Wan­da­lów i innych ludów uzna­wa­nych za ger­mań­skie, choć takimi nie były przy­naj­mniej w rozu­mie­niu etnicz­nym, było zwy­czaj­nym znie­kształ­ce­niem wyni­ka­ją­cym z nie­do­pa­so­wa­nia kla­sycz­nej łaciny do języka sło­wiań­skiego. A część była celo­wym zabie­giem i mani­pu­la­cją mającą uwia­ry­god­nić ich ger­mań­skość.

O Wan­da­lach pisało wielu auto­rów, ostat­nio m.in. Paweł Szy­dłow­ski, choć wydaje mi się, że jego stwier­dze­nie, iż „Wan­da­lo­wie to Polacy”35, jest jed­nak dużym uprosz­cze­niem. Moim zda­niem Wan­da­lo­wie to raczej sojusz róż­nych ludów, a nie etnos, o czym świad­czy nawet ich sama nazwa: Wand + Al (Wen­do­wie + Ala­no­wie ewen­tu­al­nie Ale­ma­no­wie). Przy czym Ala­no­wie mogli współ­two­rzyć grupę Ale­ma­nów wraz z jakimś lokal­nym ple­mie­niem sta­ro­eu­ro­pej­skim lub ger­mań­skim. Może dla­tego w kro­ni­kach spo­ty­kamy infor­ma­cje, że po poko­na­niu wodza Ale­ma­nów jego lud prze­szedł pod pano­wa­nie Wandy, a wszyst­kich pod­da­nych (obie grupy: Ale­ma­nów i Wen­dów) zaczęto nazy­wać Wan­da­lami. Takie wie­lo­ple­mienne i róż­no­et­niczne soju­sze woj­skowe w tam­tych cza­sach były czymś nor­mal­nym. Praw­do­po­dob­nie Sło­wia­nie odgry­wali w tych mie­sza­nych gru­pach woj­sko­wych zna­czącą rolę, podob­nie jak w armii huń­skiej, co mogą potwier­dzać zapis kro­ni­kar­ski, że na pogrze­bie Attyli jedzono „strawę”, oraz odkry­cia arche­olo­giczne sło­wiań­skich wojów z huń­skimi łukami i ozdo­bami.

Jak wspo­mi­na­łem, Wan­da­lo­wie, Ala­no­wie i Swe­bo­wie (Sła­wo­wie/Słe­bo­wie) ruszyli na zachód i po dro­dze zosta­wili po sobie wiele nazw o sło­wiań­sko-sar­mac­kim brzmie­niu. Opa­no­wany przez nich region obec­nej Anda­lu­zji daw­niej nazy­wał się Wan­da­lu­zją. O sło­wia­no­po­chod­nych nazwach miej­sco­wych w Euro­pie wię­cej pisa­łem w swo­jej książce Rodo­wód Sło­wian (2017).

Kolej­nym „dowo­dem” na ger­mań­skość Wan­da­lów ma być wypro­wa­dza­nie ich nazwy od słowa Wan­der – wędro­wać, które jakimś dziw­nym tra­fem po sło­wiań­sku brzmi podob­nie – wend[rować]. Oczy­wi­ście lin­gwi­ści, zgod­nie z nie­pi­saną zasadą igno­ro­wa­nia źró­dło­sło­wów sło­wiań­skich, nawet nie biorą pod uwagę tego, by to Ger­ma­nie mogli zapo­ży­czyć to słowo od kogo­kol­wiek, a już na pewno nie od Sło­wian. W opi­sach sta­ro­żyt­nych ludów Tacyt aku­rat o Wen­dach (Sło­wianach) pisał, że lubią pie­sze wędrówki, co by paso­wało do ety­mo­lo­gii ich nazwy. Scy­to­wie nato­miast mieli żyć na koniu, a Ger­ma­nie pro­wa­dzić osia­dły tryb życia. Ale prze­cież lin­gwi­ści i histo­rycy nie widzą podo­bieństw w nazwach Wen­do­wie i Wan­da­lo­wie. Zby­wają mil­cze­niem to, że sami Niemcy w wielu doku­men­tach histo­rycz­nych i opra­co­wa­niach pod nazwami: Vinidi, Vin­den, Van­da­len, Vin­duli rozu­mieli Sło­wian, a nie Ger­ma­nów. Dopiero od nie­dawna robi się z Wene­dów – Cel­tów, a z Wan­da­lów – Ger­ma­nów.

Zapo­mina się o tym, co w XII wieku pisał angiel­ski kar­dy­nał Ger­wazy z Til­bury w swoim Otia Impe­ria­lia, iż Polacy „okre­ślani są mia­nem Wan­da­lów i sami tak sie­bie nazy­wają”. Pomi­jana też jest praca Alberta Krantza (1450–1517) pt. Wan­da­lia sive histo­ria de Wan­da­lo­rum vera ori­gine, gdzie autor wyraź­nie utoż­sa­mia zna­nych ze źró­deł histo­rycz­nych sta­ro­żyt­nych Wan­da­lów ze Sło­wia­nami (choć twier­dzi, że ci z kolei pocho­dzili od Ger­ma­nów). Podob­nie uwa­żało wielu innych auto­rów, jak choćby Fla­vio Blondi, a z naszych kro­ni­ka­rzy m.in. Maciej Mie­cho­wita (XVI wiek).

Nazwa­nie Mieszka I „kró­lem Wan­da­lów”(dux Van­da­lo­rum) przez Ger­harda z Augs­burga nasi uczeni uznają za pomyłkę, tak samo jak uży­wa­nie nazwy Wen­den wobec Sło­wian. Wil­helm z Rubruck (XIII wiek) co prawda zapi­sał wyraź­nie, że: język Rusi­nów, Pola­ków, Cze­chów i Scla­wo­nów jest taki sam jak język Wan­da­lów, ale histo­rycy wolą uzna­wać to za kolejną pomyłkę. Takie wybiór­cze i nie­od­po­wie­dzialne podej­ście do źró­deł nazy­wają kry­tyką naukową. Jakoś tej kry­tyki jed­nak jest mniej, gdy wysu­wane są tezy o ger­mań­sko­ści Wan­da­lów, choć w śre­dnio­wiecz­nych doku­men­tach trudno zna­leźć jakie­kol­wiek zapisy o tym świad­czące.

Sama nazwa Wan­da­lów wywo­dzi się zapewne od Vin­de­lici, gdzie Vinde ozna­cza Wene­tów (Wen­dów), a Lici – Lechów, jak daw­niej po łaci­nie zwano rzekę Lech – Licus, co widać na mapach, a pisał o tym ostat­nio także Janusz Bieszk. To on zwró­cił też uwagę, że Wan­da­lo­wie z łaciń­ska to Wan­da­lici, a z pol­ska – Wen­do­le­chici36. Można tu dodać, że z racji tego, iż grec­kie *lexi to „słowo”, wolno nam zakła­dać, że Lecho­wie to Sła­wo­wie, a Sło­wia­nie to Sławo-Wano­wie (Wene­to­wie – Wan­do­wie). Tak więc etno­nim Wan­da­lo­wie wygląda na syno­nim nazwy „Sło­wia­nie”.

Nie­wy­klu­czone, że sława to pier­wot­nie mowa, bo „sła­wić” to „mówić” dobrze o kimś, o czymś, stąd mamy też cza­sow­nik „wysła­wiać się”, które to słowo z cza­sem zaczęto uzna­wać też za syno­nim ter­minu „chwała”. Dla­tego według mnie Sła­wia­nie i Sło­wia­nie to syno­nimy i spór w kwe­stii, która nazwa jest bar­dziej wła­ściwa, uwa­żam za nie­po­ro­zu­mie­nie.

Upie­ra­ją­cym się przy wer­sji zapisu Sla­wia­nie, z „la” w środku, mogę podać jesz­cze jeden argu­ment, a mia­no­wi­cie należy poważ­nie przyj­rzeć się moż­li­wo­ści wywo­dze­nia nazwy Wan + dal od doliny (dal) Wan, z jezio­rem o tej samej nazwie, utwo­rzo­nym przez dzia­łal­ność wul­kanu Nem­rut (który może w sper­so­na­li­zo­wa­nej for­mie być biblij­nym Nem­ro­dem, już tu wcze­śniej wspo­mi­na­nym). Obec­nie jest to rejon Gau­ga­mela, a dokład­nie teren rzeki Duży Zab (Ząb) znaj­du­ją­cej się na Wyży­nie Armeń­skiej. Co cie­kawe, po grecku i łaci­nie zwie się ona Lycus, Likus (dosłow­nie „wilk”), a wiemy, że łaciń­ska nazwa rzeki Lech w Bawa­rii – daw­nej Vin­de­lici – to wła­śnie Licus. Myślę, że to cie­kawy trop do badań, zwłasz­cza odno­sząc się tutaj jesz­cze do uzna­wa­nych za pro­to­pla­stów Sło­wian – Neu­rów, zamie­nia­ją­cych się w wilki (likan­tro­pia), a także Wil­ców (Wie­le­tów) i jed­nego z waż­niej­szych sło­wiań­skich bogów – Welesa oraz jego kapła­nów – woł­chwów (wil­ków).

W każ­dym razie, gdy przyj­rzymy się w tym kon­tek­ście nazwie Sło­wia­nie/Sła­wia­nie, to poja­wia się nam kolejna moż­liwa inter­pre­ta­cja ety­mo­lo­gii tego etno­nimu, a mia­no­wi­cie S + la + wan, czyli „z jeziora Wan”. Zaczy­namy w ten spo­sób także rozu­mieć pocho­dze­nie innych słów, takich jak „wiano” – dzie­dzic­two czy „wan” – pan, dzie­dzic. Wer­sja Sło­wia­nin, z „ło” pośrodku, może być tylko prze­róbką nawią­zu­jącą do „łona” – macie­rzy, kolebki, ojczy­zny. Wów­czas oba wyrazy „słowo” i „sława” zdają się być pochodne od tego etno­nimu, a nie odwrot­nie.

Sło­wia­nie, jak widać, a i sama ich nazwa nam to wska­zuje, lubili zabawy sło­wami, z czego byli sławni. Pamię­tajmy też, że Sło­wia­nie to rów­nież ludzie słowa, czyli słowni, dotrzy­mu­jący słowa, hono­rowi, co nie­stety powoli odcho­dzi w zapo­mnie­nie, bo inne war­to­ści są dzi­siaj bar­dziej cenione we współ­cze­snym świe­cie.

W każ­dym razie wan­dal­skie korze­nie Pola­ków to wciąż temat wielu dys­ku­sji, co jest dobrym zja­wi­skiem, bo świad­czy, że nie ode­szli oni do lamusa, mimo że na siłę pró­buje się mani­pu­lo­wać fak­tami na ich temat, a wcze­śniej od ich nazwy utwo­rzono rze­czow­nik „wan­dale”, ozna­cza­jący „dewa­sta­to­rów”.

Dobręta (Deom­bro­tus)

W żywo­cie Zbi­gniewa Ole­śnic­kiego (Vita et mors Sbi­gnei car­di­na­lis) spi­sa­nym przez Filipa Kali­ma­cha pod koniec XV wieku jest wzmianka o scy­tyj­skim boha­te­rze o imie­niu Deom­bro­tus, od imie­nia któ­rego autor ten wywo­dził nazwę herbu Dębno. Pró­bo­wał tym samym udo­wad­niać, że rodzina Ole­śnic­kich posłu­gu­jąca się tym her­bem miała sta­ro­żytne korze­nie i wywo­dziła się w pro­stej linii od tegoż Deom­bro­tusa.

W tym gene­alo­gicz­nym wywo­dzie wystę­puje on jako wnuk wymie­nio­nego przez Hero­dota władcy Scy­tów Idan­tyrsa, żyją­cego ok. 520 roku p.n.e. Zgod­nie z rela­cją Kali­ma­cha sza­no­wany i uczony w pra­wie Deom­bro­tus przy­był do przod­ków Pola­ków i prze­ka­zał im wie­dzę o swo­ich bogach, któ­rych przy­jęli oni za wła­snych, nauczył ich też zasad wró­że­nia oraz prze­ka­zał im wiele praw, jak: kara­nie zło­dziei śmier­cią, nakaz grze­ba­nia zmar­łych i nosze­nia dłu­gich wło­sów czy zawie­ra­nia mał­żeństw mię­dzy oso­bami rów­nymi sta­nem. Żył ponad 75 lat, a rządy po nim prze­jęli jego syno­wie, Pau­za­niasz i Okto­mas­des37.

Nasi histo­rycy uwa­żają, że Kali­mach zmy­ślił całą tę opo­wieść i jej boha­tera. Jed­nak w rela­cjach histo­rycz­nych mamy boha­tera o zbli­żo­nym imie­niu – Dobrętę, co po łaci­nie mogło być wła­śnie zapi­sy­wane jako Deom­bro­tus. Moż­liwe, że wódz Sła­we­nów dac­kich był pier­wo­wzo­rem dla Kali­ma­cha, który nadał mitowi o zacnym boha­te­rze zna­miona sta­ro­żyt­no­ści lub też ów Dobręta przy­jął imię sław­nego ante­nata.

Forma Dobręta jest rekon­struk­cją podaną przez Kazi­mie­rza Wachow­skiego38 i przy­jętą przez innych histo­ry­ków, jak np. Oskar Bal­zer, a pocho­dzi od łaciń­skiego miana Dau­ren­tios (Dau­ri­tas), jakie miał nosić wódz Skla­wi­nów (Sła­we­nów) dac­kich w dru­giej poło­wie VI wieku, o któ­rym będzie jesz­cze dalej mowa. Podo­bień­stwo jed­nak do zapisu Deom­bro­tus pozwala mnie­mać, że może cho­dzić o jedno i to samo sło­wiań­skie imię, z któ­rym łaciń­scy skry­bo­wie sobie nie radzili.

Cechy przy­pi­sy­wane przez Kali­ma­cha Deom­bro­tu­sowi mieli też inni pro­to­pla­ści narodu pol­skiego, wymie­niani przez kro­ni­ka­rzy, jak Lech czy Krak. Moż­liwe, że ród Ole­śnic­kich wolał jed­nak mieć wła­snego boha­tera, by pod­nieść swoje zna­cze­nie. Jed­nak wer­sja począt­ków dzie­jów Pola­ków z pra­oj­cem w oso­bie Dobręty (Deom­bro­tusa) nie za bar­dzo się przy­jęła, a prym w dzie­jo­pi­sar­stwie przy­pa­dał Lechowi, od któ­rego imie­nia Pola­ków zwano Lechi­tami.

Pan (Panon)

Panon (Pan, Annon) według kro­ni­ka­rzy był synem Auta­riusa, syna Illy­riusa, syna Cad­musa, syna Arme­na­cusa, syna Haicusa, syna Toragmy, syna Gomera, syna Jafeta. Miał być też ojcem Lecha.

Według Kro­niki Lechi­tów i Pola­ków Godzi­sława Baszki: Pan Xiąże Pan­no­nów spło­dził trzech Synów, Lecha pier­wo­rod­nego39.

Wal­de­mar Wró­żek zauwa­żył, że w wyda­niu Kro­niki Pol­skiej Mistrza Win­cen­tego – Vin­cen­tii Kadłub­ko­nis Histo­ria Polo­nica cum com­men­ta­rio Ano­nymi (Lipsk 1712), w jed­nym z komen­ta­rzy napi­sano po prze­tłu­ma­cze­niu z łaciny na język pol­ski: Lech star­szy syn Annona, co może być tylko nie­pre­cy­zyj­nym zapi­sem imie­nia Panona. Nato­miast u Appiana z Alek­san­drii czy­tamy: Auta­rio ipsi, Pan­no­nium, vel Peonum potius,& Scor­di­scum filios suisse aiunt, co Wró­żek tłu­ma­czy: Auta­riu­sowi temu Pan­nona lub Peona i Scor­di­scusa synów przy­pi­sują40.

O potom­kach Illy­riusa jest mowa także w Com­men­ta­to­rium urba­no­rum Rapha­elis Vola­ter­rani octo et tri­ginta libri (1552), gdzie odno­to­wano, że: Illy­rius miał synów: Achil­lesa, Auta­riusa, Dar­da­nusa, Medusa, Tau­lan­tiuda, Per­r­he­busa i Illy­rycy od Illy­riusa syna Cad­musa i Her­miony (tłum. W. Wró­żek). Z kolei w Kro­nice Samu­ela41 zapi­sano: Arme­naca syn Cadmo oraz Arme­na­cus, Haicusa syn i Thor­gomo spło­dził Haicusa (tłum. W. Wró­żek). Jak pamię­tamy, zgod­nie z ormiań­skimi prze­ka­zami to Hajk miał zabić Nim­roda.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki