Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Słowianie obdarzali wielką czcią swoich władców, junaków (herosów) i wieszczów. Kult przodków był bowiem podstawą słowiańskich wierzeń. Polacy – Lechici wielbili takie postacie jak: Lech, Krak, Wanda czy Piast. Obecnie środowisko naukowe uznaje je za zmyślone przez kronikarzy, co pozostaje przedmiotem sporu z niezależnymi badaczami, broniącymi ich autentyczności. Tymczasem Czesi nie mają problemu z gloryfikowaniem Bohemusa, utożsamiając go z Czechem, założycielem swego państwa. Podtrzymują też pamięć o dziejach Przemysła i Libuszy czy słowiańskich Amazonkach walczących pod wodzą Własty. Z kolei Rosjanie chwalą niezwykłe czyny bohaterów bylin. Część z nich wciąż jest przekonana o słowiańskości Ruryka, założyciela dynastii panującej na Rusi Kijowskiej, a do słowiańskiego panteonu wciąż dodają nowe postacie. Tomasz J. Kosiński, znawca dziejów Słowian i Słowiańszczyzny, przybliża legendarnych władców i bohaterów z Polski, Połabia, Pomorza, Czech, Moraw, Bałkanów czy Rusi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 531
Wstęp
Słowianie obdarzali wielką czcią swoich władców, junaków (herosów) i wieszczów. Kult przodków był bowiem podstawą słowiańskich wierzeń. Polacy – Lechici – wielbili takie postacie jak Lech, Krak, Wanda czy Piast, choć obecnie uznawane są one przez środowisko naukowe za zmyślone przez naszych kronikarzy, co pozostaje punktem sporu z niezależnymi badaczami, broniącymi ich autentyczności. Tymczasem Czesi nie mają problemu z gloryfikowaniem Bohemusa, utożsamiając go z Czechem, założycielem swego państwa. Przy tym wciąż podtrzymują pamięć o dziejach Przemysła i Libuszy czy też słowiańskich Amazonkach walczących pod wodzą Własty. Z kolei Rosjanie chwalą niezwykłe czyny na poły zmyślonych bohaterów bylin. Część z nich wciąż jest też przekonana o słowiańskości Ruryka, a do słowiańskiego panteonu wciąż dodają nowe postacie.
O Lechu i Lechitach, Kraku, Wandzie, Popielu i Piaście oraz innych znaczących postaciach wspominałem już co nieco w mojej książce Rodowód Słowian (2017). Wiele sylwetek słowiańskich bohaterów przedstawiłem też pokrótce w pracy Bogowie Słowian. Bóstwa, biesy i junacy (2019). Teraz czas na szersze opracowanie, które będzie obejmować prawdopodobnie trzy części, gdyż nasi bohaterscy, wielcy przodkowie na to zasługują. Pamięć o nich nie może zaginąć.
Chciałbym tu też przypomnieć, że słowiański bohater to:
junak
(od *
junyj
– młody, choć możliwe, że to słowo właściwie oznacza potomka Juna
1
, czyli boga najwyższego o imieniu
On
/Un
, utożsamianego przeze mnie ze Swarogiem
2
),
gardzina
(od *
gard
– obrońca, strażnik),
gieroj
(związane z gr *
hero
– bohater, przy znanej w języku rosyjskim oboczności
g=h
),
chwat
(od *
хватать
– chwytać),
zuch
(od „zuchwały”, czyli „z chwałą”).
Istnieje też wiele innych określeń bohatera w różnych językach słowiańskich, np. bułgarski stopan czy serbo-chorwacki krsna slava. W chrześcijaństwie starożytny kult herosów przybrał formę czci świętych.
Słowo bohater Glinka raczej słusznie wywodzi od sarmackiego *tir (titar) – drużynnik, bojar książęcy. Rosyjski bohatir tłumaczy się jako „wojownik boga”, choć moim zdaniem to „potężny wojownik”, bo termin boh/bog oznaczał pierwotnie u Słowian „bogaty”, „silny”. W każdym razie wszystko wskazuje na to, że od niego powstał tatarski batyr3. Natomiast słowo bojar oznaczać może „boskiego jara” (wodza) czy też, o podobnym znaczeniu, „bojowego Aria” – szlachetnego wojownika.
Bohater to gr. ήρωας íroas – aryjski (irański) As. Typowo grecka końcówka w imionach -as, -es mogła po prostu oznaczać Asa. Imię Achilles przykładowo to [L]ach (pan) + ill (jasny) + as (As), czyli Jaśnie Pan z Asów. Od *iros pochodzi łac. heros, sł. jero (jaro, jur), ang. hero. Końcówka -is/-as, jak Vytautas (ros. Witowt, niem. Witold, pol. Witosław) Landsbergis (Górski) w bałtyjskich nazwiskach może mieć podobny rodowód.
W książce przedstawiam sylwetki bohaterów, junaków, zacnych i szlachetnych słowiańskich władców, znanych z kronik lub legend, takich jak Piast, Przemysł, Ruryk, Sław, Samo itp. Pomijam tutaj jednak celowo postacie znane z przekazów kronikarskich, ale będące raczej antybohaterami, jak Popiel II. W tej części skupiam się głównie na władcach przedchrześcijańskich. Jest to i tak spora rzesza postaci, niekiedy dobrze znanych z kronik i tradycji ludowej, dlatego ograniczam się w ich przypadku do podania podstawowych informacji oraz ewentualnie ciekawostek. Rozwijam jednak specjalnie opisy sylwetek Kraka i Lecha oraz kilku innych ważnych bohaterów naszej najdawniejszej historii, nazywanej często przez akademików „dziejami bajecznymi”, gdyż uważam, że zasługują oni na przypomnienie i poważniejsze potraktowanie, niż to prezentują nasi historycy ostatnimi czasy. To nasze dziedzictwo, czy to się komuś podoba, czy nie. I choć większość z nich jest uznawana przez świat naukowy, a tym samym i przez opinię publiczną, za postacie legendarne, to według mnie temat wiarygodności ich istnienia w wielu wypadkach jest wciąż otwarty.
Niniejsze opracowanie ma charakter leksykonu osobowego, obejmującego opisy ponad 100 sylwetek słowiańskich bohaterów, władców i innych ważnych postaci, zarówno historycznie potwierdzonych, jak i tych uznawanych za postacie mityczne, choć nie będziemy tutaj jednoznacznie rozstrzygać tego, która postać jest autentyczna, a która nie.
Cezurą czasową jest okres od czasów starożytnych do mniej więcej przełomu X i XI wieku, kiedy to nastąpiło wprowadzenie i utrwalenie chrześcijaństwa oraz rozwój piśmiennictwa. Oczywiście przekazy z tamtych lat są obarczone interpretatio christiana, ale większość postaci od tego okresu jest dobrze opisana w historiografii, i trudno tutaj wnieść do niej wiele nowego, może poza właściwą interpretacją znanych faktów z życia władców i innych ważnych postaci tamtych lat.
W przypadku opisu legendarnych postaci związanych z terenami obecnej Polski (nazywanej w wielu kronikach Lechią) sięgam także do postaci mitycznych, takich jak: Sarmata, Alan, Wandal, Lech czy Krak, kończąc na czasach przed Mieszkiem i Siemomyśle, który wciąż nie jest uznawany za postać historycznie potwierdzoną. Omawiam też sylwetki tzw. barbarzyńskich władców, co prawda potwierdzonych historycznie, ale dość swobodnie i chyba nazbyt pochopnie ze względów politycznych uważanych przez większość współczesnych uczonych za wodzów plemion: germańskich, takich jak Ariowist czy Corsico. Chronologicznie zatrzymuję się na Siemomyśle, gdyż Mieszko I jest już dobrze opisaną postacią i choć można go docenić za proces budowy i jednoczenia państwa Polan, to jednak jest większym bohaterem dla chrześcijan aniżeli dawnych Słowian, których wiary się wyrzekł.
Jeśli chodzi o Połabie, Łużyce i Pomorze, to oprócz protoplastów plemion pomorskich, wieleckich, obodryckich, rugijskich czy wagryjskich opisuję także władców i bohaterów walk na tym terenie lub stąd pochodzących, czyli Wandalów, Herulów i innych plemion zaodrzańskich, uznawanych przez akademicką naukę za celtyckie lub germańskie, choć istnieje wiele przesłanek, że były to wspólnoty słowiańskie, ewentualnie mieszane – sarmacko-słowiańskie lub germańsko-słowiańsko-sarmackie. Dlatego tak trudno jednoznacznie określić rodowód Arminiusza, Gęsierzyka (Genseryka), Godzisława (Godegisla) czy Radagaisa.
Przedstawiam tutaj sylwetki wybranych władców i bohaterów do czasów zburzenia Arkony, głównie tych, którzy służyli słowiańskiej sprawie, nie przyjęli chrześcijaństwa, a tym samym poddaństwa wobec Cesarstwa, albo byli kryptopoganami, by wobec przewagi wroga chronić własny lud i jego tradycje. Pojawiają się tu: Nakon, Racibor, Burzysław i wielu innych, a ostatnim omawianym przeze mnie bohaterem tamtych czasów na Połabiu jest Niklot, który powstrzymał wyprawę krzyżową w 1147 roku i do końca bronił słowiańskiej wolności, choć musiał ulec naporowi Sasów i Duńczyków, ginąc w bitwie w roku 1160. Brakuje tu natomiast takich postaci jak Tesław czy Jaromir I, którzy poddali Rugię bez walki i złożyli hołd Waldemarowi I po zburzeniu przez niego Arkony w roku 1168. Nie odznaczyli się oni bowiem moim zdaniem żadną formą bohaterstwa, a byli jedynie biernymi świadkami upadku ich państwa i kultury, sprzedając je w zamian za ocalenie życia i prawo do sprawowania wasalnych rządów w imieniu najeźdźców i burzycieli dawnego porządku na ich rodzimych ziemiach. Ta data jest według mnie symbolem końca słowiańskiej niezależności na zachód od Odry. Z podobnych powodów pominąłem chrześcijańskich książąt obodryckich, wieleckich czy stodorańskich, którzy byli posłusznymi lennikami Cesarstwa, wprowadzając na siłę nową wiarę. Niestety do tragedii Połabian przyczynili się też i polscy władcy, a taki Chrobry mimo innych zasług brał udział w pacyfikacji swoich słowiańskich braci Wieletów, sprzymierzając się z Cesarstwem przeciwko nim i krwawo tłumiąc bunty na Zaodrzu.
Sporo miejsca poświęcam też legendarnym bohaterom czeskim i morawskim oraz postaciom o spornym rodowodzie, takim jak Marbod czy Samon, władającym na dużych obszarach, zasiedlanych przez liczne plemiona słowiańskie. Chronologicznie dochodzę tu do Gościwita – ostatniego pogańskiego władcy przed Borzywojem I; nazwany został pierwszym chrześcijańskim władcą Czech w Żywocie świętego Wacława, w najstarszym Żywocie świętej Ludmiły (Fuit in provincia Boemorum) oraz w Kronice Kosmasa z Pragi. Osobne miejsce poświęcam także Drahomirze, która kierowała reakcją pogańską, a wydała na świat Wacława I Świętego, męczennika. Pomijam władców Wielkiej Morawy (Mojmir, Świętopełk, Rościsław), którzy jako ochrzczeni doczekali się mnóstwa opracowań historycznych i są dobrze znani opinii publicznej. Poza tym swoją słowiańską wiarę zamienili na religię znad Jordanu, pozostając co prawda przy liturgii i języku słowiańskim dzięki uporowi i dobrej woli misjonarzy Cyryla i Metodego, ale mając na uwadze odrzucenie przez nich słowiańskiego dziedzictwa religijno-kulturowego uznałem, że nie mieszczą się oni w konwencji niniejszego opracowania.
Prezentuję też kilkanaście postaci z południowej Słowiańszczyzny, umacniających lub rozszerzających tam słowiańskie panowanie. Nie zabrakło tu opisów: Swewlada, Ratomira Dobręty czy Ardagasta. Tradycyjnie pomijam tych władców i wodzów, którzy byli wasalami Cesarstwa, Bizancjum, Awarów lub Bułgarów, trudno bowiem ich nazwać bohaterami, gdyż często bardziej dbali o zachowanie swoich wpływów aniżeli o obronę swego ludu i słowiańskich tradycji. Na południu stosunkowo wcześnie schrystianizowano Słowian, co wiązało się oczywiście z utratą niezależności tamtejszych książąt. Potrzeba obrony przed Awarami, Węgrami, Bułgarami czy Arabami wiązała się z koniecznością zawierania przez południowosłowiańskich władców poddańczych sojuszy z Frankami lub Bizancjum. Czas słowiańskich bohaterów mijał, a w ich miejsce pojawiali się słowiańscy obrońcy nowej wiary, budowniczowie kościołów i chrześcijańscy męczennicy, którym poświęcono wiele uwagi zarówno w historiografii, jak i opracowaniach naukowych, więc nie ma potrzeby tutaj się powtarzać.
Na koniec przybliżam całą rzeszę bohaterów ruskich bylin oraz legendarnych protoplastów Rusinów – Rusa, Ruryka i Kija. Pomijam tu natomiast dobrze opisane w historiografii dokonania Włodzimierza I, który w pewnym sensie był odpowiednikiem polskiego Mieszka I, zburzył wcześniej postawione przez siebie idole pogańskie w Kijowie i urządził konkurs na nową wiarę, wybierając chrześcijaństwo w obrządku bizantyjskim. Jego postać przewija się jednak w szeregu bylin cyklu kijowskiego (jako Włodzimierz Jasne Słoneczko), a wielu opisanych w skazkach (bajkach) bohaterów jest związana z jego dworem. Niemało z nich walczy ze złem (np. zdemonizowanym Pogańskim Idoliszczem, Sołowiejem Rozbójnikiem czy Żmiejem Gorynyczem), pomagając Włodzimierzowi w trudnych sprawach, w tym i umacnianiu nowej religii. Mimo odejścia Rusi w tym okresie od słowiańskiej wiary w bylinach zachowało się sporo z dawnej tradycji, a bohaterowie wyobrażają nie tylko konkretne postacie historyczne czy mityczne, ale skupiają w sobie także wiele motywów ze słowiańskiej symboliki, np. kniaź Włodzimierz jest uosobieniem Słońca. W przypadku ruskich bohaterów epickich często trudno uchwycić konkretny okres wydarzeń. Z reguły jednak odrzucałem tutaj postacie walczące z Mongołami, wzorowane na postaciach XIV-wiecznych i późniejszych (np. pierwowzorem dla bylinnego Samsona, syna Sama/Samo, i Koływana według W. Millera i A. Markowa był nowogrodzki przywódca Samson Koływanow, pokonany w Ugrze przez tubylców w 1357 roku), czy związane z panowaniem Piotra I. Moim zdaniem wykraczają one bowiem już znacznie poza ramy czasowe przyjęte w tym opracowaniu dla innych rejonów Słowiańszczyzny.
Możliwe, że pominięte tutaj postacie, niepasujące do przyjętych przeze mnie założeń i ram czasowych, znajdą się w kolejnym tomie, który już teraz powoli wypełnia się biogramami protoplastów różnych ludów, z którymi wiąże się Słowian (Aszkenaz, As, Wan, Scyta), a także mniej znanych władców i junaków związanych z dawną Słowiańszczyzną, czasem uznawanych, chyba niesłusznie, za Germanów, choć ich rodowód możemy uznać co najmniej za niepewny, a istnieje wiele przesłanek, by łączyć ich z ludami sarmacko-słowiańskimi. W drugiej części znajdzie się głównie miejsce dla tych, którzy zdecydowali się przyjąć chrześcijaństwo, a jednak nie zawsze z tym wyborem było im po drodze. Niestety niszczyli oni niekiedy dziedzictwo przodków, ale są bohaterami dla słowiańskich chrześcijan.
Praca ma charakter popularnonaukowy, ale staram się opatrywać ważniejsze kwestie przypisami, chociaż dla zachowania lepszej przejrzystości i z oszczędności miejsca pomijam tu ogólnie znane i dostępne źródła, takie jak wydania prac naszych kronikarzy, które można bez problemu znaleźć w każdej bibliotece czy nawet w zbiorach cyfrowych.
Zamieszczam też bogatą bibliografię, choć zdaję sobie sprawę, że jej rozmiar może przerażać większość osób niebędących historykami. Moim zdaniem dobrze jednak wiedzieć, gdzie szukać szerszych informacji o danym temacie.
Przy wyszukiwaniu poszczególnych postaci powinien być przydatny indeks, który obejmuje imiona i nazwiska bohaterów, wspominanych w biogramach (nazwy osobowe zapisane są tylko w alfabecie łacińskim, a miana w grece, cyrylicy itd. konwertowane na język polski) z pominięciem kronikarzy i historyków, chyba że są oni aktywnymi uczestnikami omawianych wydarzeń.
Chciałbym wyrazić swoją wdzięczność wszystkim osobom, które wspierały mnie podczas przygotowywania tej publikacji, a zwłaszcza mojej partnerce Joannie Klich i mojemu synowi Jasiowi Kosińskiemu. Często siedziałem bowiem godzinami przed komputerem, zbierając dane lub pracując nad tekstem książki, a wszystko to odbywało się kosztem życia rodzinnego. Ich zrozumienie i troska stworzyły mi komfortowe warunki do tej żmudnej pracy. Kocham ich bardzo, nie tylko za to. Są oni bowiem największymi bohaterami mojego życia.
Jeszcze przed wydaniem drukiem tej publikacji trafiła ona w formie PDF do kilkudziesięciu osób, które zdecydowały się na wsparcie przygotowania jej elektronicznej wersji, kiedy jeszcze nie wiadomo było, że ukaże się ona w tradycyjnej formie w tak znanym wydawnictwie, jakim jest Bellona. Za taką formę wspomożenia autora również jestem im niezmiernie wdzięczny, a mobilizacja, by spełnić daną im obietnicę opracowania tej książki w możliwie krótkim czasie, przyczyniła się do odłożenia moich innych planów wydawniczych. Ale mam nadzieję, że zarówno ta pozycja, jak i inne, które ukażą się w późniejszym czasie, zaspokoją oczekiwania moich Czytelników i będą ciekawą lekturą dla każdego fana naszej najdawniejszej historii.
Osobno chciałbym wyrazić swoją wdzięczność „Fundacji Lepsze jutro, lepsza przyszłość” za finansowe wsparcie, dzięki czemu mogę pokryć podstawowe koszty związane z działalnością autorską.
Szczególne podziękowania kieruję także na ręce Kamila Dudkowskiego – autora bloga Wspaniała Rzeczpospolita, gdzie pierwszy raz przed 7–8 laty zetknąłem się z intrygującymi wyjaśnieniami wielu słów, etnonimów i nazw własnych, które wbrew oficjalnemu stanowisku językoznawców mają słowiańskie etymologie. Mam także wielki szacunek do mrówczej pracy Janusza Bieszka, odkrywającego i przybliżającego nam treści dawnych kronik i dokumentów, choć nie ze wszystkimi jego tezami się zgadzam. Słowa uznania należą się również Czesławowi Białczyńskiemu, który od lat promuje Słowiańszczyznę i jej bohaterów. Na osobną wzmiankę zasługuje też osoba Adriana Leszczyńskiego, którego artykuły zainspirowały mnie do szukania słowiańskich etymologii germańskich imion, a jego wiedza dotycząca naszej zakłamanej historii lub z zakresu archeogenetyki pokazuje, że nie trzeba być naukowcem, by odkrywać prawdę o naszych dziejach i przekazywać ją innym. Na koniec chciałbym podziękować Waldemarowi Wróżkowi, młodemu pasjonatowi historii, za pomoc w opracowaniu pocztów władców różnych ludów, o których tu wspominam.
Swoją pracę dedykuję Pawłowi Stalmachowi, autorowi zapomnianego, a jakże ważnego dzieła Księgi rodu słowiańskiego (1899). Poza omówieniem słowiańskich wierzeń zajął się on w swej pracy także etnogenezą i dziejami naszych przodków. Zwraca Słowianom m.in.: Ariowista, Marboda i innych bohaterów ludów sławskich (swewskich), markomańskich, lugijskich, kwadzkich, trackich, dackich, sarmackich itp., uznawanych w nauce za niesłowiańskie. Identyfikował on co prawda Arminiusza i Cherusków jako przedstawicieli ludów germańskich, z czym można dyskutować, ale i tak wykazał się w temacie pochodzenia Słowian nie tylko wyjątkowym patriotyzmem, ale i olbrzymią wiedzą, erudycją, a nawet odwagą, gdyż pisał w czasach zaborów Polski i dominacji turbogermańskiej wersji historii.
Wyrazy wdzięczności przekazuję również kierownictwu Wydawnictwa Bellona za przychylne podejście do moich pomysłów wydawniczych i otwartość na przedstawiane przeze mnie i innych autorów treści, często wykraczające poza akademicką narrację.
Na koniec pozostaje mi tylko żywić nadzieję, że ta praca przyczyni się do lepszego poznania naszego słowiańskiego dziedzictwa, a większość wielkich przodków-bohaterów Słowian ożyje na nowo, przynajmniej w naszej pamięci.
Autor Puerto Princesa, Filipiny, grudzień 2021
Polska (Lechia)
Zastanawiający jest fakt, że nasi historycy podważają relacje kronikarzy, takich jak: Kadłubek, Długosz czy autor tzw. Kroniki wielkopolskiej4 (właściwie Kronika Polaków i Lechitów) i innych, a sami nie potrafią przedstawić rodowodu Mieszka, tak jakby ten książę, uznawany za pierwszego chrześcijańskiego władcę Polski, nie miał rodziców, spadł z nieba albo, co gorsza, przypłynął ze Skandynawii, bo tam rzekomo wtedy były rozwinięte państwowość i wyższa kultura organizacyjno-polityczna. Oczywiście to nieprawda, bo państwa skandynawskie w rzeczywistości powstały nawet później niż polskie czy czeskie, jednak wpisywanie się w filogermański, a tym samym często antysłowiański trend, to od dłuższego czasu norma wśród naszych akademików.
Trudno jest nam zrozumieć, dlaczego akurat nasi przedchrześcijańscy władcy wciąż są traktowani po macoszemu jako fikcyjne osoby, zmyślone przez kronikarzy-bajarzy.
Poczet władców pogańskiej Polski według Arnolda Myliusa, cz. I, repr. [za:] Daniel Edward Friedlein,Wizerunki książąt i królów polskich…, Kraków–Warszawa 1852
A przecież nie tylko Mistrz Kadłubek pisał o naszych władcach z czasów przed chrztem Mieszka I. W powszechnie szanowanym Gesta principum Polonorum, ukończonym w latach 1112–1118 przez Galla Anonima, wspomniany został Lestko (także Lestek, Leszek), książę Polski i syn Siemowita, urodzony ok. 870–880 roku.
Wzmianka o przodkach Mieszka I znajduje się też w Res gestae saxonicae sive annalium libri tres, kronice X-wiecznego państwa Franków, napisanej przez Widukinda z Korbei. Pisał on, że Mieszko był władcą Licicavików5, których część historyków tłumaczy jako Lestkowiczów/Leszkowiców, czyli potomków Lestka/Leszka.
Poczet władców pogańskiej Polski według A. Myliusa, cz. II
Zwolennikiem autentyczności tzw. Kroniki Prokosza i innych mało wiarygodnych „dzieł” Przybysława Dyamentowskiego6 jest Janusz Bieszk, który na podstawie ponad 50 innych kronik i materiałów źródłowych, polskich i zagranicznych, oraz 36 starych map cudzoziemskich opracował w 2015 roku poczet słowiańskich królów w okresie od XVIII wieku p.n.e. do X wieku n.e.7. W następnych publikacjach autor na podstawie nowo poznawanych przez niego źródeł weryfikował ten wykaz, dodając kolejne postacie, zmieniając układ i chronologię oraz rozszerzając pojęcie Lechii na czasy do Kazimierza Wielkiego. W ostatniej książce pt. Starożytne Królestwo Lehii II. Zapomniane dowody, wydanej w sierpniu 2020 roku, ten niezależny badacz historii podaje zaktualizowany poczet władców Lehii po kolejnych poprawkach.
O ile kilka kronik z tzw. kufra Dyamentowskiego może budzić uzasadnione wątpliwości, o tyle trudno zrozumieć, dlaczego lekceważone są zapiski np. powszechnie szanowanego Galla o dziadku Mieszka – Leszku (Lestku) i jego ojcu Ziemomyśle. Historycy nie rozumieją też zapisów Widukinda o Licicavikach, a podania o: Ziemowicie, Piaście, Popielu, Wandzie i Kraku uważają za zmyślone. Wtórują im w tym media, dlatego w takiej Wikipedii nie przeczytacie biogramu Janusza Bieszka ani nie poznacie pocztu władców lechickich, abstrahując od tego, czy jest on poprawny, czy nie (wielu z nich pochodzi z wątpliwej Kroniki Prokosza). Odbierana lub ograniczana jest ludziom możliwość nawet poznania koncepcji tego autora, jakby jej w ogóle nie było. Wikipedyści serwują nam za to obszerne opisy zmyślonej przez Tolkiena historii Śródziemia i sylwetek nieistniejących władców i bohaterów Gondoru czy Rohanu (w tym także nazewniczo związanych ze Słowiańszczyzną, jak Boromir, Faramir czy Radegast).
Wygląda to na celowe odcinanie Polaków od własnej kultury, tradycji i dziedzictwa. Narracja ta ogranicza się do uproszczonych twierdzeń, że przed chrześcijaństwem Słowianie byli barbarzyńskimi plemionami, niżej rozwiniętymi kulturowo od Germanów – pogromców samego Rzymu, ustępujących miejsca tej słowiańskiej hordzie, która przyszła ze Wschodu w VI wieku n.e. na opuszczone przez nich tereny. Aż dziw bierze, jak wiele osób wciąż w to wierzy.
Zamiast więc tzw. dziejów bajecznych, jak to nazwał Lelewel, historycy oferują nam dziejową pustkę, uzasadniając to tym, że o przedchrześcijańskiej historii Polski nic pewnego nie da się powiedzieć i koniec tematu, jak to pisał Gall: […] dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa.
Osobiście mam inne zdanie w tej kwestii i staram się wydobyć z dostępnych źródeł, jak i z tradycji ludowej, postacie naszych władców i bohaterów, którzy nie zginęli w pomroce dziejów. Uważam, że na nas jako ich potomkach spoczywa obowiązek zachowania ich w pamięci i przekazywania wiedzy o ich czynach następnym pokoleniom. Uważam, że jest to niezwykle ważne dla zachowania zbiorowej świadomości, bogatej i silnej naszym dziedzictwem, która pozwala na prawdziwsze i mocniejsze kształtowanie poczucia własnej tożsamości, ale też ugruntowanie wiary we własne możliwości i nadziei na lepszą przyszłość. I nie wynika to z żadnych kompleksów narodowych, jak nam to starają się wmawiać antysłowiańscy ideolodzy, ale z prawa do prawdy i należnego szacunku dla przodków, z którymi więź nie powinna być nigdy zerwana.
Dlatego na powrót przypominam sylwetki: Lecha, Kraka, Wandy, Leszków, Piasta, Siemowita czy Siemomysła. Miejscami odwołuję się także do biogramów z wykazu Bieszka, choć staram się zachować chronologię i kolejność władców zgodną z ważniejszymi zapisami polskich i zagranicznych kronik, z pominięciem jednak tych, którzy pojawiają się tylko w tzw. Kronice Prokosza.
Zdecydowałem się tu również umieścić kilka postaci, które mogą niektórych zaskakiwać, gdyż ich istnienie jest tylko hipotetyczne, jak Sław, Sarmata, Alan czy Wandal, a jedynymi poświadczeniami o nich są wzmianki u pojedynczych kronikarzy, bez oparcia w innych źródłach, jednak w pewnych okresach były to postacie powszechnie uznawane za protoplastów Słowian i/lub Polaków. Można więc ich śmiało nazywać legendarnymi bohaterami Słowian, przez co wpisują się jak najbardziej w założenia niniejszego opracowania. Oczywiście takich postaci jest dużo więcej, ale ze względu na ograniczenia objętościowe musiałem dokonać tu selekcji. Z pewnością część z nich znajdzie się w kolejnych częściach, które wkrótce planuję przygotować do wydania.
Są za to postacie potwierdzone historycznie, ale uznawane przez historyków za germańskich herosów, a nie słowiańskich, jak chociażby Ariowist i kilku innych (np. Arminiusz, Genseryk czy Odoaker), prezentowani przeze mnie w rozdziale o bohaterach z terenów Połabia, Pomorza i Łużyc, których najwyższa pora przywrócić potomności.
Wiem, że wiele osób, zwłaszcza historyków akademickich i ich sympatyków, może poczuć niesmak, patrząc na prezentowany przeze mnie zestaw biogramów, co im będzie trącić lechizmem i turbosłowiaństwem. Pomijają oni fakt, że, jak wyliczył Janusz Bieszk: Na 23 zachowane średniowieczne polskie kroniki o poznanej treści aż 13 opisuje dzieje Lechii i jej władców w okresie przed naszą erą8.
Moja praca ma jednak charakter popularnonaukowy i jest wynikiem własnych badań historycznych oraz takich a nie innych przemyśleń i wyborów. Wydaje mi się, że warto przypomnieć Czytelnikom wiele zapomnianych sylwetek, pomijanych w opracowaniach historycznych, przedstawić własne interpretacje faktów, nawet gdy się nie jest historykiem. Uważam, że akademicy nie mają monopolu na wiedzę, a tym bardziej na mówienie nam, co jest prawdą, a co nie, choć może im się tak wydawać.
Chwała Januszowi Bieszkowi, że odkrył na nowo nasze dzieje i zainteresował wielu ludzi naszą historią. A uczeni niech robią swoje, byle tylko pomagali nam, a nie przeszkadzali w poznawaniu prawdy o naszych dziejach i nie przekręcali faktów na użytek doraźnej polityki historycznej.
Kronika wielkopolska podaje, że protoplastą Słowian był Sław. W prologu do tego historycznego dzieła czytamy również, że swoich braci, pochodzących od tegoż Sława, miał zniewolić Nemrod, który był tyranem w Panonii. Nimrod pojawia się w Biblii, gdzie jest przedstawiany w niezbyt korzystnym świetle, a wspomina o nim też Izydor z Sewilli w VII wieku, który zasłynął m.in. z podawania dziwacznych etymologii imion postaci historycznych i legendarnych, oczywiście tłumaczonych na kościelną modłę.
Pomijając filoromańskie i profrankijskie wyjaśnienia Izydora oraz rzeszy jego apologetów, należy zwrócić uwagę, że inne imię, a raczej przydomek Nemroda to Niemir. Rdzeń *mir jest bowiem synonimem słowa rod, zatem możliwe wydaje się, że Nemrod to „niemiłujący rodu” lub „niedbający o pokój”. Kto wie, czy to nie od niego wywodzi się nazwa Niemców jako tych „nie z miecza”9 – nie z rodu (nem + rod). Niewykluczone też, że jeśli nawet należał on do „sławskiego rodu”, to mógł za swoje podłości wobec krewnych zostać z niego wykluczony. Inną opcją jest też możliwość, że był synem lub potomkiem Sława z nieprawego łoża, czyli bez rodowodu (ne + ma + rod), albo sam wyparł się rodziny. Taki scenariusz zdarzeń w pewnym sensie byłby swego rodzaju genezą istniejących związków Słowian z Teutonami i ich wiecznych wzajemnych waśni. Zresztą o pochodzeniu z jednego pnia Słowian, Scyto-Sarmatów i Germanów mówi wielu uczonych. Autor Kroniki wielkopolskiej podawał jednak pewne rozróżnienie pochodzenia tych ludów, wyjaśniając, że Słowianie wywodzą się od synów Jafeta – Jana (Iwana), a Niemcy od Kusa. W Księdze Rodzaju zapisano bowiem, że Nimrod był prawnukiem Noego, wnukiem Chama i synem Kusza, a nie Sława.
Pewne wątpliwości takiej genealogii pojawiają się nam, gdy weźmiemy pod uwagę inny zapis biblijny o tym, że synem niejakiego Kisza (brata m.in. Sura i Baala) był Saul (hebr. שָׁאוּל; wymowa: Szaul – Szaweł), według Biblii pierwszy król Izraela (ok. XI wieku p.n.e.). To poprzednik Dawida („dającego wiedzę”, bo *wid to „widzieć”, „wiedzieć”). Powołany przez proroka Samuela („samego boga”, bo *samu to „sam”, a *el to „bóg”; podobne imię do Samona) na wodza, zjednoczył pod swą władzą plemiona izraelskie. Jakoś dziwnie imię tego protoplasty narodu izraelskiego układa nam się w anagram Slau – Sław. Może to przypadek, a może nie. Z pewnością jest to jednak kolejny trop do badań dla niezależnych biblistów, slawistów i pasjonatów historii.
Szukając podobieństw do imienia Sław, natknąłem się także na scytyjskiego króla Savliusa, syna Gnura, a ojca Idanthirsosa (Ιδανθιρσος). Poprowadził on zjednoczoną armię scytyjską (w sojuszu z Sauromatami, Budynami i Gelonami10) w 514 roku p.n.e. przeciwko Persom (według Herodota, Justina i Trogusa). Savlius po podobnej przestawce jak w przypadku Saula daje nam Slavius.
Wracając jednak do Nemroda, to trzeba przyznać, że obiegowa opinia o nim sprowadza się do wizerunku tyrana walczącego z Bogiem (israel11), bo zbudował wieżę Babel mającą zapewnić przetrwanie na wypadek kolejnego potopu jako kary bożej dla niepokornych ludzi.
Zresztą sam rodowód od Chama, czyli wyrodnego syna Noego, nie był zbyt szlachetny według interpretacji judaistów, a tym samym i chrześcijańskich teologów. Dlatego Żydzi stworzyli propagandowy mit o Słowianach jako o ludziach gorszej krwi, którzy powinni służyć tym lepszym, wywodzącym się z rodu Jafeta i Sema. Szlachta polska usiłowała się odciąć od tego pejoratywnego postrzegania jej rodowodu i próbowała wyprowadzać pochodzenie polskiego rycerstwa od Jafeta, a nie Chama. Za potomków Chama uznawano za to chłopów jako miejscowych autochtonów, a określenie „cham” stało się synonimem wieśniaka, pracującego na rzecz szlachetnych panów.
Co ciekawe, w tradycji żydowskiej istniało też przekonanie o występowaniu mistycznych połączeń przestrzennych pomiędzy Polską a Izraelem12. Szlomo ben Icchak, zwany Rashi, jeden z najbardziej szanowanych przez Żydów komentatorów Biblii i Talmudu, w XI wieku pisał o Olkuszu, który mieli założyć kananejscy Fenicjanie. Nazwa tego polskiego miasta miała według niego jakoby pochodzić od fenickiego El-Kusz13. Rashi pisał w Sod Mesharim, że: Olkusz jest to miasto w państwie Polonia, które należy do Ziemi Izraela, choć leży poza granicami Ziemi Izraela. I wiedz, że są tam rudy złota, srebra i że w pobliżu niego znajduje się sól, ponieważ Morze Solne (Martwe) bliskie Ziemi Izraela dochodzi pod ziemią do tego miejsca14. Wspomniany przez niego El-Kusz zapewne został nazwany na cześć ojca Nemroda, o którym wyżej była mowa. Te wszystkie dziwne interpretacje żydowskie w tej kwestii mogą wskazywać na związki Kusza ze Słowianami, a tym samym i z Polakami.
Znana jest też teza żydowskich rabinów o pochodzeniu Słowian od znienawidzonych przez nich Kananejczyków, którzy mieli zajmować „żydowską ziemię obiecaną”. Przez długi okres zresztą Słowian nazywano Kananejczykami, zakładając w tradycji żydowskiej, że opuścili oni Kanaan jeszcze przed czasami Jozuego. W późniejszym okresie Polska stała się dla nich drugą ziemią obiecaną, ale niestety wielu żydowskich nauczycieli twierdziło, że zajmują oni żydowską ziemię i należy ich jej pozbawić. Tak jak wcześniej żydowscy kupcy czerpali zyski z handlu słowiańskimi niewolnikami, celowo wprowadzając do obiegu określenie sclavus – niewolnik, co szybko podchwycili i spopularyzowali w Europie Frankowie, tak po ograniczeniu tego niecnego procederu zaczęli oni udzielać pożyczek pod zastaw, w tym także ziemi. Plan był prosty, przejąć nowy Kanaan bez walki.
Mimo że Arabowie byli głównymi odbiorcami słowiańskich niewolników od żydowskich kupców i przejęli od nich określenie saqlab (sław) – niewolnik, to jednak nie uznawali oni pochodzenia Słowian od Chama. Ich uczeni, jak Abū Muḥammad Ibn Qutaybah (829–889), twierdzili, że Słowianie są potomkami Madaja, syna Jafeta15. Podobnie uważał Al-Masudi, „ojciec historyków arabskich”, który pisał, że wszystkie narody słowiańskie wywodzą się od Madaja, dodając, iż „takie jest podanie wielu ludzi, którzy trudzili się w tej sprawie”16. Nie oznaczało to jednak tego statusu, jaki posiadali Arabowie, potomkowie Sema, ani nawet inne ludy wywodzone od Jafeta, gdyż według arabskiej tradycji Saqlab (Sław) – przodek Słowian, który walczył o ziemię z braćmi, został przez nich pobity i musiał zadowolić się chłodnymi ziemiami na północy Europy17.
Co gorsza, pogląd o niższości Słowian pochodzących od mitycznego Sława (Saqlaba) miał także oparcie w prawdopodobnie zmyślonej dla celów propagandowych legendzie znanej z anonimowego dzieła z XII wieku Zbiór historii i opowieści, powstałego w państwie Ghaznawidów. Według niej ojciec Saqlaba (Sława), którego matka zmarła zaraz po jego narodzinach, został wykarmiony mlekiem suki, co było przyczyną jego „psiej” natury. Z tego też powodu jego syn został nazwany Saglabem (Saqlabem), co według etymologii podanej przez perskiego uczonego z XI wieku Abu Sa’id Gardezi miało oznaczać psa (pers. sag)18.
Al-Masudi pisał też o potężnym słowiańskim władcy Madżaku, rządzącym Walinjanami, o którym będzie dalej mowa. Wspominał także o innych plemionach i ich władcach, takich jak: Ostotrana (Stodoranie) z królem o imieniu Basklabić (Wasławić), Dulaba (Dulębowie) – król Wanićslaf (Wieńczysław), Nemczin („najbardziej dzielny i przedsiębiorczy wśród plemion słowiańskich” – dlatego nasi historycy utożsamiają go z… Niemcami, a nie np. z Niemczanami spod ślężańskiej Niemczy) – król Girana (według akademików to Geron, wymieniony tu jako zacny nemczyński Słowianin), Manabin (Manowie) – Ratimir, Surbin (Serbin, którego boją się inni Słowianie). Pisał także o plemionach: Morawa (Morawianie), Chorwatin (Chorwaci), Sachin (Sasin – Sasi), Gusanin (Gęsianie) i Branićabin (Braniczanie). Pierwszym z państw słowiańskich jest al-Dir (Kraj Dira – Ruś Kijowska), a kolejnym al-Firag (Macierz – Biała Chrobacja), którego naród jest najpiękniejszy, najliczniejszy i najdzielniejszy między Słowianami19.
Jeśli Nemczin to Niemcy, a Sachin to Sasi, to widocznie dla arabskiego szpiega, podróżnika i kronikarza – raczej dość dobrze rozeznanego w tym, kto jest kim w krajach, z którymi handlował – są to odłamy Słowian. Co ciekawe, także Kraj Dira, opisywany przez innych arabskich i żydowskich kronikarzy jako Al-Rus (Kraj Rusów – Ruś), u Al-Masudiego jest państwem słowiańskim, a nie ruskim, co wielu historyków rozumie jako rządzonym przez wikingów.
Żydowscy pisarze średniowieczni także wydają się nie za bardzo odróżniać Słowian od Teutonów, gdyż wymiennie nazywają obie grupy etniczne – Aszkenazi. Dla średnio zorientowanego Araba czy Żyda w okresie średniowiecza rozpoznanie różnic narodowościowych między Słowianami a Germanami w rozumieniu – Protoniemców, jak widać, stanowiło nie lada wyzwanie. Tak jak dla nas Żydzi i Arabowie to Semici, a różnice etniczne między tymi etnosami w X wieku, kiedy pisali: Al-Masudi, Al-Bekri, Ibn-Rosteh czy Ibn Jakub, były trudne do uchwycenia, tym bardziej że wielu żydowskich kupców pracowało dla arabskiego Kalifatu Kordoby. Co jednak znamienne, podobnie jak Rzymianie pod jednym geograficznym pojęciem Germanów ujmowali mieszkańców Germanii, bez względu na ich teutońskie, słowiańskie, sarmackie czy celtyckie pochodzenie, tak w tym przypadku dla arabskiego pisarza Niemcy to często Słowianie. Możliwe, że wynikało to z powodu wywodzenia ich ze wspólnego pnia, czyli od Saków (Scytów), skąd się mogło wziąć określenie Saqaliba (Sakaliba/Sakaliwa), jak w świecie arabskim i u Żydów nazywano ludy słowiańskie, czyli scytyjskiego pochodzenia (pochodzące od Saków). Zmiana znaczeniowa tej nazwy na „niewolnik” to zresztą niechlubna „zasługa” żydowskich kupców, którzy przybywali do Europy głównie po germańskich i słowiańskich niewolników.
Wróćmy jednak do Nemroda. Jak dowiadujemy się z Kroniki Polaków i Lechitów: Naydawnieyszym ich Sarno władzcą miał bydź ów potężny Nemroth, co pierwszy odważył się równych sobie podbiiać i do posłuszeństwa przymuszać. Tak więc w 1635 roku p.n.e. było już pierwsze Sarno (Ziarno – rozumiane jako „ziemia rodzinna”) Lechitów, w którym panował Nemrod. W nowszych czasach mieliśmy zapis u Geografa Bawarskiego Zeruiani, co część językoznawców tłumaczy jako „Ziarnianie”. Podobnie jak wzmiankowany w historiografii lud Semnones – Siemianie i władca ludu Lugiones Semno, od „siemienia”, czyli ziarna. Nie muszę chyba tu przypominać, co oznacza męskie nasienie i tłumaczyć jego związków z rodzeniem, rodem, pochodzeniem. Wystarczy dodać, że ros. sjemja to rodzina, a psł. sema/semlja – ziemia, i wszystko nam się łączy w pewną logiczną całość.
Nie można jednak wykluczyć, że w przytoczonym fragmencie kroniki wkradł się błąd i poprawny zapis to Samo, a nie Sarno. Wówczas pierwszym Samowładcą (Swewładem – Sobiewładem), byłby Nemrod, a nie Sław, jego przodek. Wynikałoby z tego, że Sław nie był niezależnym władcą i dlatego to nie on jest nazywany „pierwszym Sarno (Samo) władcą”.
Nimrod występuje też w legendzie armeńskiej. Mojżesz z Chorenu w swojej pracy Historia Armenii opisuje legendę o tytule „Hajk i Bel”, w której mityczny heros Hajk, uznawany za protoplastę narodu ormiańskiego, wywodzący się z rodu Gomera, pokonuje i zabija Nimroda w bitwie nad jeziorem Van. Do nazwy tego jeziora i jego związków z Wanami i Wandalami jeszcze wrócimy.
Przekręcanie słowiańskich nazw, imion i toponimów to norma w starożytności i średniowieczu. Tak było aż do czasu wprowadzenia w pisowni narodowych znaków diakrytycznych w łacińskim alfabecie na potrzeby języków słowiańskich (Czechy – XV wiek, Polska – XVI wiek). Mniej powszechne piśmiennictwo u Słowian ze względu na przekazywanie wiedzy w formie ustnej „z ojca na syna” lub „od mistrza do ucznia” (podobnie jak u Celtów) skutkowało zachowaniem dokumentacji pisanej z użyciem łacińskiego alfabetu, a na terenach Bizancjum – greki. Niedostosowanie jednak tych alfabetów do słowiańskiego języka, pisanie przez niemieckich misjonarzy lub arabskich kupców ze słuchu i porównywanie zasłyszanych wyrazów do podobnych w rodzimym języku skryby skutkowało masą przekłamań i nieścisłości.
Problem z poprawnym odwzorowywaniem wyrazów słowiańskich pogłębił się jeszcze bardziej wraz z odejściem na terenie zachodniej i części południowej Słowiańszczyzny od głagolicy w IX wieku i wprowadzeniem tam łaciny. Zależność nowo powstałych słowiańskich państw od wpływów papiestwa i państw praniemieckich (Królestwo Franków, Święte Cesarstwo Rzymskie), nieustanne misje chrystianizacyjne i powszechna propaganda nie sprzyjały ani dokumentowaniu prawdy historycznej, ani tym bardziej dbałości o poprawność zapisów wyrazów słowiańskich, gdy istniała taka potrzeba, gdyż uznawano je za barbarzyńskie i po prostu ich nie znano. Taki watykański skryba sporządzając słynne Dagome iudex, nie wiedział nawet, kogo ten dokument dotyczy i przypuszczał, że chodzi o Sardyńczyków, co pokazuje stan ówczesnej wiedzy polityczno-geograficznej u oświeconych przecież ludzi, jakimi powinni być rzymscy zakonnicy.
Nawet rozwój i adaptacja cyrylicy na wschodniej Słowiańszczyźnie nie zmieniły tego stanu rzeczy, choć właśnie tam chyba najlepiej zachowano pierwotne słowa i nazwy języka słowiańskiego.
Jednym z obrazujących ten problem przykładów może być średniowieczna pisownia imienia znanego historykom Świętopełka morawskiego. Znamy m.in. następujące wersje zapisu jego miana: Zestawu, Zwentibald, Zuendibolch, Suatopluk, grecki Σφενδοπλόκος (Sphendoplόkos), Σφεντοπλικος (Sphentoplikos). Jak widać, na pierwszy rzut oka nie wyglądają te słowa na słowiańskie, a przecież bez wątpienia dotyczą one słowiańskiego imienia.
Może przytoczone tu przeze mnie przykłady otworzą oczy niedowiarkom, którzy powątpiewają w słowiańskie etymologie imion: Swewów (Sławów), Lugiów (Łęgów), Cherusków, Wandalów, Herulów, Longobardów, Burgundów, Bastarnów (Pełków), Markomanów i innych ludów, z marszu uznawanych za germańskie (w rozumieniu praniemieckie) lub celtyckie. Moim zdaniem, o czym wielokrotnie pisałem już w swoich książkach, były to jednak sojusze różnych odłamów Gotów (Scytów), Sarmatów (Alanów), Wenedów (Prasłowian) i Bałtów. Dlatego nie można tu mówić o etniczności, tak jak nie była pojęciem etnicznym nazwa Germania, Sarmacja czy późniejsza Jugosławia, a obecnie Europa (Unia Europejska).
Oczywiście nie można na podstawie samych wyjaśnień nazw i etymologii wyciągać zdecydowanych wniosków, ale mając na uwadze właściwie interpretowane dane z innych dziedzin (historia, archeologia, etnografia, archeogenetyka itd.) – z wykorzystaniem zwykłej logiki i kojarzenia faktów – nawet średnio inteligentny człowiek powinien zauważyć, że coś z tą naszą historią jest nie tak.
Pamiętajmy, że ekwilibrystyka językowa to narzędzie propagandy i niestety lingwiści powinni się tu uderzyć w piersi, bo do tej pory dominuje wśród nich niechlubny paradygmat naukowy, że przy wyprowadzaniu etymologii słów dotyczących okresu sprzed rzekomego przybycia Słowian do środkowej Europy w VI wieku n.e. (teoria Kossinny) należy lekceważyć możliwe słowiańskie źródłosłowy. Stąd tyle przekłamań i manipulacji, szkodzących prawdzie i urągających nauce.
Należy też mieć na uwadze, że większość tzw. protogermańskich słów to formy zrekonstruowane przez lingwistów pod koniec XIX wieku, a nie znane z jakichś napisów runicznych na znalezionych artefaktach czy znalezione w jakichkolwiek dokumentach, dlatego ich wiarygodność stoi pod znakiem zapytania.
Chyba najwyższy czas na uczciwe podejście do tematu. Szkoda tylko, że muszą to robić niezależni pasjonaci, a nie akademicy, wciąż okopani na swoich turbogermańskich pozycjach światopoglądowych. Miejmy nadzieję, że może i dzięki takim opracowaniom jak niniejsze, oraz innym publikacjom i artykułom takich autorów jak: Adrian Leszczyński, Bogusław A. Dębek, Janusz Bieszk czy Mariusz Kowalski coś się zmieni w tej kwestii.
Gdy patrzymy na imiona suewskich (słewskich) władców, to nie powinniśmy mieć wątpliwości, jaki jest rodowód tego ludu. Mamy wśród nich przykładowo takie nazwy osobowe, jak: Rechila (438–448), czyli „Gadająca woda” (Wieszczyca), bo *rechi<reci to ryczeć, mówić, rzec, ale i „ryczący” rycerz, a *la to woda, może to być też skrót od Reczila(h), tj. „Ryczącego (Mówiącego) Lacha”. Zdaje się to potwierdzać także inne imię suewskiego króla – Rechiar (Rechi + Ar, czyli „Mówiący Aria”); Rechimund – Mówiący (Rycerski) Mędrzec (*mund – mundry); Miro, czyli po prostu Pokój; Eboryk – skrót od [Ł]eboryk, czyli Łebski (Mądry).
Chyba jasno widać, że sam etnonim Sławowie (Suewowie), jak twierdził Jakub Grimm, a także imiona sławskich władców, są słowiańskie.
W formie Swewowie od razu łączy nam się ten etnonim z zapisem imienia Swewład, oznaczającym Samowłada (Samo), czyli „sobie pana” – samowładcę.
Dla mnie, jak i dla wielu uczonych, Suewowie to Sławowie ewentualnie Słebowie (Połabianie), czego nie potrafi wciąż zaakceptować grono akademików, wychowanych i wyedukowanych na filogermańskich hasłach oraz utrzymanej w tym tonie „jedynie słusznej wersji historii”.
Maciej z Miechowa, żyjący w XV wieku, wywodził Polaków od Sarmatów. Niedługo po nim Marcin Kromer twierdził, że Sarmaci pochodzili od biblijnego Asarmota (Sarmaty), potomka brata Jafeta – Sema. Ten polski kronikarz podważył tym samym przyjęty dotychczas rodowód Polaków wyprowadzanych od Wandalów. Taką teorię powtórzył za nim Stanisław Sarnicki (XVI wiek). Także Maciej Stryjkowski, powołując się na Kromera, wywodził Scytów, ale i Słowian oraz Żmudzinów i Litwinów od Sarmatów, a za ich protoplastę uważał Asarmota.
Od tamtej pory zaczęto uważać, że nasi rodacy to potomkowie Sarmatów. Tak rozwinął się sarmatyzm, czyli de facto powrót do korzeni, którego efektem było m.in. stworzenie największego państwa ówczesnej Europy, czyli Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ta megafederacja przypominała dawną Sarmację, staczała zwycięskie bitwy z udziałem sławnej husarii, jak chociażby pod Chocimiem czy Wiedniem, dzięki czemu nastąpił wzrost dumy narodowej i patriotyzmu, a także dbała o utrzymanie i rozwój demokracji szlacheckiej w czasach, gdy w innych krajach Europy panowały monarchie często oparte na despotyzmie władcy.
Wojna Sarmatów ze Scytami, rys. M.V. Gorelik
Jednym z sarmackich plemion, które miały odcisnąć swoje piętno na naszych przodków, byli Alanowie. Dlatego zaczęto sięgać do biblijnych rodowodów, doszukując się tam Alana i jego wnuka Wandala, by jakoś pogodzić te obie teorie etno-genetyczne o pochodzeniu naszego narodu (wandalską i sarmacką). W końcu z Wandala uczyniono sarmackiego bohatera i tym samym znaleziono kompromis, który istniał w publicznej świadomości od XVI do XVIII wieku.
Uważano, że Sarmaci to lud o scytyjskim rodowodzie, który wyodrębnił się z tej dużej grupy koczowników i wywalczył sobie niezależność. Zdecydowali się też oni zmienić sposób życia z nomadycznego na osiadły. Walcząc ze Scytami i podbijając ich ziemie we wschodniej Europie, Sarmaci mieli na celu stworzenie własnego państwa – Sarmacji, co, jak wiemy, im się udało. Na terenie zajętym przez Słowian, parających się głównie rolnictwem, stworzyli klasę rycersko-szlachecką. W ten sposób powstał układ społeczny oparty na wzajemnych korzyściach. Mianowicie sarmackie rycerstwo nadstawiało karku i przelewało swoją krew w bitwach w obronie ziemi i ludzi, a słowiańscy chłopi zapewniali mu żywność i dostarczali wyroby rzemieślnicze.
Janusz Bieszk poszedł jeszcze dalej i w swoim poczcie lechickich królów (2015), opierając się na dość mało wiarygodnej Kronice Prokosza, umieścił także króla Sarmatę, który miał panować w 1800 roku przed naszą erą. Według tego autora po przybyciu na nasze ziemie został on wybrany na króla na prawomocnym wiecu słowiańskim. Był Aryjczykiem – Sarmatą pochodzącym z Persji – ziemi ludzi szlachetnych „Airy-an” (dziś Iran). Jako wielki i szanowany wojownik wprowadził szlachetne normy i zasady, co było zalążkiem pierwszej państwowości na naszych ziemiach. Sarmaci słynęli z trzech rzeczy: talentu do wojaczki, jazdy konnej i prawdomówności. Według Herodota uczyli tego od małego swoje dzieci. Król Sarmata zmarł w pierwszej połowie XVIII wieku przed naszą erą21.
Waldemar Wróżek, który współpracuje z Januszem Bieszkiem i przygotowuje własną książkę o historii Lehii, w jednej z internetowych dyskusji zwrócił uwagę, że: Niektórzy utożsamiają Sarmatę z biblijnym Chadarmawetą, potomkiem Sema. Tak podają Aventinus, Messeni, Stryjkowski, Sarnicki. Šar (Sarmat) wyszedł z Armenii i zajął ziemie Scytów (Magogejczyków – od Magoga).
Warto też wyjaśnić nazwę Sarmat, która według mnie oznacza S + ar + mat, czyli „z aryjskiej macierzy”. Sarmaci są bowiem Ariami, a według uczonych ich ojczyzną (macierzą) są rejony w okolicach Morza Kaspijskiego i Morza Czarnego, choć przybywa zwolenników tezy, że ich pierwotną kolebką były ziemie między Wisłą i Wartą, Kujawy lub ewentualnie Panonia, czyli koniec Wielkiego Stepu eurazjatyckiego. Szlakiem łąk22 mieli migrować wraz z bydłem najpierw na południowy wschód, uciekając przed zmianami klimatycznymi i ochłodzeniem, a potem wracali na rodzinne ziemie, gdy pogoda się poprawiała.
Wielu autorów próbowało przedstawić związki Słowian, a w szczególności Polaków, z Sarmatami. Jedną z ważniejszych prac na ten temat jest moim zdaniem książka Tadeusza Sulimirskiego pt. Sarmaci23.
Są i tacy jak Czesław Białczyński, którzy uważają, że Słowianie pochodzą od Scytów, co spotyka się nie tylko z krytyką środowiska naukowego, ale też stanowi oś sporu w kręgach niezależnych badaczy. Przyjmuje się, że Sarmaci to odłam Scytów, ale mając na uwadze zapiski greckich historyków, że kiedyś istniał jeden wielki naród, od którego pochodzą wszystkie inne, trudno się dziwić takim teoriom i wśród współczesnych autorów. Sarmaci jednak nie tylko oddzielili się od Scytów, ale toczyli z nimi zwycięskie wojny, zajmując ich tereny m.in. we wschodniej Europie. Na podstawie źródeł historycznych, archeologicznych i badań etnologicznych można wysnuć przypuszczenie, że Sarmaci (Alanowie, Jazygowie, Aorsi, Roksolanowie, a według Tadeusza Sulimirskiego także Chorwaci, Serbowie i Antowie) odcisnęli wyraźne piętno na plemionach słowiańskich, tworząc razem z nimi mieszane wspólnoty społeczne, jak Alanowie z Gotami nad Morzem Czarnym24. Kulturowy udział Scytów wydaje się tutaj znikomy, a więcej im się zdają zawdzięczać ludy gockie, północnogermańskie i normańskie. Wiele wskazuje bowiem na to, że weszli oni na tereny między Łabą a Wisłą od północy, tj. ze Skandynawii, występując pod nazwą kilku plemion, uznawanych obecnie za germańskie.
Ich wcześniejsze podboje, które według archeologów i historyków mogły doprowadzić do upadku kultury łużyckiej (m.in. najazd na Biskupin), nie pozostawiły po sobie jakichś trwalszych śladów kulturowych u ludów autochtonicznych. Można przypuszczać zresztą, że dość dzika społeczność, co znamy z opisów historycznych, nie miała kulturowo zbyt wiele do zaoferowania, poza może umiejętnością jazdy konnej i znajomością sztuki bojowej z użyciem konnicy. Zadaniem dla archeologów i historyków jest wiarygodne ustalenie, czy znane znaleziska złotych ozdób i innych skarbów rzeczywiście należą do Scytów – koczowników, czy też może są to wyroby sarmackie. Być może Sarmaci wyodrębnili się ze społeczności zwanej Scytami Królewskimi, ale to już temat do szerszych i dokładniejszych badań.
Natomiast sarmaccy Alanowie wraz z Wandalami, Słewami (Słebami) i innymi ludami schyłku starożytności podbili pół Europy, w tym także kulturowo, i to ich język, sztuka wojenna, obyczaje, wierzenia pozostały tutaj na długie czasy. Przykładowo we Francji (dawnej Galii) imię Alan do dziś cieszy się wielką popularnością.
W najstarszej polskiej historiografii Słowian poprzez utożsamianie ich z alańskim odłamem Sarmatów wywodzono od Alana. Jego potomkiem miał być Wandal, dlatego Kadłubek łączy Polaków nie tylko z Lechitami, ale i z Wandalami.
Podobny rodowód naszych przodków przedstawiono w tzw. Kronice Dzierzwy, spisanej na początku XIV wieku (choć niektórzy datują ją jako wcześniejsze dzieło), gdzie czytamy, że: […] przede wszystkim należy wiedzieć, że Polacy pochodzą z rodu Jafeta, syna Noego. […] Alanus, który jako pierwszy przybył do Europy, zrodziłNegnona, Negnon zaś zrodził czterech synów, z których pierworodnym byłWandal, od którego wywodzą się Wandalici, zwani obecnie Polakami.
Do takiej wersji przychylał się także Długosz, który podawał, że zrodzony z Alana Negnon25 miał czterech synów: Wandala, Thargusa, Saksona i Bogorusa26. Polacy mają być potomkami Wandala, a od jego braci pochodzą inne ludy słowiańskie. Kronikarz zapisał to słowami: Siódmy syn Jafeta, Magog, od którego idą Scytowie, zwani także Massagetami, Gotowie, Swewowie, Alanowie i Hunnowie. Ci są synami Jafeta, którego ojcem był Noe, a tego zrodził Lamech. Pierwszy zaś człowiek z rodu Jafeta, imieniem Alan, przybył do Europy z trzema synami, których nazwiska są: Isycyon, Armenon, Negno. Isycyon miał czterech synów, Franka, Romana, Momaura i Bryta, który Brytanią pierwszy nazwał i posiadł. Wtóry zaś syn Alana, Armenon, miał synów pięciu: Socha, Walgota, Cebida, Burgunda, Longobarda. Trzeci na koniec syn Alana, Negno, czterech synów był ojcem, a tych imiona są: Wandal, od którego nazwisko wzięli Wandalowie, teraz Polakami zwani, i który rzekę dziś Wisłą pospolicie zwaną chciał mieć rzeczoną Wandalem. Drugi syn Negnona Targ, trzeci Saxo, czwarty Bogor. Od Isycyona więc, pierworodnego syna Alana, poszli Frankowie, Rzymianie, tudzież inne narody Latynów i Alemanów. Od drugiego syna Alana Gotowie i Longobardowie. Od Negnona zaś, trzeciego syna, rozeszły się rozmaite narody po całej Europie, jako to: Ruś cała aż po krańce wschodu, Polska z ziem wszystkich najobszerniejsza, Pomorzanie, Kaszuby, ludy Szwecyi, Sarnii (która teraz Saxonią się zowie) i Norwegii. A od trzeciego syna Negnona, zwanego Saxo, Czechy i Morawa, Styrya, Karyntya, Karniola, teraz Dalmacyą zwana, Lissa (Lisna), Kroacya, Serbia, Pannonia, Bulgarya, Eliza27.
Dodaje też, że potomek więc synów Jafeta, Negno, ojciec wszystkich Sławian, miał dotrzeć na ziemie nazwane Panonią, które stały się nową kolebką tego ludu, skąd jego synowie mieli wyruszyć dalej, stopniowo zasiedlając inne krainy.
Alanowie wraz z Wandalami i Suewami (Sławami) wkraczają do Galii na początku V wieku, rycina z książkiLa France et les Français à Travers les Siècles, vol. I, 1882–1884
Natomiast Bernard Wapowski w XV wieku wyprowadzał Polaków od Mosocha (inna linia Jafetydów), co przyjmowali też Bielski i Stryjkowski. Mosoch był wnukiem Noego i potomkiem Sarmaty, który w czasach babilońskich miał ruszyć ze swym ludem na zachód. Trasa jego wędrówki przebiegała przez góry armeńskie i scytyjskie, po czym dotarł nad Morze Czarne, zwane także Ponckim. To tam miało dość do ukształtowania się prasłowiańskiego etnosu. Stryjkowski zakłada, że to tę społeczność należy wiązać z powstaniem Złotej Kolchidy.
Z kolei Bielski i Gwagnin wyprowadzali Sarmatów, utożsamianych przez nich ze Słowianami, od Aszkenaza, brata Rifata (wnuka Jafeta, potomka Gomera), od którego za to mieli pochodzić Wenetowie, również uznawani przez wielu autorów za Prasłowian. Homer zapisywał ich nazwę jako Enetoi i wywodził ich od mieszkańców Paflagonii, których Grecy uznawali za lud scytyjski, jak zresztą większość obcych im ludów z tamtej części świata. Być może był to jednak już kulturowy odłam Scytów, lud osiadły, a nie koczowniczy, który możemy umownie nazywać „starosarmackim” lub może bardziej precyzyjnie – wenedzkim.
Alanowie jako lud sarmacki weszli w pierwszych wiekach nowej ery do Europy Środkowej i zajęli obszary na północnym wybrzeżu Morza Czarnego, gdzie w okresie naporu Gotów (zapewne innego odłamu Scytów) stworzyli wraz z nimi mieszaną społeczność. Niebawem jednak musieli wycofać się na zachód, uciekając przed falą huńskich koczowników, która wlała się do Europy w IV wieku n.e.
Wspominałem wcześniej, że wraz z Wandalami, Słewami i innymi plemionami ruszyli oni do Galii, gdzie pozostawili po sobie istotny wkład kulturowy, w tym moim zdaniem także językowy, co widać po spotykanych tam nazwach własnych, imionach i innych słowach, które według niemieckich, a za nimi światowych lingwistów, mają praindogermański rodowód, a w rzeczywistości wyglądają one bardziej na dziedzictwo sarmackie.
Myślę, że wszelkie językowe podobieństwa między językami słowiańskimi, skandynawskimi, geto-dackimi, gockim czy praniemieckim wynikają nie tylko ze wzajemnych zapożyczeń, ale mogą być właśnie spadkiem po Sarmatach i Scytach oraz Wędach (Wendach, Wenetach). których mowa zapewne niewiele się różniła.
Michał Stachowicz, Sarmaci północnych Słowian, zstępujący z gór Kaukazu na niziny roksolańskie pod wodzem Alanem, przychodzą do Europy. Repr. Archiwum Narodowe w Krakowie
Nie ma tu miejsca na roztrząsanie spraw etnogenetycznych, o czym więcej pisali ostatnio M. Kowalski i B.A. Dębek oraz w kilku artykułach A. Leszczyński. Należy jednak chyba bardziej poważnie podejść do tematu sarmackiego wpływu kulturowego na ludy europejskie u schyłku starożytności, niż robią to obecnie nasi uczeni, którzy na hasło „Sarmaci” pukają się w czoło i twierdzą, że to pseudonaukowe teorie zakompleksionych polskich nacjonalistów, marzących o Wielkiej Lechii, jakimś imperium i kto wie, czym tam jeszcze. Na szczęście na Zachodzie oraz w Rosji coraz więcej mówi się i pisze o Scytach i Sarmatach, więc być może niebawem i u nas historycy i etnolodzy zaczną postrzegać ten temat nie jako turbosłowiańskie dyrdymały, ale fakty, które mogą wyjaśnić wiele niezbyt czytelnych kart historii.
Bieszk pisał w swej książce z 2015 roku, że Alan II miał zakończyć swój żywot w 1272 roku p.n.e. Autor powołuje się przy tym na pięć różnych kronik, jednocześnie podając również imiona: Kodana, Filana, Cara, Lasoty, Szczyta, którzy mieli panować w Lechii przed Alanem II28. Jednak w kolejnej swojej publikacji z 2020 roku rządy Alana II datuje on na okres od 1587 do 1534 roku p.n.e. Podaje też czas panowania Alana I, które przypadać miało na lata 1878–1853? p.n.e.29. Jak widać, poznawanie prawdy o naszych dziejach to trudny proces i wraz z dostępem do kolejnych źródeł poszerza się nasza wiedza, która wymaga weryfikacji poprzednich twierdzeń.
Co ciekawe, istnieje też teoria, że nazwa Litwy pochodzi od Litalanusa, z którego zrobiono potem Litwosa, syna Wejdewuta.
Są i tacy, którzy za Aleksandrem Tyszyńskim twierdzą, że etnonim Polanie oznacza Po-Alanie, tak jak Polacy to Po-Lacy//Po-Lachy. Jednak w naszej tradycji historiograficznej w kwestii pochodzenia Polaków chyba mocniej utrwaliła się koncepcja wandalska aniżeli alańska. Być może dlatego że Wandalowie znani byli praktycznie przez całe średniowiecze, gdy o Alanie i Alanach dawno już zapomniano.
Oczy nam się otwierają i wszystko zaczyna być bardziej zrozumiałe, gdy w naszych rozważaniach weźmiemy także pod uwagę zdanie nieznanych naszej nauce uczonych. Taki na przykład hiszpański historyk Agusti Alemany twierdzi, że Alan z turkijska znaczy step30. W słowniku języka tureckiego znajdziemy też, co zadziwiające, że to słowo oznacza pole. Alani (Alanowie) to zatem ludzie stepu, pól, czyli inaczej Polanie, którzy byli znani pod taką nazwą, gdy panowali na obszarze wokół Kijowa. Z językowego punktu widzenia etnonim A + lan można objaśnić jako wyraz złożony z a- (od) i -lan (łan). Przedrostek a- jest także równoznaczny z po-, co de facto oznacza tożsamość obu nazw Alanie = Polanie.
Drążąc ten trop w znanej wszystkim Wikipedii, znajdujemy, jak zwykle, filoromanogermańskie wytłumaczenie słowa łan (tak się jakoś dziwnie składa, że to w angielskim fonetyczny odpowiednik słowa wan (pan). Zapisano tam bowiem, że to dawna jednostka podziału pól, używana w Polsce, która w innych językach ma formy: ang. lan, łac. laneus, niem. Lahn. A co już jest co najmniej zabawne, termin ten ma się wywodzić według kilku językoznawców, a za nimi wikipedystów, z… niem. Lehen/Lehn (co od razu kojarzy się z Lehem), mających oznaczać opłatę lenną należną według prawa feudalnego lub gospodarstwo wiejskie.
Jak dodają cytowani tam „uczeni”, w Polsce i w Czechach od XIII wieku była to jednostka miernicza stosowana do określania rozmiarów podstawy uposażenia chłopa osadzonego na wsi na prawie magdeburskim. Obszar jednego łana odpowiadał powierzchni średniej wielkości chłopskiego gospodarstwa feudalnego. Łan dzielił się na zagony, a te z kolei na skiby31. Czyli próbuje się nam tym samym wmówić, że pojęcia dotyczące podziału ziemi, gospodarstwa i uprawy roli, nawet brzmiące ewidentnie po słowiańsku, jak łan i łach (lach), rzekomo przynieśli nam w XIII wieku Niemcy, których rolnictwo stało od zawsze na niższym poziomie niż u Słowian. Tak się robi ludziom wodę z mózgu. Aż dziw bierze, że w podobny sposób do tej pory nie przyjęto naukowego paradygmatu, że Lechici to Niemcy, choć teza Maciejowskiego i paru innych jest temu bliska.
Warto tu jeszcze dodać, że w chińskich źródłach z ok. 300 roku p.n.e. Alanowie są wymieniani jako jedno z czterech huńskich plemion pod nazwą Lan, co przypomina polskie Łan. Z turk. alan, yalan – step, synonim turk. yaziq – równina, płaskowyż (Jazygowie – Jazykowie, od ‚jazyk’ – język, ale i ros. ‚jazyczestwo’ – starowierze, w tym przypadku to raczej ludzie używający ‚języka’, czyli ‚słów’, co jest synonimem etnonimu Słowianie). Obie nazwy odnoszą się do ludów żyjących na stepie. Alan to etnos będący częścią nadkaspijskich ludów znanych też jako Massageci32.
Podsumowując, wiele wskazuje na to, że etnonimy Alanowie i Polanie oraz, co więcej, Lachowie z etymologicznego punktu widzenia oznaczają praktycznie to samo, zatem doszukiwanie się związków etnogenetycznych między tymi ludami nie jest pozbawione podstaw.
Wincenty Kadłubek w swojej Kronice Polski, spisanej na przełomie XII i XIII wieku, zawarł legendę o Wandzie. Uczynił przy niej przypis, że od Wandy pochodzi nazwa rzeki Wandalus (tj. Wisły), która znajdowała się pośrodku jej królestwa, natomiast jej poddani nazwani zostali Wandalami. Nic nie wspominał o Wandalu i za praojca Polaków uznawał Kraka, choć zarówno Wandalów, jak i Lechitów utożsamiał z Polakami. Kronika Dzierzwy wymienia za to Wandalusa już personalnie, czyniąc z niego jednego z pierwszych władców Polan.
Ahmed ibn Mohammed al-Maqqari podaje informację, że Wandal był wnukiem Jafeta33, choć może tu chodzić też o ogólniejsze pojęcie potomka, gdyż z kolei według kronik Wandal był wnukiem Alana, który wywodził się z Jafetowego pnia.
Zdaniem Bieszka Wandal panował około 1272 roku przed naszą erą. Był najstarszym synem króla Alana II i został wybrany na króla na wiecu słowiańskim. Panował nad wszystkimi plemionami Ariów – Słowian zamieszkujących wówczas Lechię: Wandalami, Indoscytami, Scytami, Sarmatami – mówiący-mi oczywiście jednym wspólnym prasłowiańskim językiem. Od nazwiska tego króla Wisłę zaczęto nazywać Wandala34.
Pseudohistoryczny mit o germańskości Wandalów trudno obronić. Nasi naukowcy jednak jak mantrę powtarzają ten dogmat, opierając się na mało przekonujących przesłankach, jednocześnie wyśmiewając dość solidne argumenty przemawiające za ich słowiańskością. Lekceważą oni zapiski kronikarskie o powiązaniach Słowian i Lechitów z Wandalami, jak i nazywanie w niemieckiej historiografii Mieszka I królem Wandalów czy skojarzenia nazewnicze ze słowiańskimi Wendami (niem. Wenden).
W zamian podają argument, że w kulturze przeworskiej kojarzonej z Wandalami dominują przedmioty żelazne, a u Słowian, jak niby wiadomo, miały być tylko przedmioty drewniane. Czyli mamy tu typowy zabieg manipulacyjny – tworzenie jednego paradygmatu (a właściwie dogmatu naukowego) opierając się na innym paradygmacie, w tym przypadku, że Wandalowie to Germanie, bo Słowianie przecież nie znali wytopu żelaza, co jest wierutną bzdurą. I na tej bazie myślowej przypisuje się jakieś znalezisko z żelaznymi wytworami, co gorsza, całą kulturę przeworską ludności germańskiej, która według tego propagandowego założenia miała stać na wyższym poziomie cywilizacyjnym niż ludy słowiańskie. Gdybyśmy jednak przyjęli, że Słowianie znali wówczas wytop żelaza, to można by równie dobrze na tej podstawie przypisać kulturę jej przedstawicielom.
Uczeni nie chcą jednak uwierzyć w to, że 700 tysięcy stanowisk dymarkowych z początku naszej ery na naszych ziemiach to świadectwa obecności Słowian. No bo przecież ktoś powiedział, że Słowianie nie znali się na tym. Efekt kłamliwego domina zatacza coraz większe kręgi i prowadzi do wyciągania bzdurnych wniosków z odkryć.
Co by mogło być dowodem, że Słowianie znali się na wyrobie żelaza w okresie kultury przeworskiej? Na przykład znalezienie takich wyrobów na którymś ze stanowisk. Ale archeolodzy nie mogą takich znaleźć, bo wszystkie żelazne przedmioty… uważają za germańskie zgodnie z przyjętym dogmatem. Błędne koło? Nie, to wygląda na planowe działanie.
Archeologia i historia są dyscyplinami najbardziej narażonymi na tego typu manipulacje i fałszerstwa. Na szczęście nauki przyrodnicze, takie jak antropologia i archeogenetyka, są na to bardziej odporne, bo pole manipulacji jest tam mniejsze. Dlatego historycy lekceważą odkrycia z tych dziedzin, bo obalają one ich naciągane lub przekłamane tezy, jak ta o germańskiej kulturze przeworskiej.
Wandal, król Wendów, rycina Burkharda Waldisa wykonana w Norymberdze w 1543 roku (z serii dwunastu przedstawień wczesnych królów germańskich). Repr. ze zbiorów British Museum
W obronie germańskości Wandalów sięga się też po argumenty językowe, podając rzekomo germańsko brzmiące imiona Wandalów. A jakież to imiona nosili ich wodzowie? Między innymi takie jak: Wislaus (Wisław), Witislaus (Witosław), Wisimar (Wyszomir), Miceslaus (Mieczysław), Radagais (Radogość). Czy brzmią one z germańska?
Część słowiańskich imion Wandalów i innych ludów uznawanych za germańskie, choć takimi nie były przynajmniej w rozumieniu etnicznym, było zwyczajnym zniekształceniem wynikającym z niedopasowania klasycznej łaciny do języka słowiańskiego. A część była celowym zabiegiem i manipulacją mającą uwiarygodnić ich germańskość.
O Wandalach pisało wielu autorów, ostatnio m.in. Paweł Szydłowski, choć wydaje mi się, że jego stwierdzenie, iż „Wandalowie to Polacy”35, jest jednak dużym uproszczeniem. Moim zdaniem Wandalowie to raczej sojusz różnych ludów, a nie etnos, o czym świadczy nawet ich sama nazwa: Wand + Al (Wendowie + Alanowie ewentualnie Alemanowie). Przy czym Alanowie mogli współtworzyć grupę Alemanów wraz z jakimś lokalnym plemieniem staroeuropejskim lub germańskim. Może dlatego w kronikach spotykamy informacje, że po pokonaniu wodza Alemanów jego lud przeszedł pod panowanie Wandy, a wszystkich poddanych (obie grupy: Alemanów i Wendów) zaczęto nazywać Wandalami. Takie wieloplemienne i różnoetniczne sojusze wojskowe w tamtych czasach były czymś normalnym. Prawdopodobnie Słowianie odgrywali w tych mieszanych grupach wojskowych znaczącą rolę, podobnie jak w armii huńskiej, co mogą potwierdzać zapis kronikarski, że na pogrzebie Attyli jedzono „strawę”, oraz odkrycia archeologiczne słowiańskich wojów z huńskimi łukami i ozdobami.
Jak wspominałem, Wandalowie, Alanowie i Swebowie (Sławowie/Słebowie) ruszyli na zachód i po drodze zostawili po sobie wiele nazw o słowiańsko-sarmackim brzmieniu. Opanowany przez nich region obecnej Andaluzji dawniej nazywał się Wandaluzją. O słowianopochodnych nazwach miejscowych w Europie więcej pisałem w swojej książce Rodowód Słowian (2017).
Kolejnym „dowodem” na germańskość Wandalów ma być wyprowadzanie ich nazwy od słowa Wander – wędrować, które jakimś dziwnym trafem po słowiańsku brzmi podobnie – wend[rować]. Oczywiście lingwiści, zgodnie z niepisaną zasadą ignorowania źródłosłowów słowiańskich, nawet nie biorą pod uwagę tego, by to Germanie mogli zapożyczyć to słowo od kogokolwiek, a już na pewno nie od Słowian. W opisach starożytnych ludów Tacyt akurat o Wendach (Słowianach) pisał, że lubią piesze wędrówki, co by pasowało do etymologii ich nazwy. Scytowie natomiast mieli żyć na koniu, a Germanie prowadzić osiadły tryb życia. Ale przecież lingwiści i historycy nie widzą podobieństw w nazwach Wendowie i Wandalowie. Zbywają milczeniem to, że sami Niemcy w wielu dokumentach historycznych i opracowaniach pod nazwami: Vinidi, Vinden, Vandalen, Vinduli rozumieli Słowian, a nie Germanów. Dopiero od niedawna robi się z Wenedów – Celtów, a z Wandalów – Germanów.
Zapomina się o tym, co w XII wieku pisał angielski kardynał Gerwazy z Tilbury w swoim Otia Imperialia, iż Polacy „określani są mianem Wandalów i sami tak siebie nazywają”. Pomijana też jest praca Alberta Krantza (1450–1517) pt. Wandalia sive historia de Wandalorum vera origine, gdzie autor wyraźnie utożsamia znanych ze źródeł historycznych starożytnych Wandalów ze Słowianami (choć twierdzi, że ci z kolei pochodzili od Germanów). Podobnie uważało wielu innych autorów, jak choćby Flavio Blondi, a z naszych kronikarzy m.in. Maciej Miechowita (XVI wiek).
Nazwanie Mieszka I „królem Wandalów”(dux Vandalorum) przez Gerharda z Augsburga nasi uczeni uznają za pomyłkę, tak samo jak używanie nazwy Wenden wobec Słowian. Wilhelm z Rubruck (XIII wiek) co prawda zapisał wyraźnie, że: język Rusinów, Polaków, Czechów i Sclawonów jest taki sam jak język Wandalów, ale historycy wolą uznawać to za kolejną pomyłkę. Takie wybiórcze i nieodpowiedzialne podejście do źródeł nazywają krytyką naukową. Jakoś tej krytyki jednak jest mniej, gdy wysuwane są tezy o germańskości Wandalów, choć w średniowiecznych dokumentach trudno znaleźć jakiekolwiek zapisy o tym świadczące.
Sama nazwa Wandalów wywodzi się zapewne od Vindelici, gdzie Vinde oznacza Wenetów (Wendów), a Lici – Lechów, jak dawniej po łacinie zwano rzekę Lech – Licus, co widać na mapach, a pisał o tym ostatnio także Janusz Bieszk. To on zwrócił też uwagę, że Wandalowie z łacińska to Wandalici, a z polska – Wendolechici36. Można tu dodać, że z racji tego, iż greckie *lexi to „słowo”, wolno nam zakładać, że Lechowie to Sławowie, a Słowianie to Sławo-Wanowie (Wenetowie – Wandowie). Tak więc etnonim Wandalowie wygląda na synonim nazwy „Słowianie”.
Niewykluczone, że sława to pierwotnie mowa, bo „sławić” to „mówić” dobrze o kimś, o czymś, stąd mamy też czasownik „wysławiać się”, które to słowo z czasem zaczęto uznawać też za synonim terminu „chwała”. Dlatego według mnie Sławianie i Słowianie to synonimy i spór w kwestii, która nazwa jest bardziej właściwa, uważam za nieporozumienie.
Upierającym się przy wersji zapisu Slawianie, z „la” w środku, mogę podać jeszcze jeden argument, a mianowicie należy poważnie przyjrzeć się możliwości wywodzenia nazwy Wan + dal od doliny (dal) Wan, z jeziorem o tej samej nazwie, utworzonym przez działalność wulkanu Nemrut (który może w spersonalizowanej formie być biblijnym Nemrodem, już tu wcześniej wspominanym). Obecnie jest to rejon Gaugamela, a dokładnie teren rzeki Duży Zab (Ząb) znajdującej się na Wyżynie Armeńskiej. Co ciekawe, po grecku i łacinie zwie się ona Lycus, Likus (dosłownie „wilk”), a wiemy, że łacińska nazwa rzeki Lech w Bawarii – dawnej Vindelici – to właśnie Licus. Myślę, że to ciekawy trop do badań, zwłaszcza odnosząc się tutaj jeszcze do uznawanych za protoplastów Słowian – Neurów, zamieniających się w wilki (likantropia), a także Wilców (Wieletów) i jednego z ważniejszych słowiańskich bogów – Welesa oraz jego kapłanów – wołchwów (wilków).
W każdym razie, gdy przyjrzymy się w tym kontekście nazwie Słowianie/Sławianie, to pojawia się nam kolejna możliwa interpretacja etymologii tego etnonimu, a mianowicie S + la + wan, czyli „z jeziora Wan”. Zaczynamy w ten sposób także rozumieć pochodzenie innych słów, takich jak „wiano” – dziedzictwo czy „wan” – pan, dziedzic. Wersja Słowianin, z „ło” pośrodku, może być tylko przeróbką nawiązującą do „łona” – macierzy, kolebki, ojczyzny. Wówczas oba wyrazy „słowo” i „sława” zdają się być pochodne od tego etnonimu, a nie odwrotnie.
Słowianie, jak widać, a i sama ich nazwa nam to wskazuje, lubili zabawy słowami, z czego byli sławni. Pamiętajmy też, że Słowianie to również ludzie słowa, czyli słowni, dotrzymujący słowa, honorowi, co niestety powoli odchodzi w zapomnienie, bo inne wartości są dzisiaj bardziej cenione we współczesnym świecie.
W każdym razie wandalskie korzenie Polaków to wciąż temat wielu dyskusji, co jest dobrym zjawiskiem, bo świadczy, że nie odeszli oni do lamusa, mimo że na siłę próbuje się manipulować faktami na ich temat, a wcześniej od ich nazwy utworzono rzeczownik „wandale”, oznaczający „dewastatorów”.
W żywocie Zbigniewa Oleśnickiego (Vita et mors Sbignei cardinalis) spisanym przez Filipa Kalimacha pod koniec XV wieku jest wzmianka o scytyjskim bohaterze o imieniu Deombrotus, od imienia którego autor ten wywodził nazwę herbu Dębno. Próbował tym samym udowadniać, że rodzina Oleśnickich posługująca się tym herbem miała starożytne korzenie i wywodziła się w prostej linii od tegoż Deombrotusa.
W tym genealogicznym wywodzie występuje on jako wnuk wymienionego przez Herodota władcy Scytów Idantyrsa, żyjącego ok. 520 roku p.n.e. Zgodnie z relacją Kalimacha szanowany i uczony w prawie Deombrotus przybył do przodków Polaków i przekazał im wiedzę o swoich bogach, których przyjęli oni za własnych, nauczył ich też zasad wróżenia oraz przekazał im wiele praw, jak: karanie złodziei śmiercią, nakaz grzebania zmarłych i noszenia długich włosów czy zawierania małżeństw między osobami równymi stanem. Żył ponad 75 lat, a rządy po nim przejęli jego synowie, Pauzaniasz i Oktomasdes37.
Nasi historycy uważają, że Kalimach zmyślił całą tę opowieść i jej bohatera. Jednak w relacjach historycznych mamy bohatera o zbliżonym imieniu – Dobrętę, co po łacinie mogło być właśnie zapisywane jako Deombrotus. Możliwe, że wódz Sławenów dackich był pierwowzorem dla Kalimacha, który nadał mitowi o zacnym bohaterze znamiona starożytności lub też ów Dobręta przyjął imię sławnego antenata.
Forma Dobręta jest rekonstrukcją podaną przez Kazimierza Wachowskiego38 i przyjętą przez innych historyków, jak np. Oskar Balzer, a pochodzi od łacińskiego miana Daurentios (Dauritas), jakie miał nosić wódz Sklawinów (Sławenów) dackich w drugiej połowie VI wieku, o którym będzie jeszcze dalej mowa. Podobieństwo jednak do zapisu Deombrotus pozwala mniemać, że może chodzić o jedno i to samo słowiańskie imię, z którym łacińscy skrybowie sobie nie radzili.
Cechy przypisywane przez Kalimacha Deombrotusowi mieli też inni protoplaści narodu polskiego, wymieniani przez kronikarzy, jak Lech czy Krak. Możliwe, że ród Oleśnickich wolał jednak mieć własnego bohatera, by podnieść swoje znaczenie. Jednak wersja początków dziejów Polaków z praojcem w osobie Dobręty (Deombrotusa) nie za bardzo się przyjęła, a prym w dziejopisarstwie przypadał Lechowi, od którego imienia Polaków zwano Lechitami.
Panon (Pan, Annon) według kronikarzy był synem Autariusa, syna Illyriusa, syna Cadmusa, syna Armenacusa, syna Haicusa, syna Toragmy, syna Gomera, syna Jafeta. Miał być też ojcem Lecha.
Według Kroniki Lechitów i Polaków Godzisława Baszki: Pan Xiąże Pannonów spłodził trzech Synów, Lecha pierworodnego39.
Waldemar Wróżek zauważył, że w wydaniu Kroniki Polskiej Mistrza Wincentego – Vincentii Kadłubkonis Historia Polonica cum commentario Anonymi (Lipsk 1712), w jednym z komentarzy napisano po przetłumaczeniu z łaciny na język polski: Lech starszy syn Annona, co może być tylko nieprecyzyjnym zapisem imienia Panona. Natomiast u Appiana z Aleksandrii czytamy: Autario ipsi, Pannonium, vel Peonum potius,& Scordiscum filios suisse aiunt, co Wróżek tłumaczy: Autariusowi temu Pannona lub Peona i Scordiscusa synów przypisują40.
O potomkach Illyriusa jest mowa także w Commentatorium urbanorum Raphaelis Volaterrani octo et triginta libri (1552), gdzie odnotowano, że: Illyrius miał synów: Achillesa, Autariusa, Dardanusa, Medusa, Taulantiuda, Perrhebusa i Illyrycy od Illyriusa syna Cadmusa i Hermiony (tłum. W. Wróżek). Z kolei w Kronice Samuela41 zapisano: Armenaca syn Cadmo oraz Armenacus, Haicusa syn i Thorgomo spłodził Haicusa (tłum. W. Wróżek). Jak pamiętamy, zgodnie z ormiańskimi przekazami to Hajk miał zabić Nimroda.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki