Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
W wypadku samochodowym ginie Paweł Cisowski, syn zamożnego wytwórcy mebli. Żona Pawła, Diana, nie może pogodzić się ze śmiercią męża. Traumę pogłębia świadomość, że teraz sama musi wychowywać dwójkę dzieci oraz utrzymywać rodzinę i dom.
Na szczęście może liczyć na pomoc teścia i sąsiadów, którzy są wujostwem zmarłego męża. Pół roku po śmierci Pawła Diana przeżywa szok na widok mężczyzny wyglądającego identycznie jak jej mąż. Okazuje się, że to jego brat bliźniak, Piotr, który dziesięć lat wcześniej po kłótni z ojcem wyjechał z Polski. Piotr bardzo dużo wie o życiu Diany i Pawła. Wyjawia szczegóły, które mogły być znane tylko małżonkom. Kobieta zaczyna podejrzewać, że to nie Paweł, lecz Piotr spoczywa w trumnie. Olkuska policja wznawia śledztwo dotyczące śmierci Pawła. Równolegle prowadzi je również wynajęty przez Cisowskich detektyw Mark Biegler.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 454
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojej Mamie, Wiesławie Kluczewskiej
– najwierniejszej czytelniczce moich książek
Prolog
Grudzień 2019
Paweł Cisowski pogłośnił radio i nacisnął pedał gazu. Rozgłośnia puszczała jego ulubioną piosenkę Tiny Turner. Spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej, była 22:10. Zadzwoniła komórka. Odebrał.
– Cześć. Jadę do ciebie, powinienem być za pół godziny – powiedział do telefonu. – Dlaczego późno? Mamy przed sobą całą noc. Czeka nas niezła zabawa. Czy to ważne, co jej powiedziałem? Grunt, że zaraz się zabawimy. – Na chwilkę zamilkł, wsłuchując się w słowa po drugiej stronie linii. – Naprawdę? Super. Dobrze, wstąpię na stację benzynową i kupię wódkę. Ile? Dwie? A ile prezerwatyw? – Zaśmiał się. – Dlaczego nie? Kondomy zawsze są potrzebne. No to na razie.
Odłożył telefon i zaczerpnął głęboko powietrza. Jakoś dziwnie się czuł, dlatego otworzył okno w samochodzie, ale po chwili zamknął, gdy poczuł mroźny powiew. Zrobiło mu się zimno. Cholera, czy to nie przeziębienie? Jeszcze tego brakowało, żeby zachorować teraz, kiedy wszystko ma się zmienić. Przyszłość rysowała się w fantastycznych kolorach. Paweł poczuł w sobie nagłą falę ekscytacji. Koniec z nudą. Żegnaj, stagnacjo. Teraz będzie inaczej. Przed nim nowy początek, nowe życie. Uśmiechnął się do swoich myśli.
Znowu ogarnęło go błogie znużenie. Nagle coś zabrzęczało w aucie. Kurwa, nie tylko ja zaczynam szwankować, lecz także moja audica – pomyślał. Żeby tylko dojechać na miejsce, niedobrze by było wzywać lawetę. W Krakowie trzeba będzie wybrać się do warsztatu. Zwiększył ogrzewanie. Po chwili wnętrze audi wypełniło się przyjemnym ciepełkiem. O, teraz jest dobrze. Bardzo przyjemnie... Baaardzo... Nie zauważył, gdy samochód skręcił w lewo, zjeżdżając na drugi pas jezdni. Poczuł dopiero zderzenie z drzewem i... ból. Okropny ból. Ale trwało to chwilę. Na szczęście śmierć przyszła szybko.
Część pierwsza
Diana i Paweł
Rozdział 1
Pięć miesięcy później
Dziś jest wyjątkowo zimno. Dawno nie było tak mroźnego maja. Wracam z Olkusza. Musiałam zrobić zakupy. Pandemia pandemią, ale jeść trzeba, a w sklepiku Sawickiej nie ma zbyt dużego wyboru. Dodaję gazu, żeby pokonać wzniesienie, i podjeżdżam pod nasz dom. Pilotem otwieram bramę wjazdową i parkuję na podjeździe. Drzwi domu się otwierają i widzę w nich buźkę Kariny.
– Mamusiu, kupiłaś mi czekoladki i kredki do malowania?
– Wejdź szybko do środka, bo się przeziębisz – mówię do córeczki.
– Nie przeziębię się, bo jest już wiosna.
– Ale jest zimno.
Z tyłu za Kariną ukazuje się masywna postać pani Wandy.
– Nie da się jej upilnować. Gdzie masz pantofle? – woła kobieta.
– Mamy ogrzewanie podłogowe, można chodzić boso – przekomarza się nasza młodsza latorośl.
Co za zwariowana pogoda, maj, a my musimy jeszcze ogrzewać dom – smutna refleksja przelatuje mi przez głowę. Na myśl o rachunku za gaz i elektryczność od razu robi mi się gorąco. Nie wiem, jak długo możemy liczyć na wspaniałomyślną pomoc twojego ojca. Na razie przelewa co miesiąc na moje konto trzy tysiące złotych, ale nie wiadomo, jak długo będzie to robił, ma przecież żonę. Młodą żonę, która ma wyjątkowo duże wymagania finansowe. Za trzy tysiące mogłaby sobie kupić nową torebkę lub fajne nowe buty – ona przecież musi mieć wszystko z najwyższej półki, drogie i firmowe.
Wciąż się zastanawiam, jak taki inteligentny człowiek jak mój teść mógł poślubić tę pazerną imbecylkę. Nie musiał się z nią żenić, wystarczyłoby, gdyby co miesiąc wpłacał na jej konto zadowalającą ją sumkę. Przy odpowiednich pertraktacjach mógłby zaoszczędzić dużo forsy.
Nie powinnam jej osądzać, bo czy byłam od niej lepsza? Zachodząc w ciążę, też liczyłam na to, że podpiszesz cyrograf przed ołtarzem.
Wchodzę do strefy kuchennej i rozpakowuję zakupy. Nasz dom jest duży, wygodny i ładnie urządzony. Otwarta przestrzeń strefy dziennej sprawia wrażenie przestronności. Cieszę się, że udało mi się zablokować twój pomysł, gdy planowałeś wyłożyć całą podłogę marmurem. Na moją prośbę, zaakceptowaną przez twojego ojca, zrobiliśmy to tylko w holu, kuchni i jadalni, a w saloniku daliśmy drewno.
Nie miałam dużo do powiedzenia w kwestii wystroju wnętrz, bo to ty ze swoim ojcem wszystko finansowaliście i dlatego zawsze decyzja należała do was. Na szczęście dekoratorka wnętrz miała dobry smak i gust podobny do mojego, dzięki temu czuję się tu dobrze.
Na blat szafek kuchennych wskakuje Filuś, jak zwykle ciekawy, co kupiłam. Nie muszę go przeganiać, bo robi to za mnie pani Wanda.
– A kysz, wstrętny kocie! – woła. – To najgłupszy kot, jakiego widziałam. Strasznie go rozpieściliście. Kto to widział pozwalać mu na łażenie po blatach i stołach.
– Nie pozwalamy, niestety nie mam zdolności pedagogicznych, bo mnie nie słucha – wzdycham. – Pawła też nie słuchał.
– Za bardzo się z nim certolisz, niech łapie myszy i nornice, a nie zajada się przysmakami. Ten kot ma lepiej niż dzieci w Afryce.
– Chyba tak, pani Wando. – Siadam zmęczona na krześle przy stole.
– Zrobić ci kawy? Specjalnie na ciebie czekałam, żebyśmy mogły razem ją wypić. Wczoraj upiekłam ciasto i udało mi się uratować kawałek przed łakomstwem mojego Leszka.
– Pani Wandziu, co ja bym bez pani zrobiła? Jak to dobrze, że panią mam.
To była prawda. Najlepsze, co mnie spotkało w Żuradzie Leśnej, to sąsiedztwo. Kupno działki od Leszka Kieresa było najlepszym twoim pomysłem, Pawle. Zarówno pan Leszek, jak i jego żona zawsze byli wspaniałymi sąsiadami. Od początku okazywali nam życzliwość i chęć pomocy. Sam fakt, że sprzedali nam bardzo tanio parcelę, świadczył o ich przyjaźni i sympatii do nas. Wiem, że pan Leszek był kuzynem twojej mamy i przyjacielem ojca, ale to wcale go nie obligowało do pozbywania się ładnej działki za połowę rynkowej ceny. Słyszałam, że jego żonie nie za bardzo to pasowało, ale postawił na swoim, bo to on wniósł ziemię do ich małżeństwa. Mimo to lubiłam panią Grażynę i nigdy nie czułam do niej żalu, że chciała zarobić więcej na sprzedaży nieruchomości. Przykro mi było, gdy zabił ją nowotwór. Była dla mnie niczym ciocia. Trochę mniej serca mam dla Marceliny. Zawsze sprawiała rodzicom kłopoty, ale po śmierci matki stała się wyjątkowo ciężkim przypadkiem. Współczuję panu Leszkowi i pani Wandzie, że muszą znosić jej humory i wybryki. Wszystko wskazuje na to, że znowu zawali rok. Wywalili ją z medycyny, ale na farmacji też ma problemy z zaliczaniem egzaminów. Zdziwiłbyś się, jak się ostatnio zmieniła. Zawsze brałeś ją w obronę i usprawiedliwiałeś jej niewłaściwe zachowanie, ale teraz sam stwierdziłbyś, że postępuje paskudnie. Może jestem dla niej zbyt surowa, ale oburza mnie sposób, w jaki traktuje swoją babcię – ja nigdy się tak nie zachowywałam w stosunku do mojej. Wiem, że utrata matki była dla niej wielką traumą, ale to nie usprawiedliwia jej chamskich odzywek i roszczeniowej postawy.
– Diana, zejdź na ziemię – słyszę słowa pani Wandy. – Znowu błądzisz myślami.
– Myślałam o Marcelinie. Jest w domu czy pojechała do Krakowa?
Czoło pani Wandy marszczy się i kobieta wzdycha.
– Chyba pojechała, bo nie widzę jej samochodu. Wyłudziła od ojca dwa tysiące złotych i się zmyła. Przecież teraz, w czasie pandemii, wszystkie zajęcia są prowadzone zdalnie. Powinna zrezygnować z wynajętego mieszkania i mieszkać tutaj z ojcem i babką.
– Pani Wandziu, młodzi wolą mieszkać sami. Co ona by robiła w Żuradzie?
– A co ma do roboty w Krakowie? Przecież jest lockdown. Wszystko pozamykane. I restauracje, i kina, i teatry. Znowu suszy Leszkowi głowę, żeby kupił jej mieszkanie.
– Inwestycja w nieruchomości w dużych miastach jest dobrym interesem. Gdyby nawet Marcelina wróciła do Żurady Leśnej, mieszkanie można wynająć.
– I tu się mylisz, Diana. Teraz wcale nie jest tak łatwo o najemców. Leszka znajomy z Krakowa, który ma kamienicę w Śródmieściu, narzeka, że nie ma komu wynająć trzech mieszkań. Przez pandemię studenci wrócili do swoich domów i coraz więcej ludzi pracuje zdalnie.
– Przecież pandemia nie będzie trwała wiecznie – mówię, siedząc w fotelu i popijając kawę. – Jeśli lokale stoją wolne, to dlaczego wzrosła cena nieruchomości? Mieszkania w Krakowie ostatnio bardzo podrożały.
– Skąd wiesz?
Nie od razu odpowiadam.
– Pyszne ciasto, pani Wandziu. Ten sernik to z sera mielonego?
– Nie zagaduj. – Kobieta nie spuszcza ze mnie wzroku. – Chcesz się przenieś do Krakowa?
Odchrząkuję w pięść i odwzajemniam spojrzenie.
– Coraz częściej się nad tym zastanawiam. Kiedy obronię pracę magisterską, rozejrzę się za jakimś zajęciem, a w Krakowie dużo łatwiej znaleźć dobrą pracę niż w Olkuszu.
– Przecież tłumaczenia możesz robić tutaj, teraz wszystkie firmy preferują pracę zdalną. Gdzie ci będzie lepiej niż w Żuradzie? Co zrobisz z dziećmi?
– Racja, pani Wandziu, tu mam panią, a w Krakowie nie miałabym nikogo. Ale... ten dom... Tu wszystko mi się kojarzy z Pawłem.
– To zrób mały remont, przemaluj ściany, poprzestawiaj meble. Wtedy dom będzie wyglądał trochę inaczej. Leszek po śmierci synowej za moją radą wszystko pozmieniał.
– Wiem, widziałam. Ale to dla mnie takie trudne...
– Doskonale cię rozumiem. Kiedy uporasz się już z żałobą, rzeczywiście powinnaś ułożyć sobie życie na nowo. Chyba Henryk nie powinien mieć nic przeciwko temu. – Zmarszczyła brwi. – Hmm, tak rozpaczał po śmierci Lidii, ale dość szybko się pocieszył.
– No nie tak szybko, dopiero po pięciu latach.
– Nie zarzucam mu, że się powtórnie ożenił, ale wziąć sobie na żonę dziewczynę w wieku synów to już przesada.
– Nie tak całkiem w wieku synów, przecież Paweł był młodszy od Patrycji o całe pięć lat. – Chociaż staram się powiedzieć to lekkim tonem, wyczuwa się sarkazm.
– Heniek na starość całkiem ogłupiał! Sama nie wiem, co bym wolała, czy żeby mój Leszek do końca życia był wdowcem, czy żeby ożenił się z taką młodą latawicą. Ale mimo wszystko chyba wolałabym to pierwsze. Chociaż wstydu by mi oszczędził. – Znowu westchnięcie. – Chciałabym, żeby kiedyś się ponownie ożenił, ale z odpowiednią kobietą. Nie jest dobrze być samemu na tym świecie. Kiedy mnie zabraknie, nie będzie miał kto o niego zadbać.
– Pani Wandziu, pan Leszek jeszcze długo nie będzie sam. Jest pani w świetnej formie, dożyje pani setki. Oprócz tego ma Marcelinę.
– Wolałabym, żeby to mnie Pan Bóg zabrał, a nie moją synową. To niesprawiedliwe, gdy młodzi umierają, a starzy wciąż żyją.
– Pani Wandziu, wcale nie jest pani stara, co to jest siedemdziesiąt dziewięć lat. Do setki daleko.
– Powiedz lepiej, dlaczego chcesz się wyprowadzić z Żurady. Nie wiem, czy by się to spodobało twojemu teściowi.
– To jest nasz dom, nie teścia. Pawła i mój.
– Ale Henryk go sfinansował.
– Nie do końca. Paweł przez ponad dziesięć lat był jego wyrobnikiem. To on załatwiał większość zagranicznych kontraktów. Ja też mam jakiś wkład, bo to ja spotykałam się i negocjowałam z Niemcami, najlepszymi jego kontrahentami. Przecież mój teść zna tylko rosyjski i trochę francuski.
– No cóż, kiedy studiował, nie przywiązywano dużej wagi do znajomości języków obcych. Żyliśmy zamknięci w socjalistycznej enklawie, tylko język rosyjski był pomocny w karierze zawodowej.
– Wcale nie. W latach siedemdziesiątych, za czasów Gierka, Polacy zaczęli więcej podróżować. Studenci jeździli za granicę do pracy, turyści do Bułgarii i Jugosławii...
– Ty mnie tu nie ucz, gdzie Polacy jeździli za Gierka, chyba lepiej znam ten temat. Jugosławia była traktowana jak kraj dewizowy, trzeba było mieć paszport i zaproszenie albo odpowiednią ilość dolarów na koncie. Też byłam w Jugosławii na urlopie w tamtych czasach. – Wanda marszczy brwi. – Znowu odbiegamy od tematu. Nie tylko Heńkowi się nie spodoba twój pomysł sprzedaży domu, mojemu Leszkowi również. Nie po to odstąpił wam parcelę za półdarmo, żeby jacyś obcy ludzie tu mieszkali. Mnie też by się to nie podobało.
– Pani Wandziu, nie podjęłam jeszcze żadnej decyzji, tylko zadzwoniłam do biura nieruchomości. Proszę się nie martwić, mieszkania w Krakowie bardzo poszły w górę. Takie mieszkanie, jakie by mnie interesowało, kosztuje mniej więcej pół miliona, a za dom wzięłabym najwyżej siedemset tysięcy. Nie za bardzo się to opłaca. I nie wiadomo, czy w ogóle by się trafił jakiś kupiec na dom.
– Tylko siedemset tysięcy? To oburzające! Przecież dom jest nowy i pięknie urządzony, no i działka dwadzieścia arów.
– Liczy się miejsce. W Krakowie taki dom kosztowałby drugie tyle albo nawet więcej.
Do pokoju wchodzi nasza córeczka. Staje przede mną z nadąsaną buzią.
– Mamusiu, daj mi czekoladkę, bo jestem głodna.
– Karinko, już podaję zupę. – Zrywam się z fotela.
– Ale ja jestem głodna na czekoladkę, nie na zupę.
– Dziś jemy zupę ogórkową, którą bardzo lubisz.
– Już nie lubię zupy ogórkowej. Lubię czekoladki, które kupiłaś w sklepie.
– Czekoladki będą na deser, gdy już zjesz zupę i mięsko z ziemniaczkami i surówką – mówię, idąc do strefy kuchennej.
Pani Wanda wraca do siebie, a ja podaję na stół zupę i biorę się do obierania ziemniaków. Zawsze jemy najpierw pierwsze danie, drugie podaję dopiero po godzinie. Do jadalni schodzi z piętra nasz syn, Igor. Jak na dziesięciolatka jest wyjątkowo duży i zaradny. I bystry. I inteligentny. Doskonale daje sobie radę z nauką zdalną, nie muszę przy nim sterczeć przed komputerem.
– Znowu ogórkowa? – mówi, robiąc niezadowoloną minę.
– Dlaczego „znowu”? Jedliśmy ją dwa tygodnie temu.
– Właśnie że nie. – Wyjmuje z kieszeni smartfon i włącza aplikację Kalendarz. – Ogórkowa była w ubiegły czwartek.
– Wtedy była z ziemniakami, dziś jest z ryżem – prostuję. – Czy musisz zapisywać wszystko, co jemy?
– Muszę. To dowód, że mamy zbyt monotonny jadłospis – mówi, z obrzydzeniem biorąc do ręki łyżkę. – Mamo, powinnaś nam urozmaicić jedzenie. Przeczytałem w internecie, że tak radzą dietetycy. Zdrowa dieta powinna być urozmaicona. Dawno nie robiłaś frytek i pierogów.
– Rzeczywiście frytki to najzdrowsza potrawa!
– Naprawdę mamusiu? – podchwytuje Karina. – To ja też chcę jeść zdrowo. Zrób nam frytki na obiad.
– Mama żartowała. – Syn wzrusza ramionami.
Moje dzieci nie za bardzo odczuwają brak twojej obecności. To chyba dobrze, prawda? Karinka przez pierwsze tygodnie po twojej śmierci dopytywała, jak jest w niebie, czy są tam czekoladki i coca-cola, a dla dużych panów piwo. O niebie opowiadała im pani Wanda, ale każde z nich inaczej odbierało jej opowieści. Igor, który zaliczył już pierwszą komunię, do kwestii nieba i piekła podchodził bardziej filozoficznie, natomiast Karinka z pułapu swoich czterech lat wszystko brała bardzo dosłownie. Interesowało ją, jak wygląda niebo, kiedy zmarłym wyrastają skrzydła i kiedy przemieniają się oni w anioły, czy anioły śpią w łóżkach, czy na kwiecistej łące i czym bawią się aniołki dzieci. Z kolei Igor się zastanawiał, czy anioł od razu po śmierci ma zlecone zadanie opiekować się kimś na ziemi, czy musi ukończyć jakiś kurs lub szkolenie i czy opieką objęci są tylko krewni, czy również obcy ludzie. Nie uzyskał zadowalającej go odpowiedzi od katechety, dlatego wypytywał panią Wandę, która była najbardziej obeznana w kwestiach wiary katolickiej. Kobieta nie przepadała za tego typu pytaniami, przede wszystkim tymi zadawanymi przez Igora, bo czterolatkę łatwiej było zadowolić odpowiedzią, ale dużo trudniej bystrego i dociekliwego dziesięciolatka, który umie korzystać z internetu. To ja odsyłam dzieci do pani Wandzi z tego typu pytaniami, uzasadniając, że ona lepiej im wytłumaczy sprawy wiary i nieba, bo kiedyś była nauczycielką.
Staram się nie demonizować problemu twojej śmierci. Nie chcę, żeby nasze dzieci żyły w atmosferze ciągłej żałoby, permanentnego smutku i lęku przed umieraniem. Trochę bagatelizuję aspekt śmiertelności, przedstawiając im kres ludzkiego istnienia w mitologiczno-biblijnym ujęciu. Niech wierzą w niebiańską tęczę, którą każdy człowiek kiedyś przekroczy jako granicę starego i nowego życia. W założeniu: to nowe życie będzie lepsze niż to na ziemi. Chcę złagodzić im traumę sieroctwa, po co mają opłakiwać utratę ojca i jego tragiczne odejście. Niech wierzą, że znajduje się teraz w lepszym świecie i że kiedyś znowu się z nim spotkają.
Pani Wandzia i pan Leszek popierają moje podejście do dzieci w kwestii twojej śmierci, ale mój teść ma trochę inne zdanie. Wyrzuca mi, że nie pożegnałam z powagą i żalem jego syna, że nie kultywuję pamięci o nim, że stępiam u dzieci poczucie straty, że... Tych zarzutów w stosunku do mnie jest bardzo wiele. Nigdy nie byłam pupilką twojego ojca i nigdy za mną nie przepadał. Wiem, że odradzał ci ślub, radząc płacić tylko alimenty. W trakcie tych prawie jedenastu lat naszego małżeństwa nie udało mi się zdobyć jego sympatii, wciąż traktował mnie z pewnym dystansem. A teraz, po twojej śmierci, czuję się jak intruz w jego rodzinie. Gdyby nie Kieresowie, nie miałabym w Żuradzie Leśnej żadnej przyjaznej mi duszy. Chyba miałeś rację, mówiąc, że mam problemy w nawiązywaniu bliskich relacji z innymi ludźmi. Nigdy nie miałam prawdziwej przyjaciółki. Ani w szkole, ani na studiach, ani w Żuradzie. Rzeczywiście jest ze mną coś nie tak. Kiedyś moją jedyną przyjaciółką była babcia, a teraz jest nią pani Wanda. Nie umiem nawiązać dobrego kontaktu ze swoimi rówieśniczkami, ale nieźle dogaduję się z mężczyznami; w szkole i na studiach nie miałam koleżanek, tylko kolegów. Teraz też jedynym życzliwym mi człowiekiem – nie licząc Kieresów – jest Darek Drewniak. Wiem, że nigdy nie przepadałeś za policjantami, ale Darek jest miłym i uczynnym człowiekiem. Dużo mi pomógł po twoim pogrzebie. Przyjeżdżał do nas, pomagał mi z odśnieżaniem podjazdu, naprawił mi auto. Pani Wandzi nie za bardzo się to podobało, bo zaczęły krążyć po Żuradzie plotki na mój temat. Uważa, że nie wypada, żebym przyjmowała w domu mężczyznę, gdy mąż jeszcze nie ostygł w grobie. Ostrzega mnie, żeby się nie powtórzyło to samo, co było z moją mamą.
Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się!
www.prozami.pl
Księgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl