Kochanek mojej żony - Braun Danka - ebook + audiobook + książka

Kochanek mojej żony ebook i audiobook

Braun Danka

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Renata i Robert Orłowscy zostają zaproszeni na rejs ekskluzywnym jachtem po Morzu Egejskim. Organizatorem jest Borys Tarnowski, prezes spółki Poldronika, a wśród uczestników rejsu znajdują się jego znajomi. Niestety, nie wszyscy wczasowicze powrócą do kraju, dla jednej z osób urlop skończy się tragicznie.

Na prośbę siostry ofiary detektyw Mark Biegler spróbuje wyjaśnić zagadkę morderstwa i znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego polskie służby wbrew ewidentnym dowodom twierdzą, że było to samobójstwo, i umarzają śledztwo. Duży wkład w rozwikłanie sprawy wniesie Renata Orłowska, która dzięki swojej ciekawskiej naturze jest nie tylko świadkiem, lecz także doskonałym źródłem informacji.

Co się wydarzyło na jachcie? I dlaczego dowody wskazujące na morderstwo są przez śledczych ignorowane?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 452

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 7 min

Lektor: Popczyński Marcin
Oceny
4,7 (201 ocen)
146
43
12
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mike781

Nie oderwiesz się od lektury

Danka Braun jak zwykle świetna. Bardzo polecam. Lektor również na 5 gwiazdek.
20
Staslena48

Nie oderwiesz się od lektury

..
00
Kasiap_2010

Nie oderwiesz się od lektury

świetna historia i bardzo wciągająca...i wiele trudnych tematów... jestem pod wrażeniem brawo dla Autorki...
00
kuba-a02

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze i ta pozycja Danki Braun jest SUPER
00
Anna19711

Nie oderwiesz się od lektury

dobra, jedynie za długie opisy historii życia bohaterów
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Grupa Wy­daw­ni­cza Li­te­ra­tura In­spi­ruje Sp. z o.o., 2023
Wszel­kie prawa za­strze­żoneAll ri­ghts re­se­rved Książka ani żadna jej część nie mogą być pu­bli­ko­wane ani w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób po­wie­lane w for­mie elek­tro­nicz­nej oraz me­cha­nicz­nej bez zgody wy­dawcy.
Re­dak­cja: Syl­wia Droż­dżyk-Reszka
Ko­rekta: Ju­styna Ja­kub­czyk, Agnieszka Brach
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Iza­bela Sur­dy­kow­ska-Ju­rek
Zdję­cie na okładce: Co­py­ri­ght © Анна Яблоновская – męż­czy­zna; Steve – jacht (Stock.adobe.com)
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
ISBN 978-83-67173-52-0
Gdańsk/War­szawa 2023
Wy­daw­nic­two Pro­zamiza­mo­wie­nia@li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.plwww.pro­zami.plwww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Leszka – mo­jego męża i przy­ja­ciela.Dzię­kuję, że wciąż mnie od­cią­żasz od wielu obo­wiąz­ków.

Ścią­gawka dla czy­tel­nika

Ro­bert Or­łow­ski – neu­ro­chi­rurg

Re­nata Or­łow­ska – żona Ro­berta

Lena Wol­ska – po­śred­niczka nie­ru­cho­mo­ści

Emil Wol­ski – mąż Leny, in­ży­nier, pra­cow­nik Po­ldro­niki

Iga Wol­ska – córka Leny i Emila

Ni­ko­dem Wol­ski – syn Leny i Emila

Ze­non Kar­nas – in­ży­nier, ko­lega Emila

Na­ta­sza Ko­wa­lenko – Ukra­inka, przy­ja­ciółka Ze­nona

Ilona Kar­nas – sio­stra Ze­nona

Kon­rad Mi­gaj – ko­lega szkolny Emila

Edward Wol­ski – oj­ciec Emila

Mark Bie­gler – de­tek­tyw, zięć Ro­berta Or­łow­skiego

Bo­rys Tar­now­ski – pre­zes Po­ldro­niki

Ana­sta­zja Tar­now­ska – żona pre­zesa

Oskar Tar­now­ski – syn Tar­now­skiego, pa­sierb Ana­sta­zji

Hu­bert Ko­bus – skip­per

Ja­cek Le­choń – ste­ward

Olena Bojko – wspól­niczka Leny

Wło­dzi­mierz Leja – wu­jek Leny

Je­gor So­ko­łow – ku­zyn Leny

Ka­sia No­wicka – przy­ja­ciółka Re­naty

Grze­gorz Mi­trus – czło­wiek z War­szawy

Ma­ciej Pyz­dra – ko­lega Mi­trusa

An­drzej So­chacki – prze­ło­żony Mi­trusa

Pro­log

Tego dnia w Kra­ko­wie pa­no­wał nie­sa­mo­wity upał. Ter­mo­me­try wska­zy­wały trzy­dzie­ści pięć stopni w cie­niu. Sie­dzia­łem otę­piały, czu­jąc, jak pot spływa mi do oczu. Wy­ją­łem chu­s­teczkę i otar­łem twarz. Sie­dzący nie­da­leko Ro­bert Or­łow­ski po­szedł w moje ślady i też wy­tarł czoło. On, w prze­ci­wień­stwie do mnie, nie miał na so­bie ma­ry­narki. Ka­plica cmen­tarna nie po­mie­ściła wszyst­kich ża­łob­ni­ków, dla­tego więk­szość z nich stała na ze­wnątrz, gdzie było jesz­cze bar­dziej go­rąco. Chcąc uciec my­ślami od ostat­nich wy­da­rzeń, ob­ser­wo­wa­łem sie­dzącą nie­da­leko Re­natę Or­łow­ską. Za­uwa­ży­łem jej po­ru­sze­nie. Spoj­rze­nie utkwiła w pierw­szej ławce, w któ­rej sie­działa naj­bliż­sza ro­dzina. Chyba ko­goś roz­po­znała, bo szep­nęła coś do męża, wska­zu­jąc oczami szlo­cha­jącą ci­cho ko­bietę w śred­nim wieku.

Sta­ra­łem się sku­pić na sło­wach księ­dza od­pra­wia­ją­cego mszę ża­łobną, ale mi to nie wy­cho­dziło. Mó­wił ogól­ni­kami, praw­do­po­dob­nie nic nie wie­dział na te­mat zmar­łej osoby. Sie­dząca obok mnie Lena miała oczy przy­mknięte. Za­sta­na­wia­łem się, gdzie była my­ślami. Co czuła? Czy ją też de­ner­wo­wał ksiądz i jego ka­za­nie? Ostat­nio od­da­li­li­śmy się od sie­bie, rzadko roz­ma­wia­li­śmy o rze­czach istot­nych, mó­wi­li­śmy je­dy­nie o bła­host­kach lub pro­ble­mach na­szych dzieci. To chyba była moja wina, że żona zro­biła się tak nie­do­stępna i za­mknięta w so­bie. Mu­simy to na­pra­wić. Może ist­nieje dla nas jesz­cze ja­kaś szansa, żeby wszystko wró­ciło do normy?

Ode­tchną­łem z ulgą, gdy msza się skoń­czyła i ża­łob­nicy za­częli wy­cho­dzić z ko­ścioła. Kon­dukt ru­szył w kie­runku miej­sca wy­zna­czo­nego na po­chó­wek. Roz­po­zna­łem w tłu­mie wszyst­kich uczest­ni­ków rejsu. Każdy po­czu­wał się do tego, by to­wa­rzy­szyć oso­bie zmar­łej w jej ostat­niej dro­dze. Przy­szła na­wet Ana­sta­zja Tar­now­ska i je­den ze skip­pe­rów, bo drugi że­glo­wał z no­wymi za­ło­gan­tami po Mo­rzu Śród­ziem­nym.

Wró­ci­łem my­ślami do sło­necz­nej Gre­cji i rejsu po Mo­rzu Egej­skim. Kto by przy­pusz­czał, że tak do­brze za­po­wia­da­jąca się wy­cieczka bę­dzie ob­fi­to­wać w tyle nie­prze­wi­dzia­nych zda­rzeń i za­koń­czy się tak tra­gicz­nie.

Roz­dział 1

Lena. Trzy mie­siące wcze­śniej

Lena wstała z łóżka i po­spiesz­nie za­częła się ubie­rać. Le­żący w po­ścieli męż­czy­zna przy­glą­dał się jej z lek­kim uśmie­chem w ką­ci­kach ust.

– Szkoda, że nie masz poń­czoch. Scena jakby wy­jęta z filmu Ab­sol­went – mruk­nął.

– Przy­po­mi­nam ci ak­torkę Anne Ban­croft czy może po­stać pani Ro­bin­son, ko­biety star­szej od swo­jego ko­chanka o dwa­dzie­ścia kilka lat?

– Ależ skąd! – za­prze­czył. – Po pro­stu uwiel­biam pio­senki z tego filmu i tak mi się ja­koś sko­ja­rzyło. Nie je­steś po­dobna do Anne Ban­croft, a tym bar­dziej do po­staci przez nią gra­nej. Hmm, przy­po­mi­nam ci, jak­byś za­po­mniała, że je­stem od cie­bie star­szy.

– Jedno mamy wspólne z mis­sis Ro­bin­son. Ja też mam córkę w po­dob­nym wieku – pal­nęła, ale jakby pod wpły­wem zna­cze­nia słów wzdry­gnęła się i szybko do­dała: – Hmm, tylko ja bym cię za taki nu­mer, jaki wy­ciął jej ko­cha­nek, po pro­stu za­mor­do­wała.

– Na­prawdę?

– Tak. A wcze­śniej wy­ka­stro­wała.

Męż­czy­zna uśmiech­nął się do Leny.

– Ostra z cie­bie babka. – Mó­wiąc to, chwy­cił ją za rękę i przy­cią­gnął do sie­bie na łóżko. – Może za­li­czymy jesz­cze je­den nu­me­rek, co?

– Nie mam czasu. Mu­szę zro­bić ro­dzi­nie spa­ghetti po bo­loń­sku.

– No to kiedy do mnie przyj­dziesz?

– Nie wiem. Za­po­mnia­łeś, że ju­tro idziemy na grilla? Mu­simy po­ga­dać o rej­sie.

– O czym tu de­li­be­ro­wać? Je­śli chcesz ja­kichś wska­zó­wek do­ty­czą­cych że­glo­wa­nia, to służę radą. Może na­wet znam tego skip­pera. Jak się na­zywa?

– Nie pa­mię­tam, ma na imię Hu­bert.

– Hu­bert Ko­bus?

– Nie wiem.

– To chyba on, bo wśród ster­ni­ków nie ma wielu Hu­ber­tów.

Przy­tu­lił ją do sie­bie.

– Nie idź jesz­cze – za­mru­czał jej do ucha.

– Mu­szę.

– Kiedy znowu do mnie przyj­dziesz?

– Nie wiem, kiedy będę miała czas.

– O nie! Prze­cież do wy­jazdu jest jesz­cze kupa czasu.

– Ale mu­szę wię­cej uwagi po­świę­cić córce. Za trzy dni zdaje ma­turę.

– Nie prze­sa­dzaj. To ona zdaje ma­turę, nie ty. Pro­szę, znajdź dla mnie cho­ciaż go­dzinkę co drugi dzień.

– Zo­ba­czymy.

– Przyj­dziesz w po­nie­dzia­łek?

– Nie dam rady. Mam spo­tka­nie.

– Z kim?

– Czy to ważne?

– Uma­wiasz się jesz­cze z ja­kimś in­nym fa­ce­tem? – Jego głos za­brzmiał chło­dem.

– Nie – po­wie­działa, ca­łu­jąc go w po­li­czek.

Lena we­szła do przed­po­koju. Zer­k­nęła na wie­szak i buty. Wszy­scy byli już w domu. W du­żym po­koju na ka­na­pie sie­dzieli Emil i Iga. Mąż z dłu­go­pi­sem i kartką w dłoni tłu­ma­czył coś córce, a ona nie­pew­nie przy­ta­ki­wała głową.

– Cześć, ko­chani. – Lena po­de­szła do ka­napy i po­ca­ło­wała w po­liczki naj­pierw męża, a po­tem córkę. – Jak idzie na­uka?

– Ma­muś, a jak może iść, gdy się jest tępą od uro­dze­nia? – mruk­nęła Iga. – Oj­czulku, chyba nie ty mnie spło­dzi­łeś, bo to nie­moż­liwe, żeby wy­kła­dowca ro­bo­tyki na uni­wer­sy­te­cie, kon­struk­tor ma­szyn ste­ru­ją­cych zro­bił tak ogra­ni­czoną umy­słowo la­to­rośl.

– Ko­cha­nie, je­steś ogra­ni­czona ma­te­ma­tycz­nie, a nie umy­słowo – od­parła Lena. – Wda­łaś się we mnie, a twój brat w ojca.

– Nie zdam tej cho­ler­nej ma­tury – wes­tchnęła dziew­czyna.

– Zdasz. A je­śli nie zdasz, to przy­stą­pisz do niej w na­stęp­nym roku.

– Jesz­cze je­den rok stra­cony?! O nie! I tak je­stem spóź­niona o rok w po­rów­na­niu z mo­imi ró­wie­śni­kami. Nie­długo za­czną na mnie wo­łać „bab­ciu”. Oprócz tego nie ma mowy, że­bym zda­wała ma­turę ra­zem z tym dzie­ciu­chem Ni­ko­de­mem.

– To nie twoja wina, że za­cho­ro­wa­łaś i mu­sia­łaś iść do szkoły rok póź­niej.

U Igi, kiedy miała sie­dem lat, wy­kryto no­wo­twór. Wy­le­czono ją, ale datę roz­po­czę­cia na­uki prze­su­nięto o rok.

– A co bę­dzie z rej­sem, gdy nie zdam ma­tury?

– Bę­dziemy to­pić żal w Mo­rzu Egej­skim – od­parła Lena spo­koj­nie. – À pro­pos, gdzie jest Ni­ko­dem? W swoim po­koju?

– Nie, po­szedł na siłkę.

No tak, na si­łow­nię mój syn za­kłada inny strój niż do szkoły – po­my­ślała Lena.

– Tylko się prze­biorę i za­raz przy­go­tuję sos do spa­ghetti.

– Ko­cha­nie, sos już zro­bi­łem. Trzeba ugo­to­wać je­dy­nie ma­ka­ron. Niko wraca za pół go­dziny, masz więc tro­chę czasu. – Męż­czy­zna uśmiech­nął się do żony.

Emil Wol­ski był szczu­płym, dość wy­so­kim czter­dzie­sto­trzy­lat­kiem o szpa­ko­wa­tych wło­sach i in­te­li­gent­nym spoj­rze­niu w sza­ro­nie­bie­skich oczach przy­sło­nię­tych oku­la­rami. Miał na so­bie po­pie­late chi­nosy i gra­na­tową ko­szulkę z koł­nie­rzy­kiem. Już sam jego wy­gląd zdra­dzał pro­fe­sję na­ukowca – tak uwa­żała nie tylko Lena, lecz także jej zna­jomi. Cho­ciaż nie był przy­stoj­nia­kiem w ty­pie hol­ly­wo­odz­kiego ma­cho, jego apa­ry­cja chło­paka z są­siedz­twa wzbu­dzała sym­pa­tię lu­dzi i za­in­te­re­so­wa­nie ko­biet. Iga, mimo ry­sów twa­rzy po­dob­nych do ojca, była dużo ład­niej­szą jego ko­pią, bo po matce odzie­dzi­czyła jej główne atry­buty: zgrabną syl­wetkę i dłu­gie, bujne brą­zowe włosy – Lena jed­nak ubar­wiała ich mo­no­to­nię pa­sem­kami ba­le­jażu. Za­równo córka, jak i matka, mimo że nie miały spek­ta­ku­lar­nej urody gwiazd fil­mo­wych, pre­zen­to­wały się cał­kiem do­brze i wy­róż­niały w tłu­mie in­nych ko­biet, zwra­ca­jąc uwagę swą miłą dla oka po­wierz­chow­no­ścią. Dłu­gie za ra­miona i prze­waż­nie roz­pusz­czone włosy Leny, jej szczu­pła syl­wetka oraz mło­dzie­żowy styl ubie­ra­nia spra­wiały wra­że­nie, jakby była star­szą sio­strą Igi, a nie jej matką.

Czter­dzie­ści mi­nut póź­niej cała czte­ro­oso­bowa ro­dzinka sie­działa przy stole i za­ja­da­jąc spa­ghetti w so­sie bo­loń­skim, roz­pra­wiała o cze­ka­ją­cym ich rej­sie.

– Nie ro­zu­miem, dla­czego ja też mu­szę z wami je­chać – prych­nął przy­stojny ciem­no­włosy osiem­na­sto­la­tek z twa­rzy po­dobny bar­dziej do matki niż ojca. – Za­nu­dzę się na śmierć. Co ja tam będę ro­bił?

– To co my. Bę­dziesz że­glo­wał, opa­lał się, pły­wał i jadł pyszne grec­kie je­dze­nie – mruk­nęła Lena. – Za­pro­szono nas na eks­klu­zywny jacht, nie wia­domo, czy bę­dziemy mieli drugi raz oka­zję czymś ta­kim po­pły­nąć. Szef taty wszystko nam fun­duje, a więc mu­simy się cie­szyć.

Jej mina wcale nie wy­ra­żała tej obo­wiąz­ko­wej ra­do­ści.

– Ale wy do­dat­kowo bę­dzie­cie żło­pać wino i piwo, a mnie i Idze na pewno nie po­zwo­li­cie tego ro­bić – stwier­dził z prze­ką­sem chło­pak. – Za­nu­dzę się na śmierć – po­wtó­rzył.

– Prze­cież bę­dzie tam Oskar, syn pre­zesa – za­uwa­żyła Lena.

– Jest ode mnie star­szy o trzy lata. Nie bę­dziemy mieli o czym ze sobą ga­dać.

– Nie prze­sa­dzaj. Ty i Iga bę­dzie­cie mieli to­wa­rzy­stwo. Oskar jest bar­dzo miły. Gdy rok temu pre­zes Tar­now­ski ro­bił fir­mo­wego grilla, cał­kiem do­brze się ba­wi­li­ście.

– Tak, bo miał fajną grę w te­le­fo­nie. Na rej­sie chyba nie bę­dzie nam wolno grać.

– Nie ma­rudź, ja się bar­dzo cie­szę z tego wy­jazdu – stwier­dziła Iga. – Ni­gdy nie by­li­śmy na rej­sie. Tylko że­bym zdała tę cho­lerną ma­turę.

Lena wo­lała nie wda­wać się w dys­ku­sję, ale po­dob­nie jak syn nie miała ochoty na taką formę od­po­czynku. Wo­la­łaby, żeby szef jej męża za­fun­do­wał im zwy­czajne wczasy w zwy­czaj­nym ho­telu, a nie na łódce – cho­ciaż ta łódka po­dobno nie była zwy­czajna, bo był to wy­godny, wręcz eks­klu­zywny jacht z mnó­stwem udo­god­nień.

Mu­siała przy­znać, że de­cy­zja męża o zmia­nie pracy i re­zy­gna­cji z dość pre­sti­żo­wej po­sady na­ukowca i wy­kła­dowcy przy­nio­sła ro­dzi­nie same ko­rzy­ści. Naj­pierw kilka lat pra­co­wał w Mielcu w Pol­skich Za­kła­dach Lot­ni­czych, a od dwóch lat peł­nił funk­cję głów­nego kon­struk­tora w spółce Po­ldro­nika, która spe­cja­li­zo­wała się w pro­duk­cji urzą­dzeń sa­mo­ste­ru­ją­cych. Pre­ze­sem spółki był Bo­rys Tar­now­ski.

Je­sie­nią przy­stą­piono do pracy nad no­wym pro­jek­tem, z któ­rym wią­zano duże plany i ocze­ki­wa­nia. Ze względu na spo­dzie­wane apa­naże Tar­now­ski po­sta­no­wił w for­mie pre­mii za do­brą pracę za­fun­do­wać dwóm naj­waż­niej­szym kon­struk­to­rom, Emi­lowi Wol­skiemu i Ze­no­nowi Kar­na­sowi, oraz ich ro­dzi­nom dwu­ty­go­dniowy rejs po Za­toce Sa­roń­skiej.

Lena z nie­chę­cią my­ślała o tej wy­cieczce. W swoim czter­dzie­sto­jed­no­let­nim ży­ciu tylko trzy razy pły­wała jach­tem i były to krót­kie kil­ku­go­dzinne po­dróże. Ni­gdy nie pły­wała jach­tem po mo­rzu, a tym bar­dziej nie spała w ka­ju­cie. Nie umiała na­wet pły­wać! Oba­wiała się za­równo cho­roby mor­skiej, jak i uto­nię­cia. Zgo­dziła się na tę wy­cieczkę tylko ze względu na męża, bo wie­działa, że nie wy­pada od­rzu­cić tak wspa­nia­ło­myśl­nego pre­zentu. Od­mowa mo­głaby zo­stać źle ode­brana przez szefa męża i za­szko­dzić Emi­lowi w ka­rie­rze. Kilka razy spo­tkała już Bo­rysa Tar­now­skiego i zro­bił na niej bar­dzo po­zy­tywne wra­że­nie – w prze­ci­wień­stwie do jego żony. Cóż, Ana­sta­zja Tar­now­ska była wy­jąt­kową osobą. Na samą myśl, że będą ska­zani na dwu­ty­go­dniowe to­wa­rzy­stwo tak nie­zno­śnej i uciąż­li­wej ko­biety, przez plecy Leny prze­la­ty­wały ciarki nie­po­koju. 

– Emilku, a gdy­bym tak zła­pała co­vid? – za­py­tała męża, gdy sie­dzieli przed te­le­wi­zo­rem.

Wol­ski zmarsz­czył brwi.

– Słonko, mu­sisz ja­koś wy­trzy­mać te kil­ka­na­ście dni. Pre­zes się ob­razi. Nikt nie uwie­rzy w żadną twoją na­głą cho­robę, prze­cież je­steś znana z tego, że ni­gdy nie cho­ru­jesz. To ja ła­pię co chwilę grypę, an­ginę i co­vid, cie­bie żadne wi­rusy się nie imają. Pro­szę, nie rób mi tego. – Spoj­rzał na nią bła­gal­nie.

Lena wes­tchnęła.

– No do­brze, tylko tak mi się po­wie­działo.

Roz­dział 2

Lena

Na­za­jutrz po po­łu­dniu wy­brali się w od­wie­dziny do Zenka Kar­nasa na uro­dzi­no­wego grilla. Ze­nek koń­czył czter­dzie­ści osiem lat. Cho­ciaż kwie­cień jesz­cze się nie skoń­czył, po­goda była jak pod ko­niec maja. Cie­pło i sło­necz­nie. Go­ści przy­wi­tała part­nerka Zenka, Na­ta­sza Ko­wa­lenko, śliczna ko­bieta tuż po trzy­dzie­stce. Wy­je­chała z Ma­riu­pola na po­czątku wojny, nie­długo póź­niej po­znała Zenka Kar­nasa i wkrótce zo­stali parą. Dwa ty­go­dnie temu prze­nio­sła się do jego domu, by ra­zem z nim za­miesz­kać. Zna­jo­mych Kar­nasa tro­chę dzi­wiło, że tak atrak­cyjna ko­bieta za­in­te­re­so­wała się bar­dzo prze­cięt­nym i dużo star­szym męż­czy­zną; po­dej­rze­wali ją o wy­ra­cho­wa­nie, ale przy bliż­szym po­zna­niu stwier­dzili, że Ukra­ince na­prawdę za­leży na Zenku. Z wy­kształ­ce­nia Na­ta­sza była in­ży­nie­rem elek­tro­tech­niki, do­sko­nale znała ję­zyk an­giel­ski i cał­kiem nie­źle pol­ski, ro­biła jesz­cze tro­chę błę­dów gra­ma­tycz­nych, ale z dnia na dzień jej pol­sz­czy­zna się po­pra­wiała. Sama przy­znała, że miała wy­jąt­kowe zdol­no­ści ję­zy­kowe, bo oprócz ukra­iń­skiego i wy­mie­nio­nych ję­zy­ków znała rów­nież nie­miecki, nie wspo­mi­na­jąc o ro­syj­skim, któ­rego na­uczyła się w domu ro­dzin­nym. Te­raz z pew­nym wsty­dem wspo­mi­nała, że więk­szość miesz­kań­ców wschod­niej Ukra­iny roz­ma­wiała na co dzień po ro­syj­sku, cho­ciaż czuli się stu­pro­cen­to­wymi Ukra­iń­cami.

– Wi­tamy, wi­tamy – po­wie­działa śpiew­nie. – Dla­czego tak późno? Wszy­scy już są.

Tymi wszyst­kimi byli sio­stra Zenka, Ilona, i Kon­rad Mi­gaj, przy­ja­ciel Emila z lat szkol­nych. Mi­gaj był za­wo­do­wym ofi­ce­rem Woj­ska Pol­skiego w stop­niu ma­jora. On i Wol­ski spo­tkali się przy­pad­kowo po dwu­dzie­stu la­tach prze­rwy i od­świe­żyli zna­jo­mość na tyle, że Mi­gaj stał się pra­wie człon­kiem ro­dziny Wol­skich i przy­ja­cie­lem ich przy­ja­ciół. Był za­pra­szany na wszyst­kie przy­ję­cia nie tylko do Wol­skich, lecz także do Kar­nasa, który w du­chu ma­rzył, żeby jego trzy­dzie­sto­trzy­let­nia sio­stra sin­gielka zmie­niła swój sta­tus na FB i za­miast słowa „wolna” na­pi­sała „w związku”. Jej part­ne­rem w za­ło­że­niu miał być Kon­rad. Jak na ra­zie ma­rze­nia Zenka się nie zi­ściły, ale Mi­gaj na­dal nie­ofi­cjal­nie part­ne­ro­wał jej tam, gdzie wy­pa­dało iść we dwójkę. Wszy­scy li­czyli, że może jed­nak coś się mię­dzy nimi wy­kluje, po­nie­waż Kon­rad od ja­kie­goś czasu prze­stał przy­pro­wa­dzać ze sobą „osoby to­wa­rzy­szące” w po­staci róż­nych dziew­czyn i ko­biet. Ro­ta­cja była duża, bo sam przy­znał, że jego eks­żona już po dwóch la­tach mał­żeń­stwa stwier­dziła, że nie na­daje się on na sta­łego part­nera. Ale za­równo Ze­nek, jak i jego sio­stra wciąż wie­rzyli, że cuda się zda­rzają. Wy­star­czyło spoj­rzeć, ja­kim wzro­kiem Ilona na niego pa­trzyła, a już się wie­działo, że piękny Kon­rad mocno się za­ko­twi­czył w jej du­szy i sercu. Cóż, na­tura dość hoj­nie ob­da­rzyła Mi­gaja, bo był wy­jąt­kowo przy­stoj­nym męż­czy­zną. Wy­soki, ciem­no­włosy, z ciem­nymi oczami i sma­głą cerą, do tego bły­sko­tliwy i in­te­li­gentny, na­le­żał do tych fa­ce­tów, któ­rzy nie mają pro­ble­mów w na­wią­za­niu zna­jo­mo­ści z ko­bie­tami. Umiał po­de­rwać, a póź­niej ocza­ro­wać wy­brankę, żeby dość szybko od­wie­dziła jego sy­pial­nię. Jak na ra­zie jed­nak nie wy­pró­bo­wał swo­ich sztu­czek na Ilo­nie Kar­nas, bo nie za­pro­sił jej na­wet do swo­jego sa­lonu.

Ilona, mimo że nie miała spek­ta­ku­lar­nej urody, była in­te­re­su­jącą ko­bietą. Nie­wy­soka, w oku­lar­kach, z lekką nad­wagą i dość po­spo­litą twa­rzą, ra­czej nie przy­cią­gała mę­skiej uwagi. Brak wi­zu­al­nych wa­lo­rów nad­ra­biała in­te­li­gen­cją i mi­łym spo­so­bem by­cia. Mimo to ża­den męż­czy­zna nie za­go­ścił na dłu­żej u jej boku. Cza­sami spo­ty­kała się z kimś, ale koń­czyło się tylko na roz­mo­wie i wy­pi­ciu kawy albo skon­su­mo­wa­niu ko­la­cji – nie­stety do in­nej kon­sump­cji już nie do­cho­dziło. Po­dobno to ona nie wy­ra­żała chęci na po­nowną randkę, ale Lena ja­koś w to nie wie­rzyła. Inna sprawa, że od je­sieni, gdy na to­wa­rzy­skim fir­ma­men­cie po­ja­wił się Kon­rad, Ilona całą uwagę sku­piła na nim i na tym, żeby do­strzegł w niej ko­bietę, a nie tylko ko­le­żankę. Na­wet po­czy­niła w tym celu pewne kroki – schu­dła trzy kilo, za­częła się ma­lo­wać i za­mie­niła oku­lary na so­czewki kon­tak­towe. Mimo to na­dal nie osią­gnęła za­mie­rzo­nego celu.

Wol­scy roz­sie­dli się wy­god­nie w ra­ta­no­wych fo­te­lach.

– Nie ma Tar­now­skich? – za­uwa­żyła Lena. – Prze­cież mieli być.

– Nie przyjdą, bo ich córka ma tem­pe­ra­turę, a sami wie­cie, że te­raz głupi ka­tar sta­wia ich na bacz­ność – po­wie­działa Ilona. – Ale dzięki temu bę­dziemy czuć się swo­bod­nie. Lena, czy nie wy­star­czy ci per­spek­tywa dwu­ty­go­dnio­wych mę­czarni z Ana­sta­zją na ło­dzi? Czyż­byś za nią tę­sk­niła?

– Ja­sne, że tę­sk­nię. Na­resz­cie by­łoby tu kul­tu­ral­nie i świa­towo. – Lena się uśmiech­nęła. – Wy­cią­gnę­li­by­ście z szu­flad ro­dzinne sre­bra i krysz­ta­łowe kie­liszki, a z ust pani Ana­sta­zji do­wie­dzie­li­by­śmy się, co sły­chać u jej do­brej zna­jo­mej kró­lo­wej an­giel­skiej. No co, prze­cież była w jej pa­łacu? Cie­kawe, ile kosz­tuje bi­let wstępu na zwie­dza­nie Pa­łacu Buc­kin­gham.

– Około pięć­dzie­się­ciu fun­tów, ale nie wiem do­kład­nie, bo nie zwie­dza­łem – mruk­nął Kon­rad.

– O Boże, na myśl, że to bab­sko bę­dzie z nami non stop dzień i noc przez dwa ty­go­dnie, przez plecy prze­cho­dzą mi ciarki. Jak z nią tam wy­trzy­mamy? – wes­tchnęła Lena.

– Pre­zes spra­wia sym­pa­tyczne wra­że­nie – za­uwa­żył Kon­rad, który miał przy­jem­ność spo­tkać Tar­now­skiego, ale Ana­sta­zji jesz­cze nie wi­dział.

– On jest w po­rządku – stwier­dziła Ilona, która rów­nież pra­co­wała w Po­ldro­nice. – Ale jego żonka to skrzy­żo­wa­nie żmii ze skor­pio­nem. Ksan­typa przy niej to ucie­le­śnie­nie aniel­skich cnót.

– Je­śli jest taką zołzą, to dla­czego wasz pre­zes się z nią nie roz­wie­dzie? – dzi­wiła się Na­ta­sza.

– Bo Tar­now­ski to spo­kojny czło­wiek. Ma już je­den roz­wód za sobą. Roz­wiódł się wła­śnie dla Ana­sta­zji. To ozna­cza­łoby przy­zna­nie się do po­rażki. Oprócz tego mają pię­cio­let­nią có­reczkę. Mała jest wy­jąt­kowo cho­ro­wita. Ostat­nio wy­kryto u niej guza mó­zgu. Kilka mie­sięcy temu miała ope­ra­cję – wy­ja­śniał Emil.

– Chyba nie we­zmą jej na jacht?

– Nie. Ale bę­dzie jego syn z pierw­szego mał­żeń­stwa, Oskar. Do­brze się składa, bo na­sze dzieci będą miały to­wa­rzy­stwo. Oskar to fajny chło­pak.

Roz­dział 3

Lena

Lena za­mó­wiła ubera. Uznała, że nic się nie sta­nie, gdy przez go­dzinę nie bę­dzie ni­kogo w biu­rze. Olena po­winna nie­ba­wem wró­cić – miesz­ka­nie, które miała po­ka­zać klien­towi, znaj­do­wało się nie­da­leko. Lena nie za­dzwo­niła do wspól­niczki, tylko na­pi­sała dla niej na kartce wia­do­mość, że je­dzie po­ka­zać klien­towi dom do sprze­daży.

Nie po­tra­fiła so­bie od­mó­wić przy­jem­no­ści spo­tka­nia z ko­chan­kiem, prze­cież nie będą się ko­chać przez całe dwa ty­go­dnie. Na­za­jutrz wy­lot do Aten, a ona jesz­cze nie była spa­ko­wana. Na myśl o rej­sie wes­tchnęła; po­dob­nie jak Niko je­chała tam z przy­musu. Do­stała sy­gnał, że tak­sówka już pod­je­chała. Wzięła to­rebkę i jesz­cze raz zer­ka­jąc w lu­stro, czy do­brze wy­gląda, za­mknęła biuro. Kwa­drans póź­niej była już na miej­scu.

Drzwi się otwarły i sta­nął w nich go­spo­darz. Na wi­dok męż­czy­zny Lena par­sk­nęła śmie­chem. Był nagi, ubrany je­dy­nie w dam­ski ku­chenny far­tu­szek.

– Nie mu­sisz aż tak re­kla­mo­wać swo­ich po­ślad­ków. Wiem, że są zgrabne – po­wie­działa ze śmie­chem. – Prze­cież to wła­śnie dla nich po­szłam z tobą do łóżka.

– Hmm, tylko dla mo­ich po­ślad­ków? Mam jesz­cze inne fajne atry­buty ciała – od­parł. – Na przy­kład... ję­zyk. Do­sko­nale po­tra­fię w łóżku wła­dać ję­zy­kiem... oj­czy­stym. Kto zna tyle dow­ci­pów co ja?

– Rze­czy­wi­ście, twoje ję­zy­kowe umie­jęt­no­ści są na­prawdę im­po­nu­jące.

– Mój ję­zyk oprócz in­nych oczy­wi­stych wa­lo­rów dys­po­nuje rów­nież do­sko­na­łymi kub­kami sma­ko­wymi. Spró­buj, co dla cie­bie ugo­to­wa­łem – po­wie­dział, pod­su­wa­jąc jej do ust łyżkę z po­trawą. – Za­pie­kanka far­mer­ska.

– Pyszna. Nie wie­dzia­łam, że umiesz go­to­wać.

– Wielu rze­czy o mnie jesz­cze nie wiesz – po­wie­dział z uśmiesz­kiem w ką­ci­kach ust. – Zro­bi­łem wię­cej, że­byś nie mu­siała dziś przy­go­to­wy­wać po­siłku dla ro­dziny. Dzięki temu bę­dziesz miała wię­cej czasu dla mnie. – Po­ka­zał du­żych roz­mia­rów na­czy­nie ża­ro­od­porne. – Zjedzmy nasz obiad, nim wy­sty­gnie.

Na­ło­żył na ta­le­rze spore por­cje po­trawy i po­sta­wił na stole pięk­nie przy­stro­jo­nym świe­cami i świe­żymi kwia­tami.

– Za­wsze tak jesz obiad? – za­py­tała.

– Nie. Prze­waż­nie sie­dzę w fo­telu przed te­le­wi­zo­rem z ta­le­rzem na ko­la­nach. Kwiatki są dla cie­bie.

– Nie mogę za­nieść ich do domu.

– Więc po­sta­wisz na biurku w swoim biu­rze.

– Ju­tro już mnie tam nie bę­dzie. Szkoda two­jej fa­tygi, mój nos nie bę­dzie mógł ich wą­chać, a oczy na nie pa­trzeć.

– No to nos i oczy two­jej wspól­niczki będą miały za­ję­cie.

Lena przez dłuż­szą chwilę przy­glą­dała mu się w mil­cze­niu. Na jej ustach wy­kwitł cień uśmie­chu.

– Uwa­żaj, bo jesz­cze się w to­bie za­ko­cham.

– Może wła­śnie o to mi cho­dzi? – od­parł, pa­trząc jej w oczy.

– Cy­tu­jąc pana Za­głobę: „Jak psu na budę po­trzebna nam mi­łość” – od­parła.

Za­wie­sił wzrok na jej twa­rzy, pa­trzył na nią w mil­cze­niu, nie ko­men­tu­jąc jej słów.

– Chodźmy w końcu do łóżka – mruk­nęła Lena. – Bo czas ucieka.

Kiedy już po wszyst­kim le­żeli obok sie­bie, dy­sząc ze zmę­cze­nia, Lena przy­mknęła po­wieki, sta­ra­jąc się uspo­koić od­dech. Jak zwy­kle po sek­sie czuła się roz­luź­niona i nieco ospała. Naj­chęt­niej by się zdrzem­nęła. Po­czuła, że była ob­ser­wo­wana.

– Czy je­steś tu je­dy­nie ze względu na seks? – wy­szep­tał.

Nie od­po­wie­działa, tylko ze­rwała się z łóżka.

– Mu­szę le­cieć, bo Olena mnie oskó­ruje.

– Nie idź jesz­cze.

– Nie mam czasu. Mu­szę szybko wró­cić do domu, bo nie je­stem jesz­cze spa­ko­wana.

Nie pa­trząc na męż­czy­znę, w po­śpie­chu za­częła się ubie­rać. Wzięła ko­mórkę, by za­mó­wić ubera.

– Ja cię za­wiozę – za­pro­po­no­wał. – Masz prze­cież do za­bra­nia za­pie­kankę far­mer­ską.

– Co po­wiem w domu? Że upie­kłam ją na ka­lo­ry­fe­rze w środku lata? Prze­cież w biu­rze nie mam pie­cyka.

– Po­wiesz, że za­pie­kankę do­sta­łaś od Oleny. Albo od ja­kiejś klientki.

Lena się za­wa­hała.

– Masz ra­cję. Nikt z do­mow­ni­ków nie bę­dzie się ba­wił w Sher­locka Hol­mesa.

– Co z twoim sa­mo­cho­dem? Jest u me­cha­nika?

– Nie, po­ży­czy­łam Ni­ko­de­mowi. Od­kąd zdo­był prawo jazdy, przez cały czas po­ży­cza auto albo ode mnie, albo od ojca, albo od sio­stry.

– Nie mam du­żej re­kla­mówki, dla­tego we­zmę na­czy­nie do rąk. A ty weź klu­cze i za­mknij za nami drzwi. Aha, nie za­po­mnij o kwiat­kach, które dla cie­bie ku­pi­łem.

Szybko ze­szli po scho­dach i skie­ro­wali się w stronę jego sa­mo­chodu. Nie­ba­wem za­je­chali pod Biuro Nie­ru­cho­mo­ści Lena & Olena. Męż­czy­zna ra­zem z nią wy­siadł z sa­mo­chodu i po­dał na­czy­nie z za­pie­kanką oraz kwiaty. Przez mo­ment przy­trzy­mał Lenę w ra­mio­nach i po­ca­ło­wał w usta. Ręce miała za­jęte, więc nie mo­gła się bro­nić przed po­ca­łun­kiem.

– Nie wy­głu­piaj się, jesz­cze ktoś nas zo­ba­czy – wark­nęła.

– Kto nas może zo­ba­czyć, prze­cież okno wa­szego biura jest z dru­giej strony?

Ktoś jed­nak ich zo­ba­czył. Był to Ni­ko­dem, syn Leny.

Roz­dział 4

Re­nata

Re­nata Or­łow­ska wło­żyła do wa­lizki ostat­nią bluzkę. Tę­sk­nym okiem spoj­rzała na san­dałki o wy­so­kich ob­ca­sach usta­wione w gar­de­ro­bie. Wes­tchnęła gło­śno i wzięła do ręki co­nversy. No cóż, nie wy­pada cho­dzić po po­kła­dzie w szpil­kach. Nie chciała być obiek­tem zło­śli­wych uśmiesz­ków i ko­men­ta­rzy in­nych za­ło­gan­tów jachtu. Ale klapki na ko­tur­nie nie po­winny aż tak ra­zić, prze­cież w pla­nach jest rów­nież wy­prawa na dan­cing i dys­ko­teka – prze­le­ciało jej przez myśl. Aku­rat trzy­mała w rę­kach bu­ciki z kor­kową plat­formą, gdy do sy­pialni wszedł jej mąż.

– Ma­lutka, nie bierz za dużo ciu­chów, prze­cież i tak więk­szość czasu bę­dziemy spę­dzać na jach­cie. Że­glo­wa­nie to nie re­wia mody. Nie będę pła­cił za nad­ba­gaż – mruk­nął Ro­bert. – Po co ci te buty? Wy­star­czą espa­dryle i zwy­kłe san­dały.

– Po to, że­byś mnie nie przy­dep­tał. Masz sto dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu, a ja za­le­d­wie sto sześć­dzie­siąt. Mały nad­ba­gaż nie do­pro­wa­dzi do ban­kruc­twa na­szej ro­dziny. Je­śli two­jej kli­niki nie stać na opła­ce­nie kilku euro za wa­lizkę pre­zesa i jego żony, to moje bu­tiki za to za­płacą. Mimo że lock­down i wojna w Ukra­inie od­biły się ne­ga­tyw­nie na na­szych fi­nan­sach, to sze­fowa firmy ReMa nie może przy­nieść wstydu na­szym skle­pom. Mu­szę się god­nie pre­zen­to­wać, a no­sze­nie na­szych fir­mo­wych ciusz­ków to do­bra re­klama dla ReMy. Mój wspól­nik też tak uważa. Dał mi dla cie­bie kilka faj­nych ko­szu­lek i szor­tów. Na jach­cie bę­dzie dużo na­dzia­nych fa­ce­tów, może ich sku­szą ładne T-shirty na przy­stoj­nym tor­sie dok­tora Or­łow­skiego i po po­wro­cie do kraju od­wie­dzą na­sze sklepy.

– Ma­lutka, więk­szość fa­ce­tów ma głę­boko w od­byt­nicy swój wy­gląd. Na­wet nie za­uważą, w co kto jest ubrany. I gwa­ran­tuję ci, że na pewno nie przyjdą do two­ich skle­pów, żeby ku­pić so­bie pod­ko­szu­lek.

– Za­po­mnia­łeś, że będą tam rów­nież ich ko­biety. Im na pewno bę­dzie się chciało od­wie­dzić na­sze bu­tiki. Pra­wie każda ko­bieta jest go­towa iść pie­chotą o pół­nocy na ko­niec mia­sta, żeby zdo­być fajne ciu­chy dla sie­bie i swo­jego fa­ceta. Hmm, albo po­śle tam swo­jego szo­fera.

– Chyba prze­ce­niasz moż­li­wo­ści fi­nan­sowe tych lu­dzi. Nikt oprócz Tar­now­skich nie jest od nas bo­gat­szy.

– Nie bądź taki skromny, pro­fe­so­rze zwy­czajny nauk me­dycz­nych. Wąt­pię, czy Tar­now­ski jest bo­gat­szy od cie­bie. Prze­cież twoja kli­nika jest znana w ca­łej Eu­ro­pie, na­pra­wiasz mó­zgi nie tylko Po­la­ków, lecz także in­nych Eu­ro­pej­czy­ków. Wielu no­ta­bli tego świata kła­dzie ci się pod nóż, że­byś im wy­ciął coś, co im uro­sło nie­po­trzeb­nego w gło­wie lub krę­go­słu­pie.

Or­łow­ski uśmiech­nął się we­soło.

– Nie­złe pod­su­mo­wa­nie mo­jej pro­fe­sji. Ma­lutka, mam na­dzieję, że na jach­cie bę­dziesz z więk­szym sza­cun­kiem się wy­ra­żać o za­wo­dzie i osią­gnię­ciach swo­jego męża. Słu­cha­jąc two­jego baj­du­rze­nia, ktoś go­tów po­my­śleć, że moja praca przy­po­mina za­ję­cie kuch­cika lub ogrod­nika.

– Nie na­dy­maj się tak, dok­to­rze Or­łow­ski. Wy­star­czy, że pod­li­zują ci się w kli­nice wszy­scy pra­cow­nicy i pa­cjenci, dla­tego ja, żona, nie mu­szę tego ro­bić. Zna­jąc ży­cie, Tar­now­scy rów­nież będą trak­to­wać cię jak pół­boga. Prze­cież ura­to­wa­łeś ży­cie ich córce. Prze­czy­ta­łam bi­le­cik do­łą­czony do kwia­tów i ko­niaku.

– Kwiaty wą­cha­łaś ty, Ma­lutka.

– A ty roz­pra­wi­łeś się z ko­nia­kiem. Czy rze­czy­wi­ście ta ope­ra­cja była aż tak skom­pli­ko­wana, że po­czu­wają się do re­wanżu? – za­py­tała.

– Nie. Był to zwy­kły opo­niak. – Or­łow­ski wzru­szył ra­mio­nami. – Ru­ty­nowy za­bieg.

– Ko­cha­nie, te­raz to ty nie umniej­szaj swo­ich za­sług. Każdy za­bieg na mó­zgu wiąże się z ry­zy­kiem. Je­den nie­wła­ściwy ruch skal­pe­lem i można zo­stać spa­ra­li­żo­wa­nym albo ka­leką na inny spo­sób. Nie wspo­mnę o zgo­nie na stole ope­ra­cyj­nym. Czy ich có­reczka bę­dzie na jach­cie?

– Nie, za­wieźli ją z nia­nią do te­ścio­wej Tar­now­skiego.

– Boże, ta­kie małe dziecko i już ma pro­blemy ze zdro­wiem. – Or­łow­ska na­gle spo­waż­niała. – Wiesz, mamy wiele szczę­ścia, że na­sze dzieci i wnuki są zdrowe.

– Hmm, nas też los wy­sta­wił na próbę. Za­po­mnia­łaś o Eryku? – Na wspo­mnie­nie o wy­padku wnuka i jego śpiączce Or­łow­ski na­gle spo­chmur­niał. – To straszne, gdy dzieci cho­rują.

Na chwilę po­kój wy­peł­niła ci­sza. Ro­bert ob­jął żonę i przy­tu­lił. Stali tak, gdy nie­ocze­ki­wa­nie za­dzwo­nił te­le­fon. Był to Krzy­siek.

– O któ­rej mam was za­wieźć na lot­ni­sko? – za­py­tał syn.

– Lot jest o dzie­sią­tej. W ter­mi­nalu mu­simy być o ósmej, a więc wy­jeż­dżamy o szó­stej.

– Co tak wcze­śnie? Prze­cież do Ba­lic nie je­dzie się tak długo – za­uwa­żył Krzy­siek.

– Le­cimy z Py­rzo­wic. Prze­cież ci mó­wi­łem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Wy­daw­nic­two Pro­zami po­leca

Pa­kiet do­stępny w księ­garni wy­sył­ko­wej:www.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl

Pa­sjo­nu­jąca saga o ro­dzi­nie Or­łow­skich

Pa­kiet do­stępny w księ­garni wy­sył­ko­wej:www.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl

Wy­daw­nic­two Pro­zami po­leca

Książki Danki Braun do­stępne w księ­garni wy­sył­ko­wej:www.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl

.

Po­wie­ści oby­cza­jowe, kry­mi­nały, thril­leryWcią­ga­jące i nie­ba­nalneZa­czy­taj się!

www.pro­zami.pl

Księ­gar­nia wy­sył­kowawww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl