Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Renata i Robert Orłowscy zostają zaproszeni na rejs ekskluzywnym jachtem po Morzu Egejskim. Organizatorem jest Borys Tarnowski, prezes spółki Poldronika, a wśród uczestników rejsu znajdują się jego znajomi. Niestety, nie wszyscy wczasowicze powrócą do kraju, dla jednej z osób urlop skończy się tragicznie.
Na prośbę siostry ofiary detektyw Mark Biegler spróbuje wyjaśnić zagadkę morderstwa i znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego polskie służby wbrew ewidentnym dowodom twierdzą, że było to samobójstwo, i umarzają śledztwo. Duży wkład w rozwikłanie sprawy wniesie Renata Orłowska, która dzięki swojej ciekawskiej naturze jest nie tylko świadkiem, lecz także doskonałym źródłem informacji.
Co się wydarzyło na jachcie? I dlaczego dowody wskazujące na morderstwo są przez śledczych ignorowane?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 452
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla Leszka – mojego męża i przyjaciela.Dziękuję, że wciąż mnie odciążasz od wielu obowiązków.
Ściągawka dla czytelnika
Robert Orłowski – neurochirurg
Renata Orłowska – żona Roberta
Lena Wolska – pośredniczka nieruchomości
Emil Wolski – mąż Leny, inżynier, pracownik Poldroniki
Iga Wolska – córka Leny i Emila
Nikodem Wolski – syn Leny i Emila
Zenon Karnas – inżynier, kolega Emila
Natasza Kowalenko – Ukrainka, przyjaciółka Zenona
Ilona Karnas – siostra Zenona
Konrad Migaj – kolega szkolny Emila
Edward Wolski – ojciec Emila
Mark Biegler – detektyw, zięć Roberta Orłowskiego
Borys Tarnowski – prezes Poldroniki
Anastazja Tarnowska – żona prezesa
Oskar Tarnowski – syn Tarnowskiego, pasierb Anastazji
Hubert Kobus – skipper
Jacek Lechoń – steward
Olena Bojko – wspólniczka Leny
Włodzimierz Leja – wujek Leny
Jegor Sokołow – kuzyn Leny
Kasia Nowicka – przyjaciółka Renaty
Grzegorz Mitrus – człowiek z Warszawy
Maciej Pyzdra – kolega Mitrusa
Andrzej Sochacki – przełożony Mitrusa
Prolog
Tego dnia w Krakowie panował niesamowity upał. Termometry wskazywały trzydzieści pięć stopni w cieniu. Siedziałem otępiały, czując, jak pot spływa mi do oczu. Wyjąłem chusteczkę i otarłem twarz. Siedzący niedaleko Robert Orłowski poszedł w moje ślady i też wytarł czoło. On, w przeciwieństwie do mnie, nie miał na sobie marynarki. Kaplica cmentarna nie pomieściła wszystkich żałobników, dlatego większość z nich stała na zewnątrz, gdzie było jeszcze bardziej gorąco. Chcąc uciec myślami od ostatnich wydarzeń, obserwowałem siedzącą niedaleko Renatę Orłowską. Zauważyłem jej poruszenie. Spojrzenie utkwiła w pierwszej ławce, w której siedziała najbliższa rodzina. Chyba kogoś rozpoznała, bo szepnęła coś do męża, wskazując oczami szlochającą cicho kobietę w średnim wieku.
Starałem się skupić na słowach księdza odprawiającego mszę żałobną, ale mi to nie wychodziło. Mówił ogólnikami, prawdopodobnie nic nie wiedział na temat zmarłej osoby. Siedząca obok mnie Lena miała oczy przymknięte. Zastanawiałem się, gdzie była myślami. Co czuła? Czy ją też denerwował ksiądz i jego kazanie? Ostatnio oddaliliśmy się od siebie, rzadko rozmawialiśmy o rzeczach istotnych, mówiliśmy jedynie o błahostkach lub problemach naszych dzieci. To chyba była moja wina, że żona zrobiła się tak niedostępna i zamknięta w sobie. Musimy to naprawić. Może istnieje dla nas jeszcze jakaś szansa, żeby wszystko wróciło do normy?
Odetchnąłem z ulgą, gdy msza się skończyła i żałobnicy zaczęli wychodzić z kościoła. Kondukt ruszył w kierunku miejsca wyznaczonego na pochówek. Rozpoznałem w tłumie wszystkich uczestników rejsu. Każdy poczuwał się do tego, by towarzyszyć osobie zmarłej w jej ostatniej drodze. Przyszła nawet Anastazja Tarnowska i jeden ze skipperów, bo drugi żeglował z nowymi załogantami po Morzu Śródziemnym.
Wróciłem myślami do słonecznej Grecji i rejsu po Morzu Egejskim. Kto by przypuszczał, że tak dobrze zapowiadająca się wycieczka będzie obfitować w tyle nieprzewidzianych zdarzeń i zakończy się tak tragicznie.
Rozdział 1
Lena. Trzy miesiące wcześniej
Lena wstała z łóżka i pospiesznie zaczęła się ubierać. Leżący w pościeli mężczyzna przyglądał się jej z lekkim uśmiechem w kącikach ust.
– Szkoda, że nie masz pończoch. Scena jakby wyjęta z filmu Absolwent – mruknął.
– Przypominam ci aktorkę Anne Bancroft czy może postać pani Robinson, kobiety starszej od swojego kochanka o dwadzieścia kilka lat?
– Ależ skąd! – zaprzeczył. – Po prostu uwielbiam piosenki z tego filmu i tak mi się jakoś skojarzyło. Nie jesteś podobna do Anne Bancroft, a tym bardziej do postaci przez nią granej. Hmm, przypominam ci, jakbyś zapomniała, że jestem od ciebie starszy.
– Jedno mamy wspólne z missis Robinson. Ja też mam córkę w podobnym wieku – palnęła, ale jakby pod wpływem znaczenia słów wzdrygnęła się i szybko dodała: – Hmm, tylko ja bym cię za taki numer, jaki wyciął jej kochanek, po prostu zamordowała.
– Naprawdę?
– Tak. A wcześniej wykastrowała.
Mężczyzna uśmiechnął się do Leny.
– Ostra z ciebie babka. – Mówiąc to, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie na łóżko. – Może zaliczymy jeszcze jeden numerek, co?
– Nie mam czasu. Muszę zrobić rodzinie spaghetti po bolońsku.
– No to kiedy do mnie przyjdziesz?
– Nie wiem. Zapomniałeś, że jutro idziemy na grilla? Musimy pogadać o rejsie.
– O czym tu deliberować? Jeśli chcesz jakichś wskazówek dotyczących żeglowania, to służę radą. Może nawet znam tego skippera. Jak się nazywa?
– Nie pamiętam, ma na imię Hubert.
– Hubert Kobus?
– Nie wiem.
– To chyba on, bo wśród sterników nie ma wielu Hubertów.
Przytulił ją do siebie.
– Nie idź jeszcze – zamruczał jej do ucha.
– Muszę.
– Kiedy znowu do mnie przyjdziesz?
– Nie wiem, kiedy będę miała czas.
– O nie! Przecież do wyjazdu jest jeszcze kupa czasu.
– Ale muszę więcej uwagi poświęcić córce. Za trzy dni zdaje maturę.
– Nie przesadzaj. To ona zdaje maturę, nie ty. Proszę, znajdź dla mnie chociaż godzinkę co drugi dzień.
– Zobaczymy.
– Przyjdziesz w poniedziałek?
– Nie dam rady. Mam spotkanie.
– Z kim?
– Czy to ważne?
– Umawiasz się jeszcze z jakimś innym facetem? – Jego głos zabrzmiał chłodem.
– Nie – powiedziała, całując go w policzek.
Lena weszła do przedpokoju. Zerknęła na wieszak i buty. Wszyscy byli już w domu. W dużym pokoju na kanapie siedzieli Emil i Iga. Mąż z długopisem i kartką w dłoni tłumaczył coś córce, a ona niepewnie przytakiwała głową.
– Cześć, kochani. – Lena podeszła do kanapy i pocałowała w policzki najpierw męża, a potem córkę. – Jak idzie nauka?
– Mamuś, a jak może iść, gdy się jest tępą od urodzenia? – mruknęła Iga. – Ojczulku, chyba nie ty mnie spłodziłeś, bo to niemożliwe, żeby wykładowca robotyki na uniwersytecie, konstruktor maszyn sterujących zrobił tak ograniczoną umysłowo latorośl.
– Kochanie, jesteś ograniczona matematycznie, a nie umysłowo – odparła Lena. – Wdałaś się we mnie, a twój brat w ojca.
– Nie zdam tej cholernej matury – westchnęła dziewczyna.
– Zdasz. A jeśli nie zdasz, to przystąpisz do niej w następnym roku.
– Jeszcze jeden rok stracony?! O nie! I tak jestem spóźniona o rok w porównaniu z moimi rówieśnikami. Niedługo zaczną na mnie wołać „babciu”. Oprócz tego nie ma mowy, żebym zdawała maturę razem z tym dzieciuchem Nikodemem.
– To nie twoja wina, że zachorowałaś i musiałaś iść do szkoły rok później.
U Igi, kiedy miała siedem lat, wykryto nowotwór. Wyleczono ją, ale datę rozpoczęcia nauki przesunięto o rok.
– A co będzie z rejsem, gdy nie zdam matury?
– Będziemy topić żal w Morzu Egejskim – odparła Lena spokojnie. – À propos, gdzie jest Nikodem? W swoim pokoju?
– Nie, poszedł na siłkę.
No tak, na siłownię mój syn zakłada inny strój niż do szkoły – pomyślała Lena.
– Tylko się przebiorę i zaraz przygotuję sos do spaghetti.
– Kochanie, sos już zrobiłem. Trzeba ugotować jedynie makaron. Niko wraca za pół godziny, masz więc trochę czasu. – Mężczyzna uśmiechnął się do żony.
Emil Wolski był szczupłym, dość wysokim czterdziestotrzylatkiem o szpakowatych włosach i inteligentnym spojrzeniu w szaroniebieskich oczach przysłoniętych okularami. Miał na sobie popielate chinosy i granatową koszulkę z kołnierzykiem. Już sam jego wygląd zdradzał profesję naukowca – tak uważała nie tylko Lena, lecz także jej znajomi. Chociaż nie był przystojniakiem w typie hollywoodzkiego macho, jego aparycja chłopaka z sąsiedztwa wzbudzała sympatię ludzi i zainteresowanie kobiet. Iga, mimo rysów twarzy podobnych do ojca, była dużo ładniejszą jego kopią, bo po matce odziedziczyła jej główne atrybuty: zgrabną sylwetkę i długie, bujne brązowe włosy – Lena jednak ubarwiała ich monotonię pasemkami balejażu. Zarówno córka, jak i matka, mimo że nie miały spektakularnej urody gwiazd filmowych, prezentowały się całkiem dobrze i wyróżniały w tłumie innych kobiet, zwracając uwagę swą miłą dla oka powierzchownością. Długie za ramiona i przeważnie rozpuszczone włosy Leny, jej szczupła sylwetka oraz młodzieżowy styl ubierania sprawiały wrażenie, jakby była starszą siostrą Igi, a nie jej matką.
Czterdzieści minut później cała czteroosobowa rodzinka siedziała przy stole i zajadając spaghetti w sosie bolońskim, rozprawiała o czekającym ich rejsie.
– Nie rozumiem, dlaczego ja też muszę z wami jechać – prychnął przystojny ciemnowłosy osiemnastolatek z twarzy podobny bardziej do matki niż ojca. – Zanudzę się na śmierć. Co ja tam będę robił?
– To co my. Będziesz żeglował, opalał się, pływał i jadł pyszne greckie jedzenie – mruknęła Lena. – Zaproszono nas na ekskluzywny jacht, nie wiadomo, czy będziemy mieli drugi raz okazję czymś takim popłynąć. Szef taty wszystko nam funduje, a więc musimy się cieszyć.
Jej mina wcale nie wyrażała tej obowiązkowej radości.
– Ale wy dodatkowo będziecie żłopać wino i piwo, a mnie i Idze na pewno nie pozwolicie tego robić – stwierdził z przekąsem chłopak. – Zanudzę się na śmierć – powtórzył.
– Przecież będzie tam Oskar, syn prezesa – zauważyła Lena.
– Jest ode mnie starszy o trzy lata. Nie będziemy mieli o czym ze sobą gadać.
– Nie przesadzaj. Ty i Iga będziecie mieli towarzystwo. Oskar jest bardzo miły. Gdy rok temu prezes Tarnowski robił firmowego grilla, całkiem dobrze się bawiliście.
– Tak, bo miał fajną grę w telefonie. Na rejsie chyba nie będzie nam wolno grać.
– Nie marudź, ja się bardzo cieszę z tego wyjazdu – stwierdziła Iga. – Nigdy nie byliśmy na rejsie. Tylko żebym zdała tę cholerną maturę.
Lena wolała nie wdawać się w dyskusję, ale podobnie jak syn nie miała ochoty na taką formę odpoczynku. Wolałaby, żeby szef jej męża zafundował im zwyczajne wczasy w zwyczajnym hotelu, a nie na łódce – chociaż ta łódka podobno nie była zwyczajna, bo był to wygodny, wręcz ekskluzywny jacht z mnóstwem udogodnień.
Musiała przyznać, że decyzja męża o zmianie pracy i rezygnacji z dość prestiżowej posady naukowca i wykładowcy przyniosła rodzinie same korzyści. Najpierw kilka lat pracował w Mielcu w Polskich Zakładach Lotniczych, a od dwóch lat pełnił funkcję głównego konstruktora w spółce Poldronika, która specjalizowała się w produkcji urządzeń samosterujących. Prezesem spółki był Borys Tarnowski.
Jesienią przystąpiono do pracy nad nowym projektem, z którym wiązano duże plany i oczekiwania. Ze względu na spodziewane apanaże Tarnowski postanowił w formie premii za dobrą pracę zafundować dwóm najważniejszym konstruktorom, Emilowi Wolskiemu i Zenonowi Karnasowi, oraz ich rodzinom dwutygodniowy rejs po Zatoce Sarońskiej.
Lena z niechęcią myślała o tej wycieczce. W swoim czterdziestojednoletnim życiu tylko trzy razy pływała jachtem i były to krótkie kilkugodzinne podróże. Nigdy nie pływała jachtem po morzu, a tym bardziej nie spała w kajucie. Nie umiała nawet pływać! Obawiała się zarówno choroby morskiej, jak i utonięcia. Zgodziła się na tę wycieczkę tylko ze względu na męża, bo wiedziała, że nie wypada odrzucić tak wspaniałomyślnego prezentu. Odmowa mogłaby zostać źle odebrana przez szefa męża i zaszkodzić Emilowi w karierze. Kilka razy spotkała już Borysa Tarnowskiego i zrobił na niej bardzo pozytywne wrażenie – w przeciwieństwie do jego żony. Cóż, Anastazja Tarnowska była wyjątkową osobą. Na samą myśl, że będą skazani na dwutygodniowe towarzystwo tak nieznośnej i uciążliwej kobiety, przez plecy Leny przelatywały ciarki niepokoju.
– Emilku, a gdybym tak złapała covid? – zapytała męża, gdy siedzieli przed telewizorem.
Wolski zmarszczył brwi.
– Słonko, musisz jakoś wytrzymać te kilkanaście dni. Prezes się obrazi. Nikt nie uwierzy w żadną twoją nagłą chorobę, przecież jesteś znana z tego, że nigdy nie chorujesz. To ja łapię co chwilę grypę, anginę i covid, ciebie żadne wirusy się nie imają. Proszę, nie rób mi tego. – Spojrzał na nią błagalnie.
Lena westchnęła.
– No dobrze, tylko tak mi się powiedziało.
Rozdział 2
Lena
Nazajutrz po południu wybrali się w odwiedziny do Zenka Karnasa na urodzinowego grilla. Zenek kończył czterdzieści osiem lat. Chociaż kwiecień jeszcze się nie skończył, pogoda była jak pod koniec maja. Ciepło i słonecznie. Gości przywitała partnerka Zenka, Natasza Kowalenko, śliczna kobieta tuż po trzydziestce. Wyjechała z Mariupola na początku wojny, niedługo później poznała Zenka Karnasa i wkrótce zostali parą. Dwa tygodnie temu przeniosła się do jego domu, by razem z nim zamieszkać. Znajomych Karnasa trochę dziwiło, że tak atrakcyjna kobieta zainteresowała się bardzo przeciętnym i dużo starszym mężczyzną; podejrzewali ją o wyrachowanie, ale przy bliższym poznaniu stwierdzili, że Ukraince naprawdę zależy na Zenku. Z wykształcenia Natasza była inżynierem elektrotechniki, doskonale znała język angielski i całkiem nieźle polski, robiła jeszcze trochę błędów gramatycznych, ale z dnia na dzień jej polszczyzna się poprawiała. Sama przyznała, że miała wyjątkowe zdolności językowe, bo oprócz ukraińskiego i wymienionych języków znała również niemiecki, nie wspominając o rosyjskim, którego nauczyła się w domu rodzinnym. Teraz z pewnym wstydem wspominała, że większość mieszkańców wschodniej Ukrainy rozmawiała na co dzień po rosyjsku, chociaż czuli się stuprocentowymi Ukraińcami.
– Witamy, witamy – powiedziała śpiewnie. – Dlaczego tak późno? Wszyscy już są.
Tymi wszystkimi byli siostra Zenka, Ilona, i Konrad Migaj, przyjaciel Emila z lat szkolnych. Migaj był zawodowym oficerem Wojska Polskiego w stopniu majora. On i Wolski spotkali się przypadkowo po dwudziestu latach przerwy i odświeżyli znajomość na tyle, że Migaj stał się prawie członkiem rodziny Wolskich i przyjacielem ich przyjaciół. Był zapraszany na wszystkie przyjęcia nie tylko do Wolskich, lecz także do Karnasa, który w duchu marzył, żeby jego trzydziestotrzyletnia siostra singielka zmieniła swój status na FB i zamiast słowa „wolna” napisała „w związku”. Jej partnerem w założeniu miał być Konrad. Jak na razie marzenia Zenka się nie ziściły, ale Migaj nadal nieoficjalnie partnerował jej tam, gdzie wypadało iść we dwójkę. Wszyscy liczyli, że może jednak coś się między nimi wykluje, ponieważ Konrad od jakiegoś czasu przestał przyprowadzać ze sobą „osoby towarzyszące” w postaci różnych dziewczyn i kobiet. Rotacja była duża, bo sam przyznał, że jego eksżona już po dwóch latach małżeństwa stwierdziła, że nie nadaje się on na stałego partnera. Ale zarówno Zenek, jak i jego siostra wciąż wierzyli, że cuda się zdarzają. Wystarczyło spojrzeć, jakim wzrokiem Ilona na niego patrzyła, a już się wiedziało, że piękny Konrad mocno się zakotwiczył w jej duszy i sercu. Cóż, natura dość hojnie obdarzyła Migaja, bo był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Wysoki, ciemnowłosy, z ciemnymi oczami i smagłą cerą, do tego błyskotliwy i inteligentny, należał do tych facetów, którzy nie mają problemów w nawiązaniu znajomości z kobietami. Umiał poderwać, a później oczarować wybrankę, żeby dość szybko odwiedziła jego sypialnię. Jak na razie jednak nie wypróbował swoich sztuczek na Ilonie Karnas, bo nie zaprosił jej nawet do swojego salonu.
Ilona, mimo że nie miała spektakularnej urody, była interesującą kobietą. Niewysoka, w okularkach, z lekką nadwagą i dość pospolitą twarzą, raczej nie przyciągała męskiej uwagi. Brak wizualnych walorów nadrabiała inteligencją i miłym sposobem bycia. Mimo to żaden mężczyzna nie zagościł na dłużej u jej boku. Czasami spotykała się z kimś, ale kończyło się tylko na rozmowie i wypiciu kawy albo skonsumowaniu kolacji – niestety do innej konsumpcji już nie dochodziło. Podobno to ona nie wyrażała chęci na ponowną randkę, ale Lena jakoś w to nie wierzyła. Inna sprawa, że od jesieni, gdy na towarzyskim firmamencie pojawił się Konrad, Ilona całą uwagę skupiła na nim i na tym, żeby dostrzegł w niej kobietę, a nie tylko koleżankę. Nawet poczyniła w tym celu pewne kroki – schudła trzy kilo, zaczęła się malować i zamieniła okulary na soczewki kontaktowe. Mimo to nadal nie osiągnęła zamierzonego celu.
Wolscy rozsiedli się wygodnie w ratanowych fotelach.
– Nie ma Tarnowskich? – zauważyła Lena. – Przecież mieli być.
– Nie przyjdą, bo ich córka ma temperaturę, a sami wiecie, że teraz głupi katar stawia ich na baczność – powiedziała Ilona. – Ale dzięki temu będziemy czuć się swobodnie. Lena, czy nie wystarczy ci perspektywa dwutygodniowych męczarni z Anastazją na łodzi? Czyżbyś za nią tęskniła?
– Jasne, że tęsknię. Nareszcie byłoby tu kulturalnie i światowo. – Lena się uśmiechnęła. – Wyciągnęlibyście z szuflad rodzinne srebra i kryształowe kieliszki, a z ust pani Anastazji dowiedzielibyśmy się, co słychać u jej dobrej znajomej królowej angielskiej. No co, przecież była w jej pałacu? Ciekawe, ile kosztuje bilet wstępu na zwiedzanie Pałacu Buckingham.
– Około pięćdziesięciu funtów, ale nie wiem dokładnie, bo nie zwiedzałem – mruknął Konrad.
– O Boże, na myśl, że to babsko będzie z nami non stop dzień i noc przez dwa tygodnie, przez plecy przechodzą mi ciarki. Jak z nią tam wytrzymamy? – westchnęła Lena.
– Prezes sprawia sympatyczne wrażenie – zauważył Konrad, który miał przyjemność spotkać Tarnowskiego, ale Anastazji jeszcze nie widział.
– On jest w porządku – stwierdziła Ilona, która również pracowała w Poldronice. – Ale jego żonka to skrzyżowanie żmii ze skorpionem. Ksantypa przy niej to ucieleśnienie anielskich cnót.
– Jeśli jest taką zołzą, to dlaczego wasz prezes się z nią nie rozwiedzie? – dziwiła się Natasza.
– Bo Tarnowski to spokojny człowiek. Ma już jeden rozwód za sobą. Rozwiódł się właśnie dla Anastazji. To oznaczałoby przyznanie się do porażki. Oprócz tego mają pięcioletnią córeczkę. Mała jest wyjątkowo chorowita. Ostatnio wykryto u niej guza mózgu. Kilka miesięcy temu miała operację – wyjaśniał Emil.
– Chyba nie wezmą jej na jacht?
– Nie. Ale będzie jego syn z pierwszego małżeństwa, Oskar. Dobrze się składa, bo nasze dzieci będą miały towarzystwo. Oskar to fajny chłopak.
Rozdział 3
Lena
Lena zamówiła ubera. Uznała, że nic się nie stanie, gdy przez godzinę nie będzie nikogo w biurze. Olena powinna niebawem wrócić – mieszkanie, które miała pokazać klientowi, znajdowało się niedaleko. Lena nie zadzwoniła do wspólniczki, tylko napisała dla niej na kartce wiadomość, że jedzie pokazać klientowi dom do sprzedaży.
Nie potrafiła sobie odmówić przyjemności spotkania z kochankiem, przecież nie będą się kochać przez całe dwa tygodnie. Nazajutrz wylot do Aten, a ona jeszcze nie była spakowana. Na myśl o rejsie westchnęła; podobnie jak Niko jechała tam z przymusu. Dostała sygnał, że taksówka już podjechała. Wzięła torebkę i jeszcze raz zerkając w lustro, czy dobrze wygląda, zamknęła biuro. Kwadrans później była już na miejscu.
Drzwi się otwarły i stanął w nich gospodarz. Na widok mężczyzny Lena parsknęła śmiechem. Był nagi, ubrany jedynie w damski kuchenny fartuszek.
– Nie musisz aż tak reklamować swoich pośladków. Wiem, że są zgrabne – powiedziała ze śmiechem. – Przecież to właśnie dla nich poszłam z tobą do łóżka.
– Hmm, tylko dla moich pośladków? Mam jeszcze inne fajne atrybuty ciała – odparł. – Na przykład... język. Doskonale potrafię w łóżku władać językiem... ojczystym. Kto zna tyle dowcipów co ja?
– Rzeczywiście, twoje językowe umiejętności są naprawdę imponujące.
– Mój język oprócz innych oczywistych walorów dysponuje również doskonałymi kubkami smakowymi. Spróbuj, co dla ciebie ugotowałem – powiedział, podsuwając jej do ust łyżkę z potrawą. – Zapiekanka farmerska.
– Pyszna. Nie wiedziałam, że umiesz gotować.
– Wielu rzeczy o mnie jeszcze nie wiesz – powiedział z uśmieszkiem w kącikach ust. – Zrobiłem więcej, żebyś nie musiała dziś przygotowywać posiłku dla rodziny. Dzięki temu będziesz miała więcej czasu dla mnie. – Pokazał dużych rozmiarów naczynie żaroodporne. – Zjedzmy nasz obiad, nim wystygnie.
Nałożył na talerze spore porcje potrawy i postawił na stole pięknie przystrojonym świecami i świeżymi kwiatami.
– Zawsze tak jesz obiad? – zapytała.
– Nie. Przeważnie siedzę w fotelu przed telewizorem z talerzem na kolanach. Kwiatki są dla ciebie.
– Nie mogę zanieść ich do domu.
– Więc postawisz na biurku w swoim biurze.
– Jutro już mnie tam nie będzie. Szkoda twojej fatygi, mój nos nie będzie mógł ich wąchać, a oczy na nie patrzeć.
– No to nos i oczy twojej wspólniczki będą miały zajęcie.
Lena przez dłuższą chwilę przyglądała mu się w milczeniu. Na jej ustach wykwitł cień uśmiechu.
– Uważaj, bo jeszcze się w tobie zakocham.
– Może właśnie o to mi chodzi? – odparł, patrząc jej w oczy.
– Cytując pana Zagłobę: „Jak psu na budę potrzebna nam miłość” – odparła.
Zawiesił wzrok na jej twarzy, patrzył na nią w milczeniu, nie komentując jej słów.
– Chodźmy w końcu do łóżka – mruknęła Lena. – Bo czas ucieka.
Kiedy już po wszystkim leżeli obok siebie, dysząc ze zmęczenia, Lena przymknęła powieki, starając się uspokoić oddech. Jak zwykle po seksie czuła się rozluźniona i nieco ospała. Najchętniej by się zdrzemnęła. Poczuła, że była obserwowana.
– Czy jesteś tu jedynie ze względu na seks? – wyszeptał.
Nie odpowiedziała, tylko zerwała się z łóżka.
– Muszę lecieć, bo Olena mnie oskóruje.
– Nie idź jeszcze.
– Nie mam czasu. Muszę szybko wrócić do domu, bo nie jestem jeszcze spakowana.
Nie patrząc na mężczyznę, w pośpiechu zaczęła się ubierać. Wzięła komórkę, by zamówić ubera.
– Ja cię zawiozę – zaproponował. – Masz przecież do zabrania zapiekankę farmerską.
– Co powiem w domu? Że upiekłam ją na kaloryferze w środku lata? Przecież w biurze nie mam piecyka.
– Powiesz, że zapiekankę dostałaś od Oleny. Albo od jakiejś klientki.
Lena się zawahała.
– Masz rację. Nikt z domowników nie będzie się bawił w Sherlocka Holmesa.
– Co z twoim samochodem? Jest u mechanika?
– Nie, pożyczyłam Nikodemowi. Odkąd zdobył prawo jazdy, przez cały czas pożycza auto albo ode mnie, albo od ojca, albo od siostry.
– Nie mam dużej reklamówki, dlatego wezmę naczynie do rąk. A ty weź klucze i zamknij za nami drzwi. Aha, nie zapomnij o kwiatkach, które dla ciebie kupiłem.
Szybko zeszli po schodach i skierowali się w stronę jego samochodu. Niebawem zajechali pod Biuro Nieruchomości Lena & Olena. Mężczyzna razem z nią wysiadł z samochodu i podał naczynie z zapiekanką oraz kwiaty. Przez moment przytrzymał Lenę w ramionach i pocałował w usta. Ręce miała zajęte, więc nie mogła się bronić przed pocałunkiem.
– Nie wygłupiaj się, jeszcze ktoś nas zobaczy – warknęła.
– Kto nas może zobaczyć, przecież okno waszego biura jest z drugiej strony?
Ktoś jednak ich zobaczył. Był to Nikodem, syn Leny.
Rozdział 4
Renata
Renata Orłowska włożyła do walizki ostatnią bluzkę. Tęsknym okiem spojrzała na sandałki o wysokich obcasach ustawione w garderobie. Westchnęła głośno i wzięła do ręki conversy. No cóż, nie wypada chodzić po pokładzie w szpilkach. Nie chciała być obiektem złośliwych uśmieszków i komentarzy innych załogantów jachtu. Ale klapki na koturnie nie powinny aż tak razić, przecież w planach jest również wyprawa na dancing i dyskoteka – przeleciało jej przez myśl. Akurat trzymała w rękach buciki z korkową platformą, gdy do sypialni wszedł jej mąż.
– Malutka, nie bierz za dużo ciuchów, przecież i tak większość czasu będziemy spędzać na jachcie. Żeglowanie to nie rewia mody. Nie będę płacił za nadbagaż – mruknął Robert. – Po co ci te buty? Wystarczą espadryle i zwykłe sandały.
– Po to, żebyś mnie nie przydeptał. Masz sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, a ja zaledwie sto sześćdziesiąt. Mały nadbagaż nie doprowadzi do bankructwa naszej rodziny. Jeśli twojej kliniki nie stać na opłacenie kilku euro za walizkę prezesa i jego żony, to moje butiki za to zapłacą. Mimo że lockdown i wojna w Ukrainie odbiły się negatywnie na naszych finansach, to szefowa firmy ReMa nie może przynieść wstydu naszym sklepom. Muszę się godnie prezentować, a noszenie naszych firmowych ciuszków to dobra reklama dla ReMy. Mój wspólnik też tak uważa. Dał mi dla ciebie kilka fajnych koszulek i szortów. Na jachcie będzie dużo nadzianych facetów, może ich skuszą ładne T-shirty na przystojnym torsie doktora Orłowskiego i po powrocie do kraju odwiedzą nasze sklepy.
– Malutka, większość facetów ma głęboko w odbytnicy swój wygląd. Nawet nie zauważą, w co kto jest ubrany. I gwarantuję ci, że na pewno nie przyjdą do twoich sklepów, żeby kupić sobie podkoszulek.
– Zapomniałeś, że będą tam również ich kobiety. Im na pewno będzie się chciało odwiedzić nasze butiki. Prawie każda kobieta jest gotowa iść piechotą o północy na koniec miasta, żeby zdobyć fajne ciuchy dla siebie i swojego faceta. Hmm, albo pośle tam swojego szofera.
– Chyba przeceniasz możliwości finansowe tych ludzi. Nikt oprócz Tarnowskich nie jest od nas bogatszy.
– Nie bądź taki skromny, profesorze zwyczajny nauk medycznych. Wątpię, czy Tarnowski jest bogatszy od ciebie. Przecież twoja klinika jest znana w całej Europie, naprawiasz mózgi nie tylko Polaków, lecz także innych Europejczyków. Wielu notabli tego świata kładzie ci się pod nóż, żebyś im wyciął coś, co im urosło niepotrzebnego w głowie lub kręgosłupie.
Orłowski uśmiechnął się wesoło.
– Niezłe podsumowanie mojej profesji. Malutka, mam nadzieję, że na jachcie będziesz z większym szacunkiem się wyrażać o zawodzie i osiągnięciach swojego męża. Słuchając twojego bajdurzenia, ktoś gotów pomyśleć, że moja praca przypomina zajęcie kuchcika lub ogrodnika.
– Nie nadymaj się tak, doktorze Orłowski. Wystarczy, że podlizują ci się w klinice wszyscy pracownicy i pacjenci, dlatego ja, żona, nie muszę tego robić. Znając życie, Tarnowscy również będą traktować cię jak półboga. Przecież uratowałeś życie ich córce. Przeczytałam bilecik dołączony do kwiatów i koniaku.
– Kwiaty wąchałaś ty, Malutka.
– A ty rozprawiłeś się z koniakiem. Czy rzeczywiście ta operacja była aż tak skomplikowana, że poczuwają się do rewanżu? – zapytała.
– Nie. Był to zwykły oponiak. – Orłowski wzruszył ramionami. – Rutynowy zabieg.
– Kochanie, teraz to ty nie umniejszaj swoich zasług. Każdy zabieg na mózgu wiąże się z ryzykiem. Jeden niewłaściwy ruch skalpelem i można zostać sparaliżowanym albo kaleką na inny sposób. Nie wspomnę o zgonie na stole operacyjnym. Czy ich córeczka będzie na jachcie?
– Nie, zawieźli ją z nianią do teściowej Tarnowskiego.
– Boże, takie małe dziecko i już ma problemy ze zdrowiem. – Orłowska nagle spoważniała. – Wiesz, mamy wiele szczęścia, że nasze dzieci i wnuki są zdrowe.
– Hmm, nas też los wystawił na próbę. Zapomniałaś o Eryku? – Na wspomnienie o wypadku wnuka i jego śpiączce Orłowski nagle spochmurniał. – To straszne, gdy dzieci chorują.
Na chwilę pokój wypełniła cisza. Robert objął żonę i przytulił. Stali tak, gdy nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Był to Krzysiek.
– O której mam was zawieźć na lotnisko? – zapytał syn.
– Lot jest o dziesiątej. W terminalu musimy być o ósmej, a więc wyjeżdżamy o szóstej.
– Co tak wcześnie? Przecież do Balic nie jedzie się tak długo – zauważył Krzysiek.
– Lecimy z Pyrzowic. Przecież ci mówiłem.
Wydawnictwo Prozami poleca
Pakiet dostępny w księgarni wysyłkowej:www.literaturainspiruje.pl
Pasjonująca saga o rodzinie Orłowskich
Pakiet dostępny w księgarni wysyłkowej:www.literaturainspiruje.pl
Wydawnictwo Prozami poleca
Książki Danki Braun dostępne w księgarni wysyłkowej:www.literaturainspiruje.pl
Powieści obyczajowe, kryminały, thrilleryWciągające i niebanalneZaczytaj się!
www.prozami.pl
Księgarnia wysyłkowawww.literaturainspiruje.pl