Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wstrząsająca historia biednej Hinduski, która służyła możnym tego świata.
Opowieść o Bibi Shaik, jednej z milionów służących w bogatych krajach Zatoki Perskiej, żyjącej w systemie współczesnego niewolnictwa. Laila Shukri wysłuchała jej historii, aby móc opowiedzieć ją światu.
Dziesięcioletnia Bibi zostaje wysłana przez swoją matkę do pracy do Kuwejtu. Musi nauczyć się służyć tak, żeby pracodawcy byli z niej zadowoleni. Z czasem odkrywa, że jest od nich całkowicie zależna. Oni decydują o jej prawie do wolności, prawie do jedzenia, prawie do życia.
Jak wygląda życie służących w arabskich domach i pałacach? Jaka jest cena, którą można płacić za namiastkę normalnego życia? Odległy świat, odrębna mentalność i obyczaje. To wszystko szokuje Europejczyków.
Laila Shukri - ukrywająca się pod pseudonimem pisarka jest znawczynią Wschodu, Polką podróżującą i mieszkającą w krajach arabskich. Obecnie mieszka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale już planuje swoją dalszą podróż. Niezależnie od tego, czy zatrzyma się na dłużej w położonej na pustyni oazie, czy w ociekającym luksusem hotelu, udaje jej się dotrzeć do najgłębszych sekretów świata arabskiego. Po całym dniu uwielbia zasiąść na tarasie i napić się campari. W 2014 roku ukazał się jej debiut powieściowy "Perska miłość", który podbił serca polskich czytelniczek.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 493
Copyright © Laila Shukri, 2015
Projekt okładki
Agencja Interaktywna Studio Kreacji
www.studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Getty Images
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Roman Honet
Korekta
Katarzyna Kusojć
Sylwia Kozak-Śmiech
ISBN 978-83-8234-558-2
Warszawa 2021
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Rozdział I
Bibi
Pierwszy raz przyjechałam do Kuwejtu jako służąca, kiedy miałam dziesięć lat. Jeszcze nie miesiączkowałam i mama, myjąc mnie w Bombaju przed podróżą, tłumaczyła mi, co mam zrobić, gdy pojawi się pierwsza krew.
– Już niedługo – mówiła, namydlając moje zupełnie dziecinne ciało – pojawią się pierwsze włoski. O tu, pod pachami – jej spracowane dłonie delikatnie mnie łaskotały – i tu – wskazała wzgórek łonowy. – Wtedy poproś swoją panią, dla której będziesz pracowała, o maszynkę do golenia i usuń je wszystkie. Pamiętaj, żeby zawsze dbać o czystość, bo to jest bardzo ważne.
Słuchałam w skupieniu, ponieważ mama pracowała kiedyś w Kuwejcie trzy lata jako służąca i wszystko wiedziała. Była taka mądra.
– A kiedy pojawi się krew, to poproś swoją panią o Kotex – tłumaczyła mi dalej.
– A co to jest Kotex? – Nie rozumiałam.
– Takie wkładki, umieszczasz je między nogami, żeby nie zabrudzić ubrania.
– Ale to niewygodne… i na pewno wypadną – trapiłam się.
– Nie martw się. – Mama uspokajała mnie, dokładnie myjąc mi włosy. – Kupię ci majteczki, w których są specjalne kieszonki na podpaski. Będzie ci wygodnie.
Kochana mama. Zawsze o wszystkim myślała. W każdym momencie wiedziała, jak postąpić. Kiedy jeszcze nosiła mnie w brzuchu, w trzecim miesiącu ciąży uciekła ze swojej wsi do miasta, żeby mnie uratować. Obawiała się, że systematyczne i brutalne bicie, którego doświadczała ze strony mojego wiecznie pijanego ojca, może doprowadzić do poronienia. Wściekły mąż zarzucał jej, że ciąża jest wynikiem zdrady, i robił wszystko, żebym nie przyszła na świat. Ale mama zabrała ze sobą moją pięcioletnią wtedy siostrę Anisę i ciemną nocą wymknęła się z domu. Na piechotę, poprzez góry, przemierzając wyschnięte w porze suchej jezioro, dotarła do miejscowości, gdzie znalazła schronienie i pracę. Chodziła na otaczające miasteczko pola ryżowe, żeby zarobić na utrzymanie swoje i Anisy. Była niezwykle pracowita i lojalna, co zjednało jej przychylność ludzi. Kiedy przyszedł czas porodu, przyjęto ją do szpitala, gdzie z powodu niespodziewanych komplikacji spędziła miesiąc.
Opowiadała mi, że kiedy się urodziłam, położna od razu nadała mi imię Indira, ze względu na niezwykłe podobieństwo do naszej wielkiej rodaczki1. Wysokie czoło, charakterystyczny kształt nosa i policzków przyczyniły się do tego, że do tej pory jak wracam do Indii, wołają na mnie Indira Gandhi. Ale w dokumentach wpisano Bibi Shaik. To po ojcu, którego nie widziałam nigdy w życiu. To znaczy pojawił się raz, ale byłam wtedy zbyt mała, żeby to pamiętać.
Mama po pobycie w szpitalu wróciła do swojej wsi. Dowiedziała się, że ojciec opuścił nasz dom i osiadł w innej miejscowości, gdzie się ożenił. Wyznajemy islam, więc mężczyźni mogą mieć jednocześnie więcej niż jedną żonę. Mama myślała, że ojciec, zajęty nowym życiem, zapomniał o nas, dzięki czemu możemy się czuć bezpiecznie. Od razu zaczęła pracować, żebyśmy miały co jeść. Wtedy zajmowała się mną moja siostra. Do tej pory, kiedy siedzimy w trójkę i pijemy herbatę z mlekiem, mama i siostra wspominają incydent z tamtego czasu. Kiedy zostawałam z siostrą w domu, Anisa miała za zadanie zmieniać mi pieluchy i bujać mnie, kiedy płakałam. Przywiązana do sufitu i odpowiednio udrapowana płachta materiału pełniła funkcję kołyski. Mama co parę godzin przychodziła z pracy do domu, aby nakarmić mnie piersią. Pewnego razu z przerażeniem zobaczyła, że cała jestem spuchnięta i czerwona od płaczu. Oprócz tego na policzkach były zatarcia, z których sączyła się krew.
– Co się stało?! – zawołała ze strachem mama. – Coś ty jej zrobiła? Jak ty się nią opiekowałaś?! – krzyczała na moją siostrę.
– Ja nic… Tylko ją huśtałam… O tak, wysoko pod sufit… – Siostra zaczęła wymachiwać drobnymi rączkami. – Bo płakała i płakała… chciałam ją uspokoić… – tłumaczyła się, ale widząc niezadowoloną minę mamy, sama wybuchnęła donośnym płaczem.
Była jeszcze dzieckiem i nie zdawała sobie sprawy z tego, że zbyt gwałtownymi ruchami może zrobić mi krzywdę. Tkanina kolebki już podrażniła mi delikatną skórę buzi, a zbyt wysokie bujanie groziło upadkiem na podłogę. Od tamtej chwili, kiedy mamy nie było w domu, opiekowała się mną stara sąsiadka, która sama wychowała jedenaścioro dzieci.
Mama opowiadała mi, że ojciec przyszedł do domu, kiedy miałam cztery miesiące. Jak zwykle był pijany i natychmiast, gdy mnie zobaczył, chwycił wielki nóż i zbliżył się do mnie, mówiąc: „Zabiję tego pierdolonego bękarta!”. Ja uśmiechałam się do niego i chciałam sięgnąć po długie, zimne ostrze jak po najcenniejszą zabawkę. Żywo reagowałam, wydając radosne dźwięki, szczęśliwa, że ktoś przyszedł się ze mną bawić. Ojciec zamachnął się, chcąc zadać mi śmiertelny cios. Wtedy mama, zaalarmowana histerycznym krzykiem mojej siostry, w ostatniej chwili zatrzymała jego rękę. W akcie desperackiej odwagi dotkliwie go pobiła wielkim żelaznym rondlem i bezpowrotnie wyrzuciła z domu. Po trzech latach dowiedziała się, że umarł po ukąszeniu przez kobrę. Nie pamiętam nawet jego imienia.
Mama musiała zawsze ciężko pracować, żebyśmy nie głodowały. Kilka razy w tygodniu wstawała o trzeciej rano i razem z paroma innymi kobietami wyruszały małym, wynajętym wozem, zaprzężonym w dwa białe woły, do oddalonej miejscowości, gdzie znajdowały się sady mango. Tam właściciele sprzedawali zielone, jeszcze niedojrzałe owoce. Kobiety ładowały je na wóz i wracały do naszej wsi. Tu dzieliły się twardymi owocami i układały je w kopce. Po trzech, czterech dniach skórka niektórych mango zmieniała barwę na żółtą lub lekko pomarańczową. Wtedy mama, sprawdziwszy palcami miękkość każdego dojrzałego owocu, wrzucała je do ogromnego kosza. Kiedy był wypełniony po brzegi, a mogło w nim się zmieścić do trzystu sztuk mango, mama znowu budziła się bladym świtem, brała kosz na głowę i wyruszała do okolicznych wiosek, aby sprzedać owoce. W zamian dostawała gałązki z ziarnami ryżu lub pieniądze.
– Robiłam to wszystko dla ciebie, córeczko – wspominała, czesząc moje włosy. – Starałam się, aby w naszym domu zawsze była garstka ryżu… a ty przepadałaś za białym ryżem, który jest najdroższy. Dlatego ciężary nosiłam w obie strony… Najpierw mango, a z powrotem wiązki ryżu…
Kiedy Anisa miała dziesięć lat, przyszedł do nas mąż siostry mojej mamy i zabrał ją, żeby odwiedziła ciocię. Po pięciu dniach do mamy dotarła wiadomość, że jej szwagier chce wydać Anisę za mąż za kogoś ze swojej dalekiej rodziny. Mama się zdenerwowała i od razu ze mną na plecach wyruszyła, aby zapobiec temu małżeństwu. Droga była daleka. Autobusem mogłyśmy dojechać jedynie do połowy, a dalszą część trasy musiałyśmy przebyć pieszo. Szłyśmy przez góry, wędrówka była ciężka, bo nasze nogi raz po raz zapadały się w lepkiej mazi dna jeziora, o tej porze roku pozbawionego wody. Byłam ogromnie zmęczona i płakałam, mama niosła mnie tyle czasu, ile mogła, ale jak już nie dawała rady, to musiałam iść sama.
– Nie ociągaj się! – poganiała mnie. – Chodź szybko, bo będzie za późno!
Kiedy po dwóch dniach dotarłyśmy na miejsce, przyjęcie weselne już się kończyło. Anisa, ubrana w skromne, białe, wykończone czerwonymi oblamówkami sari, siedziała wśród dziesiątek kobiet. Na jej twarzy malowało się przygnębienie, a jej małe ciało ginęło w zwojach materiału. Smutnego widoku nie łagodziły nawet ozdabiające ją girlandy kwiatów. Na jej szyi zwisał naszyjnik z czarnych koralików, zwany nallal patiya – znak, że małżeństwo zostało już zawarte.
– Anisa! – wykrzyknęłam i z płaczem rzuciłam się jej na szyję. Zawsze byłyśmy razem, a teraz nie widziałam jej już od tygodnia. Siostra odwzajemniła uścisk, a jej ciało zaczęło drżeć. Nie wiem, czy do końca wtedy wiedziała, w czym tak naprawdę bierze udział.
– Za kogo wydaliście moje dziecko?! – zaczęła histerycznie krzyczeć mama. – Komu oddaliście moją córeczkę?
Panem młodym okazał się dwudziestojednoletni młodzieniec pochodzący z niezmiernie ubogiej rodziny. My też byłyśmy biedne i nieraz zdarzały się dni, kiedy nie miałyśmy nic do jedzenia. Ale rodzina, do której właśnie dołączyła moja ukochana siostra, składała się z prawdziwych nędzarzy. Ich ubóstwo było tak wielkie, że gdy później ich odwiedziłyśmy, trzymałam się kurczowo sari mamy, nie mogąc odnaleźć się w obskurnym otoczeniu. Pamiętam, że mieli zaledwie jeden garnek i trzy talerze: po jednym dla każdego z członków rodziny. Kiedy częstowali nas jedzeniem, mnie kazali czekać, aż dorośli zjedzą i zwolni się jeden z talerzy. Ponieważ byłam bardzo głodna i domagałam się posiłku od razu, dostałam swoją porcję na pokrywce od garnka.
W dniu wesela siostry mama dowiedziała się o niskim statusie pana młodego od kobiet siedzących wokół Anisy. Jej rozpacz, że przybyłyśmy za późno, sięgnęła zenitu. W przypływie desperacji zdjęła z nogi swój sandał, znalazła szwagra i zaczęła go porządnie okładać.
– Coś ty zrobił?! – krzyczała. – Jak śmiałeś? Dlaczego nie zapytałeś mnie o zgodę?! Kto ci pozwolił zadecydować o losie mojego dziecka?! – Kolejne razy lądowały na głowie i ciele mężczyzny. Zgromadzeni goście nawoływali jeden przez drugiego, żeby mama się uspokoiła. Na siłę odciągali ją od szwagra, tłumacząc, że to i tak już nic nie da. Jej córka jest już żoną i nic tego nie zmieni. Lepiej niech mama pogodzi się z tym, co się stało. Zresztą na pewno jest głodna i Bibi też, więc lepiej niech posilą się po dalekiej podróży i celebrują z innymi ten ważny dla jej córki dzień.
Jakaś kobieta postawiła przede mną parujący talerz z ryżem i mango. Czułam dotkliwy głód, więc z łapczywością się na niego rzuciłam. Jednak nie smakowało mi jedzenie, więc z odrazą odsunęłam naczynie. Wtedy też nie zdawałam sobie sprawy, co tak naprawdę się dzieje, ale widziałam, że mama jest autentycznie zła, a siostra smutna, więc się głośno rozpłakałam. To okazało się już ponad siły mamy. Wzięła mnie za rękę, mówiąc „idziemy!”. Następnie, nie zważając na protesty gości weselnych, ściągnęła Anisę z podwyższenia, zaprowadziła do pokoju obok i zdjęła jej białe, ślubne sari. Rzuciła je w kąt, po czym ubrała córkę w spódniczkę i bluzkę, które miała na sobie przed tygodniem, kiedy opuszczała nasz dom. Gotowe do drogi powrotnej, skierowałyśmy się do wyjścia. Mama, mocno trzymając nas przy sobie, z trudem przeciskała się przez jazgoczący tłum. Rodzina pana młodego próbowała nas zatrzymać, ale mama dopięła swego i wkrótce znalazłyśmy się na górskiej drodze prowadzącej do domu.
Mimo że Anisa mieszkała z nami, oficjalnie była już mężatką. Jej mąż, Mowlal, odwiedzał nas czasami, przynosząc trochę warzyw, owoców, słodyczy i herbatników. Ja zawsze czekałam na owoc drzewa bochenkowego, dżakfrut. Uwielbiałam jego łagodny, słodki smak. Mowlal czekał, aż jego żona dostanie pierwszej miesiączki i będzie mógł skonsumować małżeństwo. Stało się to, kiedy siostra skończyła dwanaście lat. Mama przygotowała dla małżonków oddzielny pokój, aby mieli trochę prywatności. Nie wiem, co się tam stało, ale od tej chwili, kiedy Mowlal przychodził do nas, Anisa uciekała z domu i chowała się w pobliskich górach. Nic nie potrafiło jej przekonać, żeby jeszcze raz została sam na sam z mężem. Mama tłumaczyła zięciowi, że musi być cierpliwy i dać jej córce trochę więcej czasu, więc Mowlal czekał. A kiedy nas odwiedzał, przebywał przeważnie ze mną. Brał mnie na spacery, nosił na barana, bawił się w popularne gry. Lubiłam zabawę rangoli2, przy której zawsze było dużo śmiechu. Przekomarzaliśmy się, jakich materiałów i kolorów użyć, żeby powstała jak najładniejsza kompozycja. Czasem dołączały do nas dzieci sąsiadów i bawiliśmy się w kabbadi3. Uwielbialiśmy tę zabawę i mogliśmy grać w nią godzinami. Tylko Anisa, kiedy wracała ze swojej górskiej kryjówki po wyjeździe Mowlala, była smutna.
– Też bym tak chciała się bawić… – mówiła rozgoryczona.
– To zostań i baw się z nami. Czemu uciekasz?
– Nie mogę… – odpowiadała ponuro i odwracała głowę.
Próbowałam ją wtedy rozerwać i proponowałam jej grę w kulki logiczne. Układanie jednokolorowych kulek w równych rządkach na tyle ją zajmowało, że po paru chwilach jej twarz się rozchmurzała.
Pewnego dnia zauważyłam, że mama spakowała do małej torby swoje dwa najlepsze sari. Zapytałam, po co to robi.
– Jadę, córeczko, do Kuwejtu… – Od razu mocno mnie do siebie przytuliła. – Tam są bogaci ludzie i ja będę dla nich pracować. Już nigdy nie zabraknie ci jedzenia. – Z czułością gładziła mnie i całowała po głowie.
Nie wiedziałam, co to jest Kuwejt. Myślałam, że jak mama pojedzie tam do pracy, to jak zwykle wróci do domu na noc. Jednak stało się inaczej. O pierwszej w nocy mama obudziła mnie i siostrę.
– Odprowadzicie mnie na dworzec kolejowy – powiedziała.
Do Kuwejtu, aby pracować jako służące, jechały również dwie nasze sąsiadki. Je też odprowadzały rodziny. Całą grupą ruszyliśmy pieszo na stację. Kiedy tam dotarliśmy, było jeszcze ciemno. Czekaliśmy na pociąg wśród innych podróżnych. Mnie znużył marsz, więc prędko zasnęłam.
– Wstawaj szybko! Mama odjeżdża! – Siostra mocno mnie tarmosiła.
Na peronie kłębił się tłum. Po chwili straciłam mamę z oczu. Szukałam jej wzrokiem wśród różnobarwnych sari, twarzy rozmazanych w świtającym dniu, ramion splecionych w pożegnalnych uściskach. Nie odnalazłam. Kiedy pociąg ruszył, długo biegłam za ostatnimi wagonami, krzycząc:
– Mamo! Mamo! Zostań! Proszę, nie odjeżdżaj! Nie zostawiaj mnie! Mamo! – Płakałam głośno, wierząc, że mama mnie usłyszy i od razu wróci. Pociąg zniknął w oddali, a ja wciąż miałam nadzieję, że następnego dnia mama się pojawi. Jednak mama nie przyszła ani następnego dnia, ani tygodnia, ani miesiąca, ani roku. Zobaczyłam ją dopiero po trzech latach.
Kiedy mama wyjechała, mąż siostry wraz ze swoimi rodzicami wprowadził się do nas na dobre. Anisa już nie mogła przed nim uciekać i musiała spać z nim w jednym pokoju. Od tej pory na jej twarzy zawsze gościła smuga cienia.
Po jakimś czasie mama zaczęła przysyłać nam pieniądze na utrzymanie i paczki z ubraniami. Pamiętam biało-niebieską sukienkę z falbankami. Gdy miałam ją na sobie, czułam się jak śliczna lalka, którą mama przysłała mi z Kuwejtu. Często ją zakładałam i myślałam o mamie.
Pewnego razu, a była to pora deszczowa, przyszli do nas krewni z rodziny mojego zmarłego ojca.
– Wynoście się stąd! – krzyczał brat ojca. – To nie jest wasz dom! Nie możecie tu mieszkać!
– Ale gdzie mamy iść? – pytała z płaczem Anisa. – Przecież nie mamy innego domu!
– Na ulicę! – wrzeszczała żona brata ojca. – Tylu ludzi tam mieszka, więc i wy możecie! – Wyrzucała przed dom wszystkie nasze rzeczy. W błocie wylądował cały nasz dobytek. Garnki, naczynia, ubrania, pościel, a nawet jedyna lalka, którą miałam. Moja ulubiona sukienka też tam trafiła. Rzęsiste krople intensywnego deszczu wbijały ją w błotnistą breję i już po chwili straciła swoje intensywne kolory, zamieniając się w brunatną szmatę.
– Nie! Nie chcę! – zaczęłam się histerycznie drzeć. – Mamo! Mamo!
Siostra, widząc moją rozpacz, rzuciła się z piąstkami na wuja. Ten się wściekł, przewrócił Anisę na ziemię i zaczął ją mocno bić i kopać. Nie mogłam patrzeć, jak moja siostra dostaje kolejne razy. Wybiegłam na zewnątrz i zaraz wróciłam, cała przemoknięta, trzymając w ręce ostro zakończony kamień. Z całej siły uderzyłam nim kilka razy wciąż znęcającego się nad Anisą wuja. Momentalnie z ciętej rany nad uchem zaczęła płynąć szybkim strumieniem krew.
– Policja! Policja! – darła się żona wuja. – Ta znajda zabiła mi męża!
Powstał taki harmider, że zbiegli się wszyscy sąsiedzi. Powiadomiony został też starzec zwyczajowo pełniący funkcję naczelnika wsi.
– Co się tu dzieje? – pytał, starając się dowiedzieć, o co chodzi w całym zamieszaniu.
– Oni nie mają prawa tu mieszkać! – krzyczeli krewni ojca jeden przez drugiego. – Ta Bibi, ten bękart nie należy do naszej rodziny!
– To jest dom po moim ojcu, mój brat nie żyje, a to nie jest jego dziecko! – Wściekły wuj próbował tamować krew. – Wszystko przez nią! – Oskarżycielsko wskazał na mnie. – Ale ja się z nią policzę! – Zbliżał się do mnie z groźnym wyrazem twarzy.
– Policję wezwać, policję! – krzyczeli krewni ojca.
– Powinni ją wsadzić do więzienia! – wtórowała ciotka.
Przerażona schowałam się za naczelnika wioski. Wszyscy byli niezmiernie wzburzeni i nie słuchali nawet słów starca, który próbował załagodzić sytuację. Widząc, że w tym momencie nic nie wskóra rozmową z rozjuszonymi krewnymi, którzy już rozpanoszyli się w naszym domu, zdecydował:
– Dziewczynki teraz pójdą ze mną. A jutro spokojnie porozmawiamy i spróbujemy rozstrzygnąć ten spór.
Pozbierałam z Anisą resztki naszego dobytku, który udało nam się uratować z błota, i poszłyśmy za naczelnikiem do jego domu. Ulokował nas tam w małym pustym pokoju.
– Śpijcie teraz – powiedział. – Jutro się wami zajmę.
Zamknął drzwi, a my z Anisą, leżąc na podłodze na matach, szlochałyśmy, przytulone do siebie mocno. Pomyślałam, że gdyby mama była z nami, to nigdy by do tego nie doszło.
Następne dni nie przyniosły rozwiązania. Wuj szybko sprzedał nasze rodzinne gniazdo i zostałyśmy bezdomne. Czasami przechodziłam koło swojego nie swojego domu i uparcie powtarzałam:
– To jest mój dom… To jest mój dom… – Ale nie mogłam wejść do środka. Przez otwór wejściowy, obramowany żółto-czerwoną futryną, patrzyłam na niebieskie ściany, przypominając sobie szczęśliwe chwile, które spędzałam tam z mamą. Czasami gładziłam ogrodzenie z trzciny, okalające nasz niewielki ogródek, ale nowi właściciele szybko mnie stamtąd przeganiali. Pocieszenia szukałam w ramionach siostry. Zostałyśmy w mieszkaniu starca. Jednak wkrótce mąż Anisy zabrał ją ze sobą do oddalonego miasta, w którym znalazł pracę. Zostałam zupełnie sama.
Starałam się skoncentrować na nauce. Mama, jeszcze zanim wyjechała do Kuwejtu, zapisała mnie do szkoły. Miałam tam lekcje języka telugu4, matematyki, angielskiego i historii. Jednak wiejscy nauczyciele niezbyt przykładali się do swojej pracy i razem z innymi dziećmi większość czasu spędzałam na bezużytecznym siedzeniu. Dopiero kiedy mama przysłała pieniądze na prywatną szkołę, moja edukacja nabrała tempa. Byłam pierwsza w klasie z matematyki i języka angielskiego. Bardzo się starałam, bo chciałam, żeby mama po powrocie była ze mnie dumna.
Po roku mojego pobytu u starca przyjechał do mnie w odwiedziny mąż siostry z wiadomością, że Anisa urodziła synka. Zabrał mnie ze sobą na parę dni, żebym zobaczyła siostrzeńca. Pokochałam to dziecko od razu. Miał spojrzenie, które przypominało mi mamę. Poza tym znowu byłam wśród bliskich. Nie chciałam wracać do naszej wioski, gdzie ludzie źle mnie traktowali, gdyż uważali, że jestem owocem pozamałżeńskiego związku. Jednak Mowlal wysłał mnie z powrotem do naczelnika wioski, gdyż uważał, że powinnam chodzić do szkoły. Nie zważając na to, postanowiłam postawić na swoim i wyjechać, aby mieszkać ze swoją siostrą i jej rodziną. Już następnej nocy opuściłam swój skromny pokoik, zabrałam swoje ubrania i poszłam sama na dworzec kolejowy. Miałam w kieszeni kilka rupii, które podarowała mi siostra, kiedy ją odwiedziłam. Pamiętałam, że pociąg odjeżdża o czwartej nad ranem. Oczy mi się zamykały, ale walczyłam z sennością, bo bałam się, że pociąg odjedzie beze mnie. Udało mi się nie zasnąć i razem z tłumem podróżnych wsiadłam do wagonu. Wiedziałam, że podróż trwa długo i na miejsce dotrę dopiero następnego dnia rano. Po paru godzinach poczułam dotkliwy głód, ale nie chciałam pozbywać się ostatnich rupii, bo nie wiedziałam, kiedy mogą mi się przydać. Miałam przy sobie tylko małą paczkę herbatników. Zaczęłam je jeść, ale zaraz przybiegło do mnie jakieś małe dziecko i wyciągnęło po nie rączkę. Oddałam mu wszystko, co zostało w paczce. Kiedy zobaczyli to jego rodzice, poczęstowali mnie jedzeniem, które mieli dla siebie. Już nie byłam głodna.
Pociąg jechał i jechał, a ja wyglądałam dużego mostu, bo pamiętałam, że na trzeciej stacji za nim mam wysiąść. Kiedy wreszcie do niego dotarliśmy i pociąg dość długo jechał nad dużą brunatną taflą wody, ludzie pootwierali okna i zaczęli wrzucać do niej pieniądze. Nie wiedziałam, dlaczego tak się dzieje, ale zrobiłam to samo co wszyscy, i moje ostatnie pieniążki również znalazły się w wielkiej rzece5.
Kiedy przybyłam na miejsce, już świtało. Siostra niezmiernie się zdziwiła, kiedy zobaczyła mnie w drzwiach.
– Skąd ty się tu wzięłaś?! – wykrzyknęła. – I jak tu sama dotarłaś? Przecież to tak daleko!
– Przyjechałam! – Byłam szczęśliwa, że wreszcie będę z bliskimi. – Chcę z wami mieszkać!
Mąż siostry zgodził się, żebym z nimi została, bo obiecałam, że pomogę im w opiece nad synkiem i pracach domowych. Nowe obowiązki pochłonęły mnie tak szybko, że nie miałam czasu chodzić do szkoły.
Jednym z ważniejszych wydarzeń, które zapadło mi w pamięć z tamtych dni, były rozpacz i płacz milionów ludzi na ulicach.
– Zabili Indirę Gandhi! Indira Gandhi zginęła w zamachu! – powtarzano z ust do ust.
Wszyscy zbierali się przed nielicznymi odbiornikami telewizyjnymi i wspólnie oglądali nadawany na żywo program. Wśród lamentów wspominali wielką przywódczynię, która tak wyraźnie zapisała się w historii swojego kraju. Siostra też znalazła dużą salę zapełnioną setkami ludzi, którzy próbowali dojrzeć coś na czarno-białym ekranie niewielkiego telewizora. Przecisnęłam się między nogami zgromadzonych, ale odbiornik pokazywał jedynie duże smugi dymu i parę płomieni ognia. Nie znalazłam w tych obrazach nic ciekawego, więc wyszłam na zewnątrz i zaczęłam jeździć na rowerku.
Następnym zdarzeniem, które dobrze pamiętam z tamtego okresu, była wizyta u fotografa. Mama przez powracające z Kuwejtu służące przekazała nam pieniądze, żebyśmy zrobiły sobie z siostrą zdjęcie i jej wysłały, bo dawno nas nie widziała. Chciała też zobaczyć swojego wnuka. Do tej pory mam tę fotografię. Stoję obok siostry w sięgającej kolan spódniczce we wzory i bluzce z tego samego materiału. Z włosów spływa mi girlanda białych kwiatów chameli6. Na rękach trzymam swojego siostrzeńca. Na czole, między brwiami, mamy czarne kropki, które miały chronić nas przed złym okiem7. Gdy teraz patrzę na to zdjęcie, widzę przede wszystkim moje niezwykle wychudzone ręce i nogi. I bardzo smutne, duże oczy.
Kiedy Nazir skończył dwa lata, Anisa zaczęła się niepokoić, dlaczego jeszcze nie mówi. Wydawał z siebie jakieś dziwne dźwięki i nikt nie mógł go zrozumieć. Mowlal zabrał dziecko do lekarza, który stwierdził, że chłopiec nie słyszy. Siostra postanowiła zmienić imię synka na Mallikardżuna8. Wierzyła, że to pomoże w jego cudownym uzdrowieniu. Pojechałyśmy również do świątyni Tirumala9, aby tam modlić się o zdrowie dziecka. Niestety, cud nie nastąpił i Mallikardżuna do tej pory jest niemową.
Najradośniejszy dzień w tamtym czasie przeżyłam, kiedy odwiedził nas dawny sąsiad z naszej wioski. Pamiętam, że przyszłam do domu i on już siedział, popijając herbatę.
– Mama wróciła z Kuwejtu! – zawołał od razu, zanim zdążyłam zamknąć drzwi.
– Mama! Mama! – Zaczęłam klaskać i skakać w euforii. – Mama wróciła! – Obracałam się w kółko, uradowana z tak fantastycznej wiadomości.
Dopiero po chwili zauważyłam, że Anisa płacze.
– Czemu płaczesz? – Podbiegłam do niej szybko. – Zobaczymy mamę! Nie płacz! Mama! Mama! – zaczęłam powtarzać, obracając się wokół własnej osi.
Siostra wytłumaczyła mi, że ona nie może jechać. Musi pilnować domu i czekać na męża, który wtedy pracował w jeszcze innej miejscowości. Wiedziała, że jeśli wyjadę, zostanie sama z chorym synkiem. Nie może więc tak szybko zobaczyć mamy. Żałowałam, że siostra nie pojedzie ze mną do wioski, ale i tak nic nie zdołało przyćmić mojego szczęścia, że już wkrótce spotkam się z mamą.
Gdy przyjechaliśmy na miejsce, sąsiad od razu zaprowadził nas do naszego domu! Mama za zarobione w Kuwejcie pieniądze odkupiła go od poprzednich właścicieli. Znowu byłam w pokoju, który znałam od dzieciństwa, w swoim łóżku, a mama siedziała obok mnie. Byłam najszczęśliwszym dzieckiem na świecie! Nie odstępowałam mamy na krok i myślałam, że niedługo wrócę do szkoły. Wtedy mama zobaczy, jaką ma mądrą córkę!
Jednak nie poszłam do szkoły. W tamtym czasie mama odbywała mnóstwo rozmów z różnymi ludźmi. Zrozumiałam z nich, że podczas pobytu w Kuwejcie spadła z dużej wysokości i wciąż miała poważne kłopoty ze zdrowiem. Lekarz zabronił mamie pracować, bo to mogłoby doprowadzić do jej całkowitego unieruchomienia. Pewnego razu usłyszałam, jak mama mówi do obcego mi mężczyzny:
– Wyrób paszport dla Bibi.
On na to odpowiedział:
– Trzeba jej dodać lat, bo jest za młoda.
Wkrótce potem zaczęły następować dziwne wydarzenia, które przyjmowałam jako rodzaj zabawy. Mama zabrała mnie do fotografa, bo powiedziała, że będzie mi potrzebne zdjęcie do paszportu. Nie wiedziałam, co to jest paszport. Zdjęcie chyba nie podobało się mamie, ponieważ stwierdziła, że trzeba je zrobić jeszcze raz. Pewnej nocy obudziła mnie o drugiej, uczerniła moje zmęczone od niewyspania oczy kohlem10 i założyła mi sari. Byłam zachwycona: pierwszy raz w życiu miałam na sobie sari tak jak dorosłe kobiety. Znowu poszłyśmy do znajomego fotografa. Tam popatrzył na mnie przez obiektyw, ale chyba nie był do końca zadowolony z mojego wyglądu, bo sam zaczął mocno obwodzić mi oczy kohlem. Powiedział coś do mamy, która uczesała mi gładko włosy, tak jak to robią starsze kobiety. Dopiero wtedy zrobił mi zdjęcie i z aprobatą uśmiechnął się do mamy. Później dowiedziałam się, że chodziło o to, żebym na zdjęciu sprawiała wrażenie starszej, niż byłam w rzeczywistości. W paszporcie mam wpisaną wcześniejszą o parę lat datę urodzenia. Jako dziesięciolatka nie mogłabym jechać do pracy jako służąca w Kuwejcie.
Kiedy dokumenty zostały przygotowane, pojechałyśmy do Bombaju. Nigdy wcześniej tam nie byłam. Miasto oszołomiło mnie swoim ogromem, hałasem i tłokiem na ulicach. Dobrze, że mama była obok mnie. Mieszkałyśmy w małym, wynajętym pokoju z prysznicem pośrodku i dostępem do łazienki na korytarzu. Od razu zajął się nami jakiś mężczyzna. Jak się później dowiedziałam, był to agent firmy rekrutującej służące do Kuwejtu. Ciągle gdzieś musiałam chodzić, badano mnie, pobierano mi krew, zrobiono mi nawet prześwietlenie klatki piersiowej. Formalności było dużo i ów mężczyzna wszędzie nam towarzyszył. W końcu agent oznajmił, że wszystko jest załatwione i mam w dokumentach ostatni stempel, który umożliwi mi wyjazd.
Wtedy mama dokładnie mnie umyła i wyjaśniła, co to jest miesiączka. Później kazała mi napisać parę podstawowych słów w dialekcie kuwejckim. Powiedziała, że mi się przydadzą w mojej pracy. Ta’ali znaczy „chodź”, sawi – „zrób”, dżibi – „przynieś”, ruhi – „idź”, mai – „woda”, ruz – „ryż”, akl – „jedzenie”, matbah – „kuchnia”, hammam – „łazienka”. Nowe wyrazy były trudne, więc notowałam je wszystkie z dużą starannością. Mama miała jeszcze dla mnie inną ważną radę.
– Pamiętaj, że kiedy ci dadzą jedzenie, to zjedz wszystko. Nie skub co parę minut jak ptaszek, tak jak w domu. – Mama gładziła mnie po włosach. Rzeczywiście, w domu jadłam często, ale małe porcje, dwie łyżki ryżu, za godzinę trochę warzyw, a za następną znowu łyżkę ryżu. – Pamiętaj, że nie zawsze będziesz miała dostęp do jedzenia, więc musisz nauczyć się jeść od razu wszystko, co ci dadzą. – Przytuliła mnie mocno do siebie.
Przed wyjazdem mama ubrała mnie w sari i spięła włosy, żebym wyglądała na starszą. To był pierwszy raz, kiedy musiałam przez dłuższy czas poruszać się w sari. Sprawiało mi to wielką trudność. Chodziłam sztywno jak manekin, bo bałam się, że jeśli tkanina spadnie, kiedy będę już bez mamy, to nie poradzę sobie z jej odpowiednim upięciem. Na lotnisko pojechali ze mną mama, mąż siostry i agent. Byli ze mną przy odprawie, ale nadszedł moment, w którym dalej musiałam iść sama. Mama i Mowlal zaczęli płakać.
– Przestańcie! – zganił ich ostro agent. – Tylko niepotrzebnie ją przestraszycie! No, idź już, idź! – Popchnął mnie w stronę przejścia. – Idź za ludźmi! – Nadal mocno mnie popychał. – A później znajdź pomieszczenie z tym numerem. – Pokazał mi palcem numer na karcie pokładowej. – I czekaj tam, dopóki nie każą ci wsiąść do samolotu.
Kiedy odnalazłam swój numer i usiadłam wśród ludzi oczekujących na odlot, ogarnął mnie niewyobrażalny strach, który narastał z każdą minutą. W głowie pojawiło się mnóstwo pytań bez odpowiedzi: Gdzie ja jestem? Co ja tu sama robię? Dokąd ja jadę? Co mnie tam czeka? Bałam się tak potwornie, jak nigdy w życiu, ale siedziałam sparaliżowana w obawie, że jeśli polecą mi łzy, ludzie na mnie nakrzyczą. Spuściłam więc głowę i łkałam bezgłośnie w środku samej siebie.
POZOSTAŁE ROZDZIAŁY DOSTĘPNE W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI
Rozdział I. Bibi
Rozdział II. Kuwejt
Rozdział III. Kochankowie madame
Rozdział IV. Dziewczyny na licytacji
Rozdział V. Dalaja
Rozdział VI. Groźna choroba
Rozdział VII. Inwazja
Rozdział VIII. Moje dziecko
Rozdział IX. Służba u księżniczki
Rozdział X. Pałac w Rijadzie
Rozdział XI. Nowe życie
1 Indira Priyadarshini Gandhi (1917–1984). Indyjska polityk, premier Indii w latach 1966–1977 oraz 1980–1984. Została zamordowana przez sikhijskich fundamentalistów. Ciało zostało spalone, a popioły zamiast do Gangesu – trafiły w Himalaje.
2 Rangoli – tradycyjna sztuka tworzenia barwnych kompozycji na ziemi. Hindusi tworzą je z ziaren ryżu, piasku, zbóż, płatków kwiatów lub malują je kredą. Wielobarwne ornamenty wznoszone są przed tradycyjnymi świętami, jednak dzieci często bawią się, tworząc mozaiki bez żadnej okazji.
3Kabbadi – popularna zabawa dzieci w Indiach. Dzieci dzielą się na dwa zespoły i ustawiają naprzeciwko siebie na prostokątnym boisku. Po sygnale wytypowany zawodnik wbiega na pole przeciwników i krzycząc jednym tchem „kabbadi”, musi dotknąć jak największej liczby rywali. Zanim skończy okrzyk, ma za zadanie wrócić na stronę swojej drużyny. Zawodnicy dotknięci są eliminowani z gry.
4 Język telugu – posługuje się nim 70 milionów osób, mieszkańców indyjskiego stanu Andhra Pradesh, gdzie posiada status języka urzędowego.
5 Mowa tu o rzece Godavari (1465 km), drugiej co do długości, po Gangesie, rzece Indii. Zwyczaj wrzucania pieniędzy do jej nurtu ma zapewnić powodzenie i szczęście. Dla wyznawców hinduizmu jest to święta rzeka.
6 Chameli (hindi) – rodzaj jaśminu.
7 „Święta kropka” lub „czerwona kropka” (zwana bindi) – znak noszony przez kobiety na terenach znajdujących się pod wpływem hinduizmu. Muzułmanie w Indiach niekiedy przejmują ten zwyczaj, stosując kropkę (czerwoną lub czarną) w celach ozdobnych i ochronnych.
8 Mallikardżuna – jedno z imion boga Sziwy, jednego z najistotniejszych w hinduizmie.
9 Kompleks świątynny Tirumala, położony w górach w rejonie Andhra Pradesh, to jedno z najczęściej odwiedzanych centrów religijnych na świecie. Złota świątynia przyciąga pielgrzymów, gdyż wierzą, że za sprawą Venkateswara, wcielenia boga Wisznu, każde powierzone mu życzenie będzie spełnione.
10 Starożytny arabski kosmetyk do makijażu oczu, wytwarzany ze sproszkowanego antymonu; popularny w Indiach.