Jestem żoną terrorysty - Laila Shukri - ebook + audiobook + książka

Jestem żoną terrorysty ebook

Laila Shukri

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wstrząsająca historia Polki, która została żoną terrorysty.

Opowieść o kobiecie, która została rozkochana i uwiedziona, aby urodzić terrorystę-samobójcę. Przemilczana prawda o rodzinach zaangażowanych w terroryzm.
Laila Shukri wysłuchała historii jednej z Polek, aby opowiedzieć ją światu.

Po rozstaniu z partnerem Klaudia zostaje niespodziewanie wyrzucona z pracy. Podróż do Maroka ma pomóc jej odzyskać utraconą równowagę duchową. Poznany w egzotycznym kraju Raszid szybko zdobywa jej serce. Kiedy mężczyzna proponuje jej przyjazd do niego do Londynu, Klaudia ma nadzieję na znalezienie u jego boku szczęścia. Nie zdaje sobie sprawy, że znajdzie się w mackach niebezpiecznej siatki terrorystycznej, której głównym celem jest szkolenie dzieci na terrorystów-samobójców.
Jak w XXI wieku wygląda terroryzm? Jak terroryści wykorzystują dzieci? Brutalna rzeczywistość tysięcy kobiet wykorzystywanych przez terrorystów, o której świat woli głośno nie mówić.

Laila Shukri - ukrywająca się pod pseudonimem pisarka jest znawczynią Bliskiego Wschodu, Polką mieszkającą w krajach arabskich i podróżującą po całym świecie. Obecnie przebywa w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale już planuje kolejną podróż. Niezależnie od tego, czy zatrzyma się na dłużej w pustynnej oazie czy w ociekającym luksusem hotelu, udaje jej się dotrzeć do najgłębszych sekretów świata arabskiego. Po całym dniu uwielbia zasiąść na tarasie i napić się campari. W 2014 roku ukazała się "Perska miłość", jej debiut powieściowy, który podbił serca polskich czytelniczek. Kolejne tytuły: "Byłam służącą w arabskich pałacach", "Perska zazdrość", "Jestem żoną szejka", "Perska namiętność", "Byłam kochanką arabskich szejków" i "Perska nienawiść", trafiły na listy bestsellerów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 361

Oceny
4,4 (1307 ocen)
800
297
156
39
15
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kroliczamama

Nie oderwiesz się od lektury

polecam wszystkim
00
Dagna17

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna książka Laili
00
KarolinaTatur

Całkiem niezła

Po tytule oczekiwałam trochę więcej. Według mnie mało było historii/powieści a więcej wątków informacyjnych.
00
AgnesAgnieszka12

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wzruszająca i wstrząsającą książka popłakałam się kilka razy .
00
ewelinakonopkaj

Nie oderwiesz się od lektury

Zaskakująca i zatrważająca
00

Popularność




 

Copyright © Laila Shukri, 2018

Projekt okładki

Sylwia Turlejska

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

(www.studio-kreacji.pl)

Zdjęcie na okładce

© Lena Balk/Stock.adobe.com

Redaktor prowadzący

Michał Nalewski

Redakcja

Maria Talar

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8169-507-7

Warszawa 2018

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

Rozdział I

Czar Maroka

Promieniująca świetlistym blaskiem wielka, jasna kula zachodzącego słońca odbijała się długim refleksem w lekko pomarszczonych wodach Oceanu Atlantyckiego. Klaudia wsłuchiwała się w majestatyczny szum fal rozbijających się rytmicznie o piasek malowniczej plaży i upajała się ciepłym, afrykańskim wieczorem. Miała nadzieję, że dwutygodniowy pobyt w Agadirze, atrakcyjnie położonym marokańskim kurorcie, pomoże jej się podnieść po niespodziewanym ciosie, który spotkał ją kilka tygodni temu.

* * *

– Przykro mi – powiedziała Anna, jej koleżanka z biura, kiedy lotem błyskawicy rozeszła się wiadomość, że Klaudię zwolniono z pracy. – Jednak Nikola dopięła swego – dodała, mając na myśli asystentkę szefa.

Nikola, wysoka, pewna siebie pociągająca brunetka o idealnej figurze i zawsze perfekcyjnym makijażu, fryzurze i stroju, pojawiła się w firmie pół roku temu, wprowadzając w niej spore zamieszanie. Zastąpiła na stanowisku cieszącą się powszechną sympatią Kingę, która wykazywała się dużą kompetencją i w miarę możliwości pomagała pracownikom w kontaktach z wymagającym szefem, trzydziestoośmioletnim Arturem. Nagła zmiana zaskoczyła wszystkich i od razu zaczęły krążyć plotki, że Artura i Nikolę łączy romans. Podejrzenia zamieniły się w prawie pewność, kiedy niespodziewanie z firmy odszedł Igor, główny informatyk i dobry kolega Artura.

– Słyszałyście?! – Pewnego dnia Anna wpadła do pokoju z wypiekami na twarzy.

– Co się stało? Znowu Nikola coś namąciła? – zapytała Klaudia, nie ukrywając swojej niechęci do nowej asystentki, która od momentu objęcia stanowiska powoli wznosiła mur oddzielający szefa od pracowników, co znacznie utrudniało wszystkim pracę. Pewien stabilny układ sił w firmie zaczął się kruszyć, bo jedni zaczęli na wyścigi starać się zaskarbić sobie łaski Nikoli, a inni ostentacyjnie pokazywali, że nowa pracownica jest zaledwie asystentką, która w dodatku dołączyła do całkiem zgranego zespołu dopiero niedawno. Do tych ostatnich należał Igor. Jego odejście udowodniło zatem, że Nikola jest tak naprawdę aż asystentką. I do tego bardzo wpływową.

– Igor odchodzi! – wypaliła Anna.

– Co?! – Klaudia krzyknęła zdumiona.

– Igor już z nami nie pracuje.

– Skąd o tym wiesz? – Dreszcz niepokoju przeszył Klaudię, bo przypomniała sobie niedawną poufną rozmowę z Igorem, który zapewniał, że zrobi wszystko, żeby jak najszybciej pozbyć się Nikoli z firmy.

– Nie ma go dzisiaj w pracy…

– Może po prostu wziął wolny dzień lub poszedł na urlop… – Klaudia chwytała się każdej nitki nadziei.

– Rzeczywiście wziął cały niewykorzystany urlop, ale później już do nas nie wróci. – Głos Anny brzmiał ponuro.

– Czyli ta suka jednak wygrała… – wyrwało się Klaudii, a Anna spiorunowała ją wzrokiem, bo w pokoju znajdowało się jeszcze kilka osób, z których niejedna mogłaby donieść Nikoli nieopatrznie wypowiedziane słowa. – Wygryzła Igora… – ciągnęła Klaudia, nie zważając na ostrzegawcze spojrzenie koleżanki. – Mimo tego, że to był dobry kolega szefa…

– Nie mimo tego, tylko właśnie dlatego. – Do rozmowy włączyła się Iwona, która też nie lubiła nowej asystentki. – Nikola nie mogła znieść, że Igor zupełnie ją ignoruje i we wszystkich sprawach zwraca się bezpośrednio do Artura – wyjaśniła. – I dlatego pierwszy wyleciał… – zakończyła złowieszczo, dając tym samym do zrozumienia, że to nie koniec raptownych zwolnień.

Niestety miała rację. Wkrótce po Igorze wypowiedzenie złożyła kierowniczka biura, stwierdziwszy, że nie jest w stanie dalej pracować w takiej atmosferze. Nikola tak potrafiła swoim wrogom uprzykrzyć życie, utrudniając im wykonywanie codziennych obowiązków, że wiele osób zaczęło się rozglądać za nową pracą. Kierowniczka biura, doskonały specjalista, jako pierwsza z nich w niedługim czasie dostała kilka interesujących ofert, z których wybrała najkorzystniejszą.

– Życzę wam powodzenia – żegnała się z zespołem, opuszczając firmę bez cienia żalu.

Wtedy Klaudia postanowiła zacisnąć zęby i bez względu na stosunki próbować jakoś przetrwać. Za dużo energii i czasu poświęciła wcześniej na zbudowanie swojej aktualnej pozycji, żeby teraz miała się tak łatwo poddać. I kiedy wydawało się, że już jej nic nie zagraża, bo nawet Nikola zrobiła się dla niej w miarę miła, dostała wypowiedzenie; okazało się oczywiście później, że to, co wzięła za rozejm ze strony Nikoli, było tylko perfidną grą triumfującej wszechwładnej asystentki. Na Klaudię likwidacja jej stanowiska pracy spadła jak grom z jasnego nieba. Z trudem powstrzymywała łzy, żeby nie rozkleić się w biurze, ale kiedy tylko wróciła do swojego niewielkiego, wynajmowanego mieszkanka, wybuchnęła niepohamowanym płaczem.

Głębokie poczucie krzywdy potęgował fakt, że właśnie przez pracę w korporacji rozstała się rok wcześniej ze swoim partnerem, z którym tworzyła udany związek przez kilka lat. Zdruzgotana niespodziewaną utratą dobrej posady, żałośnie popijając w samotności czerwone wino, mimowolnie wróciła myślami do wieczoru, którego romantyczny początek nie zapowiadał jego dramatycznego końca. Tego dnia pojechała do mieszkania Adama prosto z biura, bo właśnie zaczynali nowy projekt i jego omawianie przeciągnęło się długo poza godziny pracy. Adam przywitał ją przygotowaną przez siebie kolacją i butelką schłodzonego szampana.

– Co to za święto? – spytała Klaudia, z przyjemnością siadając do pięknie nakrytego stołu.

– Nasza każda wspólna chwila jest świętem – odpowiedział Adam, z hukiem otwierając szampana. – Za naszą przyszłość. – Wzniósł toast po napełnieniu kieliszków złocistym, musującym płynem.

Klaudia skosztowała wykwintnego trunku.

– Wyborny! – pochwaliła, zabierając się za sałatkę z rukoli, truskawek i łososia. – Hmm… Sałatka też fantastycznie ci wyszła.

– Cieszę się. – Adam ponownie wzniósł kieliszek. – To jeszcze raz za naszą przyszłość. – Położył nacisk na ostatnie słowo.

– Chcesz mi coś powiedzieć? – Klaudia wyczuła szczególny ton w jego głosie.

– Raczej porozmawiać… – Mężczyzna patrzył prosto w oczy Klaudii.

– O czymś ważnym?

– Bardzo ważnym… – Adam upił parę łyków szampana.

– To znaczy?

– O nas…

* * *

Przeżywająca zawodową porażkę Klaudia dolała sobie czerwonego wina i wypiła cały kieliszek prawie do dna. „O nas…” – w głowie zabrzmiały jej słowa wypowiedziane z czułością przez Adama. A teraz nie było żadnego „nas…” – myślała. Gdyby wtedy… – dopiła resztki wina z kieliszka i ponownie go od razu napełniła. Gdyby wtedy ta rozmowa potoczyła się inaczej… To teraz… – poczuła bolesny ucisk w sercu. To teraz on by tu był… Pocieszał ją i wspierał… Pewnie by mówił, że to nawet dobrze, bo już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wreszcie, nareszcie… żeby mieli dziecko… – po policzkach Klaudii spłynęły wielkie łzy.

* * *

Tamtego pamiętnego wieczoru miała pracę i jego.

– O nas? – zapytała zdziwiona. – Przecież wszystko między nami świetnie się układa.

– No właśnie! – Adam przytaknął entuzjastycznie. – I wiesz dobrze, jak bardzo cię kocham…

– Ja też cię bardzo kocham… – Klaudia uśmiechnęła się ciepło.

– W takim razie… – Adam wziął dłoń Klaudii i mocno ją ścisnął. – Myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy… – wzruszenie sprawiło, że na chwilę zamilkł. Po minucie ciszy ponownie podjął temat, a na jego twarzy odmalował się wyraz silnego napięcia. – Sądzę, że już najwyższy czas, żebyśmy razem zamieszkali.

Klaudia wpadła w panikę. To nie był ani najwyższy, ani najlepszy, ani żaden czas, żeby razem zamieszkali. Owszem, zdarzało się im spędzać razem dwie czy nawet trzy noce z rzędu u niego lub u niej, ale wspólne mieszkanie to zupełnie co innego.

– Nie wiem, czy… – Klaudia chciała wyrazić swoje wątpliwości, ale Adam jej przerwał.

– Posłuchaj mnie do końca. – Cały czas trzymał jej dłoń w swojej dłoni. – Ja myślę o nas poważnie… Bardzo chciałbym… To znaczy gdybyśmy wzięli ślub, to wtedy…

– To są oświadczyny? – nieco szorstko zapytała Klaudia, wysuwając swoją dłoń z ręki mężczyzny.

– Oficjalne oświadczyny jeszcze będą, i to w zdecydowanie lepszej oprawie – zapewnił Adam. – Teraz chcę tylko omówić pewne istotne dla nas sprawy, a później wybierzesz sobie taki pierścionek, o jakim tylko marzysz.

Klaudia w tym momencie nie marzyła o żadnym pierścionku, a tym bardziej zaręczynowym. Jeżeli podobał jej się jakiś pierścionek, to go sama sobie kupowała, bo zarabiała tyle, że było ją na to stać. Kompletnie zaskoczona starała się tak dobierać słowa, żeby nie urazić Adama.

– Może odłożymy tę rozmowę na kiedy indziej? – zaproponowała. – Miałam dzisiaj ciężki dzień, bo zaczęliśmy nowy projekt i…

– Projekt, projekt, zawsze te twoje projekty! – Adam uniósł głos. – Wiesz dobrze, tak samo jak ja, że one były, są i będą! Zawsze będzie jakiś projekt! A prawdziwe życie to nie tylko praca!

Wybuch Adama sprawił Klaudii ogromną przykrość.

– Ale dzięki tej pracy mogę się rozwijać, nabywać doświadczenia i właśnie żyć na przyzwoitym poziomie! – rzuciła rozdrażniona. – Przecież ty też dużo pracujesz i nie zawsze masz dla mnie czas!

Wieczór, który z założenia miał umocnić ich związek, przeobraził się w scenę wzajemnych oskarżeń. Adam, który zdał sobie sprawę z tego, że rozmowa zmierza w złym kierunku, starał się ratować sytuację.

– Kochanie, nie unoś się, tylko mnie uważnie posłuchaj… – powiedział pojednawczym tonem. – Bardzo proszę…

– Dobrze – zgodziła się, bo miała nadzieję, że dojdą jakoś do porozumienia i przełożą rozmowę o ślubie na później. Wcześniej rzeczywiście zdarzyło im się wspominać w jakichś luźnych rozmowach o wspólnym życiu, ale dla Klaudii była to nieokreślona przyszłość. I to raczej dalsza niż bliższa.

– Kochamy się… – zaczął Adam, podkreślając tym samym, że to jest dla niego najważniejsze – więc nie widzę powodu, żebyśmy mieli czekać w nieskończoność na założenie rodziny. Pomyśl tylko… – objął Klaudię tkliwym spojrzeniem. – Będziemy wracali do wspólnego domu, odpadnie nam problem z ciągłym umawianiem się i dostosowywaniem wolnego czasu, będę ci przynosił świeże bułeczki na śniadanie… – Ostatniemu zdaniu towarzyszył szeroki uśmiech Adama, który chciał w ten sposób rozładować wciąż unoszącą się w powietrzu dość ciężką atmosferę.

– To wszystko brzmi wspaniale, ale…

– Nie widzę tu żadnego ale – wtrącił.

– Wspólne mieszkanie wiąże się z mnóstwem obowiązków… – Klaudia użyła pierwszego argumentu, który przyszedł jej do głowy. – A przy moim trybie pracy…

– Kochanie, nie chcę się z tobą ożenić po to, żebyś mnie obsługiwała! – Adam się żachnął. – Przecież kiedy pomieszkujemy razem, niezależnie od tego, czy u mnie, czy u ciebie, to zawsze wszystko robimy wspólnie albo na zmianę, prawda?

Klaudia nie mogła zaprzeczyć, bo Adam świetnie gotował i częściej przyrządzał dla nich posiłki, a w dodatku zawsze sam po sobie dokładnie sprzątał.

– Kochanie, uwierz mi, że to najlepszy czas, żeby zacząć budować wspólne życie. – Adam wziął milczenie Klaudii za dobrą monetę. – Przy dziecku też ci pomogę…

– Dziecku?! – Klaudia przeraziła się nie na żarty. Nie zgodziła się jeszcze na ślub, a Adam już planuje dziecko?!

– Co cię tak dziwi? – Uśmiech nie schodził z twarzy Adama. – Przecież tam gdzie jest rodzina, są też dzieci… To zupełnie normalne.

Może normalne, ale nie dla mnie. Klaudia myślała gorączkowo. Na pewno nie teraz… To jest dopiero początek mojej kariery i na pewno nie zamienię dobrze płatnej, satysfakcjonującej pracy na kaszki, pieluszki i nieprzespane przez płaczące dziecko noce…

– Nie, nie rozmawiajmy o tym teraz – powiedziała stanowczo. – Zrozum, że naprawdę miałam bardzo wyczerpujący dzień w pracy, nowy projekt wymaga pełnego zaangażowania i dużej koncentracji, może nawet popracuję nad nim dzisiaj w nocy, żeby jutro pójść do pracy ze świeżymi pomysłami…

– Praca i praca… – Adam się zirytował. – A gdzie w tym wszystkim my?

– Przecież jesteśmy razem i jak sam przyznałeś, świetnie się między nami układa, więc po co to zmieniać?

– I do kiedy tak zamierzasz żyć? – odpowiedział pytaniem. – Myślisz, że za rok będziesz miała mniejszą presję w pracy? Czy za pięć lat? Za dziesięć? Zawsze będzie tak samo, o ile nie gorzej – mężczyzna skwitował z rozgoryczeniem.

Rozmowa utknęła w martwym punkcie. Klaudia zastanawiała się, jak wybrnąć z niezręcznej sytuacji, bo zależało jej na Adamie, ale nie czuła się gotowa na założenie rodziny, a tym bardziej posiadanie dziecka.

– Proszę cię, zostawmy to na razie. – Klaudia sięgnęła po kieliszek szampana. – Cieszmy się tym wspólnym wieczorem, a do tematu wrócimy za jakiś czas.

– Tylko co to zmieni? – zapytał Adam poważnym tonem. – Ja znam dobrze te duże korporacje i wiem, że jeśli zaczniesz się piąć po szczeblach kariery, to za rok powiesz mi to samo, i za pięć lat, i za dziesięć… A zapewniałaś, że mnie kochasz…

– Bo kocham cię, ale…

– Jeżeli się kogoś naprawdę kocha, to nie ma żadnego ale… – Z głosu mężczyzny przebijał wielki żal.

– Obiecuję ci, że kiedy tylko skończę projekt, to…

– To zaczniesz następny… – Adam nie pozwolił Klaudii dokończyć zdania.

– Nie przerywaj mi, tylko mnie wysłuchaj i postaraj się zrozumieć…

– Kochanie, bardzo cię proszę, chociaż zamieszkajmy razem. – Adam nie zamierzał odstąpić od swoich planów.

Klaudia poczuła się jak przyciśnięta do muru. Wspólne mieszkanie? To oznacza przeprowadzkę, a wcześniej szukanie nowego lokum, załatwianie formalności, pakowanie rzeczy, a później ich przewóz, urządzanie się w nowym miejscu… Kiedy ja mam znaleźć na to czas? – myśli jedna za drugą pędziły w głowie Klaudii. Przecież dopiero zaczęliśmy projekt, trzeba będzie pracować po godzinach… A gdy zamieszkamy razem, to wkrótce Adam z pewnością będzie naciskał na ślub, a później na dziecko…

– Nie, Adam, jeszcze nie teraz – powiedziała Klaudia, spodziewając się, że to zakończy niezbyt przyjemną rozmowę.

Twarz mężczyzny stężała. Z niemym wyrzutem obrzucił Klaudię pełnym zawodu spojrzeniem, wstał od stołu i zaczął nerwowo krążyć po pokoju.

– Korpoludki, korporacyjne lemingi… – mruczał pod nosem. – Korponiewolnicy, korposucz…

– Teraz to już grubo przesadziłeś! – wzburzona Klaudia podniosła się z krzesła i bez słowa pożegnania opuściła mieszkanie Adama. I już nigdy więcej do niego nie wróciła. Rzuciła się w wir pracy, dając z siebie wszystko przy realizacji nowego projektu, za co została osobiście doceniona i pochwalona przez szefa. Jej przyszłość w firmie rysowała się w różowych kolorach, a Igor w wielkiej tajemnicy wspomniał jej nawet o czekającym ją awansie i podwyżce. Ale wtedy przy boku szefa pojawiła się Nikola i wszystko zrujnowała.

* * *

– Wywalili mnie, po prostu mnie bezczelnie wywalili – użalała się nad sobą Klaudia, opróżniając w samotności do końca butelkę czerwonego wina. – Na bruk, na zbity pysk…

Kiedy minął pierwszy szok związany z nagłym zwolnieniem, Klaudia poprawiła swoje CV i wysłała je do dziesiątek firm, które poszukiwały pracowników. Tylko dwie z nich zaprosiły ją na rozmowę kwalifikacyjną, żadna jednak nie zdecydowała się na jej zatrudnienie. Spore oszczędności i odprawa pozwoliły Klaudii pokrywać bieżące wydatki, ale brak pracy mocno dawał się we znaki. Przyzwyczajona do życia z zegarkiem w ręku, snuła się sfrustrowana po mieszkaniu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Co drugi dzień biegała albo chodziła do klubu sportowego, lecz intensywny wysiłek fizyczny nie zabijał pustki, która raptownie pojawiła się wokół niej. Przez większość czasu siedziała samotnie w mieszkaniu, przeglądając oferty pracy, popijając wino albo rozpamiętując swój związek z Adamem. Teraz już nie była taka pewna słuszności swojej wcześniejszej decyzji, bo wiedziała, że gdyby Adam w tych czarnych dniach był obok niej, to łatwiej by jej było przez to wszystko przejść. A kiedy na portalu społecznościowym zobaczyła dumnego Adama ze swoją aktualną partnerką obwieszczających z radością, że niedługo zostaną rodzicami, jej serce przeszyła bolesna szpila zazdrości.

Muszę gdzieś wyjechać, postanowiła impulsywnie. Jeśli dłużej będę sama siedzieć w tych czterech ścianach, to zwariuję.

Jej wybór padł na Maroko, i to wcale nie dlatego, że był to popularny kierunek wśród francuskich pracowników korporacji, podróżujących tanio backpackersów, wszelkiego rodzaju artystów, a nawet celebrytów, którzy upodobali sobie w tym kraju organizować ważne dla siebie uroczystości. David Beckham na przykład przybył z żoną Victorią prywatnym jetem do Marrakeszu, aby świętować w nim czterdzieste urodziny. Gośćmi na hucznym party byli między innymi Tom Cruise i Gordon Ramsay, a David Beckham wyraził niezwykłe zadowolenie z najlepszego wydarzenia w swoim życiu, zamieszczając na Instagramie kolekcję fotek z tego miasta.

Klaudia wybrała Maroko, ponieważ przypomniała sobie barwne opowieści, które wcześniej niejednokrotnie słyszała od swojej dobrej koleżanki z czasów szkolnych. Mieszkająca w Londynie Eliza związała się z Marokańczykiem i kiedy odwiedzała z Salahem Polskę, nigdy nie zapominała wpaść z nim do Klaudii. Byli wyjątkowo sympatyczni i Klaudia chętnie ich gościła.

– To jest właśnie słynny Ogród Majorelle, który niektórzy nazywają „rajskim”. – Eliza pokazywała Klaudii zdjęcia świetnie zaprojektowanej oryginalnej przestrzeni, w której dominowała zieleń egzotycznych roślin oraz bardzo intensywny odcień niebieskiego.

– Przepiękny kolor – zachwyciła się Klaudia, patrząc na charakterystyczną barwę, która zdobiła ściany budynków, brzegi zbiorników wodnych, porozstawiane w alejkach wielkie donice, schody, kolumny, fontanny i inne elementy architektoniczne unikatowego ogrodu. – Coś jak kobaltowy, a może ultramaryna…

– To blue Majorelle – podpowiedziała Eliza. – Odcień niebieskiego nazwany tak na cześć założyciela ogrodu, francuskiego malarza orientalnego Jacques’a Majorelle1. Niektórzy uważają, że ogród ten jest jego najpiękniejszym dziełem sztuki.

– Rzeczywiście wygląda zjawiskowo. – Klaudia oglądała kolejne zdjęcia rozświetlonych słońcem, prezentujących się w artystycznych kompozycjach wymyślnych roślin.

– Jacques Majorelle był botanikiem amatorem – opowiadała Eliza. – Przez prawie czterdzieści lat zbierał ze wszystkich kontynentów rzadkie odmiany drzew i roślin, aby upiększyć nimi swój ogród.

– A później ogród ten należał do samego Yves’a Saint Laurenta, który przywrócił go do dawnej świetności – wtrącił Salah.

– Yves Saint Laurent kochał ten ogród do tego stopnia, że chociaż zmarł w Paryżu, to jego prochy, zgodnie z ostatnią wolą projektanta, zostały rozsypane właśnie w nim – dodała Eliza.

– Chciałabym kiedyś zobaczyć to miejsce. – Klaudia nie mogła napatrzeć się na przecudne kompozycje drzew i krzewów.

– To zapraszamy do Maroka – powiedział z uśmiechem Salah. – Możesz do nas dołączyć, kiedy my będziemy się tam wybierali.

– To świetny pomysł! – podchwyciła Eliza. – Powiemy ci, planując wyjazd.

– Dziękuję. – Klaudia z chęcią odwiedziłaby ten nieznany jej zupełnie kraj.

Kiedy jednak dwa razy Eliza powiadomiła ją o podróży, Klaudia musiała odmówić ze względu na realizację ważnych projektów w pracy. Gdy już jednak nie było ani projektów, ani pracy, ani nawet Adama, Klaudia wykupiła dwa tygodnie wczasów w Agadirze, aby w zupełnie nowym otoczeniu spróbować podnieść się po zawodowej klęsce.

* * *

Siedziała zatem na plaży nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego, obserwując chowającą się za horyzontem rozświetloną kulę słońca.

Zanim zapadł zmrok, Klaudia podniosła się i poszła w stronę hotelu. Po drodze kilka razy zaczepiali ją Marokańczycy albo chcąc jej coś sprzedać, albo zaproponować jakąś usługę turystyczną. Zupełnie ich ignorowała, a oni nie byli zbyt natarczywi, po paru nieudanych próbach nawiązania kontaktu szukali wzrokiem innych spacerujących europejskich turystów. Klaudia przeszła obok licznych sklepików z pamiątkami oraz grupy marokańskiej młodzieży, która przy dźwiękach gitary śpiewała nostalgiczne piosenki, po czym dotarła do swojego hotelu, gdzie windą wjechała na dziesiąte piętro, na którym miała pokój. Zrobiła sobie drinka z dżinu i toniku, po czym wyszła na balkon, skąd rozciągał się panoramiczny widok na położone wśród palm i innych drzew białe, podświetlone budynki oraz na bezkresne wody oceanu. Po kilku minutach zadzwoniła do Elizy.

– Cześć, tu Klaudia.

– Cześć, fajnie, że dzwonisz.

– Nie uwierzysz, gdzie jestem.

– Gdzie?

– W Maroku.

– Naprawdę czy mnie wkręcasz? – Eliza nie mogła uwierzyć.

– Naprawdę.

– Co tam robisz?

– Przyjechałam na wczasy.

– Ty i wczasy? – Eliza się zdziwiła. – Zawsze byłaś tak pochłonięta pracą…

– Wywalili mnie…

– Co?!

– W firmie nastąpiły zmiany i mnie zwolnili… – głos się Klaudii lekko załamał.

– Przykro mi. – Eliza współczuła koleżance. – I pojechałaś do Maroka?

– Tylko na dwa tygodnie. Pomyślałam, że to dobre miejsce, żeby jakoś dojść do siebie po tym wszystkim.

– Z pewnością – przyznała Eliza. – To fascynujący kraj. Gdzie dokładnie teraz jesteś?

– W Agadirze.

– Zamierzasz tam spędzić całe dwa tygodnie?

– Chętnie bym pojechała do Marrakeszu albo Casablanki, ale nie wiem, czy mogę tu bezpiecznie sama się poruszać. Dzwonię, żeby cię o to zapytać.

– Hmm… – Eliza zastanowiła się chwilę. – Generalnie w Maroku jest bezpiecznie, ale ty jako atrakcyjna blondynka…

– Oj, przestań! – zaoponowała Klaudia. – Nie taka znów atrakcyjna.

– Z pewnością cię zaczepiali, o ile już sama gdzieś wychodziłaś… – domyśliła się Eliza.

– Masz rację, ale tak samo podchodzili do innych turystów – stwierdziła Klaudia. – Chcieli zarobić parę groszy…

– Dirhamów. – Eliza się zaśmiała. – W Maroku są dirhamy.

– No tak… – Klaudia jej zawtórowała. – Dirhamów…

– Myślę, że jednak lepiej by było, żebyś się sama nie poruszała po Maroku – stwierdziła Eliza. – Tym bardziej że od Marrakeszu dzieli cię około dwustu pięćdziesięciu kilometrów.

– To sporo.

– Casablanca jest jeszcze dalej.

– Czyli?

– O ile dobrze pamiętam, to z Agadiru do Casablanki jest grubo ponad czterysta kilometrów.

– To kawał drogi!

– Sama widzisz, że to poważna wyprawa. Nie myślałaś o wycieczce z jakiegoś lokalnego biura podróży?

– Nie, nie jestem w nastroju do ciągania się z grupą nieznanych mi turystów i dostosowywania się do narzuconych mi reguł. Czyli jestem już w Maroku i nie zobaczę cudnego Ogrodu Majorelle? – W głosie Klaudii pojawiło się rozczarowanie. – Ani słynnej Casablanki? „Zagraj to, Sam. Zagraj: Jak mija czas”2 – zacytowała.

– Tego nie powiedziałam.

– Skoro nie mogę sama podróżować, a na wycieczkę z grupą nie mam ochoty…

– Poczekaj, coś wymyślę.

– Co na przykład?

– Porozmawiam z Salahem. Może ktoś z jego rodziny albo znajomych będzie miał czas, żeby ci towarzyszyć.

– Nie chciałabym wam robić kłopotu…

– Żaden kłopot – zapewniła Eliza. – Marokańczycy to przyjaz­ny i otwarty naród. Jeżeli ktoś będzie mógł, to na pewno z tobą pojedzie.

– Byłabym wdzięczna…

– Spróbuję jak najszybciej to załatwić – obiecała Eliza. – A ty się na razie ciesz Agadirem i oceanem.

– Dziękuję. – W Klaudię wstąpiła nadzieja, że uda jej się zwiedzić ciekawe miejsca w Maroku. – A co u was słychać?

– Odpukać, nie narzekam.

– Z Salahem nadal dobrze się wam układa?

– Tak, jest naprawdę świetnie.

– To bardzo się cieszę – powiedziała Klaudia i mimowolnie, z uczuciem piekącego smutku, pomyślała o Adamie. Gdyby wtedy…

– Przepraszam, ale muszę już kończyć. Kiedy tylko coś będę wiedziała, to się odezwę.

– Super, czekam na wiadomość. Do usłyszenia.

– Do usłyszenia.

Klaudia posiedziała jeszcze trochę na balkonie, wpatrując się w ciemny bezmiar oceanu, a następnie dokończyła drinka i wróciła do pokoju. Włączyła telewizor, żeby znaleźć jakiś program z dobrą muzyką, i zaczęła pilotem przerzucać kolejne kanały. Od razu się zorientowała, że stało się coś poważnego. Niezależnie od tego, czy była to stacja francuska, niemiecka albo marokańska, na ekranie pojawiały się te same obrazy supermarketu z napisem Trèbes i stojących przed nim policyjnych samochodów oraz ubranych na czarno i uzbrojonych po zęby antyterrorystów, którzy w kominiarkach, hełmach i zakrywających całą twarz przezroczystych, kuloodpornych tarczach trzymali w gotowości długie karabiny maszynowe. Klaudia poszukała kanału angielskojęzycznego, żeby usłyszeć najnowsze wiadomości.

Media informowały, że w Trèbes na południu Francji mężczyzna pochodzenia marokańskiego przetrzymywał przez kilka godzin około pięćdziesięciu zakładników w supermarkecie. Wcześniej ten sam uzbrojony w pistolet sprawca na obrzeżach zabytkowego miasteczka Carcassonne zatrzymał przejeżdżający samochód, poważnie ranił kierowcę i strzałem w głowę zabił pasażera. Skradł samochód i podjechał nim pod koszary, gdzie czekał na żołnierzy. Kiedy zobaczył czterech policjantów, zaatakował, strzelając do nich i próbując ich przejechać. Wrzeszcząc „Zemsta za Syrię!”, zastrzelił jednego oficera. Później udał się do oddalonego o pięć kilometrów Trèbes, gdzie uzbrojony w nóż, pistolet i granaty wtargnął do supermarketu. Tam krzyknął „Allahu akbar!3. Zabiję was wszystkich” i zadeklarował, że jest żołnierzem tak zwanego Państwa Islamskiego. Zabił sprzedawcę i jednego z klientów sklepu, a resztę przerażonych ludzi wziął jako zakładników, zmuszając ich do leżenia na podłodze. Niektórym z nich udało się uciec, a kilku schroniło się w chłodni. Terrorysta używał jednej z kobiet jako żywej tarczy, co znacznie utrudniało akcję służb, jednak robiły one wszystko, aby uwolnić przetrzymywanych. W obecności ministra oraz wysokiej rangi członka oddziału antyterrorystycznego Francuskiej Żandarmerii Narodowej próbowano negocjować z zamachowcem, sprowadzając nawet jego matkę i dwie siostry. Dżihadysta żądał uwolnienia głównego podejrzanego o udział w przeprowadzonych ponad dwa lata wcześniej atakach terrorystycznych w Paryżu, w których zginęło sto trzydzieści osób, a trzysta pięćdziesiąt zostało rannych, w tym kilkadziesiąt ciężko. Obecność najbliższej rodziny terrorysty na miejscu dramatycznego zdarzenia w Trèbes nie pomogła niestety w prowadzonych z nim negocjacjach. Wtedy jeden z oficerów żandarmerii zaoferował siebie w zamian za zakładników, na co zamachowiec się zgodził. Włączony telefon zapewnił łączność ze służbami i kiedy usłyszano oddany do oficera strzał, funkcjonariusze grupy interwencyjnej żandarmerii przystąpili do szturmu. Podczas wymiany ognia zastrzelono terrorystę, dwóch funkcjonariuszy zaś zostało rannych. Bohaterski oficer, który sam zgłosił się jako zakładnik w zamian za uwolnienie niewinnych ludzi, zmarł w szpitalu z powodu poważnych obrażeń.

Już nigdzie nie jest bezpiecznie… – pomyślała wstrząśnięta Klaudia, wyłączając telewizor. Nawet w Europie…

* * *

Następnego dnia po śniadaniu Klaudia poszła na basen, gdzie leżaki obok niej zajmowały dwie Polki, których rozmowa toczyła się wokół ostatniego ataku terrorystycznego we Francji.

– Szkoda mi jego matki – wyznała filigranowa szatynka.

– Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co czuła, kiedy próbowała go przekonać, żeby odłożył broń i się poddał, a on jej nie słuchał – z przejęciem odpowiedziała jej koleżanka.

– I pomyśleć, że sąsiedzi opisywali go jako sympatycznego młodego człowieka – kontynuowała szatynka.

– Podobno tego samego dnia rano, tuż przed atakiem, odprowadził swoją młodszą siostrę do szkoły.

– A później z zimną krwią zabił cztery osoby… – stwierdziła zszokowana kobieta. – I nie dość, że strzelał do policjanta, który dobrowolnie oddał się w jego ręce, aby uratować ludzi, to jeszcze zadał mu kilka brutalnych ciosów nożem.

– Słyszałam w dzisiejszych wiadomościach, że zamachowiec planował dużo większą masakrę, bo policjanci znaleźli w supermarkecie trzy ładunki wybuchowe.

– Gdyby eksplodowały, to ofiar mogłoby być nawet kilkadziesiąt… – Szatynka aż się wzdrygnęła.

– Szczęście w nieszczęściu, że do tego nie doszło… Słyszałaś o dziewczynie tego terrorysty?

– Nie…

– To była Francuzka. Aresztowali ją, a podczas zatrzymania krzyczała Allahu akbar!

– Francuzka? – zdziwiła się szatynka.

– Tak, i do tego bardzo młoda.

– Ile miała lat?

– Osiemnaście.

– To rzeczywiście bardzo młoda…

– Wyobraź sobie, że przeszła na islam, kiedy miała szesnaście lat, i tak szybko się zradykalizowała.

– Czyli muzułmanką była zaledwie dwa lata… – zauważyła szatynka.

– Tak, ale to wystarczyło, żeby zaczęła myśleć jak dżihadyści… Aż trudno uwierzyć… – Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą. – Podawali w wiadomościach, że kilka godzin przed krwawym atakiem swojego partnera umieściła w internecie koraniczny werset, który mówi o tym, że niewiernym obiecano piekło.

– To pewnie ten Marokańczyk zrobił jej wodę z mózgu… – wyraziła swoje zdanie szatynka.

– Nie wiem, gdzie te kobiety mają głowę… Zawsze mówię, że z takimi lepiej się nie zadawać…

– Masz całkowitą rację – przyznała szatynka.

Chyba nie można tak generalizować… – nasunęło się Klaudii, która słyszała każde słowo toczącej się tuż obok niej konwersacji. Przecież Eliza jest już z Salahem kilka lat i według mnie żyją całkiem normalnie… Wszędzie są dobrzy i źli ludzie…

Kobiety przerwały rozmowę, a po paru minutach podniosły się z leżaków i odeszły. Klaudia całe przedpołudnie spędziła na basenie, a następnie zjadła obiad w hotelowej restauracji. Wróciwszy do pokoju, ucięła sobie krótką drzemkę. Kiedy się obudziła, postanowiła pójść do pobliskiego kantoru wymienić pieniądze, a później na spacer nad ocean. Opuściła hotel i schodzącą lekko w dół ulicą wolnym krokiem dotarła do punktu wymiany walut. Spędziła tam dwa kwadranse, stojąc w kolejce cudzoziemców oraz Marokańczyków, z których wielu miało za granicą pomagających im finansowo krewnych. Po dokonaniu transakcji Klaudia skierowała się w stronę ciągnącej się kilka kilometrów wzdłuż oceanu promenady, przy której wzniesiono liczne hotele, restauracje i kawiarnie.

Agadir przyciąga turystów przede wszystkim swoją znakomitą lokalizacją, przyjaznym klimatem i słońcem, które świeci tu prawie cały rok. Położony nad cichą zatoką i u stóp wysokiego urwiska kurort omijają silne oceaniczne wiatry i groźne, rozbijające się o brzeg skłębione fale, a latem orzeźwiająca bryza znad oceanu ochładza unoszące się nad nim gorące afrykańskie powietrze. Tragiczne w skutkach trzęsienie ziemi, które w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym roku w ciągu zaledwie kilkunastu sekund zrównało miasto z ziemią i spowodowało śmierć około piętnastu tysięcy ludzi, a dwudziestu tysięcy pozbawiło dachu nad głową, sprawiło, że miasto należało prawie w całości odbudować. W związku z tym współczesny Agadir wyróżnia się widoczną spójnością architektoniczną, nowoczesnymi budynkami, szerokimi arteriami i ulicami, harmonijnym rozplanowaniem przestrzeni oraz dużą ilością znakomicie wkomponowanych w przestrzeń miejską terenów zielonych.

Kataklizm zniszczył wiele zabytków, w tym charakterystyczną dla arabskich miast starą medynę oraz wewnętrzną zabudowę wzniesionej w szesnastym wieku na ponaddwustumetrowym wzgórzu kasby – górującej nad miastem obronnej fortecy. Pierwszą, niewielką twierdzę postawili Portugalczycy, a później rozbudowali ją władcy marokańscy. Do dziś zachowała się jedynie część okalających ją murów, a reszta z nich została częściowo zrekonstruowana. Na stoku wzgórza został ułożony z białych kamieni ogromny arabski napis, który odzwierciedla podstawowe wartości Marokańczyków: Allah, al-Watan, al-Malik, czyli Allah, ojczyzna, król. Podświetlone nocą słowa są dobrze widoczne z wielu punktów Agadiru i podkreślają wiarę w jedynego Boga, dumę ze swojego kraju oraz szacunek i wysoki stopień zaufania, którymi Marokańczycy darzą swojego władcę. Panujący od roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego król Muhammad VI z dynastii Alawitów nazywany jest „królem ubogich” ze względu na swoje zaangażowanie w podniesienie poziomu życia najbiedniejszych, zwalczanie korupcji i intensywne działania na rzecz rozwoju edukacji oraz modernizacji sądownictwa i administracji. Portrety króla, również z jego żoną księżną Lallą Salmą i ich dwójką dzieci, wiszą dosłownie wszędzie: w hotelach i urzędach oraz małych sklepikach i na stacjach benzynowych. Król Muhammad VI, wzorem innych dawnych i obecnych arabskich władców, ma zwyczaj opuszczania pałacu i poruszania się po królestwie incognito w ciemnych okularach, aby osobiście z bliska przyjrzeć się codziennemu życiu swoich poddanych.

Klaudia przecięła ulicę i znalazła się na wysadzanej palmami szerokiej promenadzie, z której doskonale widać było górujące nad okolicą wzgórze z kasbą i składający się z trzech arabskich wyrazów olbrzymi napis. Ze wspaniałej pogody i ożywczego powiewu wiatru znad oceanu korzystali nie tylko liczni turyści, ale także Marokańczycy ze swoimi rodzinami. Wśród spacerujących kręcili się sprzedawcy wszelkiego rodzaju towarów i usług, którzy nieustannie zagadywali do cudzoziemców. W pewnym momencie Klaudia poczuła, że ktoś idzie tuż za nią, a kiedy przyspieszyła kroku, nieznajomy zrobił to samo.

– Something special?4 – zaoferował ściszonym głosem.

Klaudia oddaliła się bez odpowiedzi, ale zaczepiający ją młody mężczyzna szybko ją dogonił.

– Happy cake?5 – Marokańczyk nie dawał za wygraną.

Gdyby nie wcześniejsza rozmowa z Elizą i Salahem na temat powszechnie dostępnych w Maroku marihuany i haszyszu, to Klaudia zupełnie nie wiedziałaby, o co chodzi. Teraz świadoma zagrożenia zaczęła biec, żeby uwolnić się od handlarza narkotyków. Zatrzymała się dopiero po kilkudziesięciu metrach, z niepokojem oglądając się za siebie. Zobaczyła nagabującego ją przed momentem mężczyznę stojącego w grupce młodych ludzi z plecakami i prowadzącego z nimi ożywioną konwersację. Po chwili wszyscy opuścili promenadę. Cudzoziemcy podążyli za dilerem, który pewnie oferował im swój nielegalny towar, a może nawet dodatkowo tani hotelik, gdzie w miarę bezpiecznie będą mogli jeść wzbogacone haszyszem ciasteczka, palić jointy lub zażywać narkotyki w innej formie.

Klaudia rozejrzała się wkoło i zdecydowała, że usiądzie na biegnącym wzdłuż promenady murku przy odpoczywającej na nim marokańskiej rodzinie z dwójką dzieci. Miała nadzieję, że ich bliskość uchroni ją od polujących na turystów sprzedawców. Na własnej skórze przekonała się, że narkotyki, dokładnie tak, jak wspominała Eliza, mogą być oferowane w każdym miejscu i o każdej porze.

– Jointa na poprawę humoru może zaproponować ci nawet bagażowy, który odnosi twoje walizki do pokoju – stwierdziła Eliza jednego wieczoru, podczas którego snuła opowieści o Maroku.

– Nie boi się policji? – zdziwiła się Klaudia. – Kiedyś mówiłaś, że marokańskie prawo, jeśli chodzi o narkotyki, jest dość surowe.

– To prawda – potwierdziła Eliza. – Za ich posiadanie grozi kara do dziesięciu lat więzienia i wysoka grzywna.

– I mimo to handel kwitnie?

– Jak najbardziej… Maroko należy do ścisłej światowej czołówki krajów, w których uprawia się konopie indyjskie, i stąd pochodzi ponad osiemdziesiąt procent marihuany i haszyszu dostępnych na rynku europejskim.

– To olbrzymie ilości…

– Olbrzymie… – przyznała Eliza. – Czytałam kiedyś o rozbiciu gangu zajmującego się przemytem narkotyków z Afryki do Europy. Na jachcie, który wypłynął z Maroka i kierował się do Hiszpanii, funkcjonariusze znaleźli ponad trzy tony haszyszu.

– Trzy tony na jednym jachcie? – powtórzyła Klaudia. – Aż trudno uwierzyć…

– Biorąc pod uwagę, że rocznie w Maroku produkuje się około dziewięćdziesięciu tysięcy… tysięcy ton haszyszu… – podkreślił Salah, włączając się do rozmowy – …to możemy mówić o takich ilościach. Jednak spotyka się i pośledniejszych przemytników, którzy przewożą narkotyki do Hiszpanii w żołądkach.

– Ile można w ten sposób przewieźć? – zainteresowała się Klaudia.

– Do kilograma… – odpowiedział Salah. – Chociaż są i tacy, którzy potrafią połknąć i zmieścić nawet półtora kilo…

– Na tym jachcie załogę stanowiło dwóch Polaków – Eliza wróciła do przerwanego wątku. – Oczywiście ich zatrzymano, a później aresztowano ich szefa, też Polaka… Według doniesień ponaddwudziestoosobowa grupa przemyciła do Europy cztery tony narkotyków.

– I gdzie to rozprowadzali? – dopytywała się Klaudia. – W Polsce?

– Nie tylko… Trafiały też do Niemiec, Szwecji, Wielkiej Brytanii, na Ukrainę…

– Czyli w Maroku uprawy konopi muszą zajmować olbrzymie połacie ziemi – domyśliła się Klaudia.

– Tak, to są dziesiątki tysięcy hektarów upraw – przytaknął Salah. – Pola znajdują się przede wszystkim w górach Rif na północnym zachodzie kraju.

– Trudno zrozumieć skalę tego procederu, jeżeli weźmie się pod uwagę tak ostre kary… – Klaudia nie pojmowała.

– Uprawy zajmują dzikie, trudno dostępne i słabo rozwinięte gospodarczo tereny – wyjaśniał Salah. – Tam od lat całe rodziny i wioski żyją tylko z produkcji narkotyków. Nie można od razu odciąć jedynego źródła dochodu prawie stu tysiącom ludzi.

– Jest popyt, jest i podaż – dodała Eliza. – Istnieje przekonanie, że to hipisi wędrujący po Maroku w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku nauczyli mieszkańców miasteczek i wiosek produkcji haszyszu na szeroką skalę, którą podpatrzyli wcześniej w Libanie. Niektóre marokańskie miejscowości są znane z tego, że kiedyś funkcjonowały w nich międzynarodowe hipisowskie komuny, a inne z odwiedzin gwiazd rocka, które z lokalnej muzyki i kultury narkotykowej czerpały inspiracje do swojej twórczości.

– Najsłynniejsi z nich to Jimi Hendrix, Robert Plant z Led Zeppelin i Mick Jagger z The Rollings Stones… – wtrącił Salah. – Mówi się, że Rif jest rajem dla kifu6…

– Co to jest kif? – zapytała Klaudia.

– Marihuana… – wytłumaczył Salah. – Ale handlarze, oferując cudzoziemcom narkotyki, często mówią something special lub happy cake…

– Albo po prostu „hahaha”… – Eliza głośno się zaśmiała.

Siedząca na murku przy promenadzie Klaudia przypominała sobie rozmowę z przyjaciółmi i jednocześnie uważnie patrzyła, czy zaczepiający ją handlarz narkotyków nie wraca.

Kiedy odpoczywające obok małżeństwo z dziećmi podniosło się, żeby pójść dalej, Klaudia postanowiła wrócić do hotelu. Ledwie wstała, gdy zadzwonił telefon.

– Halo! – Szybko odebrała.

– Cześć, tu Eliza.

– Cześć.

– Mam dla ciebie dobrą wiadomość – powiedziała Eliza z zadowoleniem.

– Zamieniam się w słuch.

– Okazało się, że nasz dobry znajomy akurat pojechał na miesiąc do Maroka i zgodził się pokazać ci Marrakesz.

– To fantastycznie! – Klaudia się ucieszyła. – To ten znajomy mieszka na stałe w Londynie?

– Tak, ma na imię Raszid i zaręczam ci, że to jest bardzo fajny facet. Rozmawialiśmy tylko o Marrakeszu, więc nie wiem, czy będzie miał czas, żeby zabrać cię też do Casablanki…

– Rozumiem, nie ma problemu, najważniejsze, że zobaczę Ogród Majorelle…

– To na pewno… – potwierdziła Eliza. – Już mu podałam twój numer telefonu, ale na wszelki wypadek przyślij mi jeszcze nazwę hotelu, w którym mieszkasz, i numer pokoju.

– Dobrze, zaraz ci prześlę – obiecała Klaudia. – I bardzo wam dziękuję. – Była podekscytowana czekającą ją wkrótce wycieczką. – Koniecznie przekaż moje podziękowania Salahowi – podkreśliła.

– Tak zrobię. Odzywaj się, bo jestem ciekawa twoich wrażeń z Marrakeszu – poprosiła Eliza.

– Jasne, będę dzwonić.

– To do usłyszenia.

– Do usłyszenia.

Po rozłączeniu się Klaudia szybkim krokiem wróciła do hotelu, ignorując nagabujących ją po drodze kilku handlarzy. W pokoju skompletowała ubrania na czekającą ją podróż do Marrakeszu, a później wyszukała informacje na temat tego założonego w jedenastym wieku królewskiego miasta, które często nazywano Perłą Południa. Z zainteresowaniem czytała o jego największej atrakcji, czyli rozsławionym przez ruch hipisowski placu ­Dżami al-Fana, na którym dzieci kwiaty tłumnie poszukiwały kifu i egzotycznych przeżyć. W magiczny świat mieszanki wielu kultur wprowadzali przybyłych wróżbici czytający przyszłość z dłoni i oczu oraz znachorzy, którzy za pomocą tajemniczych mikstur i ziół obiecywali nagłe wyzdrowienia. Akrobaci popisywali się swoją sprawnością, a kuglarze zadziwiali zręcznością i niezwyk­łymi sztuczkami. Bardowie i gawędziarze snuli wciągające opowieści i legendy, a mimowie przyciągali widzów pełnymi emocjonalnej ekspresji ruchami. Artyści muzyki gnawa7 nisko brzmiącymi, rytmicznymi dźwiękami, które pełniły ważną funkcję w wielu rytuałach, w tym w przywoływaniu duchów, wprowadzali słuchaczy w hipnotyczny trans. Zaklinacze węży melodiami z piszczałek zachęcali niebezpieczne gady do miarowego kołysania się, a sprzedawcy szczęścia kusili raptowną odmianą losu.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Klaudia otworzyła je i zobaczyła najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego w życiu widziała.

– Dobry wieczór, jestem Raszid – przedstawił się, kierując w stronę Klaudii hipnotyzujące spojrzenie czarnych oczu. – Zapraszam cię na wycieczkę po moim pięknym Maroku.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Rozdział I. Czar Maroka

Rozdział II. Sekrety Marrakeszu

Rozdział III. Berberyjskie lustro

Rozdział IV. Romantyczna podróż

Rozdział V. Ramadan w Londynie

Rozdział VI. Lwiątka kalifatu

Rozdział VII. Barwne zaślubiny

Rozdział VIII. Małżeński gwałt

Rozdział IX. Wyrwane serce

Rozdział X. Przerażający horror

Rozdział XI. Szerzenie terroru

Rozdział XII. Misja Isabelle

Rozdział XIII. Wyścig z czasem

1 Jacques Majorelle (1886–1962) – francuski malarz orientalny, syn znanego projektanta mebli secesyjnych Louisa Majorelle, dorastał wśród artystów i projektantów. Początkowo studiował architekturę, jednak później poświęcił się swojej pierwszej pasji – malarstwu. W 1910 roku udał się w podróż do Egiptu, w którym następnie mieszkał prawie cztery lata. Tam zaczęła się jego wielka fascynacja światem arabskim oraz jego kulturą. Kiedy trafił do Marrakeszu, zafascynowały go jego kolory i światło. W 1923 roku postanowił osiąść w nim na stałe i założył słynny Ogród Majorelle.

2 Słynny cytat z filmu Casablanca, kultowego amerykańskiego melodramatu i filmu noir z 1942 roku, którego akcja toczy się w kontrolowanej przez Francję Vichy Casablance.

3Allahu akbar (arab.) – tłumaczone zazwyczaj jako „Bóg jest wielki” znaczy jednak „Bóg jest najwyższy”.

4Something special (ang.) – coś specjalnego.

5Happy cake (ang.) – szczęśliwe (uszczęśliwione) ciastko. Tu w znaczeniu: ciastko wywołujące przyjemność, szczęście.

6Kif (ang.) – 1) inna nazwa dla marihuany; 2) każdy lek lub środek, który podczas palenia jest w stanie wywołać stan euforyczny; 3) euforia wywołana paleniem marihuany. Za: Collins English Dictionary. Copyright: HarpersCollins Publishers. Słowo pochodzi z jęz. arabskiego, w którym kaif (kolokwialnie kif) oznacza przyjemność, dobre samopoczucie, dobry humor.

7 Muzyka gnawa (gnaoua) wywodzi się z muzyki czarnoskórych niewolników subsaharyjskich i jest mieszanką dźwięków afrykańskich, berberyjskich i arabskich. Wierzy się, że muzyka gnawa i często towarzyszący jej taniec mają moc nawiązania kontaktu z dob­rymi dżinami lub duchami zmarłych, które mogą wyleczyć chorobę o podłożu psychicznym, odpędzić zło, a nawet wykurować po ukąszeniu skorpiona.