Chrystofobia. 500 lat nienawiści do Jezusa i Kościoła - Grzegorz Kucharczyk - ebook

Chrystofobia. 500 lat nienawiści do Jezusa i Kościoła ebook

Grzegorz Kucharczyk

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czy nazizm, komunizm i faszyzm są przyrodnim rodzeństwem liberalizmu?

Czy korzenie XX-wiecznych obozów zagłady można wyprowadzać z francuskiej rewolucyjnej Wandei?

Kto upomni się o ofiary rewolucji i religijnych prześladowań, wyciągnie na światło dzienne pudrowaną prawdę o ich katach i zbrodniczych ideologiach?

Panorama historii nieznanej i skazanej na niepamięć politycznej poprawności: prześladowania Kościoła w Europie: od reformacji, poprzez rewolucję francuską i XIX–wieczny liberalizm po faszyzm, nazizm i komunizm.

Ucisk i męczeństwo chrześcijan w krajach islamskich w XX wieku i naszym stuleciu.

Karty kroniki Kościoła, które próbuje się dziś przemilczeć lub obłudnie tłumaczyć ceną postępu.

W podręcznikach i encyklopediach niewiele znajdziemy wzmianek o oporze angielskiego ludu i duchowieństwa wobec narzuconej "reformy Kościoła" w XVI wieku, o bohaterstwie wandejskich czy belgijskich chłopów, którzy bronili chrześcijaństwa przeciw barbarzyństwu rewolucjonistów francuskich w XVIII. A także o ofiarach bezwzględnej walki, jaką z Kościołem toczył liberalizm i totalitaryzmy, w Niemczech, we Włoszech, Rosji, Hiszpanii, Meksyku...

2000 lat nienawiści do Jezusa i Kościoła. 2000 lat odwagi, poświęcenia i świadectwa

Grzegorz Kucharczyk (ur. 1969) doc. dr hab., Kierownik Pracowni Historii Niemiec i Stosunków Polsko-Niemieckich IH PAN w Poznaniu. Autor kilkudziesięciu prac naukowych, w tym książek: Niemcy i racja stanu. Myśl polityczna Jacquesa Bainvillea, Kielknią i cyrklem. Laicyzacja Francji w latach 1871-1914, Pierwszy holocaust XX wieku, Ostatni cesarz. Współautor serii podręczników do gimnazjum oraz Małej historii wielkiej Polski i Małej historii polskiej myśli politycznej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 564

Oceny
4,4 (15 ocen)
12
1
0
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tomasz77713

Nie oderwiesz się od lektury

.
10
Cezaryszul

Nie oderwiesz się od lektury

lektura obowiązkowa dla każdego
10
skafander

Nie oderwiesz się od lektury

Czytać czytać czytać
00
Wenecja30

Nie oderwiesz się od lektury

Książka to obowiązkiwa lektura dla chrześcijan na nasze czasy. Z przerażeniem odkryłam, że hasła wyborcze jednej z partii to hasła rodem z czasów rewolucji październikowej. Dziękuję prof Kucharczykowi za tą książkę.
01

Popularność




Recenzent wydawniczyKs. prof. Paweł Bortkiewicz

Słowo wstępnePaweł Lisicki

Redakcja i korektaAnna Feliga, Anna Wolf, Barbara Manińska

Projekt okładki i stron tytułowych Fahrenheit 451

Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz

Skład i łamanieTEKST Projekt

ISBN 9788380795044

Copyright © Grzegorz Kucharczyk 2020Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2020

WydawcaFronda PL, Sp. z o.o. ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawa tel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.plwww.facebook.com/FrondaWydawnictwowww.twitter.com/Wyd_Fronda

Niniejszy tom jest znowelizowaną i uzupełnioną wersją książki Czerwone karty Kościoła opublikowanej w roku 2008 nakładem Wydawnictwa Dębogóra

KonwersjaMonika Lipiec

Pamięci Rodziców i Siostry

PRZEDMOWA

Pamiętam, jak pod koniec lat 80. XX wieku pierwszy raz wszedłem do dużej, niemieckiej księgarni w ówczesnym Berlinie Zachodnim. Zacząłem przeglądać książki poświęcone religii i historii chrześcijaństwa. Jakież było moje zdumienie, kiedy odkryłem tam dzieła i dziełka wrogie chrześcijaństwu, a szczególnie Kościołowi. Natrafiałem na autorów, których, mogło się wydawać, główną ambicją było wykazanie, że katolicyzm to jakieś dziwne wynaturzenie dziejów, osobliwa przypadłość kultury, narośl na dziejach ludzkości. Co ciekawe, nie sposób było znaleźć tam innych książek. Jak to możliwe – myślałem – że tu, w enklawie wolności, w miejscu, do którego nie sięga siła komunistycznej propagandy, znajduję tyle jadu i nienawiści wobec Kościoła? Kościół był dla mnie, podobnie jak dla całego mojego pokolenia, dla młodych Polaków odrzucających komunizm i różne jego postacie, odcienie, oblicza i kształty, synonimem prawości, ostoją prawdy oraz filarem wolności. Dlaczego Kościół, stróż godności człowieka i miejsce schronienia przed złowrogą mocą komunistów, był zawsze pokazywany najgorszej strony?

Po tylu latach zdaję sobie sprawę, że byłem wówczas bardzo naiwny. Utożsamienie Zachodu z chrześcijaństwem i wolnością było nieprawdziwe, powierzchowne. Nie wiedziałem, jak głębokie były pokłady antychrześcijańskich, antykatolickich urazów oraz jak bardzo wizja Kościoła, którą wyniosłem z domu rodzinnego, odbiegała od powszechnie przyjętego, dominującego w tak zwanym wolnym świecie, wizerunku. Od tego czasu minęło wiele lat. Czarna wizja historii Kościoła coraz częściej i coraz bardziej krzykliwie dociera do współczesnych Polaków. Można na przykład przeczytać o kryminalnych dziejach papieży, o zbrodniach inkwizycji czy też o rzekomej wrogości do wolności. Tym większa jest dlatego zasługa takich autorów jak Grzegorz Kucharczyk, którzy potrafią pokazać prawdę. Tak, brzmi to dość nieznośnie, jak z kazania – pokazać prawdę. W naszym świecie, w którym dominuje opinia, punkt widzenia, prawda wydaje się czymś nieodpowiednim. Jest zbyt pompatyczna, zbyt posągowa. Książka profesora Kucharczyka zatytułowana „Czerwone karty Kościoła” nie jest jednak niczym innym, jak upomnieniem się o prawdę – prawdę o Kościele oraz jego prześladowaniach. Chodzi o prawdę o męczennikach, którzy przelewali krew nie dla uznania, nie dla swojego widzimisię, ale dlatego, że chcieli zachować wierność wierze. I znowu, nie chodzi o jakąkolwiek wiarę, nie jakiekolwiek przekonanie, ale o wiarę katolicką, rzymską.

Zbiór szkiców profesora Kucharczyka sięga XVI wieku. To dobry wybór, ponieważ wraz z Marcinem Lutrem pojawiła się wielka fala wrogości wobec Kościoła. Autor doskonale to pokazuje, przedstawiając losy pierwszych katolickich męczenników króla Henryka VIII – Tomasza Morusa i biskupa Johna Fishera, a także innych, współczesnych im wiernych Rzymowi. Mimo, że nominalnie król cały czas uważał się za katolika, domagał się posłuszeństwa należnego wyłącznie papieżowi. Starcie między państwem a Kościołem jest prawdziwym tematem przewodnim książki. Nowożytność to epoka, w której państwo coraz śmielej, coraz bardziej łapczywie i konsekwentnie chce objąć rządy nad sumieniem oraz panowanie nad ludzkimi duszami i świadomością. To epoka, kiedy kiełkuje i rozwija się idea, używając języka Jakuba Talmona, totalitarnej demokracji.

Wyraźnie widać ciągłość między kolejnymi prześladowcami i wrogami Kościoła – zaczynając od siepaczy króla Anglii, przez późniejszych protestanckich władców, założycieli lóż masońskich, aktywistów rewolucji francuskiej, działaczy rewolucyjnych XIX wieku, wreszcie liberałów i komunistów. Zmieniają się ideologie, pojawiają się nowe twarze, wróg zaś jest zawsze ten sam – Kościół rzymski, który reprezentowany jest przez papieży. W Kościele tym władza pochodzi z góry, od Boga, który stoi na straży zasad niezmiennych, i jest niczym innym jak kontynuacją Chrystusa. Dlatego kolejne pokolenia wrogów Kościoła – nieważne, czy byli nimi jakobini strzelający do katedr i wyrzynający w pień dziesiątki tysięcy Wandejczyków, czy XIX-wieczni liberałowie w białych rękawiczkach tłumiący wiarę we Włoszech, likwidujący zakony, czy też XX-wieczni krwawi bolszewicy – chciały zniszczyć ten Boski ślad, tę pochodzącą od Pana instytucję. Profesor Kucharczyk doskonale wychwytuje tę wspólną, antykatolicką „nić”. Pokazuje też, że ów antykatolicki uraz był silniejszy od innych głoszonych haseł. Wyzwolenie, prawa człowieka, wolność, swoboda sumienia, postęp – wszystko to było ważne i słuszne, pod jednym warunkiem: że wykluczało się katolików. Katolicyzm oparty na autorytecie, na przekonaniu, że wiara nie jest wymysłem i efektem rozwoju ludzkiego ducha, ale darem z góry, faktem nienaruszalnym, prawdą daną od Boga, czymś, czego nie wolno zakwestionować – miał być przez ową dziejową federację zniszczony i ostatecznie wyrugowany. Ludzie, którzy tę wiarę przyjęli za swoją, nie dawali się ani od niej odwieść, ani przekupić.

Odwołując się do rosyjskiego myśliciela Mikołaja Bierdiajewa, Kucharczyk pisze: „Odrzucenie cierpienia (tzn. codziennego krzyża pojedynczych ludzi i całych społeczności) i poszukiwanie radykalnych rozwiązań w postaci budowania raju tu i teraz – oto, co w zasadzie legło u najgłębszych podstaw polityki francuskich rewolucjonistów, niemieckich narodowych socjalistów, czy w naszych czasach rewolucji Czerwonych Khmerów w Kambodży, mordujących niemal połowę własnego narodu w imię «lepszej przyszłości»”. Każda z tych rewolucji była w zasadzie formą prowadzenia wojny religijnej – zauważa słusznie polski autor. Uderzać też musi podobieństwo użytych środków. Cel był ten sam, jedyna różnica dotyczyła stopnia radykalizmu użytych metod.

Książka profesora Kucharczyka opowiada o prześladowanych – ludziach Kościoła i prześladujących, czyli tych, którzy dążyli do starcia katolicyzmu i papiestwa z powierzchni ziemi. Nie jest to jednak tylko zapis faktów, zestawienie opisów czy raportów. Autorowi udało się przekazać nam nadzieję. Ostatecznie zamierzenia wrogów katolicyzmu spełzły na niczym, a wymownym tego dowodem były uroczystości wyniesienia na ołtarze męczenników: publiczne oddanie im czci i hołdu. Zło nie przemogło, siła nie zwyciężyła. Pamięć o tym, co wielkie, przetrwała i zachęca nas, by naśladować ojców w wierze.

Paweł Lisicki

CZĘŚĆ 1Czerwone karty Kościoła

WSTĘP

Książka, której lekturę proponujemy Czytelnikowi, nie jest zbiorem żywotów świętych męczenników, chociaż przypomina ich postacie i mękę. Książka ta bowiem mówi także o rewolucjach – począwszy od rewolucji reformacji w XVI wieku, po rewolucję bolszewicką, władzę Narodowo-Socjalistycznej Partii Robotników Niemiec w Rzeszy i krajach przez nią okupowanych, aż po rewolucję relatywizmu „pokolenia 1968 roku”. Rewolucje te – każda na swój sposób – pracowały nad destrukcją ordo (ładu) panującego w chrześcijaństwie do XVI wieku; ładu tworzonego od IV wieku po Chrystusie przez całe, niepodzielone jeszcze chrześcijaństwo. Twórcy tego porządku – w wymiarze filozoficznym i teologicznym – to wschodni i zachodni Ojcowie Kościoła, zakonni przepisywacze w klasztornych skryptoriach przygotowujący grunt pod wspaniały renesans XII i XIII wieku, gdy Europa pełną garścią czerpała z dorobku Arystotelesa i Platona. To była cywilizacja christianitas, która wyrosła w cieniu katedr, ale dała światu zachodniemu blask uniwersytetów. Ich zasięg wraz z rozprzestrzenianiem się łaciny i kodeksu rycerskiego wyznaczał limes Zachodu. To była cywilizacja – by użyć tutaj słów Benedykta XVI – szczęśliwych syntez, tj. łączenia wiary i rozumu, wolności i prawdy, prawdy i dobra, dobra i piękna. Ten cywilizacyjny ład miał wreszcie swój wymiar polityczny, którego wyznacznikiem była wypracowana przez wieki (nie bez ostrych konfliktów) formuła funkcjonowania władzy świeckiej i władzy duchownej opartej na rozróżnieniu państwa i Kościoła, ale nie na ich rozdzieleniu.

Znamieniem tego ładu była także przewaga życia społecznego nad państwowym. Państwo nie było wszechwładną machiną, kontrolującą wszystkie sfery życia swoich obywateli. Chroniła ich przed taką ingerencją różnorodność samorządów (terytorialnych i zawodowych), korporacji, bractw. Nie było więc sytuacji tak charakterystycznej dla rewolucyjnego antyładu, który był rezultatem absolutyzacji przez rewolucyjnych myślicieli zarówno jednostki (Rousseau), jak i władzy państwowej (Hegel), co z kolei sprawiało, że wobec absolutyzowanego państwa (w pismach „filozofów” oraz w politycznej praktyce zarówno podczas, jak i po rewolucji), stawała absolutyzowana – jak się okazywało, jedynie w teorii – jednostka1. Z tej konfrontacji zwycięsko wychodziła zawsze władza państwowa, od XVI stulecia systematycznie powiększająca zakres swoich kompetencji. Stawało się to tym bardziej dramatyczne w sytuacji, gdy rewolucjoniści przystępowali do budowy „królestwa Bożego na ziemi”.

Dochodzimy w ten sposób do kolejnego aspektu destrukcji ładu christianitas. Rewolucje, o których mowa w tej książce, to bowiem nie tylko przewroty polityczne niszczące tradycyjną „republikę królów”, ale przede wszystkim działanie według pewnego projektu filozoficznego i teologicznego, który najkrócej da się streścić w odchodzeniu od transcendentnej wizji człowieka na rzecz supremacji koncepcji naturalistycznej zarówno na płaszczyźnie politycznej, jak i filozoficznej oraz cywilizacyjnej2.

Co to jest „koncepcja naturalistyczna”? W wersji radykalnej – przeświadczenie, że to człowiek może zbudować raj na ziemi, tysiącletnie królestwo szczęśliwości. Tylko człowiek (dzięki wymyślonym przez siebie teoriom i ideologiom) może być zbawicielem dla samego siebie, dla innych, dla całej ludzkości. W swojej wersji mniej radykalnej – naturalizm to przekonanie, że tylko człowiek (jego wolność i wolny wybór) jest miernikiem oraz regulatorem życia społecznego i politycznego (w tym znaczeniu naturalizm zawsze występował przeciw niezmiennemu prawu naturalnemu). A więc tylko człowiek, tylko ten świat. Bóg natomiast jest albo jawnie negowany, albo spychany na bardzo dalekie miejsce. Nowa ziemia i nowe niebo, będące wolnym darem Boga – o tym ani słowa. Trudno o bardziej jaskrawe odejście od maksymy św. Augustyna: „jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu”. Maksymy, którą mniej lub bardziej udanie starała się żyć christianitas do XVI wieku.

Męczennicy, o których piszemy na kartach tej książki, są przede wszystkim męczennikami za Wiarę, świadkami Jezusa Chrystusa. Wszakże są oni również świadkami i ofiarnymi obrońcami domu zbudowanego z „cegieł wypalonych w ogniu Ewangelii”. Kornwalijscy chłopi w XVI wieku, Wandejczycy i Neapolitańczycy w wieku XVIII, meksykański lud w wieku XX – walczyli i ginęli nie tylko za wiarę swoich ojców. Walcząc za nią i przelewając krew, dokonywali tym samym istotnego wyboru cywilizacyjnego.

Męczennicy to ci, „którzy wytrwali do końca”. Dlatego też na kartach tej książki pojawiają się również męczennicy wyrzeczenia, złamanej kariery, zepchnięcia do statusu obywatela „drugiej kategorii” – bo trwali i wytrwali przy swojej wierze. Niekiedy tak rozumiane męczeństwo dotykało jednostki (na przykład królową Krystynę w XVII wieku), niekiedy całe społeczeństwa (jak ludzi wierzących w czasach PRL). Rosnąca w siłę w krajach Zachodu dyktatura relatywizmu pokazuje, że ten sposób cierpienia za Chrystusa nie odszedł w przeszłość wraz z runięciem systemów totalitarnych w Europie.

Rozszerzoną w ten sposób definicję męczeństwa podał Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w Bydgoszczy 7 czerwca 1999 roku. „To niezłomne trwanie przy Chrystusie i Jego Ewangelii – powiedział – owa gotowość ponoszenia cierpień dla sprawiedliwości jest niejednokrotnie aktem heroizmu i może przybrać formy prawdziwego męczeństwa, dokonującego się w życiu człowieka każdego dnia i każdej chwili, kropla po kropli, aż do całkowitego «wykonało się». [...] Obok męczeństwa publicznego, które dokonuje się zewnętrznie, na oczach wielu, jakże często ma miejsce męczeństwo ukryte w tajnikach ludzkiego wnętrza; męczeństwo ciała i męczeństwo ducha. Męczeństwo naszego powołania i posłannictwa. Męczeństwo walki z sobą i przezwyciężania samego siebie”.

Japonia, Nagasaki 1628 r. – masowa bestialska egzekucja chrześcijan

Trzeba więc pamiętać o męczennikach, trzeba się z nich uczyć. W tej samej homilii Jan Paweł II podkreślił: „I dlatego za szczególną powinność naszego pokolenia w Kościele uważam zebranie wszystkich świadectw o tych, którzy dali życie za Chrystusa. Nasz wiek, nasze stulecie ma swe szczególne martyrologium jeszcze nie w pełni spisane. Trzeba je zbadać, trzeba je stwierdzić, trzeba je spisać. Tak jak spisana jest martyrologia pierwszych wieków Kościoła, i to jest dzisiaj naszą siłą, tamto świadectwo męczenników pierwszych stuleci”.

Wprawdzie Ojciec Święty mówił przede wszystkim o potrzebie pamięci o męczennikach za wiarę w niedawno zakończonym XX stuleciu, ale słowa te równie dobrze odnieść można do męczenników innych wieków. Męczenników, o których mało się pamięta lub wręcz skazuje się na zapomnienie. To rozszerzenie sensu słów papieża na męczenników innych wieków jest tym bardziej celowe, że zbrodnicze systemy, których ofiarą padali w XX wieku wyznawcy Chrystusa, miały swoje korzenie intelektualne w systemach czy prądach ideowych – takich jak rewolucja francuska, nazywana przecież „totalitarną demokracją” – które w swoim czasie głównego wroga upatrywały właśnie w Kościele i wyznawcach Chrystusa.

Skoro więc Jan Paweł II mówi, że „trzeba, abyśmy przechodząc do trzeciego tysiąclecia, spełnili obowiązek wobec tych, którzy dali wielkie świadectwo Chrystusowi w naszym stuleciu”, to wezwanie należy odnieść także do innych epok historycznych. Powiada się wszakże, że historycy lubią zwycięzców. Jakże mało w podręcznikowych ujęciach dziejów reformacji znajdziemy wzmianek o sprzeciwie angielskiego ludu wobec narzucanej mu z góry „odnowy Kościoła”. Ileż można przeczytać w rozdziałach o rewolucji francuskiej o bohaterstwie wandejskich, włoskich czy belgijskich chłopów, którzy jakoś nie zapragnęli ofiarowanych im na bagnetach „wolności, równości i braterstwa” ani wyzwolenia z oków „religijnego zabobonu”? Bardzo mało. Podobnie jak mało można się dowiedzieć o tym, że XIX-wieczni liberałowie próbowali zaprowadzać „wolność” żelazną ręką państwa, bezwzględnie łamiąc opór obywateli, którzy właśnie w tak oferowanym im „postępie” dostrzegali naruszenie ich przestrzeni wolności.

Męczennicy uczą więc historii. Jest to tym bardziej cenne, że z wielu stron słyszy się ciągłe wezwania pod adresem Kościoła, by oczyścił się ze swoich „czarnych kart”. Rzeczywistym problemem są jednak nie tyle owe „czarne karty”, ile „białe plamy”. A więc wydarzenia historyczne (np. reformacja, rewolucja francuska, XIX-wieczny liberalizm, narodowy socjalizm, faszyzm, komunizm), których krwawy ślad pozostawiany w historii próbuje się przemilczeć lub obłudnie tłumaczyć, że była to „cena postępu”.

Męczennicy uczą także, jak bardzo fałszywa jest naiwna wiara w „postęp”, pogląd, że już sam postęp chronologiczny lub techniczny jest jakościową zmianą na lepsze. Wiek XX, w którym śmierć za wiarę poniosło ponad 25 milionów chrześcijan, jest tego najdobitniejszym zaprzeczeniem. Nieprzypadkowo Jan Paweł II nazywa niedawno zakończone stulecie „wiekiem męczeństwa”.

Męczennicy wieku XX są także jedynym przykładem prawdziwego ekumenizmu. Prawdziwego, bo sprawdzonego w praktyce, w chwili najcięższej próby. Podczas uroczystości beatyfikacyjnej 28 greckokatolickich męczenników, we Lwowie 27 czerwca 2001 roku, Ojciec Święty powiedział te znamienne słowa: „Wraz z nimi byli prześladowani i zostali zamordowani za sprawę Chrystusa także chrześcijanie innych wyznań. Ich wspólne męczeństwo jest mocnym wezwaniem do pojednania i jedności. Jest to ekumenizm męczenników i świadków wiary, który ukazuje drogę jedności chrześcijan XXI wieku”.

Czyż Jan Paweł II nie mówi nam, że nie ekumenizm różnych konferencji, sympozjów, cząstkowych deklaracji, nie cała ta biurokracja ekumenizmu, ale właśnie jedność wiary w tego samego Jezusa Chrystusa – sprawdzona w ogniu cierpień – jest najbardziej autentycznym forum dialogu ekumenicznego? A jak bardzo mało mówi się o tym rzeczywistym wymiarze ekumenizmu, podczas gdy tak dużo mówi się o „dialogu”. Wszakże „po czynach poznacie ich”...

Milczenie to jest tym dziwniejsze, że wspominany przez Jana Pawła II „ekumenizm męczenników” nie jest tylko kategorią historyczną. On ciągle dzieje się na naszych oczach. Przecież w Sudanie czy w Arabii Saudyjskiej za wiarę w Chrystusa cierpią w równy sposób katolicy i protestanci. Oprawcy nie czynią również rozróżnienia w Indiach, Chinach ani Indonezji.

Krew świadków Chrystusa, o których mowa w tej książce, pokazuje, że droga do zbudowania raju na ziemi wiedzie po ludzkich trupach. A najczęściej ofiarami rewolucji padają ci, w imię których rewolucjoniści przystępują do budowania „nowego, lepszego świata”. Dlatego należy pamiętać o męczennikach. Nieprzypadkowo jednym ze znamion pontyfikatu Jana Pawła II było przekazanie Kościołowi pamięci o męczennikach. Beatyfikując i kanonizując męczenników reformacji, rewolucji francuskiej, totalitaryzmów XX wieku, polski papież stał się zarazem niestrudzonym historiografem. Kronikarzem wypełniającym luki po wspomnianych „białych plamach”. Spisywanie wielkiego martyrologium Kościoła było jednym z wielkich znamion tego pontyfikatu; tego papieża, tak tajemniczo związanego w fatimskim objawieniu z Kościołem męczenników i z męczeństwem. I nikt już – przynajmniej z tych, którzy zainteresowani są własnym Kościołem – nie będzie mógł powiedzieć z czystym sumieniem, że nie wiedział o męczennikach za wiarę prześladowanych w XVI- i XVII-wiecznej Irlandii, o męczennikach wandejskich ani świadkach Wiary umęczonych przez pogański narodowy socjalizm. Nikt też nie będzie mógł różnicować zła dokonanego przez najstraszliwsze ideologie XX wieku: komunizm i nazizm, skoro papież przypominał, że męczennicy XX wieku „próbowani byli przez zwolenników tych zgubnych ideologii”.

Oddawana do rąk Czytelników książka od 2001 roku ukazywała się w kolejnych edycjach jako „Czerwone karty Kościoła”. Wspólnie z wydawcą zdecydowałem o zmianie tytułu. Wymaga to jednak pewnego uściślenia, skoro treść rozpoczyna się od omówienia epoki reformacji.

Reformacja była z pewnością pierwszym uderzeniem w ład christianitas i w tym sensie jej omówienie jest konieczne do opisania historii „długiego trwania” ataków kolejnych emanacji rewolucji, która za cel wzięła sobie cywilizację chrześcijaństwa, jaką jest katolicyzm (N. Gomez Davila). Z drugiej strony należy zauważyć, że reformacja nie była „chrystofobiczna” we współczesnym rozumieniu tego słowa (nienawiść do Chrystusa i Jego wyznawców). Dodatkowo zaś należy pamiętać, że dzisiaj protestanci wielu denominacji padają ofiarami prześladowań ze strony komunistycznych rządów (Chiny, Korea Północna), cierpią za Chrystusa w państwach muzułmańskich i dają mężne świadectwo wiary pod rządami dyktatury relatywizmu. W każdym z tych przypadków mamy do czynienia z „ekumenizmem męczenników”, choć gdy chodzi o dyktaturę relatywizmu, często oznacza on, że więcej łączy na serio wierzącego katolika z wierzącym na serio protestantem niż z robiącymi nieustanne ukłony wobec tego świata i jego przemijających mód hierarchami (nierzadko w kardynalskiej purpurze) Świętego Kościoła Rzymskiego.

Książka kończy się omówieniem w jednej części prześladowania chrześcijan we współczesnym świecie przez islam i dyktaturę relatywizmu. Te dwa zagrożenia traktuję razem, całkowicie zgadzając się z diagnozą kardynała Roberta Saraha, że obecnie „jesteśmy bezsilnymi świadkami przejścia od ery człowieczeństwa do ery zbydlęcenia. Ścierają się ze sobą dwa barbarzyństwa: materialistyczne i islamistyczne”3.

Na koniec przytoczmy raz jeszcze słowa Jana Pawła II. Słowa, które będą najlepszym mottem dla tej książki: „Dzisiaj chcemy oddać im cześć za to, że nie lękali się podjąć tej próby, i za to, że nam pokazali drogę, którą trzeba iść w nowe tysiąclecie. Oni są dla nas jakimś wielkim wołaniem i wezwaniem zarazem. Ukazują swoim życiem, że światu takich właśnie potrzeba Bożych szaleńców, którzy będą szli przez ziemię, jak Chrystus – jak Wojciech, Stanisław czy Maksymilian Maria Kolbe i wielu innych. Takich, którzy będą mieli odwagę miłować i nie cofną się przed żadną ofiarą w nadziei, że kiedyś wyda ona owoc wielki”.

Rozdział 1. REWOLUCJA REFORMACJI

Czy stawianie w jednym rzędzie reformacji, rewolucji francuskiej, antykatolickiego liberalizmu i XX-wiecznych rewolucji jest uprawnione? Czy nie jest jakimś nadużyciem? Można przecież mieć wątpliwości, co wspólnego miał Marcin Luter czy Jan Kalwin z jakobińskim terrorem, liberalnymi kulturkampfami czy XX-wiecznymi totalitaryzmami. Jednak Magisterium Kościoła nie miało wątpliwości, że ruch reformacyjny zapoczątkowany w 1517 roku miał charakter rewolucyjny oraz że istniał genetyczny związek między rewolucją reformacji a późniejszymi wstrząsami rewolucyjnymi, trapiącymi Europę. Rewolucyjny charakter reformacji przejawiał się przede wszystkim w radykalnym zanegowaniu dawnego ładu christianitas, którego znamiona pokrótce naszkicowane zostały we wstępie do tej książki. Odrzucenie przez reformację Kościoła miało swoje rewolucyjne skutki nie tylko w teologii (np. zanegowanie katolickiej nauki o sakramentach, zwłaszcza nauki o Sakramencie Ołtarza), lecz i dla myśli politycznej. Dla historii całych społeczeństw.

Temu przekonaniu dawał wyraz Ojciec Święty Leon XIII w encyklice Diuturnum illud (1881). Papież, odnosząc się do nowożytnych teorii politycznych negujących Boga jako źródło władzy, odrzucających współpracę władzy duchownej z władzą świecką, źródło tego „wielkiego zła” stymulującego „ludowe namiętności” dostrzegał w wieku XVI: „Już w przeszłości ruch, który nazywa się «reformą», miał za swoich sojuszników i przywódców ludzi, którzy swoimi doktrynami podważali dwie władze: duchowną i świecką. Te niespodziewane kłopoty, zuchwałe bunty – głównie w Niemczech – były rezultatem tych nowinek. Podobnie srożyła się z całą mocą wojna domowa i śmierć, tak że nie było niemal ani jednego zakątka, który nie byłby wydany na pastwę wstrząsów i masakr. Z tej to właśnie herezji narodziły się w wieku poprzednim fałszywa filozofia, to, co nazywa się nowoczesnym prawem, suwerennością ludu, oraz owa niepohamowana swawola, z powodu której wielu nie potrafi dostrzec prawdziwej wolności. Stamtąd też nastąpiło przejście do najnowszych błędów: komunizmu, socjalizmu, nihilizmu – owych przerażających potworności, które są hańbą społeczeństwa i które mogą przyczynić się do jego śmierci”4. W podobny sposób następca bł. Piusa IX pisał o reformacji w swoich innych encyklikach (np. w Quod apostolici muneris z 1878 r. oraz Pawenu a la 25e annee z 1902 r.)5.

A przecież celem była odnowa Kościoła, powrót do żywej wiary i prostoty Kościoła pierwszych chrześcijan – to zapowiadali wszyscy twórcy reformacji. Jak rzeczywiście było? Jak zawsze w przypadku rewolucji, którą w sensie religijnym, światopoglądowym i po części społecznym była reformacja, rzeczywistość przedstawiała się zupełnie inaczej. Było źle. Tak, jak chociażby w przypadku wspaniałej katolickiej katedry w Antwerpii, poddanej „odnowicielskiemu” zapałowi reformatorów i ich zwolenników.

„Wysoko nad głównym ołtarzem znajdował się wizerunek Zbawiciela, wyrzeźbiony w drewnie i umieszczony między figurami dwóch łotrów, z którymi go ukrzyżowano. Motłochowi udało się zarzucić sznur na szyję Chrystusa i ściągnąć Go w dół. A potem ludzie rzucili się na Niego z toporami i młotami, rozbijając na tysiące kawałków. Oszczędzono obu łotrów, jakby mieli być świadkami dokonującego się u ich stóp gwałtu”.

Po krucyfiksie z prezbiterium ofiarą „przejętego ideami reformacyjnymi ludu” padły konsekrowane Hostie. Nie skończyło się na ich podeptaniu: „Gwałtom dokonywanym przez świętokradców towarzyszyły niegodne postępki, które mogły świadczyć o ich pogardzie do dawnej wiary. Pewien naoczny świadek powiada, że wzięli z ołtarza opłatek [Najświętszy Sakrament – G.K.] i włożyli papudze do dzioba. Inni zbierali na stos obrazy świętych i podpalali je lub też kładli na nich kawałki zbroi i deptali. Inni zakładali szaty skradzione z kościołów i biegali w nich po ulicach. Inni jeszcze smarowali księgi [liturgiczne] masłem, by łatwiej się paliły”6.

Ktoś mógłby powiedzieć, że wandalizm i świętokradztwo – jakkolwiek odrażające – to jeszcze nie rewolucja. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że po 1517 roku mamy do czynienia z całą falą podobnych aktów świętokradczego wandalizmu w Niemczech, Niderlandach, Anglii, Skandynawii, wielu rejonach Francji. A przede wszystkim należy pamiętać o tym, że podobne uczynki były rezultatem przyjęcia i zaakceptowania pewnych idei oraz poglądów. Idee zaś mają swoje konsekwencje. Opisywane zdarzenia musiały być symptomem radykalnego przewrotu (dosłownie: rewolucji) w myśleniu, skoro systematycznie profanowano katedry, które przez całe wieki nie tylko były dla ludzi domem modlitwy, lecz także symbolem ich wspólnotowej tożsamości (jako miejskiej korporacji), wznoszonym przez kolejne pokolenia. Figury, witraże, freski – to wspaniała biblia pauperum, w której zapisane były najważniejsze prawdy wiary, łatwe do odczytania przez każdego. Czyż nie było rewolucją systematyczne niszczenie tej „Biblii dla ubogich” – i to właśnie przez tych, którzy tak głośno mówili o konieczności udostępnienia Pisma Świętego każdemu wiernemu?

Last but not least – co należy sądzić o brutalnym wyrzucaniu Gospodarza tylu katedr i kościołów, ukrytego w Najświętszym Sakramencie (co zresztą było teoretycznie uzasadniane w teologicznych pismach reformatorów negujących Realną Obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie)? To była największa rewolucja.

Anzelm z Canterbury

Straszliwa pustka

Jesteśmy w katedrze Canterbury, w miejscu, które przez niemal tysiąc lat było stolicą arcybiskupów, katolickich prymasów Anglii. Wielcy arcybiskupi, zasłużeni mężowie nie tylko dla Kościoła na Wyspach, lecz dla całego Kościoła powszechnego. Dość wymienić dwóch: arcybiskupa Lanfranca i św. Anzelma z Canterbury. Lafranc przybył do Anglii wraz z Wilhelmem Zdobywcą i to on upowszechnił zwyczaj (przejęty później przez cały Kościół zachodni) podnoszenia Hostii i Kielicha po konsekracji, tak aby wierni mogli tym bardziej uczcić Realną Obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina. Święty Anzelm z Canterbury był wybitnym XII-wiecznym filozofem – torującym drogę XIII-wiecznemu rozkwitowi myśli katolickiej (scholastycznej), będącemu dziełem Doktora Anielskiego (św. Tomasza z Akwinu) i Doktora Serafickiego (św. Bonawentury).

No i św. Tomasz Becket, kanterberyjski arcybiskup zamordowany w 1170 roku na polecenie króla Anglii, Henryka II. Tak, to było okrutne średniowiecze. Ale w tym średniowieczu władza nie chowała się za instytucją „nieznanych sprawców”. Król Henryk, którego władza sięgała od granicy ze Szkocją po Pireneje na południu, musiał publicznie odbyć pokutę i dopóki królewska krew pochodząca z oczyszczającego biczowania nie spłynęła na posadzkę katedry angielskich prymasów, nie mógł być pewny trwałości swojej władzy (por. analogiczny przykład naszego króla Bolesława Śmiałego).

Szczątki św. Tomasza Becketa zostały złożone w katedrze i natychmiast stały się centrum ożywionego kultu. Przez prawie 400 lat kanterberyjskie sanktuarium było celem pielgrzymek. Dzięki złożonym tam relikwiom arcybiskupa-męczennika, Canterbury – obok Jerozolimy, Rzymu, Santiago de Compostela i Chartres – stało się najpopularniejszym celem pielgrzymek zachodniej christianitas. I podobnie jak szlak pielgrzymkowy do św. Jakuba Apostoła w Compostela dał Zachodowi Pieśń o Rolandzie, tak szlak do św. Tomasza Becketa dał zachodniej kulturze Opowieści kanterberyjskie Chaucera – pierwsze arcydzieło narodowej literatury angielskiej.

Wchodzimy do katedry, od ponad 400 lat we władaniu arcybiskupów anglikańskich. Nie ma nawet za bardzo gdzie przyklęknąć. Nie tylko dlatego, że tłumy turystów (turystów, nie pielgrzymów, bo kanterberyjska katedra podobnie jak większość wielkich katedr na Zachodzie – nie wyłączając katolickich – to dziś wielkie muzea). Przede wszystkim dlatego, że nie ma tam Najświętszego Sakramentu (i być nie może, skoro anglikanie nie uznają mszy świętej, a tym samym Realnej Obecności). Na środku głównej nawy wielka biała świeca. Stoi na miejscu, gdzie był niegdyś relikwiarz św. Tomasza Becketa. W miejscu tylu modlitw przez wieki, tylu cudów, miejscu tylu prag-nień i tak wielkiej, żywej wiary – dziś pustka. W XVI wieku król Henryk VIII nakazał zdemolowanie relikwiarza i wyrzucenie na śmieci szczątków, otaczanych czcią przez tyle pokoleń Anglików.

W tym właśnie miejscu, miejscu wielkiej pustki, najdobitniej dociera prawda o tym, że Henryk VIII był rewolucjonistą. Analogie nasuwają się same. Ta profanacja grobu św. Tomasza Becketa to zapowiedź profanacji królewskich grobów w bazylice Saint-Denis (rewolucja francuska). To przeczucie wywlekania i profanacji zwłok karmelitanek (rewolucja hiszpańska). Każda rewolucja odcina się od tożsamości narodu, na który spada, nie tylko w wymiarze instytucjonalnym. Musi też zaatakować groby, które są świadectwem innej tradycji i innego człowieka. Król Henryk VIII wyrzucił na śmieci katolicką przeszłość swojego kraju. Wyrzucił również na śmietnik pamięć o dawnych, wielkich królach Anglii. O św. Edwardzie Wyznawcy (XI wiek) czy o legendzie całego chrześcijańskiego Zachodu, królu-krzyżowcu, Ryszardzie Lwie Serce.

A to wszystko Henryk VIII zdecydował się poświęcić dla... wdzięków Anny Boleyn – jednej z dworek swojej żony, Katarzyny Aragońskiej. Starał się wymóc na papieżu zgodę na rozwód z Katarzyną. Wszyscy mieli uwierzyć, że królowi chodzi o dobro Anglii, o zapewnienie męskiego następcy (ze swoją żoną Henryk miał córkę, późniejszą królową Marię Tudor). Cały problem polegał jednak na tym, że biskup Rzymu nie postrzegał siebie jako instytucji usługowej ze specjalnością „rozwody na zamówienie”. Wobec papieskiej odmowy Henryk VIII zdecydował się sam sobie udzielić rozwodu. W tym celu ogłosił się Głową Kościoła w Anglii na mocy tzw. Aktu supremacji (1534). Schizma od Rzymu stała się faktem; schizma przygotowująca grunt pod zaprowadzenie protestantyzmu na Wyspach (Henryk VIII do końca swojego życia łudził się, że monarchia angielska – a nie biskup Rzymu – może być skutecznym gwarantem ortodoksji Kościoła w Anglii). To jednak nie był koniec królewskich żądań. Na mocy decyzji monarchy wszyscy poddani (zwłaszcza duchowni i urzędnicy) zobowiązani zostali do złożenia przysięgi na Akt supremacji, uznając w ten sposób Henryka VIII za Głowę Kościoła w Anglii oraz uznając prawomocność królewskiej decyzji o udzieleniu samemu sobie rozwodu z Katarzyną Aragońską. Odmowa przysięgi oznaczała śmierć na torturach, przeznaczoną dla „zdrajców”.

Trzeba powiedzieć, że taktyka zastraszania była nadzwyczaj skuteczna. Szczególnie smutna okazała się uległość angielskich biskupów (przecież mianowanych jeszcze w uzgodnieniu z Rzymem). Prymas Anglii, abp Canterbury Tomasz Cranmer – królewska kreatura (w swoim czasie papież zgodził się na jego nominację, by nie zadrażniać stosunków z Henrykiem VIII, coraz natarczywiej domagającym się rozwodu) – już w momencie obejmowania swojej godności, jak się okazało później, był człowiekiem żonatym i gorącym zwolennikiem reformacji (co ukrywał nawet przed królem). Nie wszyscy jednak pochowali głowy w piasek. W atmosferze mniej lub bardziej szczerego przyklaskiwania monarszym fanaberiom, podczas nocy powszechnego oportunizmu, zabłysnęły gwiazdy heroicznego świadectwa. Świadectwa męczenników.

Heroiczne „nie!”

Wśród tych, którzy odważnie powiedzieli królewskim zachciankom nonpossumus, na czoło wybijają się dwie postaci: św. John Fisher, biskup Rochester, oraz św. Tomasz More (Morus). Obydwaj zostali kanonizowani jako męczennicy za wiarę w 1935 roku przez papieża Piusa XI.

Biskup Rochester był właściwie jedynym angielskim biskupem, który w dniach próby bezkompromisowo stanął przy prawdzie i – płacąc najwyższą cenę – dochował wierności następcy św. Piotra. Odmowa biskupa Fishera złożenia przysięgi na Akt supremacji oznaczała, że został zaliczony w poczet „zdrajców”. Jako taki został osadzony w twierdzy Tower, gdzie miał oczekiwać procesu i niechybnej egzekucji. Już w murach twierdzy dotarła do niego wiadomość, że papież Paweł III, dla zaznaczenia swojej aprobaty i uznania dla jego bezkompromisowości, wyniósł go do godności kardynalskiej. W tamtych okolicznościach to, że kardynalska purpura nawiązywała swoim kolorem do krwi męczenników, nie było zwykłą historyczną reminiscencją, ale raczej zapowiedzią nieodleg-łych już wydarzeń.

Henryk VIII

By skłonić kard. Fishera do ugięcia się, wysłano do jego więziennej celi kilkuosobową delegację, złożoną z biskupów, którzy już dali się złamać, zaprzysięgając Akt supremacji, aby namówili Fishera do tego samego. Ten jednak miał im odpowiedzieć: „Sądzę, że raczej powinniśmy się trzymać razem w odrzucaniu tych gwałtownych i bezprawnych zniszczeń i szkód, codziennie zadawanych naszej wspólnej Matce, Kościołowi Chrystusa, aniżeli za pomocą jakiegokolwiek namawiania dopomagać w tym lub posuwać rzecz naprzód [...]. Jesteśmy oblężeni ze wszystkich stron i nie wiadomo, czy ujdziemy nieprzyjacielowi. Widząc zaś, że rozpoczął się Sąd Boży, jaką można mieć nadzieję, że inni stać będą, gdy my upadniemy? Twierdza została zdradzona, nawet przez tych, którzy mieli jej bronić”7.

17 czerwca 1535 roku zapadł wyrok. Kardynał Fisher został uznany winny zdrady stanu i skazany na śmierć przez „powieszenie, rozciąganie i ćwiartowanie”. W swoim ostatnim słowie do sędziów powiedział: „Mówiąc teraz otwarcie, co sądzę w kwestii królewskiej supremacji, myślę i zawsze tak myślałem, i potwierdzam to po raz ostatni, że Jego Wysokość nie może sprawiedliwie żądać takiej zwierzchności nad Kościołem Chrystusa, jak to czyni obecnie. Nie widziano i nie słyszano, by jakiś władca przed nim pretendował do tej godności. Jeśli więc król wdaje się obecnie w tę niesłychaną kwestię, bez wątpienia wywoła tym straszny gniew Wszechmocnego, na szkodę swojej własnej duszy i wielu innych, jak i na ruinę tego królestwa, które zostało mu powierzone”8.

22 czerwca 1535 roku odbyła się egzekucja Johna Fishera. W drodze królewskiej „łaski” miał być od razu ścięty. Wchodząc na szafot, kardynał odmawiał Te Deum i psalm „Tobie, Boże, zaufałem”. Przypadek (?) chciał, że biskup Rochester został ścięty w święto św. Albana – pierwszego męczennika za wiarę na obszarze Anglii. Według niektórych relacji, zanim głowa męczennika została zatknięta przy londyńskim moście (co było zwyczajową praktyką wobec zdrajców stanu), zaniesiono ją do Anny Boleyn. Ta zaś widząc ją miała powiedzieć: „Czy to jest ta głowa, która tak często przemawiała przeciw mnie? Już więcej nie będzie robić szkód!”. Po czym spoliczkowała głowę męczennika. Miała się przy tym skaleczyć w jeden z palców, a rana goiła się przez wiele dni. Blizna zaś pozostała jej do końca życia, tzn. do 1536 roku, gdy Anna Boleyn sama stanęła na szafocie w Tower, wysłana tam z rozkazu Henryka VIII, który oskarżył ją o zdradzanie go.

Zanim to się stało, należało się uporać z innym prominentnym „zdrajcą”. Okazał się nim sir Tomasz More. Jeden z czołowych humanistów europejskich, przyjaciel Erazma z Rotterdamu, autor m.in. słynnej Utopii. Jak przystało na wielkie umysły renesansu, Morus nie tylko zajmował się pisaniem, parał się również polityką. Przez lata był zaufanym człowiekiem króla Henryka VIII, pełnił najważniejsze urzędy w państwie (był kanclerzem królestwa). W czasie próby, gdy zażądano od niego przysięgi na Akt supremacji, zachował się jak prawdziwie wartościowy doradca króla. Nie przemilczał prawdy. Podobnie jak Fisher zapłacił za to wtrąceniem do Tower i procesem o zdradę stanu, który zakończył się wydaniem wyroku śmierci 1 lipca 1535 roku. I podobnie jak kardynał-męczennik również sir Tomasz More podczas swojego procesu odważnie dawał wyraz przekonaniu, że Akt supremacji jest de facto aktem zdrady, zdrady Kościoła i całej Tradycji, dziełem arbitralnego bezprawia, radykalnym zerwaniem nie tylko z Kościołem, lecz i z całą przeszłością Anglii.

Gdy sędziowie – wśród których byli Thomas i George Boleyn, ojciec i brat Anny Boleyn – wskazywali (zgodnie z prawdą), że niemal wszyscy biskupi angielscy (wyjątkiem był Fisher) zaprzysięgli Akt supremacji, More odpowiadał: „Jeśli będziemy bronić swoich poglądów za pomocą dowodów, świadectw i argumentacji – mój pogląd okaże się o wiele silniejszy od waszego, ponieważ mam po swojej stronie całą resztę chrześcijaństwa”. Przypominał, że Kościół to nie tylko żyjące pokolenie, to także Kościół triumfujący, świadectwo wszystkich świętych, wszystkich soborów, całej historii Kościoła w Anglii. Nie był osamotniony, wszystko to stało za nim9.

Gdy już zapadł wyrok śmierci, More w swoim ostatnim słowie dał wyraz przekonaniu, że zwierzchnictwo w Kościele nie może spoczywać w rękach człowieka świeckiego, ale „prawowicie przynależy do Stolicy rzymskiej, skoro została na ziemi osobiście przekazana przez Pana naszego św. Piotrowi i jego następcom, i podobnie jak miasto Londyn nie może stanowić prawa sprzecznego z prawem królestwa Anglii, tak też Anglia nie może stanowić prawa sprzecznego z ogólnym prawem Chrystusowego Kościoła Katolickiego”10.

Egzekucja sir Tomasza More’a nastąpiła 6 lipca 1535 roku. Według naocznych świadków do końca zachował pogodę ducha. W drodze na szafot trzymał w ręku czerwony krzyż: znak męki Chrystusa i tradycyjny znak krzyżowców.

Zanim jeszcze odkryto „zdradę” biskupa Fishera i Tomasza More’a, okazało się, że „groźnymi wrogami” królestwa są kartuzi – mnisi z surowego zakonu kontemplacyjnego. W czym zakonnicy zamknięci w swoich celach, pochłonięci modlitwą i ascezą, zagrażali królowi Anglii? Powód prześladowania był ten sam, co w przypadku Morusa i biskupa Rochester: odmowa złożenia przysięgi uznającej w Henryku VIII „Głowę Kościoła w Anglii”.

20 kwietnia 1535 roku aresztowani zostali John Houghton, Augustine Webster i Robert Lawrence – przeorowie kartuzji w Londynie, Bauvale i Axelhome. Osadzono ich w Tower. Tam byli przesłuchiwani przez Tomasza Cromwella – prawą rękę Henryka VIII w realizacji jego antykatolickiej rewolucji. Uwięzieni zakonnicy zdecydowanie odmawiali złożenia przysięgi, której się od nich domagano. Odpowiadali, że bojaźń przed Bogiem powstrzymuje ich przed opuszczeniem Kościoła. Przypominali, co powiedział przed wiekami św. Augustyn, który deklarował, że nie uwierzyłby w Ewangelię, gdyby Kościół nie polecił mu tego czynić. Odpowiedź królewskiego zausznika była jednoznaczna: „Nie obchodzi mnie, co Kościół uważał lub czego nauczał”.

Tomasz More

Kara za wierność Kościołowi była straszna. Podobnie jak tysiące angielskich męczenników kartuzi musieli przed śmiercią przejść okrutne katusze. 4 maja 1535 roku – dzień ich egzekucji – był dniem po wielkiej ulewie. Ulice Londynu wiodące od Tower do więzienia Tyburn (miejsca kaźni) były pokryte błotem. Kartuzów wleczono na miejsce ich męki przywiązanych do koni. Po dotarciu do Tyburn czekała ich śmierć przeznaczona dla „zdrajców”: „Wybrano gruby sznur, aby John Houghton nie udusił się i nie umarł zbyt szybko. Stołek usunięto i szlachetny zakonnik, który uczynił tak wiele dobra dla tak wielu i nigdy nikogo nie skrzywdził, wisiał na szubienicy jak złoczyńca. Potem nastąpiła najgorsza część, skoro nie okazano żadnej łaski i obrzydliwy wyrok miał być wykonany z całą «starannością». Sznur przecięto i ciało spadło ciężko na ziemię. John Houghton żył jeszcze. Odarto go z habitu i położono na desce. Kat zadał mu nożem głęboką ranę, wyciągnął jego wnętrzności i wrzucił je do ognia. Biedny męczennik był cały czas świadomy. Gdy mu to czyniono, słyszano jak wołał: «O najświętszy Jezu, miej nade mną miłosierdzie w tej godzinie!». Na koniec, gdy oprawca położył swą rękę na jego sercu, by wyrwać je z piersi, błogosławiony męczennik przemówił znowu. Niemiec, Antoni Rescius, przyszły biskup pomocniczy Wurzburga, stał bardzo blisko i usłyszał jego ostatnie słowa: «Dobry Jezu! Co uczynisz z moim sercem?»”11.

Po śmierci błogosławionego Johna Houghtona oprawca tarł wyrwane serce o twarz męczennika. W ten sam sposób zginęli błogosławieni Augustine Webster, Robert Lawrence i Richard Reynolds. Każdy z nich widział nieludzkie tortury, jakim poddawano poprzedników. Każdemu też oferowano ułaskawienie, jeśli tylko złoży przysięgę Henrykowi VIII jako „Głowie Kościoła w Anglii”. Tak niewiele – wydawać by się mogło – od nich żądano. Zaledwie parę słów. „Co zyska jednak człowiek, choćby cały świat zdobył, a szkodę na duszy poniósł?”.

Aby dać do zrozumienia wszystkim kapłanom w królestwie Anglii, co oznacza trwanie przy „papistowskich błędach”, poćwiartowane zwłoki kartuzów rozesłano po całym państwie. Na postrach zaś pozostałych w swoim zakonnym domu kartuzów londyńskich, do jego bramy przybito odcięte, skrwawione ramię przeora, bł. Johna Houghtona. Jego braciom kartuzom pozwolono je pochować dopiero, gdy samo spadło z gwoździ.

Na tym jednak nie zakończyło się męczeństwo kartuzów. Wkrótce po egzekucji ich przeora władze królewskie poleciły aresztować trzech londyńskich zakonników: bł. Humphreya Middlemore’a, bł. Williama Exmew oraz bł. Sebastiana Newdigate’a. Zostali oni osadzeni w więzieniu Newgate, gdzie byli przetrzymywani w nieludzkich warunkach, z żelaznymi obręczami na szyi i na nogach, przykuci do ścian w taki sposób, że nie mogli ani leżeć, ani siedzieć, ani prosto stać. Ich egzekucja, która wyglądała tak jak kaźń ich przeora, odbyła się 19 czerwca 1535 roku.

John Houghton

Trzy lata później, 17 grudnia 1538 roku, papież Paweł III promulgował sporządzoną już w sierpniu 1535 roku bullę ekskomunikującą Henryka VIII i obkładającą Anglię interdyktem.

Lud przeciw „odnowie” Kościoła

Męczeńskie śmierci Tomasza More’a, biskupa Johna Fishera oraz kartuzów były wielkimi, indywidualnymi świadectwami wiary. Nie brakowało jednak w XVI-wiecznej Anglii równie wstrząsających, zbiorowych świadectw przywiązania do wiary ojców. „Pielgrzymka Łaski” z 1536 roku czy wielkie powstanie w zachodnich prowincjach z 1549 roku były niczym innym jak właśnie zbiorowym świadectwem, że Anglia jest przemocą odrywana od wiary przodków oraz że w jej obronie katolicka Anglia żyjąca w sercach tysięcy prostych ludzi potrafi sięgnąć po broń. Antykatolicyzm był dziełem państwa, obrona katolicyzmu w XVI-wiecznej Anglii była przede wszystkim dziełem ludowym.

Powstanie w 1536 roku na północy królestwa było pierwszą reakcją katolickiej ludności na zniszczenie przez Henryka VIII życia zakonnego na Wyspie12. Powstańcy, w znakomitej większości wieśniacy, nazwali swój ruch Pielgrzymką Łaski (Pilgrimage of Grace), podkreślając tym samym, że ich głównym celem jest obrona wiary katolickiej. Nie była więc to jakaś chłopska rewolta obliczona na zaspokojenie doraźnych, socjalnych potrzeb. Fakt ten znalazł odzwierciedlenie w petycji powstańców skierowanej do Henryka VIII (były to tzw. York Articles – Artykuły z Yorku). Już w jej pierwszym punkcie czytamy: „Likwidacja tak wielu domów modlitwy, jak to ma miejsce obecnie, powoduje, że cierpi na tym Służba Boża, a także wiele gmin Twojego królestwa nie znajduje wsparcia, wiele sióstr zakonnych jest pozbawionych swoich donacji i pozostawionych bez opieki – jak sądzimy z wielką szkodą dla wspólnego dobra”.

17 października 1536 roku tysiące powstańców-pielgrzymów złożyło w prastarym, katedralnym mieście Yorku przysięgę, udowadniającą, że powstańcom obca była chęć osiągania celów politycznych, a ich główną motywacją była troska o niszczony Kościół katolicki w Anglii. „Nie biorę udziału w tej Pielgrzymce Łaski dla innego powodu – pisali powstańcy – jak dla wspólnego dobra, dla miłości, jaką żywię dla Wszechmocnego Boga, Jego Wiary i dla Świętego Kościoła Wojującego i Jego utwierdzenia; dla zachowania osoby króla i jego sprawy; dla oczyszczenia szlachty i wypędzenia fałszywych doradców otaczających Królewską Mość w jego prywatnej Radzie, którzy to występują przeciw dobru wspólnemu. Jak również nie biorę udziału w rzeczonej Pielgrzymce z powodu szukania własnej korzyści lub dla zguby innej prywatnej osoby. Nie, aby mordować, nie, aby nienawidzić, ale by pokonując strach i obawy, wziąć na siebie Krzyż Chrystusa, wziąć do swego serca Jego wiarę, aby pokonać wspomnianych heretyków i ich poglądy”.

Na powstańczych sztandarach widniało wyobrażenie Pięciu Ran Chrystusowych, a pierwsza zwrotka powstańczej pieśni głosiła:

O Chryste ukrzyżowany!

Niech Twe otwarte rany Nas prowadzą!

Na tej pielgrzymce.

A za Łaską Bożą Niech zyskamy Dawny pokój i duchowe dobro.

Na początku grudnia 1536 niemal cała północna Anglia została ogarnięta powstaniem. Jak wynika z powstańczej deklaracji, powstańcy naiwnie wierzyli, że całą winę za odgórną, antykatolicką rewolucję można przypisać zgubnemu wpływowi królewskich doradców. Wierzyli, że król, gdy usłyszy nie głos pochlebców, ale głos ludu, przychyli się do niego i przywróci w swoim państwie wolność religii katolickiej. W takim też duchu powstańcy sporządzili w Yorku (4 grudnia 1536) petycję do króla Henryka VIII, liczącą 24 artykuły. Na samym początku zażądano rzeczy najistotniejszych:

„1. Aby w obrębie tego królestwa zostały anulowane i zniszczone herezje Lutra, Wiklifa, Husa, Melanchtona, Bucera, Tyndalla, anabaptystów, Confessio Germaniae i inne.

2. Aby opieka nad duszami przynależna Najwyższej Głowie Kościoła została przywrócona stolicy rzymskiej – tak, jak było niegdyś. A także, aby konsekracje biskupów od niej również pochodziły.

3. Pokornie prosimy naszego najdostojniejszego Suwerena, aby księżniczka Maria [tzn. pierworodna córka Henryka VIII z jego jedynego małżeństwa uznawanego przez Kościół, z Katarzyną Aragońską – G.K.] uznana została za prawą dziedziczkę tronu.

4. Aby rozwiązane opactwa były przywrócone i wróciły do swoich domów i dóbr.

[...]

7. Aby heretyccy biskupi, jak i świeccy, oraz cała ich sekta została przykładnie ukarana ogniem, a jeżeli nie – niech stanie do walki z nami w bitwie.

8. Aby lord Cromwell [główny doradca Henryka VIII w jego walce z Kościołem – G.K.] oraz sir Richard Richie ponieśli zasłużoną karę jako burzyciele dobrych praw tego królestwa oraz jako zwolennicy fałszywej heretyckiej sekty”.

Henryk VIII obiecał powstańcom, że rozpatrzy ich petycję, ale obietnicy nie dotrzymał. Zdawał sobie wszak sprawę, że akceptacja pielgrzymich postulatów równałaby przyznaniu się do prowadzenia tragicznie błędnej polityki. Postanowił więc grać na zwłokę. Liczył przede wszystkim na to, że Pielgrzymka Łaski nie jest chłopską żakerią, ale rzeczywiście ruchem religijnym niewymierzonym ani w króla, ani w królestwo. Cyniczna gra władcy okazała się skuteczna. Pielgrzymka Łaski nie doprowadziła do akceptacji przez króla jej postulatów, dała jednak świadectwo, że stara Anglia nie odchodziła bez walki.

Pielgrzymka Łaski nie zakończyła się kampanią wojenną. Nie nastąpiła też krwawa (w masowej skali) pacyfikacja jej uczestników z rąk króla. Być może dlatego, że niektóre artykuły z powstańczej petycji, zwłaszcza te wzywające władcę angielskiego do podjęcia zdecydowanej walki z herezjami, wcale nie były sprzeczne z intencjami Henryka VIII. Trzeba bowiem pamiętać, że aż do końca swojego życia (tzn. do 1547 r.) król Anglii nie przestał się czuć katolikiem i Obrońcą Wiary. Rzeczywiście podejmował starania, by dokonanej przez siebie schizmy od Rzymu nie przekształcać w herezję. W 1539 roku (rok po ekskomunikowaniu Henryka VIII przez Pawła III) wymógł na parlamencie ogłoszenie tzw. sześciu artykułów. Zawierały one oficjalne potwierdzenie przez „Głowę Kościoła w Anglii” (a więc króla) tego, co było przedmiotem szczególnie gwałtownych ataków ze strony twórców protestantyzmu w obszarze katolickiej wiary. Pierwszy artykuł potwierdzał tradycyjnie katolicką naukę o przeistoczeniu, podczas Ofiary Mszy Świętej, chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Kolejne artykuły potwierdzały ważność tzw. prywatnych mszy świętych, sakramentu pokuty, zakazu małżeństw dla kleru, komunii świętej tylko pod jedną postacią, a także złożonych jeszcze przed 1539 rokiem ślubów zakonnych. Za kwestionowanie pierwszego artykułu groziło spalenie na stosie, natomiast podważanie któregoś z pięciu pozostałych karano śmiercią przez powieszenie.

Karkołomny eksperyment utrzymania czystości wiary katolickiej w oderwaniu od Rzymu nie przeżył swojego autora. Trudno zresztą, by się powiódł w sytuacji, gdy Obrońcą Wiary ogłaszał się król odpowiedzialny za śmierć tylu męczenników. Po śmierci Henryka VIII w 1547 roku władzę w Anglii objął jego małoletni syn Edward VI (pochodzący z trzeciego „małżeństwa” króla z Jane Seymour). Najbliższe otoczenie króla-dziecka (wstępując na tron, Edward miał 10 lat), z księciem regentem Edwardem Seymourem na czele, nie skrywało swoich proprotestanckich sympatii. Gdy zabrakło żelaznej ręki Henryka VIII (równie ciężkiej dla obrońców katolicyzmu, jak i wyznawców nauk Marcina Lutra), Anglia stanęła otworem dla pism i ludzi jawnie szerzących protestantyzm. Największym protagonistą tych ostatnich okazał się zresztą anglikański arcybiskup Tomasz Cranmer. Zawdzięczał swój urząd przede wszystkim Henrykowi VIII. Wprawdzie został prymasem Anglii jeszcze przed schizmą Henryka, ale w sytuacji bardzo już napiętych stosunków między Londynem a Rzymem. Papież, nie chcąc eskalować napięcia, przystał wówczas na wysuniętą przez króla kandydaturę Cranmera i zatwierdził go jako prymasa. Sam Cranmer czuł się jednak przede wszystkim wiernym sługą króla (jak się później okazało, lojalność ta miała swoje granice). W 1533 roku „unieważnił” on małżeństwo Henryka VIII z Katarzyną Aragońską i udzielił „ślubu” królowi z Anną Boleyn. Wskutek tego został ekskomunikowany oraz pozbawiony wszelkich kościelnych godności zastrzeżonych dla biskupów, którzy pozostawali w łączności z następcą św. Piotra.

Cranmer odnalazł jednak swoje miejsce jako sługa Korony w nowym, stworzonym przez Henryka VIII, Kościele anglikańskim. Jak wspomnieliśmy, jego lojalność wobec króla nie była pełna. Zataił bowiem przed Henrykiem fakt swojego potajemnego małżeństwa (i to zawartego zanim jeszcze został zatwierdzony przez papieża na urzędzie arcybiskupa Canterbury) oraz bez wahania zaprzysiągł sześć artykułów (które pod sankcją kary śmierci zakazywały zawierania związków małżeńskich przez duchownych anglikańskich). Nastanie słabych rządów Edwarda VI umożliwiło Cranmerowi ujawnienie w pełni tego, czego obawiał się ujawnić pod rządami zwalczającego mieczem protestantyzm Henryka VIII, a więc swojej inklinacji ku naukom religijnych reformatorów z kontynentu.

W 1549 roku z królewskiego rozkazu (a de facto z poduszczenia rządzących w imieniu Edwarda VI regentów) opublikowano Księgę Modlitwy Powszechnej (Common PrayerBook) autorstwa arcybiskupa Cranmera. Była to faktyczna inauguracja protestantyzmu w Anglii, firmowanego królewskim autorytetem. Księga Modlitwy Powszechnej miała bowiem za zadanie zastąpić dotychczasowe rzymskie mszały (niezakazane przez Henryka VIII), przekazujące tradycyjną, katolicką naukę o mszy świętej (podkreślającą jej ofiarny charakter i Realną Obecność). Zauważmy, że Cranmer przeprowadzał metodyczną destrukcję katolickiego kultu w Anglii pod szyldem „reformy” oraz „przybliżenia wiary ludowi”. Pierwszym krokiem na drodze stopniowego podmywania katolickich fundamentów, które ostały się po rewolucji Henryka VIII, było usunięcie łaciny z liturgii Kościoła anglikańskiego. Następnym posunięciem było zlikwidowanie w kościołach ołtarzy i zastąpienie ich drewnianymi stołami (wysuniętymi tak, by celebrans stał przodem do wiernych). Potem zaprzestano przechowywania Sanctissimum w świątyniach, zaczęto udzielać komunii pod dwiema postaciami, zerwano z celibatem księży13.

Najbardziej jednak brzemienne w skutki okazało się zakwestionowanie przez Księgę Modlitwy Powszechnej (zwłaszcza w jej drugiej edycji z 1552) ofiarnego charakteru mszy świętej. Odtąd nie miała być już dla anglikanów bezkrwawą Ofiarą Chrystusa, uobecnioną na ołtarzu w słowach konsekracji wypowiadanych przez kapłana występującego in persona Christi. Krótko mówiąc, msza nie miała być mszą, ale „posiłkiem”, „komunią wiernych”, względnie „pamiątką Ostatniej Wieczerzy”. Zakwestionowanie katolickiej prawdy o Ofierze mszy świętej siłą rzeczy pociągnęło za sobą negację prawdy o Realnej Obecności Ciała i Krwi Pańskiej pod postaciami chleba i wina (transsubstancjacja). W wykładni narzuconej przez Cranmera kapłan przestał być kapłanem, gdyż nie występował in persona Christi, lecz stał się zwykłym przewodniczącym zgromadzenia wiernych.

Stopniowo więc z katolickiej liturgii, w swoim rdzeniu nietkniętej za panowania Henryka VIII, uczyniono w kilka lat całkowicie sprotestantyzowaną regulację nabożeństw. Z sześciu artykułów Henryka VIII nie pozostało dosłownie nic. Angielskie duchowieństwo, złamane już wcześniejszą kapitulacją wobec wybryków króla Henryka, i tym razem w swej znakomitej większości zaakceptowało te „reformy”, które były niczym innym jak próbą totalnej destrukcji katolicyzmu w Anglii.

Tomasz Cranmer

Jednak podobnie jak w 1536 roku (i ponad 200 lat później we francuskiej Wandei) lud okazał niewdzięczność wobec „reformatorów”, tak bardzo „zatroskanych” o jego duchowe „dobro”. W 1549 roku zachodnie prowincje Anglii (zwłaszcza Kornwalia, Devon i Essex) zostały ogarnięte wielkim powstaniem, którego bezpośrednią przyczyną było promulgowanie Księgi Modlitwy Powszechnej. Główną siłą skrywającą się za Zachodnią Rebelią (WesternRebellion) była ludność wiejska. Nie brakowało też szlachty i wiernego katolickiej religii duchowieństwa. Przede wszystkim jednak było to ludowe powstanie w obronie tradycyjnej religii katolickiej, bezlitośnie unowocześnianej przez „reformatorów”.

Powstańcy sformułowali 16 punktów pod adresem króla Edwarda VI. Oto pierwsze z nich:

„1. Chcemy, aby postanowienia soborów powszechnych i święte dekrety naszych przodków były przestrzegane i wprowadzane w życie. A ktokolwiek występowałby przeciw nim, tego uważamy za heretyka.

[…]

3. Chcemy mieć msze w języku łacińskim, tak jak to było przedtem, celebrowane przez księdza bez żadnego mężczyzny ani kobiety komunikujących z kapłanem.

4. Chcemy mieć Najświętszy Sakrament umieszczony nad głównym ołtarzem, aby tam był czczony, tak jak niegdyś to było. A ci, którzy się na to nie godzą, tacy muszą ponieść śmierć jako heretycy występujący przeciw Świętej Katolickiej Wierze.

5. Chcemy mieć Sakrament Ołtarza, i tylko pod jedną postacią.

6. Chcemy, aby nasi księża udzielali sakramentu chrztu przez cały czas, w dni powszednie, jak i w święta.

7. Chcemy, aby opłatki i woda święcona była rozdawana każdej niedzieli, a palmy i popiół w okresach na to przewidzianych. Chcemy, aby wizerunki świętych były na nowo ustawione w każdym kościele oraz żeby były przywrócone wszystkie dawne ceremonie naszej Matki, Świętego Kościoła.

8. Nie będziemy uczestniczyć w nabożeństwach nowego rodzaju, ponieważ przypominają one jasełka bożonarodzeniowe, ale chcemy nasze dawne nabożeństwa nieszporów, mszy świętej i procesji. Nie po angielsku, ale po łacinie – tak jak dawniej było. Tak więc my, Kornwalczycy (z których część w ogóle nie rozumie języka angielskiego), zdecydowanie odrzucamy nabożeństwa w języku angielskim.

9. Chcemy, aby każdy kaznodzieja w swoim kazaniu i ksiądz podczas mszy wspominali i modlili się z imienia za dusze w czyśćcu cierpiące – tak jak czynili to nasi ojcowie”.

Sformułowany w ten sposób program restytucji katolicyzmu w Anglii (będący jednocześnie pośrednim opisem spustoszeń już dokonanych), nie mógł rzecz jasna liczyć na aprobatę Cranmera ani protestanckiego otoczenia Edwarda VI (mało zresztą świadomego, co naprawdę dzieje się w jego królestwie). Odpowiedzią rewolucjonistów usadowionych na szczytach władzy było wysłanie przeciw słabo uzbrojonym powstańcom regularnej armii. W bitwie pod Sampford Courtenay (Devon) Zachodnia Rebelia nie miała żadnych szans. Powstańcy ponieśli klęskę. Ceną wierności było około czterech tysięcy zabitych ludzi.

W 1553 roku panowanie Edwarda VI dobiegło kresu. Na tron wstąpiła najstarsza córka Henryka VIII – Maria. Zachowała wiarę katolicką, mimo że od 1533 roku była poddawana różnorakim upokorzeniom i naciskom, by odeszła od Kościoła. Pięć lat panowania królowej Marii było krótką, zbyt krótką, przerwą w trwających od 1534 roku prześladowaniach katolicyzmu w Anglii, ale w tym czasie wszystkie postulaty, o które walczyli powstańcy z 1549 roku, doczekały się realizacji. Do kościołów wróciła normalność. Tą zaś dla prostych mieszkańców Anglii była przede wszystkim liturgia łacińska.

Niestety wytchnienie trwało bardzo krótko. Po śmierci królowej Marii w 1558 roku na tron wstąpiła druga córka Henryka VIII – Elżbieta I (córka Anny Boleyn, nieuznana przez Henryka i tym samym wydziedziczona). Ponownie zaczęły się trudne czasy dla angielskiego katolicyzmu. Trzeba pamiętać, że epoka największego rozkwitu kultury i literatury angielskiej (Szekspir!) była zarazem okresem bezwzględnego prześladowania Kościoła katolickiego w Anglii. Dla tego ostatniego czasy elżbietańskie to nie synonim rozkwitu. To raczej czas świadectwa dawanego nieraz w okrutnych mękach. Elżbieta bowiem tak jak jej ojciec ogłosiła się „Głową Kościoła w Anglii” i wymagała od wszystkich swoich poddanych złożenia – pod groźbą śmierci – przysięgi uznającej tę tytulaturę.

Jednak pozycja Elżbiety I na angielskim tronie nie była wcale pewna. Pamiętano o fakcie jej nieuznania przez Henryka VIII. Z kolei na północy, w Szkocji, panowała królowa Maria Stuart – prawnuczka króla Anglii Henryka VII (ojca Henryka VIII), która z prawnego punktu widzenia miała o wiele mocniejsze podstawy do ubiegania się o tron w Londynie. Last but not least Maria Stuart była katoliczką. W naturalny więc sposób oczy angielskich katolików zwracały się w kierunku katolickiej królowej Szkocji.

W 1568 roku Maria Stuart przybyła do Anglii, szukając tutaj schronienia przed rebelią, która wybuchła w jej kraju. Elżbieta I jednak, zamiast udzielić schronienia, nakazała ją uwięzić. Fakt ten nie pozostał bez echa. Oto w 1569 roku cała północna Anglia pod wodzą katolickich książąt Northumberland i Westmoreland wystąpiła zbrojnie w obronie uwięzionej królowej. Nie chodziło li tylko o sprawy polityczne (tzn. kto ma rządzić w Londynie). Powstańcy mieli świadomość, że gra toczy się o coś więcej. Dobitnie przekonuje o tym treść powstańczej proklamacji z 16 listopada 1569 roku: „Tomasz, książę Northumberland, i Karol, książę Westmoreland ślą pozdrowienia wszystkim poddanym królowej. Podczas gdy nowo utworzona szlachta [wyrosła na zagrabionych Kościołowi dobrach – G.K.], otaczająca Jej Królewski Majestat, nie tylko pracuje nad upadkiem dawnej szlachty tego królestwa, ale zhańbiła samą osobę królewską oraz przez 12 lat [tzn. od wstąpienia na tron Elżbiety I – G.K.] podtrzymywała nowo utworzoną religię i herezję przeciwną Słowu Bożemu – toteż dla naprawy tego stanu rzeczy obce mocarstwa planują inwazję tego królestwa, co może doprowadzić do naszego kompletnego zniszczenia, jeżeli sami temu stanowi rzeczy nie zaradzimy. Dlatego też wzywamy wszystkich i każdego z was, pomiędzy 16. a 60. rokiem życia do wypełnienia obowiązku wobec Boga i obrony tej prawdziwej i katolickiej religii. A jeżeli drogie jest wam dobro waszego kraju, przybywajcie do nas, nie zwlekając, z uzbrojeniem, jakie tylko posiadacie. Na pewno ono was nie zawiedzie, gdy przybędziecie wbrew przeciwnościom. Niech Bóg chroni królów!”.

Powstańcom nie udało się uwolnić Marii Stuart, nie udało się przywrócić wolności dla religii katolickiej. Wojska Elżbiety I krwawo stłumiły powstanie 1569 roku. Sama zaś Maria Stuart trzymana była w angielskim więzieniu blisko 19 lat, do 1587 roku, kiedy to na rozkaz Elżbiety I została ścięta. Było to wydarzenie bez precedensu. I wcześniej w Europie ginęli królowie. Niektórzy w czasie bitew (jak Jan I Luksemburski, król Czech, czy wcześniej Ryszard Lwie Serce), niektórzy w wyniku zamachu stanu (jak nasz król, Przemysł II). Nie były to jednak egzekucje. Śmierć Marii Stuart była pierwszą w dziejach Europy egzekucją osoby panującej (i to egzekucją – co pozostanie sytuacją absolutnie wyjątkową – dokonaną na polecenie innej osoby panującej). Precedens stworzyła Elżbieta I. Można się jedynie zastanawiać, co bardziej popchnęło ją do takiego czynu: nienawiść do konkurentki do tronu, czy nienawiść do wyznawanej przez nią religii.

Elżbieta I

Zasiew krwi męczenników

Wróćmy do Canterbury. W jednej z bocznych uliczek, nieuczęszczanych przez tłumy turystów zdążających do pustej katedry, znajduje się mały kościół. W nim zaś resztki tego, co przez wieki stanowiło skarb Canterbury: szczątki relikwii św. Tomasza Becketa, ocalałe od zniszczenia zarządzonego przez Henryka VIII tylko dlatego, że znajdowały się w posiadaniu rodziny arcybiskupa-męczennika. Mało kto przychodzi do tego kościółka, który wzywa na swoich patronów Angielskich Męczenników.

Angielscy Męczennicy. To nie tylko najbardziej znani wśród mało znanych: św. Tomasz More, św. John Fischer, cierpiący w milczeniu londyńscy kartuzi. To cała historia angielskiego Kościoła katakumb od XVI do XIX wieku. Jego historię i tajemnicę jego przetrwania odczytać możemy, przypominając sobie (a może dopiero poznając) akty beatyfikacyjne i kanonizacyjne świadków wiary w Anglii oraz Irlandii. Rzym zapamiętał dobrze tę mało znaną historię niemal 300 lat męczeństwa Kościoła w Anglii. Zapamiętał i daje poznać innym. Oto tylko kilka przykładów historii pisanej kanonizacjami i beatyfikacjami.

W 1970 roku papież Paweł VI ogłosił świętym angielskiego jezuitę, ks. Edmunda Campiona. Campion urodził się w 1540 roku i należał do intelektualnej elity czasów elżbietańskich w Anglii (już w wieku 17 lat został członkiem oksfordzkiego Kolegium św. Jana). Był lojalnym poddanym królowej Elżbiety I i wiernym Kościoła anglikańskiego (w 1568 roku został nawet anglikańskim diakonem). Tym pierwszym – co zawsze deklarował – pozostał do końca. Jednak dzięki swojemu najbliższemu przyjacielowi, Gregory’emu Martinowi, który wyemigrował do Francji, by tam uczęszczać do angielskiego seminarium katolickiego, Campion poczuł wątpliwości, czy jako anglikanin znajduje się w jedynym, prawdziwym, apostolskim Kościele powszechnym. Intensywne studia teologiczne, a przede wszystkim modlitwa, doprowadziły go do wniosku, że złożenie przysięgi Elżbiecie I jako Głowie Kościoła w Anglii było wyborem błędnej drogi.

Campion powrócił do Kościoła i był to powrót radykalny. Katolickie wyznanie wiary złożył w Douai, w znanym już nam angielskim seminarium duchownym we Francji. W 1573 roku został subdiakonem. Podczas pielgrzymki do Rzymu zetknął się z Towarzystwem Jezusowym. W Rzymie wstąpił do zakonu św. Ignacego Loyoli, a w 1578 roku w Pradze (gdzie przebywał w kolegium jezuickim) przyjął święcenia kapłańskie.

Wkrótce potem, wraz ze swoim bratem zakonnym Robertem Personsem, wrócił do swej ojczyzny, by tam pracować dla Kościoła katakumb. Przed opuszczeniem kontynentu, jakby w przeczuciu tego, co czeka go w Anglii, pisał: „Jeśli chodzi o mnie, wszystko skończone. Uczyniłem dobrowolną ofiarę z siebie samego ku chwale Boskiego Majestatu – zarówno, gdy chodzi o życie, jak i śmierć. To jest bowiem wszystko, czego pragnę”14.

25 czerwca 1580 roku Campion dotarł do Dover. Przez rok potajemnie odprawiał msze święte dla angielskich katolików, pisał Decem Rationes w obronie katolickiej wiary przeciw uzurpacjom władzy państwowej w Anglii. W 1581 roku, tuż po odprawieniu swojej ostatniej mszy w Leford Grange koło Oxfordu, został pojmany. Kara za „zdradziecką” działalność, którą prowadził ks. Edmund Campion, była jedna: śmierć w męczarniach.

Zanim zapadł wyrok, Campion zwrócił się do sądu i publiczności w słowach, które były słowami wszystkich Angielskich Męczenników: „Potępiając nas, potępiacie wszystkich waszych przodków. Wszystkich dawnych kapłanów, biskupów i królów. Wszystko, co było niegdyś chwałą Anglii, wyspy świętych. Bóg żyje. Potomność żyć będzie. Jej osąd nie jest podatny na naciski, jak osąd tych, którzy teraz mają zamiar skazać nas na śmierć”.

Wyrok wykonano 1 grudnia 1581 roku w osławionym londyńskim więzieniu Tyburn, miejscu kaźni wielu angielskich świadków wiary. Gdy kat, tuż przed zadawaniem tortur, ostatni raz zażądał od Campiona przeproszenia królowej Elżbiety I i wskazał na możliwość błagania o jej łaskę, św. Edmund odpowiedział: „W czymże ją obraziłem? Jestem niewinny. To są moje ostatnie słowa, więc uwierzcie mi. Modliłem się i modlę się za nią”.

Prześladowania katolików trwały praktycznie aż do końca lat 20. XIX wieku. Dopiero w 1828 roku parlament brytyjski uchwalił tzw. ustawę emancypacyjną, zrównującą w prawach obywatelskich katolików z protestantami. Zanim jednak to nastąpiło, Kościół w Anglii przeszedł prawdziwą drogę krzyżową. Kolejna fala prześladowań miała miejsce po obaleniu w 1688 roku króla Jakuba II Stuarta, podejrzanego o sprzyjanie „papizmowi”.

Rok po tym wydarzeniu zbuntowany i zdominowany przez protestantów parlament uchwalił tzw. Deklarację praw (Declaration of Rights, zwaną także Bill of Rights). Jej zaprzysiężenie było warunkiem sine qua non objęcia władzy przez wezwanego przez parlament księcia Wilhelma Orańskiego. Przysięgę tę musieli składać również wszyscy następni władcy Wielkiej Brytanii. Nazwa dokumentu była jednak bardzo myląca. Nie była to bowiem „deklaracja praw”, ale raczej deklaracja bezprawia. Deklaracja raz jeszcze czyniąca z katolików na Wyspach obywateli drugiej kategorii. Postanawiała ona m.in., że żaden katolik nie może zasiąść na angielskim tronie ani żaden z członków rodziny królewskiej nie może zawrzeć związku małżeńskiego z katolikiem czy katoliczką.

Tomasz Becket

Deklaracja praw z 1689 roku stała się podstawą dla kolejnych ustaw restrykcyjnych wobec angielskich katolików. W następnych latach zakazano im m.in. posiadania broni oraz wierzchowców o wartości powyżej 5 funtów. Zakazano także katolikom osiedlania się w Londynie. W 1695 roku brytyjski parlament zakazał katolikom uprawiania wolnych zawodów, a w roku 1699 uchwalił ustawę, która przewidywała karę dożywotniego więzienia dla księży katolickich odprawiających w ukryciu mszę świętą (co było od XVI wieku zakazane). Taki los spotkał ks. Atkinsona, który zadenuncjowany przez służącą (za delatorstwo dostała 100 funtów) spędził w więzieniu następne 33 lata swojego życia15.

Rozbudzane podobnym ustawodawstwem i idącą w ślad za nim praktyką antykatolickie nastroje w Anglii bliskie były histerii. Kiedy w końcu lat 20. XIX wieku parlament zaczął obradować nad ustawą zrównującą katolików w prawach obywatelskich z innymi mieszkańcami Wysp, przez Londyn przetaczały się gwałtowne demonstracje przeciwników „papistowskiego spisku”. Wtórowały temu liczne tytuły prasowe.

Analogiczna antykatolicka histeria w – wydawać by się mogło – statecznej, wiktoriańskiej Anglii ujawniła się na początku lat 50. XIX wieku. Pretekstem było odnowienie przez bł. Piusa IX w 1850 roku hierarchii katolickiej w Anglii. Znowu w parlamencie, prasie i na ulicach rozległ się okrzyk: „Precz z papizmem!” (Nopopery!). Demonstracje kończące się paleniem kukieł wyobrażających wizerunek Piusa IX i kardynałów – oto atmosfera w Anglii, która w tym samym czasie była miejscem schronienia dla rewolucjonistów wszelkich kierunków (nieprzypadkowo zresztą właśnie od połowy XIX wieku datuje się w Anglii wzrost popularności dla czołowych włoskich rewolucjonistów, Garibaldiego i Mazziniego, aktywnie walczących we Włoszech w latach 1848–1849 z papieżem i jego prawem do świeckiej władzy). Doszło nawet do tego, że uginając się przed nastrojami ulicy, w sierpniu 1851 roku brytyjski parlament uznał za „nielegalne” tytuły biskupie reaktywowanego przez bł. Piusa IX angielskiego episkopatu. Natomiast w 1852 roku rząd zakazał publicznych procesji katolickich i publicznego noszenia stroju duchownego przez księży i zakonników katolickich16.

Szczególna reakcja wiktoriańskiej i liberalnej przecież Anglii na wewnętrzną decyzję Kościoła katolickiego, jaką było reaktywowanie hierarchii kościelnej. Okazało się, że powołanie dla Anglii katolickich biskupów jest o wiele niebezpieczniejsze dla brytyjskiego państwa, aniżeli na przykład goszczenie na swojej ziemi rewolucjonistów pokroju Karola Marksa. Odnosząc się do wspomnianych postanowień brytyjskiego rządu z początku lat 50. XIX wieku, John Henry Newman powiedział: „Ostatnie wypadki pokazały, że chociaż nigdy nie bagatelizowałem intensywnego uprzedzenia, jakie utrzymuje się przeciw nam, to zdecydowanie przeceniłem anglosaskie umiłowanie sprawiedliwości i sprawiedliwego traktowania, co byłoby – jak myślałem – przeciwwagą dla tego uprzedzenia”17.

Chociaż antykatolickie prawa i rozporządzenia z lat 1850–1852 pozostały martwą literą (przede wszystkim dzięki cywilnemu nieposłuszeństwu samych katolików), to antykatolicka fobia była nadal żywa. Jej przejawy spotykamy i w XX wieku. Dobrze ilustruje to wydarzenie, które miało miejsce w 1903 roku. Król Edward VII podróżował wówczas do Italii. Kwestia odwiedzin monarchy Włoch nie budziła żadnej kontrowersji. Inaczej było z planowaną przez króla kurtuazyjną wizytą u papieża (Edward jeszcze jako książę Walii był trzykrotnie przyjmowany przez papieży: Piusa IX i Leona XIII).

Na jacht królewski doszła oto pilna depesza od premiera Arthura Balfoura, który odradzał królowi odwiedzenie Leona XIII, ponieważ „istnieje wielkie niebezpieczeństwo zadrażnienia uczuć [angielskich] protestantów”. Takie stanowisko brytyjskiego rządu wzburzyło katolicką opinię publiczną w Anglii, która za pośrednictwem swoich przedstawicieli (księcia Norfolk i lorda Edwarda Talbotta) wymogła na rządzie Balfoura zmianę stanowiska. Rząd ustąpił, ale pod jednym warunkiem. Wizytę Edwarda VII u papieża należało oficjalnie tłumaczyć zaawansowanym wiekiem papieża (cel więc nieledwie humanitarny), który miał „wyrazić osobiste życzenie” spotkania z królem. Ostatecznie dzięki poufnym staraniom (m.in. księcia Norfolk) żądana deklaracja przyszła z Watykanu i król Wielkiej Brytanii mógł złożyć kurtuazyjną wizytę papieżowi18.

Taka była dbałość brytyjskiego rządu o niezadrażnianie „uczuć protestantów”. Rzecz jasna, religijne uczucia katolików w tym samym czasie były całkowicie ignorowane. Jeszcze w 1901 roku ten sam rząd wymógł na królu Edwardzie VII złożenie przed parlamentem przysięgi, która była warunkiem koronacji i którą (w myśl postanowień Deklaracji praw z 1689 roku) składali nieprzerwanie przez ponad 200 lat wszyscy angielscy władcy. Król Edward, mając świadomość, że tekst przysięgi z pewnością zrani uczucia jego katolickich poddanych, pragnął zmodyfikowania jej brzmienia. Rząd Balfoura był jednak nieugięty. 14 lutego 1901 roku Edward VII złożył przed parlamentem przysięgę następującej treści: „Przysięgam uroczyście i wzywając Boga na świadka, że wierzę, iż w sakramencie Wieczerzy Pańskiej nie ma jakiegokolwiek przeistoczenia elementów chleba i wina w ciało i krew Chrystusa, nawet jeśli są przez kogokolwiek konsekrowane. Także inwokacja bądź adoracja Dziewicy Maryi oraz innych świętych wedle zwyczajów Kościoła rzymskiego to tylko zabobony i bałwochwalstwo”. Ponadto król musiał przysiąc, że deklarację tę złożył „bez jakiejkolwiek dwuznaczności i uniku lub zastrzeżenia w myślach, nie licząc na żadną przeszłą lub przyszłą dyspensę papieża lub jakiejś innej władzy”19.

Jak widać, starano się zabezpieczyć na wszelkie możliwe sposoby przed „papistowskim spiskiem”. Tę jedyną w swoim rodzaju przysięgę, będącą w istocie antykatolickim pamfletem, musiał złożyć jeszcze w 1910 roku następca Edwarda VII, Jerzy V. W tym samym roku decyzją parlamentu usunięto z niej ton wojującego protestantyzmu, dalej jednak zobowiązywała ona (i zobowiązuje) władcę do deklaracji, że jest „wierzącym protestantem”, i do „zabezpieczenia protestanckiej sukcesji” na tronie Wielkiej Brytanii20.

Na marginesie można dodać, że wspominany tutaj Edward VII (syn królowej Wiktorii, panujący w latach 1901–1910) – znany w całej Europie (a zwłaszcza wśród paryskich tancerek) bon vivant i zwierzchnik angielskich masonów – zdradzał prokatolickie sympatie. Mówiono już o tym na długo przed objęciem przez niego tronu. Częstym gościem Edwarda był jezuita o. Bernard Vaughan.

Bezspornym faktem pozostają wizyty Edwarda (już jako króla) w sanktuarium w Lourdes, przy okazji pobytu w niedalekim uzdrowisku w Biarritz. Podobno podczas swojej ostatniej wizyty w Lourdes Edward VII zapalił w świętej grocie tzw. dziewięciodniową świecę, która miała jeszcze się palić, gdy po paru dniach dotarła wiadomość o niespodziewanej śmierci brytyjskiego władcy21.

Wierność Irlandii

W 1992 roku Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował 17 irlandzkich męczenników, zamęczonych za wiarę w XVI i XVII wieku. Byli wśród nich i duchowni (w tym biskupi), i ludzie świeccy ze wszystkich warstw społecznych – cały przekrój narodu irlandzkiego trwającego przy Kościele Chrystusa przez tyle stuleci, pomimo okrutnych prześladowań. W imieniu Kościoła Jan Paweł II dziękował za heroiczne świadectwo wierności dane przez Irlandię w osobach owych męczenników: „Podziwiamy ich osobistą odwagę. Dziękujemy im za przykład wierności w trudnych okolicznościach, wierności będącej czymś więcej niż przykładem, jest ona bowiem dziedzictwem narodu irlandzkiego i zobowiązaniem, które musi on podejmować w każdej epoce”22.

Istotnie, losy beatyfikowanych przez Jana Pawła II męczenników irlandzkich są odzwierciedleniem kolejnych prześladowań spadających na katolików mieszkających na Zielonej Wyspie. Podobnie więc jak w Anglii, również w przypadku rządzonej przez Londyn Irlandii, odmowa złożenia tzw. przysięgi supremacyjnej (uznającej każdego władcę Anglii za „Głowę Kościoła w Anglii”) pociągała za sobą wyrok śmierci. Za panowania Elżbiety I śmierć za wiarę ponieśli: bł. Patrick O’Healy, biskup Mayo, oraz księża Conn O’Rurke i Maurice Mac Kenraghty. Podobny los spotkał bł. Matthew Lamberta – piekarza z Wexford, który na swoim procesie (1581), zakończonym wydaniem wyroku śmierci na torturach, stwierdził, że nie potrafi uczenie rozprawiać o władzy królowej i papieża, ale pokornie wierzy w nauczanie Kościoła katolickiego.

W 1584 roku (również za panowania Elżbiety I) okrutnym torturom poddano arcybiskupa Cashel, Dermota O’Hurley’a (wybitnego uczonego, którego – choć był człowiekiem świeckim – papież Grzegorz XIII mianował arcybiskupem). Aresztowano go pod zarzutem organizowania spisku hiszpańsko-papieskiego przeciw rządom Elżbiety I. By wydobyć od niego zeznania, na stopy nałożono mu metalowe buty napełnione olejem i podgrzewano je nad ogniem. Nie udało się jednak złamać arcybiskupa O’Hurleya, który odmówił złożenia przysięgi supremacyjnej i do końca bronił swojej biskupiej godności.

Wśród 17 beatyfikowanych irlandzkich męczenników znalazła się również pewna wdowa, Margaret Bermingham Ball. Także ją uznano za zagrożenie dla obecności Anglików w Irlandii i supremacji Elżbiety I nad Kościołem. A wszystko przez to, że w swoim domu w Dublinie potajemnie udzielała schronienia katolickim księżom. Cierpienia, których doznała Margaret Ball, były podwójne. Musiała znosić nie tylko fizyczne męki związane z przetrzymywaniem w lochach dublińskiego zamku, lecz i duchowe udręczenie z powodu wydania jej Anglikom przez własnego syna-apostatę.

Wiek XVII to kolejne stulecie prześladowań katolicyzmu w Irlandii przez angielskie państwo, przez królów z panującej od 1603 roku w Anglii dynastii Stuartów. Odmowa uznania w osobie króla Jakuba I „Głowy Kościoła w Anglii” (a tym samym w Irlandii) oznaczała wyrok śmierci w 1612 roku dla biskupa Down i Connor, Conora O’Devany’ego, oraz straconego razem z nim ks. Patricka O’Loughrana.

Kolejny okres męczeństwa irlandzkiego Kościoła na skutek protestanckiego fanatyzmu i nietolerancji wiąże się z rewolucją Cromwella w Anglii. Rządy Lorda Protektora nie tylko oznaczały obalenie (co prawda na krótko) monarchii Stuartów, lecz również przyniosły w 1649 roku niszczący najazd wojsk purytańskiej republiki, jaką była wówczas Anglia, masowe egzekucje i rozpoczęcie na wielką skalę ucisku Irlandczyków nie tylko dlatego, że byli katolikami, lecz także dlatego, że byli Irlandczykami.

Biskup Terence Albert O’Brien z Elmy znajdował się w Limerick, gdy miasto to zdobyły wojska Cromwella. Wraz z innymi jeńcami został powieszony za stawianie zbrojnego oporu. Księdza Williama Tirry’ego wojska angielskie aresztowały w Wielką Sobotę 1654 roku. Powieszono go ubranego w kapłańskie szaty liturgiczne.

Także od czasów niszczącego najazdu Cromwella na Zieloną Wyspę datuje się początek polityki, którą trudno nazwać inaczej niż polityką wykorzeniania. Zanim 200 lat później termin ten i idącą za nim politykę zastosował wobec Polaków Bismarck, w wieku XVII wobec Irlandczyków zaczął ją stosować przywódca purytańskiej republiki. Chodziło o odbywającą się pod osłoną armii Cromwella angielską kolonizację w Irlandii. Cel był oczywisty: skoro nie udało się odebrać synom św. Patryka ich wiary, należało odebrać im ziemię. Tak, aby stali się obcymi we własnym kraju. Celowi narodowemu towarzyszył także cel wyznaniowy: angielscy osadnicy byli przecież protestantami.

Z punktu widzenia tych zamierzeń prowadzona przez Cromwella kolonizacja przynosiła rezultaty. W jej wyniku 81% ludności Irlandii dysponowało 31% ziemi, natomiast 19% mieszkańców (tzn. napływowi Anglicy i Szkoci) miało w swoim ręku 69% areału uprawnego23. Te wysiłki kolonizacyjne były kontynuowane przez cały wiek XVII i XVIII. W ich wyniku ci Irlandczycy, którzy utrzymali się na swojej ziemi, stali się właściwie poddzierżawcami, pracującymi na cały łańcuch angielskich pośredników (dzierżawców, pełnoprawnych właścicieli – tzw. landowners). Tak więc, przy dużym wysiłku, uzyskiwali minimalne dochody, pozwalające zaledwie wiązać koniec z końcem. W tej sytuacji wystarczyło zachwianie koniunktury – np. kilka kolejnych lat nieurodzaju – by rzesza irlandzkich rolników stanęła u progu nędzy i głodu.