Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta książka znakomitego historyka jest kontynuacją, ale i dopełnieniem poprzedniego zbioru zatytułowanego: Christianitas. Od rozwkitu do kryzysu. W tym wyborze rzecz dotyczy tego samego zagadnienia, ale w odniesieniu do Polski. Tysiąc pięćdziesiąta rocznica chrztu Polski w naturalny sposób skłania do refleksji nad znaczeniem tego wydarzenia dla dziejów narodu i państwa polskiego, ale również znaczenia pamięci o tym wydarzeniu i szerszej oceny stanu civitas christiana w naszej ojczyźnie.
Jakie ciosy i skąd spadały na Christianitas w Polsce?
Dlaczego „wykończenie” Polski stało się celem nadrzędnym naszych sąsiadów?
Dlaczego Niemcy stały się akuszerem bolszewickiej Rosji i jaki to miało wpływ na nasze dzieje?
Czy można uznawać Rosję za ostatnią nadzieję chrześcijańskiej cywilizacji w „Gejeuropie”?
Skąd płyną zagrożenia dla cywilizacji Christiniatatis w Polsce od ponad 100 lat?
Jakie zadziwiające paralele zachodzą między współczesnymi obrońcami laickości państwa a niemieckimi okupantami?
Co łączy niemieckie „dzieci kwiaty” z narodowym socjalizmem, „Zielonymi”, a wreszcie z ogarniającym współczesny świat zaćmieniem rozumu?
Odpowiedź znajdą Państwo na kartach tej książki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 305
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Grzegorz KucharczykCopyright to this edition © by Wydawnictwo Prohibita
Recenzent:
Prof. dr hab. Mieczysław Ryba
ISBN:
978–83–65546–06–7
Projekt okładki:Jerzy Szałaciński
Wydawca:
Wydawnictwo PROHIBITAPaweł Toboła–Pertkiewiczwww.prohibita.plwydawnictwo@prohibita.plTel: 22 424 37 36
www.facebook.com/WydawnictwoProhibita
Sprzedaż książki w Internecie:
N
iniejsza książka jest w pewnym sensie kontynuacją poprzedniego tomu, który dotyczył rozkwitu i kryzysu cywilizacji christianitas. W tym przypadku można mówić o tym, iż rzecz dotyczy tego samego zagadnienia w odniesieniu do Polski. Tysiąc pięćdziesiąta rocznica chrztu Polski w naturalny sposób skłania do refleksji nad znaczeniem tego wydarzenia dla dziejów narodu i państwa polskiego, ale również znaczenia pamięci o tym wydarzeniu. Obchody milenijne 1966 roku wyraźnie pokazały, że walka o pamięć w tym zakresie daleko wykraczała poza wymiar stosunków Kościół–państwo komunistyczne.
Swoją wizję kulturotwórczej roli chrztu Polski miał św. Jan Paweł II, wielka postać w historii Polski i współczesnego Kościoła. A jednocześnie człowiek, który sam niejednokrotnie podkreślał, jak wiele zawdzięcza uczestnictwu w obchodach milenijnych roku 1966. O tym także jest ta książka.
Na jej kartach mowa jest również o ciosach, które spadały na christianitas w Polsce. Zanim komuniści zaczęli wojować z Matką Bożą (aresztowanie kopii Cudownego Obrazu Jasnogórskiego w 1966 roku), za politycznie „podejrzaną” uważali Bogurodzicę zaborcy. Zanim współcześni obrońcy laickości przestrzeni publicznej w Poznaniu wyrazili swój sprzeciw wobec czasowej obecności makiety pomnika Najświętszego Serca Jezusowego w stolicy Wielkopolski, z wizerunkiem typ jako z wyrazem „polskiego fanatyzmu” walczyli niemieccy okupanci w 1939 roku. Przedziwna ciągłość.
„Wykańczanie” Polski, jak ujął to jeden z kanclerzy republiki weimarskiej w 1922 roku, dotyczyło więc najgłębszych sfer ducha. Najpierw jednak trzeba było „wykończyć” państwo polskie. Najlepiej we współpracy z Rosją bolszewicką, której cesarski jeszcze Berlin był akuszerem, od początku wspomagając (także finansowo) zainstalowanie w Rosji reżimu bolszewickiego. W tym sensie blok tekstów poświęconych współpracy niemiecko–rosyjskiej (sowieckiej) wymierzonej w Polskę jest naturalnym dopełnieniem poprzednio wymienionych zagadnień. Współpraca ta jest obecnie przedmiotem intensywnych zabiegów reinterpretacyjnych podejmowanych zarówno przez niemiecką jak i rosyjską politykę, a w rzeczywistości propagandę historyczną. W przypadku putinowskiej Rosji wysiłki te wpisują się w szersze zagadnienie swego rodzaju duchowej schizofrenii. Oto Rosja, przedstawiana przez różnych „montażystów” jako ostatnia nadzieja chrześcijańskiej cywilizacji w „Gejeuropie”, jest państwem, w którym jako relikwie czczone są doczesne szczątki przywódcy bolszewików, który utopił chrześcijańską Rosję w morzu krwi.
Ostatnie sto lat pokazało, że obecność cywilizacji christianitas w Polsce była śmiertelnie zagrożona nie tylko od wschodu. Zagrożenie przychodziło również od naszego zachodniego sąsiada, zwłaszcza w czasie, gdy władza w państwie niemieckim spoczywała w ręku NSDAP. Czy jednak obalenie drogą militarną (zwycięstwo aliantów w 1945 roku) reżimu narodowo–socjalistycznego w Niemczech – bo przecież nie na skutek jakiejś społecznej rewolty – oznacza jakieś radykalne zerwanie w intelektualnej historii Niemiec. Historia ruchu ekologicznego u naszych zachodnich sąsiadów jest przykładem, że nie wszystkie nitki (w sensie inspiracji intelektualnych) zostały tutaj zerwane.
Co łączy niemieckie „dzieci kwiaty” z początku dwudziestego wieku z narodowym socjalizmem, „Zielonymi”, a wreszcie z ogarniającym współczesny świat zaćmieniem rozumu? Odpowiedź znajdą Państwo na kartach książki.
Grzegorz Kucharczyk
W
czerwcu 1862 roku Naczelnikiem Rządu Cywilnego w Królestwie Polskim został Aleksander Wielopolski, margrabia Gonzaga–Myszkowski. Uczestnik powstania listopadowego (na polecenie rządu powstańczego pełnił m.in. misję dyplomatyczną do Londynu), autor słynnego Listu szlachcica polskiego do księcia Metternicha (1846 r.), jeden z przywódców krajowego obozu konserwatywnego.
Na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku Wielopolski stał na czele stronnictwa ugody, którego program opierał się na kontrakcie: ustępstwa Rosji wobec Polaków w zamian za gwarancje „panowania ładu w Warszawie”. Cały problem polegał na tym, że dość szybko okazało się, że Wielopolski nie zamierzał podjąć starań, by to stronnictwo ugody poszerzyć o inne środowiska konserwatywne, które zbiorczo określa się stronnictwem „białych”. Nie ma tu miejsca, by analizować przyczyny takiego stanu rzeczy (winy leżały po obu stronach, acz nierównomiernie rozłożone). Skutek zaś był taki, że Wielopolski był zdany tylko i wyłącznie na dobrą wolę Petersburga, a właściwie jednej z dworskich koterii, która akurat miała wówczas najpoważniejsze wpływy nad Newą (chodzi o stronnictwo kanclerza i ministra spraw zagranicznych A. Gorczakowa).
Z drugiej strony jednak polityka Wielopolskiego realizowana już od 1861 roku (gdy został szefem Komisji Wyznań Religijnych w administracji Królestwa) przynosiła wymierne korzyści: przywrócenie Rady Stanu, stopniowa polonizacja administracji i sądownictwa, przywrócenie w Warszawie polskiego uniwersytetu (pod nazwą Szkoły Głównej). Jednak to wszystko odbywało się przy jednoczesnym podejmowaniu przez margrabiego wysiłków w kierunku wygaszania odbywającej się na ziemiach polskich „rewolucji moralnej”. Wielopolski nie wahał się sięgać do brutalnych środków: forsując nowe prawo o zgromadzeniach, a w styczniu 1863 roku doprowadzając do branki. Ze skutkiem wiadomym.
Problem, przed którym stanął na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku Aleksander Wielopolski, trafnie opisał niemal ćwierć wieku po wybuchu styczniowej insurekcji Jan Ludwik Popławski. W 1887 roku na łamach redagowanego przez siebie „Głosu” przyszły współtwórca (obok R. Dmowskiego) programu wszechpolskiego zwrócił uwagę na istotne rozróżnienie między „polityką uczuć” a „koniecznością liczenia się z uczuciami w polityce”. „Polityka, o ile nie zamyka się w granicach projektów gabinetowych, ma do czynienia z działalnością zbiorową mniej lub więcej licznych mas, z działalnością nieświadomą, instynktowną, w której uczucie gra przemożną rolę. Polityka polega na liczeniu się z tymi dążeniami bezwiednymi, na których wytworzenie składa się tysiące przyczyn. O tym wiedzą nawet bystrzejsi mężowie stanu”.
Tego nie potrafił jednak dostrzec Wielopolski. Realista nie dostrzegł, albo nie docenił, znaczenia, jakie dla społeczeństwa polskiego miała dokonująca się po 1856 roku „rewolucja moralna”. Nie chciał margrabia „skracać sobie frontu” i uderzał po równo, w „czerwonych”, jak i „białych” (skasowanie Towarzystwa Rolniczego). Pozyskanie wpływów nad Newą było bardzo ważne, ale bez wpływów nad Wisłą, we własnym społeczeństwie, pozostawało Wielopolskiemu, już po wybuchu powstania, wyrzec tylko gorzkie słowa: „Dla Polaków można zrobić coś dobrego, z Polakami – nic”. Polityka Wielopolskiego była logiczna, korzystna dla Polaków w tamtym momencie dziejowym, ale zupełnie nierealistyczna, bo uprawiana bez Polaków – co przyznał sam margrabia.
Co ciekawe, w podobny sposób jak Popławski widział problem „winy” Wielopolskiego wielki adwersarz endecji – Józef Piłsudski. Gdy w 1924 roku Marszałek wygłaszał wykład o „Wpływach Wschodu i Zachodu na rok 1863”, polemizował z tezą, że powstanie wywołała grupka „wartogłowów, kilkunastu głuptasów”, „świadcząc o głupocie polskiej, co przeszkodziło polskiej rozwadze, rozumowi i powadze obdarzyć Polskę nie widomo jakimi dobrami”. Stwierdzał dalej, że „kiepskim jest ten autorytet, kiepskim jest ten rozum, który nie zdołał zrobić tego, czego chciał […]. Zawsze twierdziłem, że stronnictwo ruchu, jak wówczas zwano obóz, który powstanie nakazał, zrobiło to, co chciało, a ich przeciwnicy, którzy myśl powstania zwalczali, nie potrafili zrobić tego, czego pragnęli i czego chcieli. Więc rozum, praktyczność środków była po stronie pierwszych, nie po stronie drugich”.
W propagandzie peerelowskiej Wielopolski przedstawiany był najczęściej jako wyraziciel „zdradzieckiej postawy klas posiadających”, który kierując się klasowym egoizmem występował przeciw „styczniowej rewolucji” – wspólnemu dziełu „postępowych sił Polski i Rosji”. W ten sposób polityka margrabiego przedstawiona została również w książce A. Bocheńskiego Dzieje głupoty w Polsce, będącej wielką krytyką polskich tradycji insurekcyjnych i przypomnieniem tradycji realizmu i ugody, dopasowanej – rzecz jasna – do potrzeb „socjalistycznej Polski” (nieprzypadkowo drugie i ostatnie wydanie tej książki opublikowanej po raz pierwszy w 1946 roku, ukazało się w 1983 roku w czasie stanu wojennego).
W tym samym czasie, gdy w Królestwie Polskim Wielopolski stawał na czele cywilnej administracji, w Prusach rządy – jako premier gabinetu Jego Królewskiej Mości Wilhelma I Hohenzollerna – obejmował Otto von Bismarck. Podobnie jak polski margrabia ten pruski junkier rozpoczynał swoje rządy w obliczu mocnej opozycji wewnętrznej. Bismarcka przywołano z Paryża (gdzie był posłem) w pośpiechu, widząc w nim jedynego człowieka, który może poradzić sobie z liberalną większością w Landtagu.
Obydwaj, zarówno Bismarck, jak i Wielopolski, widzieli rozwiązanie konfliktu wewnętrznego poprzez zdecydowaną konfrontację z opozycją. Bismarck miał jednak oparcie w prawdziwym rocher de bronze, jakim było państwo pruskie, zwłaszcza administracja i policja, która pozwoliła mu (ściągalność podatków) na paroletnie rządy bez uchwalonego przez parlament budżetu. Tej „skały z brązu” pozbawiony był Wielopolski, a instytucje, które przywracał do życia w Kongresówce, były zbyt młode i kruche, aby na nich mógł się oprzeć. W tym świetle jeszcze bardziej nierealistyczna jawi się wola margrabiego do kontynuowania konfrontacji ze wszystkimi właściwie odłamami polskiego społeczeństwa aktywnie zajmującymi się sprawami publicznymi.
Bismarck doceniał i obawiał się politycznych umiejętności „mądrego, zamkniętego w sobie Polaka” – jak nazywał Aleksandra Wielopolskiego. Przyszły Żelazny Kanclerz pełnił nad Newą misję dyplomatyczną w charakterze pruskiego ambasadora w Rosji w momencie, gdy w Petersburgu zaczęły rosnąć akcje polityczne margrabiego Wielopolskiego. Bismarck nie miał złudzeń co do tego, że realizowany przez Wielopolskiego program polityczny (za zgodą Petersburga) jest niczym innym jak tylko „ewolucją taktyczną w celu zwodzenia łatwowiernych Rosjan”. Początek tzw. reform Wielopolskiego w Kongresówce został oceniony przez pruskiego ambasadora w Rosji jako zagrożenie pruskiej Staatsrason. „Jasne jest jak na dłoni, że Polska ograniczona nawet do czysto polskiego żywiołu, będzie zawsze gotowym i żądnym zdobyczy sprzymierzeńcem każdego wroga Rosji i Prus, sąsiadem nie do zniesienia, który ambicją swą sięgać będzie zawsze w kierunku odzyskania starodawnych granic”.
Bismarck nie ograniczał się tylko do stawiania złej dla Prus oceny ewolucji polityki polskiej realizowanej w Petersburgu. Starał się przekonać swoich rosyjskich rozmówców (w tym A. Gorczakowa), że godzenie się na ugodę zaproponowaną przez Wielopolskiego jest śmiertelnym zagrożeniem nie tylko dla Prus, ale i dla Rosji. Informował swoich zwierzchników w Berlinie, że „w miarę sił występuję wszędzie, gdzie nadarza się odpowiednia sposobność, przeciwko tendencjom, którym przypisuję ustępstwa poczynione Polakom”. Jednak z wyjątkiem cara Aleksandra II żaden z interlokutorów Bismarcka nie przyjmował chętnie jego argumentacji o szkodliwości dalszego akceptowania polityki Wielopolskiego. Konkluzja więc była taka, że „rząd cesarski kieruje się w stosunku do Polski tylko własnym przekonaniem o tym, co odpowiada interesom Rosji, nie troszcząc się nadmiernie o nasze polskie interesy, jeżeli te nie zgadzają się z rosyjskimi”.
Nic dziwnego, że sfrustrowany swoimi niepowodzeniami w Petersburgu w obliczu fatalnej dla Prus spolegliwości rządu rosyjskiego wobec Polaków, Bismarck formułował wobec nich najbardziej ostre komentarze. Jak chociażby słynne wezwanie w liście do swojej siostry (z 26 marca 1861 r.): „Bijcie w Polaków, by ich ochota do życia odeszła […]. Wilk też nie odpowiada za to, że Bóg go stworzył takim, jaki jest; dlatego też zabija się go, gdy się tylko może”. Z radością przyjmował brutalne represje, które spadały na uczestników manifestacji patriotyczno–religijnych w Warszawie: „Brutalność i samowola [kozaków] są w tym wypadku równoznaczne z surowością, w obecnym zaś stanie rzeczy w Warszawie szkoda każdego uderzenia, które chybia celu. Każdy sukces polskiego ruchu narodowego jest klęską dla Prus”.
Gdy Otto von Bismarck obejmował we wrześniu 1862 roku urząd premiera Prus i kierownictwo pruskiej dyplomacji, nie miał więc złudzeń co do tego, że z pruskiej perspektywy dalsze polityczne sukcesy Wielopolskiego będą nie tylko pogarszały ogólną sytuację międzynarodową Prus (realna możliwość zbliżenia rosyjsko–francuskiego), ale będą zagrażały samej egzystencji państwa pruskiego. Utwierdzały w tym Bismarcka wiadomości wysyłane do niego z pruskiego konsulatu w Warszawie na przełomie 1862 i 1863 roku. Pruscy dyplomaci w Warszawie oceniali, że w razie powodzenia reform Wielopolskiego Królestwo Polskie siłą rzeczy stanie się początkiem odbudowy państwa polskiego, które upomni się zarówno o Galicję, jak i o zabór pruski. Placet na to da Rosja, która potraktuje tak restaurowaną Polskę jako „wszechsłowiański taran do rozbijania państw niemieckich”.
W podobnym duchu utrzymana była instrukcja, w którą 15 stycznia 1863 roku – a więc dokładnie na tydzień przed wybuchem powstania styczniowego – Bismarck wyposażył nowego pruskiego konsula w Warszawie. Choć pobrzmiewają w niej tradycyjne dla pruskich elit rządowych słowa o tym, że „Polska już raz padła ofiarą dziejowego procesu samounicestwienia” i w związku z tym nie należy oczekiwać od Polaków zbyt wielkich umiejętności do samodzielnego rządzenia się, to z drugiej strony pada kategoryczne wezwanie: „Prusy będą musiały pozostać stale naturalnym przeciwnikiem autonomicznego rozwoju narodowego Kongresówki […]. Rzecz jasna, że odnowa wielu urządzeń w duchu narodowym na terenie Kongresówki stanowi u nas łatwą do zużytkowania dźwignię agitacji. Rozbudza ona i podsyca przeciwieństwa pomiędzy obu narodowościami [Polakami i Niemcami] na kresach i stwarza dla buntowniczego żywiołu polskiego ośrodek przyciągający poza granicami państwa”.
Należy zwrócić uwagę, że taka ocena umacniania się pozycji Wielopolskiego w Petersburgu (ale – jak wiemy – nie w społeczeństwie polskim) dominowała nie tylko w sferach pruskiej dyplomacji, ale generalnie wśród szeroko rozumianej pruskiej elity politycznej. Gdy w 1862 roku A. Wielopolski objął kierownictwo administracji cywilnej w Kongresówce, a do Warszawy przybył wielki książę Konstanty, Helmut von Moltke pisał w tym kontekście, że „niezawisła Polska dążyć będzie niewątpliwie ku morzu, a sojusz z Francją dokona się sam przez się”. Nie inaczej postrzegał te same wydarzenia Theodor von Bernhardi, który w swoich pamiętnikach oceniał je jako „wydarzenie o wielkim, europejskim znaczeniu […]. Samodzielna Polska staje się jednakowoż natychmiastowym sprzymierzeńcem Francji, gdyż dążąc do posiadania nie tylko Galicji i Poznańskiego, lecz również i Gdańska, potrzebuje do tego pomocy Francji”.
Odnosząc się z perspektywy kilkudziesięciu lat do okresu bezpośrednio poprzedzającego wybuch powstania styczniowego Otto von Bismarck napisał w swoich wspomnieniach, że rozpoczętą w styczniu 1863 roku insurekcję nie tylko uważał za wydarzenie będące w bezpośrednim związku z „interesem naszych prowincji wschodnich” (zabór pruski). Chodziło w niej bowiem „o daleko sięgające zagadnienie, czy w rządzie rosyjskim ma przewagę kierunek sprzyjający, czy wrogi Polsce; czy panuje dążność do panslawistycznego zbratania między Rosjanami a Polakami, którego ostrze godzi w Niemcy, czy wzajemne wspieranie się rosyjskiej i pruskiej polityki […]. W interesie naszym leżało zwalczanie w rządzie rosyjskim sympatii polskich, również w guście Aleksandra I”.
Wybuch powstania styczniowego stwarzał Prusom możliwość osiągnięcia tego celu – i nie tylko. Stwarzał możliwość, by na nowo scementować sojusz prusko–rosyjski, co z kolei pozwoliłoby nie tylko na trwałe zneutralizowanie jakichkolwiek sympatii dla Polski nad Newą oraz zniwelowałoby niebezpieczeństwo ocieplenia relacji rosyjsko–francuskich (a jak wiadomo – choćby z cytowanych wcześniej relacji przedstawicieli pruskiej elity rządowej – panowało w Berlinie przekonanie, że droga do aliansu rosyjsko–francuskiego wiedzie przez Polskę).
Wszystkie te cele Prusy osiągnęły na mocy zawartej w dniu 8 lutego 1863 roku w Petersburgu, tzw. konwencji Alvenslebena. Przewidywała ona ścisłą współpracę wojskową między Berlinem a Petersburgiem w tłumieniu polskiej insurekcji. Otto von Bismarck, jej główny inicjator, porównywał ją do „udanego pociągnięcia szachowego, które rozstrzygnęło rozgrywającą się w gabinecie rosyjskim partię pomiędzy wpływami monarchistycznymi i antypolskimi a polonizującymi i panslawistycznymi”.
Pruski premier przesadzał z siłą „wpływów polonizujących” w Rosji, jednak z punktu widzenia najważniejszych i długofalowych pruskich interesów politycznych konwencja Alvenslebena okazała się niezaprzeczalnym sukcesem. Miała ona również swój kontekst wielkopolski, albowiem jej tajny załącznik przewidywał ścisłą współpracę Berlina i Petersburga w monitorowaniu „polskich knowań” (czyt. polskiej działalności niepodległościowej) zarówno w zaborze rosyjskim jak i pruskim.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersjiSprzedaż książki w Internecie:
Jeśli ktoś ma wątpliwości, że wszystko zmierza ku gorszemu, to niech koniecznie przeczyta „Christianitas”, książkę znanego historyka myśli politycznej, którego diagnoza, poparta ogromnym materiałem dowodowym – z historii dawnej, nowszej i całkiem nowej – nie pozostawia złudzeń: „zmienia się postać tego świata – coraz szybciej i w coraz gorszym kierunku”.
Red. Krzysztof Masłoń “Do Rzeczy”
Kryzys, o którym mowa, dotyczy ludzi i został przez ludzi wywołany. Przez konkretne decyzje polityczne (forsujące np. laicyzację lub prące do rewolucji), przez konkretne idee polityczne i propagandowe narracje, które nie wzięły się znikąd, wreszcie przez zakulisowe działanie zorganizowanych grup nacisku (np. masoneria). Nie chodzi tu bynajmniej o jakąś zwulgaryzowaną teorię spisku, choć ta ostatnia – wskazując na działania konkretnych ludzi lub grup – jest o wiele mniej uwłaczająca dla rozumu ludzkiego, aniżeli pogląd wskazujący, że światem rządzą jakieś bezosobowe moce.
Święty papież wielokrotnie zwracał uwagę – o czym piszemy w książce – na wszechstronność kryzysu współczesnego Zachodu, a tym samym i zagrożeń, wobec których stoi Kościół przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia. Dzisiaj jeden z następców św. Jana Pawła II abdykuje, bo „osłabły siły ducha” (Benedykt XVI), a drugi twierdzi, że najpoważniejszym problemem Kościoła w dwudziestym pierwszym wieku jest… „bezrobocie młodych” i abdykuje ze sprawowania Urzędu Nauczycielskiego, mówiąc: „Kim jestem, by ich sądzić”.
Dostępna również w wersji elektronicznej: