Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Hohenzollernowie to niemiecka dynastia wywodząca się ze Szwabii, która między XV a XIX stuleciem wybiła się z grona książąt o znaczeniu regionalnym, sięgając najpierw po królewską koronę w Prusach, a potem po tron cesarski Drugiej Rzeszy. Przez ponad dwa stulecia - do upadku cesarstwa w listopadzie 1918 roku w konsekwencji przegranej wojny światowej - odgrywała bardzo istotną rolę w Europie. Wydała kilku wybitnych władców, takich jak Fryderyk Wilhelm zwany Wielkim Elektorem czy Fryderyk II Wielki. Dla Polski i Polaków Hohenzollernowie byli trudnymi przeciwnikami, zaborcami, którzy rozszerzali swoje państwo kosztem Rzeczypospolitej, oraz prześladowcami polskości. Choćby dlatego warto poznać ich losy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 478
WSTĘP
„Prusy są cudem w historii narodów, a ród ich władców jest cudem w historii Domów panujących. Wszystkie narody, wszystkie rodziny [panujące] dochodziły do wielkości jasno wytyczoną drogą. Tylko Prusy oraz ich władcy szli do niej wszystkimi ścieżkami – poprzez traktaty, podboje, wojny, nabytki, a nawet poprzez klęski. Jeśli nie wznosili się dzięki swoim wielkim cnotom, rośli dzięki wielkim niegodziwościom, jeśli ich wzrost nie był dziełem narodu, przychodził od królów. Aby wznieść się na poziom, na którym ich obecnie widzimy, z równym powodzeniem wspierali się na absolutyzmie, jak i obecnie na rewolucji”1.
Słowa te napisał w 1849 roku poseł Hiszpanii w Berlinie Juan Donoso Cortes – jeden z najwybitniejszych myślicieli politycznych dziewiętnastowiecznej Europy. Podziw dyplomaty z drugiego krańca Europy kierowany był w stronę dynastii, która jest bohaterką tej książki. Hohenzollernowie, ród pochodzący ze Szwabii (południowo-zachodnie Niemcy), od 1415 roku, gdy pierwszy z nich za sprawą Zygmunta Luksemburskiego objął godność margrabiego Brandenburgii, przez kolejne pół tysiąca lat był związany z tą częścią Niemiec. Od czasu zaś objęcia przez elektorów brandenburskich w charakterze lenników Korony Polskiej księstwa pruskiego w 1611 roku przez kolejne trzysta lat dzieje dynastii Hohenzollernów nierozerwalnie złączyły się również z ziemiami nad Niemnem i Pregołą.
Prawdą jest, że w epoce nowożytnej Hohenzollernowie byli „europejską dynastią, aktywną od Hiszpanii na południowym zachodzie po Prusy i Rygę na północnym wschodzie, z kontaktami sięgającymi Węgier, Danii, Polski i Śląska”2. Jednak od początku XII wieku istotą potęgi całego rodu, oddziałującą pośrednio na jego boczne linie, był status Hohenzollernów jako elektorów brandenburskich i jednocześnie książąt pruskich.
Hrabia Thassilo von Zollern, domniemany protoplasta rodu Hohenzollernów, który miał żyć na przełomie VIII i IX wieku, w czasach Karola Wielkiego. Rycina z XVII wieku
Według rodowej legendy początki dynastii Hohenzollernów sięgają czasów karolińskich. Praszczurem rodu wedle tego podania był żyjący ok. 800 roku hrabia Thassilo, spokrewniony z Merowingami (a więc legitymujący się szlachetniejszą genealogią, aniżeli panujący wówczas Karolingowie). Ta legendarna genealogia, powstała w kręgu szwabskich Hohenzollernów w XVI wieku, będzie szczególnie mocno ewokowana na początku XVIII wieku, gdy pierwszy z Hohenzollernów w 1701 roku włoży sobie królewską koronę na głowę jako „król w Prusach”3.
Pozostając na gruncie historycznie weryfikowalnych przekazów, można stwierdzić, że początki Hohenzollernów sięgają XI wieku. Pierwszą postacią, która pojawia się w źródłach, jest Burchardt I, pan na zamku Zolre (albo Zolorin) w Szwabii. Od XIII wieku jego potomkowie nazywają się już Hohenzollernami. Swój polityczny los związali z dynastią Hohenstaufów, również wywodzącą się z południowo-zachodnich Niemiec. To dzięki ich protekcji hrabia Fryderyk von Zollern został w 1191 lub 1192 roku burgrabią cesarskiego miasta Norymbergi jako Fryderyk I (pomógł mu również mariaż z Zofią von Raabs, córką Konrada II, także burgrabiego Norymbergi). Od tego czasu przez kolejne stulecia urząd ten był dziedziczony przez przedstawicieli rodu Hohenzollernów.
W połowie XIII wieku dwaj synowie pierwszego burgrabiego Norymbergi z rodu Hohenzollernów – Fryderyk II i Konrad I – dali początek dwóm liniom dynastii: linii szwabskiej (Hohenzollern-Sigmaringen) oraz frankońskiej (na Ansbach i Bayreuth).
Aż do początku XV wieku swoją pozycję w Rzeszy Hohenzollernowie budowali dzięki posiadłościom w południowych Niemczech (Szwabia i Frankonia). Na ich korzyść działała również żelazna zasada, której byli wierni od XII wieku – wspieranie każdorazowo panującej w Niemczech i rzymskim cesarstwie dynastii.
Fryderyk I von Zollern (ok. 1139–1201), burgrabia Norymbergi. Jego synowie: Konrad i Fryderyk, dali początek frankońskiej i szwabskiej linii rodu Hohenzollernów. Portret z rezydencji królów Rumunii Peleş w Sinaia
W 1273 roku burgrabia Fryderyk III Hohenzollern wsparł wybór na króla Niemiec Rudolfa Habsburga. Elekcja ta kończyła w Niemczech tzw. Wielkie Bezkrólewie. W XIV wieku przejściowo Hohenzollernowie związali się z Wittelsbachami, by ostatecznie stać się stronnikami nowej cesarskiej dynastii: Luksemburgów. W 1363 roku burgrabia Fryderyk V otrzymał z rąk cesarza Karola IV godność księcia Rzeszy. Dwa lata wcześniej doszło do zaręczyn czteromiesięcznego syna cesarskiego (Wacława) z córką burgrabiego, Elżbietą4.
Król Niemiec i Węgier Zygmunt Luksemburski (na górze po lewej) nadaje Brandenburgię w lenno Fryderykowi VI (I) Hohenzollernowi (na górze po prawej) na soborze w Konstancji w 1417 roku. Miniatura z XV wieku
Przełom w historii dynastii Hohenzollernów nastąpił na początku XV wieku, gdy władztwo rodu rozszerzyło się na północ Rzeszy z chwilą objęcia dzięki protekcji Zygmunta Luksemburskiego władzy w Brandenburgii. Początkowo władza ta miała charakter namiestnictwa, bo w takim charakterze (jako namiestnik) został powołany w 1411 roku przez króla rzymskiego (przyszłego cesarza) Zygmunta Luksemburskiego do brandenburskiego elektoratu burgrabia norymberski Fryderyk VI Hohenzollern. Oficjalna ceremonia przekazania Brandenburgii w lenno pierwszemu elektorowi z dynastii Hohenzollernów (w tym charakterze Fryderyk VI zmienił się we Fryderyka I) nastąpiła dopiero w 1417 roku, podczas kończącego swoje obrady soboru powszechnego w Konstancji (hołd lenny wszystkich stanów elektor Fryderyk I odebrał w 1415 roku). Parę lat trwało, zanim nowy władca uporał się z buntem części brandenburskich feudałów i miast przeciw przybyszowi z Frankonii, który nie krył swoich zamiarów ukrócenia feudalnej anarchii, panującej w elektoracie od chwili wygaśnięcia w 1320 roku dynastii askańskiej.
Należy dodać, że za każdym razem Zygmunt Luksemburski, odczuwający chroniczny brak pieniędzy, otrzymywał od Hohenzollerna w zamian za władzę w Brandenburgii pokaźny zastrzyk gotówki. W 1411 roku było to 100 tysięcy guldenów, a w 1417 roku kwota wzrosła do 200 tysięcy guldenów. Już wcześniej, bo w 1402 roku, Luksemburczyk za sumę 63,2 tysiąca florenów węgierskich sprzedał zakonowi krzyżackiemu Nową Marchię, strategicznie ważną część elektoratu brandenburskiego, bo oddzielającą Wielkopolskę od Pomorza Zachodniego i Ziemi Lubuskiej.
Przybycie Hohenzollernów do Brandenburgii było, jak już zaznaczono, przełomem w dziejach samej dynastii. Odtąd o znaczeniu całego rodu decydować będzie ich pozycja nad Sprewą. Było ono również przełomem w dziejach Brandenburgii. Od wygaśnięcia Askańczyków (1320), poprzez słabe rządy Wittelsbachów i Luksemburczyków (od 1378 roku), Brandenburgia pozbawiona była silnej władzy elektorskiej. Od panowania elektora Fryderyka I Hohenzollerna (rządził do 1426 roku) sytuacja ta zmieniła się. Kolejni brandenburscy elektorzy z tej dynastii konsekwentnie umacniali swoją władzę kosztem panów feudalnych. Takie osiągnięcie na swoim koncie mieli elektorowie Fryderyk II (1440–1470), Albrecht Achilles (1470–1486) oraz Jan Cicero (1486–1499).
Nie umniejszając w niczym ich zasług dla umocnienia władzy elektorskiej w Brandenburgii, należy podkreślić, że wbrew pięknie brzmiącym przydomkom żaden z Hohenzollernów nie dorównywał biegłością w sztuce wojennej Achillesowi ani nie błyszczał kunsztem oratorskim na wzór Cycerona. Po prostu te pięknie brzmiące przydomki zostały im nadane dopiero po śmierci przez renesansowych humanistów (i jednocześnie zwolenników reformacji), usilnie starających się o maksymalne podniesienie statusu dynastii, która stała się filarem obozu protestanckiego w północnych Niemczech.
Piętnastowieczni elektorowie brandenburscy z dynastii Hohenzollernów nie byli więc odpowiednikami antycznych herosów, ale skrupulatnie dbali o interes własnej dynastii i elektoratu (słusznie upatrując tutaj pełnej zgodności interesów). Wykorzystywali przy tym każdą okazję, by poszerzyć swoje terytorium. I to nawet bez konieczności toczenia wojen. W ten sposób w 1454 roku powróciła do Brandenburgii Nowa Marchia, zakupiona przez elektora Fryderyka II od zakonu krzyżackiego, pilnie poszukującego gotówki na potrzeby rozpoczętej właśnie wojny trzynastoletniej z Polską.
Był to największy nabytek terytorialny brandenburskich Hohenzollernów dokonany w XV wieku, ale nie jedyny. Dość powiedzieć, że gdy w 1417 roku obejmowali rządy w Brandenburgii, ich władztwo obejmowało obszar liczący ok. 23 tysięcy kilometrów kwadratowych. W 1499 roku wzrósł on do ponad 36 tysięcy kilometrów kwadratowych.
W tym samym czasie brandenburscy Hohenzollernowie stawali się również coraz bardziej samodzielni politycznie. W 1449 roku poczynili na tej drodze ważny krok, uzyskując zrzeczenie się przez arcybiskupstwo magdeburskie posiadanych od końca XII wieku praw do zwierzchności lennej nad ziemiami brandenburskimi położonymi na wschód od Łaby.
Brandenburscy Hohenzollernowie czuli się również dziedzicami dawnej polityki Askańczyków, zmierzającej do podporządkowania sobie Pomorza Szczecińskiego. W 1493 roku na mocy układu zawartego w Pyrzycach elektor Jan Cicero zyskał potwierdzenie (z pewnymi ograniczeniami) dawnych praw lennych do tej części Pomorza, otwierając jednocześnie perspektywę sukcesji władców Brandenburgii nad Pomorzem Zachodnim w razie wygaśnięcia panującej tam dynastii Gryfitów.
Dwadzieścia lat wcześniej, w 1473 roku, elektor Albrecht Achilles podjął istotną decyzję dla wewnętrznych dziejów całej dynastii. Na mocy ogłoszonej wówczas Dispositio Achillea (lub Constitutio Achillea) tron elektorski w Brandenburgii miał być odtąd dziedziczony tylko przez najstarszego syna; dla drugiego i trzeciego przewidziana była władza we frankońskich posiadłościach dynastii (Ansbach, Bayreuth). W razie wygaśnięcia frankońskich Hohenzollernów ich włości mieli przejąć Hohenzollernowie z Brandenburgii.
Dokument elektora Albrechta Achillesa Hohenzollerna z 1473 roku, zwany Dispositio Achillea, regulujący zasady dziedziczenia tronu w Brandenburgii oraz księstwach Ansbach i Bayreuth
A co w sytuacji, gdy wszystkie władztwa przeznaczone do obsadzenia były zajęte, a nie wszyscy synowie elektorscy byli uposażeni? Wtedy wyjściem mogło być obranie przez nich kariery duchownej. Mowa jest tutaj o hierarchii Kościoła katolickiego. Sytuacja jednak miała ulec radykalnej zmianie na początku XVI wieku.
Rozpoczęta w 1517 roku wystąpieniem Marcina Lutra reformacja okazała się przełomem religijnym, ale również politycznym, społecznym i kulturowym w dziejach całej Europy, a Niemiec w szczególności. Niemcy podzieliły się. Północ przyjęła „wiarę reformowaną”, Południe zostało przy wierze Kościoła rzymskiego.
Ten przełom i podział nim wywołany dotknął również dynastię Hohenzollernów. Można nawet powiedzieć, że w jakimś sensie ród ten znajduje się na początku ruchu reformacyjnego. To Hohenzollern – Albrecht, młodszy brat panującego od 1499 roku w Brandenburgii elektora Joachima I – był postacią wskazywaną przez pierwszych reformatorów (z Marcinem Lutrem na czele) jako przykład nadużyć panujących w Kościele, które w ten sposób są wołaniem o reformę szesnastowiecznego Kościoła in capita et in membra.
Jako dwudziestotrzyletni młodzieniec Albrecht został arcybiskupem Magdeburga i administratorem diecezji Halberstadt. Rok później, w 1514 roku, został także arcybiskupem Moguncji, nie rezygnując przy tym z poprzednich godności. To kumulowanie stolic biskupich w jednym ręku, za czym szły opłaty uiszczane Kurii rzymskiej (dyspensa od prawa kanonicznego, które zakazywało takiego kumulowania urzędów, kosztowała), było z pewnością z punktu widzenia samego Kościoła rzeczą szkodliwą. Tym bardziej gdy za nieuzasadniony przywilej (skupianie aż trzech biskupstw w jednym ręku) płacono zaciągniętymi w banku pożyczkami (jak Albrecht u Fuggerów), które spłacano z dochodów pochodzących ze sprzedaży odpustów.
Zauważmy jednak, że to co dla Kościoła było szkodliwe, dla dynastii Hohenzollernów okazywało się niezwykle korzystne. Trzeba bowiem pamiętać, że godność arcybiskupa mogunckiego złączona była z godnością elektora Rzeszy. W ten sposób w 1514 roku Hohenzollernowie w kolegium elektorskim uprawnionym do wyboru cesarza mieli dwa głosy: elektora brandenburskiego i jego brata, arcybiskupa Moguncji.
Inny Albrecht Hohenzollern – pochodzący z frankońskiej gałęzi dynastii wielki mistrz zakonu krzyżackiego (wybrany w 1511 roku) – był twórcą pierwszego państwa luterańskiego, czyli księstwa pruskiego, którego międzynarodowe uznanie stało się w dużej mierze możliwe dzięki traktatowi krakowskiemu z 1525 roku, zawartemu przez Albrechta z królem Polski Zygmuntem I Starym. Albrecht uznał się jako luterański książę pruski za lennika katolickiego monarchy polskiego. Z kolei katolicka Korona Polska, przyjmując tę zależność, uznała de facto i de iure dokonaną wcześniej przez Hohenzollerna sekularyzację w Prusach katolickiego Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie.
Z pewnością na decyzję króla Zygmunta I Starego miały wpływ związki dynastyczne między Jagiellonami a Hohenzollernami. Pierwszą próbą tego typu koligacji między dwoma rodami były zaręczyny Jadwigi Jagiellonki, córki króla Władysława Jagiełły, z elektorem Fryderykiem II Żelaznym. Przyszły elektor parę lat spędził na krakowskim dworze i w pewnym momencie był rozważany jako mocny kandydat do polskiej korony w razie śmierci Jagiełły bez pozostawienia męskiego potomstwa.
Ostatecznie do pierwszego mariażu między Hohenzollernami a Jagiellonami doszło w 1479 roku, gdy żoną margrabiego Ansbach i Bayreuth Fryderyka Starego została Elżbieta Jagiellonka, córka króla Polski Kazimierza Jagiellończyka5. To właśnie z tego związku zrodził się Albrecht, przyszły wielki mistrz krzyżacki i siostrzeniec króla Zygmunta I Starego. Ten sam Jagiellon kontynuował politykę swojego ojca szukania związków dynastycznych z Hohenzollernami i wydał swoją córkę Jadwigę (z pierwszego małżeństwa z Barbarą Zapolyą) za elektora brandenburskiego Joachima II.
Albrecht Hohenzollern (1490–1568), ostatni wielki mistrz zakonu krzyżackiego w Prusach i pierwszy świecki książę Prus, lennik króla polskiego. Rycina z epoki
Korzyści z tych dynastycznych koligacji czerpali jednak tylko Hohenzollernowie. Nie tylko chodziło o prestiż związany z mariażami z przedstawicielami potężnej dynastii, panującej do 1526 roku na czterech tronach Europy Środkowej i Wschodniej (w Polsce, na Litwie, na Węgrzech i w Czechach). Hohenzollernowie potrafili bowiem dzięki związkom z Jagiellonami rozszerzać także swoje realne wpływy polityczne.
Dzięki poparciu swojego królewskiego wuja, Zygmunta I, Albrecht Hohenzollern został pierwszym księciem pruskim. Z kolei jego starszy brat, Jerzy Pobożny, dzięki wsparciu Jagiellonów panujących w Czechach na początku XVI wieku nabył posiadłości na Górnym Śląsku (księstwo karniowskie, władztwo bytomskie) oraz zawarł układy sukcesyjne z Piastami opolskimi i raciborskimi, a w 1537 roku przyczynił się do podpisania podobnego układu sukcesyjnego między elektorem brandenburskim Joachimem II a piastowskim księciem Fryderykiem II, panem na Legnicy.
Jak widać, dwie wielkie dynastie, nierozerwalnie związane z początkami i wielkością Polski – Piastowie i Jagiellonowie – solidarnie wspierały ambitnych Hohenzollernów. Dopiero objęcie tronu czeskiego przez Habsburgów po 1526 roku (po bitwie pod Mohaczem z Turkami, w której zginął król Czech i Węgier Ludwik Jagiellończyk) powstrzymało śląskie zapędy Hohenzollernów. Nowy król Czech i Węgier, a potem cesarz, Ferdynand I Habsburg, sukcesywnie unieważniał zawierane przez Jerzego Pobożnego układy sukcesyjne ze śląskimi Piastami.
Reformacja podzieliła nie tylko Niemcy, ale podzieliła również ród Hohenzollernów. Najdłużej przy katolicyzmie wytrwała tzw. linia szwabska, władająca m.in. w gnieździe rodowym, czyli w hrabstwie Hohenzollern. Do protestantyzmu zgłosiła natomiast akces linia frankońska dynastii na Ansbach oraz ci najważniejsi Hohenzollernowie – elektorowie brandenburscy.
Co prawda, w pierwszych latach działalności Marcina Lutra to właśnie elektor brandenburski Joachim I (1499–1535) należał do najbardziej zdecydowanych przeciwników reformatora z Wittenbergi. W swoim testamencie sporządzonym w 1534 roku zobowiązał swoich synów, Joachima i Jana, do wytrwania w wierze katolickiej. Złożenie takiej przysięgi wymógł na nich Joachim I jeszcze na łożu śmierci.
Już cztery lata po złożeniu solennych zapewnień o woli wytrwania w „wierze ojców” syn i następca Joachima I, elektor Joachim II, przystąpił do obozu protestanckiego (1539 rok). Rok wcześniej uczynił to jego brat, margrabia Jan, władający Nową Marchią (zwany również Janem z Kostrzyna). Perspektywa wzmocnienia władzy elektorskiej (dominacja nad Kościołem luterańskim) i wzbogacenie skarbu państwa o konfiskowane majątki kościelne okazała się silniejszą pokusą niż uroczyste przysięgi składane umierającemu ojcu.
Katolicka linia szwabskich Hohenzollernów swój los polityczny związała w XVI i XVII wieku z Habsburgami6. Dzięki temu niejednokrotnie obejmowali w tym czasie najwyższe urzędy w Rzeszy (zwłaszcza w Sądzie Kamery), a na przełomie XVII i XVIII wieku Habsburgowie powierzali im wysokie stanowiska dowódcze w armii cesarskiej. W 1683 roku książę Maksymilian I Hohenzollern-Sigmaringen walczył pod Wiedniem w ramach armii chrześcijańskich władców pod ogólnym dowództwem króla Polski Jana III Sobieskiego.
Habsburska protekcja sprzyjała również powiększaniu terytorialnego władztwa rodu w południowo-zachodnich Niemczech. Pod koniec XVI wieku wykształciły się trzy odgałęzienia: Hohenzollern-Hechingen, Hohenzollern-Sigmaringen oraz Hohenzollern-Haigerloch-Werstein. Ta ostatnia linia wymarła w 1634 roku, a jej władztwo przejęła linia na Sigmaringen.
Od połowy XVII wieku datuje się ożywienie kontaktów między szwabską a brandenburską linią dynastii. Jej zwieńczeniem było zawarcie w 1695 roku paktu familijnego między Hohenzollernami z Sigmaringen i Hechingen a Hohenzollernami brandenburskimi, do którego dołączyła się również frankońska linia rodu z Ansbach i Bayreuth. Tzw. Pactum gentilitium (odnowione w 1707 roku) uznawało w każdorazowym elektorze brandenburskim caput familiae (głowę całego rodu) i brandenburskiej linii rodu przyznawało prawo do dziedziczenia w Szwabii oraz Frankonii. Układ nie przewidywał jednak możliwości dziedziczenia władzy przez katolickich Hohenzollernów w Berlinie i Królewcu w razie wygaśnięcia linii (ewangelickiej) brandenbursko-pruskiej.
Okres rewolucji francuskiej i rządów napoleońskich oznaczał także dla szwabskich Hohenzollernów radykalną zmianę polityczną. Urwały się związki z Habsburgami. Austria nie była już w stanie odgrywać roli protektora linii na Sigmaringen i Hechingen. By uniknąć mediatyzacji, która w latach 1802–1803 stała się udziałem wielu drobniejszych książąt upadającej Rzeszy, szwabscy Hohenzollernowie obrali kurs profrancuski, szukając w napoleońskiej Francji nowego protektora.
Kalkulacja okazała się trafna. Hohenzollernowie z Sigmaringen i Hechingen zachowali swoje władztwa, a nawet dzięki francuskiej protekcji nieznacznie je powiększyli. Ceną jednak było odwrócenie się od pruskich Hohenzollernów, czyli zerwanie paktu familijnego z 1695 roku. Wymownym wyrazem tego zerwania był fakt, że w momencie wybuchu wojny Prus z Francją, która dla Berlina skończyła się sromotną klęską, po stronie cesarza Francuzów, a przeciw swoim pruskim kuzynom, walczyli Hohenzollernowie z Sigmaringen i Hechingen. A przecież jeszcze w 1795 roku za zgodą króla Prus Fryderyka Wilhelma II biskupem warmińskim (Warmia dostała się pod władzę pruskich Hohenzollernów w wyniku pierwszego rozbioru Polski w 1773 roku) został Johann Nepomuk Karl Hohenzollern z linii Hohenzollern-Hechingen (w 1818 roku jego następcą na tej samej stolicy biskupiej został bratanek Johanna, Joseph Wilhelm).
Po upadku Napoleona władztwa szwabskich Hohenzollernów weszły w skład utworzonego na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego Związku Niemieckiego. Odnowiony został pakt familijny z pruskimi Hohenzollernami, przewidujący dziedziczenie królów Prus w Szwabii. Książęta na Hechingen i Sigmaringen o wiele szybciej niż Hohenzollernowie panujący w Berlinie uznali konieczność reform politycznych, zmierzających do nadania ich ziemiom charakteru monarchii konstytucyjnej. Sigmaringen już w latach 30. XIX wieku za zgodą księcia Antona Aloysa otrzymało własną konstytucję. Bardziej oporny był książę Friedrich Wilhelm Konstantin z Hechingen, który zgodził się na ogłoszenie konstytucji dla swojego państwa dopiero w maju 1848 roku.
Trwała już wtedy Wiosna Ludów, której wstrząsy nie ominęły również szwabskich księstw władanych przez Hohenzollernów. Dla tych ostatnich Wiosna Ludów oznaczała początek końca ich władzy w Hechingen i Sigmaringen. Po 1848 roku zarówno książę Friedrich Wilhelm Konstantin z Hechingen, jak i książę Karl z Sigmaringen stracili ochotę do rządzenia. Ten ostatni już w sierpniu 1848 roku abdykował na rzecz swojego syna Karla Antona.
Ratunku szukano w potężnych kuzynach z Prus. Latem 1849 roku na wyraźne żądanie władców z Hechingen i Sigmaringen księstwa te zostały zajęte przez wojska pruskie, przeprowadzające w tym rejonie Niemiec (Badenia) szerszą operację wymierzoną w niedobitki ruchu rewolucyjnego. Na mocy traktatu zawartego na początku grudnia 1849 roku w Berlinie król Prus, Fryderyk Wilhelm IV, przejmował księstwa Sigmaringen i Hechingen w zamian za wypłacanie ich dotychczasowym władcom rocznej renty (więcej wynegocjował książę Karl Anton z Sigmaringen, bo 25 tysięcy talarów, a Friedrich Wilhelm Konstantin z Hechingen zadowolił się sumą 10 tysięcy talarów).
Karol I z rodu Hohenzollern-Sigmaringen w 1866 roku objął tron Rumunii i od 1881 roku rządził nią jako król. Ilustracja z „The Illustrated London News”, 1913 rok
W 1850 roku postanowienia traktatu zostały zatwierdzone przez pruski parlament i w ten sposób Fryderyk Wilhelm IV zyskał 66 tysięcy nowych poddanych. Wraz ze śmiercią w 1869 roku księcia Friedricha Wilhelma Konstantina wygasła linia Hohenzollern-Hechingen. Z kolei ostatni władca na Sigmaringen (ks. Karl Anton) już w 1849 roku został generałem w pruskiej armii, a dziewięć lat później na krótko nawet pruskim premierem.
W 1866 roku jego syn Karol został księciem Rumunii. W tym charakterze proklamował on w 1877 roku, korzystając z toczącej się właśnie wojny rosyjsko-tureckiej, niepodległość kraju, nad którym panował od jedenastu lat. W marcu 1881 roku parlament w Bukareszcie ogłosił Rumunię monarchią, a jej pierwszym królem jako Karol I został władca z dynastii Hohenzollern-Sigmaringen. Na rumuńskim tronie panowała ona aż do zakończenia drugiej wojny światowej, gdy kres jej rządom w 1947 roku położyła Armia Czerwona i osadzeni przez nią komuniści. Ostatni król Rumunii, Michał I Hohenzollern, musiał opuścić kraj pod koniec grudnia 1947 roku.
W 1870 roku kandydatura starszego syna Karla Antona, księcia Leopolda, pojawiła się na horyzoncie europejskiej dyplomacji w kontekście sukcesji korony hiszpańskiej. Zarówno sam Karl Anton, jak i głowa całego domu, czyli król Prus Wilhelm I, byli sceptyczni, co do tej perspektywy. Inne plany snuł natomiast pruski premier Otto von Bismarck, który umiejętnie wykorzystał kryzys dyplomatyczny francusko-pruski wokół tej kandydatury (słynna depesza emska), by sprowokować cesarza Francuzów Napoleona III do wypowiedzenia Prusom wojny.
Jak wiemy, uczestnikami paktu familijnego z 1695 roku, uznającego dominację Domu Brandenburskiego w obrębie całej dynastii Hohenzollernów, byli również Hohenzollernowie z Frankonii, władający w Ansbach i Bayreuth7. Na początku XVIII wieku wyrazem zbliżenia frankońskich Hohenzollernów z pruską gałęzią dynastii (przypomnijmy, że między nimi nie było różnicy wyznania, obie gałęzie były bowiem protestanckie) były regularnie zawierane małżeństwa między przedstawicielami obu odgałęzień rodu. Początek przypadł na 1704 rok, gdy doszło do ślubu siostry pierwszego „króla w Prusach” z dynastii Hohenzollernów Fryderyka I (jako elektor brandenburski Fryderyk III) z margrabią na Bayreuth Christianem Ernstem.
Tradycja ta była kontynuowana w okresie panowania kolejnego króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma I (1713–1740). Jego dwie córki – Fryderyka Luiza w 1729 roku i Wilhelmina w 1731 roku – wyszły za Hohenzollernów z Ansbach i Bayreuth, odpowiednio za margrabiego Karla Wilhelma Friedricha oraz następcę tronu w Bayreuth, Friedricha (władzę objął w 1735 roku).
Marszałek Piłsudski (trzeci od lewej) oraz poseł RP w Rumunii Aleksander Skrzyński (pierwszy z prawej) siedzą w towarzystwie rumuńskiej rodziny królewskiej Hohenzollern-Sigmaringen na tarasie letniej rezydencji w Sinaia w 1922 roku. Widoczni: król Ferdynand I (piąty od lewej), królowa Maria (czwarta od lewej), następca tronu książę Karol (pierwszy od lewej) z małżonka Heleną oraz książę Mikołaj (drugi od prawej)
W 1752 roku obie frankońskie linie zawarły z panującymi w Prusach Hohenzollernami kolejny pakt familijny. Pactum Fridericianum potwierdzało prawo Domu Brandenburskiego do dziedziczenia w Ansbach i Bayreuth w razie wygaśnięcia męskich linii władających w tych margrabstwach.
W połowie XVIII wieku zarówno Ansbach, jak i Bayreuth należały do prężnych – jak na swój niewielki obszar – ośrodków kulturalnych. W przypadku Bayreuth niemała w tym zasługa margrabiny Wilhelminy, kobiety o szerokich horyzontach, regularnie korespondującej z oświeceniowymi filozofami z Wolterem na czele i z „filozofem z Sansouci” (czyli własnym bratem, królem Prus Fryderykiem II, który Wilhelminę traktował absolutnie wyjątkowo – jako jedyną kobietę godną bycia adresatem jego regularnej korespondencji). Szczególnym wyrazem wysokich aspiracji władców na Bayreuth w zakresie kultury było powołanie do życia w 1743 roku z ich inicjatywy uniwersytetu w Erlangen.
Miasto Ansbach (Onolzbach) we Frankonii, stolica księstwa o tej samej nazwie, które od XIV wieku było w posiadaniu Hohenzollernów. Rycina z XVII wieku
Mimo dynastycznych mariaży, mimo Pactum Fridericianum, nie zawsze relacje margrabiów na Ansbach i Bayreuth z ich potężnym kuzynem panującym w Prusach (Fryderykiem II) układały się bez zgrzytów. W czasie wojen śląskich i tzw. wojny o sukcesję austriacką (1740–1748) szwagier króla Prus, margrabia Fryderyk z Bayreuth, starał się zachowywać neutralność, czytaj: odmówił otwartego wspierania polityki króla Fryderyka II. Podobne stanowisko zajął w czasie wojny siedmioletniej (1756–1763). Chociaż długo wzbraniał się przed przystąpieniem do zarządzonej w 1757 roku „egzekucji Rzeszy” przeciw Prusom jako odpowiedzi na prewencyjny atak Fryderyka II na Saksonię w 1756 roku, to jednak wbrew namowom swojej żony Wilhelminy nie chciał wprost zaangażować się po stronie swojego pruskiego szwagra.
Aleksander, margrabia Ansbach i Bayreuth, ostatni przedstawiciel frankońskiej linii Hohenzollernów. W 1791 roku zrzekł się swych posiadłości na rzecz króla Prus Fryderyka Wilhelma II. Portret autorstwa Georga Antona Urlauba z 1772 roku
W tym samym czasie jawnie antypruskie stanowisko zajął kolejny szwagier Fryderyka II, margrabia Ansbach Karl Wilhelm Friedrich (z racji nieumiarkowania w jedzeniu i piciu zwany „dzikim margrabią”). W 1757 roku na sejmie Rzeszy głosował za antypruską „egzekucją”. Krótko potem (3 sierpnia 1757 roku) zmarł na udar, a jego następcą został margrabia Aleksander – zagorzały wielbiciel swojego pruskiego wuja.
Nowy margrabia na Ansbach był człowiekiem gruntownie wykształconym i bywałym w świecie. Dwa lata spędził na podróżach po Niderlandach, Szwajcarii i państwach włoskich. Fryderycjańskie wzorce starał się stosować w zakresie polityki fiskalnej. Obejmując rządy w 1757 roku po swoim „dzikim” ojcu, odziedziczył pustki w skarbie i spore długi do spłacenia (idące w miliony talarów). Zadaniu nie sprostał, chociaż bardzo się starał. Dodatkowych źródeł dochodów szukał nawet „wynajmując” Brytyjczykom kontyngent ponad dwóch tysięcy żołnierzy, którzy walczyli po stronie „czerwonych kurtek” w amerykańskiej wojnie o niepodległość (władca Ansbach nie był pod tym względem wyjątkiem, pod rozkazami brytyjskimi walczyły bowiem również kontyngenty heskie).
Margrabia Aleksander w mniejszej skali robił to, co czynił w swojej monarchii król Prus Fryderyk II, stanowiący dla wielu wzór oświeconego władcy. W 1777 roku zniesiono w Ansbach tortury, coraz śmielej praktykowano tolerancję religijną wobec katolików, pracowano nad rozwojem rolnictwa (wprowadzenie na szeroką skalę uprawy ziemniaków).
W 1769 roku z chwilą bezpotomnej śmierci ostatniego władcy Bayreuth, margrabiego Friedricha Christiana, przeszło ono pod władzę margrabiego Ansbach. Jeszcze w 1763 roku próbował on odstąpić swojemu królewskiemu wujowi z Prus swoje władztwo, jednak Fryderyk II umiał liczyć i nie chciał przejmować zadłużonego margrabstwa, tym bardziej że w momencie zakończenia wojny siedmioletniej skarb pruski czekały inne, o wiele pilniejsze aniżeli spłata długów Bayreuth wydatki. Sześć lat później zgodnie z postanowieniami Pactum Fridericianum Bayreuth wraz z długami objął margrabia Aleksander z Ansbach.
W XIX wieku szwabscy Hohenzollernowie poczuli się zmęczeni władzą i oddali swoje księstwa Domowi Brandenburskiemu. Jednak prekursorem na tej drodze był wspomniany władca Ansbach i Bayreuth. Margrabia Aleksander zniechęcony był swoją daremną walką z zadłużeniem państwowej kasy (oszczędnościom z pewnością nie sprzyjała słabość Hohenzollerna do płci pięknej). Do poczucia bezsilności doszedł strach wywołany wybuchem rewolucji francuskiej (1789). Niektórzy historycy mówili nawet w tym kontekście o „chorobliwym strachu przed rewolucją” władcy na Ansbach i Bayreuth (H. Hausherr)8.
Podobnie jak w przypadku Hohenzollernów z Sigmaringen i Hechingen koniec władzy frankońskiej linii Hohenzollernów przypominał transakcję handlową. Na mocy układu zawartego w 1791 roku przez margrabiego Aleksandra z królem Prus Fryderykiem Wilhelmem II za roczną rentę w wysokości 300 tysięcy guldenów zrzekał się on na rzecz Prus Ansbach i Bayreuth. Oficjalny akt abdykacji margrabia Aleksander podpisał 22 grudnia 1791 roku w Bordeaux, gdzie przebywał z niedawno poślubioną lady Elizą Craven. Ostatni przedstawiciel frankońskiej linii Hohenzollernów zmarł w styczniu 1806 roku w Anglii.
Rządy brandenburskich Hohenzollernów (czyli króla Fryderyka Wilhelma II) w Ansbach i Bayreuth rozpoczęły się w 1792 roku. Można powiedzieć, że świeżo pozyskane księstwa frankońskie były poletkiem doświadczalnym dla reform administracyjnych i ustrojowych, które w całych Prusach zostaną przeprowadzone po 1806 roku. Takie postaci jak Karl August von Hardenberg czy Alexander von Humboldt, kluczowe dla wielkich pruskich reform po przegranej przez Prusy wojnie z Napoleonem, „uczyły się państwa”, kierując administracją w przejętych przez brandenburskich Hohenzollernów księstwach frankońskich.
W okresie napoleońskiej dominacji nad Europą te nowe posiadłości pruskie z woli cesarza Francuzów zostały włączone do pozostającego w sojuszu z Francją królestwa Bawarii: Ansbach już w 1805 roku, a Bayreuth w 1807 roku (na mocy pokoju tylżyckiego, choć księstwo już od 1806 roku było okupowane przez wojska francuskie). Po upadku Napoleona oba księstwa powróciły do państwa pruskiego.
Pozostali więc tylko Hohenzollernowie brandenburscy. To oni są bohaterami tej książki. Jako władcy najpierw Brandenburgii, potem państwa brandenbursko-pruskiego, a na koniec po skutecznie przeprowadzonej unifikacji ustrojowej państwa władcy monarchii pruskiej byli sprawcami wyniesienia rządzonego przez siebie państwa do rzędu najważniejszych mocarstw europejskich.
Kluczowym momentem na tej drodze było przejęcie przez brandenburskich Hohenzollernów władzy nad księstwem pruskim na początku XVII wieku. Bez zgody Rzeczypospolitej byłoby to niemożliwe. W relacjach polsko-brandenbursko-pruskich suma niewykorzystanych szans po stronie polskiej w zestawieniu z okazjami maksymalnie wykorzystywanymi przez brandenburskich Hohenzollernów robi piorunujące wrażenie. A jak pokazuje historia tych relacji, niewykorzystane okazje mszczą się nie tylko w sporcie.
Pierwszą okazję Korona polska przepuściła podczas ostatniej wojny z zakonem krzyżackim. Nie dobito słabnącego wroga, a potem – po sekularyzacji zakonu w Prusach przez Albrechta Hohenzollerna i porzuceniu przez niego religii katolickiej – nie wykorzystano okazji, jaką było odwrócenie się dotychczasowych protektorów (papieża i cesarza) od wielkiego mistrza – apostaty.
Mądry Stańczyk na słynnym obrazie Jana Matejki Hołd pruski duma nad zagrożeniami, jakie dla Polski niesie traktat krakowski z 1525 roku, uznający władzę Albrechta Hohenzollerna w księstwie pruskim jako lennika Polski. Jednak traktat ten nie zamykał przed polską Koroną perspektywy przejęcia lenna pruskiego. W myśl układu władza w księstwie pruskim miała należeć do następców Albrechta w męskiej linii. A gdyby takich zabrakło, w Królewcu jako lennik Polski miał panować któryś z trzech braci Albrechta (Kazimierz, Jerzy i Jan) lub ich męskie potomstwo. Z dziedziczenia w księstwie pruskim była natomiast całkowicie wyłączona brandenburska linia Hohenzollernów.
Przyznajmy, zakreślona w traktacie krakowskim perspektywa przejęcia przez Polskę lenna pruskiego była odległa. Jednak los (Opatrzność, jak kto woli) sprzyjał polskiej Koronie. Dwaj kolejni synowie księcia Albrechta zmarli w dzieciństwie, a trzeci (Albrecht Fryderyk), który okazał się jego dziedzicem, był osobą psychicznie chorą. Szybko wymierali również kuzyni księcia Albrechta z linii frankońskiej, uprawnieni na mocy układu z 1525 roku do dziedziczenia w Prusach. Margrabia Jan zmarł bezpotomnie już w 1525 roku, dwa lata później zmarł jego brat Kazimierz, który doczekał się tylko jednego syna, Albrechta Alcybiadesa, który z kolei zmarł bezpotomnie w 1557 roku. W tej sytuacji kolejną okazję przepuścił w 1563 roku król Zygmunt August, który wyraził zgodę na rozszerzenie dziedziczenia w księstwie pruskim na brandenburską linię Hohenzollernów (decyzję tę Zygmunt August podtrzymał w 1572 roku, krótko przed swoją śmiercią).
Jan Zygmunt Hohenzollern (1572–1620), elektor brandenburski i książę pruski. W 1611 roku uzyskał od króla polskiego Zygmunta III Wazy dziedziczne prawo do tronu pruskiego. Portret autorstwa Daniela Rose z 1605 roku
Gdyby nie ta fatalna decyzja o rozszerzeniu dziedziczenia lenna pruskiego, powróciłoby ono do Polski już na początku XVII wieku. Albowiem ostatni z Hohenzollernów uprawniony do dziedziczenia księstwa pruskiego w myśl traktatu z 1525 roku, syn margrabiego Jerzego (brata księcia Albrechta) Jerzy Fryderyk, zmarł bezpotomnie w 1603 roku. Wcześniej uzyskał on od króla Stefana Batorego w 1577 roku prawo do kurateli nad psychicznie chorym dziedzicem Albrechta, księciem Albrechtem Fryderykiem. W ten sposób potężna wciąż Korona (Polska Batorego!) pozbywała się na własne życzenie ważnego instrumentu wpływania na bieg spraw w Prusach.
Powtórzmy, w 1603 roku umarł ostatni z Hohenzollernów, który na mocy traktatu krakowskiego był uprawniony do dziedziczenia lenna pruskiego. Potem już było coraz gorzej. Zygmunt III Waza zgodził się na objęcie po 1603 roku administracji w księstwie pruskim przez Hohenzollernów brandenburskich (elektorów Joachima Fryderyka w 1605 roku i Jana Zygmunta w 1609 roku). W 1611 roku elektor brandenburski Jerzy Wilhelm uzyskał od króla Zygmunta III Wazy (za zgodą sejmu) prawo do dziedzicznego – a nie w charakterze administratora – władania księstwem pruskim.
Hohenzollernowie łączyli Berlin i Królewiec w jednym ręku w momencie, gdy Rzeczpospolita była wciąż potężnym państwem. Nad Wisłą nie brakowało sił, brakowało natomiast dalekowzrocznego politycznego spojrzenia albo krótkiego spojrzenia na mapę, by przekonać się choćby o tym, co dla polskiego Pomorza Gdańskiego (Prusy Królewskie) oznacza skupienie w jednym ręku Brandenburgii i Prus.
Niniejsza książka nie jest historią Prus, choć wątki dotyczące polityki zagranicznej i przemian politycznych w samych Prusach nieuchronnie pojawiają się na jej kartach. Bohaterami są Hohenzollernowie, którzy doprowadzili do wielkości i znaczenia w skali europejskiej swojej dynastii przez niemal dwieście pięćdziesiąt lat. Potrafili też nie przeszkadzać tym, którzy lepiej od nich zabiegali o wielkość Prus (Bismarck). Nie jest to też poczet królów pruskich (od 1871 do 1918 roku również cesarzy niemieckich), bo rozpoczynam od Wielkiego Elektora (Fryderyka Wilhelma Hohenzollerna panującego w latach 1640–1688), który królem nie był, ale bez jego osiągnięć w polityce zagranicznej (traktaty welawsko-bydgoskie z 1657 roku) i wewnętrznej (ustanowienie licznej i stałej armii oraz skutecznie działającej administracji, zwłaszcza administracji fiskalnej podporządkowanej tylko władcy) nie byłoby możliwe osiągnięcie w 1701 roku przez jego syna, elektora Fryderyka III, godności „króla w Prusach”.
Hohenzollernowie to też ludzie. Nie żyli 24 godziny na dobę sprawami armii, urzędów i budowaniem misternych konstelacji politycznych w Europie. Ten „ludzki” wymiar ich życia także jest w polu zainteresowania autora niniejszej książki. Jak wyglądało ich życie rodzinne, czym się interesowali poza sprawami państwa, czy szeroko rozumiana sfera ducha odgrywała w ich życiu jakąś rolę? O tym także czytelnik dowie się, czytając to opracowanie.
Dzieje Hohenzollernów, dynastii europejskiej – to także spory kawał historii naszego kraju. Warto więc poznać ich historię.
Fryderyk Wilhelm Hohenzollern, Wielki Elektor, podczas kampanii wojennej na Pomorzu Zachodnim. Obraz Philippa Wilhelma Nuglischa z ok. 1788 roku
Gdy król Prus, Fryderyk II, nakazał otworzyć sarkofag, w którym spoczywały szczątki elektora brandenburskiego i księcia pruskiego Fryderyka Wilhelma Hohenzollerna, miał powiedzieć nad otwartą trumną swojego przodka do swojego otoczenia: Des grandes choses Messieurs, celui – ci a fait – Moi Panowie, dokonał on wielkich rzeczy. Patrząc z punktu widzenia rozwoju pruskiej monarchii i znaczenia dynastii Hohenzollernów, Fryderyk II miał z pewnością rację.
Gdy Fryderyk Wilhelm obejmował w 1640 roku w swoje władanie elektorat brandenburski, miał zaledwie 20 lat, jego kraj zaś był zniszczony przez dwóch głównych antagonistów wojny trzydziestoletniej: Szwecję i cesarstwo Habsburgów. Brandenburskie posiadłości Hohenzollernów były w czasie tej wojny okupowane niekiedy także przez wojska duńskie, a zachodnie enklawy znajdujące się w posiadaniu tej dynastii (Kleve i Mark) zajmowane były przez wojska hiszpańskie. Posiadłości Hohenzollernów były w latach 1618–1648 tym, czym Rzeczpospolita Obojga Narodów stanie się w przyszłym stuleciu – przydrożną karczmą dla przechodzących w tę i we w tę najezdniczych wojsk.
Miarą ówczesnego zubożenia Brandenburgii na skutek ciągłych przemarszów wojsk biorących udział w tej niszczącej wojnie było to, że w 1640 roku nowy elektor nie mógł się wprowadzić do swojej berlińskiej rezydencji, ponieważ dach zamku groził zawaleniem się, a żywności w całym Berlinie nie wystarczało nawet na utrzymanie bardzo skromnego dworu. Liczby są jeszcze bardziej wymowne. W 1645 roku Berlin liczył niewiele ponad 4 tysiące mieszkańców, podczas gdy 20 lat wcześniej miał ich ok. 7 tysięcy. Podobnie rzecz się miała i z innymi miastami państwa Hohenzollernów: Frankfurt nad Odrą w 1653 roku miał 2366 mieszkańców (w 1625 roku było ich ok. 5 tysięcy), a Brandenburg w 1645 roku – ok. 1500 mieszkańców (w 1625 roku ok. 2800).
Nędza była tak straszna, że na początku lat 40. XVII wieku głód był na porządku dziennym w większości miast Brandenburgii. Plaga ta była do tego stopnia dotkliwa, że zdarzały się nawet przypadki kanibalizmu. W 1641 roku (a więc już za panowania Wielkiego Elektora) magistrat Strassburga – małego miasteczka w Uckermark (część Brandenburgii) – raportował: „By przeżyć, mieszkańcy musieli zjadać koty i psy, a potem jeden drugiego”9.
Fryderyk Wilhelm w wieku 6 lat. Rycina z 1626 roku
Zniszczenia Brandenburgii były wynikiem dwóch czynników: jej militarnej słabości oraz jej fatalnego położenia geograficznego między młotem a kowadłem (Szwecją i Austrią). Wystarczy spojrzeć na mapę, by przekonać się, jak blisko do Berlina miały wojska cesarskie (przypomnijmy, że Habsburgowie władali wówczas na Śląsku) i wojska szwedzkie (Szwecja na mocy traktatu westfalskiego anektowała tzw. Pomorze Przednie z Rugią i Szczecinem). Do tego pamiętajmy o zależności lennej (do 1657 roku) Hohenzollernów od ciągle potężnej Rzeczypospolitej z tytułu władania w księstwie pruskim. Cała polityka Wielkiego Elektora będzie więc zmierzała w kierunku zmiany tych dwóch bardzo niekorzystnych dla jego państwa ograniczeń. Po niemal 50 latach panowania, umierając w 1688 roku, elektor Fryderyk Wilhelm w dużej mierze wykonał to, co na początku jego rządów wydawało się niemożliwe. Brandenburgia posiadała stałą armię, a Hohenzollernowie zyskali suwerenność w księstwie pruskim – na terytorium wolnym od nacisku Wiednia, Sztokholmu i Warszawy.
Elektor brandenburski i książę pruski Jerzy Wilhelm Hohenzollern (ojciec Wielkiego Elektora) w czasie wojny trzydziestoletniej próbował zachować neutralność. Udawało się to do początku lat 30. XVII wieku, tzn. gdy do konfliktu toczącego się na terenie Niemiec nie włączył się król Szwecji Gustaw Adolf. Udający się na czele swojej armii w głąb Niemiec król Szwecji, głośno deklarujący, że przychodzi w sukurs prześladowanym protestantom, bezlitośnie łupił ziemie kalwińskiego elektora brandenburskiego. W niczym nie przeszkadzało skandynawskiemu władcy to, że obraca w perzynę ziemie swojego szwagra. Siostra Jerzego Wilhelma – Maria Eleonora, była żoną Gustawa Adolfa.
Pomimo brutalnego zetknięcia się Brandenburgii ze szwedzką potęgą, na młodym Fryderyku Wilhelmie, urodzonym 16 lutego 1620 roku w berlińskiej rezydencji swojego ojca, postać króla Szwecji wywarła niezwykle silne wrażenie. Jako trzynastolatek był naocznym świadkiem uroczystego pochodu, który wiódł przez tereny Brandenburgii zwłoki poległego szwedzkiego wodza na Pomorze, skąd miały odpłynąć do Szwecji. Z pewnością niezatarte wrażenie na przyszłym władcy Brandenburgii-Prus wywarł pobyt szwedzkiego konduktu żałobnego na zamku Spandau (od 20 do 27 grudnia 1633 roku), a zwłaszcza zachowanie się jego ciotki Marii Eleonory, wdowy po Gustawie Adolfie, która na całe dnie zamykała się w sali tronowej z ustawioną pionowo, otwartą trumną szwedzkiego władcy.
Gustaw II Adolf, wojowniczy król Szwecji, który został śmiertelnie ranny w bitwie z wojskami habsburskimi pod Lützen w 1632 roku, leży na katafalku. Młody Fryderyk Wilhelm oglądał jego zwłoki i modlącą się przy nich wdowę na zamku Spandau. Gwasz z 1633 roku
Polityczne położenie Brandenburgii niewiele zmieniło się po 1635 roku, gdy Hohenzollern przystąpił do obozu cesarskiego. Zmieniło się tylko to, że odtąd Szwedzi łupili jego posiadłości nie jako dobra sojusznika, ale przeciwnika. Warunki były na tyle nieznośne, że Jerzy Wilhelm w 1638 roku opuścił Brandenburgię i udał się do Prus Wschodnich, w których władał jako zależny od swojego polskiego suwerena książę pruski. Księstwo pruskie nie było jednak nękane przez nieprzyjacielskie wojska, toteż ostatnie dwa lata swojego życia ojciec Wielkiego Elektora spędził w swojej królewieckiej rezydencji jako potulny, szukający schronienia lennik potężnej Rzeczypospolitej.
Z kolei bezpieczeństwo Kurprinzowi zapewnić miały mury twierdzy w Kostrzynie nad Odrą, do której siedmioletni Fryderyk Wilhelm został wysłany na początku 1627 roku. Miał tam przebywać aż do 1634 roku. Kostrzyńska twierdza była nie tylko miejscem schronienia, ale i pierwszych lat jego edukacji. Nie był to ostatni raz, gdy nadodrzańska twierdza występowała w tym charakterze w dziejach dynastii Hohenzollernów. Sto lat później za jej mury trafi krnąbrny syn króla Fryderyka Wilhelma I, przyszły Fryderyk II.
W latach 1627–1634 Kurprinz pobierał nauki pod kierunkiem Johanna Friedricha von Kalkuta – gorliwego kalwinisty, pochodzącego z hrabstwa Berg. Typowe dla następcy tronu Brandenburgii-Prus curriculum było uzupełnione o istotny dodatek. Fryderyk Wilhelm uczył się w Kostrzynie także języka polskiego. Aż do czasów Fryderyka II miało to stać się tradycją w Domu Hohenzollernów.
W 1634 roku elektor Jerzy Wilhelm wysłał swojego syna w edukacyjną podróż do Holandii, choć niewiele brakowało, by z powodu pustek w elektorskiej szkatule planowany wyjazd nie doszedł do skutku. W Niderlandach Fryderyk Wilhelm studiował na uniwersytecie w Lejdzie matematykę, historię oraz języki (francuski i niderlandzki). W wojennym obozie namiestnika Niderlandów, księcia Fryderyka Henryka Orańskiego (swojego późniejszego szwagra), w praktyce poznawał najnowocześniejszą wówczas sztukę wojenną. Jednak najważniejszą szkołą dla przyszłego elektora brandenburskiego i księcia pruskiego była wojna trzydziestoletnia. Jej straszliwe skutki, które odczuła Brandenburgia, będąca rdzeniem państwa Hohenzollernów, przyczyniły się do ukształtowania głównych założeń polityki przyszłego Wielkiego Elektora. Unaoczniły mu znaczenie umiejętnej dyplomacji, wagę rozpoznania właściwego czasu dla zawierania i zrywania sojuszy oraz niebezpieczeństwa związane z próbą prowadzenia polityki neutralności.
Fryderyk Wilhelm już jako elektor brandenburski w 1647 roku napisał memoriał, który świadczył o tym, że dobrze odrobił lekcję z konfliktu, który już wygasał. Tekst jest dowodem na to, że nowy władca miał żywą świadomość fatalnego położenia geopolitycznego swojego państwa. „Jeśli wezmę stronę cesarza, wtedy moim wrogiem stanie się Szwecja (Francja i Niderlandy) i w końcu będą w stanie odebrać mi Marchię Brandenburską”. Przeciwna opcja, tj. sojusz ze Szwecją, też dobrze nie rokuje, bo to oznacza wrogość cesarza (Austrii) oraz Hiszpanii. Ta ostatnia znowu najedzie nadreńskie posiadłości Hohenzollernów (Kleve i Mark), a po Austrii spodziewać się można (w razie wojny) tylko najgorszego. Po pierwsze dlatego, że „katolicy nazywają nas kacerzami”, ponadto zaś „nie należy zapominać, jak cesarscy traktowali nas w Marchii Brandenburskiej, o czym mówią ruiny zniszczonych przez nich miast i wsi”. Szwecja? „Dobrze wiemy, jak nas potraktowała”.
Jak widać więc, Hohenzollernowie przyjaciół nie mają i w dającej się przewidzieć przyszłości nie pojawią się oni. Czy należy więc dążyć do statusu państwa neutralnego? Jeśli czegoś wojna trzydziestoletnia uczyła, to właśnie tego, że jest to rozwiązanie najgorsze z możliwych. Przynajmniej dla takiego państwa jak Brandenburgia-Prusy, znajdującego się w tak fatalnym położeniu geopolitycznym. Sojuszników należy szukać, ale nie należy się do nich zbyt długo przywiązywać.
W ciągu czterdziestu ośmiu lat panowania Fryderyka Wilhelma przez dziewiętnaście lat jego państwo toczyło wojny. W sojuszu ze Szwecją i przeciw Szwecji, walcząc z Francją przeciw cesarzowi i mając alians z cesarzem przeciw Francji. Zawsze jednak nadrzędny cel polityczny pozostawał ten sam: racja stanu państwa (Staatsräson) rozumiana jako utwierdzenie panowania dynastii Hohenzollernów w Brandenburgii i Prusach i systematyczne wzmacnianie ich pozycji zarówno w obrębie Rzeszy, jak i w szerszych stosunkach międzynarodowych. W tym przypadku polityka dynastyczna całkowicie pokrywała się z interesami państwa (czego na przykład nie można było powiedzieć o polityce dynastycznej saskich Wettynów realizowanej w pierwszej połowie XVIII wieku kosztem żywotnych interesów Polski).
Fryderyk Wilhelm prowadząc taką politykę dużo osiągnął, zwłaszcza – jak zobaczymy – kosztem słabnącej Rzeczypospolitej. Musiał jednak zanotować wiele bolesnych porażek, szczególnie w relacjach z czołowymi kontynentalnymi potęgami tamtych czasów, rywalizującymi o dominację w Europie: Francją Ludwika XIV oraz monarchią Habsburgów.
W latach 1669–1674 Hohenzollern raz po raz zmieniał sojusze. W 1669 roku zawarł sojusz z Francją, z czym wiązały się zagwarantowane w jego ramach subsydia. Jednak już w maju 1672 roku w obliczu francuskich planów ataku na Niderlandy zawarł ze Stanami Generalnymi układ obronny, przewidujący wysłanie nad Ren dwudziestotysięcznej armii brandenburskiej. Miesiąc później Brandenburgia zawarła podobny, tj. o ostrzu antyfrancuskim, układ z cesarzem. W 1673 roku wszystko się znowu zmieniło. Stanął układ pokojowy z Francją, w którym elektor zobowiązał się do niewspierania wrogów Francji, a w zamian Ludwik XIV oddał zajęte księstwo Kleve i zgodził się na wypłatę Berlinowi subsydiów w wysokości 800 tysięcy liwrów.
Zbliżenie Hohenzollerna z Francją trwało niewiele ponad rok. W lipcu 1674 roku Fryderyk Wilhelm odnowił antyfrancuski sojusz z cesarzem. W wojnie, której celem miało być powstrzymanie dokonywanych przez Ludwika XIV aneksji (tzw. reuniony) w należącej do Rzeszy Alzacji, miała wziąć udział armia brandenburska w sile 16 tysięcy ludzi.
Wielki Elektor na polu bitwy pod Fehrbellinem, 28 czerwca 1675 roku. Zwycięstwo odniesione nad Szwedami stało się kamieniem milowym na drodze do potęgi militarnej Prus. Obraz Wilhelma Camphausena z 1882 roku
Kampania z lat 1674–1675 nie przyniosła Fryderykowi Wilhelmowi większych korzyści politycznych. Była jednak okazją zademonstrowania na teatrze ogólnoeuropejskim walorów bojowych armii Hohenzollerna i jego osobistych zdolności jako dowódcy. Właśnie wtedy po raz pierwszy zaczęto mówić w Europie o talentach wojskowych panującego z dynastii Hohenzollernów. W pokonanym polu zostawał nie byle jaki przeciwnik, bo Szwecja, mająca jeszcze status liczącego się w Europie mocarstwa.
Wiosną 1675 roku Fryderyk Wilhelm ze swoją armią przebywał w Alzacji, gdy dobiegła go wiadomość o inwazji wojsk szwedzkich (sprzymierzonych z Francją) na Brandenburgię. W ciągu niespełna trzech tygodni elektor w forsownych marszach przerzucił z jednego krańca Niemiec do drugiego 18 tysięcy swoich żołnierzy ( w tym 6 tysięcy jazdy). Sam elektor, cierpiący akurat na ostry atak artretyzmu, ledwo trzymał się w siodle.
28 czerwca 1675 roku doszło do decydującego starcia wojsk brandenburskich i szwedzkich pod Fehrbellinem w Brandenburgii. To od tego wydarzenia zaczęto mówić w Niemczech o Fryderyku Wilhelmie jako o „Wielkim Elektorze”. W legendę obrosła brawura, jakiej dowody miał on dać podczas bitwy. Atak brandenburskiej jazdy, na której czele szarżował Fryderyk Wilhelm, był niejako zapowiedzią podobnych czynów Fryderyka II podczas wojen śląskich i wojny siedmioletniej. Przytaczano potem okrzyk elektora na początku decydującego ataku: „Naprzód! Wasz władca i dowódca zwycięży wraz z wami albo umrze jak rycerz”. Do obiegu przedostały się również wydarzenia zgoła zmyślone, jak na przykład rzekoma zamiana wierzchowców z jednym z elektorskich sług, który dosiadając konia brandenburskiego władcy ściągnął na siebie ogień szwedzkiej artylerii i zginął.
Największy wśród Hohenzollernów wódz, król Fryderyk II, nie wahał się porównywać kampanii 1675 roku z największymi osiągnięciami sztuki militarnej w ogóle: „Ta olśniewająca, jak i pełna odwagi kampania, zasługuje, by odnieść do niej słowa Cezara: veni, vidi, vici. Był on [Wielki Elektor] chwalony przez swoich wrogów i błogosławiony przez swoich poddanych. Jego następcy traktowali ten dzień [bitwę pod Fehrbellin] jako początek wielkości, którą osiągnął od tego czasu Dom Brandenburski”. Przesada? Być może. Tym bardziej że zwycięzca spod Rossbach pisał ewidentnie (i dosłownie) pro domo sua.
Z pewnością cieniem na sukces kampanii lat 1674–1675 kładł się dramat rodzinny, którego doświadczył wówczas władca Brandenburgii-Prus. W 1674 roku podczas działań w Alzacji zmarł nagle najstarszy syn Fryderyka Wilhelma, Karol Emil. Przyczyną zgonu była najprawdopodobniej dyzenteria, choć zaraz pojawiły się pogłoski o otruciu Kronprinza z poduszczenia drugiej żony elektora, chcącej w ten sposób zapewnić sukcesję swoim dzieciom.
Fryderyk Wilhelm na czele wojska pokonuje saniami zamarzniętą Zatokę Kurońską w pościgu za Szwedami. Udana kampania 1679 roku dodała splendoru Wielkiemu Elektorowi. Fresk Wilhelma Simmlera z 1881 roku namalowany w Sali Pamięci berlińskiego Zeughausu (Arsenału)
Wykorzystując zwycięstwo pod Fehrbellin, elektor poszedł za ciosem, przenosząc działania wojenne na należące do Szwecji Pomorze Szczecińskie. W 1677 roku w rękach Brandenburczyków znalazł się Szczecin. Rok później elektor boleśnie przekonał się, że w grze wielkich mocarstw państwo brandenbursko-pruskie nie dysponowało jeszcze wystarczająco przekonującymi argumentami, by przeforsować swoje stanowisko. Na mocy zawartego w 1678 roku pokoju w Nijmwegen Fryderyk Wilhelm został zmuszony oddać Szwedom zajęty rok wcześniej Szczecin. Nalegała na to Francja, a cesarz Leopold I odmówił elektorowi – bądź co bądź swojemu sojusznikowi – swojego wsparcia dyplomatycznego.
Na tym jednak nie zakończyły się walki brandenbursko-szwedzkie. Na początku 1679 roku wojska szwedzkie najechały położoną najdalej na północy, ale w politycznym sensie najwartościowszą prowincję Wielkiego Elektora – księstwo pruskie. Zagrożona była stolica Prus Wschodnich – Królewiec. Fryderyk Wilhelm zmuszony był więc rozpocząć kolejną kampanię, która i tym razem udowodniła, że nie tylko jest biegłym dyplomatą (choć jak pokazał 1678 rok – nie zawsze skutecznym), ale i wysokiej klasy dowódcą.
Wojska elektorskie w forsownych marszach pokonywały odcinki nawet 100 kilometrów. Fryderyk Wilhelm opuścił Berlin na Boże Narodzenie 1678 roku i w dwa tygodnie przebył 650 kilometrów. Pośpiech ten się opłacił. Wojska szwedzkie, dodatkowo osłabione pustoszącą ich szeregi epidemią włośnicy, zaczęły się wycofywać. W tym momencie nastąpiło wydarzenie, które w późniejszych wiekach nieraz było przywoływane w pruskiej literaturze i malarstwie: wsadzenie elektorskiej armii na 1200 drewnianych sań, by kontynuować pościg po lodzie i śniegu za uciekającą armią szwedzką.
Kampania 1679 roku również okazała się wielkim zwycięstwem elektora Fryderyka Wilhelma. Ponownie jednak była tylko zwycięstwem militarnym. Wielki Elektor mógł wykazywać się (i rzeczywiście to czynił) skutecznością w dyplomatycznych intrygach i paraliżowaniu niewygodnej dla niego polityki w targanej coraz bardziej wewnętrzną anarchią Rzeczypospolitej. Niekiedy wystarczyło sypnąć talarami, by przeciągnąć na swoją stronę co znaczniejszych senatorów polskich i litewskich. Takich możliwości nie miał jednak Fryderyk Wilhelm we Francji Ludwika XIV czy Austrii Leopolda I. Jeszcze pod koniec XVII wieku w zestawieniu z tymi potęgami państwo brandenbursko-pruskie było krajem o średnim znaczeniu. Casus 1678 roku jest pod tym względem bardzo pouczający. Elektor mógł odnosić wielkie sukcesy militarne, zdobywać upragniony Szczecin, jednak pod naciskiem Paryża i z powodu bierności Wiednia był zmuszony oddać swoją cenną zdobycz.
Szczególnie bolesna dla elektora była „zdrada” Ludwika XIV. Pod wpływem nastroju wywołanego postanowieniami pokoju z Saint Germain-en Laye (29 lipca 1679 roku), który ostatecznie zatwierdził postanowienia traktatu z Nijmwegen, Wielki Elektor polecił odlać okolicznościowy medal z równie „okolicznościowym” wygrawerowanym napisem (będącym cytatem z Wergiliusza): Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor – Niech powstanie z naszych kości mściciel. Późniejsza historiografia niemiecka, gloryfikująca „wielkie czyny Domu Brandenburskiego”, doszukała się nie tylko jednego „mściciela”. Z lubością wskazywała na króla Fryderyka II i cesarza Wilhelma I jako na przywoływanych przez Wielkiego Elektora windykatorów praw Brandenburgii-Prus karcących „perfidię Francuzów”.
Historia nie była jednak tak jednoznaczna, jak chcieliby wspomniani piewcy „chwały” Domu Hohenzollernów. Oto bowiem w tym samym 1679 roku Wielki Elektor nie tylko kazał bić medal z wezwaniem do zemsty na Francji. O wiele istotniejszy był fakt, że w październiku tego roku władca Brandenburgii-Prus zawarł traktat sojuszniczy z… Francją, który przewidywał wzajemne niesienie sobie pomocy militarnej w razie wojny oraz dodatkowo postanawiał o tym, że Fryderyk Wilhelm będzie otrzymywał od Ludwika XIV roczną pensję w wysokości 100 tysięcy liwrów rocznie. Warto dodać, że do stycznia 1684 roku Hohenzollern zawarł z Ludwikiem XIV aż pięć analogicznych traktatów. Za każdym też razem zwiększała się kwota pensji wypłacanej przez Króla Słońce. Ostatni z tych traktatów – z 18 stycznia 1684 roku – podnosił ją do wysokości pół miliona liwrów.
Wielki Elektor na francuskim jurgielcie? Czyż jednak fakt pobierania pensji od francuskiego władcy oznaczał dla państwa brandenbursko-pruskiego takie same szkody jak fakt pobierania w tym samym czasie brandenburskiego jurgieltu przez „malkontentów” (a więc magnacką opozycję skierowaną przeciw polityce Jana III Sobieskiego) w Rzeczypospolitej? Z pewnością nie. Oczywiście władca Brandenburgii-Prus brał regularnie pieniądze od króla Francji, podobnie zresztą jak inni współcześni mu władcy (liczni książęta Rzeszy oraz – wydawałoby się – taki potentat jak król Anglii Karol II Stuart). Istotniejsze jest, na co szły te pieniądze. Nie były przecież przeznaczane na tworzenie własnych koterii i paraliżowanie funkcjonowania państwa – jak w przypadku polskich „malkontentów” rwących sejmy. Szły przede wszystkim na utrzymywanie, modernizowanie i stopniowe powiększanie armii Wielkiego Elektora. Tutaj tkwi podstawowa różnica.
O wiele jednak bardziej aniżeli pobieranie pensji od Ludwika XIV na tworzonej przez oficjalną pruską historiografię legendzie Wielkiego Elektora, kładł się cieniem fakt, że na mocy wspomnianego traktatu z Saint Germain Fryderyk Wilhelm faktycznie przyzwalał na prowadzoną wówczas przez władcę Francji politykę tzw. reunionów – a więc stopniowego przesuwania wschodnich granic Francji na drodze aneksji kolejnych skrawków terytorium Rzeszy. W ten właśnie sposób została przyłączona do Francji Alzacja ze Strasburgiem (w 1681 roku), a więc te same terytoria, których powrót do Niemiec „dzięki Hohenzollernom” w 1871 roku głośno odtrąbiła niemiecka historiografia. Mając jednak w pamięci sojusz brandenbursko-francuski z 1679 roku, można powiedzieć, że to, co w 1871 roku cesarz Wilhelm I odzyskiwał dla Niemiec, było tym samym terytorium, które blisko 200 lat wcześniej jego przodek – za cenę sojuszu z Francją i pokaźną pensję – bez żadnego protestu akceptował jako pełnoprawne francuskie nabytki.
Pozostawanie w sojuszu z Francją nie przyniosło jednak Wielkiemu Elektorowi spodziewanych korzyści. Ujście Odry ze Szczecinem ciągle pozostawało w szwedzkich rękach. Natomiast od końca 1684 roku zaczął zarysowywać się w działaniach Fryderyka Wilhelma kolejny zwrot w polityce zagranicznej. Elektor pozostawał wierny niewyartykułowanej przez siebie, ale praktykowanej maksymie: sojusze się zmieniają, interesy Brandenburgii – Prus pozostają te same.
Wyraźnym sygnałem gotowości władcy państwa brandenbursko-pruskiego do zmiany politycznej konstelacji była jego reakcja na odwołanie przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego 18 października 1685 roku (tzw. edykt z Fontainebleu), co oznaczało rewokowanie gwarancji udzielonych francuskim kalwinistom (hugenotom) przez Henryka IV. Reakcja Fryderyka Wilhelma była szybka i jednoznaczna. Już 8 listopada 1685 roku Wielki Elektor wydał tzw. edykt poczdamski, zapewniający azyl i możliwość osiedlenia się w Brandenburgii i Prusach udającym się na emigrację hugenotom. Ta decyzja zachęciła do przybycia do państwa Hohenzollerna w ciągu kilkunastu lat ok. 20 tysięcy refugies. Wielu z nich było wykwalifikowanymi rzemieślnikami, handlowcami i – co nie bez znaczenia dla Prus – oficerami o wieloletniej praktyce.
Być może mija się z prawdą twierdzenie o tym, że edykt z Fontainebleu oznaczał dla Francji upust krwi. Z pewnością jednak prawdziwe jest twierdzenie, że przyjęcie hugenockich emigrantów było dla Brandenburgii-Prus cennym zastrzykiem nowych sił. Na początku XVIII wieku każde z większych pruskich miast posiadało liczną francuską kolonię. Jedna z największych była w stolicy państwa – Berlinie. To francuscy emigranci w istotny sposób wpływali na kulturalne oblicze miasta nad Szprewą w XVIII wieku. Nie tylko zresztą o kulturę tu chodziło. Nie brak przecież głosów wśród badaczy wewnętrznych przyczyn wzrostu potęgi monarchii Hohenzollernów, którzy genezę tzw. pruskiego etosu, identyfikowanego z pracowitością i duchem dyscypliny, wiążą właśnie z napływem do Brandenburgii i Prus kalwińskich refugies.
Nie tylko ochocze przyjęcie hugenockich uchodźców było zwiastunem radykalnych zmian w założeniach polityki zagranicznej Wielkiego Elektora. Od początku 1685 roku coraz wyraźniej rysowywało się zbliżenie Brandenburgii–Prus z cesarzem – od lat wrogiem numer jeden Ludwika XIV. Rokowania zakończyły się zawarciem 22 marca 1686 roku tajnego przymierza obronnego między Fryderykiem Wilhelmem a Leopoldem I. Dodajmy, że tym samym zmienił się również płatnik pensji dla Hohenzollerna. Habsburg zobowiązał się wypłacać władcy Brandenburgii-Prus 100 tysięcy guldenów rocznie na utrzymanie armii. W momencie finalizowania traktatu na Węgrzech – u boku wojsk Leopolda I – walczył z Turkami ośmiotysięczny posiłkowy korpus brandenburski pod dowództwem feldmarszałka Hansa von Schöninga.
Rzecz jasna, z perspektywy późniejszych gloryfikatorów „pruskiej drogi zjednoczenia Niemiec” na drodze wojen z Habsburgami traktat z 1686 roku był wydarzeniem o wymowie zgoła ambiwalentnej. Wyzwalał się w nim Wielki Elektor z „więzów przyjaźni” z Burbonem ( jeszcze w grudniu 1683 roku Ludwik XIV nazywał Hohenzollerna „swoim najlepszym przyjacielem”), przechodził jednak na pensję cesarską. Na domiar złego („złego” oczywiście z perspektywy „chwały Domu Hohenzollernów) w trakcie rokowań w 1686 roku Fryderyk Wilhelm zrezygnował z roszczeń do części Śląska. Nie przeszkodziło to w 1740 roku królowi Fryderykowi II pod pretekstem dochodzenia tych „słusznych praw” rozpocząć „usprawiedliwioną” – jak przekonywali pruscy historiografowie – wojnę przeciw Austrii Habsburgów.
Fryderyk Wilhelm przyjmuje w Brandenburgii-Prusach hugenotów (protestantów) wygnanych z Francji w 1685 roku. Relief Johannesa Boesego na fasadzie Katedry Francuskiej w Berlinie
Rekompensatą dla Wielkiego Elektora miało być scedowanie na jego rzecz przez Leopolda I, będącej we władaniu Habsburgów, enklawy świebodzińskiej. Takie postanowienie znalazło się w oficjalnym tekście traktatu z 22 marca 1686 roku. Elektor jednak nie wiedział i do swojej śmierci (w 1688 roku) już się nie dowiedział, że habsburskiej dyplomacji jeszcze 28 lutego 1686 roku udało się uzyskać od brandenbursko-pruskiego następcy tronu tajny rewers, w którym przyszły pierwszy król z dynastii Hohenzollernów zobowiązywał się z chwilą objęcia rządów do oddania Świebodzina cesarzowi.
Lawirowanie między potęgami XVII-wieczej Europy: Francją, Austrią i Szwecją, nie przyniosło Wielkiemu Elektorowi pomimo odnoszonych militarnych zwycięstw spodziewanej korzyści w postaci aneksji ujścia Odry ze Szczecinem. Mało tego, zmieniające się polityczne konfiguracje przynosiły też straty – z ogólnoniemieckiego punktu widzenia (przyzwolenie na francuskie „reuniony”) i dynastycznego interesu Hohenzollernów (por. zrzeczenie się w 1686 roku praw do znajdującego się pod rządami Habsburgów Śląska). Nie przeszkodziły jednak, a nawet pomogły, w odniesieniu przez Wielkiego Elektora największych sukcesów na tym odcinku brandenbursko-pruskiej polityki zagranicznej, które okazały się najistotniejsze dla zabezpieczenia przyszłego rozwoju mocarstwowego statusu państwa Hohenzollernów, czyli w stosunkach Brandenburgii-Prus z państwem polsko-litewskim.
W stosunkach z Rzecząpospolitą Wielki Elektor potrafił do maksimum wykorzystać swoje atuty. Były one nie tylko rezultatem jego własnej siły, ale w dużej mierze funkcją pogłębiającej się wewnętrznej słabości Rzeczypospolitej i jej trudnego położenia międzynarodowego. By zobrazować osiągnięcia Fryderyka Wilhelma, dość przypomnieć dwie daty: 1640 i 1688 rok. Gdy elektor obejmował rządy, jego państwo było w większości zrujnowane wojną trzydziestoletnią, skarb świecił pustkami, armia praktycznie nie istniała. Fryderyk Wilhelm był lennikiem króla polskiego z pruskiego księstwa. W 1640 roku natomiast Rzeczpospolita przeżywała „srebrny wiek”. Nie niepokojona wewnętrznymi rozruchami (w 1638 roku stłumiono ostatnie – przed ruchem Chmielnickiego – powstanie kozackie) ani zewnętrznymi wojnami, osiągnęła największy rozwój terytorialny (od pokoju z Moskwą w Polanowie w 1634 roku). W 1688 roku Wielki Elektor zostawiał scentralizowane – pozbawione wewnętrznej opozycji państwo, pełny skarb, stałą – ponad 30-tysięczną armię i przede wszystkim suwerenność Hohenzollernów w księstwie pruskim. W tym samym czasie Rzeczpospolita od blisko 40 lat trapiona była plagą liberum veto, co uzależniało przeprowadzenie najważniejszych spraw skarbowych i wojskowych od sejmu, który łatwo mógł być zerwany przez posła opłaconego przez obce mocarstwo (także przez elektora). Państwo polsko-litewskie z podmiotu stawało się coraz bardziej przedmiotem w polityce europejskiej.
Jak wspomnieliśmy, nie wszystkie polityczne osiągnięcia Wielkiego Elektora wobec państwa polsko-litewskiego były rezultatem li tylko jego dalekosiężnych koncepcji. Fryderyk Wilhelm był mistrzem wykorzystania do maksimum nadarzających się sposobności poprawy swojego politycznego statusu, okazji, by nie tylko zrzucić polską zwierzchność nad księstwem pruskim, ale zyskać przewagę nad Rzeczpospolitą. Pierwsza i najistotniejsza okazja nadarzyła się w 1655 roku, z chwilą rozpoczęcia się „potopu” szwedzkiego.
W 1669 roku wielki niemiecki filozof i matematyk Leibniz tak streścił polityczne credo Wielkiego Elektora: „Przyłączam się do tego, kto mi więcej daje”10. Jak ulał maksyma ta pasuje do zachowania Fryderyka Wilhelma podczas kryzysu wywołanego szwedzkim najazdem na Rzeczpospolitą w 1655 roku. W latach „potopu” władca Brandenburgii-Prus lawirował, zmieniał sojusze. Potrafił wysoko licytować. Przy czym nie zważał na takie „drobiazgi” jak zobowiązanie do niesienia pomocy zbrojnej napadniętemu przez agresora swojemu suwerenowi (czyli Koronie Polskiej).
Jak pisał w marcu 1655 roku Georg Friedrich von Waldeck, członek brandenburskiej Tajnej Rady – wąskiego gremium najbliższych doradców Wielkiego Elektora: „Jest niedopuszczalne, aby elektor, pan tak wielu krajów, w Prusach zależny był nadal od króla, który uzyskał koronę z łaski senatorów, drogą przekupstwa i nie miał w swym państwie nic do powiedzenia”11. Taka opinia z pewnością mile łechtała ucho władcy systematycznie dążącego do uniezależnia się nie tylko od Rzeczypospolitej, ale od własnych reprezentacji stanowych (zwłaszcza w księstwie pruskim). Jednak w pierwszej fazie konfliktu polsko-szwedzkiego Fryderyk Wilhelm postanowił czekać na obrót wydarzeń.
Nie przeszkodziło to jednak w nawiązaniu w lipcu 1655 roku tajnych rokowań ze Szwedami w Szczecinie, których przedmiotem była cena, za jaką Wielki Elektor byłby w stanie połączyć swoje siły z Karolem Gustawem maszerującym na Polskę. Na wszelki wypadek Fryderyk Wilhelm licytował wysoko. Domagając się za sojusz ze Szwecją suwerenności w księstwie pruskim, chciał jednocześnie zgody Sztokholmu na przyłączenie do państwa Hohenzollernów Warmii, na uzyskanie przez elektora bezpośredniego terytorialnego połączenia księstwa pruskiego z Brandenburgią przez polskie Pomorze, a nawet części Litwy.
Oszałamiające sukcesy armii szwedzkiej albo inaczej: ogromna słabość (także moralna) Rzeczypospolitej ukazana w dramatyczny sposób latem 1655 roku, gdy Szwedzi niemal bez wystrzału opanowali Wielkopolskę i Litwę, osłabiły pozycję negocjacyjną elektora. Będący u szczytu swoich militarnych sukcesów Karol Gustaw nie tylko nie miał ochoty spełniać daleko idących żądań Fryderyka Wilhelma, ale wprowadzając na przełomie listopada i grudnia 1655 roku swoje wojska do polskich Prus Królewskich (Pomorze Gdańskie) i Warmii, stworzył także dla księstwa pruskiego zagrożenie wojskową okupacją.
Pamięć Fryderyk Wilhelm miał dobrą i wiedział ze swoich młodzieńczych doświadczeń, co oznacza krótszy lub dłuższy pobyt wojsk szwedzkich w brandenburskich posiadłościach. Zawarty przez Wielkiego Elektora w styczniu 1656 roku w Królewcu traktat ze Szwecją oznaczał jawne wypowiedzenie przez Hohenzollerna zależności lennej od Rzeczypospolitej, której los wydawał się wówczas przesądzony. Na wschodzie stała Moskwa, od południa byli Kozacy, a reszta terytorium była opanowana przez Szwedów lub rodzimych zdrajców (Radziwiłłowie).
W Królewcu Fryderyk Wilhelm nie uzyskał jednak suwerenności w księstwie pruskim. Zamienił tylko suwerena, któremu miał składać hołd. Od stycznia 1656 roku w tej roli miał „po wieczne czasy” występować król Szwecji. Sytuacja była jednak dynamiczna. Rzeczpospolita jeszcze nie zginęła.
Począwszy od wiosny 1656 roku karta wojenna odwróciła się. Szwedzi zaczęli ponosić porażki w Polsce (Warka), a dodatkowo musieli stawić czoło drugiemu frontowi, otwartemu w tym samym czasie na terenie Inflant, Karelii oraz Ingrii przez Moskwę.
W czasie szwedzkiego najazdu na Rzeczpospolitą (tzw. potopu) wojska brandenburskie początkowo wspierały armię Karola X Gustawa. Wzięły udział m.in. w trzydniowej bitwie pod Warszawą 28–30 lipca 1656 roku, którą przedstawia rycina wykonana według rysunku Erika Dahlberga
Taki obrót wydarzeń zdecydowanie poprawiał pozycję negocjacyjną Hohenzollerna, tym bardziej że miał on argument, który dla słabnącej Szwecji był coraz ważniejszy – stacjonującą w księstwie pruskim armię w sile ponad 20 tysięcy żołnierzy. W tej sytuacji Szwedzi zgadzali się niemal na wszystko, tym bardziej że za zbliżenie brandenbursko-szwedzkie miała zapłacić swoimi ziemiami Polska.
W czerwcu 1656 roku Fryderyk Wilhelm wynegocjował z Karolem Gustawem w Malborku nowy układ. Szwecja zachowywała zwierzchność nad księstwem pruskim, ale posiadłości brandenburskie miały zostać poszerzone o Wielkopolskę z Sieradzem, Łęczycą i Wieluniem. Krótko po układzie malborskim Wielki Elektor wystąpił zbrojnie przeciw swojemu dawnemu, polskiemu suwerenowi. Wojska brandenburskie walnie przyczyniły się do zwycięstwa wojsk Karola Gustawa w trzydniowej bitwie z wojskami Rzeczypospolitej pod Warszawą (28–30 lipca 1656 roku).
Po raz pierwszy od niemal półtora wieku (od wojny z Albrechtem Hohenzollernem) wojska jednego z państw niemieckich zajęły terytorium państwa polskiego. Po raz pierwszy w ogóle uczynił to dotychczasowy lennik Korony, władca księstwa pruskiego z dynastii Hohenzollernów. Fryderyk Wilhelm miał poczucie swojej siły, równocześnie jednak był uważnym obserwatorem zmieniającej się sytuacji militarnej i politycznej w najbliższym sąsiedztwie jego posiadłości. Nie tracił przy tym z oczu swojego najważniejszego celu politycznego, który chciał osiągnąć: uzyskania suwerenności w księstwie pruskim.
Od połowy 1656 roku dążył do tego całkiem otwarcie. Szwecja była coraz słabsza. Zwycięstwo pod Warszawą było dla Karola Gustawa pyrrusową wiktorią. Nie był już w stanie nawiązać do wielkich sukcesów roku 1655. W tej sytuacji walor, jakim był sojusz z Brandenburgią-Prusami okazał się dla Sztokholmu bezcenny. Doskonale to rozumiał również Wielki Elektor i stosownie do tego prowadził negocjacje z królem Szwecji. Ich owocem był traktat podpisany 20 listopada 1656 roku przez Fryderyka Wilhelma z Karolem Gustawem w Labiawie. Na jego mocy władca Szwecji uznawał pełną suwerenność elektora w księstwie pruskim (a także już wcześniej obiecane nabytki terytorialne w postaci Wielkopolski).
Nieco później – 6 grudnia 1656 roku – w siedmiogrodzkim Radnot został zawarty pierwszy traktat rozbiorowy, dzielący ziemie Rzeczypospolitej. Wśród beneficjentów podziału znalazł się również Fryderyk Wilhelm, któremu miała przypaść Wielkopolska oraz Warmia. Traktat w Radnot pozostał na papierze. Rzeczpospolita – viribus unitis przy boskich auxiliach (jak mawiał pan Zagłoba) – potrafiła się jednak otrząsnąć. Militarne zwycięstwa nad Szwedami, Siedmiogrodem, a potem nad Moskwą przekreśliły rachuby potencjalnych rozbiorców. Do gry włączyła się dodatkowo dyplomacja cesarska (habsburska), w której interesie nie leżało wzmacnianie obozu państw protestanckich (Szwecji, Brandenburgii i Siedmiogrodu).
Traktat pokojowy zawarty w Oliwie w 1660 roku kończył wojnę polsko-szwedzką. Pięć lat zmagań zakończyło się dla obu państw terytorialnym status quo. Dodatkowo Jan Kazimierz zrzekł się tytułu króla Szwedów, Gotów i Wandalów. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. „Potop” doskonale ilustruje tę życiową i polityczną prawdę. Nie zyskała ani Szwecja, ani Polska. Prawdziwym zwycięzcą okazał się natomiast Fryderyk Wilhelm Hohenzollern. To on uzyskał najwięcej, zrealizował swój najważniejszy cel polityczny o dalekosiężnych konsekwencjach nie tylko dla państwa Hohenzollernów – pełną suwerenność w księstwie pruskim.
W listopadzie 1656 roku obiecali mu ją słabnący już Szwedzi. Gdy w Labiawie elektor negocjował ze Szwedami, księstwo pruskie od miesiąca było pustoszone przez zagony tatarskich sprzymierzeńców wojsk Rzeczypospolitej. Mało tego, 8 października 1656 roku pod Prostkami wojska szwedzkie i brandenburskie poniosły klęskę w starciu z armią polską (a raczej polsko-tatarską), dowodzoną przez hetmana Wincentego Gosiewskiego. Dodajmy do tego jeszcze zawarcie 3 listopada 1656 roku w Niemieży rozejmu polsko-moskiewskiego, który nie tylko przewidywał wstrzymanie walki, ale również wspólne wystąpienie Rzeczypospolitej i Moskwy przeciw Szwecji.
Miarą sukcesu polityki elektora było to, że w tej coraz bardziej dla niego niekorzystnej sytuacji udało mu się zrealizować swój główny cel polityczny. Z pewnością zasadnicze znaczenie miało również wyczerpanie Rzeczypospolitej, która na początku 1657 roku musiała stawić czoło kolejnemu agresorowi, a jednocześnie nowemu sprzymierzeńcowi Szwecji i Brandenburgii – wojskom siedmiogrodzkim. Dodatkowo elektor aż do sierpnia 1657 roku utrzymywał swoje wojskowe załogi w miastach wielkopolskich.
To był dodatkowy argument w rękach dyplomacji elektorskiej, która już w czerwcu 1657 roku podjęła tajne rokowania ze stroną polską. Traktat podpisany 19 września 1657 roku w Welawie, a ratyfikowany w listopadzie tego samego roku w Bydgoszczy, zawarty między wysłannikami elektora i króla Jana Kazimierza przewidywał uznanie przez Rzeczpospolitą suwerenności linii elektorskiej (brandenburskiej) Hohenzollernów w księstwie pruskim, która odtąd otrzymywała nad Pregołą iure supremi domini cum summa atque absoluta potestate. W razie wygaśnięcia dynastii Hohenzollernów lenno miało wrócić do Rzeczypospolitej. Dlatego też przy każdorazowej zmianie władzy w Królewcu komisarze Rzeczypospolitej mieli prawo odebrać od stanów pruskich „hołd ewentualny” (homagium eventuale) na wypadek zaistnienia takiej właśnie sytuacji.
Welawa była ponadto kolejnym stopniem na drodze budowy przez elektora w księstwie pruskim niezależnego nie tylko od Korony Polskiej, ale i od miejscowych reprezentacji stanowych państwa. Zawarty traktat przewidywał bowiem nie tylko zrzucenie przez elektora zależności lennej od Polski, ale w związku z tym utracenie przez stany pruskie możliwości apelacji do króla polskiego w sprawach spornych z księciem pruskim. Fryderyk Wilhelm potwierdzał co prawda dotychczasowe prawa stanów, ale z ważnym zastrzeżeniem – o ile są one zgodne ze świeżo uzyskaną przez niego suwerennością w księstwie pruskim. Rzecz jasna tym, kto miał rozstrzygać, czy dane prawo jest (lub nie) w zgodzie z supremum dominium księcia-elektora był on sam.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. J. Donoso Cortes, Lettres politiques sur la situation de la Prusse en 1849, w: tenże, Oeuvres, t. 2, Paris 1862, s. 82. W innym miejscu autor stwierdzał: „Historia tej rodziny [Hohenzollernów] od Wielkiego Elektora po obecnie panującego Fryderyka Wilhel-ma IV jest najbardziej cudowna ze wszystkich historii”. Tamże, s. 65. [wróć]
2. W. Neugebauer, Die Hohenzollern, Bd. 1, Anfänge, Landesstaat und monarchische Autokratie bis 1740, Stuttgart–Berlin–Köln 1996, s. 126. [wróć]
3. Tenże, Das historische Argument zum 1701. Politik und Geschichtspolitik, w: Zweihundert Jahre Preussischer Königskrönung. Eine Tagungsdokumentation, hrsg. J. Kunisch, Berlin 2002, s. 27–48. [wróć]
4. O. Hintze, Die Hohenzollern und ihr Werk. Fünfhundert Jahre vaterländischer Geschichte, Berlin 1915, s. 18‒30. [wróć]
5. W. Neugebauer, Die Hohenzollern, Bd. 1, s. 56. [wróć]
6. O szwabskiej linii Hohenzollernów zob. W. Neugebauer, Die Hohenzollern, Bd. 1, s. 120–124. Tenże, Die Hohenzollern, Bd. 2, Dynastie im säkularen Wandel. Von 1740 bis in das 20. Jahrhundert, Stuttgart 2003, s. 93–95, 137–142. [wróć]
7. O linii frankońskiej Hohenzollernów zob. W. Neugebauer, Die Hohenzollern, Bd. 1, s. 124–126. Tenże, Die Hohenzollern, Bd. 2, s. 84–93. [wróć]
8. Cyt. za: W. Neugebauer, Die Hohenzollern, Bd. 2, s. 91. [wróć]
9. D. McKay, The Great Elector, Harlow 2001, s. 51. [wróć]
10. D. McKay, dz. cyt., s. 105. [wróć]
11. A. Kamieński, Stany Prus Książęcych wobec rządów brandenburskich w drugiej połowie XVII wieku, Olsztyn 1995, s. 57. [wróć]