CIĄŻA EMERYTKI
Dziewięć miesięcy na odnalezienie tego,
co w życiu najważniejsze...
Halina Gumowska
1
Motto
Najlepsze życzenia, to marzeń spełnienia.
Bo cóż piękniejszego niż właśnie marzenia…?
Wiek emerytalny po to jest nam dany,
by realizować niespełnione plany.
Więc nie ma co patrzeć na swą kartę zdrowia,
tylko łykać życie i się delektować.
Brać wszystko, co jeszcze do wzięcia zostało.
Póki posłuszeństwa nie odmówi ciało!
2
SPIS TREŚCI
I TRYMESTR 5
Rejs 6
Pożegnanie 9
Remont 13
Niezapominajka 15
Centrum 19
Zaduszki 22
Andrzejki 26
Promocja 30
Wywiad 33
Impresje świąteczne 37
Sylwestrowy wieczór 40
II TRYMESTR 45
Horoskopy 46
Nalewki 49
Rak 54
Refleksja 59
Walentynki 62
Randka z cieniem 65
Bajka na dobranoc 70
Projekt 75
Beneficjentki 78
Konkurs 82
Jarzębina 86
3
III TRYMESTR 90
Urodziny 91
Praca 96
Dzieci 100
Jarmark 105
Szkolenie 110
Dzień Matki 115
Decoupage 121
Pola Negri 126
Za wielkim murem 130
Kupała 135
Rocznica 139
Narodziny 143
4
I TRYMESTR
Jest to najważniejszy okres dla rozwoju płodu.
Właśnie teraz zaczynają powstawać
struktury wszystkich tkanek i narządów.
5
REJS
– Dzień dobry. Witam wszystkich w słoneczne popołudnie.
W kalendarzu mamy początek lipca, a za oknem środek gorą-
cego lata, które w tym miesiącu obdarzy nas słońcem i upałami.
To już ostatni dzwonek, aby dobrze zaplanować udane wakacje
– słucham radiowej prognozy pogody na dzisiejszy wieczór.
Jest pierwszy lipca. Dzień szczególny dla mnie i jeden z waż-
niejszych w roku. Moje imieniny! Mam zamiar je hucznie ob-
chodzić w gronie przyjaciół na statku wycieczkowym „Wanda”.
Dlatego jestem żywotnie zainteresowana wieczorną prognozą.
Pomysł imienin ma statku zrodził się po przeczytaniu codzien-
nych ogłoszeń w prasie. Na stronie z reklamami znalazłam za-
pewnienie, że jeśli tylko zechcę, to w każdy czwartek przeżyję
niesamowitą przygodę, biorąc udział „w imprezie kulturalno-
rozrywkowej pod tytułem „REJS 40 lat później” – zabawie wie-
czorową porą, utrzymanej w stylu filmu pt. „Rejs” i w klimacie
PRL-u. Rzeczony „Rejs” wystawiany jest na statku wycieczko-
wym „Wanda”, którym popłyniemy wraz ze znanymi aktorami
lokalnych scen.
Propozycja wydała mi się godna uwagi, więc podzwoniłam po
ludziach z zapytaniem czy dadzą się zaprosić na łódź i na niej
spełniać imieninowe toasty. Zgoda, tak na rejs, jak i na zbiórkę
o 20.00 na Bulwarze Filadelfijskim, była jednomyślna, a mnie
kamień z serca spadł. Ten, kto urządzał jakiekolwiek party
w upał, wie dlaczego!
Na bulwarze jestem przed czasem, bo solenizantce spóźnić się
nie wypada. Po dłuższej chwili nadciągają z kwiatami zaprosze-
ni goście, wrzeszcząc „sto lat” już po wyjściu z taksówki. Na tra-
6
pie wita nas Kapitan wraz z Załogą i zaprasza na pokład. Kiedy
wszyscy już są na miejscu, uderza w dzwon!
Płyniemy.
Zaczyna się zabawa. Trwają kolejno: święto kapitana, bal ma-
skowy, quiz na inteligencję, zbiorowa gimnastyka, gra w salo-
nowca. Robi się coraz weselej, a wszystkich ogarnia coraz więk-
szy entuzjazm. Prawie jak w filmie!
Bawimy się świetnie, wyśpiewując chórem zabawne piosenki,
których teksty mówią o sprawach nam tylko znanych. Nam,
którym młodość przypadła w czasach pustych półek, nocnych
kolejek po mięso na kartki i przekonania, że świnia składa się
wyłącznie z nóżek i łba. Bo nic więcej w mięsnym nie wisiało
na hakach!
W przerwie między kolejnymi skeczami i quizami podziwiamy
– który to już raz – nastrojowo iluminowaną panoramę toruń-
skiej średniowiecznej części miasta, uznaną za najpiękniejszą
w kraju, widzianą od strony rzeki.
Pijąc kolejny toast wzniesiony przez przyjaciół za moje nieusta-
jące zdrowie i urodę oraz przyjmując od uczestników „Rejsu”
życzenia dwustu lat życia w ciągłym stanie upojenia, doznaję
iluminacji! W jej błysku uświadamiam sobie, że dzisiaj mija
dziewięć miesięcy od mojego przejścia na emeryturę! Na-
tychmiast dzielę się tym odkryciem z przyjaciółmi, co im daje
asumpt do dalszych toastów, tym razem ukierunkowanych nie
tyle na solenizantkę, co na emerytkę właśnie.
– No, rybeńko, dziewięć miesięcy to jest czas dostojny – oświad-
cza chwiejnym głosem jeden z uczestników rejsowej biesiady,
patrząc w skupieniu na chwilowo pusty kielich.
– Dlaczego dostojny? – pyta drugi, sięgając po kolejną butelkę
obowiązkowego na imieninach trunku.
7
– Bo tyle trwa ciąża, bracie – wyjaśnia pierwszy – a to jest czas
nie tylko dostojny, ale też wyjątkowy.
– Z jakiego powodu wyjątkowy? – Chce wiedzieć drugi.
– Bo w tym czasie powstaje i rozwija się nowe życie – filozoficz-
nie twierdzi pierwszy. – A po dziewięciu miesiącach przychodzi
na świat, by się z nim mierzyć. Tak jak my się mierzymy.
– E tam, nowe życie, wielkie mi co! – kończy dyskusję drugi,
wyraźnie tracąc nią zainteresowanie.
Tej wymianie zdań przysłuchuje się stojący obok nas młody rej-
sowicz. Patrzy na mnie uważnie przez dłuższą chwilę.
– To pani była w ciąży na emeryturze? – pyta – Niesamowite…
Gromki śmiech zagłusza dalsze słowa. Speszony młodzian
szybko opuszcza nasze grono, znikając wśród rozbawionych
gości wieczoru.
Zabawa trwa w najlepsze. lecz niestety wszystko, co dobre, ma
swój kres. Także i nasza „Wanda” zawija do brzegu, kończąc rejs.
Schodzimy na ląd z mocnym postanowieniem kontynuacji tak
mile rozpoczętego wieczoru w ulubionych „Kurantach”. Nie
wracamy już do tematu mojej „ciąży emerytki”, bo teraz uwagę
zajmują nam tańce biesiadne.
Ja jednak o niej pamiętam cały czas. Zastanawiam się jakie ży-
cie powstało we mnie podczas tych dziewięciu miesięcy i co się
po nich urodziło.
No właśnie, co?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę zacząć od początku…
8
POŻEGNANIE
Jest jesienne popołudnie. Stoję na placu Rapackiego i czekam
na tramwaj. Słońce bawi się z chmurami w chowanego w ryt-
mie piosenki, której refren jest podobny do dziecięcej wyliczan-
ki – pojawiam się i znikam, i znikam, i znikam… A szybkością
działań dowodzi, że istotnie ma na tym punkcie bzika.
Zazdroszczę mu nastroju, bo pomimo, że wyglądam jak Panna
Młoda, odbierająca tuż po ślubie życzenia od weselnych gości,
wcale mi nie jest do śmiechu.
Pasażerowie oczekujący razem ze mną na tramwaj, przyglądają
mi się dyskretnie. Nie dziwi mnie, że budzę ich zainteresowanie.
Bo obejmując ogromny bukiet kwiatów, spoza których mnie
prawie nie widać, wyglądam jak kwiaciarka wracająca do domu
po pracy. Poza tym jestem obwieszona pakunkami, w których
są rożne upominki. Słowem – nie ginę w tłumie.
Nadjeżdża tramwaj nr 1, którego pierwszy wagon zatrzymuje
się ze zgrzytem tuż przede mną. Wchodzę do niego tylnym wej-
ściem i siadam na pierwszym wolnym siedzeniu, bo rzeczone
kwiaty i pakunki krępują mi ruchy.
Tramwaj rusza, a ja, rozłożona z moim bagażem na dwuoso-
bowym foteliku czuję, że wreszcie mogę odetchnąć. W tym
momencie dociera do mnie, że nie skasowałam biletu i jadę na
gapę! Rzucam kwiaty i torebki na drugie siedzenie i w panice
zaczynam szukać biletu w kosmetyczce, gdzie go oczywiście nie
ma!
– Może jest w portmonetce. – Grzebię w popłochu w przegród-
kach i znajduję między monetami pojedynczy bilet.
– Kurczę, ale jestem durna – karcę siebie w duchu, dopadając
do kasownika. – Przecież mogłam wziąć taksówkę.
9
No cóż, „głupich nie sieją”. Umęczona padam wreszcie na sie-
dzenie, trzymając skasowany bilet w garści.
–OK – myślę z ulgą, rozglądając się po wagonie.
Dwa fotele przede mną zauważam siedzącego bokiem młodego
człowieka. Do kogo on się tak uśmiecha? Przesuwam powoli
wzrok po pasażerach, by na koniec zatrzymać go ponownie na
młodzieńcu. Rety! On uśmiecha się do mnie! Widzę to wyraź-
nie, gdy wstaje z miejsca i podchodzi do wyjścia, bo tramwaj
zbliża się już do następnego przystanku.
– Imieniny? – pyta wskazując ruchem głowy rozrzucone na sie-
dzeniu kwiaty i torebki.
– Nie – odpowiadam siląc się na uśmiech. – Pożegnanie z pracą.
– Emerytka? – dziwi się młodzieniec. – Taka młoda?
– Dziękuję, to miło z pana strony. – Silę się na grzeczność, ale
młody mnie nie słucha.
– To pani musi być w wieku mojej mamy – mówi, patrząc na
mnie uważnie. – Ale nie wygląda pani na sześćdziesiątkę.
Nie zdążyłam zareagować, bo tramwaj zatrzymuje się ze zgrzy-
tem i młodzieniec wysiada.
– Spełnienia marzeń – krzyczy już z przystanku. – Teraz jest na
nie czas, proszę o tym pamiętać!
–Nie wyglądam, bo jestem pięćdziesiątką z hakiem, a przejście
na wcześniejszą emeryturę umożliwiła mi Karta Nauczyciela –
wyjaśniam w myślach nieobecnemu już młodzieńcowi. – A wy-
glądam młodo, bo jestem młoda. To znaczy, jeszcze jestem –
przekonuję w myślach bardziej siebie, niż jego.
– No właśnie… młoda jak na jesieni jagoda – ironizuję w du-
chu. – Ale czymże jest młodość?
– Młodość to stan ducha – przypominam sobie słowa pewne-
go pisarza, który twierdził, że tak młodość, jak i starość, nie są
okresem życia, lecz stanem ducha właśnie.
10
Z zamyślenia wyrywa mnie znajomy zgrzyt. To już mój przy-
stanek, więc szybko zgarniam z siedzenia kwiaty wraz z pakun-
kami i wysiadam z wagonu. Jestem zła na siebie, bo znów mnie
czeka dźwiganie niewygodnego bagażu, ale zaciskam zęby i ru-
szam!
Nareszcie dom! Jeszcze tylko moment szamotania się z klu-
czem, który nie chce wejść w dziurkę i jestem wolna! Rzucam
wszystko, co niosłam na podłogę i padam na fotel. Odpoczy-
wam tak przez dłuższą chwilę o niczym nie myśląc.
– Ładnie się zaczął ten mój koniec – sumuję bilans dnia. – I jesz-
cze trzeba posprzątać bałagan.
Cóż, jak mus to z ochotą – przypominam sobie słowa druha
obozowego. Harcerza, który przed laty stosował tę dewizę do
wszystkich wykonywanych poleceń. Zbieram więc rozrzuco-
ne na podłodze kwiaty, wkładam je do wazonów i rozstawiam
w mieszkaniu wszędzie, gdzie się tylko da.
No i są jeszcze pakunki, a w nich upominki i słodycze. Bardzo
miły akcent zamykający moje 30-lecie. A także ozdobne koper-
ty, a w nich wzruszające kartki z życzeniami.
Otwieram pierwszą brzegu i wyjmuję kartkę z zapewnieniem,
że teraz każde moje marzenie może być spełnione. Aby tak się
stało, mam tylko wyrzucić budzik i zapomnieć o porannym
wstawaniu. Używaj życia – to na dziś przesłanie od żegnających
mnie przyjaciół z pracy.
W kartce od młodzieży z X LO jest podziękowanie za wspólnie
spędzony czas, za wiedzę i rozwój. Niżej podpisani zapewniają
mnie o smutku z jakim się ze mną rozstają oraz nadziei, że za-
wsze pozostaną w moim sercu.
Moi kochani… Ile dobrych zdarzeń nas połączyło…
Zamyślam się, wspominając ich sympatię okazaną mi nie tylko
w czasie naszego pożegnalnego spotkania. Przecież zawsze tacy
byli. No, prawie zawsze!
11
– OK – mówię do siebie. – Dość tych sentymentów. Jestem już
wolna i wszystko przede mną! To jest pierwszy dzień z reszty
życia, którego mam używać, by spełniać marzenia. A na nie ni-
gdy nie jest za późno. I naprawdę chcę to robić – zapewniam
siebie w myślach.
A jednak mi żal…
12
REMONT
Uff, nie wierzę, że ciągle żyję! Jestem jak nurek, który po długim
pobycie pod wodą, już jest na powierzchni, lecz jeszcze nie ma
świadomości, że wypłynął. A ja ostatnio tylko tak żyłam.
Byłam w głębi piekła i to na samym dnie!
Czemu?
Bo robiłam remont mieszkania. Totalny. Taki z renowacją me-
bli, kompleksową wymianą wszystkich drzwi i okien na plastiki,
klepki podłogowej na panele oraz parkietu na posadzki. Obłęd!
Kto tego nie przeżył, ten nie wie, czym jest piekło.
Ale to już było i nie wróci więcej… Kolejny raz zapewniam sie-
bie, spoglądając na oliwkowe ściany, białe okna, brązowe drzwi
i jasne panele.
Jest czysto. Tak w mieszkaniu, jak i we mnie. Właśnie – we
mnie. To zdumiewające, jaki wpływ na człowieka może mieć
zwykle odświeżenie mieszkania. Wpływ na jego odczucia, stany
psychiczne, a nawet wygląd zewnętrzny.
Ale skąd się wziął pomysł na ten remont? I po co mi to było?
Otóż muszę się przyznać, że przed remontem, żyłam w stanie
częściowego zawieszenia. Niby wszystko działo się, jak dotąd,
ale równocześnie było jakoś tak obok życia.
Każdego ranka, budziłam się o zwykłej porze. Półprzytomna
wlokłam się do łazienki i dopiero tam docierało do mnie, że
JESTEM NA EMERYTURZE! I, że w związku z tym niepo-
trzebnie wstałam tak wcześnie.
– Cóż, odruch Pawłowa… – Kolejny raz mruczałam pod no-
sem niezadowolona z siebie. – Kiedyś mi to minie.
W ciągu dnia robiłam to, co zwykle, ale nabierałam tempa
dopiero po południu, czyli – po powrocie z pracy. Natomiast
przedpołudnia wlokły się jak ślimak na drodze, a mnie albo
13
wszystko leciało z rąk, albo to, co robiłam, trwało godzinami.
Byłam się jak ryba wyrzucona z wody. Męczyłam się czekając,
aż ten stan samoistnie minie. Ale on nie chciał. Więc musia-
łam coś z tym zrobić. Wprowadzić jakiś nowy ład. Takie mi-
kro trzęsienie ziemi, którego konsekwencją musiał być remont.
Nie sądziłam, że stanie się także okazją do przecięcia pępowiny
z przeszłym życiem. ZAWODOWYM!
Te wszystkie problemy z okresowym brakiem farby czy kleju,
nierówną szlichtą w przedpokoju, napadowymi bólami żołądka
malarza Rysia na tle nerwowym, spania na podłodze tam, gdzie
w danej chwili było wolne miejsce, przeniosły mnie w inny
świat.
Co się zmieniło?
Najpierw kolory. Z różnych odcieni chłodnego błękitu na pa-
stelowe. Na ciepłe beże, żółcie, ochry, pomarańcze, brązy. Bar-
wy kojące, wśród których można żyć spokojniej.
Potem meble. Z czarnych na cappuccino. Rozjaśniły pokój
i zmniejszyły kontrast z granatową sofą.
Później podłogi. Jasne panele, ułożone w subtelną mozaikę, za-
stąpiły ciężkie dywany, przez co salonik zyskał lekkość.
Na końcu ja. Zewnętrznie ta sama, ale odmieniona wewnątrz.
Puchnąca z dumy, że dała radę, choć chwilami było naprawdę
ciężko. Świadoma, że złapała dystans od dotychczasowego ży-
cia, którego rytm wyznaczała głównie praca. Spełniona mimo
pustego portfela i konta. Pewna, że sprosta każdemu wyzwaniu,
jakie przyniesie los. Odważna.
Podobam się sobie taka, jaką teraz jestem. Czysta i jasna jak
moje mieszkanie. Otwarta na nowe, które już stoi u drzwi i tyl-
ko czeka by je wpuścić.
Jakie będzie?
14
NIEZAPOMINAJKA
No i stało się! Dziś otrzymałam z ZUS-u pismo o przyznaniu mi
emerytury. Po zapoznaniu się z jego treścią po prostu osłupia-
łam. Powodem rzeczonego stanu była informacja o wysokości
naliczonego mi świadczenia!
Otóż prawda jest taka, że po 30 latach nieprzerwanej pracy,
przyznano mi emeryturę w wysokości połowy mojej dotych-
czasowej pensji, rewaloryzowanej co roku o niewielki procent
związany ze wskaźnikiem aktualnej inflacji.
– To jakiś żart? – pytam siebie z niedowierzaniem. – Przecież
to jest stanowczo za mało, żeby żyć, a za dużo, żeby umrzeć. –
Dociera do mnie sens obiegowego powiedzenia, powszechnie
uznawanego za dowcip.
Niestety. To nie jest żart z kategorii katastroficznych, ale realne
życie! Zdaniem ZUS-u tyle mi się należy po przeliczeniu moich
30-letnich poborów przez obowiązujące wskaźniki.
Rany boskie! Przecież ja całe moje dorosłe życie tylko pracowa-
łam! Nic więcej się nie liczyło! Rodzina, przyjaciele i wszystkie
inne sprawy, były również wpisane w życiowy grafik, tyle, że
mniejszą czcionką. Najważniejszy był rozwój zawodowy i zwią-
zane z tym bezustanne podnoszenie kwalifikacji, na co trzeba
było zawsze mieć i czas, i ochotę. Nic dziwnego, że w naszym
kraju, nauczyciele uważani są za najbardziej wykształconą gru-
pę zawodową! No i co z tego, skoro na emeryturze dostaję poło-
wę swojej pensji? Po 30 latach tak wytężonej pracy!
I co teraz ze mną będzie? Po opłaceniu obowiązkowych świad-
czeń, nie wystarczy mi do pierwszego. Ja więc mam przeżyć?
Jak mam pomóc dzieciom i wnukom w potrzebie? Za co mam
spełniać te marzenia z życzeń i używać życia? Muszę coś zrobić,
15
bo mnie za chwilę szlag trafi!
– Dzwonię do Centrum – decyduję. – Niech mnie ratuje.
Nerwowo wybieram w komórce numer telefonu. Po kilku wol-
nych sygnałach słyszę w słuchawce miły głos Niezapominajki.
Opowiadam jej moją ZUS-owską historię i ze łzami w głosie
pytam, co mam zrobić?
– Na razie nic – odpowiada. – Ale jeśli możesz, to przyjedź za-
raz – proponuje. – Pogadamy na spokojnie.
Niezapominajka. Kobieta u szczytu życia, mądrości i wiedzy ży-
ciowej – mówimy o niej. Prządka życia, która sama przędzie nić
swego żywota – mówi o sobie.
Spotkałyśmy się kilka lat temu i teraz wiem, że tak się musiało
stać!
Żeby to wyjaśnić, muszę się cofnąć wiele lat wstecz, do czasu,
w którym dostrzegłam, że uczniowie bardzo efektywni w nauce
werbalnej, mający piątki prawie z wszystkich przedmiotów, na
ogół nie odnoszą sukcesów osobistych ani zawodowych w życiu
dorosłym.
Intrygowało mnie, czemu tak się dzieje? Starałam się zna-
leźć odpowiedź na to pytanie nie tylko w bezpośredniej pracy
z młodzieżą i dorosłymi, ale także poprzez bezustanne kształ-
cenie się. Napisałam kilka programów psychoedukacyjnych,
mających na względzie rozwój osobowy tak dzieci, młodzieży
jak i osób dorosłych i szukałam partnera, z którym będę mogła
je realizować.
Pierwszym partnerem, z którym się spotkałam to było właśnie
Kujawsko – Pomorskie Centrum Promocji Kobiet w Toruniu.
Niezapominajka – jego założycielka i prezeska – posłuchała
wtedy tego, co mówię i zapytała:
– Może chcesz zostać naszą członkinią i w ten sposób z nami
16
współpracować?
Bardzo chciałam i tak się zaczęło.
Spotkałam w nim kobiety, które rozumiejąc drugiego człowie-
ka, wiedzą chyba wszystko o sposobach niesienia mu pomocy.
To spowodowało, że wtedy spojrzałam inaczej na to, co robię,
na swoje możliwości, na samą siebie.
Byłam w tym czasie osobą dość zdeprecjonowaną, nieuporząd-
kowaną psychicznie, mającą dużo problemów osobistych i za-
wodowych, a teraz to wszystko wygląda inaczej.
To znaczy, wyglądało. Do dzisiaj!
Niezapominajka już od progu słucha uważnie rozpaczliwego
krzyku moich skarg, patrzy na mnie w skupieniu i nic nie mó-
wiąc – zaparza kawę.
– Boisz się zmian – mówi spokojnie. – Jak każdy. To minie.
No tak, trzeźwieję. Przecież wiem, że nic nie jest w życiu tak
stałe jak zmiany.
Żyjąc w nowoczesnym i dynamicznie zmieniającym się świecie,
w którym nasze zdolności, umiejętności i poziom wiedzy pod-
legają ciągłej konfrontacji z nowymi wyzwaniami i chcąc sko-
rzystać z dostępu do możliwości, jakie ten świat niesie, musimy
być otwarci na zmianę. Zmianę nieużytecznych w tym mo-
mencie wartości na nowe, przydatne we współczesnym życiu.
Zmianę, która w gruncie rzeczy jest rozwojem. – Przypominam
sobie własne słowa, mówione uczestnikom szkoleń w przeko-
naniu, że zaakceptują pojawienie się tej zmiany w ich życiu, jako
zwiastuna „nowego”.
Tylko ty decydujesz, kim się będziesz stawać, ty masz wpływ na
sposób w jaki będziesz się rozwijać i zmieniać. I tylko ty wiesz,
co jest podstawą tej zmiany, więc się jej nie bój – przekonywa-
17
łam niepewnych. No właśnie. Łatwo mówić – nie bój się. Teraz
wiem, jak trudno jest nie bać się zmiany i zaakceptować ją. Czy
dam radę? Niezapominajka jest tego pewna. Ale ja nie jestem!
Boże, co się ze mną stanie?
18
CENTRUM
– Hm… Centrum to był od zawsze ten kawałek podłogi, po
którym stąpałam pewnie – odpowiedziała Malwa na moje py-
tanie, „co ją w nim trzyma”.
Prawda. To jest magiczne miejsce, które pozwala wyzwolić
energię tkwiącą w każdej z nas, naszą życzliwą chęć współpracy,
sympatię. Jest między nami zawarta niepisana umowa, by sobie
pomagać w różnych sprawach, jeśli mamy taką możliwość.
Jak powstało?
Wiele lat temu Niezapominajka przeżyła bliskie spotkanie,
w którym doznała olśnienia. Otóż podczas przygotowywania
Wigilii, wyłącznie przez nią – jak co roku, karp przemówił do
niej ludzkim głosem. Stwierdził, że kobiety w jej rodzinie, cho-
ciaż bardzo mądre i wartościowe, od pokoleń nie są szczęśliwe.
Z racji nierównych obowiązków rodzinnych.
Najpierw osłupiała, a zaraz potem poczuła w sobie siłę do zmian
życiowych!
Zaczęła od tego, że postanowiła stworzyć miejsce dla kobiet,
różnych pod względem wieku, wykształcenia, rodzaju wykony-
wanej pracy, relacji rodzinnych, opcji politycznych, w którym
mogłyby się zintegrować, a ze swej wiedzy czynić użytek dla
siebie i dla innych.
Kobiet, dostrzegających nie tylko problemy kobiece, ale i szan-
sę ich rozwiązania, mających energię, chęć działania, dobre po-
mysły i potrafiących je zrealizować przy pomocy innych kobiet.
Szukających inspiracji i chcących wiedzieć, jak działają kobiety,
na jakie przeszkody natrafiają i jakie odnoszą sukcesy.
19
Miejsce, gdzie kobiety będą mogły dobrze pracować dla innych,
czerpiąc z tego również satysfakcję i radość, w którym łączni-
kiem jest wyobraźnia, twórcze działanie, konsekwentne dążenie
do osiągnięcia wytyczonego celu, świadomość sytuacji kobiet
polskich, chęć działania na rzecz kobiet, wiara we własne siły
i możliwości. Stworzyła Centrum, jako platformę działania
i tworzenia inicjatyw lokalnych na rzecz kobiet.
Założyła, że kobiety w nim działające, zyskają świadomość
swoich dużych szans, nauczą się godzenia relacji zawodowej
i rodzinnej oraz dobrej relacji z partnerem osobistym. Że będą
się wzajemnie mobilizować, by sprostać wyzwaniom współcze-
snego świata bez względu na wiek. Że będą sobie przekazywać
wiarę we własne możliwości, budować solidarność między ko-
bietami i tworzyć ruch społeczny na rzecz kobiet. Że będą pro-
mować kobiety i budzić ich prokobiecą świadomość.
Zapisała to w Statucie. I rozpoczęła działalność.
Pierwszy krokiem był Plebiscyt Złotego Pantofelka promujący
kobiety z małych środowisk. Pokazywał przeciętne, zwykłe ko-
biety odnoszące sukcesy, robiące coś dla innych nie dla poświę-
cenia się, lecz w imię ogromnej satysfakcji dla siebie. Poprzez
promocję laureatek w mediach ukazano ich różne drogi do
tych sukcesów, wymagających podejmowania niełatwych decy-
zji i trwania przy tych wyborach. To laureatki tego plebiscytu,
w którym wybierano kobietę miesiąca i roku zaświadczyły swo-
im działaniem, że wszystko jest możliwe do zdobycia! To one
nadały ton i barwę tworzącej się organizacji. Miała być taka,
jak one.
Natomiast Rycerz Roku był wybierany przy okazji wręczenia
Statuetki Kobiecie Roku. Ten tytuł przyznawany był mężczyź-
nie, który wspierał publicznie działania organizacji. Nagroda
20
za tzw. rycerskie męskie ramię, pomagające w mediach zmie-
nić wizerunek Centrum, postrzeganego (tak jak inne organi-
zacje kobiece w tym czasie), jako zdeklarowanego przeciwnika
współpracy z mężczyznami. Podkreślał dobre efekty wspólnego
działania, pozyskiwał innych mężczyzn do realizacji kobiecych
inicjatyw, punktował efekty wspólnego działania.
Razem.
– O tym kim jesteśmy, decydują nasze wybory i działania –
mówiła Niezapominajka przy każdej okazji. Zbyt mało uwa-
gi poświęcamy sobie w teraźniejszości, a ta już nie powraca
– przypominała nam, już wiedzącym, że życie to jest koncert,
w którym grasz, lecz na pewno bisów nie będzie. I, że jest zbyt
krótkie, trzeba więc zadbać, by przynajmniej w części było na-
sze. Mieć prawo wyboru i mówić o swoich sprawach własnym
głosem wszędzie, gdzie jest to możliwe.
– Propagujemy zasadę – podkreślała – że każdy ma prawo do
godnego życia, a wszyscy członkowie rodziny mają nie tylko
prawa, ale i obowiązki.
Takie jest Centrum! Pionierska organizacja kobieca w naszym
regionie, która podjęła się bardzo trudnej, niepopularnej misji
promowania idei równości szans kobiet i mężczyzn we wszyst-
kich przejawach życia.
I o tym warto pamiętać!
21
ZADUSZKI
„Na Zaduszki nie ma w ogrodzie ani pietruszki” – mówi ludowe
przysłowie.
No tak, to listopad, późno jesienny miesiąc, w którym krótkie,
chłodne i często deszczowe dni sprawiają, że niechętnie opusz-
czamy domowe pielesze. Opadłe liście i odsłonięte gałęzie
drzew nie skłaniają do optymizmu.
Tym bardziej, że bieżące prognozy meteo straszą, iż „listopad
w tym roku ma być zimny, a temperatury mogą spadać nawet
poniżej zera”! To oznacza, że z nieba sypnie śniegiem, zima po-
jawi się prędko, a jej nadejście mają poprzedzić silne wichury
i deszcze.
– No, ładnie – myślę sobie słuchając tych rewelacji, wypowia-
danych z wdziękiem przez kolejną pogodynkę z TVP Meteo.
– To znaczy, że piękna złota jesień skończyła się prawie z dnia
na dzień. – Ubolewam zapominając, że prognozy pogody naj-
częściej się nie sprawdzają.
Rano szukam tej zimy za oknem, a jej nie ma! Jest natomiast
silne słońce, które nawet trochę grzeje. Wiem, bo wyszłam na
balkon, żeby sprawdzić. Przecież muszę wiedzieć, jak się ubrać
„na groby”.
Decyduję się na mało używany „zestaw jesienny w brązach”,
czyli sztuczne futerko, długą spódnicę i… kozaczki na szpilce.
Oglądam się w lustrze ze wszystkich stron i stwierdzam, że wy-
glądam ekstra. Popołudniowy spacer po cmentarzach zapowia-
da się nieźle.
W mediach, jak co roku, puszczają żałobne pieśni i wspomnie-
nia o tych, którzy odeszli – dawno i niedawno. Jak zwykle
22
w tym dniu dominuje nastrój poważny. Nic dziwnego, wszak
to jedyna w roku sposobność do refleksji nad nieuchronnością
przemijania.
Każdego roku odwiedzam groby o Szarej Godzinie, w której
odchodzący dzień staje u progu nadchodzącego zmierzchu.
To szczególna pora, bo w niej czas wstrzymuje oddech, a z nim
wszystko zwalnia. Moje myśli i odczucia są zawieszone ponad
nim i z tej perspektywy widzę wszystkie ziemskie sprawy ina-
czej.
Szerzej.
Odziana w rzeczony „zestaw jesienny w brązach” wychodzę
z domu dzierżąc w obu rękach reklamówki ze zniczami. Wyjąt-
kowo tanimi w tym roku, niestety.
Kolęduję po cmentarzach, rozświetlonych złotymi ognikami
kolorowych lampek. Z roku na rok jest ich coraz więcej. Można
zaryzykować stwierdzenie, że groby uginają się pod ich cięża-
rem. Niemniej jest to jedyna pora, w której cmentarze wygląda-
ją przyjaźnie i nie budzą grozy swym odosobnieniem.
Stawiam znicze na znajomych grobach tam, gdzie jest jeszcze
wolne miejsce. Jak co roku rozmawiam ze zmarłymi, którzy
w tym dniu ożywają w moim sercu. Opowiadam im w myślach
o naszych różnych, ziemskich sprawach i... o mojej emeryturze.
O tym, że jest niespodziewanie niska, że skutkiem tego boję się
przyszłości, że nie wiem co mam ze sobą zrobić, jak żyć.
– Ty już nie masz tych problemów, jesteś wolny. O nic nie musisz
się martwić, zabiegać. I nic cię już nie boli – mówię w myślach
do zdjęcia na nagrobku przyjaciela, który „zasnął w Panu po
długich i ciężkich cierpieniach, przegrywając walkę z rakiem” –
23
przypominam sobie treść nekrologu w gazecie.
– Zamienimy się? – Nagle słyszę w głowie pytanie. Rozglądam
się szukając osoby, która je zadała, ale nikogo przy mnie nie ma!
W osłupieniu spoglądam jeszcze raz na zdjęcie zmarłego przy-
jaciela i odnoszę wrażenie, że on się do mnie uśmiecha
– Bo ja chętnie. – Znów ten głos w głowie!
Próbuje przełknąć ślinę przez zaschnięte gardło i nie mogę! To
mnie otrzeźwia. Gwałtownie wstaję z ławeczki, na której sie-
działam i biegnąc między grobami, uciekam na główną aleję,
wypełnioną spacerującym tłumem.
– Co to było? – Próbuję zebrać myśli. – Głos z zaświatów?
Myśli krążą mi w głowie jak szalone. Nie zwracam uwagi jak
idę, więc potykam się na jakimś kamieniu. Wykręcona noga re-
aguje ostrym bólem i to przywraca mnie rzeczywistości.
Kulejąc, krążę jeszcze przez jakiś czas po alejkach i usiłuję zro-
zumieć, co mi się przytrafiło. Ból w skręconej kostce jest coraz
bardziej dokuczliwy, a stopa wyraźnie puchnie z każdym kro-
kiem, zajmując coraz więcej miejsca w bucie.
– Kurczę, zachciało mi się elegancji w kozakach na szpilce. –
Karcę siebie w duchu, kuśtykając w kierunku postoju taksówek
przy Teatrze Horzycy.
– Wypadek. – Taksówkarz uśmiecha się widząc, jak niezgrabnie
ładuję się na przednie siedzenie obok niego.
– Odwykłam od szpilek – wyjaśniam krzywiąc się z bólu, bo
stopa pulsuje równym rytmem.
– Zaraz dojedziemy – mówi włączając taksometr. – Jeszcze
chwilka i będzie pani mogła zrobić sobie okład. To pomoże –
zapewnia.
24
Nie odpowiadam, bo noga rwie mnie jak sto diabłów. Wysiada-
jąc, silę się na uśmiech i życzę kierowcy wielu długich kursów.
Sycząc z bólu wspinam się po schodach. Nareszcie w domu!
Szybko wyzwalam się z kozaczków i oglądam skręconą kostkę,
spuchniętą jak balon. Okładam ją kompresem z altacetu i sia-
dając w fotelu, ostrożnie układam chorą nogę na podnóżku. Co
za ulga!
Przez tę nogę wyleciało mi z głowy niedawne przeżycie na
cmentarzu.
– Co to było? – Wracam myślą do głosu z zaświatów. – Na co
chciał się tak chętnie ze mną zamienić? – zastanawiam się.
– Na życie, ty głupia! – Nagle dociera do mnie prawda. – Na
życie ze wszystkim w nim problemami, kłopotami i bólami.
Na możliwość ich doznawania. Przeżywania!
Zrozumiałam, że zmarły przyjaciel udzielił mi lekcji pokory.
Należnej, bo zapomniałam, że życie jest jedynym darem jaki dał
nam los. I tylko od nas zależy, co z tym darem zrobimy, nawet
wtedy, gdy mamy taką małą emeryturę jak ja.
Mea culpa, Przyjacielu, mea culpa!
25
ANDRZEJKI
– „Na świętego Andrzeja, błyśnie pannom nadzieja” – podśpie-
wuję pod nosem, wyciągając z szafy kolejną bluzkę. Nie wiem
w co się ubrać na te Andrzejki. Stylowo, czy zwyczajnie – zasta-
nawiam się patrząc na stos ubrań leżących przede mną na sofie.
Jestem zaproszona na „Wieczór Andrzejkowy” do klubu o in-
trygującej nazwie „Babie Lato”.
Czym jest ten Klub? Miejscem, w którym prowadzona jest
działalność promująca kulturę i zdrowie oraz przedsiębiorczość
wśród dorosłych mieszkańców miasta i okolic.
Przychodzę tu zawsze z ogromną przyjemnością jako uczest-
niczka wydarzeń, dla relaksu i w celu zdobycia nowej wiedzy.
Zabieram z tego miejsca dużo dobrej energii rewanżując się
swoją, przekazywaną najlepiej jak potrafię. Mamy wspólną
drogę, bo mamy ten sam cel, a nasza centrumowa współpraca
z tym klubem to prawdziwa przyjemność dla oka i ducha.
„W listopadową ciemną noc, swój los wywróżę sobie. Bo wróżby
dziwną mają moc, mówiły mi o Tobie. Łupinka jabłka za mnie
spada, oglądam się, literka A, Andrzeja wróżba przepowiada,
czy też Adama los mi da? – słyszę nastrojowy głos zza uchylo-
nych drzwi, przez które próbuję dojrzeć salę spotkań w Babim
Lecie, dzisiaj zamienioną w Salon Wróżb Andrzejkowych.
Drzwi się rozchylają się i wraz z innymi, wchodzę w milczeniu
w półmrok, migoczący ognikami zapalonych świec. Wróżka za-
prasza nas do zajęcia miejsc przy stole, na którym leżą akceso-
ria andrzejkowe. Są to gałązki krzewu, którego w ciemnościach
26
nie rozpoznaję, garnek z wodą, wosk w rynience, klucz z du-
żym uchem, ażurowe płaskorzeźby, rozsypane monety, kartka
w kształcie serca, łódeczki z łupin orzecha, kubki, obrączki
i krzyżyki.
– Oj, będzie się działo – myślę sobie patrząc z ciekawością na
te gadżety.
Wróżka zaczyna andrzejkowe obrzędy. Każda z nas losuje nu-
mer dla siebie i w tej kolejności będzie uczestniczyć we wróż-
bach. Wyciągam z pudełka siódemkę, moją szczęśliwą liczbę.
To znak, że wróżby będą udane.
Pierwszą z nich jest lanie wosku przez klucz do zimnej wody
i odgadywanie znaczenia odlanej formy z jej cienia na ścianie.