Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Gdy myślisz, że już nic się nie da zrobić i zostaje ci wyłącznie cierpienie, czas się zatrzymuje. Nic bowiem nie ma w sobie tyle łez, co pustka”.
Lidka Torańska skrywa tajemnicę. Wstydliwą, bolesną dla siebie i najbliższych. I choć sama nie chce się do tego przyznać, to rzeczywistość nie pozostawia złudzeń - jest chora na jedną z bardziej śmiertelnych chorób - alkoholizm.
To opowieść o drodze od początkowych symptomów choroby do pierwszych kroków ku wolności. Wstrząsająca i pełna porażek. Naruszająca społeczne tabu, jakim jest alkoholizm kobiet. Lidka nie jest marginesem ani patologią. Może to sąsiadka, koleżanka z pracy, córka? A może cień w lustrze…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 285
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla wszystkich, którzy stracili nadzieję
Dla wszystkich, którzy nadal cierpią
Nikt nie potrafi określić, kiedy to się zaczęło, sama z pewnością tego nie potrafię, choć przez jakiś czas bardzo zależało mi, żeby odnaleźć początek, dostać się do źródła. Sądziłam, że jeśli je znajdę, będzie mi łatwiej.
Nie wiem, jaka była pora roku, jaki był dzień, miesiąc, bo tak naprawdę nie miało to większego znaczenia, liczył się tylko fakt, że stało się.
Czasem patrzyłam na siebie i nie mogłam uwierzyć, że to dotyczy mnie. Kim była ta kobieta, którą obserwowałam? Aktorką zatrudnioną w najnowszym filmie? Może w sztuce teatralnej? Czy była prawdziwa, czy była tylko wytworem mojej obolałej wyobraźni, czy to w ogóle możliwe, by ktoś tak żył? A jednak to nie był film, to było moje życie.
Cześć, mam na imię Lidka i jestem alkoholiczką.
Boże, użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego[1].
– Czy jest ktoś, kto ma pilną sprawę? – Tomasz, po czterdziestce, terapeuta. Nie wyróżniał się niczym nadzwyczajnym w wyglądzie, idąc ulicą z pewnością nie zwróciłabym na niego uwagi, ale tu był dla mnie ważny, potrzebny. Tak samo jak inni uczestnicy spotkania.
Rękę podniosła Alina, kobieta w wieku trudnym do określenia, ale wszyscy wyglądaliśmy na więcej, niż mieliśmy, niektórzy z nas byli mocno zniszczeni.
– Mam na imię Alina i jestem alkoholiczką – zaczęła. – Dwa dni temu zmarł mój brat, powiesił się, i wiecie, o czym myślę? O zapiciu, tak bardzo – kobieta skryła twarz w dłoniach i załkała. – Przecież wiem, że nie powinnam, to będzie tylko chwilowa ulga, ale jak tego nie zrobić?
No właśnie, moje codzienne pytanie, jak nie zrobić czegoś, co jeszcze do niedawna było moim cieniem, tworzyło mnie. Każdy dzień okazywał się walką, chwilami ponad siły, męczarnią nie do zniesienia, niemal fizycznym bólem, na który było tylko jedno lekarstwo, choć pod żadnym pozorem nie mogłam go użyć.
– Poszukajmy wspólnie sposobu, jak Alina może poradzić sobie z emocjami, które teraz nie dają jej spokoju – Tomasz miał monotonny głos, jakby w jego osobowości nie mieszkały żadne nastroje. Czasami śmiał się z nami, na szczęście nigdy z nas.
Najczęściej milczałam w takich sytuacjach, nie czułam się jeszcze na tyle silna, aby móc komukolwiek pomagać, ale też bałam się, że nastrój osoby może mi się udzielić. Mogę poczuć silną potrzebę zapicia, tak silną, że zanim zwrócę się o pomoc do kogoś, kto mógłby mi jej udzielić, po prostu to zrobię.
Z sali padały różne propozycje, dobre rady. Nie wiem, jak bardzo były skuteczne dla samej zainteresowanej, ale czasem wystarczała możliwość powiedzenia głośno, jak się ktoś czuje, posłuchać rad, niekoniecznie z nich skorzystać, być wśród ludzi, którzy rozumieją, czują dokładnie to samo.
– Przepracujmy mechanizmy, kiedy myślisz o zapiciu, co mogłoby ci pomóc.
Wyłączyłam się zupełnie. Nie chciałam w tym uczestniczyć, ale wyjście w trakcie mityngu byłoby jeszcze gorsze. Zwróciłabym na siebie uwagę całej grupy, pewnie ktoś miałby podejrzenia wobec mnie, a ja nie chciałam być w centrum, nie lubiłam tego. I choć doceniałam działania grupy, czasem przynosiły lepsze rezultaty niż indywidualne wizyty u terapeuty, to mnie samej było bardzo trudno otworzyć się przed grupą, nawet, jeśli ją już znałam.
W grupie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie w takich sytuacjach czuł się jak ryba w wodzie. Będzie mógł czuć się w ten sposób potrzebny, zauważony. Na początku terapii każdy przechodzi stan, kiedy mu się wydaje, że już wszystko wie i może pomagać innym, czuje się silny, niemal mocarny, jest czysty przez miesiąc, dwa, może nauczać. Pułapka, w którą wpada każdy uzależniony.
Ale u mnie minęły już trzy lata od rozpoczęcia terapii, a ja nadal nie czuję się pewnie, choć już dawno powinnam. Teoria mówi, że po dwóch latach jest się gotowym, żeby pomagać innym, może mnie potrzeba czterech lat? A może sześciu, ośmiu? Nie wiem.
Wyszłam z ośrodka i skierowałam się na przystanek autobusowy. Był wyjątkowo wietrzny dzień. Postawiłam kołnierz płaszcza, ale to niewiele pomogło, nadal było mi zimno. Nie lubiłam tego uczucia, kojarzyło mi się z najgorszymi chwilami w moim życiu.
Wsiadłam do autobusu, znalazłam wolne miejsce, wyciągnęłam książkę. Próbowałam czytać, ale moje myśli krążyły gdzieś indziej, nie mogłam się skupić. Przypuszczałam, że to efekt spotkania. Najczęściej czułam się po nich pewniejsza, ale bywały takie, które wyprowadzały mnie z równowagi wypracowywanej każdego dnia.
Korzystając ze środków komunikacji miejskiej wróciłam do czytania książek, czynności, która kiedyś sprawiała mi mnóstwo radości, a przez lata była zapomniana, zepchnięta na margines, bo inne rzeczy zajmowały mnie bardziej. Zaczęłam poznawać nowych autorów, czytać gatunki, które kiedyś mnie nie interesowały, a teraz sprawiały mi przyjemność, na nowo zaczęłam cieszyć się literaturą.
Teraz czytałam reportaż „Dobry wilk. Tragedia w szwedzkim zoo”. I choć naprawdę byłam ciekawa, do jakich wniosków doszedł dziennikarz i autor książki Lars Berge, to w tej chwili miałam duży problem, żeby zrozumieć, co czytam. Zamknęłam książkę, nie było sensu udawać, że wiem, o co chodzi. Ze spotkań u Anonimowych Alkoholików wracałam do domu przez całe miasto, zatem miałam sporo czasu na czytanie. Miałam też czas, żeby myśleć. A to chwilami bardzo bolało, tak bardzo, że odczuwałam to każdym zakończeniem nerwowym, więc wolałam nie myśleć, a czytanie skutecznie odwracało moją uwagę od złego.
Starałam się przenieść myśli na coś, co nie wiąże się z moją chorobą, tak przynajmniej uczono mnie podczas terapii, coś, co zajmie moją uwagę i choć na chwilę będę mogła się oswobodzić.
Pomyślałam o Jacku, o nas, chciałam sobie przypomnieć, jak było kiedyś. Tworzyliśmy parę od dwudziestu lat, połowę mojego życia. Jak w każdym związku początek był usłany różami, uniesienia, motylki w brzuchu, niekończąca się szczęśliwość, a potem coraz częściej przychodziła rutyna. Emocje powoli opadały, a my zaczęliśmy żmudny proces uczenia się siebie. I jak to się dzieje w każdym związku, w każdym małżeństwie, bywały chwile gorsze i lepsze, jednak nigdy nie pomyślałam, że mogłabym go zostawić i szukać szczęścia z kimś innym. Jacek prawdopodobnie myślał tak jak ja, bo gdyby uważał inaczej, po tym wszystkim, co się działo, już dawno by mnie zostawił.
Poznaliśmy się na jakiejś imprezie u wspólnych znajomych. Ja już wtedy pracowałam, Jacek kończył studia na wydziale marketingu. Wtedy, na przełomie milenijnym, wiele osób studiowało marketing, chyba nie do końca zdając sobie sprawę, czy im się to przyda, czy nie. Chcieli studiować, mieć papier i tytuł magistra przed nazwiskiem, a czy kierunek studiów pokrywał się z zainteresowaniami i potrzebami rynku pracy, to już była inna sprawa.
Poszłam na tę imprezę z koleżanką, nie nastawiając się na nic, po prostu chciałam się zabawić, wypić drinka czy piwo, porozmawiać z ludźmi z różnych środowisk, oderwać od pracy. Kiedy miałyśmy po ledwie dwadzieścia lat, nie miałyśmy innych zmartwień, niż wstać rano do pracy i jakoś przetrwać w niej osiem godzin.
Mieszkałam wtedy jeszcze z rodzicami, mama była na rencie od czasu wypadku, tata pracował, więc wszystkie obowiązki domowe były na maminej głowie, nie musiałam się tak naprawdę niczym przejmować. Szłam do pracy, a kiedy wracałam, czekał na mnie ciepły obiad, uprane i wyprasowane ubrania, a mieszkanie posprzątane. To była wysoce komfortowa sytuacja.
Wyjścia do znajomych zdarzały się dość często, wszyscy byliśmy młodzi, większość z nas nie miała własnych rodzin, zarabialiśmy, więc po pracy bawiliśmy się, tylko tym razem nie musieliśmy wracać o wyznaczonej przez rodziców godzinie ani stwarzać pozorów, żeby broń Boże nie wydało się, że piliśmy. Prawdziwy raj.
Jacek, choć jeszcze studiował, pracował i mieszkał sam. Nie był wyjątkiem, ale z pewnością był w mniejszości. Czy to mnie w nim urzekło? Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie miało znaczenia, ale kiedy go pierwszy raz spotkałam, nie wiedziałam o tym.
Wtedy zobaczyłam wysokiego mężczyznę z krótko ostrzyżonymi ciemnymi włosami, szczupłego, żeby nie powiedzieć chudego, przez co jego długie nogi ręce wyglądały jak doczepione patyki. Stojącego z boku, raczej przyglądającego się niż uczestniczącego w zabawie. Czy to mnie w nim urzekło, czy ciemne oczy obserwujące wszystkich z uwagą? Dzisiaj już nie pamiętam, ale przez większość wieczoru starałam się być w pobliżu, a jak tylko nadarzyła się okazja, sama go zaczepiłam.
Pierwszej rozmowy też nie jestem w stanie odtworzyć, ale widocznie wzbudził we mnie zainteresowanie i chciałam tę znajomość podtrzymać.
Jacek był spokojnym, trochę wycofanym mężczyzną, ale kiedy poczuł się swobodniej w towarzystwie, stawał się bardzo ciekawym rozmówcą. Czuliśmy się ze sobą na tyle swobodnie, że odprowadził mnie do domu po imprezie. Pamiętam, że całą trasę przeszliśmy pieszo, choć zajęło nam to dwie godziny i nie było zbyt ciepło. Ale w tamtej chwili nie miało to żadnego znaczenia, po prostu chcieliśmy spędzić ze sobą jeszcze trochę czasu.
Wtedy rozstaliśmy się zwykłym uściskiem dłoni oraz wymianą numerów telefonów stacjonarnych. Mało kto w 1999 miał telefon komórkowy, dlatego cieszyłam się, że u mnie aparat stał w przedpokoju i była mniejsza szansa, że ktoś z domowników będzie podsłuchiwał.
Zadzwonił jakiś tydzień później. To, co przeżywałam przez ten czas, było huśtawką nastrojów – od niecierpliwego oczekiwania do rezygnacji, po drodze zastanawiałam się, czy może jednak powinnam pierwsza się odezwać. Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że mój upór w tamtym czasie był silniejszy od zdrowego rozsądku, pewnie żałowałabym tego do końca życia, szczególnie mając wiedzę, jaką mam dzisiaj.
Jednak zadzwonił, a mnie wszystko podeszło do gardła, kiedy się zorientowałam, z kim rozmawiam. Oczekiwanie oraz zniecierpliwienie dały o sobie znać, dlatego plotłam jakieś głupoty i po zakończeniu rozmowy zaczęłam odprawiać modły, żeby jeszcze zechciał się do mnie odezwać.
Odezwał się, tym razem nie znęcając się już nade mną zbyt długim czasem oczekiwania, i zaproponował spotkanie. Zgodziłam się, bo według mnie to już i tak za długo trwało, a ja czułam, że to będzie coś naprawdę fajnego. Nie pomyliłam się. Czas, kiedy zaczęliśmy się spotykać już jako para, był niesamowity, choć nie miał nic wspólnego z szaleństwem, niespodziankami, miał w sobie raczej spokój i bezpieczeństwo, ale też przyjemność w spędzaniu czasu wspólnie, jakby to nie było w żaden sposób wymuszone, a po prostu naturalne.
Decyzję o wspólnym zamieszkaniu podjęliśmy podczas jednej ze zwykłych porannych rozmów, kiedy ja spieszyłam się do pracy, a Jacek miał czas, żeby spokojnie zjeść śniadanie przed wyjściem na uczelnię.
Jak zwykle się spieszyłam, więc wszystko było jakimś szalonym pędem między kuchnią, pokojem a łazienką. Z reguły udawało mi się wszystko zrobić na czas i wybiec z mieszkania na tyle wcześnie, żeby zdążyć na autobus, który dowoził mnie do pracy w miarę punktualnie.
W którymś momencie zaczęło mi to coraz bardziej przeszkadzać. Z natury byłam roztrzepana, więc kiedy w grę wchodziła walka z czasem, poziom stresu znacznie wzrastał.
Jacek chyba też nie był zbyt szczęśliwy. Coraz częściej rano dochodziło do spięć, choć on nie miał wybuchowego charakteru. To był efekt napięć, gonitwy, aż w którymś momencie miałam tego dość.
Pamiętam, że usiadłam w pokoju i zastanawiałam się, jak powiedzieć Jackowi, że tak dalej być nie może. Nie chciałam wywierać presji, zmuszać do kroków, na które być może nie był jeszcze gotowy, a może w ogóle o tym nie myślał. Na szczęście był zdecydowany wspólnie zamieszkać. Liczyłam jedynie, że to z powodu miłości do mnie, a nie porannych spięć. Po jakimś czasie zadecydowaliśmy o ślubie. Chcieliśmy być razem, stworzyć rodzinę, mieć dzieci.
Wysiadłam z autobusu. Miałam jeszcze wejść do sklepu po kilka artykułów, i choć wiedziałam, że były mi niezbędne, poszłam inną, dłuższą trasą, po drodze nie mijając żadnego. Nie ufałam sobie, swojej woli, swojej sile, którą powinnam mieć, a nie miałam.
Weszłam do domu, zdjęłam buty i w samych rajstopach poszłam do pokoju córki. Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Lena siedziała przy biurku otoczona książkami i zeszytami, zajęta nauką. Początkowo chciałam się wycofać, dać dziecku spokój, nie obarczać jej kolejnymi sprawami, które nie musiały jej dotyczyć, ale wiedziałam, że sama sobie nie poradzę.
– Lenuś – powiedziałam cicho, żeby jej nie wystraszyć. – Mam prośbę.
Dziewczyna odwróciła się na krześle w moim kierunku. Jej uważne spojrzenie zawsze wywoływało u mnie silne emocje. Jakby sprawdzała, co się dzieje, czujna niczym zwierzę, gotowa reagować, choćby własnym kosztem.
– Tak? – zapytała.
– Pójdziesz do sklepu?
Widziałam, jak mi się przygląda, śledzi każdy ruch moich rąk, moich ust, nawet moich oczu. Minęły trzy lata, a ona nadal mnie kontroluje.
– Pójdę.
Widziałam, że test wypadł pozytywnie. Córka zrobiłaby wiele, żeby przeszłość nie wróciła, każdy z nas by to zrobił, ale chyba ona była największą jej ofiarą. Oprócz mnie, ale o sobie nie chciałam tak myśleć.
Napisałam na kartce, co było mi potrzebne i dałam jej pieniądze. Nie patrzyłam córce w oczy, nie chciałam zobaczyć oskarżenia – cichego, niewypowiedzianego, zadręczającego mnie każdego dnia i każdej nocy, nawet kiedy spałam.
Zajmowałam ręce i głowę pracami domowymi, robiłam cokolwiek, żeby nie myśleć, ale z tyłu głowy miałam cały czas nieznośne przekonanie, że za moment coś się wydarzy, coś złego. Niewypowiedziane zdenerwowanie, męczące, wpędzające mnie w niepokój.
– Mamo – cichy głos Kacpra wyrwał mnie z zadręczania się. Spojrzałam na niego z roztargnieniem. – Mamo – powiedział jeszcze raz – pomożesz mi w lekcjach?
Był niepewny, czasem miałam wrażenie, jakby przepraszał, że w ogóle pojawił się na świecie. Jego zachowanie było dla mnie ogromnym wyrzutem sumienia. Doskonale wiedziałam, że gdyby nie ja i moja choroba, byłby inny.
– Oczywiście, już idziemy.
Weszłam do łazienki, umyłam ręce i usiadłam obok syna przy biurku. Był w drugiej klasie szkoły podstawowej, zatem pomoc nie była dla mnie problemem. Tłumaczyłam spokojnie, cierpliwie, choć w środku zaczynałam wrzeć. Nabrałam głęboko powietrza, ale tak, żeby synek się nie zorientował. Nie chciałam niepotrzebnie go denerwować, ale wymagało to ode mnie wielkiego wysiłku.
Nie chciałam, żeby wrócił jego wcześniejszy strach, niepewność, która go niszczyła. Jakim dzisiaj byłby dzieckiem, gdybym nie była alkoholiczką? Z pewnością bardziej radosnym, otwartym. Dzieci alkoholików przyjmują różne postawy. Lena była typem bohaterki, a Kacper starał się być niewidzialny. Ona czuła się odpowiedzialna za mnie, za brata, niejednokrotnie szukała mnie po mieście. On, młodszy, za mały na pomoc, chował się, po prostu znikał.
Przypisy