Pozorność - Natalia Nowak-Lewandowska - ebook + książka

Pozorność ebook

Natalia Nowak-Lewandowska

4,3

Opis

Najbardziej boli, gdy niemal dotyka się prawdy, ale nie potrafi się jej dosięgnąć. Ból w nas zapada i nigdy nie ustaje. Przez takie cierpienie traci się głowę. Anka w poszukiwaniu szczęścia popełniła niejeden błąd i przyjdzie jej za to zapłacić wysoką cenę.

Toksyczna relacja jest niczym pajęczyna, trudno się z niej wyrwać, jeszcze trudniej w niej pozostać bez narażania się na zagrożenie. Czy pomimo przeciwności Anka odważy się zawalczyć o siebie?

„Pozorność” to studium kobiety, która poddana przemocy psychicznej i fizycznej kroczy na krawędzi szaleństwa i ma przed sobą dwie możliwości - poddać się lub walczyć. Którą wybierze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (15 ocen)
9
3
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

straszne ....
00
ksiazka_w_dloniach

Nie oderwiesz się od lektury

Emocje jakie towarzyszyły mi podczas czytania książki pt. "Pozorność" autorstwa Natalii Nowak- Lewandowskiej były ciężkie do opanowania. Ileż razy odkładałam ją, nie mogąc uwierzyć w ilość okrucieństwa jakiego doświadczyła główna bohaterka... Wiecie, ja jestem raczej z tych miękkich o wrażliwych i niby wiem, że to tylko fikcja literacka, ale niestety takie rzeczy dzieją się naprawdę, nie rzadko tuż obok nas, skrzętnie ukrywane... Ale do rzeczy. Główna bohaterka Anka żyje u boku męża, Piotra. Szybko wzięli ślub, zakochani, na pozór szczęśliwi... Niestety czar prysł jak bańka mydlana, gdy tylko sformalizowali swój związek. Wtedy Piotr pokazał swoje prawdziwe oblicze, stał się agresywny, arogancki i...niebezpieczny. Ich los ma odmienić dziecko, zaczynają więc starania... Dochodzi do poronienia... Co robi mąż? Obwinia żonę w sposób bezmyślny, chamski i bardzo bolesny. Anka załamuje się, nie pomaga fakt kolejnych poronień, gwałtów i innych traumatycznych przeżyć. Ilość nieszczęść jakie ...
00
Ewelina2611

Dobrze spędzony czas

W życiu pełnimy różne role. Często popełniamy błędy. Często zapominamy o sobie, zapominamy o swoich potrzebach i marzeniach. Dostosowujemy się do potrzeb rodziny, żeby byli szczęśliwi. Pozory rządzą naszym życiem. Nie warto rezygnować z siebie, marzeń i planów. Nie pozwólmy innym rządzić naszym życiem. "Zapadła się w sobie i żyła tylko pozornie. Pozorność stała się jej drugą naturą i pomagała w zmaganiach z rzeczywistością". Anka chciała być szczęśliwa. Wydawałoby się, że miłość do Piotra i małżeństwo z nim to najlepsze co mogło ja spotkać. Niestety pozory mogą mylić. Wszyscy wokół myślą, że kobieta jest szczęśliwa. Niestety toksyczne małżeństwo powoduje nieszczęście, smutek i niepokój przez cały czas. Anka będzie musiała przejść bardzo wiele, aby zrozumieć i uwolnić się z tej toksycznej relacji. Czy jej się to uda? Czy znajdzie siłę na walkę o siebie i swoje szczęście? Czy poczucie winy i ciągła manipulacja ze strony męża, zniszczą jej poczucie wartości? Czy przerwie nić pozorów i...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Na­ta­lia No­wak-Le­wan­dow­ska Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Au­tor zdję­cia: Mak­sym Po­vo­zniuk (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Ma­riusz Dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ha­lina Bo­gusz
Wy­da­nie II po­pra­wione
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-78-6
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

CZĘŚĆ I

Anna spoj­rzała w lu­stro. Jesz­cze szybki ruch szczotką i była go­towa. Za­ło­żyła pod­kre­śla­jącą jej szczu­płe, bar­dzo zgrabne nogi krótką je­an­sową spód­niczkę i bluzkę z sze­ro­kimi rę­ka­wami w pięk­nym czer­wo­nym od­cie­niu. Ca­ło­ści do­peł­niały buty na nie­bo­tycz­nie wy­so­kich ob­ca­sach. Po­de­szła do Pio­tra, żeby się po­że­gnać. Spoj­rzał na nią, wstał, po­śli­nił palce i szyb­kim ru­chem prze­je­chał jej po po­wie­kach.

– Zmyj to. – I usiadł po­now­nie w fo­telu.

Stała zszo­ko­wana. Po chwili wy­pro­sto­wała się i sztyw­nym kro­kiem wró­ciła do ła­zienki. Spoj­rzała w lu­stro. Jesz­cze przed chwilą miała sta­ran­nie wy­ko­nany ma­ki­jaż. Te­raz wy­glą­dała ka­ry­ka­tu­ral­nie. Po­woli się­gnęła po płyn do de­ma­ki­jażu i do­kład­nie umyła twarz. Po­now­nie spoj­rzała na swoje od­bi­cie. Nie pła­kała, je­dy­nie mil­czała, sta­ra­jąc się ogar­nąć to, co się zda­rzyło przed chwilą. Go­ni­twa my­śli i drę­czące py­ta­nie: co to wła­ści­wie było?

Za­czerp­nęła po­wie­trza i wy­szła z ła­zienki. We­szła do wspól­nego po­koju.

– Wy­tłu­ma­czysz mi swoje za­cho­wa­nie? – spy­tała po­zor­nie spo­koj­nym gło­sem, choć we­wnątrz niej emo­cje ko­tło­wały się wraz z na­ra­sta­ją­cym wzbu­rze­niem.

– Tak wy­ma­lo­wana nie wyj­dziesz – od­parł Piotr i da­lej roz­wią­zy­wał krzy­żówkę.

Anka się­gnęła po pa­pie­rosa, tłu­miąc na­ra­sta­jący gniew i sprze­ciw.

– Tak... to zna­czy jak?

– Jak dziwka. Moja żona nie bę­dzie wy­glą­dać jak dziwka – od­parł.

Prze­szedł ją dreszcz. Czy się prze­sły­szała? Nie, to nie­moż­liwe, z pew­no­ścią do­brze zro­zu­miała. Po­wie­dział „dziwka”. Po­woli cof­nęła się i wró­ciła do ła­zienki. Za­mknęła się od środka, usia­dła na za­mknię­tym se­de­sie i mocno, aż do pie­cze­nia w prze­łyku za­cią­gnęła się pa­pie­ro­sem. A po­tem jesz­cze raz i ko­lejny... Na­tłok my­śli przy­gnia­tał, choć nie ukła­dały się w nic kon­kret­nego. Pró­bo­wała zła­pać któ­rąś, za­trzy­mać choć na chwilę, żeby nadać jej wy­gląd, ja­kieś zna­cze­nie, ale nie po­tra­fiła, wszyst­kie były zbyt ulotne. Za­cią­gnęła się po­now­nie. Może miał gor­szy dzień w pracy? Tak, na pewno coś się stało! Pew­nie znowu kie­row­nik miał do niego pre­ten­sje, a prze­cież był do­brym pra­cow­ni­kiem. No, w końcu każdy ma ja­kieś gra­nice, pew­nie jest zde­ner­wo­wany, stąd ta­kie dziwne za­cho­wa­nie, są­dziła. Z każdą upły­wa­jącą mi­nutą Anka upew­niała się w tym prze­ko­na­niu. Ni­gdy wcze­śniej nic ta­kiego się nie zda­rzyło, za­tem z pew­no­ścią ktoś spro­wo­ko­wał ta­kie za­cho­wa­nie Pio­tra.

Ci­cho otwo­rzyła za­suwkę w drzwiach. Stą­pała bez­sze­lest­nie. Od­dy­chała mia­rowo, sta­ra­jąc się stłu­mić emo­cje. Awan­tury nie były jej te­raz po­trzebne. Krok, po­tem ko­lejny. Pod sto­pami za­trzesz­czała pod­łoga. Za­trzy­mała się prze­stra­szona. Z pew­no­ścią usły­szał, że się zbliża. Wy­pro­sto­wała się. Skąd w niej na­gle strach? Ni­gdy nie oba­wiała się swo­jego męża, nie było ku temu po­wo­dów.

We­szła do po­koju i spoj­rzała. Piotr sie­dział w tej sa­mej po­zy­cji, nie­spiesz­nie pa­ląc ko­lej­nego pa­pie­rosa. Za­peł­niał krzy­żówkę od­po­wie­dziami. Z pew­no­ścią wszyst­kie są po­prawne – po­my­ślała Anna z nie­zmą­coną wiarą w jego wie­dzę. Piotr był mą­drym, in­te­li­gent­nym czło­wie­kiem, zresztą nie wy­szłaby za ko­goś, kto nie speł­niałby pew­nych stan­dar­dów. Wy­gląd oczy­wi­ście miał zna­cze­nie, ale wnę­trze dla Anny li­czyło się nie mniej. Nie wy­obra­żała so­bie ży­cia z kimś in­nym, ko­chała Pio­tra i może dla­tego jego za­cho­wa­nie nie mie­ściło jej się w gło­wie. Gdzieś mu­siała być przy­czyna, prze­cież to jest cu­downy, ko­cha­jący męż­czy­zna, zu­peł­nie po­zba­wiony agre­sji. Uspo­ko­jona usia­dła na wprost niego.

– Czy coś się stało? Coś złego w pracy? – za­py­tała z tro­ską.

– Nie, czemu mia­łoby się stać coś złego? – Piotr był szcze­rze zdzi­wiony, spo­glą­da­jąc na nią z uśmie­chem.

Za­marła. Mi­sterny plan, który uło­żyła w dro­dze z ła­zienki do po­koju, roz­sy­pał się ni­czym po­tłu­czone szkło. Czuła całą sobą pęk­nięte kra­wę­dzie. Wi­docz­nie mu­siała wy­glą­dać za­baw­nie, bo za­czął się gło­śno śmiać.

– Ko­cha­nie! Masz minę, jak­byś zo­ba­czyła zjawę, a to tylko ja, twój uko­chany mąż! – rzekł ra­do­śnie, od­kła­da­jąc pa­pie­rosa do po­piel­niczki i pod­cho­dząc do niej.

Na­chy­lił się i za­czął ca­ło­wać jej roz­chy­lone usta. Au­to­ma­tycz­nie od­dała po­ca­łu­nek, jed­nak po­woli za­częła do­cie­rać do niej gro­te­sko­wość sy­tu­acji. Wy­swo­bo­dziła się z jego ob­jęć. I znów ten nie­zno­śny mę­tlik. Wdech, wy­dech.

– Tak bar­dzo cię ko­cham – szep­nął Piotr.

Kon­ster­na­cja sta­wała się nie do znie­sie­nia. Chciała za­jąć czymś ręce, by sku­pić uwagę na wy­ko­ny­wa­nej czyn­no­ści, całe zda­rze­nie było zbyt za­ska­ku­jące i trudne do wy­ja­śnie­nia.

– Zro­bię her­batę – za­pro­po­no­wała.

Nie za­sta­na­wia­jąc się nad wy­ko­ny­waną czyn­no­ścią, na­lała wodę do czaj­nika, od­szu­kała za­pałki i pod­pa­liła gaz. Nie­zga­szona za­pałka za­częła spa­lać się jej w pal­cach. Syk­nęła z bólu, kiedy pło­mień do­tknął skóry.

Roz­glą­dała się po kuchni, na­gle za­gu­biona. Nie po­tra­fiła zna­leźć kub­ków ani her­baty. Sta­rała się za­pa­no­wać nad od­de­chem, który stał się płyt­szy. Mo­gła na­dal uwa­żać, że coś złego stało się w pracy Pio­tra, ale to nie tłu­ma­czyło chwiej­no­ści w jego za­cho­wa­niu. Skąd ta­kie re­ak­cje, nie­spójne, nie­ade­kwatne, gwał­towne? Nie po­tra­fiła tego po­ukła­dać, zna­leźć ja­kie­go­kol­wiek wy­ja­śnie­nia.

Wró­ciła do po­koju z pa­ru­ją­cymi kub­kami. Sta­wia­jąc je na stole, zer­k­nęła na męża. Jakby nic się nie stało, na­dal sie­dział tam gdzie po­przed­nio. Ko­lejny pa­pie­ros i ta sama krzy­żówka. Nie drą­żyła te­matu, Piotr za­cho­wy­wał się tak, jakby nic się nie stało, za­tem i tak nie do­wie­dzia­łaby się ni­czego wię­cej.

Wie­czór mi­nął im w ab­so­lut­nej ci­szy. Usnęła nad ra­nem, zmę­czona pró­bami zna­le­zie­nia sen­sow­nego wy­tłu­ma­cze­nia.

Ko­lejne dni upły­wały w dawno usta­lo­nym i spraw­dza­ją­cym się ryt­mie. Naj­pierw wsta­wała Anka, ro­biła kawę i śnia­da­nie dla nich, bu­dziła Pio­tra, wy­cho­dzili i ra­zem je­chali do pracy. Wspól­nej pracy. Po­tem po­wrót, obiad, ko­la­cja, sen. Mo­no­ton­nie, ale spo­koj­nie, do nie­dawna jesz­cze bez­piecz­nie. W week­endy spo­ty­kali się ze zna­jo­mymi. Był śmiech, tańce i roz­mowy do rana. Czas pły­nął, lecz Anna nie za­po­mniała dnia, w któ­rym zmie­niło się jej po­strze­ga­nie męża.

Kiedy oka­zało się, że jest w ciąży, prze­szłość prze­stała mieć zna­cze­nie. Oboje byli szczę­śliwi, pełni na­dziei, cze­kali na dziecko od dłuż­szego czasu, dla­tego uwa­żali, że na­resz­cie zła­pali pana Boga za nogi. Anka co­raz czę­ściej zer­kała na wi­tryny skle­powe z ar­ty­ku­łami dzie­cię­cymi, nie­mal przy­kle­jała nos do szyby. Przed sza­łem za­ku­po­wym po­wstrzy­my­wały ją za­bo­bony, gdyby nie one, pew­nie już za­czę­łaby kom­ple­to­wać wy­prawkę.

W trze­cim mie­siącu na­gle za­częła krwa­wić. Nie zdą­żyła po­je­chać do szpi­tala. Usia­dła na zim­nej pod­ło­dze ła­zienki i tępo pa­trzyła przed sie­bie. Ci­sza. Za­cho­wała spo­kój. Po­sprzą­tała, choć zdra­dliwe ręce trzę­sły się nie­ustan­nie. Za­sta­na­wiała się, jak prze­ka­zać Pio­trowi złe wia­do­mo­ści? Jak wy­tłu­ma­czyć, że dziecka już nie ma? Za­da­wała so­bie w kółko py­ta­nie, co zro­biła źle? Czy on jej to kie­dyś wy­ba­czy? Czy sama so­bie kie­dy­kol­wiek wy­ba­czy? Po­sta­no­wiła, że jak naj­szyb­ciej zaj­dzie po­now­nie w ciążę, bo osza­leje! Musi!

Za­pa­liła pa­pie­rosa. Wdech, wy­dech. Gry­zący dym wy­pa­lał jej gar­dło.

– Tak bar­dzo mi przy­kro – po­wie­działa. – Tak bar­dzo jest mi przy­kro – po­wta­rzała i wie­rzyła, że Piotr zro­zu­mie, bo nie po­tra­fiła po­wie­dzieć gło­śno – po­ro­ni­łam. Nie zro­zu­miał. Spoj­rzał na nią. Mu­siała się prze­ła­mać.

– Po­ro­ni­łam – po­wie­działa le­d­wie sły­szal­nym szep­tem.

Przez chwilę jego twarz wy­krzy­wił gry­mas wście­kło­ści, który w ułamku se­kundy zmie­nił się w tro­skę. A może jej się znowu wy­da­wało? Jest w szoku tak samo jak ja – po­my­ślała.

– Mu­szę się po­ło­żyć – do­dała.

– Oczy­wi­ście, ko­cha­nie. – Piotr pod­pro­wa­dził ją do wer­salki i czule okrył ko­cem. Wy­szedł do kuchni i za­pa­lił pa­pie­rosa. Sły­szała mia­rowe stu­ka­nie pal­cami w blat stołu. Wni­kały głę­boko pod czaszkę, po­wo­du­jąc nie­zno­śny ból głowy. Za­snąć, chcę za­snąć – my­ślała, mocno za­ci­ska­jąc po­wieki i za­sła­nia­jąc uszy dłońmi. Niech on prze­sta­nie stu­kać w ten cho­lerny blat. Chcę za­snąć.

– Wszystko do­brze? – za­py­tał, wcho­dząc do po­koju. – Wyjdę na chwilę, za pięt­na­ście mi­nut je­stem.

W od­po­wie­dzi uśmiech­nęła się i kiw­nęła głową, uda­jąc senną. W ci­szy, która za­pa­no­wała w miesz­ka­niu, od­na­la­zła tak po­trzebny jej w tej chwili spo­kój. Za­snęła. Kiedy się obu­dziła, na dwo­rze było ciemno. Senne otę­pie­nie po­woli ustę­po­wało miej­sca świa­do­mo­ści. Zer­k­nęła na ze­gar – już po dwu­dzie­stej. Pod­nio­sła się. Zro­biła to zde­cy­do­wa­nie zbyt szybko. Chwi­lowe za­wroty głowy ustą­piły i po­szła do kuchni. Klepki pod­ło­gowe skrzy­piały pod jej bo­symi sto­pami. Bar­dzo cie­szyła się, że ro­dzice wy­je­chali i wrócą do­piero za ty­dzień. W obec­nej sy­tu­acji było to jak zrzą­dze­nie losu. Od po­czątku na­rze­czeń­stwa mał­żon­ko­wie miesz­kali z ro­dzi­cami Anny, cze­ka­jąc na wła­sne wy­ma­rzone miesz­ka­nie. Wa­runki nie były luk­su­sowe. Ro­dzice Anny dys­po­no­wali dwoma po­ko­jami i choć po­miesz­cze­nia były ob­szerne, w bloku wy­bu­do­wa­nym w la­tach pięć­dzie­sią­tych XX wieku, to czę­sto wszy­scy od­czu­wali cia­snotę i nie­kom­for­towe po­ło­że­nie.

– Hej! Je­steś? – za­py­tała. Od­po­wie­działa jej ci­sza. Do jej noz­drzy do­cho­dził smród potu i prze­tra­wio­nego al­ko­holu.

Włą­czyła świa­tło w ko­ry­ta­rzu. Piotr le­żał na pod­ło­dze w swo­ich wy­mio­ci­nach. Fala mdło­ści po­de­szła jej do gar­dła. Od­wró­ciła się, wbie­gła do ła­zienki i zwy­mio­to­wała do muszli. Tor­sje wstrzą­sały jej pu­stym żo­łąd­kiem, po­wo­du­jąc bo­le­sne skur­cze. Za­wi­sła bez­wład­nie nad se­de­sem, nie ma­jąc już czym wy­mio­to­wać. Łzy pły­nęły po po­licz­kach, skądś do­bie­gał do niej ptasi skrzek. Od­dy­chać.

Kiedy udało jej się ochło­nąć, wstała i trzy­ma­jąc się ścian, po­de­szła do niego. Znów te po­tworne za­wroty głowy. Uklę­kła przed nim, sta­ra­jąc się nie do­tknąć wy­mio­cin.

– Obudź się, sły­szysz?! Wstań i umyj się. – Szar­pała go za ra­mię. – Cho­lera ja­sna! Piotr, sły­szysz?! Wsta­waj! Gdzie by­łeś?! – krzy­czała i pła­kała jed­no­cze­śnie.

– Zro­bi­łaś to spe­cjal­nie – wy­beł­ko­tał. – Za­bi­łaś na­sze dziecko.

Od­rzu­ciło ją od niego. Oparła się o ścianę. Mdło­ści po­wró­ciły i nie zdo­łała ich znowu po­wstrzy­mać.

Kiedy oprzy­tom­niała, z tru­dem pod­nio­sła się i po­szła do ła­zienki. Opłu­kała twarz zimną wodą. Z lu­stra wy­ła­niał się ża­ło­sny ob­raz, jed­nak nie to mą­ciło jej spo­kój. Słowa Pio­tra za­bo­lały, do­tknęły świe­żej rany. Nie spo­dzie­wała się, że kie­dy­kol­wiek usły­szy oskar­że­nie o to, że stra­ciła ciążę. Prze­cież to nie jej wina, tak się cza­sem działo. Czy nie ro­zu­miał, że wzmac­nia­nie w niej po­czu­cia winy wy­woła od­wrotny efekt? Dla­czego jej to ro­bił i czy wszystko można wy­tłu­ma­czyć upo­je­niem al­ko­ho­lo­wym?

Mu­szę to po­sprzą­tać, nie mogę tego tak zo­sta­wić, mu­szę to na­tych­miast ze­trzeć – my­ślała go­rącz­kowo. Dru­cia­kiem tarła par­kiet, na któ­rym po­wsta­wały rysy i za­dra­pa­nia. Nieme świa­dec­two tych kilku słów, które za­gnieź­dziły się w niej. Tarła da­lej, jakby w ten spo­sób chciała usu­nąć to, co już ni­gdy nie bę­dzie moż­liwe do wy­ma­za­nia. Po­ło­żyła się, zo­sta­wia­jąc Pio­tra w ta­kim sta­nie, w ja­kim go za­stała. Nie miała ochoty się z nim szar­pać, nie chciała po­now­nie usły­szeć oskar­że­nia i nie wy­obra­żała so­bie, że po­łoży się obok niej. Dzi­siaj nie znio­słaby jego do­tyku. Za­snęła nie­spo­kojna, tar­gana snami, które nie da­wały od­prę­że­nia.

Ci­sza i po­zorny spo­kój trwały da­lej. Nie wra­cali do wy­da­rzeń sprzed kilku mie­sięcy. Ona nie py­tała, on się nie tłu­ma­czył. Ale w An­nie za­dra tkwiła bar­dzo głę­boko i cho­ciaż sta­rała się za­po­mnieć lub cho­ciaż nie my­śleć o tam­tym wie­czo­rze, to jed­nak nie po­tra­fiła. Cza­sem za­sta­na­wiała się, czy męż­czy­zna miesz­ka­jący z nią pod jed­nym da­chem to ten sam Piotr, któ­rego po­znała i po­ko­chała. Po­znali się w pracy. Po­cząt­kowo nie zwró­cili na sie­bie uwagi, ale z cza­sem po­ja­wiło się wza­jemne za­in­te­re­so­wa­nie. Anna dla żartu za­ło­żyła się z ko­le­żan­kami, że zdo­bę­dzie serce Pio­tra. I jak za­pla­no­wała, tak zro­biła. A po­tem wpa­dła we wła­sne si­dła, za­ko­chu­jąc się w nim bez pa­mięci.

Piotr oświad­czył się w ro­man­tycz­nych oko­licz­no­ściach, speł­nia­jąc jej dziew­częce ma­rze­nie. Wsu­nął na pa­lec złoty pier­ścio­nek z nie­wiel­kim dia­men­tem i kil­koma cyr­ko­niami wo­kół. Ni­gdy nie miała tak ład­nej bi­żu­te­rii, dla­tego no­siła go z praw­dziwą dumą, za­chwy­cona, że na­rze­czony tra­fił w jej gust.

Przy­go­to­wa­nia do ślubu po­chło­nęły Annę cał­ko­wi­cie, ro­dzice wi­dzieli jej szczę­ście, za­tem cie­szyli się ra­zem z nią. Za­pro­po­no­wali, aby za­miesz­kali z nimi. Wie­dzieli, że mło­dzi chcą spę­dzać ze sobą jak naj­wię­cej czasu, ro­zu­mieli to, do­sko­nali pa­mię­tali swoją mło­dość.

Ślub od­był się la­tem w obec­no­ści bliż­szej i dal­szej ro­dziny oraz zna­jo­mych. Za­bawa trwała do rana, po­zo­sta­wia­jąc w uczest­ni­kach we­sołe wspo­mnie­nia, a w mło­dych na­dzieję na rów­nie wspa­niałe wspólne ży­cie we dwoje.

Kiedy oka­zało się, że po­now­nie za­szła w ciążę, po­sta­no­wiła, że na ja­kiś czas za­trzyma tę wia­do­mość tylko dla sie­bie. Żyła spo­koj­niej i do­brze się od­ży­wiała, dbała o dziecko, cho­ciaż nie po­tra­fiła wy­zbyć się lęku, pod­świa­do­mej obawy, że hi­sto­ria może się po­wtó­rzyć.

Pew­nego ranka ście­liła łóżko. Unio­sła część wer­salki i po­czuła prze­szy­wa­jący ból w dole brzu­cha. Kro­pelki potu za­lśniły jej na czole. Bar­dzo po­woli wy­pro­sto­wała się. Wie­działa, że dzieje się coś złego, ból się na­si­lał, mu­siała dzia­łać jak naj­szyb­ciej. Mu­szę do szpi­tala – po­my­ślała. Na­tych­miast! Pro­szę, wy­trzy­maj jesz­cze chwilę! – za­kli­nała w du­szy dziecko.

Izba przy­jęć, zimny hol i te nieme twa­rze, które pa­trzyły na nią jak na wa­riatkę. A ona tylko krzy­czała, że jest w ciąży, że krwawi i żeby po­mo­gli jej dziecku, bo tym ra­zem nie może go stra­cić. Umie­ścili ją na le­żance. Le­karz ze sto­ic­kim spo­ko­jem zba­dał Annę. Dla niego była jedną w wielu pa­cjen­tek pod­czas dy­żuru, on zaś dla niej był ostat­nią de­ską ra­tunku.

– No, tu już nic się nie da zro­bić, ale bę­dziesz mieć na­stępne, uspo­kój się. – Po­kle­pał Ankę po no­dze i wy­szedł. Tym jed­nym zda­niem znisz­czył tlącą się w niej na­dzieję.

Jak to moż­liwe? – py­tała samą sie­bie, pró­bu­jąc zro­zu­mieć to, co przed chwilą się wy­da­rzyło. – Prze­cież tak bar­dzo się sta­ra­łam. Łzy spły­wały po po­licz­kach, ale już nie krzy­czała. Ja­rze­niówki nad jej głową mi­go­tały. Anna zsu­nęła się z le­żanki i za­chwiała. Le­karz z obo­jęt­nym spo­ko­jem ka­zał jej przejść do sali za­bie­go­wej. Ze­braw­szy resztki sił, wy­ko­nała po­le­ce­nie. W sali za­bie­go­wej cze­kało na nią kil­koro stu­den­tów, któ­rzy mieli przy­glą­dać się, jak prze­biega za­bieg ły­żecz­ko­wa­nia. Roz­pacz zmie­szała się z upo­ko­rze­niem i wsty­dem, kiedy le­karz opi­sy­wał krok po kroku swoje dzia­ła­nia. Stu­denci wpa­tru­jący się w jej kro­cze, trak­tu­jący jak kró­lika do­świad­czal­nego spo­wo­do­wali, że wpa­dła w stan odrę­twie­nia. Dla nich była ko­lej­nym przy­pad­kiem, a to prze­cież było jej dziecko. JEJ!

Łzy pły­nęły po twa­rzy Anki. Czuła, jak roz­pada się gdzieś w środku na ka­wałki, jak wpada w prze­paść, która wy­daje się nie mieć końca. Tak bar­dzo chcia­łaby po­czuć, jak jej ciało z moc­nym ude­rze­niem sięga dna. Już ni­gdy nie mu­sieć sta­wiać czoła światu. Nie umiała spoj­rzeć Pio­trowi w oczy. Bała się, bo prze­cież wie­działa, że to znowu jej wina. I co z tego, że sta­rała się ze wszyst­kich sił, by tym ra­zem skoń­czyło się ina­czej. Było coś, co przy­czy­niło się do po­ro­nie­nia. Z pew­no­ścią to ona po­peł­niła błąd. Wy­rzuty su­mie­nia po­tra­fią znisz­czyć na­wet naj­sil­niej­szego czło­wieka, wzmoc­nione przez in­nych zmie­niają ży­cie bez­pow­rot­nie, ciążą już do końca. Cza­sem po­zo­stają w ukry­ciu, cza­sem wy­cho­dzą na ze­wnątrz i uni­ce­stwiają czło­wieka za ży­cia.

Za­mknęła oczy. Nie po­mo­gło. Czuła, jak znika, jak za­pada się w bez­kre­sną ot­chłań. Stra­ciła przy­tom­ność. Kiedy ją od­zy­skała, le­karz prze­pro­wa­dza­jący za­bieg pa­trzył na nią znie­sma­czony.

– No i po co hi­ste­ry­zu­jesz? – za­py­tał zi­ry­to­wany. – Prze­cież mó­wi­łem, że uro­dzisz so­bie na­stępne. Umyć się, prze­brać i na salę. – Wy­szedł, a za nim je­den po dru­gim wy­cho­dzili stu­denci.

Pie­lę­gniarka po­mo­gła jej wstać i w za krót­kiej ko­szuli za­wio­zła na wózku ko­ry­ta­rzem do ła­zienki. Kiedy zna­la­zła się w sali z in­nymi ko­bie­tami, miała prze­ko­na­nie, że ten kosz­mar ni­gdy się nie skoń­czy. Obok niej le­żały matki z no­wo­rod­kami, wpa­trzone z mi­ło­ścią w po­cie­chy. Spoj­rzała na pie­lę­gniarkę.

– Czy na pewno mam le­żeć w tej sali? – spy­tała z nie­do­wie­rza­niem. – Prze­cież do­piero co po­ro­ni­łam. – Anka miała pa­nikę i nieme bła­ga­nie w oczach.

– Pro­szę nie ma­ru­dzić, po­ło­żyć się i do­cho­dzić do sie­bie – od­parła ko­bieta. – Nie­długo wyj­dzie pani do domu, to nie było nic po­waż­nego.

Ko­biety pa­trzyły na nią ze współ­czu­ciem.

Po­de­szła do łóżka, po­woli po­ło­żyła się i od­wró­ciła ple­cami do po­zo­sta­łych pa­cjen­tek. Czy to się dzieje na­prawdę? Prze­cież to ja­kiś kosz­mar... Ab­surd. Za­nim za­snęła, długo le­żała, wsłu­chu­jąc się w roz­mowy pa­cjen­tek, ich ro­dzin, w płacz dzieci. Bo­lało. Sta­rała się nie pła­kać, choć żal i roz­pacz wy­peł­niały ją po brzegi. Nie ro­zu­miała, dla­czego ją to spo­tyka, czemu nie może tak jak inne ko­biety cie­szyć się z ma­cie­rzyń­stwa. Dla­czego jej or­ga­nizm nie chce dzia­łać w zgo­dzie z jej po­trze­bami, prze­cież po­sia­da­nie dziecka po­winno być tak samo na­tu­ralne jak od­dy­cha­nie, do tego zo­stała stwo­rzona. Zmę­czona za­snęła. Co­raz mniej bodź­ców do niej do­cie­rało. Wiele rze­czy ro­biła au­to­ma­tycz­nie, jakby wraz z pło­dem umarła część jej. Wie­działa, że już nic nie bę­dzie ta­kie jak daw­niej, ona też nie bę­dzie taka sama. Nie po­tra­fiła so­bie wy­obra­zić przy­szło­ści ani ży­cia z Pio­trem po tym wy­da­rze­niu. Choć mi­łość do niego wcale nie zga­sła, to oba­wiała się ko­lej­nych oskar­żeń z jego strony. Nie znie­sie jesz­cze więk­szych wy­rzu­tów su­mie­nia.

Po kilku dniach re­kon­wa­le­scen­cji otrzy­mała wy­pis. Piotr przy­je­chał po nią i w mil­cze­niu po­je­chali do domu. Po­ło­żyła się do łóżka, w któ­rym prze­le­żała ko­lejne trzy dni, nie od­zy­wa­jąc się do ni­kogo. Mama do­glą­dała jej, pró­bo­wała pod­su­wać ulu­bione da­nia, ale kon­se­kwent­nie od­ma­wiała. Po­cząt­kowo nie od­po­wia­dała na py­ta­nia, z cza­sem za­częła re­ago­wać znie­cier­pli­wie­niem. Mó­wiła, że to jest jej sprawa i nie chce, żeby kto­kol­wiek się wtrą­cał. Piotr sta­rał się ją wspie­rać, ale z każdą ko­lejną go­dziną, z ko­lej­nym dniem sta­wał się co­raz bar­dziej znie­cier­pli­wiony i znie­sma­czony jej za­cho­wa­niem. Uwa­żał, że robi wo­kół sie­bie za dużo szumu, hi­ste­ry­zuje, za­cho­wuje się jak ofiara, a prze­cież nie ona nią była.

– Wy­cho­dzę, nie­długo wrócę – po­wie­dział i na­chy­lił się, żeby ją po­ca­ło­wać. Nie po­ru­szyła się. Nie ob­cho­dziły jej jego plany, nie in­te­re­so­wało, czy i kiedy wróci. Nic nie miało zna­cze­nia.

Wró­cił w nocy, le­dwo trzy­mał się na no­gach.

– Prze­suń się – wy­beł­ko­tał i przy­gniótł ją ca­łym cię­ża­rem. Anka prze­stra­szona krzyk­nęła. Prze­pchnęła go i od­su­nęła się na sam skraj wer­salki. Za­sko­czona le­żała nie­ru­chomo, odór al­ko­holu wy­wo­łał falę mdło­ści. Ze­rwała się z łóżka, po­bie­gła do ła­zienki i zwy­mio­to­wała. Znowu się upił – po­my­ślała. Czy te­raz tak wła­śnie bę­dzie? Czy za każ­dym ra­zem, kiedy w ich mał­żeń­stwie po­ja­wią się sy­tu­acje kry­zy­sowe, Piotr bę­dzie się upi­jał? Ta me­toda nie pro­wa­dziła do roz­wią­za­nia pro­blemu. Może gdy­bym po­tra­fiła do­no­sić ciążę, nie miałby po­wo­dów do ta­kich za­cho­wań? To moja wina, je­stem bez­na­dziejna, nie po­tra­fię zro­bić tak pod­sta­wo­wej rze­czy jak do­no­sze­nie ciąży, a prze­cież to od­wieczna rola każ­dej ko­biety – ro­dzić dzieci. Nie zda­wała so­bie sprawy, że my­śląc w ten spo­sób, nie spo­wo­duje zmiany u męża, a je­dy­nie wpę­dza się w jesz­cze więk­sze po­czu­cie winy. Nie ro­zu­miała go, chyba na­wet nie sta­rała się zro­zu­mieć, za bar­dzo sku­piona na swoim cier­pie­niu. Brak wspar­cia tylko po­głę­biał za­gu­bie­nie, nie miała te­raz siły zaj­mo­wać się mę­żem, sama nie da­wała so­bie rady, dba­nie o kom­fort psy­chiczny dru­giej osoby było w tej sy­tu­acji nie­wy­ko­nalne.

Za­krę­ciło się jej w gło­wie. Reszt­kami sił, sta­ra­jąc się nie obu­dzić po­zo­sta­łych do­mow­ni­ków, po­szła do kuchni na­pić się wody. Ze wspól­nego po­koju do­cho­dziło chra­pa­nie Pio­tra. Nie wie­działa, co w tej chwili czuje do niego. Ich re­la­cja ze­szła na drugi plan, ustę­pu­jąc miej­sca wy­rzu­tom su­mie­nia i po­czu­ciu wy­ob­co­wa­nia. Po­trze­bo­wała opieki, po­mocy, a jed­no­cze­śnie od­gra­dzała się od naj­bliż­szych, od­su­wała i nie umiała wy­ar­ty­ku­ło­wać swo­ich po­trzeb. Mil­cze­nie przy­no­siło po­zorną ulgę, spo­kój, ale we­wnątrz Anki trwała bu­rza.

Wró­ciła do łóżka i spoj­rzała na męża. Po­my­ślała, że może to pi­cie jest jego spo­so­bem na ra­dze­nie so­bie z emo­cjami i ze stratą, która z pew­no­ścią bar­dzo go do­tknęła. Bez­sen­sow­nym, ale wiele osób nie po­tra­fiło ra­dzić so­bie ra­cjo­nal­nie z kło­po­tami, choćby ona. Zro­biło się jej go żal, bo zdała so­bie sprawę, jak bar­dzo jej mąż nie po­trafi oka­zać swo­jego cier­pie­nia, jak głę­boko ukrywa emo­cje, które z pew­no­ścią roz­ry­wają go od środka. Ale pew­nie jest zbyt dumny, żeby się do tego przy­znać. Była po­dobna do niego, za­my­kała się w szczel­nej sko­ru­pie i cze­kała, aż naj­gor­sze mi­nie. Nie po­zwa­lała so­bie po­móc, nie pró­bo­wała prze­pra­co­wać traumy, a je­dy­nie spy­chała ją w głąb świa­do­mo­ści i pró­bo­wała za­po­mnieć.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki