I życzę ci wszystkiego najgorszego - Natalia Nowak-Lewandowska - ebook + książka

I życzę ci wszystkiego najgorszego ebook

Natalia Nowak-Lewandowska

3,6

Opis

Ksawery, młody dziennikarz, zamieszcza w gazecie felietony, które często mają wydźwięk antykobiecy. Wychowany przez apodyktyczną matkę, skrzywdzony przez byłą partnerkę, całą niechęć do płci pięknej przelewa w swoje teksty. Kalinę, dziennikarkę feministycznej gazety, coraz bardziej irytują te wypowiedzi. Postanawia na łamach odpowiedzieć Ksaweremu. I tak zaczyna się ich dyskusja. Ksawery, zupełnie wbrew sobie, jest coraz bardziej zafascynowany charyzmatyczną dziennikarką, która ani myśli patrzeć na niego łaskawiej. Czy pomimo przeciwieństw odważy się zbliżyć do Kaliny, i czy ona, kobieta niezależna, mająca swoje zdanie i broniąca praw kobiet, pokusi się o relację inną niż zawodowa z kimś tak różnym od siebie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 231

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (29 ocen)
8
9
5
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"I życzę ci wszystkiego najgorszego" Natalia Nowak -Lewandowska Wydawnictwo Lucky to lekka i przyjemna lektura, choć nie zabrakło w niej przekazu . Każdy ma prawo do wygłaszania własnego zdania . Nie zawsze odbiorca się z nim zgadza ,ale powinien je uszanować . Nie musimy słodzić , chwalić czyjejś wypowiedzi . Wystarczy, że będziemy w spokojny ,przemyślany sposób przedstawiać swój punkt widzenia . Jeśli wypowiedź będzie mieć pełno nienawiści ,widać że nie ma się nic do zaoferowania w danym temacie . "Dziennikarz powinien być rzetelny,opanowany i skupiony na faktach, a mną kierowały emocje ,dlatego chciałam, aby artykuł "poleżał"." Ksawery Flis jest znany z arykułów ,które często uderzają w kobiety . Ewidentnie widać,że relacja z matką oraz związek z Ewą ma ogromny wpływ na jego postrzeganie kobiet . Ostatni z jego artykułów wywołał lawinę komentarzy ,niekoniecznie przychylnych . Dlatego nie zdziwił się wcale ,kiedy oficjalnie na ramach femistycznej gazety ,dziennikarka Kalina Polańsk...
20
Ania131185

Z braku laku…

szału niema.... może i zamysł ciekawy, ale cóż przeczytałam z pomijaniem co poniektórych strony 🥱
10
somegirl

Nie oderwiesz się od lektury

😁
00
Miroska561

Dobrze spędzony czas

ciekawe spostrzeżenia....
00
Karolinaloniewska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podobała! Polecam :)
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Na­ta­lia No­wak-Le­wan­dow­ska Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Au­to­rzy zdjęć: San­dra, ge­srey (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Ma­riusz Dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ha­lina Bo­gusz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67787-23-9
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

KA­LINA

Za­trzy­ma­łam się na skrzy­żo­wa­niu, wsu­nę­łam ko­smyk wło­sów pod kask ro­we­rowy i cze­ka­łam na zmianę świa­teł. W gło­wie cały czas mia­łam ar­ty­kuł, który prze­czy­ta­łam przed wyj­ściem z domu w in­ter­ne­to­wym wy­da­niu ty­go­dnika „Wo­kół Ło­dzi”. Ksa­wery Flis jak zwy­kle nie prze­bie­rał w sło­wach.

Dzien­ni­karz ga­zety „Wo­kół Ło­dzi” w każ­dym nu­me­rze za­miesz­czał swoje fe­lie­tony, które wzbu­dzały we mnie nie­chęć. Z każ­dym ko­lej­nym tek­stem moja awer­sja do Flisa ro­sła, palce świerz­biły, żeby za­dzwo­nić i po­wie­dzieć mu kilka do­sad­nych słów. Praw­do­po­dob­nie by nie zro­zu­miał, ale choć przez chwilę po­czu­ła­bym się le­piej.

Wio­sna po­sta­no­wiła roz­go­ścić się wcze­śniej, niż wska­zy­wa­łaby na to data w ka­len­da­rzu, dla­tego mo­głam za­mie­nić ko­lo­rowe spodnie z gru­bej dzia­niny na uko­chane su­kienki, które cza­sem prze­szka­dzały w jeź­dzie na ro­we­rze, ale czu­łam się w nich naj­le­piej. Dzi­siaj po­sta­no­wi­łam za­ło­żyć cha­brową, do któ­rej przy­szy­łam ko­lo­rowe kwiaty ku­pione w pa­sman­te­rii. Su­kienka się­gała do po­łowy łydki, na stopy wsu­nę­łam wy­so­kie, sznu­ro­wane, ciem­no­brą­zowe botki. Po­nie­waż mia­łam gołe ra­miona, pod spód za­ło­ży­łam białą bluzkę z dłu­gim rę­ka­wem, na wierzch płaszcz zna­le­ziony w skle­pie typu se­cond hand, któ­rych by­łam ogromną zwo­len­niczką, i kilka sznu­rów ko­lo­ro­wych ko­rali. W tor­bie miesz­czą­cej lap­top, ku­bek ter­miczny z kawą, lunch box oraz po­łowę mo­jej szafy mia­łam scho­wane kol­czyki. Chcia­łam je za­ło­żyć po zdję­ciu ka­sku ro­we­ro­wego. Bez­pie­czeń­stwo przede wszyst­kim, głowę mia­łam jedną i by­łam z nią bar­dzo zwią­zana.

Świa­tło zmie­niło się na zie­lone i ru­szy­łam. Sta­ra­łam się jeź­dzić ro­we­rem przez cały rok. Zimą nie było to zbyt przy­jemne, ale wy­gry­wał aspekt eko­no­miczny i eko­lo­giczny. Nie­jed­no­krot­nie kie­rowcy opry­ski­wali mnie bło­tem po­śnie­go­wym czy wodą z ka­łuż, dla­tego, je­śli tylko mo­głam, wy­bie­ra­łam ścieżki ro­we­rowe. Kul­tura jazdy w na­szym mie­ście, i praw­do­po­dob­nie w ca­łym kraju, była bliż­sza ży­ciu w bu­szu, a kie­rowcy wal­czyli o prze­trwa­nie, jakby na­gle droga miała się skoń­czyć, a ich po­chło­nąć pie­kło ukryte tuż pod as­fal­tem.

Spód­nica ło­po­tała na wie­trze, od­sła­nia­jąc łydki i two­rząc wa­chlarz wo­kół nóg. Czu­łam wiatr na skó­rze i uśmie­cha­łam się. By­łam wolna, nie­za­leżna, choć nie roz­wi­ja­łam sza­lo­nych pręd­ko­ści, a mój ro­wer był ty­powo miej­ski. Pły­nę­łam, uno­si­łam się w po­wie­trzu i nic nie mo­gło mi się stać.

Re­dak­cja ga­zety „Łódź Jest Ko­bietą” mie­ściła się dość da­leko od mo­jego miej­sca za­miesz­ka­nia, dla­tego czę­sto słu­cha­łam au­dio­bo­oków, żeby się czymś za­jąć. Tym ra­zem wy­bra­łam „Gwałt pol­ski” Mai Staśko i Pa­try­cji Wie­czor­kie­wicz, opo­wie­ści ko­biet, które do­świad­czyły prze­mocy sek­su­al­nej. Słu­cha­nie tej książki bo­lało, bo gwałt to nie tylko samo zda­rze­nie, ale też to, co dzieje się po nim. Na­dal to ko­bieta jest uzna­wana za winną, jest źle trak­to­wana. Boi się iść na po­li­cję, bo nie chce ko­lej­nych oskar­żeń. Szcze­gól­nie żony, które zo­stają zgwał­cone przez swo­ich mę­żów, mogą spo­dzie­wać się zdzi­wie­nia ze strony po­li­cjan­tów – prze­cież to mał­żeń­ski obo­wią­zek. Jako lu­dzie od dłuż­szego czasu zmie­rza­li­śmy w złym kie­runku, a ta­kie książki tylko to po­twier­dzały.

Zwol­ni­łam, prze­je­cha­łam przez jezd­nię i pod­je­cha­łam przed bu­dy­nek re­dak­cji. Przy­pię­łam ro­wer do sto­jaka i z ka­skiem prze­wie­szo­nym przez ra­mię we­szłam do bu­dynku.

– Dzień do­bry pani Ka­linko – star­szy por­tier uśmiech­nął się do mnie przy­jaź­nie. – Wy­gląda pani bar­dzo wio­sen­nie.

Uśmiech­nę­łam się, pan Sta­ni­sław za­wsze miał dla mnie miłe słowo, czym nie­jed­no­krot­nie po­pra­wiał mi na­strój.

– Dzień do­bry, pan to wie, jak po­pra­wić ko­bie­cie hu­mor – uśmiech­nę­łam się do niego. Mi­łego dnia! – I skie­ro­wa­łam się do windy w głębi ko­ry­ta­rza.

Re­dak­cja „Łódź jest Ko­bietą” mie­ściła się na siód­mym pię­trze biu­rowca na obrze­żach cen­trum mia­sta, tuż przy skrzy­żo­wa­niu mar­szał­ków, jak w Ło­dzi na­zy­wano styk ulic Pił­sud­skiego i Śmi­głego-Ry­dza. Obok mie­li­śmy łódzki od­dział te­le­wi­zji TVN oraz bary, w któ­rych można było smacz­nie zjeść za nie­wiel­kie pie­nią­dze, z uwzględ­nie­niem diety we­ge­ta­riań­skiej i we­gań­skiej.

Po­ło­ży­łam torbę na bla­cie, który ide­al­nie od­zwier­cie­dlał moją oso­bo­wość. Chaos po­tra­fi­łam ogar­nąć tylko ja, a w ra­zie mo­jej nie­obec­no­ści nikt z biurka nie ko­rzy­stał, bo strach było ru­szyć co­kol­wiek. Jed­nak do­brze mi się pra­co­wało w miej­scu, w któ­rym oprócz kilku zdjęć z pa­mięt­nych spo­tkań z przy­ja­ciółmi, po­jem­ni­ków z nie­zli­czoną liczbą ołów­ków, cien­ko­pi­sów i dłu­go­pi­sów, kar­te­czek przy­po­mi­na­ją­cych o waż­nych spra­wach, prze­no­śnej pa­mięci do kom­pu­tera, po­mię­tych kar­tek, mia­łam mnó­stwo do­ku­men­tów po­upy­cha­nych w róż­nych se­gre­ga­to­rach, tecz­kach wią­za­nych i na gumkę.

I wła­śnie taka by­łam, na ze­wnątrz trudna do ujarz­mie­nia, sta­ra­jąca się za­wsze zna­leźć czas na wszystko i dla wszyst­kich, ale wie­dząca do­kład­nie, czego chcę, co są­dzę i ja­kie są moje po­glądy. To po­wo­do­wało za­mie­sza­nie, bo prze­cież czas nie jest z gumy. Dla­tego tak trudno było mi przejść do po­rządku nad ar­ty­ku­łami Ksa­we­rego Flisa. Fa­cet ewi­dent­nie miał pro­blem z ko­bie­tami, każdy jego wpis no­sił zna­miona nie­chęci do płci prze­ciw­nej. Mi­zo­gin.

Ukła­da­łam so­bie w gło­wie różne sce­na­riu­sze, co do­pro­wa­dziło Flisa do ta­kiej nie­na­wi­ści, że nie był w sta­nie po­ha­mo­wać się na­wet w ar­ty­ku­łach, i naj­bar­dziej praw­do­po­dobna była wi­zja upior­nej ko­biety, która sta­nęła na dro­dze pana re­dak­tora i znisz­czyła jego słabą psy­chikę. Oczy­wi­ście, mo­głam się my­lić, ale mia­łam prze­czu­cie, że moje przy­pusz­cze­nia idą w do­brą stronę.

BO KIMŻE JEST ISTOTA, KTÓRA POD WPŁY­WEM MĘ­SKIEGO OSOB­NIKA STAJE SIĘ BEZ­WOLNĄ I BEZ­MYŚLNĄ OSOBĄ? GDZIE JEJ KRĘ­GO­SŁUP MO­RALNY, SKORO ZDA­NIE ZMIE­NIA POD WPŁY­WEM CHWILI? PO­DZI­WIAMY ICH URODĘ, FI­GURĘ, ALE PRZE­CIEŻ TO UMYSŁ MA NAJ­WIĘK­SZE ZNA­CZE­NIE, A W WIĘK­SZO­ŚCI PRZY­PAD­KÓW O TO NAJ­TRUD­NIEJ.

No pro­sił się, pro­sił o ja­kąś re­ak­cję, i co­raz bar­dziej doj­rze­wała we mnie myśl, że mu­szę coś zro­bić, bo po­zo­sta­wie­nie tego bez od­zewu zwy­czaj­nie mnie uwie­rało. Oczy­wi­ście, każdy miał prawo do wła­snej opi­nii, ale jako dzien­ni­karz po­zwa­lał so­bie na zbyt wiele. Oce­niał, co już było nie w po­rządku z dzien­ni­kar­skiego punktu wi­dze­nia, ale przede wszyst­kim jego oceny były ob­raź­liwe, a tego jako ko­bieta, fe­mi­nistka, czło­wiek, nie mo­głam mu pu­ścić pła­zem.

Jesz­cze nie wy­my­ślam, co zro­bić, aby ukró­cić albo przy­naj­mniej utrzeć nosa Fli­sowi, jed­nak wie­dzia­łam, że tego tak nie zo­sta­wię. Było kwe­stią czasu, aż mu się od­gryzę, nie tylko za sie­bie, ale i za wszyst­kie ko­biety.

– Ka­lina! Do mnie!

Z prze­szklo­nego ga­bi­netu zwa­nego akwa­rium wy­chy­liła się ogni­ście ruda głowa re­dak­tor na­czel­nej Mar­cjanny Go­łą­bek i zza oku­la­rów nie­bez­piecz­nie zsu­nię­tych na czu­bek nosa prze­szu­ki­wała wzro­kiem oto­cze­nie. Kiedy na­tra­fiła na mnie, kiw­nęła ręką i z po­wro­tem znik­nęła.

Lu­bi­łam ją, choć nie miała ła­twego cha­rak­teru. By­wała uparta, chwi­lami mia­łam wra­że­nie, że tylko dla za­sady, i nie mo­gło jej tłu­ma­czyć sta­no­wi­sko, które zaj­mo­wała, choć nie­wąt­pli­wie upór się przy­da­wał. Poza tym by­wała ner­wowa, roz­trze­pana, ha­ła­śliwa, miała za­wsze coś do po­wie­dze­nia i cza­sami my­śla­łam, że do­stała to sta­no­wi­sko, bo lu­dzie de­cy­zyjni chcieli, by jak naj­szyb­ciej opu­ściła ich ga­bi­net.

– Sia­daj, stój, rób co chcesz. – Uśmiech­nę­łam się pod no­sem i przy­sia­dłam na rogu biurka.

– Nie­ko­niecz­nie to mia­łam na my­śli – spoj­rzała zna­cząco. – Zsu­nę­łam się i opar­łam o nie.

– Wi­dzia­łaś ar­ty­kuł tego Flisa-lisa?

– Par­sk­nę­łam śmie­chem.

– Za­kła­dam, że ty już też. Wi­dzia­łam, roz­kręca się co­raz bar­dziej.

– Szo­wi­ni­sta i mi­zo­gin, nie zdzierżę ko­lej­nego ar­ty­kułu w tym to­nie, dla­tego na­pi­szesz od­po­wiedź, a my ją opu­bli­ku­jemy.

Z wra­że­nia z po­wro­tem usia­dłam na brzegu biurka.

– Ale że jak? – pa­trzy­łam na Mar­cjannę nie do końca świa­doma tego, co usły­sza­łam. Chcia­łam, żeby po­wtó­rzyła.

– Nie wy­trzesz­czaj oczu, prze­cież to chyba oczy­wi­ste, że dzien­ni­karki ta­kiej ga­zety jak na­sza mu­szą za­re­ago­wać. A kto inny, we­dług cie­bie, naj­bar­dziej się do tego na­daje? – Spoj­rzała na mnie zza oku­la­rów z kpią­cym uśmie­chem. – Nie wmó­wisz mi, że nie my­śla­łaś o tym.

Wła­śnie może dla­tego lu­bi­łam Mar­cjannę po­mimo jej dziw­nych za­cho­wań. Za­wsze wie­działa, co my­ślę, jakby sie­działa w mo­jej gło­wie. Nie przy­jaź­ni­ły­śmy się, na­wet nie mo­głam po­wie­dzieć, że się ko­le­go­wa­ły­śmy, ale nie­wąt­pli­wie była mię­dzy nami che­mia, ro­zu­mia­ły­śmy się bez zbęd­nych słów i do­brze nam się współ­pra­co­wało.

– No może i my­śla­łam, ale nie mia­łam żad­nych spre­cy­zo­wa­nych pla­nów ani po­my­słów. My­ślisz, że to do­bry po­mysł? Z pew­no­ścią to się nie skoń­czy na jed­no­ra­zo­wej wy­mia­nie zdań.

– Tym się nie martw, w ra­zie czego po­ra­dzimy so­bie, jed­nak nie są­dzę, żeby co­kol­wiek z tego wy­nik­nęło, po pro­stu wy­ra­zisz swoje zda­nie, bo nie mo­głaś dłu­żej mil­czeć i po spra­wie.

– Obyś miała ra­cję – po­wie­dzia­łam bar­dziej do sie­bie i wy­szłam z ga­bi­netu.

Może Mar­cjanna miała ra­cję? W jaki inny spo­sób mo­gła­bym dać upust swoim ner­wom, które za­wsze po­ja­wiały się przy ko­lej­nym ar­ty­kule Flisa? Sama od­po­wiedź nie była pro­ble­mem, ale oba­wia­łam się, że ga­zeta mo­głaby po­nieść kon­se­kwen­cje, a w grę wcho­dziła utrata pracy – mia­łam kota na utrzy­ma­niu!

Za­pa­rzy­łam mocną kawę i włą­czy­łam kom­pu­ter. Po­cząt­kowo nie wie­dzia­łam, co na­pi­sać, my­śli kłę­biły się w gło­wie, ale żadna nie nada­wała się na pierw­sze zda­nie ar­ty­kułu. Z pew­no­ścią chcia­łam, aby Ksa­wery Flis zro­zu­miał, że nie może po­zo­sta­wać bez­karny, jego tek­sty mogą ko­muś spra­wiać przy­krość i musi brać od­po­wie­dzial­ność za swoje słowa.

DROGI PA­NIE FLIS – za­czę­łam i za­wie­si­łam palce nad kla­wia­turą. Nie chcia­łam ude­rzać w jego ton, wo­la­łam po­ka­zać się jako osoba kul­tu­ralna, tak­towna i pro­fe­sjo­nalna. – Z WIEL­KIM ZA­IN­TE­RE­SO­WA­NIEM CZY­TAM PANA AR­TY­KUŁY ZA­MIESZ­CZANE NA ŁA­MACH GA­ZETY „WO­KÓŁ ŁO­DZI” I MU­SZĘ PRZY­ZNAĆ, ŻE Z KAŻ­DYM KO­LEJ­NYM JE­STEM POD CO­RAZ WIĘK­SZYM WRA­ŻE­NIEM. I WSZYSTKO BY­ŁOBY PIĘK­NIE, GDYBY NIE TO, ŻE OWO WRA­ŻE­NIE NIE MA PO­ZY­TYW­NYCH ZNA­MION.

JE­STEM GO­RĄCĄ ZWO­LEN­NICZKĄ WY­RA­ŻA­NIA WŁA­SNEGO ZDA­NIA, JED­NAK KIEDY PRZY­BIERA FORMĘ NIE­UZA­SAD­NIO­NEGO ATAKU, MO­GĄ­CEGO SPRA­WIAĆ BÓL, WTEDY MÓJ EN­TU­ZJAZM NIECO OPADA, A BU­DZI SIĘ WE MNIE WCZE­ŚNIEJ TŁU­MIONY SPRZE­CIW I CHĘĆ WZIĘ­CIA W OBRONĘ OSÓB, KTÓRE MO­GŁY SIĘ PO­CZUĆ URA­ŻONE.

Prze­czy­ta­łam te kilka zdań i za­trzy­ma­łam się. Tekst nie był za­czepny ani agre­sywny, po pro­stu od­po­wia­da­łam na coś, co mnie oso­bi­ście uwie­rało. Czy chcia­łam mu do­gryźć? O! Jak bar­dzo! Palce aż świerz­biły, nie­mal na nich sia­da­łam, tak bar­dzo chcia­łam po­ka­zać mu jego miej­sce w sze­regu, jed­nak nie mo­głam so­bie na to po­zwo­lić.

PAŃ­SKIE SŁOWA RA­NIĄ, CHOĆ MOŻE PI­SZE JE PAN W DO­BREJ WIE­RZE LUB NIE­ŚWIA­DOM TEGO, CO MOGĄ NIEŚĆ ZA SOBĄ. ZMIANA ZDA­NIA NIE JEST LI I JE­DY­NIE DO­MENĄ KO­BIET. PAN NI­GDY TEGO NIE ZRO­BIŁ? PO­CZĄW­SZY OD ZUPY PO­MI­DO­RO­WEJ ZA­MIAST RO­SOŁU NA OBIAD PRZEZ WY­BÓR JED­NAK SZA­REGO SWE­TRA, NIE ZIE­LO­NEGO, A SKOŃ­CZYW­SZY NA WY­JEŹ­DZIE W GÓRY, NIE NA MA­ZURY. TO TYLKO PRZY­KŁADY, KTÓRE PIERW­SZE PRZY­SZŁY MI NA MYŚL, MO­GŁA­BYM JE MNO­ŻYĆ I MNO­ŻYĆ W NIE­SKOŃ­CZO­NOŚĆ, LECZ NIE O TO TU CHO­DZI.

WSPO­MINA PAN O KRĘ­GO­SŁU­PIE MO­RAL­NYM I CHOĆ STA­RA­ŁAM SIĘ, TO NIE POJ­MUJĘ, BO JE­ŚLI ZMIANĘ ZDA­NIA POD­CIĄGA PAN POD BRAK WY­ŻEJ WY­MIE­NIO­NEGO, TO CZYM JEST DO­BROĆ ORAZ PO­STĘ­PO­WA­NIE ZGOD­NIE Z SU­MIE­NIEM I PRA­WEM? NIE TO BU­DUJE NA­SZE MO­RALE?

I NA KO­NIEC WI­SIENKA NA JAKŻE ZGNI­ŁYM TOR­CIE, A PRZY­NAJ­MNIEJ JUŻ TA­KIM, KTÓRY NIE NA­DAJE SIĘ DO KON­SUMP­CJI. MY, KO­BIETY, NIE JE­STE­ŚMY PO­ZBA­WIONE LOT­NEGO UMY­SŁU, WIE­DZY I MOŻ­LI­WO­ŚCI, ALE TO GŁĘ­BOKO ZA­KO­RZE­NIONY PA­TRIAR­CHAT ZE STRA­CHU PRZED RY­CHŁYM UPAD­KIEM NIE PO­ZWALA NA NA­SZE UWOL­NIE­NIE, ROZ­WÓJ I PO­KA­ZA­NIE, NA CO NAS STAĆ. A STAĆ NA DUŻO WIĘ­CEJ, NIŻ SIĘ MĘŻ­CZY­ZNOM WY­DAJE. ROZ­WI­NIĘ­CIE NA­SZYCH SKRZY­DEŁ WCALE NIE PO­DE­TNIE WA­SZYCH.

Od­su­nę­łam dło­nie i czy­ta­łam tekst raz po raz, za­sta­na­wia­jąc się, czy chcę w nim coś zmie­nić. I za każ­dym ra­zem do­cho­dzi­łam do tego sa­mego wnio­sku – jest cał­kiem w po­rządku. Wy­sła­łam na­czel­nej i przy­glą­da­łam się jej przez szybę akwa­rium, w końcu pod­nio­sła wzrok i spoj­rzała wprost na mnie. Tylko chwilę trwało za­wie­sze­nie w nie­wia­do­mej, a kiedy Mar­cjanna uśmiech­nęła się, już wie­dzia­łam, że tekst pój­dzie bez in­ge­ren­cji na­czel­nej. Mo­głam za­jąć się pracą.

Przed wyj­ściem zer­k­nę­łam na wy­da­nie in­ter­ne­towe na­szej ga­zety, gdzie zna­la­złam swój fe­lie­ton. Nie są­dzi­łam, że Mar­cjanna tak szybko go za­mie­ści, mu­siał ją bar­dzo obejść tekst re­dak­tora Flisa, co oczy­wi­ście mnie nie dzi­wiło, ale nie spo­dzie­wa­łam się aż ta­kiego tempa.

W dro­dze do domu we­szłam do sklepu zoo­lo­gicz­nego, by uzu­peł­nić za­pasy karmy dla Mie­czy­sława. Jego żo­łą­dek był bez dna, mia­łam wra­że­nie, że on sam skła­dał się tylko z żo­łądka. Ko­cha­łam tego ma­łego zgredka, choć chwi­lami mia­łam wra­że­nie, że moja pen­sja w lwiej czę­ści prze­zna­czana jest na Mie­cia. No, ale chciało się mieć ład­nego kota, to te­raz trzeba pła­cić. Do tego za­czę­łam my­śleć o „do­ko­ce­niu” z uwagi na czas, jaki mu­siał spę­dzać sam w domu, a sfinksy zde­cy­do­wa­nie lu­biły to­wa­rzy­stwo.

Już na pół­pię­trze sły­sza­łam wrza­ski Mie­czy­sława, który in­for­mo­wał miesz­kań­ców bloku, że wra­cam do domu i we­dług niego to nie­do­pusz­czalne, żeby nie było mnie tak długo. Mie­tek nie miau­czał, on gru­chał ni­czym go­łąb, tylko o kilka to­nów wy­żej, do tego krzy­czał, jakby go ob­dzie­rali ze skóry, co w jego przy­padku było ła­twiej­sze, nie trzeba było opa­lać wło­sów.

– No i czemu się tak drzesz, wszy­scy są­sie­dzi sły­szą, że masz pre­ten­sje. – Ukuc­nę­łam i wzię­łam kota na ręce, a on z ra­do­ści ugryzł mnie w czu­bek nosa. – Ej, zły kot! – Odło­ży­łam go na pod­łogę. – Prze­stanę cię kar­mić.

Za­gru­chał, jakby chciał mi po­wie­dzieć: „matka, nie ga­daj głu­pot, tylko otwie­raj puszkę z karmą”. Wes­tchnę­łam, umy­łam ręce i na­ło­ży­łam kotu je­dze­nie. Prze­bra­łam się w ko­lo­rowe ge­try i ko­szulkę, która kie­dyś była śnież­no­biała, a dzi­siaj no­siła ślady po far­bach po­mimo wie­lo­krot­nego pra­nia. Oczy­wi­ście, ma­larka ze mnie była żadna, ale cza­sem czu­łam w so­bie ogromną po­trzebę stwo­rze­nia ja­kie­goś dzieła, bez okre­ślo­nego po­my­słu, planu, bez wi­zji koń­co­wej, po pro­stu ma­cza­łam pę­dzel w róż­nych ko­lo­rach, ma­cha­łam nim po za­grun­to­wa­nym płót­nie, a na­stęp­nie za­sta­na­wia­łam się, co z tego po­wstało. Naj­waż­niej­szy był spo­kój, jaki mnie ota­czał, ta aura lek­ko­ści nie­da­jąca się po­rów­nać z ni­czym. A że ob­raz nie przed­sta­wiał nic cie­ka­wego ani war­to­ścio­wego? To było nie­istotne. Płótna naj­czę­ściej lą­do­wały w miesz­ka­niach mo­ich zna­jo­mych, w róż­nych fun­da­cjach, gdzie zna­łam per­so­nel, cza­sem u zna­jo­mych mo­ich ro­dzi­ców, choć tu ra­czej wi­dzia­łam li­tość w ich oczach, kiedy pro­po­no­wa­łam ko­lejne bo­ho­mazy, oczy­wi­ście nie­od­płat­nie.

Kot prze­cią­gnął się i za­czął wy­li­zy­wać pysk i łapy. Był ze mną od po­nad roku, ku­piony pod wpły­wem chwili, bez zbyt­niej zna­jo­mo­ści rasy, po­trzeb i ocze­ki­wań. Chcia­łam po pro­stu mieć ko­goś, kto bę­dzie przy mnie za­wsze. Wiem, ego­istyczne, prze­cież w po­sia­da­niu zwie­rzę­cia zu­peł­nie nie o to cho­dzi, ale w tam­tej chwili tak wła­śnie czu­łam.

Wy­bra­łam ho­dowlę, choć oczy­wi­ście mo­głam przy­gar­nąć kota z ja­kiejś fun­da­cji, ale bar­dzo chcia­łam zwie­rzę, które bę­dzie od po­czątku z czło­wie­kiem, bę­dzie zso­cja­li­zo­wane, na­uczone za­ła­twiać się do ku­wety i przy­ja­zne. Mo­głam też wziąć psa, jed­nak przy moim try­bie pracy wie­dzia­łam, że to nie by­łoby dla niego kom­for­towe. Kot nie wy­ma­gał re­gu­lar­nych spa­ce­rów, jego to­a­leta była za­wsze na miej­scu.

Zna­la­złam ho­dowlę, spraw­dzi­łam jej po­cho­dze­nie i wy­bra­łam ko­ciaka, który naj­bar­dziej przy­padł mi do gu­stu. Wpła­ci­łam za­liczkę i cze­ka­łam, aż chło­pak osią­gnie od­po­wiedni wiek do wy­ko­na­nia za­biegu ka­stra­cji i będę mo­gła go ode­brać. Je­cha­łam z du­szą na ra­mie­niu i nową torbą trans­por­te­rem do prze­wozu zwie­rząt, pełna wąt­pli­wo­ści i py­tań, które spi­sa­łam na kartce, bo oba­wia­łam się, że pod wpły­wem emo­cji o czymś za­po­mnę.

Ho­dow­czyni oka­zała się cu­downą osobą, cier­pliwą i wy­ro­zu­miałą, do tego za­bawną, nada­wa­ły­śmy na tych sa­mych fa­lach. W każ­dej chwili, z każdą wąt­pli­wo­ścią mo­głam za­dzwo­nić i naj­czę­ściej, choć za­czy­na­ły­śmy roz­mowę o ko­cich spra­wach, to koń­czy­ły­śmy na opo­wie­ściach o ży­cio­wych przy­go­dach, do­świad­cze­niach i sta­nie na­szego pań­stwa.

Mie­cio po­ka­zał mi, czym jest ży­cie z ko­tem. Przez wiele lat miesz­ka­łam sama, dla­tego po­cząt­kowo jego wrza­ski pod­ry­wały mnie na nogi i po­wo­do­wały, że na chwilę zu­peł­nie głu­pia­łam. Jak miał do­bry na­strój i po­trzebę, przy­cho­dził do mnie i ocze­ki­wał piesz­czot, z re­guły nie wtedy, kiedy ja ich po­trze­bo­wa­łam, a naj­czę­ściej w naj­mniej od­po­wied­niej chwili. Cza­sem pró­bo­wał cho­wać się pod swe­ter i przez go­dzinę nie mo­głam się ru­szyć, cza­sem za­ko­py­wał się pod koc na ka­na­pie i w ostat­niej chwili uświa­da­mia­łam so­bie, że łysa dupka jest pod spodem, więc pod­ry­wa­łam się, by go nie zgnieść.

Nie­wąt­pli­wie był moją ra­do­ścią, da­wał mi tyle śmie­chu, szczę­ścia, ile zło­ści i ner­wów. Ani przez chwilę nie ża­ło­wa­łam, że go ku­pi­łam. Bar­dzo dużo ga­dał po ko­ciemu, czę­sto od­po­wia­dał na moje py­ta­nia w tylko so­bie zna­nym ję­zyku i dzięki temu nie czu­łam się zu­peł­nie sama.

Nie mia­łam ro­dzeń­stwa, tata już nie żył, a mama za­wsze była wol­nym pta­kiem, który tylko na chwilę ob­ni­żył lot, aby po­wić po­tom­stwo, czyli mnie. Po­tem wró­ciła do swo­jej po­dróży przez ży­cie. Była praw­dziwą hip­pi­ską, nie mie­ściła się w żad­nych sche­ma­tach, ramy ją uwie­rały ni­czym za cia­sne majtki, a ona mu­siała od­dy­chać pełną pier­sią, nie­skrę­po­wana. To oj­ciec zaj­mo­wał się co­dzien­no­ścią w na­szym domu, ale dzięki ma­mie sta­łam się tym, kim je­stem dzi­siaj – nie­za­leżną, my­ślącą sa­mo­dziel­nie, od­ważną ko­bietą, bro­niącą swo­jego zda­nia i po­glą­dów.

Zja­dłam ma­ka­ron z we­gań­skim pe­sto po­mi­do­ro­wym, oliw­kami i ogromną ilo­ścią rosz­ponki, za­pa­rzy­łam dwu­li­trowy dzba­nek zie­lo­nej her­baty z cy­tryną i włą­czy­łam kom­pu­ter. Mie­tek przy­drep­tał do mnie, wsko­czył na biurko, za które słu­żył stary stół kre­ślar­ski ojca, i sta­nął na kla­wia­tu­rze, oczy­wi­ście prze­sta­wia­jąc jej usta­wie­nia. Przez ostatni rok dzięki Miet­kowi na­uczy­łam się wię­cej skró­tów kla­wi­szo­wych, niż przez wszyst­kie lata pracy przy kom­pu­te­rze.

– Idź, zły ko­cie, idź i sprawdź, czy za oknem nie sie­dzi ja­kiś ptak i nie robi kupy na nasz pa­ra­pet – prze­su­nę­łam kota. – Idź.

Po­zor­nie moim ro­dzi­com nie mo­gło się udać wspólne ży­cie, tak bar­dzo się róż­nili. Ja­kimś cu­dem funk­cjo­no­wali ra­zem, cza­sem kłó­cąc się za­ja­dle, czę­ściej ko­cha­jąc i wspie­ra­jąc. Oj­ciec, ar­chi­tekt z wy­kształ­ce­nia i za­mi­ło­wa­nia, stał twardo na ziemi. Oprócz pracy ogar­niał wszyst­kie sprawy do­mowe, łącz­nie z moim lek­cjami, uczest­ni­cze­niu w zbiór­kach har­cer­skich, wy­jaz­dach wa­ka­cyj­nych i pie­lę­gno­wa­niu pod­czas cho­rób. W tym cza­sie mama two­rzyła ko­lejne dzieła sztuki, roz­sie­wa­jąc za­pach farb oraz ta­nich pa­pie­ro­sów, które w póź­niej­szych la­tach za­mie­niła na elek­tro­niczne.

Z pew­no­ścią moje dzie­ciń­stwo nie było ide­alne, ale nie na­rze­ka­łam. Było cie­ka­wie, gwarno, przez nasz dom prze­ta­czali się różni lu­dzie. Ci bar­dziej ko­lo­rowi byli z grona zna­jo­mych mamy, a ci pod kra­wa­tami przy­jaź­nili się z tatą. Cza­sem do póź­nych go­dzin noc­nych trwały roz­mowy na te­maty do­ty­czące sztuki, po­li­tyki, fi­lo­zo­fii, a ja, w po­koju obok, przy­słu­chi­wa­łam się i chło­nę­łam wie­dzę, choć naj­czę­ściej zu­peł­nie nie ro­zu­mia­łam, czego te roz­mowy do­ty­czą.

Moje ko­le­żanki miały zu­peł­nie inne domy, in­nych ro­dzi­ców. Kiedy je cza­sem od­wie­dza­łam, wy­da­wało mi się, że u nich jest le­piej, mają za­wsze cie­pły obiad na stole, ro­dzi­ców obok, go­to­wych do po­mocy. Tata dbał o mnie, ale obiady wąt­pli­wej ja­ko­ści ja­da­łam w szkol­nej sto­łówce, cza­sem w week­endy u dziad­ków, cza­sem w ja­kiejś re­stau­ra­cji ra­zem z ro­dzi­cami i ich zna­jo­mymi. Wtedy my­śla­łam, że chcia­ła­bym spę­dzić ten czas z ro­dzi­cami w domu, spo­koj­nie, ale moje ko­le­żanki mi za­zdro­ściły. Wszę­dzie faj­nie, gdzie nas nie ma.

Na­sze prze­py­chanki z Miet­kiem trwały ja­kiś czas, w końcu po­ło­żył się obok lap­topa, a ja za­ło­ży­łam oku­lary, które od nie­dawna no­si­łam pod­czas pracy i czy­ta­nia, i otwo­rzy­łam pocztę elek­tro­niczną. Przej­rza­łam za­war­tość, część mejli bez otwie­ra­nia prze­nio­słam do ko­sza, bo nie pla­no­wa­łam po­więk­szać so­bie pe­nisa, piersi też ra­czej nie, nie in­te­re­so­wały mnie pro­mo­cje w sieci po­pu­lar­nych dro­ge­rii, ogromna wy­grana w do­la­rach ame­ry­kań­skich oraz dar­mowe bo­nusy o nie­zna­nym po­cho­dze­niu. Nie mia­łam po­ję­cia, dla­czego tra­fiały do mnie ta­kie wia­do­mo­ści.

Po­śród tref­nych re­klam zna­la­złam mejl od Mar­cjanny.

CHYBA TWOJA OD­PO­WIEDŹ TRA­FIŁA W CZUŁY PUNKT RE­DAK­TORA FLISA, ZER­K­NIJ NA STRONĘ GA­ZETY.

Czyżby Ksa­wery Flis już za­re­ago­wał? Szybko. Może Ma­ryśka miała ra­cję, że po­czuł się ura­żony, dla­tego nie cze­kał z od­po­wie­dzią. Od­szu­ka­łam ar­ty­kuł i za­głę­bi­łam się w lek­tu­rze.

SZA­NOWNI CZY­TEL­NICY!

CZY MO­GŁEM PRZY­PUSZ­CZAĆ, ŻE MOJE AR­TY­KUŁY SĄ CZY­TANE? MO­GŁEM, PRZE­CIEŻ NIE PI­SZĘ DLA SIE­BIE. CZY MO­GŁEM PRZY­PUSZ­CZAĆ, ŻE SĄ KO­MEN­TO­WANE? GŁĘ­BOKO WIE­RZY­ŁEM, ŻE TAK JEST, BO CO TO ZA PRZY­JEM­NOŚĆ PI­SAĆ COŚ, CO PRZE­MIJA BEZ ECHA I NIE MA OD­BIORCY? JED­NAK NIE SPO­DZIE­WA­ŁEM SIĘ, ŻE MOJE SKROMNE PI­SA­NIE OD­BIJE SIĘ AŻ TAK SZE­RO­KIM ECHEM. OTÓŻ RE­DAK­TOR KA­LINA PO­LAŃ­SKA Z GA­ZETY „ŁÓDŹ JEST KO­BIETĄ” PRZE­CZY­TAŁA I BYŁA UPRZEJMA OD­NIEŚĆ SIĘ PU­BLICZ­NIE DO MO­JEGO AR­TY­KUŁU. NIE MAM SŁÓW, ABY WY­RA­ZIĆ WDZIĘCZ­NOŚĆ, DLA­TEGO ZDE­CY­DO­WA­ŁEM SIĘ OD­PO­WIE­DZIEĆ NA SŁOWA SKIE­RO­WANE BEZ­PO­ŚRED­NIO DO MNIE.

RO­ZU­MIEM SZLA­CHETNĄ PO­TRZEBĘ WZIĘ­CIA W OBRONĘ OSÓB, KTÓRE WE­DŁUG PANI MO­GŁY PO­CZUĆ SIĘ URA­ŻONE MOJĄ WY­PO­WIE­DZIĄ, ALE NIE WY­DAJE MI SIĘ, BY TO BYŁO KO­NIECZNE, BO SKORO JEST TAK, JAK PANI PI­SZE, TA­KICH OSÓB NIE MA. ZA­TEM PO CO STAJE PANI W ICH OBRO­NIE? CZY PANI KRÓTKI AR­TY­KUŁ NIE JEST PRZY­PAD­KIEM ZA­KA­MU­FLO­WA­NYM ATA­KIEM NA AU­TORA PRZY­TA­CZA­NEGO WPISU? NIE­ŁAD­NIE. CZY MĘŻ­CZYŹNI BOJĄ SIĘ „IN­WA­ZJI” KO­BIET? NIE SĄ­DZĘ, SŁA­BOŚĆ ORAZ ULE­GA­NIE EMO­CJOM Z PEW­NO­ŚCIĄ NAM NIE GROŻĄ. MĘŻ­CZYŹNI WIE­DZĄ, CZEGO CHCĄ, A KO­BIETY ULE­GAJĄ WPŁY­WOM, DLA­TEGO SĄ SŁAB­SZĄ PŁCIĄ. SKĄD W OGÓLE TAKI PO­MYSŁ, NO­SZĄCY ZNA­MIONA NAR­CY­ZMU I SU­PER­MOCY? TA­KIE PO­DEJ­ŚCIE MOŻE ŚWIAD­CZYĆ O KOM­PLEK­SACH, NI­SKIM PO­CZU­CIU WŁA­SNEJ WAR­TO­ŚCI, ZA­TEM MOŻE TRZEBA SIĘ ZA­STA­NO­WIĆ DWA RAZY, ZA­NIM SIĘ COŚ NA­PI­SZE? PO­ZO­STAJĘ NIE­ZMIEN­NIE ZA­DO­WO­LONY Z ZA­IN­TE­RE­SO­WA­NIA, JA­KIE WZBU­DZI­ŁEM. KSA­WERY FLIS.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki