Szum wspomnień - Natalia Nowak-Lewandowska - ebook + książka

Szum wspomnień ebook

Natalia Nowak-Lewandowska

4,4

Opis

Weronika nie ma wygórowanych oczekiwań, przyjmuje życie takim, jakie jest. Poznanie Witka sprawia, że zaczyna wierzyć w lepsze jutro. Choroba ukochanego, a potem tragiczne zakończenie relacji wprowadza Weronikę w stan odrętwienia. Za namową przyjaciółki i szefa wyjeżdża do Kołobrzegu. Pomyłka w rezerwacji splata los Weroniki z tajemniczym mężczyzną. Do czego doprowadzi to zdarzenie? Czy życie Weronika się zmieni? "Szum wspomnień" opisuje żałobę - jeden z najtrudniejszych momentów w życiu każdego człowieka. A także uświadamia, jak odbierani są ludzie dotknięci stratą i cierpieniem. Zakończenie jednego etapu jest początkiem kolejnego, ale trzeba pozwolić sobie na cierpienie, pogodzenie i zamknięcie .

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 234

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (29 ocen)
16
9
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
somegirl

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
Atram86

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna historia. Polecam🙂
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Witajcie. Zapraszam na recenzję najnowszej książki Natalia Nowak Lewandowską" Szum wspomnień". Przyznam się bez bicia, że z ogromną przyjemnością sięgam po książki autorki. Wiem, że zawsze zaskoczy mnie fabułą i kreacją bohaterów. Gdy zobaczyłam na Instagramie zapowiedź jej najnowszej książki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. I nie zawiodłam się. Ta historia jest tak inna, od które książkę opanowały książkowy świat. Wyróżniającą się i zapadająca na długo w pamięci. Weronika, główna bohaterka książki, ma przed sobą całe życie. Choroba i śmierć ukochanego przekreśla jej plany na przyszłość. Kobieta pogrąża się w żałobie. Za namową przyjaciółki wyjeżdża do Kołobrzegu, aby w spokój przeżyć stratę ukochanego. Wskutek pomyłki zostaje zakwaterowana w pokoju z obcym mężczyzną, który zmieni jej życie. "Szum wspomnień" to historia pełna emocji, która podejmuje temat śmierci i żałoby. Autorka w przejmujący sposób pokazała etapy żałoby, próby odbudowania życia na nowo. Pokazała, że po bur...
00
kobierskawies

Nie oderwiesz się od lektury

Dla mnie ta książka ma szczególną wartość, spacer po znanych ale już zacierających się wspomnieniach. Księży młyn to tam chodziłam do szkoły, ileż to razy przemierzałam Piotrkowską od Placu Wolności do Niepodległości. Urocza uliczka z kolorowymi lustrami. Gorąco polecam
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Każdy z nas jest inny, wy­jąt­kowy i nie­po­wta­rzal­ny. Przy­nosi na świat coś, czego nie ma inna osoba, ob­da­rza tym, czym po­trafi". "Szum wspomnień" porusza temat bliski nam wszystkim .Śmierć jest nieodłączną częścią życia . Kiedy umiera bliska osoba, dla tych którzy pozostają świat zatrzymuje się i zmienia .Odczuwamy pustkę. W głowie pędzą jak szalone tysiące myśli, pytań, nastroje, emocje. Często mamy poczucie zagubienia, niedowierzania, zaprzeczania, rozpaczy, lęku i gniewu. Musimy sobie z tym poradzić przeżywając żałobę. "Nie zawsze trzeba dawać sobie radę ze wszystkim, a bycie dzielnym to wytarty frazes, który może przynieść więcej złego niż korzyści ". Weronika żyje po swojemu ,trzymając się utartych schematów . Gdy na jej drodze staje Witek świat nabiera barw i kolorów . Planowanie ślubu przerywa wiadomość o chorobie mężczyzny. Walka o każdy dzień i zdrowie kończy się tragicznie. Weronika wpada w rozpacz i stan odrętwienia . Ból który jej towarzyszy jest nie do opisa...
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Na­ta­lia No­wak-Le­wan­dow­ska Co­py­ri­ght © 2024 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Zdję­cia: Cha­na­kan (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ha­lina Bo­gusz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2024
ISBN 978-83-67787-67-3
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Nie czas jest nam dany, ale chwila.

Na­szym za­da­niem jest uczy­nić z tej chwili czas.

Geo­r­ges Po­ulet

Śmierć to za­le­d­wie prze­krę­ce­nie klu­cza w zamku.

.

Moim bab­ciom i dziad­kom

– cie­szę się, że by­li­ście obecni w moim ży­ciu

Są ta­kie szu­flady i szafy, które mo­głyby zna­leźć inne za­sto­so­wa­nie, a jed­nak po otwar­ciu przy­wo­łują prze­szłość. Przy­po­mi­nają zda­rze­nia, które chcie­li­by­śmy pie­lę­gno­wać lub za­po­mnieć. Mo­gła­bym wy­peł­nić je no­wymi wspo­mnie­niami, ale to by ozna­czało od­su­nię­cie prze­szło­ści. Nie by­łam na to go­towa, nie chcia­łam no­wego za­sto­so­wa­nia dla szu­flad. Kiedy do nich za­glą­da­łam, czu­łam się bez­piecz­nie.

Od czasu do czasu otwie­ra­łam jedną, przy­glą­da­łam się za­war­to­ści, nie do­ty­ka­jąc ni­czego, i za­my­ka­łam. Nie mu­sia­łam nic wyj­mo­wać, do­sko­nale wie­dzia­łam, co miesz­czą, zna­łam układ wie­sza­ków w sza­fie, nie­zmienny od sze­ściu mie­sięcy. Na nie­któ­rych osiadł kurz, tego też nie zmie­nia­łam. Do­ty­ka­łam man­kie­tów ko­szul, czu­jąc pod pal­cami za­gnie­ce­nia ma­te­riału, gu­ziki, które cier­pli­wie cze­kały na prze­ło­że­nie przez dziurkę. Wra­ca­łam pa­mię­cią do chwil, kiedy Wi­tek miał je na so­bie, jak świet­nie w nich wy­glą­dał. Wy­stawa ob­ra­zów Jacka Świ­gul­skiego, na któ­rej by­li­śmy wspól­nie, choć nie­ko­niecz­nie po­tra­fi­łam się od­na­leźć w ta­kiej prze­strzeni. Nie ro­zu­mia­łam ma­lar­stwa, nie po­tra­fi­łam do­ce­nić ar­ty­zmu twórcy, jego prze­sła­nia. Wi­zyty u ro­dziny mo­jej lub Witka, pod­czas któ­rych ktoś za­wsze za­dał nie­wy­godne py­ta­nie o ślub lub dzieci, chciał po­znać na­sze plany. Do czasu, kiedy nie usły­sze­li­śmy dia­gnozy, wtedy prze­stali py­tać. Wi­zyty stały się jesz­cze gor­sze, bo współ­czu­cie, strach mie­sza­jący się z prze­ra­że­niem dzia­łały na mnie wy­nisz­cza­jąco na równi z ra­kiem, który tra­wił Witka. Te­raz ko­szule wi­siały w rów­nym rzę­dzie, ni­komu nie­po­trzebne, nie­które no­szące jego co­raz słab­szy za­pach.

Za­mknię­cie szu­flad i szaf za­bie­rało sprzed oczu za­war­tość, ale nie usu­wało wspo­mnień. Czy można po­zbyć się wspo­mnień? Czy je­dy­nym roz­wią­za­niem jest trwała amne­zja? Z cza­sem prze­szłość bled­nie, ale nie znika. Skrawki zda­rzeń po­ja­wiają się w naj­mniej ocze­ki­wa­nych mo­men­tach, nie za­wsze mile wi­dziane. Wy­wo­łują dreszcz nie­po­koju lub przy­jem­no­ści, zaj­mują umysł, prze­no­szą w cza­sie i po­wo­dują my­śle­nie ży­cze­niowe – co by było, gdyby. Póki są przy­jemne, dają ra­dość, ale te smutne po­wo­dują drże­nie brody i nie­pro­szone łzy. Prze­szłość kształ­tuje, obo­jęt­nie czy jest do­bra, czy zła. Daje nam ba­gaż, który po­trafi nieść jak na skrzy­dłach lub przy­gnia­tać ni­czym głaz. Nie wie­rzy­łam lu­dziom, któ­rzy mó­wili, że nie pa­mie­tają, że prze­szłość dla nich nic nie zna­czy. Może nie chcieli, żeby miała zna­cze­nie. Zde­rze­nie z de­mo­nami wy­ma­gało od­wagi nie tylko w chwili, kiedy przy­cho­dziły, po­tem po­trzebna była wy­trwa­łość, aby je oswoić, cza­sem przy­tu­lić, a na­stęp­nie spró­bo­wać po­zwo­lić im odejść. Zaj­mo­wało to chwilę, a cza­sem lata.

Otwie­ra­łam szafy na tyle czę­sto, by nie utra­cić wspo­mnień, by cią­gle były żywe. Kar­mi­łam się nimi, każ­dego dnia od­grze­wa­łam je w swo­jej wy­obraźni. Nie wy­pusz­cza­łam z rąk, kur­czowo ści­ska­łam sznurki, bo na swo­ich koń­cach miały chwile, za któ­rymi tę­sk­ni­łam. Ba­łam się, że je­śli nie zaj­rza­ła­bym, sznurki znik­nę­łyby. Czas ni­czego nie zmie­niał, szu­flady i szafy stały się moim uza­leż­nie­niem. Nie­na­wi­dzi­łam tych wspo­mnień i tak bar­dzo nie chcia­łam, by ode­szły. Mę­czy­łam się, ale nie umia­łam bez nich żyć.

Za­my­ka­jąc szu­flady, za­my­ka­łam swoje emo­cje. Nie do­pusz­cza­łam świa­do­mo­ści, że to już ko­niec, że moje ży­cie ogra­ni­czy się do szaf i szu­flad. Uda­wa­łam, że nic się nie zmie­niło, że śmierć Witka nie wpły­nęła na mnie tak, jak wszy­scy ocze­ki­wali. Słowo „wdowa” nie ist­niało w moim słow­niku. Za­su­wa­łam szu­fladę i na nowo by­łam We­ro­niką, którą do­brze zna­łam. Ra­do­sną, sku­pioną na pracy, od­po­wie­dzialną i twardo stą­pa­jącą po ziemi trzy­dzie­sto­let­nią ko­bietą. Tylko od czasu do czasu bra­łam te­le­fon, wy­stu­ki­wa­łam nu­mer do Witka i słu­cha­łam na­gra­nia na po­czcie gło­so­wej. „Cześć, tu Wi­tek, ale pew­nie wiesz, skoro wy­bra­łeś mój nu­mer. Je­śli masz złą wia­do­mość, po­wiedz te­raz, je­śli do­brą, po­cze­kaj na sy­gnał”.

Za każ­dym ra­zem, kiedy od­twa­rza­łam jego głos, prze­cho­dziły mnie dresz­cze. Mia­łam od­ruch, by się na­grać, choć prze­cież wie­dzia­łam, że już nie od­słu­cha tej wia­do­mo­ści. Od­twa­rza­łam na­gra­nie raz za ra­zem, aż przy­cho­dził mo­ment, że wię­cej nie mia­łam siły.

Pa­mię­tam, kiedy pierw­szy raz je usły­sza­łam i za­miast się na­grać, za­czę­łam się śmiać i mu­sia­łam się roz­łą­czyć. To był cały Wi­tek. Za­bawny, ze śmie­chem, który był sły­szalny w wy­po­wia­da­nych sło­wach, po­zy­tyw­nie na­sta­wiony i za­ra­ża­jący swoim opty­mi­zmem. Z każ­dym od­słu­cha­niem wra­ca­łam my­ślami do wspól­nych mo­men­tów, wspo­mnień, które nie zmie­ściły się w szu­fla­dach.

Zna­jomi z pracy mó­wili o mnie „nie­złomna”, choć nie lu­bi­łam tego okre­śle­nia. Nie pod­da­wa­łam się prze­ciw­no­ściom, by­łam tą, która wy­ko­rzy­sta wszyst­kie opcje i znaj­dzie ko­lejne, je­śli wcze­śniej­sze za­wiodą. Po­dob­nie było w sy­tu­acjach, kiedy ktoś po­trze­bo­wał po­mocy. Przy­ja­ciele wie­dzieli, że mogą na mnie li­czyć. Wy­słu­cham, obe­trę łzy, znajdę roz­wią­za­nie lub do­dam otu­chy, a jak bę­dzie po­trzeba, po­sta­wię do pionu moc­niej­szymi sło­wami. Jed­nak chwi­lami mia­łam dość roli, w którą po­zwo­li­łam się wci­snąć. Cza­sem chcia­łam za­mie­nić się ro­lami, lecz ta była głę­boko za­ko­rze­niona.

De­li­kat­nie do­ty­ka­jąc pal­cami, pchnę­łam szu­fladę, która z ci­chym klik­nię­ciem za­mknęła się. Pa­ra­lela ci­chego od­cho­dze­nia Witka. Można od­cho­dzić na wiele spo­so­bów. Z pompą, po­ka­zu­jąc pu­blicz­no­ści od­wagę, tak, aby na­wet w ostat­nich chwi­lach ży­cia stać się in­spi­ra­cją. Można też wal­czyć do ostat­niej chwili, wy­ko­rzy­stu­jąc wszyst­kie moż­li­wo­ści, ja­kie daje me­dy­cyna, rów­nież ta nie­kon­wen­cjo­nalna, można się pod­dać, sły­sząc dia­gnozę. A można być jak Wi­tek, ze spo­ko­jem i god­no­ścią, wśród naj­bliż­szych, pod­da­wać się za­bie­gom me­dycz­nym, lecz ukła­dać i pla­no­wać ży­cie po wła­snej śmierci. Czy to było pod­da­nie się? Nie, to uła­twie­nie dla tych, któ­rzy zo­stają, lecz wtedy mia­łam mu za złe, że nie stara się bar­dziej, że sku­pia się na tym, co bę­dzie po, za­miast żyć tym, co jest te­raz. Wtedy chcia­łam, żeby wal­czył z ca­łych sił, żeby nie go­dził się na wy­rok, zro­bił co­kol­wiek. Dzi­siaj by­łam mu wdzięczna za roz­są­dek.

Czy jest je­den do­bry spo­sób od­cho­dze­nia? Wzór, który po­wi­nien być przy­kła­dany do każ­dego? Skoro za­sta­na­wiam się nad do­brym, to czy jest też zły? I czy my, zdrowi, mo­żemy oce­niać tych, któ­rzy wie­dzą, że wła­śnie prze­gry­wają naj­waż­niej­szą walkę swo­jego ist­nie­nia? A jed­nak czę­sto nie umiemy się po­wstrzy­mać od wy­da­wa­nia opi­nii, twier­dze­nia, że wiemy, co jest lep­sze. Klik, szu­flada się za­mknęła.

Kiedy wy­daje nam się, że upo­ra­li­śmy się z naj­trud­niej­szymi chwi­lami, wtedy na dnie szafy znaj­du­jemy jedną rzecz, dro­biazg, po­zor­nie nie­istotny, który ko­ja­rzy nam się ze śmie­chem, ra­do­ścią, ma­jo­wym dniem, kiedy wszystko wy­glą­dało ina­czej. Ten dro­biazg staje się wez­braną rzeką, pły­nącą co­raz szyb­ciej i za­bie­ra­jącą ze sobą co­raz więk­sze po­ła­cie ziemi.

Agata była moją przy­ja­ciółką jesz­cze z lat dzie­cię­cych, i choć na­sze drogi ro­ze­szły się dość wcze­śnie, bo każda z nas wy­brała inną szkołę śred­nią, to nie­zmien­nie utrzy­my­wa­ły­śmy kon­takt. Czu­łam się do­brze w jej to­wa­rzy­stwie. Ni­gdy nie mu­sia­łam uda­wać ko­goś, kim nie by­łam, cho­wać emo­cji, do­pa­so­wy­wać się. Nie mu­sia­łam być tą, która za­wsze znaj­dzie roz­wią­za­nie. Wie­dzia­ły­śmy o so­bie wszystko, nic nas już nie za­ska­ki­wało, co uwa­ża­łam za ogromny plus.

Sta­ra­ły­śmy się spo­ty­kać w miarę re­gu­lar­nie, choć kon­takt przy po­mocy SMS-ów oraz in­nych ko­mu­ni­ka­to­rów in­ter­ne­to­wych mia­ły­śmy nie­prze­rwany. Do­ce­nia­łam to, bo nie było ła­two zna­leźć brat­nią du­szę.

Tam­ten piąt­kowy wie­czór był cie­pły, ko­niec maja. Ten mie­siąc już za­wsze bę­dzie mi się ko­ja­rzył z tym, co do­bre i z tym, co złe. Prze­wrotny mie­siąc, ale czy nie jest tak, że na­sze lu­bie­nie i nie­lu­bie­nie po­szcze­gól­nych mie­sięcy czy dni ty­go­dnia wy­nika z su­biek­tyw­nych prze­żyć? Do­świad­czeń, które wy­warły na nas duży wpływ? Po­dob­nie z piąt­kiem. Dla więk­szo­ści jest po­cząt­kiem week­endu, wy­cze­ki­wa­nym z utę­sk­nie­niem po pię­ciu dniach pracy. Dla mnie od tego ma­jo­wego piątku był zmianą, po­cząt­kiem i koń­cem jed­no­cze­śnie.

Po­szły­śmy na piwo. Po­trze­bo­wa­ły­śmy od­po­cząć, po­roz­ma­wiać. Umó­wi­ły­śmy się na sta­cji Cen­trum, zwa­nej Jed­no­roż­cami, i idąc wzdłuż ulicy Piotr­kow­skiej, naj­dłuż­szej łódz­kiej ar­te­rii, za­glą­da­ły­śmy do ogród­ków i lo­kali. Szu­ka­ły­śmy wol­nego miej­sca.

– Cza­sem mam wra­że­nie, że już to wszystko wi­dzia­łam, by­łam tu wie­lo­krot­nie, nic no­wego się nie wy­da­rzy. – Agata nie za­ra­żała opty­mi­zmem.

– Bo wi­dzia­łaś i by­łaś tu wie­lo­krot­nie. – Uśmiech­nę­łam się i da­łam jej lek­kiego kuk­sańca.

– Oj, wiesz, o co mi cho­dzi. Po­wta­rzal­ność. Niby bez­piecz­nie, a jed­nak nudno.

Coś w tym było. Trzy­ma­ły­śmy się sche­ma­tów, bo da­wały po­czu­cie pew­no­ści i bez­pie­czeń­stwa, sta­bi­li­za­cji. Czło­wiek wcho­dził w to, co znał i zo­sta­wał, choć cza­sem go coś uwie­rało. Tak było pro­ściej. Jedni coś z tym ro­bili, inni po pro­stu żyli da­lej. Sama nie wie­dzia­łam, czy wolę tkwić, czy dzia­łać. Je­dy­nie cza­sem czu­łam, że nie mogę się ru­szyć, za­czy­nam się du­sić, ale wi­docz­nie te uczu­cia były zbyt słabe, żeby pójść da­lej. Wy­bie­ra­łam strefę kom­fortu.

Za­trzy­ma­ły­śmy się przy Mi­ni­ster­stwie Śle­dzia i Wódki, za­mó­wi­ły­śmy dwa szoty „Po­nętny Ja­nusz” oraz „Przy­smak mi­ni­stra”, do tego za­pie­kankę bo­loń­ską dla mnie, a dla Agaty ze szpi­na­kiem. Po wy­pi­ciu pierw­szego szota po­czu­łam pa­lące cie­pło prze­ni­ka­jące prze­łyk, po­tem spły­wa­jące do żo­łądka. Po dru­gim kie­liszku moje ciało za­częło się od­prę­żać.

– Cza­sem się czuję, jak­bym miała dwa­dzie­ścia lat wię­cej niż w rze­czy­wi­sto­ści – oświad­czyła Agata z peł­nymi ustami. – Stara i zmę­czona, jakby po­łowa ży­cia była za mną i nic wię­cej miało mnie nie spo­tkać.

– Ale masz dzi­siaj na­strój – sap­nę­łam. Agata była z na­tury opa­no­wana, może chwi­lami nudna, ale ra­czej przyj­mo­wała ży­cie ze spo­ko­jem, nie­wiele ocze­ku­jąc i nie­wiele da­jąc od sie­bie. Ko­cha­łam ją jak sio­strę, była mi naj­bliż­sza, ale chwi­lami mia­łam ochotę nią po­trzą­snąć za tę sta­gna­cję. Cie­kawe, że draż­niło mnie u niej to, w czym sama tkwi­łam.

Agata wzru­szyła ra­mio­nami.

– Bo z czego tu się cie­szyć? – Przez chwilę żuła w ci­szy. – Praca niby jest, ale nie bar­dzo sa­tys­fak­cjo­nu­jąca, pie­nią­dze są, ale bez sza­leństw, związki naj­le­piej prze­mil­czeć. No sama po­wiedz, z czego się cie­szyć?

– Stara ma­ruda – wes­tchnę­łam. – Ale to wszystko masz, do tego je­steś zdrowa i masz mnie, która od lat znosi twoje ra­do­sne na­sta­wie­nie. Po­myśl, że mo­gła­byś tego nie mieć, co wtedy?

– Mo­giła.

Za­śmia­łam się. Po­mimo wiecz­nej chan­dry lu­bi­łam Agatę. Nie raz prze­ko­na­łam się o jej do­brym sercu, od­da­niu, mo­głam na nią li­czyć. To dla mnie było waż­niej­sze niż ma­ru­dze­nie. Uwa­ża­łam, że wy­nika bar­dziej z przy­zwy­cza­je­nia niż rze­czy­wi­stego złego sa­mo­po­czu­cia.

– Za­tem sama wi­dzisz, je­steś ska­zana na mnie i na swoje ży­cie, de­cy­zje i wy­bory – unio­słam kie­li­szek. – Jak bę­dziesz pla­no­wała zmiany, to daj mi znać wcze­śniej, bo mu­szę się przy­go­to­wać.

Wie­czór upły­nął nam na plot­ko­wa­niu o zna­jo­mych z pracy, co może nie było zbyt kul­tu­ralne, ale kto tego nie ro­bił, niech pierw­szy rzuci ka­mie­niem. Ni­gdy nie sie­dzia­ły­śmy zbyt długo, po­wroty noc­nymi au­to­bu­sami nie na­le­żały do zbyt przy­jem­nych, dla­tego sta­ra­ły­śmy się tego uni­kać. Poza tym każda z nas była zmę­czona po ty­go­dniu pracy, wy­pi­ja­ły­śmy kilka szo­tów, ja­dły­śmy coś do­brego i wra­ca­ły­śmy do do­mów. Może mało roz­ryw­kowo jak na trzy­dzie­sto­latki, ale żadna z nas nie czuła po­trzeby spę­dza­nia piąt­ko­wych wie­czo­rów ina­czej.

Sta­cja prze­siad­kowa Cen­trum była do­brze oświe­tlona. Ostat­nie tego dnia tram­waje do­jeż­dżały na przy­stanki, za­bie­rały po­dróż­nych, tych zmę­czo­nych, któ­rzy wła­śnie koń­czyli pracę, i tych wra­ca­ją­cych ze spo­tkań ze zna­jo­mymi. Ro­biło się co­raz bar­dziej pu­sto, dźwięki mia­sta po­woli ci­chły. Ulice były o tej po­rze wy­peł­nione ludźmi, któ­rzy nie zwra­cali na sie­bie uwagi.

Sta­łam na pe­ro­nie, skąd od­jeż­dżały tram­waje w kie­runku Ret­kini. Mia­łam jesz­cze tro­chę czasu do przy­jazdu dzie­siątki. Z Agatą po­że­gna­łam się wcze­śniej, od­je­chała w swoją stronę. O tej po­rze ławki były pu­ste, usia­dłam i za­my­śli­łam się, choć gdyby mnie ktoś spy­tał, o czym my­śla­łam, nie umia­ła­bym od­po­wie­dzieć. Bar­dziej po­czu­łam, niż za­uwa­ży­łam, że nie je­stem już sama. Obok mnie usiadł męż­czy­zna, mniej wię­cej w moim wieku. Po­cząt­kowo nie zwra­ca­łam na niego uwagi, ale jego upo­rczywe wpa­try­wa­nie się we mnie w końcu mnie za­in­try­go­wało. Po­czu­łam lek­kie mro­wie­nie wzdłuż krę­go­słupa, zro­biło mi się zimno, choć wie­czór na­le­żał do wy­jąt­kowo cie­płych. Strach. Dreszcz lekko wstrzą­snął moim cia­łem. Dys­kret­nie ro­zej­rza­łam się po pe­ro­nie, jed­nak o tej po­rze był wy­lud­niony. Zer­k­nę­łam po­now­nie na męż­czy­znę, a on uśmiech­nął się przy­jaź­nie. Przez mo­ment nie wie­dzia­łam, jak za­re­ago­wać. Za­sko­czył mnie. Nie­śmiało uśmiech­nę­łam się i od­wró­ci­łam. Ale nie­spo­dzie­wa­nie dla sa­mej sie­bie prze­sta­łam się bać. Spoj­rza­łam jesz­cze raz, męż­czy­zna nie zmie­nił wy­razu twa­rzy.

– Po­noć lu­dzie dzielą się na stra­chli­wych i głu­pich, któ­rzy się nie boją. Czy strach można ra­cjo­nal­nie wy­tłu­ma­czyć? Bo głu­potę tylko w nie­licz­nych przy­pad­kach.

Je­dy­nie przez chwilę po­my­śla­łam, że to sza­le­niec. Je­śli miał za­miar mnie wy­stra­szyć, to mu się udało. Nie chcia­łam wyjść na pa­ni­karę, więc pod­ję­łam roz­mowę.

– Strach jest na­tu­ralny, dla­tego jest jak naj­bar­dziej ra­cjo­nalny. Je­śli coś ci za­graża, to się bo­isz, prawda? Twój umysł re­aguje tak, byś prze­trwał. Pier­wotne za­cho­wa­nie. Je­śli ni­czego się nie bo­isz, to jest to co naj­mniej za­sta­na­wia­jące. Stąd po­wie­dze­nie, że tylko głupi się nie boi. – Uśmiech­nę­łam się. Po­mimo dziw­nego wra­że­nia, że męż­czy­zna jest dla mnie za­gro­że­niem, ła­two da­łam się wcią­gnąć w roz­mowę. To nie był tan­detny pod­ryw, męż­czy­zna za­czął roz­mowę, która mo­gła się po­to­czyć w każ­dej in­nej sy­tu­acji po­mię­dzy dwoj­giem zna­jo­mych lub nie­zna­jo­mych osób. Może jego ce­lem był pod­ryw, a może tylko uroz­ma­ice­nie czasu pod­czas cze­ka­nia na tram­waj.

– Lu­dzie za­kła­dają, że są od­ważni, prawda? – Po­ki­wa­łam głową, bo trudno było się nie zgo­dzić. – A co to w ogóle zna­czy? I czy rze­czy­wi­ście tak jest?

– Ni­gdy nie szu­ka­łam od­po­wie­dzi, wie­dzy, co to zna­czy być od­waż­nym. Ni­gdy nie za­sta­na­wia­łam się nad tym, czy ja je­stem od­ważna.

– Skła­damy się z ma­łych do­ko­nań, rza­dziej z du­żych, a one mogą być czę­sto ak­tami od­wagi – po­wie­dzia­łam po­woli, wa­żąc każde słowo. Nie wie­dzia­łam, czy idę w do­brą stronę.

– Mamy tyle od­wagi, ile je­ste­śmy w sta­nie znieść.

– Za każ­dym ra­zem wy­daje się, że wię­cej nie udźwi­gniemy, a po­tem oka­zuje się, że mo­żemy wię­cej. Tylko czy to od­waga, czy bar­dziej siła cha­rak­teru?

Dłuż­szą chwilę pa­trzy­li­śmy na sie­bie w mil­cze­niu, po­zna­jąc swoje twa­rze, śle­dząc każdy ich skra­wek. Do tej pory nie roz­ma­wia­łam z nie­zna­jo­mymi w ta­kiej for­mie. Ba! Ze zna­jo­mymi też się nie zda­rzało. Za­sko­czył mnie, przy­cią­gnął te­ma­tem, roz­wa­ża­niami.

Wi­dzia­łam zbli­ża­jący się tram­waj, ostatni tego dnia. Mu­sia­łam do niego wsiąść. Wy­ję­łam z to­rebki dłu­go­pis, zła­pa­łam męż­czy­znę za rękę i na­pi­sa­łam mu na niej nu­mer te­le­fonu oraz swoje imię. Wy­szło ko­ślawo, ale czy­tel­nie.

– Nie bój się bać, to nic złego – po­wie­dzia­łam z uśmie­chem i wsia­dłam do tram­waju. Obej­rza­łam się, stał nie­zmien­nie w tym sa­mym miej­scu z pod­wi­nię­tym rę­ka­wem ko­szuli i nie­od­gad­nio­nym wy­ra­zem twa­rzy. Na­sze spoj­rze­nia skrzy­żo­wały się. Uśmiech­nę­łam się. Było w nim coś, co mnie przy­cią­gało. Mógł się po­do­bać, choć pew­nie nie wszyst­kim, bo jego wy­gląd nie na­le­żał do kla­sycz­nych. Ciem­no­włosy, z piw­nymi oczami, wy­soki, szczu­pły. Typ in­te­lek­tu­ali­sty. Pew­nie, idąc ulicą, nie zwró­ci­ła­bym na niego uwagi, ale nie­ba­nalna roz­mowa spo­wo­do­wała, że za­in­te­re­so­wał mnie.

Znik­nął mi z oczu i po­my­śla­łam, że zo­sta­wi­łam wszystko w jego rę­kach. To on miał mój nu­mer te­le­fonu, ja na­wet nie wie­dzia­łam, jak ma na imię. Wła­ści­wie nic nie wie­dzia­łam. Uświa­do­mie­nie so­bie wła­snego po­ło­że­nia spo­wo­do­wało, że za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy w ogóle chcia­łam dal­szego kon­taktu. Nie po­zo­sta­wi­łam so­bie wy­boru, to on za­de­cy­duje, jak bę­dzie wy­glą­dało ko­lejne kilka, może kil­ka­na­ście dni. Od­da­łam w cu­dze ręce de­cy­zję. W obce ręce. A je­śli się nie ode­zwie? Czy wła­śnie stra­ci­łam szansę na być może nie­ba­nalną zna­jo­mość? Czy wła­śnie po­czu­łam ir­ra­cjo­nalny lęk? Wes­tchnę­łam i sku­pi­łam uwagę na kra­jo­bra­zie za oknem.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
.

Na­ta­lia No­wak-Le­wan­dow­ska

Cień w lu­strze

ISBN: 978-83-66332-69-0

Rok 2021

Liczba stron: 304

For­mat: 135 x 205

Oprawa: miękka

Cena: 37,90

„Gdy my­ślisz, że już nic się nie da zro­bić i zo­staje ci wy­łącz­nie cier­pie­nie, czas się za­trzy­muje. Nic bo­wiem nie ma w so­bie tyle łez, co pustka”.

Lidka To­rań­ska skrywa ta­jem­nicę. Wsty­dliwą, bo­le­sną dla sie­bie i naj­bliż­szych. I choć sama nie chce się do tego przy­znać, to rze­czy­wi­stość nie po­zo­sta­wia złu­dzeń – jest chora na jedną z bar­dziej śmier­tel­nych cho­rób – al­ko­ho­lizm.

To opo­wieść o dro­dze od po­cząt­ko­wych symp­to­mów cho­roby do pierw­szych kro­ków ku wol­no­ści. Wstrzą­sa­jąca i pełna po­ra­żek. Na­ru­sza­jąca spo­łeczne tabu, ja­kim jest al­ko­ho­lizm ko­biet. Lidka nie jest mar­gi­ne­sem ani pa­to­lo­gią. Może to są­siadka, ko­le­żanka z pracy, córka? A może cień w lu­strze...

Do­kąd za­pro­wa­dzi ich nie­zwy­kły kruk?