Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Polski Zespół Myśliwski (Polish Fighting Team), nazwany od nazwiska dowódcy ,,Cyrkiem Skalskiego”, był jedną najsłynniejszych, najciekawszych i najbardziej utytułowanych polskich jednostek lotniczych okresu drugiej wojny światowej. Operując w Północnej Afryce w ciągu kilku miesięcy piloci tego zespołu zestrzelili 25 wrogich samolotów na pewno, 3 prawdopodobnie oraz uszkodzili 9 maszyn przeciwnika. Wszystko to przy minimalnych stratach własnych.
Ten kolejny tomik z reaktywowanego legendarnego cyklu wydawniczego wydawnictwa Bellona przybliża czytelnikowi dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii; przełomowe, nieznane momenty walk; czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadu.
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 2 godz. 56 min
Nie, księżka ta nie jest bynajmniej zbiorem opisów cyrkowych akrobacji, popisów żonglerki, nie mówi o cudach zręczności mistrzów trapezu czy też konnej woltyżerki. Nie jest też ona osobistą historią Stanisława Skalskiego, znanego dziś w całej Polsce naszego czołowego pilota myśliwskiego ubiegłej wojny, człowieka, którego życie było nad wyraz barwne i obfitowało we wspaniałe wzloty i nader bolesne upadki… Być może, iż tytuł myli czytelnika, ale tylko do pewnego stopnia.
Opisać pragnę arcyciekawy fragment polskiej, lotniczej historii wojennej, dzieje małej grupki pilotów myśliwskich, którzy w zgoła odmiennych warunkach i w innym okresie wojny tworzyli zespół, eskadrę, niewiele odbiegającą jakością wyczynów od słynnego dywizjonu 303. Grupa ta zwana była oficjalnie „Polish Fighting Team” (Polski Zespół Myśliwski), nieoficjalnie nadano jej później miano „Cyrku Skalskiego”.
Historia światowego lotnictwa wojskowego zna takie przypadki, gdy w czasie działań wojennych świadomie i bardzo starannie dobierano zespoły wyborowych pilotów, przeważnie myśliwskich, i grupowano ich wokół przodujących „asów”, tworzono z nich jednostki, stające się postrachem dla przeciwników, posiadające wybitny ciężar gatunkowy, jednostki zgrane, zwarte, groźne i gotowe do działania w najtrudniejszych nawet warunkach. Tego rodzaju zespoły nazywano „cyrkami”. Najsłynniejszym z nich był w czasie pierwszej wojny światowej „Cyrk Richthofena”, legendarnego pilota niemieckiego, który uzyskał osiemdziesięt zwycięstw, dopóki sam nie zginął w walce powietrznej. Podobną grupę tworzyła francuska eskadra „Grouppe des Cigognes”, podobne zespoły mieli słynny Fonck (75 zwycięstw), Guynemer (54 zwycięstwa), Anglicy Mannock (73 zwycięstwa) i McCullen (54 zwycięstwa) czy też Kanadyjczyk Bishop (72 zwycięstwa). Dawne to jednak czasy i inaczej wtedy wyglądała wojna powietrzna.
Jednakże historia czasami się powtarza. W początkach ostatniej wojny światowej wiele znalazło się ludzi, teoretyków, a nawet i czynnych lotników, którzy twierdzili, iż niczego nauczyć się nie można od legendarnych rycerzy przestworzy z okresu 1914–1918. Spotkania myśliwców? Powietrzne pojedynki? Walka łatwa? – Nie – mówiono wzruszając ramionami – to są rekwizyty muzealne, zabytki odległej przeszłości, niepowrotnie zaśniedziała taktyka, której oczywiście nikt na szybkich i doskonale uzbrojonych nowoczesnych samolotach stosować nie będzie.
Już we wrześniu 1939 roku w Polsce okazało się, że te przewidywania były zgoła fałszywe! Potwierdziło się to w roku 1940 we Francji i nieco później w Anglii w czasie bitwy o Wielką Brytanię. Podstawą taktyki myśliwskiej w latach późniejszych, aż do zakończenia wojny, stały się te same czynniki, te same zasady, co w czasie wojny 1914–1918: moment zaskoczenia przeciwnika, atak z góry, od słońca, z przewagą szybkości, celność strzału, technika pilotażu, zwinność i zwrotność samolotu. Oczywiście zmieniły się zasadniczo prędkości, pułap i zasięg, udoskonaliło się uzbrojenie, zadania rozrosły się, w grę weszło radio, radiolokacja i cała nowoczesna technika. Zasady pozostały niemal te same.
Spotkania myśliwców, powietrzne pojedynki, walka kołowa? Toczyły się dzień po dniu, rok po roku, poprzez całą wojnę 1939–1945. Tak samo zaś jak wówczas, gdy po niebie harcowały Fokkery Richthofena czy Morane’y Foncka, wyrastać poczęły myśliwskie sławy w lotnictwie sprzymierzonych: w Anglii, Związku Radzieckim i Stanach Zjednoczonych. Piloci ci, szybko wybijający się na dowódców większych jednostek, gdy tylko mogli, dobierali sobie odpowiednich podwładnych, odpowiednie zespoły. Mieli swe doborowe jednostki beznogi angielski Douglas Bader i południowy Afrykanin „Sailor” Malan, dowodzili także doskonałymi zespołami Pokryszkin i Kożedub.
Taką doborową jednostką myśliwską, chociaż nieco innego charakteru był „Cyrk Skalskiego”. O ile jednak w poprzednich przypadkach, a na myśli mam już wyłącznie wojnę 1939–1945, skład osobowy dywizjonów selekcjonowany był stopniowo, poszczególni dowódcy przyciągali do siebie z biegiem czasu znanych sobie lepszych pilotów, starali się (często bezskutecznie) o przeniesienie różnych „asów” z innych jednostek; w przypadku „Cyrku Skalskiego” dobór personelu latającego przeprowadzony był inaczej.
Zacznijmy jednak… od początku.
W roku 1942 polscy myśliwcy operujący z lotnisk w Wielkiej Brytanii mieli już ustaloną markę, a opinia o nich wyższych dowódców RAF była tak pochlebna, że w jesieni 1942 roku, zapewne po naradach i konferencjach w sztabie Fighter Command1, skierowana została szyfrowana depesza z angielskiego Air Ministry do dowództwa RAF na Bliskim Wschodzie:
„Polskie Dywizjony Myśliwskie są najlepsze w Lotnictwie Myśliwskim, ale stosunkowo mała aktywność na tutejszym froncie w zimie oddziałuje ujemnie na ich temperament, wymagający stałej walki.
Moglibyśmy wybrać i wytrenować zespoły składające się z dwunastu do piętnastu prawdziwych asów i wysłać ich do Was kolejno, na jakieś dwa miesięce każdego, jeżeli zechcecie ich przyjąć. Musieliby latać na Spitfire’ach. Rozumiem, jak odczują to dywizjony RAF latające na Hurricane’ach, i z tego powodu można by wybrać Maltę, nie zaś Afrykę.
W każdym razie mielibyście grupę prawdziwie doświadczonych »tygrysów«. Prześlijcie odwrotnie Waszą opinię w tej sprawie”.2
Krótki ten dokument stał się praprzyczyną utworzenia „Cyrku Skalskiego”, bowiem po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi z dowództwa Bliskiego Wschodu, Fighter Command (za pośrednictwem polskich oficerów łącznikowych), ogłoszono w naszych jednostkach myśliwskich utworzenie 1 ochotniczej grupy myśliwskiej na wyjazd do Afryki, na Pustynię Zachodnią. Od ewentualnych ochotników wymagano dosyć wysokich kwalifikacji. Potrzeba było piętnastu pilotów z dużym doświadczeniem bojowym, każdy musiał przebywać poprzednio w dywizjonie co najmniej przez rok i musiał mieć „na koncie” co najmniej trzydzieści lotów bojowych. Zapowiedziano jednocześnie, że pobyt grupy na Pustyni Zachodniej potrwa około trzech miesięcy, po których grupa zostanie wymieniona i powróci do Anglii. Żadne inne szczegóły nie zostały zakomunikowane, toteż ochotnicy zgłaszali się nieco „w ciemno”, nie wiedząc dokładnie, co ich czekało w odległej Afryce. Wiedzieli natomiast, iż grupa miała być zespołem „ekstra” i że nad piaskami pustyni wiele było okazji do spotkania nieprzyjaciela i do walki z Messerschmittami i Focke Wulfami.
O duchu naszych myśliwców świadczy fakt, iż w przeciągu kilku dni zgłosiło się spośród naszych dywizjonów ponad 60 kandydatów, starych, doświadczonych „wyg myśliwskich”, z których niejeden miał za sobą powietrzne zwycięstwa i znajdował się na odpowiedzialnym stanowisku dowódcy eskadry a nawet i dywizjonu.
Po starannej selekcji skład zespołu został ustalony. Ponieważ zaś ogromna większość jego członków w latach następnych zapisać się miała chwalebnie w historii naszego lotnictwa i dokonać czynów na dużą miarę, a wielu, zbyt wielu z nich oddało później życie w sprawie zwycięstwa, podaję całkowitą listę zespołu.
Jako oficer łącznikowy z dowództwem RAF jechał podpułkownik Tadeusz Rolski, doświadczony myśliwiec, dowodzący poprzednio dywizjonem i skrzydłem myśliwskim.
Dowódcą zespołu został kapitan Stanisław Skalski, już wtedy jeden z naszych najwybitniejszych pilotów myśliwskich. W skład zespołu afrykańskiego weszli następujący piloci:
kapitan Wacław Król, porucznik Karol Pniak, porucznik Eugeniusz Horbaczewski, porucznik Maciej Drecki, porucznik Ludwik Martel, porucznik Kazimierz Sporny, porucznik Mieczysław Wyszkowski, porucznik Bohdan Arct, podporucznik Jan Kowalski, starszy sierżant Władysław Majchrzyk, starszy sierżant Bronisław Malinowski, starszy sierżant Kazimierz Sztramko, starszy sierżant Popek, sierżant Marcin Machowiak.
W dniu 14 lutego 1943 roku zespół zgrupowano na lotnisku West Kirby. Został on odpowiednio wyekwipowany, a w dniu 20 lutego wyruszył koleją do portu w Glasgow, skąd 24 lutego rozpoczął wędrówkę do Afryki na pokładzie wielkiego transportowca, płynącego w konwoju morskim eskortowanym przez liczne okręty wojenne. O jakimkolwiek treningu i powietrznym zgraniu zespołu przed właściwą akcją mowy nie było, widocznie dowództwu zależało na pośpiechu. Może uważano, iż tego rodzaju zespół treningu nie potrzebuje?
Opis długiej podróży nie należy do zakresu tej pracy, mimo że była ona ciekawa i obfitowała w wiele pamiętnych momentów. Konwój morski dopłynął do Gibraltaru i rozdzielił się, a jego część wraz z transportowcem grupy polskiej skierowała się na wschód, na Morze Śródziemne i zawinęła do portu w Oranie. Stamtąd droga wiodła koleją do Algieru, skąd po kilkudniowym oczekiwaniu zabrał Polaków samolot transportowy. Nastąpił sześciogodzinny przelot ponad pustynią, lot dosyć nieprzyjemny, jako że samolot szedł na małej wysokości, tuż nad rozprażonymi piaskami. W kabinie było duszno i gorąco, a w dodatku w każdej chwili należało się spodziewać ataku jakiegoś Messerschmitta czy włoskiego Macchi, bowiem transportowiec przelatywał nad terytorium znajdującym się w strefie działań nieprzyjaciela.
Polski zespół dostał się wreszcie na lotnisko Castel Benito w Trypolitanii, nie był to jednak kres wędrówki. Następny samolot przewiózł grupę ponad kilku tysiącami kilometrów Afryki Północnej aż do samego Kairu. Po zameldowaniu się w dowództwie RAF, krótkim odpoczynku i zwiedzeniu miasta – tą samą drogą powietrzną zespół powrócił do Castel Benito, a stamtąd dostał się na właściwe lotnisko operacyjne, noszące egzotyczną nazwę Bu Grara. Tam rozpocząć się miała praca bojowa „Polish Fighting Team”.
Afryka jest dla Polaków kontynentem raczej nieznanym i tajemniczym. O działaniach wojennych w Afryce również wiemy na ogół niewiele. Dlatego też, by lepiej zrozumieć ówczesną sytuację, by lepiej odczuć specyficzną atmosferę otaczającą polską eskadrę na Pustyni Zachodniej, by wreszcie uświadomić sobie, na czym polegała i jak się układała bojowa praca naszych myśliwców, należy, choćby w skrócie, dokonać przeglądu afrykańskich wydarzeń, od początku wojny 1939–1945. Wydarzenia te przebiegały interesująco.
Długą historię posiada obszar zwany Bliskim Wschodem i wielkie jest jego znaczenie na świecie. Stanowi on jak gdyby pomost pomiędzy Wschodem i Zachodem, a Kanał Sueski, łączący Morze Śródziemne z Morzem Czerwonym, jest najkrótszą drogą z Oceanu Atlantyckiego na Ocean Spokojny, co ważniejsze zaś, na Bliskim Wschodzie znajdują się ogromne złoża ropy naftowej. Nic dziwnego, że od dłuższego czasu ścierały się tam interesy Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec i Stanów Zjednoczonych.
Na obszarach Bliskiego Wschodu odbywały się w latach 1940–1943 zacięte walki pomiędzy Brytyjczykami i Włochami, a później i Niemcami, a momentem szczególnie ciekawym dla nas, Polaków, jest fakt, iż w Syrii, Palestynie i Iraku formowały się w tym czasie oddziały 2 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych.
W początkach ostatniej wojny sytuacja Brytyjczyków na Bliskim Wschodzie była niezmiernie ciężka. W dniu 10 czerwca 1940 roku do wojny po stronie Niemiec przystąpili Włosi, a Anglicy, których siły były wprost śmiesznie niewystarczające, stanęli przed perspektywą stoczenia rozpaczliwych walk z przygniatającymi liczebnie armiami włoskimi. Pierwszym obiektem spodziewanej włoskiej ofensywy był Egipt z Kanałem Sueskim. Do opanowania Egiptu skoncentrowali Włosi potężną półmilionową armię zebraną w Cyrenajce i dowodzoną początkowo przez marszałka Balbo, a po jego śmierci w wypadku lotniczym przez generała Grazzianiego.
Drugim teatrem wojennym Bliskiego Wschodu stać się miały Sudan i Erytrea, na które uderzyć miała inna wielka armia włoska, przygotowana w podbitej Abisynii. Armia ta liczyła dwieście tysiący ludzi, dowodzona była przez księcia Aosta.
Po drugiej stronie, w kwaterze głównej Brytyjczyków w Kairze, głowił się nad wyjściem z rozpaczliwej sytuacji jednooki generał Wavell, doświadczony, ale mający pod sobą tak słabe siły, iż żadne plany nie mogły uchronić go, w normalnych warunkach, od całkowitej klęski. Co więcej, ściągnięcie nowych sił do dyspozycji generała nie mogło odbyć się szybko. Pomiędzy Egiptem a Wielką Brytanią, Australią, Nową Zelandią czy też Indiami leżały tysiące kilometrów.
Wojska Grazzianiego liczebnie przewyższały dziesięciokrotnie wojska Wavella, posiadały znacznie silniejsze lotnictwo, lepsze uzbrojenie i odpowiednie ilości czołgów. Jedynie brytyjska marynarka wojenna, bazująca w Aleksandrii, dorównywała ilościowo marynarce włoskiej i biła ją na głowę jakością, duchem bojowym i tradycjami morskimi.
Praktycznie biorąc Wavell posiadał na froncie libijskim zaledwie dwie dywizje (7 Dywizja „Desert Rats” „Szczurów Pustynnych” oraz 4 Dywizja hinduska). Inne dywizje, a więc 6 australijska, nowozelandzka, 9 australijska i polska Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich, rozlokowane były w rejonie delty Nilu i znajdowały się w stadium organizacji, szkolenia i dozbrajania.
Gdy we wrześniu 1940 roku ruszyły naprzód armie marszałka Grazzianiego, żadna ludzka siła nie potrafiłaby ich powstrzymać, a zajęcie Kanału Sueskiego miało stać się tylko kwestią czasu. Los zrządził inaczej.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Angielskie lotnictwo myśliwskie. [wróć]
2. Według posiadanej przez autora tej książki kopii oryginalnego dokumentu angielskiego. [wróć]